18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (5) Soft (5) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 14:02
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 4:40
🔥 Koniec jazdy - teraz popularne

#kanibalizm

W celi
Sebolix • 2015-12-28, 21:43
W celi:
- Cześć “świeżak”. Mam nadzieję, że lubisz smak kutasa…
- Uwielbiam. Siedzę za kanibalizm.

jak było to puścić z dymem....
Najlepszy komentarz (130 piw)
GoldRoger777 • 2015-12-28, 22:45
Wchodzi świeżak do celi. Wita go postrach całego więzienia. Wielki, gruby i zarośnięty.

-No świeżak. Zaraz będziesz ruchany. Chcesz ze śliną czy bez?

Myśli sobie "ze śliną to pewnie mniej boleć będzie".

-Ze śliną- odpowiada ze strachem w głosie.

-E... Ślina! Chodź tu! Świeżak chce we trójkę.
Zajebałem z JoeMonster, bo interesujące. Tutaj na sadolku też się znajdzie na to miejsce.


Kanibalizm to jedno z większych tabu. Udajemy, że w cywilizowanym świecie nic tak okropnego nie ma miejsca. Ale oczywiście są zwyrodnialcy, którzy zakosztowali ludzkiego mięsa i podzielili się swoimi wrażeniami smakowymi.


Cytat:


#1. Arthur Shawcross

W 1972 roku Arthur Shawcross zabił chłopca i dziewczynkę w Watertown. Trafił za to za kratki, ale po odsiedzeniu niecałych 15 lat został wypuszczony. Zamieszkał w Rochester w 1988 roku i wkrótce zaczął zabijać prostytutki. Zanim go złapano, zdążyć odebrać życie 11 kobietom. Zamknięty znów w więzieniu, opowiadał o tym, co robił ofiarom i jak zaczął swoją karierę zabójcy. Według jego opowieści, gdy służył w Wietnamie poszedł w dżunglę za dwoma kobietami, zabił je i pożywił się ich mięsem. Nie ma jednak na to żadnych dowodów. Zasmakował wtedy w ludzkim mięsie i zjadł serce chłopczyka, którego zamordował w 1972, a potem zjadł genitalia czterech z zabitych przez siebie prostytutek. Arthur Shawcross mówi, że ludzkie mięso smakuje jak dobrze przypieczona pieczeń wieprzowa.

#2. Peter Bryan

Właściciele sklepu, w którym pracował Peter Bryan zwolnili go z pracy z powodu notorycznych kradzieży. Wkurzony Peter wziął młotek i zatłukł na śmierć ich dwudziestoletnią córkę, a następnie próbował popełnić samobójstwo skacząc z balkonu. Nie udało mu się trafić na drugi świat, ale trafił do psychiatryka, gdzie spędził dziewięć lat na oddziale zamkniętym. Po tym czasie został przeniesiony do innego szpitala i w końcu zasłużył sobie na wyjście na przepustkę. Tej samej nocy znaleziono go w mieszkaniu 43-letniego Briana Cherry. Brian został zatłuczony młotkiem, pozbawiony ramion i prawej nogi za pomocą noży i piły. Policjanci znaleźli na patelni resztki mózgu. Peter powiedział, że usmażył mózg zamordowanego na margarynie, a potrawa całkiem nieźle smakowała. Dodał, że spróbował również mięsa z nogi i ręki ofiary i według niego smakowało ono podobnie do mięsa z kurczaka. Po aresztowaniu wrócił znów do psychiatryka, gdzie w 2004 roku udało mu się zabić jednego z pacjentów. Peter chciał go zjeść, ale niestety nie wystarczyło mu czasu na ugotowanie kolegi.

#3. Alexander Selvik Wengshoel

W 2010 roku 21-letni student sztuki Alexander Selvik Wengshoel miał mieć operację wymiany stawu biodrowego. Wrodzona choroba sprawiła, że musiał chodzić o kulach, a groziło mu całkowite kalectwo i spędzenie reszty życia na wózku inwalidzkim. Wengshoel zdołał przekonać chirurga, aby pozwolił mu zabrać do domu usunięte kości. Mówił, że chce je wykorzystać w swojej sztuce. Po powrocie zaczął zdrapywać resztki mięsa, które były nadal przyczepione do kości i wpadł na pomysł, aby przygotować z nich posiłek. Niestety było go za mało na zrobienie obiadu, więc zrobił sobie przystawkę z własnego mięsa, którą spożył z zapiekanką ziemniaczaną i szklanką wina. Według Wengshoela mięso smakowało podobnie do mięsa górskiej kozy, która hasa sobie po szczytach i wcina grzybki.

#4. Tobias Schneebaum

Tobias Schneebaum był amerykańskim artystą, który dostał stypendium Fulbrighta pozwalające mu na studiowanie sztuki w Peru. Na miejscu usłyszał o pewnym plemieniu Arakmbut, które żyło głęboko w dżungli i polowało na zwierzynę przy użyciu łuków i strzał. Zaintrygowany artysta postanowił odszukać to plemię. Ludzie z tego plemienia cieszą się złą reputacją, ale przyjęli Tobiasa z otwartymi rękami. Artysta najbardziej cieszył się z tego, że plemię akceptowało zachowania homoseksualne. Zachwycony postanowił zamieszkać z nimi do końca życia. Jednak zmienił zdanie po polowaniu. Tobias myślał, że idą polować na jakąś zwierzynę, ale okazało się, że napadli na sąsiednią wioskę i zabili sześciu ludzi. Następnie upiekli ich nad ogniskiem i zaczęli tańczyć wokół ognia. Przerażony Schneebaum musiał tańczyć z nimi, a następnie zjeść pieczonych tubylców. Po tym incydencie wrócił do cywilizacji i napisał książkę, w której możemy przeczytać, że nie pamięta jak smakowało ludzkie mięso, ponieważ był zbyt zszokowany całą sytuacją. Jednak w prywatnej rozmowie powiedział, że smakowało trochę jak wieprzowina.

#5. Omaima Nelson

Omaima urodziła się w Egipcie i wyjechała do USA, żeby zostać modelką. W 1991 roku poznała 56-letniego Williama Nelsona i dwa miesiące później została jego żoną. Nie było to szczęśliwe małżeństwo. Dziewczyna oskarżała Williama o to, że ją bił i gwałcił. Trzy tygodnie po ślubie nie wytrzymała i zabiła męża. Żeby pozbyć się ciała porąbała je na kawałki, usmażyła dłonie i ugotowała głowę. Następnie wycięła mu żebra, zamarynowała w sosie BBQ i przygotowała z nich posiłek. Powiedziała psychiatrze, że nadgryzła żeberka, które były miękkie, soczyste i delikatne. Po wszystkim poprosiła przyjaciółkę, aby pomogła jej w pozbyciu się zwłok. Przyjaciółka powiadomiła policję, a Omaima trafiła do więzienia, gdzie odsiaduje dożywocie.

#6. Jeffrey Dahmer

Kanibal z Milwaukee, Jeffrey Dahmer, odebrał życie 17 młodym mężczyznom w latach 1978-1991. O swoim kanibalizmie opowiedział tylko przesłuchującym go agentom FBI. Dahmer zazwyczaj odcinał kawałki mięsa z bicepsa lub uda ofiary, kroił na małe kawałeczki i smażył na patelni. Czasami również zjadał podsmażone organy wewnętrzne. Według niego ludzkie mięso smakuje jak filet mignon. W 1992 został zamknięty w więzieniu, a dwa lata później zamordowany przez współwięźnia.

#7. William Seabrook

William Seabrook, reporter NYT i pisarz znany jest głównie ze swoich książek podróżniczych. W jednej z nich opisuje swoją podróż do Zachodniej Afryki, gdzie miał okazję przebywać wśród ludzi z plemienia Guere, które znane było z tego, że jadło mięso zmarłych członków społeczności. Seabrook był ciekawy jak smakuje człowiek i postanowił spróbować. Pisarz szczegółowo opisał swoje doznania smakowe w „Jungle Book”. „Smakowało jak cielęcina, nie młodziutka, ale i nie całkiem jak dorosła krowa. Zdecydowanie jak dobrze odchowane cielątko, ale nie smakowało dokładnie jak żadne inne mięso, którego próbowałem. Wydaje mi się, że nikt, kto nie jest wyrafinowanym smakoszem, nie odróżniłby ludzkiego mięsa od cielęciny”.

#8. Jorge Negromonte Da Silveira

W kwietniu 2012 roku aresztowano trzy osoby: Jorge Negromonte Da Silveirę, jego żonę Isabel Cristinę Pires oraz kochankę Bruna Cristinę Oliveira da Silva pod zarzutem zamordowania bezdomnej kobiety. Podczas przesłuchania cała trójka przyznała się do zabicia bezdomnej i jeszcze dwóch innych osób, kanibalizmu i sprzedaży mięsa. Podczas wywiadu da Silveira powiedział, że ludzkie mięso ma smak podobny do wołowiny. Trio przygotowywało różne potrawy z mięsa ofiar. Jedna z nich to meksykański gulasz, druga to brazylijska macaxeira. Jednak kanibale najbardziej lubili nadziewać ludzkim mięsem pierożki empanadas i sprzedawać te, których nie dali już rady zjeść swoim sąsiadom.

#9. Issei Sagawa

Najsłynniejszym kanibalem jest bez wątpienia Issei Sagawa. Podczas studiów w Paryżu Sagawa poznał 25-letnią holenderską studentkę i zaczął się z nią umawiać. Pewnego dnia zastrzelił Renee w swoim mieszkaniu i przez dwa dni żywił się jej mięsem. W swoich pamiętnikach zapisał, że mięso z pośladków jadł surowe. Według niego nie miało ono żadnego specyficznego smaku. Następnie ugotował mięso z bioder dziewczyny. Było ono mdłe i musiał je doprawić solą i musztardą. Upiekł również piersi swojej ofiary, ale mu nie smakowały, bo były za tłuste. Najsmaczniejsze było mięso z ud, które określił jako „cudownie smaczne”. Trzy dni po zabiciu dziewczyny został aresztowany, gdy próbował się pozbyć niezjedzonych resztek. Spędził cztery lata w zakładzie zamkniętym, a następnie został deportowany do Japonii. Tam psychiatrzy uznali, że jest on zdrowy na umyśle. Ponieważ strona francuska nie przekazała żadnych dowodów w sprawie morderstwa i kanibalizmu, Sagawa został wypuszczony na wolność, napisał książkę i stał się kimś w rodzaju celebryty.

#10. Armin Meiwes

Niemiecki kanibal Armin Meiwes umieścił w internecie ogłoszenie, że poszukuje dobrze zbudowanej osoby pomiędzy 18 a 30 rokiem życia, która zgodzi się być zabita i zjedzona. Podobno na ogłoszenie odpowiedziało 200 osób. Jeden z ochotników wycofał się z projektu podczas spotkania z Arminem, ale 41-letni Bernd Juergen Brandes chętnie zgodził się na bycie zjedzonym. 9 marca 2011 roku mężczyźni spotkali się, uprawiali seks, potem Meiwes odciął penisa Brandesa i obydwaj panowie próbowali go zjeść na surowo, ale był zbyt gumiasty. Kanibal zaczął smażyć penisa na masełku z dodatkiem czosnku, ale niestety danie przypaliło się. Po 10 godzinach Brandes w końcu się wykrwawił na śmierć, a jego oprawca powiesił ciało na haku i zaczął wykrawać mięso kawałek po kawałku. W ciągu 10 miesięcy zjadł około 18 kilogramów mięsa ochotnika. Mięso przyprawiał solą, pieprzem, czosnkiem i gałką muszkatołową i jadł je z brukselką i krokiecikami, a obiad zapijał południowoafrykańskim czerwonym winem. Mówi, że mięso było trochę twardawe i smakowało podobnie do wieprzowiny, ale było bardziej gorzkie. Meiwes utrzymuje, że zabicie Brandesa to było bardziej samobójstwo z asystą, ponieważ Berndt miał trafić za kratki za zabójstwo i w ten sposób wywinął się od dożywocia. Obecnie Armin Meiwes jest wegetarianinem.



Zupa
konrad100 • 2015-07-08, 22:36
Pewnego dnia robiłem zupę z moją żoną. Następnie byłem oskarżony o morderstwo i kanibalizm.
Dzięcioł skurwiel
Hoofner • 2015-06-19, 23:51
Przyleciał na ciepły obiad, osobiście nie wiedziałem, że to są takie skurwiele. Nie widziałem tego tutaj a po tagach też nie było a jak gdzieś jest to wypierdolić.

Najlepszy komentarz (40 piw)
natking • 2015-06-20, 1:22
Kurwysyn, wydziobał dzieciom oczy i zjadł ich mózgi.
Bekon
Matan_M • 2014-11-20, 20:40
Bekon zjada bekon Dobrze wysmażony, aż chrupie

Widzicie weganie, nawet świnia woli mięso chociaż się jak wy w gównie tarza
Cannibal Holocaust
~Angel • 2014-09-05, 9:15
Głodny nie jesteś sobą



EDIT:
Źródło podaje, że urywek pochodzi z filmu Cannibal Holocaust jednak może on pochodzić z filmu Zombie Holocaust.
Najlepszy komentarz (45 piw)
bloodwar • 2014-09-05, 10:34
oczami30latki napisał/a:

kurwa - widziałam ten film... ale nie pamiętam tytułu - dziwnie to zabrzmi, ale jako dziecko oglądałam go z ojcem, który "komentował" słowami: "Asia zamknij oczy zaraz będą jeść obiad..."

A może to był inny film o kanibalach...



Tak zerkam na tytuł posta i coś mi mówi, że tytul to może być Cannibal Holocaust, ale tylko tak zgaduje
Szalupy morderców
papcio666 • 2014-01-30, 21:09


100 lat temu pasażerowie tonącego Titanica, aby ratować życie, dopuścili się potwornych czynów. Zgodnie ze zwyczajami morza, nie ponieśli za to żadnych konsekwencji. Równie łaskawie traktuje się wszystkich rozbitków. Jeśli oczywiście przeżyją...

Dnia 15 kwietnia 1912 roku o godzinie 2.30 w nocy, 10 minut po zatonięciu Titanica w miejscu katastrofy kłębi się 500 rozbitków. Chcą dopłynąć do oddalonych o 200 metrów szalup. Niektórzy wiedzą już, że nie dadzą rady. Nad lodowatą wodą niesie się krzyk przerażonych ludzi.

Piąty oficer z Titanica Harold Godfrey Lowe przesadza kobiety i dzieci z szalupy nr 14 do innych łodzi i z czterema ochotnikami płynie w stronę rozbitków. Jednak po 60 metrach każe zatrzymać szalupę. Czeka godzinę i dopiero gdy na powierzchni unoszą się już głównie ciała, dopływa do nich. Z wody wyciąga tylko czterech żywych ludzi. Potwór? Nie, Lowe został uznany za bohatera.

Z 18 szalup, które udało się spuścić z Titanica, tylko jego łódź i jeszcze jedna ruszyły na pomoc rozbitkom. Chociaż we wszystkich było jeszcze 467 wolnych miejsc! Lowe chciał pomóc, wiedział jednak, że dopóki znajdujący się w wodzie ludzie mają jeszcze dużo sił, w rozpaczliwej walce o życie mogą wywrócić szalupy i utopić ich pasażerów. Dlatego kazał czekać, aż osłabną, skazując większość z nich na pewną śmierć.

Deska Karneadesa

Na pytanie, czy ratowanie własnego życia usprawiedliwia zabicie innego człowieka, postanowił odpowiedzieć już w II w. p.n.e. grecki filozof Karneades z Cyreny w swoim etycznym eksperymencie. Założenie było proste: w morzu jest dwóch rozbitków, na wodzie unosi się deska zdolna unieść ciężar tylko jednego człowieka. Ten, kto ją zdobędzie, ma szansę na doczekanie ratunku. Pierwszy dopływa rozbitek A. Jednak rozbitek B, widząc, że za chwilę utonie, odpycha od deski rozbitka A, który znika pod wodą. Czy rozbitek B jest winien morderstwa, czy był to akt samoobrony? Odpowiedź Karneadesa brzmi: samoobrona.

„Deska Karneadesa” stała się na wieki podstawą tzw. Customs of the Sea (Zwyczajów morza) i miała wielki wpływ na decyzje sądów w podobnych sprawach. Na przykład w odnotowanej na początku XVII w. sprawie Saint Christopher, w której sądzono siedmiu angielskich marynarzy. Kiedy ich statek zatonął, przez 17 dni błąkali się w szalupie. Jeden z nich zaproponował, żeby ciągnąć losy – kto przegra, zostanie zabity i zjedzony, by pozostali mogli przeżyć. Pechowy los wyciągnął pomysłodawca makabrycznej loterii. Kiedy rozbitkowie zostali uratowani, wrócili do Saint Christopher, gdzie postawiono ich przed sądem za umyślne zabójstwo. Jednak sędzia uniewinnił całą siódemkę, twierdząc, że przestępstwo zostało „zmazane” przez „nieuchronną konieczność”.

Tratwa Meduzy

6 czerwca 1816 roku. Minęła pierwsza noc rozbitków z francuskiej fregaty Meduza, którzy postanowili ratować życie na zbudowanej z części statku tratwie. W ciągu tej nocy 20 ludzi zostało zabitych w walce o dostęp do wina – wody pitnej nie ma wcale – lub popełniło samobójstwo. Na tratwie o wymiarach 7 na 20 metrów było początkowo 146 osób, mężczyzn i kobiet. Na jednego człowieka przypadał mniej niż metr kwadratowy powierzchni. A jednak ludzie zdecydowali się na taką podróż, wierząc, że razem łatwiej będzie im przetrwać i doczekać ratunku. Mylili się.

Dzień wcześniej, kiedy opuszczali przewrócony statek, rozbitkowie byli jeszcze pełni optymizmu. Meduza wpadła na mieliznę zaledwie 60 km od wybrzeża Afryki i wszyscy mieli nadzieję, że uda im się do niego dotrzeć. Tratwę miały holować do brzegu dwie szalupy, w których miejsca zajęła część załogi z kapitanem Huguesem de Chaumareys. Jednak już po kilku godzinach kapitan zrozumiał, że holowanie tratwy bardzo opóźni dotarcie do brzegu. Kazał więc odciąć liny. Początkowa rozpacz wśród rozbitków na tratwie szybko zamieniła się w krwawą walkę o przetrwanie.

8 czerwca, czwarty dzień dryfowania. Na tratwie jest już tylko 67 żywych ludzi. Wielu zginęło w ciągu dwóch poprzednich nocy, kiedy wysokie fale zalewały pokład. Tylko niektórych pochłonęło morze, reszta została zabita w czasie walki o miejsce pośrodku tratwy, gdzie było najbezpieczniej.

9 czerwca, 5. dzień. Mężczyzna o imieniu Jean bierze nóż i podchodzi do trupa młodej kobiety, która zmarła w nocy. Kroi i zjada jej ciało. Po chwili przyłączają się do niego inni. Rozbitkowie na chwilę zaspokajają głód, ale tej nocy już nie zasną – z nożami w rękach będą obserwować się nawzajem, w obawie o życie.

12 czerwca, 8. dzień. Najsilniejsi wyrzucają z tratwy słabych i rannych. Pozostawiają tylko kilka ciał, które będą jeść.

17 czerwca, 13. dzień. Tratwę odnajduje statek wojenny Argus. Na jej pokładzie jest tylko 15 żywych, skrajnie wyczerpanych ludzi. W ciągu następnych dni pięciu z nich umrze.

Żaden z rozbitków nie stanął przed sądem. Kapitan de Chaumareys doczekał się procesu, jednak skazano go tylko na trzy lata więzienia. To w proteście przeciw temu wyrokowi młody malarz Theodore Gericault stworzył swój wstrząsający obraz „Tratwa Meduzy”.

Gang w szalupie

Los rozbitków z Meduzy nie był jednak niczym odosobnionym. W marcu 1942 roku podobny horror stał się udziałem pasażerów i załogi holenderskiego statku Roseboom, storpedowanego przez japońską łódź podwodną niedaleko Sumatry. W szalupie przeznaczonej dla 28 ludzi znalazło się 80 rozbitków. Przez pierwszy tydzień dryfowania dyscyplinę na pokładzie zapewniał doświadczony brytyjski oficer Archibald Paris. Kiedy zmarł, zapanowała anarchia.

Kapitan Boon został zabity przez swoich własnych mechaników. Na dziobie łodzi zainstalował się gang złożony z żołnierzy, którzy każdej nocy wyrzucali kilku słabszych rozbitków za burtę. Po kilku dniach tego horroru 27-letni kapral Walter Gibson wraz z innymi rozbitkami zaatakował renegatów: wszyscy zostali wyrzuceni za burtę i utonęli.

Ale wkrótce własny gang stworzyli marynarze z Jawy. Zabijali białych pasażerów, jednego zjedli żywcem. Po 28 dniach od zatonięcia Roseboom, kiedy szalupa dopłynęła do wyspy Sipora, było w niej już tylko pięciu żywych lu-zi: trzech Jawajczyków, Walter Gibson i młoda Chinka Doris Lin. Między tą dwójką zawiązała się silna więź, która pomogła im przetrwać. Jednak historia nie miała happy endu – wkrótce rozbitków odnalazł japoński patrol. Gibson trafił do obozu dla jeńców, a Lin została zastrzelona jako szpieg. Brytyjczyk przeżył wojnę i zmarł w 2005 roku w wieku 90 lat.

Jedną z najbardziej mrocznych morskich historii była epopeja rozbitków ze statku wielorybnicznego Essex, który 20 listopada 1820 roku został zniszczony przez 80-tonowego wieloryba na środku oceanu. To właśnie zdarzenie zainspirowało Hermana Melville’a do napisania książki „Moby Dick”.

22 listopada. 20 członków załogi statku Essex opuszcza wrak na trzech szalupach. W każdej jest 90 kg sucharów, 250 litrów wody i po 2 morskie żółwie. Chcą dotrzeć w ciągu 56 dni do odległych o 2500 km wybrzeży Peru lub Chile.

20 grudnia, 28. dzień tułaczki. Dowódcy szalup zmniejszają o połowę racje żywnościowe. Bunt wisi w powietrzu, na szczęście rozbitkowie trafiają na wyspę. W ciągu tygodnia wyłapują wszystkie kraby i zjadają je lub robią zapasy. Trzech marynarzy – Chappel, Weeks i Wright – postanawia zostać na wyspie i tam czekać na ratunek. Doczekają się go po prawie pięciu miesiącach. Pozostałych 17 wyrusza w podróż, która okaże się horrorem.

20 stycznia 1821 roku, 24 dni po odpłynięciu z wyspy. W łodzi dowodzonej przez pierwszego oficera Owena Chase’a umiera marynarz Peterson. Ciało zostaje oddane morzu, tak jak wcześniej zmarłego majtka Matthew Joya. Owen żelazną ręką pilnuje zapasów i wydziela skąpe racje. Jednak jego szalupa żegluje samotnie: zgubił się osiem dni wcześniej. Nie wie więc, że tego samego dnia, na szalupie dowodzonej przez sternika Hendricksa, zostaje zjedzona pierwsza ofiara – zmarły marynarz Thomas. Tu zapasy żywności skończyły się sześć dni temu.

28 stycznia, 32 dni po odpłynięciu z wyspy. Na szalupie Hendricksa zostaje zjedzony drugi trup – marynarz Sheppard. Tego samego dnia na szalupie dowodzonej przez kapitana George’a Pollarda załoga zjada ciało zmarłego marynarza Reeda. Od siedmiu dni i na tej łodzi nie ma żywności.

6 lutego, 41 dni po odpłynięciu z wyspy. Czterech rozbitków z łodzi kapitana Pollarda ciągnie losy. Najkrótszy przypada 18-letniemu kuzynowi kapitana. Ten jest gotów bronić siostrzeńca, ale Coffin godzi się z losem. Zostaje zastrzelony i zjedzony.

8 lutego, 43 dni po odpłynięciu z wyspy. Na łodzi oficera Chase’a zapasy już się wyczerpały. Kiedy umiera marynarz Cole, jego ciało zostaje poćwiartowane, upieczone i zjedzone.

11 lutego, 46 dni po odpłynięciu z wyspy. Na łodzi kapitana Pollarda umiera marynarz Ray, który również zostaje zjedzony.

18 lutego, 53 dni po odpłynięciu z wyspy, 90 dni od katastrofy Esseksa. Brytyjski statek Indian odnajduje łódź z oficerem Chase’em, marynarzem Lawrence’em i chłopcem okrętowym Nickersonem. Pięć dni później statek Douphine odnajdzie kapitana Pollarda i marynarza Ramsdella w szalupie pełnej ludzkich szczątków. Trzeciej łodzi nie odnaleziono.

Siedem przypadków kanibalizmu, jedno zabójstwo. Jednak nikt z ocalonych członków załogi Esseksa nie stanął przed sądem. Większość z nich zrobiła kariery w marynarce.

Pasażerowie za burtę

Już w przypadku marynarzy z Esseksa stare określenie „wilk morski” nabiera innego znaczenia. Czasem jednak na morzu panują prawdziwie wilcze prawa.

19 marca 1841 roku. Statek William Brown tonie 400 km od wybrzeży Kanady po zderzeniu z górą lodową. Nie dla wszystkich wystarcza szalup – z 82 pasażerów i członków załogi tylko 51 znajduje miejsce na pokładach dwóch łodzi. Mniejszą dowodzi kapitan Harris, większą oficer Alexander William Holmes. Wie, że jego łódź jest mocno przeładowana.

20 marca, rano. Harris decyduje, że będzie większa szansa na ratunek, gdy łodzie rozdzielą się. Płynący na jednej szalupie z Holmesem oficer Rhodes melduje, że łódź jest przepełniona i trzeba wyrzucić za burtę kilku pasażerów. Kapitan Harris odpowiada spokojnie: „Wiem, co musicie zrobić. Nie mówcie teraz o tym. Niech to będzie ostateczne wyjście”.

20 marca, wieczór. Cały dzień pada deszcz, woda zbiera się w łodzi mimo ciągłego wylewania jej. Około godz. 22. Holmes krzyczy: „Pomóż mi, Boże! Chłopcy, do roboty!”.

Z pomocą marynarza wybiera 14 mężczyzn i zmusza ich do wyskoczenia za burtę. Spośród mężczyzn jedynie dwóch żonatych, mały chłopiec i członkowie załogi zostają w łodzi. Za burtę trafiają też dwie kobiety, tylko dlatego, że były siostrami jednego z wyrzuconych. Wszyscy giną w lodowatej wodzie.

21 marca, ranek. Holmes znajduje w łodzi dwóch ukrywających się mężczyzn, którzy nie wykonali rozkazu, i wyrzuca ich za burtę. Kilka godzin później rozbitkowie z szalupy zostają uratowani przez statek Crescent.

William Holmes trafił przed sąd, oskarżony o spowodowanie śmierci pasażerów. Nie był sądzony za zabójstwo, gdyż zdaniem prokuratora „działał bez złej woli”. Holmes bronił się, przywołując zasadę samoobrony i wyższej konieczności. Jednak sędzia Baldwin zapytał go, czemu najpierw nie poświęcił życia członków załogi – ludzi, w których zawód wpisane jest takie ryzyko? Oficer został uznany za winnego, jednak wyrok był łagodny – sześć miesięcy więzienia i 20 dolarów grzywny.

Losować czy nie?

Dla wielu rozbitków problemem nie było pytanie, czy kogoś zabić i zjeść, tylko jak to zorganizować, aby wszystko odbyło się zgodnie ze zwyczajami morza. Ta sprawiedliwość in extremis sprowadza się zwykle do losowania.

9 sierpnia 1874 roku na Oceanie Indyjskim zatonął statek Euxine. Członkowie załogi uratowali się na trzech szalupach. Przez trzy tygodnie daremnie wypatrywali ratunku, nie mieli już wody i żywności. 31 sierpnia na łodzi dowodzonej przez Jamesa Archera dwóch marynarzy popełniło samobójstwo, wyskakując za burtę. Tego samego dnia Archer podjął decyzję o losowaniu, czyje życie zostanie poświęcone, by ratować innych. Wybór padł na Francisa Gioffusa, wyrok miał wykonać August Muller. Cztery godziny po zabiciu marynarza rozbitkowie zostali odnalezieni przez holenderski statek Java Packet. Nikt nie został oskarżony.

10 lat później podobną decyzję musieli podjąć rozbitkowie z jachtu Mignonette, który zatonął na Atlantyku 1100 km od najbliższego lądu. W niewielkiej szalupie znaleźli się kapitan Tom Dudley oraz trzej członkowie załogi: Stephens, Brooks i najmłodszy, 17-letni Parker.

Początkowo rozbitkowie nieźle sobie radzili – czwartego dnia złapali morskiego żółwia i zebrali trochę deszczówki. Potem było tylko gorzej. Ósmego dnia pili już własny mocz.

12. dnia kapitan Dudley rozpoczął dyskusję o losowaniu. 15. dnia zdesperowany Parker napił się morskiej wody, po której zachorował. Temat wrócił, ale Brooks i Stephens wciąż nie chcieli zgodzić się na losowanie. 19. dnia Parker był w stanie śpiączki. Nie było już mowy o losowaniu. Dudley i Stephens porozumieli się, że zabiją chłopca. Chcieli to zrobić, zanim umrze, ponieważ jego krew będzie się wtedy lepiej nadawała do picia. Brooks wiedział, co się dzieje, ale nie protestował. Parker został zabity nożem, a jego ciało zjedzone. Po 24 dniach w szalupie rozbitkowie zostali uratowani.

Doodley i Stephens trafili przed sąd wyłącznie przez własną gadatliwość. Dostali po sześć miesięcy więzienia. Brytyjski sąd uznał w 1884 roku – i był to precedens w anglosaskim prawie – że konieczność ratowania życia trzech ludzi nie usprawiedliwia morderstwa z premedytacją. Dlatego na pytanie, czy w takiej sytuacji lepiej jest losować, czy nie, kto zostanie zabity, odpowiedź brzmi – losować. Albo... nie opowiadać nikomu tego, co naprawdę działo się w szalupie.

Ratujcie nasze dusze

Świadkowie największej morskiej katastrofy w dziejach – zatonięcia statku Wilhelm Gustloff – nigdy nie opowiedzieli szczegółów tego, co wydarzyło się w nocy 30 stycznia 1945 r.na Bałtyku. Trafiony trzema torpedami z radzieckiej łodzi podwodnej statek przewoził niemieckich uchodźców, marynarzy i żołnierzy z Gdyni do Kilonii. Na pokładzie było prawie 9 tysięcy cywilów i 1,5 tysiąca wojskowych, w tym załoga. Miejsca w łodziach ratunkowych wystarczały tylko dla 1050 osób. Walczono o nie bez żadnej litości – kto miał broń, nie wahał się jej użyć. „Z dzieckiem na rękach kierowałam się nie w tłum oszalałych kobiet i dzieci, nie ku lamentom i strzelaninie. Tam działy się rzeczy potworne” – wspominała po latach Lucie Rybandt, jedna z ocalonych. „Szłam do marynarzy. Nie wiem, jak znalazłam się w wodzie. Dziecka na rękach już nie miałam. Kurczowo uchwyciłam się pontonu. Chcieli mnie oderwać, bo byłam obciążeniem. Ale po jakimś czasie mnie wciągnęli. Kiedy mnie ocucili, okazało się, że mam nogi podrapane do krwi. Tonący chwytali się wszystkiego, orali paznokciami”.

W trwającej godzinę walce o szalupy cywile nie mieli szans w starciu z uzbrojonym wojskiem. Z 9 tysięcy uciekinierów uratowało się tylko 419 osób. Przeżyła natomiast więcej niż połowa żołnierzy oraz załogi – ponad 800. Nigdy nie opowiedzieli, co robili, by uratować życie. Na katastrofę Gustloffa na ponad pół wieku spuszczono zasłonę milczenia.

Dziś satelity są w stanie błyskawicznie namierzyć rozbitków, a ratownicy dotrzeć do nich o wiele szybciej niż kiedyś. Ale na morzu wciąż dochodzi do dramatycznych scen. 6 marca 1987 roku w belgijskim porcie Zeebrugge zatonął prom Herald of Free Enterprise. Pasażerowie ratowali się, schodząc po drabinkach do łodzi, które przypłynęły na ratunek. Ale na jednej z drabinek młody człowiek zamarł ze strachu – nie mógł ruszyć się i blokował przejście innym. Został siłą oderwany i wrzucony do wody. Utonął. Prokuratura nie wszczęła żadnego śledztwa przeciw pasażerom, uznając, że działali w stanie wyższej konieczności.

Ostatni znany przypadek kanibalizmu na morzu zdarzył się cztery lata temu. W kwietniu 2008 roku 33 imigrantów z Dominikany próbowało nielegalnie przedostać się w łodzi na amerykańskie terytorium Puerto Rico. To miała być krótka podróż – zaledwie 250 km – nie mieli więc dużych zapasów. Drugiego dnia silnik przestał pracować. Wspomina Maria Marizan, jedna z uratowanych: „Szóstego dnia zmarł pierwszy pasażer. Następnej nocy zniknął kapitan. Nie wiem, czy popłynął wpław, by szukać pomocy, czy został wyrzucony za burtę przez pasażerów. Ósmego dnia zaczęli umierać kolejni, w tym mój brat Emmanuel. Po dwóch tygodniach jeden z pasażerów, rybak, powiedział, że musimy zjeść jedno ciało, by przeżyć. Z nogi i torsu wyciął małe kawałki mięsa i rozdał nam. Były wielkości pastylek i smakowały jak wołowina. Następnego dnia zostaliśmy uratowani przez amerykańskie helikoptery”.

A walka o szalupy? Kiedy 13 stycznia br. tonął wycieczkowiec Costa Concordia, członkowie jego załogi pierwsi ruszyli do walki o miejsce w łodziach. Inni próbowali sprzedawać miejsca w szalupach. Concordia zatonęła blisko brzegu – gdyby katastrofa wydarzyła się na pełnym morzu, sceny na pokładzie zapewne nie różniłyby się bardzo od tych z Gustloffa.

Ocean jest okrutnym żywiołem i perspektywa pochłonięcia na zawsze przez bezkresną morską otchłań wyzwala w ludziach instynkt przeżycia za wszelką cenę. Czy nie dlatego właśnie tonące statki wysyłają sygnał SOS – Save Our Souls – Ratujcie Nasze Dusze?

źródło:focus
Podobno o prawdziwym głodzie można mówić wtedy, gdy człowiek patrzy na drugą istotę ludzką jak na posiłek… Gdy ponad trzy miliony cywilów zostało odciętych w pierścieniu wokół kompletnie nieprzygotowanego aprowizacyjnie do długiej obrony miasta, wiadomo było, że to się źle skończy. Zapasów przy dobrych wiatrach mogło starczyć na półtora miesiąca. Dalej był już tylko morderczy głód.

Na początek garść informacji. Po stronie radzieckiej, trwająca od 8 września 1941 roku do 27 stycznia 1944 roku Blokada Leningradu (czyli dzisiejszego Petersburga) pochłonęła około miliona ofiar cywilnych. Dwie trzecie ludności dostawało głodową rację żywności na poziomie 125 gramów chleba, czyli trzech cieniutkich kromek. Dzienna racja miała dostarczać im 460 kalorii, jednak kalorie te istniały tylko na papierze. W rzeczywistości, przez dodawanie do chleba różnych zapychaczy, o których strach nawet pomyśleć, jego wartość odżywcza spadała do jakichś 300 kalorii, czyli niewielkiego ułamka dziennego zapotrzebowania na energię. Snujący się jak cienie mieszkańcy niegdyś dumnej stolicy carów, byli wygłodzeni do granic możliwości. Ich ludzkie odruchy zostały niemal zupełnie stłumione. Byli do reszty odarci z sił i godności.

Człowiek człowiekowi wilkiem?

Szybko okazało się, że dla wielu z nich tysiące walających się po ulicach trupów to nie tylko szczątki, które należy opłakać. To całkiem pokaźny zapas mięsa, który przecież nie może się zmarnować! W oblężonym Leningradzie przypadki kanibalizmu nie należały do rzadkości. Pisze o tym Anna Reid, autorka książki „Leningrad. Tragedia Oblężonego miasta”. W jej pracy możemy znaleźć cytat ze wspomnień znanej rosyjskiej poetki socjalistycznej, Olgi Bergholc:

Niedawno Prendel powiedział nam, że wzrasta liczba przypadków zjadania martwych ciał. W maju [1942 roku] w jego szpitali odnotowano piętnaście takich przypadków, w porównaniu z jedenastoma z kwietnia. Musiał wówczas − i wciąż musi − wydawać opinię specjalisty co do tego, czy kanibale są odpowiedzialni za swoje czyny. Kanibalizm − to fakt. Powiedział nam o pewnej parze kanibali, która najpierw zjadła małe ciałko swojego dziecka, a następnie zwabiła w pułapkę trójkę kolejnych dzieci, po czym zabiła je i zjadła […].

Dla większości ówczesnych mieszkańców Leningradu te przeczące człowieczeństwu akty miały charakter pogłosek. Wraz z innymi pochylali się nad leżącymi na ulicach trupami i przyglądali się, czy nie noszą śladów kanibalizmu. Faktem niezaprzeczalnym jest znajdywanie na terenie miasta okaleczonych zwłok, pozbawionych łydek czy pośladów, ewentualnie ze śladami odgryzania. Anna Reid na podstawie raportów NKWD wymienia:

pewna matka udusiła osiemnastomiesięczną córeczkę, aby nakarmić nią siebie i trójkę starszych dzieci; jakiś dwudziestosześciolatek, zwolniony z fabryki opon zamordował i zjadł swojego osiemnastoletniego współlokatora […] bezrobotny osiemnastolatek zamordował siekierą babcię, po czym ugotował i zjadł jej wątrobę oraz płuca…

Już sama ta wyliczanka mrozi krew w żyłach… Nie możemy jednak zapominać, że to kiedyś byli zwykli ludzie, ciepli i mili dla otoczenia, współpracowników, bliskich, którzy zostali doprowadzeni do ostateczności.

A co z porzuconymi?

W najgorszej sytuacji znaleźli się uczniowie leningradzkich szkół pochodzący spoza miasta. Odcięci od wsparcia rodzin, które znalazły się poza obrębem pierścienia zamykającego dawną stolicę carów, zdani byli na łaskę i niełaskę dyrektorów placówek oświatowych. Jak pisze Anna Reid:

W Szkole Zawodowej numer 39 przy ulicy Mochowej uczniowie pozostawieni byli sami sobie. Nie mieli żadnego nadzoru, a w grudniu nie wydano im także żadnych kartek na żywność. Przez cały grudzień jedli mięso wyłapywanych i zabijanych kotów i psów. 24 grudnia uczeń Ch. zmarł z niedożywienia, a jego ciało zostało częściowo wykorzystane przez pozostałych uczniów jako pokarm. 27 grudnia zmarł drugi uczeń W. i także jego ciało wykorzystano do zjedzenia. Jedenastu ludzi aresztowano za kanibalizm, wszyscy przyznali się do winy.

W języku rosyjskim istnieją dwa określenia na spożywanie ludzkiego mięsa, które można przełożyć na język polski jako trupożerstwo i ludożerstwo. Mają one różny wydźwięk moralny. Pierwsze z nich oznacza pożywianie się nieżyjącymi już homo sapiens, natomiast drugie – mordowanie ludzi i zjadanie swoich ofiar. O ile trupożestwo traktowane było w miarę łagodnie (wiadomo, chociaż to nadal bezczeszczenie zwłok, jednak bez przerabiania żyjącego na trupa celem konsumpcji), karą za ludożerstwo była śmierć.

Przykładem takiej właśnie osoby przyłapanej na kanibalizmie połączonym z morderstwem jest pewna opisywana przez Olgę Grieczinę sprzątaczka. Jej zniknięcie z fabryki był łatwe do zauważenia z powodu walających się wszędzie metalowych opiłków i innych śmieci. Do tej nieobecnej starszej pani wszyscy zwracali się poufale „ciociu Nastio”. Grieczina dowiedziała się, że została ona rozstrzelana. Ale za co? Zjadła swoją córkę − ukryła ją pod łóżkiem i odkrawała kawałek po kawałku. Zastrzeliła ją milicja. W tych dniach nie staje się przed sądem.

Konkretne historie można by mnożyć. Oddają one grozę sytuacji i jej beznadzieję, ale nie oddają skali zjawiska. W przeciągu kilkunastu miesięcy, do grudnia 1942 roku, kiedy to udało się ukrócić ten chory proceder, w Leningradzie i okolicach aresztowanych zostało łącznie ponad dwa tysiące kanibali. Ilu jednak zginęło bez procesu? Ilu nigdy nie złapano?

Źródło: ciekawostkihistoryczne.pl/2012/04/17/kanibale-w-oblezonym-leningradzie/
Polecam stronkę

Temat dla tych kretynów którzy narzekają na brak super sadystowskich tematów nie dodając nic od siebie
Czarnoskóry chrześcijanin, mieszkaniec Republiki Środkowoafrykańskiej, Ouandja Magloire, zemścił się na mordercach swojej rodziny, w tym ciężarnej żony, w oryginalny sposób.

"Muslim! Muslim! Muslim! I stabbed him in the head. I poured petrol on him. I burned him. Then I ate his leg, the whole thing right down to the white bone" (Muzułmanin! Dźgnąłem go w głowę. Polałem go benzyną. Podpaliłem go. Potem zjadłem jego nogę, całą, aż do białej kości) - opowiada Pan Magliore brytyjskiemu reporterowi.



Powyżej: Pan Magloire udzielający wywiadu telewizji BBC


Wydarzenie miało miejsce w mieście Bangi, stolicy Republiki Środkowoafrykańskiej. Ofiara została dostrzeżona w busie przez pana Ouandja Magloire, znanego również pod pseudonimem "Mad Dog" (Wściekły Pies). Po chwili śledzenia ofiary do Pana Magliore dołączyła grupa około dwudziestu mężczyzn uzbrojonych w maczety*.
Mężczyznę wyciągnięto siłą z busa, pobito, zadźgano i podpalono. Na zakończenie całej imprezy Wściekły pies złapał nogę zmasakrowanego osobnika i zaczął ją jeść. Przerażeni świadkowie nie odważyli się zapobiec ani linczowi, ani późniejszej degustacji. Wiele osób reagowało natomiast płaczem i wymiotami, jak donoszą osoby przepytywane przez brytyjskich reporterów.

W wywiadzie dla BBC mężczyzna ujawnia, że mord był zemstą wymierzoną w muzułmańską społeczność miasta, odpowiedzialną za morderstwo rodziny Wściekłego Psa, wraz z jego ciężarną żoną.

Plus ciekawostka, pewnie nieprawdziwa, ale jednak fajna:
shockingtimes co uk napisał/a:

Ouandja Magloire ate the leg of the charred man, however the flesh was still raw, not ‘cooked’ by the flames after cutting it off the body. According to some reports, the next day, Mad Dog, who had saved some of the mans charred flesh from the attack, enjoyed it in a baguette.


(Ouandja Magloire zjadł nogę zwęglonego mężczyzny, jednakże mięso było wciąż surowe, nie "upieczone" przez płomienie po odcięciu kończyny od ciała. Podobno następnego dnia Wściekły Pies, który zachował sobie trochę mięsa, delektował się nim w bagietce.) - bagietka to pewnie pozostałość z czasów kolonialnych, w tym kraju nadal mówi się nawet po francusku

I wreszcie, rzeczony reportaż.


Oraz wideo przedstawiające zdarzenie, niestety ocenzurowane, ale jak tylko znajdę wersję oryginalną, na pewno ją wstawię w tym temacie


* jakie licho ich tam z Krakowa przywiało?
Najlepszy komentarz (166 piw)
dubbeat • 2014-01-14, 3:42
To dobry sposob na rozwiązanie problemu glodu w Afryce, niech czarni zjedzą ciapatych i po sprawie.