A wy jak spędzacie Halloween?
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
9 minut temu
📌
Konflikt izraelsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 17:47
🔥
Statystyki
- teraz popularne
#duchy
A wy jak spędzacie Halloween?
Witaj użytkowniku sadistic.pl,
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Często jest tak, że nawet po śmierci bliskiej nam osoby nie możemy pogodzić się ze stratą. Zwracamy się wówczas do Boga z pytaniem, dlaczego to właśnie ten ktoś musiał umrzeć. Dlaczego nie zabrał kogoś innego, kogoś nam obcego. Czasami żałujemy, że nie zdążyliśmy przed czyimś zgonem odbyć ważnej rozmowy lub zadać jakiegoś pytania. Te i wiele innych aspektów popycha nas do modlitwy, wielu chwil refleksji, a w skrajnych przypadkach nawet do prób skontaktowania się ze zmarłym. Czy w epoce, gdzie każdy na wszystkie zjawiska ma już przygotowane racjonalne wyjaśnienie, istnieje wciąż miejsce dla praktyk tego typu? Czy w drugiej dekadzie XXI wieku mamy prawo wciąż wierzyć, że istnieje życie po życiu? Czy nasza dusza rzeczywiście udaje się w jakieś odległe i tajemnicze miejsce, aby tam przez wieczność trwać, nie przejmując się problemami, które dotyczą nas, żyjących na Ziemi?
Sposobów na wywołanie ducha jest naprawdę sporo, chociaż nawet laik, nie interesujący się zjawiskami tego typu, jako główny rekwizyt pomagający w zorganizowaniu spotkania z martwym bytem, poda tabliczkę Ouija. Niestety samą ideę tego przyrządu zachwiały setki scen z niskobudżetowych horrorów klasy B, które skutecznie zakorzeniły w naszych umysłach, że już samo korzystanie z tabliczki, niezależnie w jaki sposób, tylko o krok dzieli nas od opętania przez demona lub samego diabła, jednak to właśnie Ouija przez dziesięciolecia była wykorzystywana do kontaktowania się z duchami. Skąd zatem taka diametralna zmiana? Czyżby Lucyfer zauważył nagle popularność tablicy i postanowił wykorzystać ją do swych niecnych celów? A może to właśnie wspomniane wcześniej filmy skłoniły rzesze nastolatków i osób o niezbyt silnej psychice do wypróbowania tego gadżetu, przez co powstały tysiące legend i przerażających historii o wrogo nastawionych istotach, które po seansie spirytystycznym mordowały uczestników spotkania? Zdrowy rozsądek podpowiada drugie rozwiązanie, jednak specjaliści zajmujący się wywoływaniem duchów, jak można kolokwialnie nazwać ten proceder, stanowczo odradzają korzystanie z tego rekwizytu, który przecież tak obrazowo działa na naszą wyobraźnię.
Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie nie przekonuje zwolenników seansów, jednak każde medium twierdzi, że tabliczka Ouija jest portalem umożliwiającym przejście demonów do naszego świata. Nie ma na to jakichkolwiek dowodów, jednak czy mówiąc o zjawiskach paranormalnych możemy w ogóle oczekiwać dowodów? W tej materii wszystko opiera się na domysłach i osobistych doświadczeniach, więc możemy zawierzyć fachowcom, odpuszczając sobie przyzywanie bliskich z zaświatów albo zignorować ich subiektywne uwagi i przejść do rzeczy. A skoro już o tym mowa, to w jaki sposób powinno się z tego rekwizytu korzystać i - przede wszystkim - gdzie go nabyć?
W zasadzie, nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy samodzielnie stworzyli własną Ouija, jednak jeśli nie mamy na to czasu lub obawiamy się, że zapomnimy o jakimś elemencie, równie dobrze możemy zakupić egzemplarz w Internecie lub antykwariatach. W Polsce nie spotkałem się ze sklepami, gdzie kupić można przedmioty o charakterze magicznym, jednak na zachodzie zjawisko jest może nie tyle powszechne, co spotykane. Jeśli jednak w naszej okolicy nie ma podobnego przybytku, to najłatwiej będzie zamówić przedmiot na portalu aukcyjnym. W chwili, kiedy piszę te słowa, na angielskim Ebay-u znaleźć można je w przedziale cenowym od 50 do 600 złotych, więc dla każdego znajdzie się coś, co nie zrujnuje domowego budżetu. Warto także dodać, że jedyną różnicą pomiędzy modelem najtańszym, a najdroższym są względy wizualne. Nam zależy jednak na tym, aby tabliczka posiadała wszelkie niezbędne komendy, jej wygląd jest rzeczą drugorzędną. Co powinniśmy zrobić, kiedy już w naszym posiadaniu znalazł się wspomniany rekwizyt?
Na sam początek pozbądźmy się bzdurnych zasad stworzonych przez hollywoodzkich scenarzystów. Najmniejszego znaczenia nie ma pora dnia, w której organizujemy seans spirytystyczny. Dzień lub noc - wszystko jedno, najistotniejsze jest to, aby wokół panował spokój, abyśmy mogli się skupić, a nic wokół nam nie przeszkadzało. Nie powinniśmy także traktować całego procederu jako formy zabawy. Nawet jeśli sceptycznie podchodzimy do kwestii seansów spirytystycznych, to ważne jest, żebyśmy pamiętali o tym, że na tym świecie istnieją rzeczy, których nie potrafimy racjonalnie wyjaśnić, a jedną z nich jest właśnie seans tego typu. W literaturze fachowej często przestrzega się nas przed tym, aby do przywołania nie zasiadać będąc pod wpływem środków odurzających, aby pomimo tego, czy jesteśmy wierzącymi i praktykującymi wyznawcami jakiegokolwiek bóstwa, przed wywołaniem zmówić modlitwę, a często także poleca się nam wzięcie kąpieli, która ma charakter oczyszczający, nie tylko w sensie dosłownym, lecz także metaforycznym - oczyszcza nas ze złych emocji.
Kiedy już wszystkie te kroki mamy za sobą, przyjrzymy się naszemu egzemplarzowi tabliczki. W zależności od modelu, pojawiają się na niej różne wyrażenia, jednak na każdej musi, podkreślam, musi znajdować się kompletny alfabet (najczęściej zarówno małe, jak i wielkie litery), zbiór cyfr oraz słowa "tak", "nie", "kończę", "nie wiem". Na bardziej rozbudowanych egzemplarzach doszukać możemy się także zwrotów "niebo", "piekło", "czyściec", "nie mogę powiedzieć" oraz innych, które mają związek z życiem pozaziemskim.
Następnym krokiem jest próba wywołania ducha, z którym pragniemy się skontaktować. Aby tego dokonać, wszyscy uczestnicy seansu, a powinno ich być od dwóch do pięciu, kładą koniuszki palców na wskaźniku, za pośrednictwem którego obcy byt będzie przekazywał nam informacje, i proszą go o przybycie. W zasadzie jest to moment, w którym popisać można się własną kreatywnością lub zbudować odpowiedni nastrój, jednak w zupełności wystarczy wypowiedzieć następującą kwestię: "Prosimy cię [imię i nazwisko zmarłego] o przybycie i odpowiedzenie na nasze pytania". Najczęściej musimy kilkukrotnie ją powtórzyć, ponieważ duch, z różnych względów, nie stawi się na nasze zawołanie od razu. Kiedy jednak odniesiemy sukces i wezwiemy ducha, to nie należy spodziewać się projekcji białej, prawie przezroczystej istoty, która będzie z nami rozmawiała. Jedyne, co powinniśmy wówczas odczuć to chłód, w skrajnych przypadkach także podmuch wiatru. W zasadzie w tym momencie najtrudniejszy fragment mamy już za sobą, bo przyzwaliśmy ducha i już tylko krok dzieli nas od poznania odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Tutaj jednak należy zachować szczególną ostrożność, ponieważ nie możemy mieć pewności, z kim tak naprawdę mamy do czynienia. Czy wzywając zmarłego dziadka, w rzeczywistości przybył dziadek? A może coś o wiele bardziej niebezpiecznego, co nie ma zamiaru wrócić do siebie po zakończeniu seansu? W tym momencie szczególne przydatne przydają się słowa "piekło", "niebo" i "czyściec" znajdujące się na naszej tabliczce Ouija. Wystarczy zadać pytanie, skąd przybywa obecna wśród nas istota, a wtedy wskaźnik, którego uczestnicy wciąż dotykają opuszkami palców, powinien poruszyć się i przemieścić w odpowiednie miejsce. Skąd natomiast pewność, że duch lub cokolwiek innego, co przybyło na nasze wezwanie, powie prawdę? Takiej pewności nigdy mieć nie możemy, więc musimy się zdać na nasze przeczucia i dobrą wolę bytu. Po uzyskaniu odpowiedzi na to swego rodzaju pytanie bezpieczeństwa, możemy przejść do zadawania pytań, które interesują nas osobiście. Może okazać się, że duch nie będzie mógł udzielić nam informacji odnośnie pewnych kwestii, a na inne nie będzie znał odpowiedzi. Czasem po prostu nie będzie chciał z nami rozmawiać, więc pamiętać należy, żeby nie przemęczać go i rozmawiać z nim tylko o rzeczach najbardziej istotnych. Kiedy już dowiemy się wszystkiego, uczestnicy muszą podziękować mu za przybycie i poprosić, by teraz udał się tam, skąd przybył. Po tym apelu wskaźnik poruszyć się musi na słowo "kończę", symbolizujące odejście bytu. Jeśli to nie nastąpi, oznacza to, że duch wciąż znajduje się wśród nas, a kończenie seansu w takiej sytuacji byłoby nieroztropne, a nawet niebezpieczne dla zdrowia i życia uczestników.
Pamiętać jednak należy, że seans to nie zabawa, a przywoływanie duchów w celach rozrywkowych może skończyć się mało ciekawie. Nawet wy, sceptycy powinniście dwa razy zastanowić się nad tym, czy na pewno chcecie tego spróbować. Wszak jeszcze kilkaset lat temu wszystko co niewyjaśnione było uznawane za czary, dzisiaj za bzdury, a jutro? Kto wie, może za fakt naukowy?
Źródło: .
Sposobów na wywołanie ducha jest naprawdę sporo, chociaż nawet laik, nie interesujący się zjawiskami tego typu, jako główny rekwizyt pomagający w zorganizowaniu spotkania z martwym bytem, poda tabliczkę Ouija. Niestety samą ideę tego przyrządu zachwiały setki scen z niskobudżetowych horrorów klasy B, które skutecznie zakorzeniły w naszych umysłach, że już samo korzystanie z tabliczki, niezależnie w jaki sposób, tylko o krok dzieli nas od opętania przez demona lub samego diabła, jednak to właśnie Ouija przez dziesięciolecia była wykorzystywana do kontaktowania się z duchami. Skąd zatem taka diametralna zmiana? Czyżby Lucyfer zauważył nagle popularność tablicy i postanowił wykorzystać ją do swych niecnych celów? A może to właśnie wspomniane wcześniej filmy skłoniły rzesze nastolatków i osób o niezbyt silnej psychice do wypróbowania tego gadżetu, przez co powstały tysiące legend i przerażających historii o wrogo nastawionych istotach, które po seansie spirytystycznym mordowały uczestników spotkania? Zdrowy rozsądek podpowiada drugie rozwiązanie, jednak specjaliści zajmujący się wywoływaniem duchów, jak można kolokwialnie nazwać ten proceder, stanowczo odradzają korzystanie z tego rekwizytu, który przecież tak obrazowo działa na naszą wyobraźnię.
Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie nie przekonuje zwolenników seansów, jednak każde medium twierdzi, że tabliczka Ouija jest portalem umożliwiającym przejście demonów do naszego świata. Nie ma na to jakichkolwiek dowodów, jednak czy mówiąc o zjawiskach paranormalnych możemy w ogóle oczekiwać dowodów? W tej materii wszystko opiera się na domysłach i osobistych doświadczeniach, więc możemy zawierzyć fachowcom, odpuszczając sobie przyzywanie bliskich z zaświatów albo zignorować ich subiektywne uwagi i przejść do rzeczy. A skoro już o tym mowa, to w jaki sposób powinno się z tego rekwizytu korzystać i - przede wszystkim - gdzie go nabyć?
W zasadzie, nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy samodzielnie stworzyli własną Ouija, jednak jeśli nie mamy na to czasu lub obawiamy się, że zapomnimy o jakimś elemencie, równie dobrze możemy zakupić egzemplarz w Internecie lub antykwariatach. W Polsce nie spotkałem się ze sklepami, gdzie kupić można przedmioty o charakterze magicznym, jednak na zachodzie zjawisko jest może nie tyle powszechne, co spotykane. Jeśli jednak w naszej okolicy nie ma podobnego przybytku, to najłatwiej będzie zamówić przedmiot na portalu aukcyjnym. W chwili, kiedy piszę te słowa, na angielskim Ebay-u znaleźć można je w przedziale cenowym od 50 do 600 złotych, więc dla każdego znajdzie się coś, co nie zrujnuje domowego budżetu. Warto także dodać, że jedyną różnicą pomiędzy modelem najtańszym, a najdroższym są względy wizualne. Nam zależy jednak na tym, aby tabliczka posiadała wszelkie niezbędne komendy, jej wygląd jest rzeczą drugorzędną. Co powinniśmy zrobić, kiedy już w naszym posiadaniu znalazł się wspomniany rekwizyt?
Na sam początek pozbądźmy się bzdurnych zasad stworzonych przez hollywoodzkich scenarzystów. Najmniejszego znaczenia nie ma pora dnia, w której organizujemy seans spirytystyczny. Dzień lub noc - wszystko jedno, najistotniejsze jest to, aby wokół panował spokój, abyśmy mogli się skupić, a nic wokół nam nie przeszkadzało. Nie powinniśmy także traktować całego procederu jako formy zabawy. Nawet jeśli sceptycznie podchodzimy do kwestii seansów spirytystycznych, to ważne jest, żebyśmy pamiętali o tym, że na tym świecie istnieją rzeczy, których nie potrafimy racjonalnie wyjaśnić, a jedną z nich jest właśnie seans tego typu. W literaturze fachowej często przestrzega się nas przed tym, aby do przywołania nie zasiadać będąc pod wpływem środków odurzających, aby pomimo tego, czy jesteśmy wierzącymi i praktykującymi wyznawcami jakiegokolwiek bóstwa, przed wywołaniem zmówić modlitwę, a często także poleca się nam wzięcie kąpieli, która ma charakter oczyszczający, nie tylko w sensie dosłownym, lecz także metaforycznym - oczyszcza nas ze złych emocji.
Kiedy już wszystkie te kroki mamy za sobą, przyjrzymy się naszemu egzemplarzowi tabliczki. W zależności od modelu, pojawiają się na niej różne wyrażenia, jednak na każdej musi, podkreślam, musi znajdować się kompletny alfabet (najczęściej zarówno małe, jak i wielkie litery), zbiór cyfr oraz słowa "tak", "nie", "kończę", "nie wiem". Na bardziej rozbudowanych egzemplarzach doszukać możemy się także zwrotów "niebo", "piekło", "czyściec", "nie mogę powiedzieć" oraz innych, które mają związek z życiem pozaziemskim.
Następnym krokiem jest próba wywołania ducha, z którym pragniemy się skontaktować. Aby tego dokonać, wszyscy uczestnicy seansu, a powinno ich być od dwóch do pięciu, kładą koniuszki palców na wskaźniku, za pośrednictwem którego obcy byt będzie przekazywał nam informacje, i proszą go o przybycie. W zasadzie jest to moment, w którym popisać można się własną kreatywnością lub zbudować odpowiedni nastrój, jednak w zupełności wystarczy wypowiedzieć następującą kwestię: "Prosimy cię [imię i nazwisko zmarłego] o przybycie i odpowiedzenie na nasze pytania". Najczęściej musimy kilkukrotnie ją powtórzyć, ponieważ duch, z różnych względów, nie stawi się na nasze zawołanie od razu. Kiedy jednak odniesiemy sukces i wezwiemy ducha, to nie należy spodziewać się projekcji białej, prawie przezroczystej istoty, która będzie z nami rozmawiała. Jedyne, co powinniśmy wówczas odczuć to chłód, w skrajnych przypadkach także podmuch wiatru. W zasadzie w tym momencie najtrudniejszy fragment mamy już za sobą, bo przyzwaliśmy ducha i już tylko krok dzieli nas od poznania odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Tutaj jednak należy zachować szczególną ostrożność, ponieważ nie możemy mieć pewności, z kim tak naprawdę mamy do czynienia. Czy wzywając zmarłego dziadka, w rzeczywistości przybył dziadek? A może coś o wiele bardziej niebezpiecznego, co nie ma zamiaru wrócić do siebie po zakończeniu seansu? W tym momencie szczególne przydatne przydają się słowa "piekło", "niebo" i "czyściec" znajdujące się na naszej tabliczce Ouija. Wystarczy zadać pytanie, skąd przybywa obecna wśród nas istota, a wtedy wskaźnik, którego uczestnicy wciąż dotykają opuszkami palców, powinien poruszyć się i przemieścić w odpowiednie miejsce. Skąd natomiast pewność, że duch lub cokolwiek innego, co przybyło na nasze wezwanie, powie prawdę? Takiej pewności nigdy mieć nie możemy, więc musimy się zdać na nasze przeczucia i dobrą wolę bytu. Po uzyskaniu odpowiedzi na to swego rodzaju pytanie bezpieczeństwa, możemy przejść do zadawania pytań, które interesują nas osobiście. Może okazać się, że duch nie będzie mógł udzielić nam informacji odnośnie pewnych kwestii, a na inne nie będzie znał odpowiedzi. Czasem po prostu nie będzie chciał z nami rozmawiać, więc pamiętać należy, żeby nie przemęczać go i rozmawiać z nim tylko o rzeczach najbardziej istotnych. Kiedy już dowiemy się wszystkiego, uczestnicy muszą podziękować mu za przybycie i poprosić, by teraz udał się tam, skąd przybył. Po tym apelu wskaźnik poruszyć się musi na słowo "kończę", symbolizujące odejście bytu. Jeśli to nie nastąpi, oznacza to, że duch wciąż znajduje się wśród nas, a kończenie seansu w takiej sytuacji byłoby nieroztropne, a nawet niebezpieczne dla zdrowia i życia uczestników.
Pamiętać jednak należy, że seans to nie zabawa, a przywoływanie duchów w celach rozrywkowych może skończyć się mało ciekawie. Nawet wy, sceptycy powinniście dwa razy zastanowić się nad tym, czy na pewno chcecie tego spróbować. Wszak jeszcze kilkaset lat temu wszystko co niewyjaśnione było uznawane za czary, dzisiaj za bzdury, a jutro? Kto wie, może za fakt naukowy?
Źródło: .
Najlepszy komentarz (85 piw)
ronnie194m
• 2013-09-08, 15:14
Tabliczka "ouija" jest zwykłą, prostokątną, drewnianą planszą, która wymiarami przypomina znaną grę Monopoly. Tabliczka "ouija" ma długą historię sięgającą czasów starożytnego Rzymu, wyprzedzając historię chrześcijaństwa. Jej obecna forma pojawiła się w XIX wieku i została opatentowana przez wynalazcę i adwokata z Baltimore, Elijaha J. Bonda. Chociaż wiele wcześniejszych tabliczek było skomplikowanymi, starannie opracowanymi produktami zawierającymi anioły, swastyki i znaki zodiaku, wariant współczesny jest relatywnie prosty. Jest wypełniony jedynie w litery alfabetu, numery od 0 do 9 oraz w słowa: TAK, NIE i DO WIDZENIA.
W tej "grze" mogą uczestniczyć dwie osoby lub więcej. Ktoś stawia pytanie, na które tabliczka usiłuje odpowiedzieć. Robi to za pomocą "wózka spirytystycznego", czyli małym, trójkątnym kawałkiem drewna lub plastiku, który swobodnie porusza się po powierzchni tabliczki. Często ma on w sobie małe okienko z przezroczystego plastiku, przez które jakaś litera jest obramowana. Każdy z graczy umieszcza koniuszek palca na owym "wózku". Tabliczka odpowiada na pytanie albo poprzez przesunięcie wskazówki na TAK lub NIE, albo przez przeliterowanie odpowiedzi, wybierając po kolei poszczególne litery. Jest to pierwszy kontrowersyjny aspekt tabliczki "ouija". Kto - albo co - porusza "wózkiem spirytystycznym"? Osoby które korzystały z tabliczki opisują z przejęciem, jak wskazówka poruszała się jakby z własnej inicjatywy. Uczestnicy zwykle przysięgają współgraczom, że nie wpływali na ruch wskazówki i rzeczywiście większość osób uważa, że o to w tym wszystkim faktycznie chodzi. Gracze często opisują, że wskazówka ma "swoje własne życie".
Sceptycy odrzucają to. Mówią o "ideomotorycznej" aktywności: nieświadomym fizycznym oddziaływaniu, poprzez które nieświadoma tego osoba powoduje delikatne ruchy.
Jednak tak naprawdę mniej ważne jest, kto albo co porusza wskazówką, od tego dokąd ta gra prowadzi i do jakich celów jest wykorzystywana. Niektórzy używają tej tabliczki do przewidywania przyszłości, inni do nawiązywania kontaktów ze zmarłymi, jeszcze inni jako zabawy z ciekawości.
Tabliczka ouija spowodowała już wiele fatalnych w skutkach konsekwencji dla wielu jej użytkowników.
Tabliczka została opisana przez irlandzkiego kanonika Williama H. Lendruma, który od kilkudziesięciu lat pełni funkcję egzorcysty. Jeśli temat się spodoba, opiszę jeden z przypadków egzorcyzmu związanego właśnie z tabliczką "ouija", przeprowadzonego przez wspomnianego kanonika.
W tej "grze" mogą uczestniczyć dwie osoby lub więcej. Ktoś stawia pytanie, na które tabliczka usiłuje odpowiedzieć. Robi to za pomocą "wózka spirytystycznego", czyli małym, trójkątnym kawałkiem drewna lub plastiku, który swobodnie porusza się po powierzchni tabliczki. Często ma on w sobie małe okienko z przezroczystego plastiku, przez które jakaś litera jest obramowana. Każdy z graczy umieszcza koniuszek palca na owym "wózku". Tabliczka odpowiada na pytanie albo poprzez przesunięcie wskazówki na TAK lub NIE, albo przez przeliterowanie odpowiedzi, wybierając po kolei poszczególne litery. Jest to pierwszy kontrowersyjny aspekt tabliczki "ouija". Kto - albo co - porusza "wózkiem spirytystycznym"? Osoby które korzystały z tabliczki opisują z przejęciem, jak wskazówka poruszała się jakby z własnej inicjatywy. Uczestnicy zwykle przysięgają współgraczom, że nie wpływali na ruch wskazówki i rzeczywiście większość osób uważa, że o to w tym wszystkim faktycznie chodzi. Gracze często opisują, że wskazówka ma "swoje własne życie".
Sceptycy odrzucają to. Mówią o "ideomotorycznej" aktywności: nieświadomym fizycznym oddziaływaniu, poprzez które nieświadoma tego osoba powoduje delikatne ruchy.
Jednak tak naprawdę mniej ważne jest, kto albo co porusza wskazówką, od tego dokąd ta gra prowadzi i do jakich celów jest wykorzystywana. Niektórzy używają tej tabliczki do przewidywania przyszłości, inni do nawiązywania kontaktów ze zmarłymi, jeszcze inni jako zabawy z ciekawości.
Tabliczka ouija spowodowała już wiele fatalnych w skutkach konsekwencji dla wielu jej użytkowników.
Tabliczka została opisana przez irlandzkiego kanonika Williama H. Lendruma, który od kilkudziesięciu lat pełni funkcję egzorcysty. Jeśli temat się spodoba, opiszę jeden z przypadków egzorcyzmu związanego właśnie z tabliczką "ouija", przeprowadzonego przez wspomnianego kanonika.
Nie wiem co o tym sądzić, podobno prawdziwe...
---------------------------------------------------------------------
Poniższa historia wydarzyła się naprawdę, ale z wielu względów nie będę próbował nikogo przekonać do jej realności, a spróbuję raczej nadać jej charakter generycznej creepypasty. W tej roli prawdopodobnie sprawdzi się ona lepiej.
Rok 1998, Łódź. Brzydka jesień, mętne niebo, ustawiczne deszcze. Podwórka opustoszałe; dzieci wolą siedzieć w domach niż taplać się na zabłoconych boiskach. Najprawdopodobniej ma to pewien związek z rosnącą popularnością Pegasusa - klona japońskiej konsoli NES, sprowadzanego ze wschodu.
Sam zaliczałem się do grona posiadaczy tej sławnej "gry telewizyjnej". Stykałem się z problemem znanym chyba każdemu jej właścicielowi, po prostu wszystkie moje gry mnie znudziły i miałem dziką ochotę na coś nowego. W drodze powrotnej z podstawówki postanowiłem odwiedzić rynek na Bałutach, bo tylko w takich miejscach można było kupić w Polsce kartridże do Pegasusa. Z racji na to, że Pegasus był podróbką z lekko odmienną architekturą, gry też były nielicencjonowanymi podróbkami lub piratami. Wtedy nie miałem o tym pojęcia, a wstępną atrakcyjność tytułu oceniałem według naklejki na kartridżu. Mój ulubiony sprzedawca wyceniał gry na 5-10-15zł - najdroższe były ładne kartridże z chwytliwą nalepką, 10 zł kosztowały te wyglądające przeciętniej, a za 5 zł chodziły takie z dziwnymi naklejkami lub kompletnie ich pozbawione. Pech chciał, że stać mnie wtedy było tylko na najtańszą opcję. Wybrałem żółtą dyskietkę z bordową nalepką, na której widniało niebieskie kółko, plus i napis "ttttt 4 :". Nie dało się z tego nic wywnioskować, ale wyszedłem z założenia, że nalepka na kartridżu nadzwyczaj często nie ma nic wspólnego z jego grą, więc może nie być tak źle.
Wróciłem do domu i natychmiast spróbowałem włożyć nowy nabytek do Pegasusa. Wtedy zauważyłem, że obudowa kartridża jest większa niż zwykle, nie dało jej się też rozłożyć na dwie części, jak to dało się z każdą inną. Spowodowało to problem, bo przez jej rozmiary nie mogłem wepchnąć jej do konsoli. Postanowiłem zaryzykować i rozbiłem młotkiem obudowę gry, uważając przy tym, aby płytka w środku nie uległa uszkodzeniu. Udało mi się i w końcu włożyłem ją ostrożnie do gniazda. Tu jednak czekało na mnie kolejne rozczarowanie - po włączeniu Pegasusa i nastawienia telewizora na odpowiedni kanał widziałem tylko czarny ekran, zero reakcji. Wyjąłem płytkę, przetarłem szmatką, pochuchałem, wyczyściłem wnętrze konsoli, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. W końcu przypadkiem nacisnąłem przycisk reset i ku mojemu zdziwieniu zaczęła grać jakaś wejściowa melodia, a na ekranie pojawił się ekran startowy gry. Z ciekawości wyjąłem grę i spróbowałem włączyć ją jeszcze raz konwencjonalnie, efektem był czarny ekran jak wcześniej i znowu zaczęła działać dopiero po wciśnięciu resetu.
Rozgrywka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Z tego co pamiętam, kierowało się jakimś niedużym gościem z włócznią, który walczył z jakimiś wężami na drzewach. Problemem było to, że ZAWSZE po jakichś 5 minutach zastygał wszelki dźwięk, dość często pojawiały się pomniejsze graficzne glitche i nierzadko wszystko się po prostu zacinało. Mocno ograniczało to grywalność, dlatego nigdy za daleko nie dobrnąłem. Grafika stała na dość niskim poziomie, podobnie jak animacja i muzyka. Jakiejkolwiek treści, fabuły czy tytułu nie jestem w stanie podać, bo wszystkie napisy były w jakimś azjatyckim języku, pewnie chińskim.
Skończyło się tak, że odpalałem ją tylko od czasu, gdy naprawdę przycisnęła mnie nuda. Zwykle jednak szybko kończyłem zabawę ze względu na jej techniczne niedoskonałości, ale pewnego dnia odkryłem coś nowego. W grze był moment, w którym trzeba było przeskoczyć z jednej gałęzi na drugą. Postać umiała skakać stosunkowo daleko, więc nie powinno to stanowić to żadnego problemu dla sprawnego manualnie gracza. Mi raz omsknął się wtedy palec i wyskoczyłem duuużo za wcześnie, w rezultacie czego leciałem prosto w kierunku przepaści między gałęziami. Powinienem spaść w dół, ale postać zatrzymała się na pustej przestrzeni między drzewami, tak jakby był tam dla niej grunt. Jakąś sekundę po tym całe otoczenie graficzne się zglitchowało, a muzyka ustała. Tępo wcisnąłem przycisk skoku, a w reakcji na to wszystko znikło i pojawił się czarny ekran. Po chwili usłyszałem głośne "BEEP" i wyskoczyła kolumna tekstu na cały ekran. Znowu nacisnąłem przycisk skoku, znowu rozległ się beep i miejsce poprzedniego textwalla zajął kolejny textwall. Jeszcze raz - i znowu to samo. Za trzecim razem pojawiła się jakaś czarno-biała mapa z naniesionymi nazwami i zaznaczonymi na czerwono kilkoma punktami. Wcisnąłem znowu - pojawiła się następna mapa, znowu nieznanego mi regionu. Znowu skok. Znowu mapa - tę już rozpoznałem - przedstawiała obszar Morza Czarnego (zauważyłem to jako dzieciak, bo ojciec zmuszał mnie do studiowania atlasu). Czerwony punkt znajdował się na obszarze granicznym Rosji z Gruzją. Potem wyskoczył kolejny textwall, skok, niewielki textwall i jakaś grafika. Była to męska twarz, przypominała policyjny portret pamięciowy, ale przez ograniczone możliwości Pegasusa nie był zbyt szczegółowy. Skok, textwall, a pod nim 4 małe czaszki w rzędzie obok siebie, nieznacznie większe od pojedynczych literek. Skok, czarny ekran, 3 beepy, koniec. Próbowałem po tym wciskać każdy przycisk na padzie, ale bez reakcji.
Po tym incydencie gra się zepsuła. Nie dało się grać więcej niż jakieś 10s, bo gwarantowany był freeze. Tydzień potem w ogóle nie dała się włączyć, a później gdzieś ją zgubiłem.
Z biegiem lat zacząłem zastanawiać się co udało mi się odkryć - podejrzewam, że najprawdopodobniej kartridż miał służyć za zaszyfrowany nośnik informacji dla świata przestępczego lub nawet jakichś organizacji terrorystycznych/przewrotowych, a jakimś zbiegiem okoliczności nie dostał się do miejsca przeznaczenia i trafił do Europy Wschodniej razem z innymi grami.
---------------------------------------------------------------------
Poniższa historia wydarzyła się naprawdę, ale z wielu względów nie będę próbował nikogo przekonać do jej realności, a spróbuję raczej nadać jej charakter generycznej creepypasty. W tej roli prawdopodobnie sprawdzi się ona lepiej.
Rok 1998, Łódź. Brzydka jesień, mętne niebo, ustawiczne deszcze. Podwórka opustoszałe; dzieci wolą siedzieć w domach niż taplać się na zabłoconych boiskach. Najprawdopodobniej ma to pewien związek z rosnącą popularnością Pegasusa - klona japońskiej konsoli NES, sprowadzanego ze wschodu.
Sam zaliczałem się do grona posiadaczy tej sławnej "gry telewizyjnej". Stykałem się z problemem znanym chyba każdemu jej właścicielowi, po prostu wszystkie moje gry mnie znudziły i miałem dziką ochotę na coś nowego. W drodze powrotnej z podstawówki postanowiłem odwiedzić rynek na Bałutach, bo tylko w takich miejscach można było kupić w Polsce kartridże do Pegasusa. Z racji na to, że Pegasus był podróbką z lekko odmienną architekturą, gry też były nielicencjonowanymi podróbkami lub piratami. Wtedy nie miałem o tym pojęcia, a wstępną atrakcyjność tytułu oceniałem według naklejki na kartridżu. Mój ulubiony sprzedawca wyceniał gry na 5-10-15zł - najdroższe były ładne kartridże z chwytliwą nalepką, 10 zł kosztowały te wyglądające przeciętniej, a za 5 zł chodziły takie z dziwnymi naklejkami lub kompletnie ich pozbawione. Pech chciał, że stać mnie wtedy było tylko na najtańszą opcję. Wybrałem żółtą dyskietkę z bordową nalepką, na której widniało niebieskie kółko, plus i napis "ttttt 4 :". Nie dało się z tego nic wywnioskować, ale wyszedłem z założenia, że nalepka na kartridżu nadzwyczaj często nie ma nic wspólnego z jego grą, więc może nie być tak źle.
Wróciłem do domu i natychmiast spróbowałem włożyć nowy nabytek do Pegasusa. Wtedy zauważyłem, że obudowa kartridża jest większa niż zwykle, nie dało jej się też rozłożyć na dwie części, jak to dało się z każdą inną. Spowodowało to problem, bo przez jej rozmiary nie mogłem wepchnąć jej do konsoli. Postanowiłem zaryzykować i rozbiłem młotkiem obudowę gry, uważając przy tym, aby płytka w środku nie uległa uszkodzeniu. Udało mi się i w końcu włożyłem ją ostrożnie do gniazda. Tu jednak czekało na mnie kolejne rozczarowanie - po włączeniu Pegasusa i nastawienia telewizora na odpowiedni kanał widziałem tylko czarny ekran, zero reakcji. Wyjąłem płytkę, przetarłem szmatką, pochuchałem, wyczyściłem wnętrze konsoli, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. W końcu przypadkiem nacisnąłem przycisk reset i ku mojemu zdziwieniu zaczęła grać jakaś wejściowa melodia, a na ekranie pojawił się ekran startowy gry. Z ciekawości wyjąłem grę i spróbowałem włączyć ją jeszcze raz konwencjonalnie, efektem był czarny ekran jak wcześniej i znowu zaczęła działać dopiero po wciśnięciu resetu.
Rozgrywka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Z tego co pamiętam, kierowało się jakimś niedużym gościem z włócznią, który walczył z jakimiś wężami na drzewach. Problemem było to, że ZAWSZE po jakichś 5 minutach zastygał wszelki dźwięk, dość często pojawiały się pomniejsze graficzne glitche i nierzadko wszystko się po prostu zacinało. Mocno ograniczało to grywalność, dlatego nigdy za daleko nie dobrnąłem. Grafika stała na dość niskim poziomie, podobnie jak animacja i muzyka. Jakiejkolwiek treści, fabuły czy tytułu nie jestem w stanie podać, bo wszystkie napisy były w jakimś azjatyckim języku, pewnie chińskim.
Skończyło się tak, że odpalałem ją tylko od czasu, gdy naprawdę przycisnęła mnie nuda. Zwykle jednak szybko kończyłem zabawę ze względu na jej techniczne niedoskonałości, ale pewnego dnia odkryłem coś nowego. W grze był moment, w którym trzeba było przeskoczyć z jednej gałęzi na drugą. Postać umiała skakać stosunkowo daleko, więc nie powinno to stanowić to żadnego problemu dla sprawnego manualnie gracza. Mi raz omsknął się wtedy palec i wyskoczyłem duuużo za wcześnie, w rezultacie czego leciałem prosto w kierunku przepaści między gałęziami. Powinienem spaść w dół, ale postać zatrzymała się na pustej przestrzeni między drzewami, tak jakby był tam dla niej grunt. Jakąś sekundę po tym całe otoczenie graficzne się zglitchowało, a muzyka ustała. Tępo wcisnąłem przycisk skoku, a w reakcji na to wszystko znikło i pojawił się czarny ekran. Po chwili usłyszałem głośne "BEEP" i wyskoczyła kolumna tekstu na cały ekran. Znowu nacisnąłem przycisk skoku, znowu rozległ się beep i miejsce poprzedniego textwalla zajął kolejny textwall. Jeszcze raz - i znowu to samo. Za trzecim razem pojawiła się jakaś czarno-biała mapa z naniesionymi nazwami i zaznaczonymi na czerwono kilkoma punktami. Wcisnąłem znowu - pojawiła się następna mapa, znowu nieznanego mi regionu. Znowu skok. Znowu mapa - tę już rozpoznałem - przedstawiała obszar Morza Czarnego (zauważyłem to jako dzieciak, bo ojciec zmuszał mnie do studiowania atlasu). Czerwony punkt znajdował się na obszarze granicznym Rosji z Gruzją. Potem wyskoczył kolejny textwall, skok, niewielki textwall i jakaś grafika. Była to męska twarz, przypominała policyjny portret pamięciowy, ale przez ograniczone możliwości Pegasusa nie był zbyt szczegółowy. Skok, textwall, a pod nim 4 małe czaszki w rzędzie obok siebie, nieznacznie większe od pojedynczych literek. Skok, czarny ekran, 3 beepy, koniec. Próbowałem po tym wciskać każdy przycisk na padzie, ale bez reakcji.
Po tym incydencie gra się zepsuła. Nie dało się grać więcej niż jakieś 10s, bo gwarantowany był freeze. Tydzień potem w ogóle nie dała się włączyć, a później gdzieś ją zgubiłem.
Z biegiem lat zacząłem zastanawiać się co udało mi się odkryć - podejrzewam, że najprawdopodobniej kartridż miał służyć za zaszyfrowany nośnik informacji dla świata przestępczego lub nawet jakichś organizacji terrorystycznych/przewrotowych, a jakimś zbiegiem okoliczności nie dostał się do miejsca przeznaczenia i trafił do Europy Wschodniej razem z innymi grami.
Najlepszy komentarz (35 piw)
zeto88
• 2012-09-11, 21:32
Wyślij ten tekst do faktu, myślę, że możesz im się przydać.
...czyli głosy duchów jako broń psychologiczna.
Nagranie, które amerykanie w czasie wojny puszczali Wietnamczykom nocą z helikopterów. Trafiało idealnie w tamtejsze wierzenia i było rzekomo tak skuteczne, że zakazano odtwarzania taśmy w pobliżu sojuszniczych oddziałów wietnamskich...bo wpadali w panikę. W powiązanych więcej info o tym nagraniu.
Początek: 0:38
Nagranie, które amerykanie w czasie wojny puszczali Wietnamczykom nocą z helikopterów. Trafiało idealnie w tamtejsze wierzenia i było rzekomo tak skuteczne, że zakazano odtwarzania taśmy w pobliżu sojuszniczych oddziałów wietnamskich...bo wpadali w panikę. W powiązanych więcej info o tym nagraniu.
Początek: 0:38
Oradour-sur-Glane – miejscowość i gmina we Francji, w regionie Limousin, w departamencie Haute-Vienne.
Według danych na rok 1990 gminę zamieszkiwało 1998 osób, a gęstość zaludnienia wynosiła 52 osoby/km² (wśród 747 gmin Limousin Oradour-sur-Glane plasuje się na 46. miejscu pod względem liczby ludności, natomiast pod względem powierzchni na miejscu 91.).
Czas zatrzymał się tu 10 czerwca 1944 roku. Tego dnia niemalże wszyscy mieszkańcy zginęli z rąk niemieckich żołnierzy. Oddział niemieckich wojsk Waffen-SS zamordował bestialsko wówczas 642 osoby - mężczyzn, kobiety i dzieci. Miasto na koniec spalono. Przeżyła tylko jedna kobieta, pięciu mężczyzn oraz dziecko. Masowy mord miał być odwetem za zabicie oficera SS przez francuskie Resistance. Jak się potem okazało, zniszczono przez omyłkę nie tą miejscowość - egzekucja na oficerze została wykonana została w Oradour-sur-Vayres, a nie w Oradour-sur-Glane. Na pamiątkę tego strasznego wydarzenia miasto pozostawiono w niezmienionym stanie i jest dostępne dla turystów. Dziś robi wrażenie. Jest tu kościół, warsztat samochodowy, piekarnia, dentysta, rzeźnik i wiele gospodarstw, w których pozostały zardzewiałe auta, maszyny do szycia, garnki i sprzęt rolniczy. Miasteczko ma kilka wyasfaltowanych ulic, a główną aleją ciągną się szyny tramwajowe. Znajduje się w nim także muzeum.
Hashima (jap. 端島 Wyspa Graniczna?, potocznie zwana Gunkan-jima, 軍艦島, Wyspa - Okręt Wojenny) – jedna z 505 niezamieszkanych wysp w prefekturze Nagasaki, położona około 15 km od samego Nagasaki.
W latach 1887?1974 służyła jako ośrodek wydobycia węgla z dna morza i była najgęściej zaludnionym kawałkiem lądu w Japonii (835 osób/hektar; w sumie na wyspie mieszkało wtedy nieco ponad 5 tys. ludzi). Mówi się też na nią ''wyspa pancernik'' ze względu na wysokie, sztuczne nabrzeże, które chroniło mieszkańców przez sztormami. W 1974 Mitsubishi, będące właścicielem kompleksu wydobywczego zdecydowało o bezterminowym zamknięciu kopalni i wysiedleniu wszystkich mieszkańców. Dziś wyspa jest betonowym, opuszczonym labiryntem. W pozbawionych okien budynkach mieszkalnych można znaleźć pozostawione telewizory, zabawki, książki, ubrania. W biurach nadal stoją maszyny do pisania, szkoła jest w pełni umeblowana. Poza odgłosem fal i ptaków, na wyspie jest kompletnie cicho i niesamowita atmosfera miejsca udziela się wszystkim zwiedzającym, którzy od 2009 roku mogą tu legalnie lądować w zorganizowanych grupach na nabrzeżu.
Belchite – miejscowość i gmina w Hiszpanii, we wspólnocie autonomicznej Aragonia, w prowincji Saragossa położona ok. 40 km od Saragossy. Jest siedzibą comarki Campo de Belchite.
o 1937 r. było normalnym, średniej wielkości hiszpańskim miasteczkiem. Podczas hiszpańskiej wojny domowej w latach 30-tych XX wieku, miała tu jednak miejsce jedna z najbardziej krwawych bitew. W jej wyniku, w ciągu kilki dni miasto zostało drastycznie zniszczone. Nie zlikwidowano jednak ruin ani nie zdecydowano się na odbudowę - opuszczone miasto stanowi dziś rodzaj pomnika na cześć poległych. Belchite to ważna atrakcja turystyczna regionu. Z uwagi na stan budynków należy jednak zachować ostrożność i nie zaleca się wchodzenia do ich środka. Martwe miasto zafascynowało meksykańskiego reżysera Guillermo del Toro, który zrealizował tu część scen do głośnego filmu "Labirynt Fauna".
Według danych na rok 1990 gminę zamieszkiwało 1998 osób, a gęstość zaludnienia wynosiła 52 osoby/km² (wśród 747 gmin Limousin Oradour-sur-Glane plasuje się na 46. miejscu pod względem liczby ludności, natomiast pod względem powierzchni na miejscu 91.).
Czas zatrzymał się tu 10 czerwca 1944 roku. Tego dnia niemalże wszyscy mieszkańcy zginęli z rąk niemieckich żołnierzy. Oddział niemieckich wojsk Waffen-SS zamordował bestialsko wówczas 642 osoby - mężczyzn, kobiety i dzieci. Miasto na koniec spalono. Przeżyła tylko jedna kobieta, pięciu mężczyzn oraz dziecko. Masowy mord miał być odwetem za zabicie oficera SS przez francuskie Resistance. Jak się potem okazało, zniszczono przez omyłkę nie tą miejscowość - egzekucja na oficerze została wykonana została w Oradour-sur-Vayres, a nie w Oradour-sur-Glane. Na pamiątkę tego strasznego wydarzenia miasto pozostawiono w niezmienionym stanie i jest dostępne dla turystów. Dziś robi wrażenie. Jest tu kościół, warsztat samochodowy, piekarnia, dentysta, rzeźnik i wiele gospodarstw, w których pozostały zardzewiałe auta, maszyny do szycia, garnki i sprzęt rolniczy. Miasteczko ma kilka wyasfaltowanych ulic, a główną aleją ciągną się szyny tramwajowe. Znajduje się w nim także muzeum.
Hashima (jap. 端島 Wyspa Graniczna?, potocznie zwana Gunkan-jima, 軍艦島, Wyspa - Okręt Wojenny) – jedna z 505 niezamieszkanych wysp w prefekturze Nagasaki, położona około 15 km od samego Nagasaki.
W latach 1887?1974 służyła jako ośrodek wydobycia węgla z dna morza i była najgęściej zaludnionym kawałkiem lądu w Japonii (835 osób/hektar; w sumie na wyspie mieszkało wtedy nieco ponad 5 tys. ludzi). Mówi się też na nią ''wyspa pancernik'' ze względu na wysokie, sztuczne nabrzeże, które chroniło mieszkańców przez sztormami. W 1974 Mitsubishi, będące właścicielem kompleksu wydobywczego zdecydowało o bezterminowym zamknięciu kopalni i wysiedleniu wszystkich mieszkańców. Dziś wyspa jest betonowym, opuszczonym labiryntem. W pozbawionych okien budynkach mieszkalnych można znaleźć pozostawione telewizory, zabawki, książki, ubrania. W biurach nadal stoją maszyny do pisania, szkoła jest w pełni umeblowana. Poza odgłosem fal i ptaków, na wyspie jest kompletnie cicho i niesamowita atmosfera miejsca udziela się wszystkim zwiedzającym, którzy od 2009 roku mogą tu legalnie lądować w zorganizowanych grupach na nabrzeżu.
Belchite – miejscowość i gmina w Hiszpanii, we wspólnocie autonomicznej Aragonia, w prowincji Saragossa położona ok. 40 km od Saragossy. Jest siedzibą comarki Campo de Belchite.
o 1937 r. było normalnym, średniej wielkości hiszpańskim miasteczkiem. Podczas hiszpańskiej wojny domowej w latach 30-tych XX wieku, miała tu jednak miejsce jedna z najbardziej krwawych bitew. W jej wyniku, w ciągu kilki dni miasto zostało drastycznie zniszczone. Nie zlikwidowano jednak ruin ani nie zdecydowano się na odbudowę - opuszczone miasto stanowi dziś rodzaj pomnika na cześć poległych. Belchite to ważna atrakcja turystyczna regionu. Z uwagi na stan budynków należy jednak zachować ostrożność i nie zaleca się wchodzenia do ich środka. Martwe miasto zafascynowało meksykańskiego reżysera Guillermo del Toro, który zrealizował tu część scen do głośnego filmu "Labirynt Fauna".
Ghost busters by sie przydali
Film jest prowokacją, aczkolwiek bardzo mi sie podobał. Być może komuś rówież przypadnie do gustu.
Najlepszy komentarz (22 piw)
bishfinger
• 2012-08-28, 14:45
Ładne parę lat temu chlaliśmy na terenie tego domu, trochę się poszwendaliśy, był w trochę lepszym stanie niż teraz, nie było jeszcze węzła komunikacyjnego oplatającego południwą obwodnicę Krakowa, dach był w dużo lepszym stanie, ogrodzenie szczelniejsze itp. Byliśmy we czterech i kilka flaszek wódki, zaczęły śpiewy, dowcipy - jednym słowem polska impreza, jednak została zakończona około północy, bezczelnym wtargnięciem sąsiada zza miedzy który kazał nam wypierdalać bo mu dziecko budzimy.
Poszliśmy do domów, lecz ferelny dom spełnił swe mroczne zadanie na następny dzien mieliśmy kaca jak diabli
Poszliśmy do domów, lecz ferelny dom spełnił swe mroczne zadanie na następny dzien mieliśmy kaca jak diabli
5 kilometrów na północ od Byczyny znajduje się stary dom , z 1908 roku . 76 lat temu doszło w nim do brutalnych morderstw .. To było 18 sierpnia 1929 roku Henryk K***** wrócił do domu po obchodzie okolicznych lasów (prawdopodobnie był leśniczym)po czym pod wpływem alkoholu wszczął kłótnie z 34 letnią żoną ,sięgnął po strzelbę myśliwską po czym trafił ją najpierw w ramię a później w serce , na tym jednak się nie skończyło ..
Odciął żonie głowę i wrzucił do stajni gdzie wówczas trzymał świnie .. wtedy prawdopodobnie usłyszał płacz dziecka dobiegający z pokoju na wschód od wejścia , nie potrafił go uspokoić więc sięgnął po nóż i nim je uspokoił .. po tym jak doszło do niego co zrobił wszedł do góry po schodach , na strych , po czym przerzucił sznur przez drewnianą belkę .. rano znaleziono trzy ciała : Wisielca , dziecka z wydłubanymi oczami oraz kobiety którą pozbawiono głowy .. (Głowy nie znaleziono do dziś ) ..
Kolejne rodziny które wprowadzały się do tego domu szybko z niego rezygnowały , jak się później okazało widywano w lustrze kobietę która czesze swoje włosy , w kuchni odbywała się kilku-sekundowa kłótnia po czym głosy milknęły , spadały talerze a sztućce się wyginały, jednak najbardziej przerażający według tam mieszkających był płacz dziecka którego źródła nie dało się ustalić ..
Ostatnia rodzina uciekła z owej posiadłości około 20 lat temu pozostawiając wszystkie swoje rzeczy od zdjęć ,obrazów poprzez ubrania i sprzęt gospodarstwa domowego ..
dom musiał być opuszczany w pośpiechu .. do dziś nie wiadomo co widzieli ostatni mieszkańcy owego domu ..
Poniżej zdjęcia włącznie z ich prywatnymi rzeczami , które w pośpiechu zostawili na miejscu
Odciął żonie głowę i wrzucił do stajni gdzie wówczas trzymał świnie .. wtedy prawdopodobnie usłyszał płacz dziecka dobiegający z pokoju na wschód od wejścia , nie potrafił go uspokoić więc sięgnął po nóż i nim je uspokoił .. po tym jak doszło do niego co zrobił wszedł do góry po schodach , na strych , po czym przerzucił sznur przez drewnianą belkę .. rano znaleziono trzy ciała : Wisielca , dziecka z wydłubanymi oczami oraz kobiety którą pozbawiono głowy .. (Głowy nie znaleziono do dziś ) ..
Kolejne rodziny które wprowadzały się do tego domu szybko z niego rezygnowały , jak się później okazało widywano w lustrze kobietę która czesze swoje włosy , w kuchni odbywała się kilku-sekundowa kłótnia po czym głosy milknęły , spadały talerze a sztućce się wyginały, jednak najbardziej przerażający według tam mieszkających był płacz dziecka którego źródła nie dało się ustalić ..
Ostatnia rodzina uciekła z owej posiadłości około 20 lat temu pozostawiając wszystkie swoje rzeczy od zdjęć ,obrazów poprzez ubrania i sprzęt gospodarstwa domowego ..
dom musiał być opuszczany w pośpiechu .. do dziś nie wiadomo co widzieli ostatni mieszkańcy owego domu ..
Poniżej zdjęcia włącznie z ich prywatnymi rzeczami , które w pośpiechu zostawili na miejscu
Najlepszy komentarz (25 piw)
k................t
• 2012-08-27, 15:10
ZiomZaZiomem napisał/a:
Odciął żonie głowę i wrzucił do stajni gdzie wówczas trzymał świnie
faktycznie dziwak, myślałem, że w stajni to się trzyma konie
ZiomZaZiomem napisał/a:
.. (Głowy nie znaleziono do dziś ) ..
to skąd wiadomo, że wyniósł ją do stajni?
ZiomZaZiomem napisał/a:
Kolejne rodziny które wprowadzały się do tego domu szybko z niego rezygnowały , jak się później okazało widywano w lustrze kobietę która czesze swoje włosy , w kuchni odbywała się kilku-sekundowa kłótnia po czym głosy milknęły , spadały talerze a sztućce się wyginały, jednak najbardziej przerażający według tam mieszkających był płacz dziecka którego źródła nie dało się ustalić ..
Wiem, że to nie temat o katolickich księżach, ani bezbronnych babciach z różańcami, ale mam nadzieję, że bojówki gimboateistów zareagują. GO POKEMONS!
"Tajemnicę szpitalu w Oleśnie zna może kilka osób, jednak oficjalnie i jednoznacznie nie wiadomo co spowodowało opuszczenie wielkiego gmachu. Dziwną rzeczą także jak na realia naszego kraju jest to że w samym budynku pozostała... masa przeróżnego sprzętu szpitalnego, tak jakby zostawione on był w popłochu, z dnia na dzień. Nikt nic nie rusza, miejscowi boją się tam zaglądać a to dlatego że mury szpitala są ponoć nawiedzone. Poskładane łóżka, wózki, telefony oraz karty pielęgniarskie, probówki, zabarykadowane korytarze, kuchnia z dziwnymi naczyniami, schowki ze starymi meblami i ramami, łaźnie zamykane grubymi, stalowymi drzwiami (?), prosektorium oraz dobudówka z kaplicą - wszystko to powoduje niesamowite uczucie, że coś tu nie jest w porządku... może lepiej w to nie wnikać?"
Olesno (niem. Rosenberg, fiń. Ruusuvuori) to miasto w woj. opolskim, siedziba gminy Olesno i powiatu oleskiego. W latach 1975-1998 miasto administracyjnie należało do woj. częstochowskiego. Położone jest nad rzeką Stobrawą. Stacja kolejowa Olesno Śląskie.
W kręgu ludzi zainteresowanych urban explorationem opuszczony szpital w Oleśnie jest miejscem w którym naprawdę sie można sprawdzić, ludzie jeżdżą tam zafascynowani miejscem, historią oraz przyciągnięci legendami które o nim krążą. A jest ich nie mało, w końcu nie każdy szpital zostaje opuszczony pozostawjąc w takim stanie jak ten w Oleśnie.
W Naszych Polskich realiach zdarza się iż ludzie wycinali słupy telegraficzne, aby móc sprzedać trochę złomu, jednak w Oleśnie nikt nie pofatygował się by sprzedać sprzęt pozostawiony w szpitalu.
Dlaczego wszyscy nagle przestali interesować się szpitalem św. Anny?
Istnieje wiele plotek. Ludzie opowiadają o tym, że szpital jest nawiedzony; że został zbudowany na cmentarzu, inni o tym, że sprzęt był niepotrzebny więc go zostawili.
Szukając informacji o tajemniczym miejscu w Oleśnie natrafiłam na relacje bezdomnych którzy sypiają w tym szpitalu:
"Jeden z bezdomnych był miejscowy i dobrze pamiętał czasy, kiedy szpital jeszcze działał. Mówił, że na kilka lat przed zamknięciem szpitala był on swego rodzaju umieralnią.
Wysyłano tam ludzi obłożnie chorych, jednak z relacji tego bezdomnego wynikało, iż opieka zdrowotna pozostawiała wiele do życzenia
Pokazał nam zapisy pielęgniarek, które kiedyś znaleźli. Pochodziły one z 1958 roku. W wielu z nich pojawiały się wzmianki o dziwnych zachowaniach pacjentów oraz o dziwnych zdarzeniach jakie miały miejsce w szpitalu.
Według opisów były to odgłosy kroków i przestawianie drobnych przedmiotów. Potem spytaliśmy się czy oni doświadczyli czegoś dziwnego, ponieważ mieszkali w tym szpitalu od roku. Jeden z nich, Marek, miał brata.
Jego brat zmarł w tym szpitalu w wieku 16 lat. Marek był od niego starszy, często odwiedzał go w szpitalu.
Teraz, kiedy szpital został opuszczony zrobił sobie pakamerkę w sali, gdzie leżał jego brat. Otóż, kiedy spał coś zaczęło zsuwać kołdrę. Nikogo nie widział, więc wciągnął kołdrę i spał dalej. Potem znów kołdra zaczęła się zsuwać. Zapalił świeczkę ale nic w pokoju nie było. Na drzwiach założona była blokada, żeby nikt w nocy nie wszedł i nie okradł go. Blokada była nienaruszona. Kiedy znowu się położył coś zaczęło go uciskać, jakby ktoś usiadł na nim. Potem jak nam powiedział uciekł z tego pokoju i od tamtej pory już tam nie śpi. Sam zaczął sobie tłumaczyć że może to ma związek z jego bratem, ale boi się wchodzić do tej sali.
W czasie jak rozmawialiśmy znów pojawiły się odgłosy kroków. Spytaliśmy bezdomnych co o tym sądzą, powiedzieli nam, że owe odgłosy pojawiają się dosyć często, ale są dni że jest spokój i nic się nie dzieje. Odkąd tam mieszkają regularnie słyszą kroki i stukanie, które po jakimś czasie ustaje. "
Czytając relacje osób które miały okazje odwiedzić szpital wielu z nich wspominało o dziwnym uczuciu, którego nie potrafili scharakteryzować. Jednak jeśli osoba nie jest przyzwyczajona na przebywania w opuszczonym miejscu bardzo łatwo może dać ponieść się wyobraźni.
Jednak gdy przeczytałam informacje o samoczynnym przemieszczaniu się przedmiotów zaczęłam zastanawiać się dokładniej nad tym czy to miejsce naprawdę jest nawiedzone.
W jednym z pokoi znajdowała się książka, historia szpitala napisana w jęz. niemieckim. Księga była datowana na XIX w. Na początku gdy pierwszy raz obchodziliśmy szpital leżała na półce. Przejrzeliśmy ją i odłożyliśmy z powrotem. Gdy weszliśmy tam po ustaniu odgłosów kroków książka nie leżała na półce w pokoju tylko na korytarzu. Jak to zobaczyliśmy postanowiliśmy opuścić szpital, bo w żaden sposób nie potrafiliśmy wyjaśnić tego co się tam działo.
Brzmi znajomo...
jednak czytając daną relacje dalej dochodzimy do fragmentu:
Wtedy napotkaliśmy na bezdomnych. Po krótkiej rozmowie poszliśmy z nimi do ich pakamerki i tam opowiedzieli nam historię tego szpitala.
Możliwe, że bezdomni chcieli przestraszyć "obcych" ze szpitala i sami przenieśli książkę,
jednak skąd mogli wiedzieć, że akurat tą książkę oglądali eksploatatorzy?
Oficjalna wersja która podaje urząd miasta w Oleśnie :
"szpital został zamknięty z powodu wybudowania nowego. "
Miejsca opuszczone nie cieszą się dobrą opinią i nie tylko szpital psychiatryczny w Oleśnie został zakwalifikowany do "nawiedzonych" czy jest prawdą, że w tym miejscu mają zdarzenia jakieś zjawiska paranormalne?
Czy tylko miejsce i brak konkretnych informacji budzi w Nas wyobraźnie?
Niestety nie przekonany sie o tym, ponieważ budynek 3 kwietnia 2007r. o godz. 12.00 został sprzedany.
Spółka z Katowic zapłaci za kompleks budynków po nieczynnej lecznicy 351 tys. z. Wkrótce firma ma przystąpić do najpilniejszego remontu - wymiany dachu i wybitych okien.
W starym szpitalu według wstępnych planów powstanie Zakład Opiekuńczo-Leczniczy.
Jeśli naprawdę coś w tym miejscu jest usłyszymy o nim ponownie.
Ktoś chętny na zwiedzanie ?
Fotki z tego miejsca do zobaczenia tutaj :
nto.pl/apps/pbcs.dll/tngallery?Site=NO&Date=20060803&Category=...
więcej o tym budynku można poczytać tutaj:
nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20080516/POWIAT08/910544944
jak było to wiecie co z tym zrobić
Olesno (niem. Rosenberg, fiń. Ruusuvuori) to miasto w woj. opolskim, siedziba gminy Olesno i powiatu oleskiego. W latach 1975-1998 miasto administracyjnie należało do woj. częstochowskiego. Położone jest nad rzeką Stobrawą. Stacja kolejowa Olesno Śląskie.
W kręgu ludzi zainteresowanych urban explorationem opuszczony szpital w Oleśnie jest miejscem w którym naprawdę sie można sprawdzić, ludzie jeżdżą tam zafascynowani miejscem, historią oraz przyciągnięci legendami które o nim krążą. A jest ich nie mało, w końcu nie każdy szpital zostaje opuszczony pozostawjąc w takim stanie jak ten w Oleśnie.
W Naszych Polskich realiach zdarza się iż ludzie wycinali słupy telegraficzne, aby móc sprzedać trochę złomu, jednak w Oleśnie nikt nie pofatygował się by sprzedać sprzęt pozostawiony w szpitalu.
Dlaczego wszyscy nagle przestali interesować się szpitalem św. Anny?
Istnieje wiele plotek. Ludzie opowiadają o tym, że szpital jest nawiedzony; że został zbudowany na cmentarzu, inni o tym, że sprzęt był niepotrzebny więc go zostawili.
Szukając informacji o tajemniczym miejscu w Oleśnie natrafiłam na relacje bezdomnych którzy sypiają w tym szpitalu:
"Jeden z bezdomnych był miejscowy i dobrze pamiętał czasy, kiedy szpital jeszcze działał. Mówił, że na kilka lat przed zamknięciem szpitala był on swego rodzaju umieralnią.
Wysyłano tam ludzi obłożnie chorych, jednak z relacji tego bezdomnego wynikało, iż opieka zdrowotna pozostawiała wiele do życzenia
Pokazał nam zapisy pielęgniarek, które kiedyś znaleźli. Pochodziły one z 1958 roku. W wielu z nich pojawiały się wzmianki o dziwnych zachowaniach pacjentów oraz o dziwnych zdarzeniach jakie miały miejsce w szpitalu.
Według opisów były to odgłosy kroków i przestawianie drobnych przedmiotów. Potem spytaliśmy się czy oni doświadczyli czegoś dziwnego, ponieważ mieszkali w tym szpitalu od roku. Jeden z nich, Marek, miał brata.
Jego brat zmarł w tym szpitalu w wieku 16 lat. Marek był od niego starszy, często odwiedzał go w szpitalu.
Teraz, kiedy szpital został opuszczony zrobił sobie pakamerkę w sali, gdzie leżał jego brat. Otóż, kiedy spał coś zaczęło zsuwać kołdrę. Nikogo nie widział, więc wciągnął kołdrę i spał dalej. Potem znów kołdra zaczęła się zsuwać. Zapalił świeczkę ale nic w pokoju nie było. Na drzwiach założona była blokada, żeby nikt w nocy nie wszedł i nie okradł go. Blokada była nienaruszona. Kiedy znowu się położył coś zaczęło go uciskać, jakby ktoś usiadł na nim. Potem jak nam powiedział uciekł z tego pokoju i od tamtej pory już tam nie śpi. Sam zaczął sobie tłumaczyć że może to ma związek z jego bratem, ale boi się wchodzić do tej sali.
W czasie jak rozmawialiśmy znów pojawiły się odgłosy kroków. Spytaliśmy bezdomnych co o tym sądzą, powiedzieli nam, że owe odgłosy pojawiają się dosyć często, ale są dni że jest spokój i nic się nie dzieje. Odkąd tam mieszkają regularnie słyszą kroki i stukanie, które po jakimś czasie ustaje. "
Czytając relacje osób które miały okazje odwiedzić szpital wielu z nich wspominało o dziwnym uczuciu, którego nie potrafili scharakteryzować. Jednak jeśli osoba nie jest przyzwyczajona na przebywania w opuszczonym miejscu bardzo łatwo może dać ponieść się wyobraźni.
Jednak gdy przeczytałam informacje o samoczynnym przemieszczaniu się przedmiotów zaczęłam zastanawiać się dokładniej nad tym czy to miejsce naprawdę jest nawiedzone.
W jednym z pokoi znajdowała się książka, historia szpitala napisana w jęz. niemieckim. Księga była datowana na XIX w. Na początku gdy pierwszy raz obchodziliśmy szpital leżała na półce. Przejrzeliśmy ją i odłożyliśmy z powrotem. Gdy weszliśmy tam po ustaniu odgłosów kroków książka nie leżała na półce w pokoju tylko na korytarzu. Jak to zobaczyliśmy postanowiliśmy opuścić szpital, bo w żaden sposób nie potrafiliśmy wyjaśnić tego co się tam działo.
Brzmi znajomo...
jednak czytając daną relacje dalej dochodzimy do fragmentu:
Wtedy napotkaliśmy na bezdomnych. Po krótkiej rozmowie poszliśmy z nimi do ich pakamerki i tam opowiedzieli nam historię tego szpitala.
Możliwe, że bezdomni chcieli przestraszyć "obcych" ze szpitala i sami przenieśli książkę,
jednak skąd mogli wiedzieć, że akurat tą książkę oglądali eksploatatorzy?
Oficjalna wersja która podaje urząd miasta w Oleśnie :
"szpital został zamknięty z powodu wybudowania nowego. "
Miejsca opuszczone nie cieszą się dobrą opinią i nie tylko szpital psychiatryczny w Oleśnie został zakwalifikowany do "nawiedzonych" czy jest prawdą, że w tym miejscu mają zdarzenia jakieś zjawiska paranormalne?
Czy tylko miejsce i brak konkretnych informacji budzi w Nas wyobraźnie?
Niestety nie przekonany sie o tym, ponieważ budynek 3 kwietnia 2007r. o godz. 12.00 został sprzedany.
Spółka z Katowic zapłaci za kompleks budynków po nieczynnej lecznicy 351 tys. z. Wkrótce firma ma przystąpić do najpilniejszego remontu - wymiany dachu i wybitych okien.
W starym szpitalu według wstępnych planów powstanie Zakład Opiekuńczo-Leczniczy.
Jeśli naprawdę coś w tym miejscu jest usłyszymy o nim ponownie.
Ktoś chętny na zwiedzanie ?
Fotki z tego miejsca do zobaczenia tutaj :
nto.pl/apps/pbcs.dll/tngallery?Site=NO&Date=20060803&Category=...
więcej o tym budynku można poczytać tutaj:
nto.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20080516/POWIAT08/910544944
jak było to wiecie co z tym zrobić
1. Las Aokigahara
Aokigahara to las u podnóży góry (wulkanu) Fuji w Japoni, przy którym las z Blair Witch Project to Stumilowy las z Kubusia Puchatka. To pewnie dlatego, że wszędzie można znaleźć ludzkie ciała.
Tym czym wodospad Niagara jest dla młodych par, tym jest Aokigahara dla samobójców. Ile samobójstw potrzeba, żeby miejsce miało taką reputację jak to? 5? 10? 15? Ponad 500 ludzi odebrało sobie życie w Aokigahara od 1950 roku.
Moda na zakończenie życia w tym miejscu zaczęła się po publikacji książki „Kuroi Kaiju”, autorstwa Seicho Matsumoto, w której dwoje głównych bohaterów popełnia samobójstwo. Nie muszę dodawać gdzie? Japończycy chcąc, nie chcąc, pokazali, że są niezwykle wrażliwi na wszelkie przesłanki zawarte w filmach, książkach, mediach – setki z nich powiesiło się pośród niezliczonych drzew lasu Aokigahara, który jest tak gęsty, że nawet w samo południe nie trudno znaleźć miejsce całkowicie ogarnięte ciemnością.
Poza ciałami i stryczkami w okolicy można zobaczyć wiele tablic i znaków z przekazami w stylu „Życie jest cenne! Rozważ swoje postępowanie!” lub „Pomyśl o rodzinie!”
W latach siedemdziesiątych problemem zainteresował się japoński rząd i zaczął on robić coroczne porządki w lesie w celu znajdywania ciał. W 2002 roku znaleziono ich 78, ale kto wie ile przegapiono? Bardzo prawdopodobne, że w całym lesie codziennie można znaleźć jakąś wiszącą osobę. Tutaj możesz zobaczyć kilka.
Swoją drogą, jeżeli sam ciemny las, pełen wiszących truposzy nie jest wystarczająco mocny, wystarczy dodać, że kilka lat temu ktoś zauważył, że dużo tamtejszych samobójców miało przy sobie pieniądze, biżuterię lub inne cenne przedmioty. Wtedy też w lesie powstała druga tradycja – bieganie ludzi po lesie w poszukiwaniu ciał, które jeszcze coś przy sobie mają.
2. Kaplica Czaszek w Kutnej Horze
Pomyśl o kaplicy czaszek w Czernej, ale na większą skalę. W kaplicy znajdują się szczątki 70 000 ofiar epidemii dżumy z połowy XIV w., wojen husyckich XV w. oraz wojny trzydziestoletniej XVII w. Ludzie z Europy nawet chcieli być pochowani na cmentarzu w Kutnej Horze. W końcu tamtejsi księża stwierdzili, że trzeba coś zrobić z tymi wszystkimi kośćmi, które im zostały. Coś śmiesznego…
Dziś tamtejsza kaplica jest znana dzięki dość wyszukanemu wystrojowi. Została udekorowana dziesiątkami tysięcy ludzkich kości. Ten makabryczny wystrój był projektem Czeskiego cieśli Franciszka Rinta, który z jakiegoś powodu został zatrudniony, aby jakoś zagospodarować dość bogatą w ludzkie kości kościelną kolekcję. Rezultat? Wielkie stosy ludzkich szczątek w czterech rogach kaplicy, srogi żyrandol ułożony z każdej kości ludzkiego ciała oraz olbrzymi herb rodziny Schwarzenbergów ozdabiający kaplicę.
No dobra, to są Czechy. Większa samowolka i te sprawy, ale już minęło 28 lat od premiery filmu „Duch” więc czemu oni nadal bawią się ludzkimi kośćmi jakby były jakiś LEGO od szatana i są ładnie poukładane od 140 lat? W sumie patrząc na dobrą stronę całego przedsięwzięcia, to można się cieszyć, że tamtejsze czaszki jeszcze nie służą za kufle, albo ceremonialne kielichy.
Tak właściwie to czy jeszcze ktoś jest zaskoczony, że owa kaplica była inspiracją dla stworzenia siedziby szatana w filmie Roba Zombie „Dom 1000 trupów”?
3. Ośrodek wypoczynkowy w San Zhi
Co dostaniemy po skrzyżowaniu kilkunastu zardzewiałych, futurystycznych budynków w kształcie UFO z serią tajemniczych śmierci ukrywanych przez rząd? Pewnie będzie to nawiedzony ośrodek w którym giną turyści, czyli ośrodek w San Zhi. Leży na obrzeżach Taipei… i w twoich koszmarach.
Ekskluzywny ośrodek wypoczynkowy San Zhi w Tajwanie miał być celem pobytów wakacyjnych znudzonych, bogatych ludzi, którzy zawsze się zastanawiali jakby to było mieszkać w dużym krążku hokejowym… Konstrukcja miasteczka zaczęła się w latach osiemdziesiątych, ale szybko została przerwana z powodu serii tajemniczych wypadków na budowie… albo z tego co wiemy mogła za to odpowiadać Godzilla. Tak naprawdę dostępnych jest bardzo mało oficjalnych informacji o San Zhi. Nie można nawet potwierdzić liczby zaginionych tam ludzi, albo tego czy krzyczeli coś o dzieciach bez oczu zjadających ich dusze. Cała sprawa jest owiana tajemnicą.
Aktualnie większość informacji o ośrodku pochodzi od ludzi mieszkających niedaleko, którzy – ale niespodzianka – boją się nawet podejść do kompleksu. Tak właśnie 90 opuszczonych „spodków” stoi sobie tam od lat i czekają na kogoś wystarczająco głupiego, kto pójdzie pozwiedzać.
4. Most Overtoun
Znajduje się w Szkocji, niedaleko wioski Milton w spokojnym hrabstwie West Dunbartonshire. Most Overtoun jest obiektem przy którym nie zginął żaden człowiek w podejrzanych, niejasnych okolicznościach w ciągu ostatnich kilku dekad. Dlaczego więc jest na liście?
Z przyczyn, które niełatwo zrozumieć, skacząc z mostu zabiły się już setki… psów! Początek całego widowiska miał miejsce we wczesnych latach sześćdziesiątych, kiedy to średnio skakał jeden pies w miesiącu… Teraz całkowita liczba psich denatów to ok. 600 zwierząt, które z jakiegoś powodu postanowiły zakończyć swój byt na ziemi.
Nie mówimy tu o serii niefortunnych wypadków, których można było uniknąć poprzez zamontowanie prostej barierki. Ludzie, którzy byli świadkami tych wydarzeń mówią o psach, które ochoczo wspinały się na gzyms mostu i rzucały się w objęcia przeznaczenia. Nie ma dowodów na to, że psi samobójcy płakali przed skokiem lub pisali listy pożegnalne.
Teorie dlaczego takie zdarzenia mają tam miejsce są najróżniejsze, od psów emo, przez przypadek, po zwykły zbieg okoliczności. Oba punkty widzenia są głupie, bo parafrazując Ian’a Fleminga „Jeden raz to przypadek, dwa razy to zbieg okoliczności, trzy razy to wrogie działania, a ponad sześćset razy to musi być robota jakiegoś starożytnego sumeryjskiego demona, albo inne gówno.”
Nie jesteście przekonani? Zaobserwowano także psy, które po skoku przeżyły i zamiast w szoku uciekać gdzie pieprz rośnie, wspinały się z powrotem, aby dopełnić formalności. Zapewne dlatego, że wielki demon Overtoun nie zaspokoi swojego głodu próbami, a oczekuje świeżego, psiego futra, dużo świeżego, psiego futra…
5. Wyspa Poveglia
Pomyśl o najstraszniejszym motywie z horroru. Ok, teraz pomyśl jeszcze o czymś straszniejszym i dodaj do tego brutalność kilkadziesiąt razy większą niż w Hostelu – będzie to coś na wzór wyspy Poveglia. Położna jest we Włoszech niedaleko Wenecji. Wszystko zaczęło się, gdy Rzymianie, którzy byli znani ze swej dobroci i dbałości o społeczeństwo, zadecydowali, żeby zebrać wszystkie ofiary ówczesnych plag i gdzieś je wysłać. To gdzieś to właśnie wyspa Poveglia.
Kilka tysięcy ludzi zostało tam zesłanych i poddanych kwarantannie, gdzie wszyscy zginęli. Pomyślisz sobie, że taka decyzja była wtedy normalna, bo ludzie jeszcze wierzyli w boga słońca, załatwiali swoje potrzeby w dziurze w ziemi itp. Ale nie kilka stuleci później, gdy zrobiono to samo jeszcze raz.
W czasach, gdy w Europie rozprzestrzeniła się „Czarna śmierć” wyspa znów powróciła do swoich „czasów świetności” – miejsca wakacji dla zarażonych ludzi. Kiedy plaga się nasilała obniżono wymagania do zsyłki z „cierpiących z powodu plagi” na „każdy kto ma jakiekolwiek oznaki choroby”. Z powodu sporej ilości wysyłanych ludzi zmieniono także politykę z „pozwolić zarażonym spokojnie umrzeć” na „wrzucić ich do wielkiej dziury (na ciała, które już tam leżą) i podpalić”, było widać postęp… Określa się, że na wyspie zginęło 160,000 (sto sześćdziesiąt tysięcy) ludzi, a morze nadal wyrzuca na brzeg kości.
Jeszcze wam mało? W 1922 roku na wyspie został założony szpital dla psychicznie chorych, z wielką pieprzoną dzwonnicą (wyspa jeszcze wtedy śmierdziała jak spalone i zgniłe z infekcji ciała).
Do szpitala wysyłano wszystkich, którzy byli uważani za „szalonych”. Aha, to jeszcze było przed pierwszym DSM (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders), czyli każdy mógł być wrzucony do azylu i można było z nim robić wszystko.
Legenda mówi, że w szpitalu pracował doktor, który często eksperymentował na swoich pacjentach. Robił takie tam zabiegi jak na przykład lobotomia młotkiem i dłutem. Doktor oczywiście torturował swoich pacjentów, gdzie? W tej pieprzonej dzwonnicy (musiało tak być). Całkowicie także ignorował ich płacz i krzyki o rzekomych widzianych i słyszanych duchach na wyspie…
Następnie doktor został zrzucony z dzwonnicy przez duchy ofiar plagi i leżąc na ziemi został „pochłonięty przez mgłę, która uniosła się nad ziemią”. Tak naprawdę to nie uwierzylibyśmy w tę część legendy, gdyby to była jakakolwiek inna wyspa… Tak czy inaczej lepszym wytłumaczeniem od „doktor został zamordowany przez duchy ofiar plagi” wydaje się być „doktor został zamordowany przez tych wszystkich „szaleńców”, których on torturował.”
W kolejnych latach ludzie sami decydowali się przeprowadzić na wyspę, aby dzień później stamtąd spieprzyć. Do dzisiaj wyspa zostaje niezamieszkana; no chyba, że policzymy te wszystkie duchy ludzi, którzy zostali tam zesłani bez powodu, w tym wypadku chyba nie ma wolnych miejsc…
6.Dom pani Winchester
W San Jose (Kalifornia) jest dom. Jest duży, posiada 160 pokojów, skonstruowany jak labirynt, korytarze z łączną długością ponad 1.5km, tajne przejścia, ślepe zaułki, drzwi za którymi jest ściana i klatki schodowe prowadzące na strych.
Jest to wytwór pani Sary Winchester, dziedziczki fortuny firmy produkującej broń (Winchester Rifles). Pod koniec XIXw. Pani Winchester zasmucona śmiercią córki, męża i teścia zgłosiła się do medium. Oto co się dowiedziała: „Tysiące przez was zginęło, a ich duchy żądają kary. Masz wyjechać na zachód i zbudować dom dla siebie i dla duchów zabitych z tej broni. Nigdy nie kończ jego budowy, to nie umrzesz. Zaprzestaniesz-zginiesz.” Świetna przepowiednia dla kogoś kto właśnie stracił rodzinę. W skrócie miało to wyglądać jak dom rodziny Adamsów…
W 1884 roku pani Winchester zaczęła budowę owej posiadłości, która trwała nieprzerwanie przez 38 lat, aż do jej śmierci. Poza tym, że teraz tyle zabiera obudowanie kuchni w drewnie, posiadłość pani Winchester tak się rozbudowała, że można się w niej zgubić. Naprawdę. Właśnie zgubienie się w niej było myślą przewodnią. Wszystkie zwroty, zakręty, ślepe zaułki miały za zadanie zgubić duchy. Sara miała na tym punkcie bzika…
Ale wkurzanie rządnych zemsty duchów było tylko jednym elementem architektury. Cała posiadłość pani Winchester tj. żyrandol, haki na ubrania, panele ścienne, drzewa dookoła zostały tak udekorowane i zaprojektowane, aby zawierały w sobie liczbę 13 lub jej wielokrotność. Pewnie miały przynosić szczęście… ta, komuś kto chciał się uwolnić od duchów… Pani winchester chyba spróbowała wszystkiego poza złożeniem ofiary w postaci owieczki do szatana, aby mieć pewność, że dom będzie nawiedzony. Więcej na:
http://www.winchestermysteryhouse.com/
źródło: cracked.com
Aokigahara to las u podnóży góry (wulkanu) Fuji w Japoni, przy którym las z Blair Witch Project to Stumilowy las z Kubusia Puchatka. To pewnie dlatego, że wszędzie można znaleźć ludzkie ciała.
Tym czym wodospad Niagara jest dla młodych par, tym jest Aokigahara dla samobójców. Ile samobójstw potrzeba, żeby miejsce miało taką reputację jak to? 5? 10? 15? Ponad 500 ludzi odebrało sobie życie w Aokigahara od 1950 roku.
Moda na zakończenie życia w tym miejscu zaczęła się po publikacji książki „Kuroi Kaiju”, autorstwa Seicho Matsumoto, w której dwoje głównych bohaterów popełnia samobójstwo. Nie muszę dodawać gdzie? Japończycy chcąc, nie chcąc, pokazali, że są niezwykle wrażliwi na wszelkie przesłanki zawarte w filmach, książkach, mediach – setki z nich powiesiło się pośród niezliczonych drzew lasu Aokigahara, który jest tak gęsty, że nawet w samo południe nie trudno znaleźć miejsce całkowicie ogarnięte ciemnością.
Poza ciałami i stryczkami w okolicy można zobaczyć wiele tablic i znaków z przekazami w stylu „Życie jest cenne! Rozważ swoje postępowanie!” lub „Pomyśl o rodzinie!”
W latach siedemdziesiątych problemem zainteresował się japoński rząd i zaczął on robić coroczne porządki w lesie w celu znajdywania ciał. W 2002 roku znaleziono ich 78, ale kto wie ile przegapiono? Bardzo prawdopodobne, że w całym lesie codziennie można znaleźć jakąś wiszącą osobę. Tutaj możesz zobaczyć kilka.
Swoją drogą, jeżeli sam ciemny las, pełen wiszących truposzy nie jest wystarczająco mocny, wystarczy dodać, że kilka lat temu ktoś zauważył, że dużo tamtejszych samobójców miało przy sobie pieniądze, biżuterię lub inne cenne przedmioty. Wtedy też w lesie powstała druga tradycja – bieganie ludzi po lesie w poszukiwaniu ciał, które jeszcze coś przy sobie mają.
2. Kaplica Czaszek w Kutnej Horze
Pomyśl o kaplicy czaszek w Czernej, ale na większą skalę. W kaplicy znajdują się szczątki 70 000 ofiar epidemii dżumy z połowy XIV w., wojen husyckich XV w. oraz wojny trzydziestoletniej XVII w. Ludzie z Europy nawet chcieli być pochowani na cmentarzu w Kutnej Horze. W końcu tamtejsi księża stwierdzili, że trzeba coś zrobić z tymi wszystkimi kośćmi, które im zostały. Coś śmiesznego…
Dziś tamtejsza kaplica jest znana dzięki dość wyszukanemu wystrojowi. Została udekorowana dziesiątkami tysięcy ludzkich kości. Ten makabryczny wystrój był projektem Czeskiego cieśli Franciszka Rinta, który z jakiegoś powodu został zatrudniony, aby jakoś zagospodarować dość bogatą w ludzkie kości kościelną kolekcję. Rezultat? Wielkie stosy ludzkich szczątek w czterech rogach kaplicy, srogi żyrandol ułożony z każdej kości ludzkiego ciała oraz olbrzymi herb rodziny Schwarzenbergów ozdabiający kaplicę.
No dobra, to są Czechy. Większa samowolka i te sprawy, ale już minęło 28 lat od premiery filmu „Duch” więc czemu oni nadal bawią się ludzkimi kośćmi jakby były jakiś LEGO od szatana i są ładnie poukładane od 140 lat? W sumie patrząc na dobrą stronę całego przedsięwzięcia, to można się cieszyć, że tamtejsze czaszki jeszcze nie służą za kufle, albo ceremonialne kielichy.
Tak właściwie to czy jeszcze ktoś jest zaskoczony, że owa kaplica była inspiracją dla stworzenia siedziby szatana w filmie Roba Zombie „Dom 1000 trupów”?
3. Ośrodek wypoczynkowy w San Zhi
Co dostaniemy po skrzyżowaniu kilkunastu zardzewiałych, futurystycznych budynków w kształcie UFO z serią tajemniczych śmierci ukrywanych przez rząd? Pewnie będzie to nawiedzony ośrodek w którym giną turyści, czyli ośrodek w San Zhi. Leży na obrzeżach Taipei… i w twoich koszmarach.
Ekskluzywny ośrodek wypoczynkowy San Zhi w Tajwanie miał być celem pobytów wakacyjnych znudzonych, bogatych ludzi, którzy zawsze się zastanawiali jakby to było mieszkać w dużym krążku hokejowym… Konstrukcja miasteczka zaczęła się w latach osiemdziesiątych, ale szybko została przerwana z powodu serii tajemniczych wypadków na budowie… albo z tego co wiemy mogła za to odpowiadać Godzilla. Tak naprawdę dostępnych jest bardzo mało oficjalnych informacji o San Zhi. Nie można nawet potwierdzić liczby zaginionych tam ludzi, albo tego czy krzyczeli coś o dzieciach bez oczu zjadających ich dusze. Cała sprawa jest owiana tajemnicą.
Aktualnie większość informacji o ośrodku pochodzi od ludzi mieszkających niedaleko, którzy – ale niespodzianka – boją się nawet podejść do kompleksu. Tak właśnie 90 opuszczonych „spodków” stoi sobie tam od lat i czekają na kogoś wystarczająco głupiego, kto pójdzie pozwiedzać.
4. Most Overtoun
Znajduje się w Szkocji, niedaleko wioski Milton w spokojnym hrabstwie West Dunbartonshire. Most Overtoun jest obiektem przy którym nie zginął żaden człowiek w podejrzanych, niejasnych okolicznościach w ciągu ostatnich kilku dekad. Dlaczego więc jest na liście?
Z przyczyn, które niełatwo zrozumieć, skacząc z mostu zabiły się już setki… psów! Początek całego widowiska miał miejsce we wczesnych latach sześćdziesiątych, kiedy to średnio skakał jeden pies w miesiącu… Teraz całkowita liczba psich denatów to ok. 600 zwierząt, które z jakiegoś powodu postanowiły zakończyć swój byt na ziemi.
Nie mówimy tu o serii niefortunnych wypadków, których można było uniknąć poprzez zamontowanie prostej barierki. Ludzie, którzy byli świadkami tych wydarzeń mówią o psach, które ochoczo wspinały się na gzyms mostu i rzucały się w objęcia przeznaczenia. Nie ma dowodów na to, że psi samobójcy płakali przed skokiem lub pisali listy pożegnalne.
Teorie dlaczego takie zdarzenia mają tam miejsce są najróżniejsze, od psów emo, przez przypadek, po zwykły zbieg okoliczności. Oba punkty widzenia są głupie, bo parafrazując Ian’a Fleminga „Jeden raz to przypadek, dwa razy to zbieg okoliczności, trzy razy to wrogie działania, a ponad sześćset razy to musi być robota jakiegoś starożytnego sumeryjskiego demona, albo inne gówno.”
Nie jesteście przekonani? Zaobserwowano także psy, które po skoku przeżyły i zamiast w szoku uciekać gdzie pieprz rośnie, wspinały się z powrotem, aby dopełnić formalności. Zapewne dlatego, że wielki demon Overtoun nie zaspokoi swojego głodu próbami, a oczekuje świeżego, psiego futra, dużo świeżego, psiego futra…
5. Wyspa Poveglia
Pomyśl o najstraszniejszym motywie z horroru. Ok, teraz pomyśl jeszcze o czymś straszniejszym i dodaj do tego brutalność kilkadziesiąt razy większą niż w Hostelu – będzie to coś na wzór wyspy Poveglia. Położna jest we Włoszech niedaleko Wenecji. Wszystko zaczęło się, gdy Rzymianie, którzy byli znani ze swej dobroci i dbałości o społeczeństwo, zadecydowali, żeby zebrać wszystkie ofiary ówczesnych plag i gdzieś je wysłać. To gdzieś to właśnie wyspa Poveglia.
Kilka tysięcy ludzi zostało tam zesłanych i poddanych kwarantannie, gdzie wszyscy zginęli. Pomyślisz sobie, że taka decyzja była wtedy normalna, bo ludzie jeszcze wierzyli w boga słońca, załatwiali swoje potrzeby w dziurze w ziemi itp. Ale nie kilka stuleci później, gdy zrobiono to samo jeszcze raz.
W czasach, gdy w Europie rozprzestrzeniła się „Czarna śmierć” wyspa znów powróciła do swoich „czasów świetności” – miejsca wakacji dla zarażonych ludzi. Kiedy plaga się nasilała obniżono wymagania do zsyłki z „cierpiących z powodu plagi” na „każdy kto ma jakiekolwiek oznaki choroby”. Z powodu sporej ilości wysyłanych ludzi zmieniono także politykę z „pozwolić zarażonym spokojnie umrzeć” na „wrzucić ich do wielkiej dziury (na ciała, które już tam leżą) i podpalić”, było widać postęp… Określa się, że na wyspie zginęło 160,000 (sto sześćdziesiąt tysięcy) ludzi, a morze nadal wyrzuca na brzeg kości.
Jeszcze wam mało? W 1922 roku na wyspie został założony szpital dla psychicznie chorych, z wielką pieprzoną dzwonnicą (wyspa jeszcze wtedy śmierdziała jak spalone i zgniłe z infekcji ciała).
Do szpitala wysyłano wszystkich, którzy byli uważani za „szalonych”. Aha, to jeszcze było przed pierwszym DSM (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders), czyli każdy mógł być wrzucony do azylu i można było z nim robić wszystko.
Legenda mówi, że w szpitalu pracował doktor, który często eksperymentował na swoich pacjentach. Robił takie tam zabiegi jak na przykład lobotomia młotkiem i dłutem. Doktor oczywiście torturował swoich pacjentów, gdzie? W tej pieprzonej dzwonnicy (musiało tak być). Całkowicie także ignorował ich płacz i krzyki o rzekomych widzianych i słyszanych duchach na wyspie…
Następnie doktor został zrzucony z dzwonnicy przez duchy ofiar plagi i leżąc na ziemi został „pochłonięty przez mgłę, która uniosła się nad ziemią”. Tak naprawdę to nie uwierzylibyśmy w tę część legendy, gdyby to była jakakolwiek inna wyspa… Tak czy inaczej lepszym wytłumaczeniem od „doktor został zamordowany przez duchy ofiar plagi” wydaje się być „doktor został zamordowany przez tych wszystkich „szaleńców”, których on torturował.”
W kolejnych latach ludzie sami decydowali się przeprowadzić na wyspę, aby dzień później stamtąd spieprzyć. Do dzisiaj wyspa zostaje niezamieszkana; no chyba, że policzymy te wszystkie duchy ludzi, którzy zostali tam zesłani bez powodu, w tym wypadku chyba nie ma wolnych miejsc…
6.Dom pani Winchester
W San Jose (Kalifornia) jest dom. Jest duży, posiada 160 pokojów, skonstruowany jak labirynt, korytarze z łączną długością ponad 1.5km, tajne przejścia, ślepe zaułki, drzwi za którymi jest ściana i klatki schodowe prowadzące na strych.
Jest to wytwór pani Sary Winchester, dziedziczki fortuny firmy produkującej broń (Winchester Rifles). Pod koniec XIXw. Pani Winchester zasmucona śmiercią córki, męża i teścia zgłosiła się do medium. Oto co się dowiedziała: „Tysiące przez was zginęło, a ich duchy żądają kary. Masz wyjechać na zachód i zbudować dom dla siebie i dla duchów zabitych z tej broni. Nigdy nie kończ jego budowy, to nie umrzesz. Zaprzestaniesz-zginiesz.” Świetna przepowiednia dla kogoś kto właśnie stracił rodzinę. W skrócie miało to wyglądać jak dom rodziny Adamsów…
W 1884 roku pani Winchester zaczęła budowę owej posiadłości, która trwała nieprzerwanie przez 38 lat, aż do jej śmierci. Poza tym, że teraz tyle zabiera obudowanie kuchni w drewnie, posiadłość pani Winchester tak się rozbudowała, że można się w niej zgubić. Naprawdę. Właśnie zgubienie się w niej było myślą przewodnią. Wszystkie zwroty, zakręty, ślepe zaułki miały za zadanie zgubić duchy. Sara miała na tym punkcie bzika…
Ale wkurzanie rządnych zemsty duchów było tylko jednym elementem architektury. Cała posiadłość pani Winchester tj. żyrandol, haki na ubrania, panele ścienne, drzewa dookoła zostały tak udekorowane i zaprojektowane, aby zawierały w sobie liczbę 13 lub jej wielokrotność. Pewnie miały przynosić szczęście… ta, komuś kto chciał się uwolnić od duchów… Pani winchester chyba spróbowała wszystkiego poza złożeniem ofiary w postaci owieczki do szatana, aby mieć pewność, że dom będzie nawiedzony. Więcej na:
http://www.winchestermysteryhouse.com/
źródło: cracked.com
Najlepszy komentarz (57 piw)
TommyTheRipper
• 2012-07-12, 0:48
Sadistic wkroczył chyba na nowy poziom, bo ostatnio coraz więcej takich materiałów. Bardzo pozytywna zmiana.
Każdy w szkole kombinował. Niektórzy na swój oryginalny sposób. Oto jeden z takich wyróżniających się spryciarzy:
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów