#komin
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Ekipa ratunkowa odebrała zgłoszenie o "nikłym głosie" wydobywającym się z budynku.
Na miejscu pojawili się strażacy i policjanci. Oni również usłyszeli człowieka, który błagał o pomoc.
Jego głos wydobywał się z otworu wentylacyjnego na dachu budynku .
Akcja ratunkowa trwała przeszło godzinę. W szybie przebywał mężczyzna. Jego stan był opłakany.
"Użyliśmy drabiny aby dostać się na dach. Tam udało się nam zlokalizować miejsce, w którym uwięziony był 29-letnie mężczyzna.
Cały był pokryty olejem, nie był w stanie wydostać się o własnych siłach"
- powiedział w rozmowie z BBC jeden z funkcjonariuszy policji w San Francisco .
zródło
Rasowy murzyn wpada na zakupy... darmowe
poszli na współpracę z okupantem. Czy jest jeszcze Polakiem ktoś kto gra radosne marsze w chwili
gdy jego rodacy walczą ze śmiercią z wycieńczenia?
Co dziś robią potomkowie takich Gargulów, Kopycińkich, Antonowiczów, Królów, Sowulów? Jak się czują?
Żydzi, to naród semicki, który w starożytności zamieszkiwał tereny Palestyny, w źródłach widniejący często jako Izraelici lub Hebrajczycy. Ogólnie można określić, że gdzie by się nie znaleźli, to sprawiali kłopoty. Nabuhodonozor II podjął nawet pewne kroki zmierzające do eliminacji tych ludów. Rzymian ostro wkurwili w 66 roku naszej ery, kiedy w Judei wybuchło powstanie, które wyewoluowało w wielką wojnę doprowadzającą do zniszczenia całego regionu. Oczywiście nic to, ledwie kilkadziesiąt lat potem Żydzi rozpoczęli kolejne powstanie Bar-Kochby, także zakończone krwawą porażką. Momentami Rzymianie bardziej nienawidzili Żydów, niż chrześcijan, ale mniejsza z większą. Rzym upadł, nastał najmroczniejszy okres historii świata – średniowiecze. Żydzi mieli przewagę nad chrześcijanami pod kątem usługowo handlowo-bankowym, bowiem wiara rzymska katolicka zabraniała czerpania korzyści z lichwy. Co to oznaczało w praktyce? Kolokwialnie mówiąc Chrześcijanin, jeśli pożyczył drugiemu człowiekowi 100 monet, to mógł żądać zwrotu tylko 100 monet. Żyd, jeśli pożyczył drugiemu człowiekowi 100 monet, mógł żądać zwrotu większej ilości, niż ta pożyczona.
„Naród wybrany” - jak sami lubią się określać – skrzętnie to wykorzystywał zbijając niezły majątek. Zróżnicowanie ekonomiczne między ludźmi stawało się coraz większe i coraz wyraźniejsze, co powodowało nie tylko sprzeciw, ale i agresję. Nadto roszczeniowa postawa Żydów mająca swoje źródło w wywyższaniu swojej społeczności nad innymi [Naród Wybrany, Czciciele Jahwe, zapisy w Talmudzie (na przykład o tym, że wszyscy mają powinność służyć Żydom, a goja można zabić bez większego powodu) etc.], wcale nie pomagały w asymilacji społeczeństwa. Żydzi byli coraz bardziej nienawidzeni w Europie. Kiedy zauważyli, że powoli pali im się dupa, bo ludy Europy są gotowe na pogrom – we Francji, Niemczech, czy Czechach trup ścielił się gęsto – postanowili uciekać. No, ale pytanie – dokąd, skoro wszędzie ich nienawidzą? Odpowiedź mogła być tylko jedna – do Polski.
Polska – kraj, w którym prawa człowieka były szanowane częstokroć dużo wcześniej, niż w innych krajach. Przypomnę, że w Polsce nie karano za homoseksualizm (mieliśmy nawet kilku królów-gejów), dość liberalnie podchodzono do czarownic (niewiele wyroków śmierci i dość szybko zakończone ściganie tych czynów), tolerowano inne ludy chcące się asymilować, szanowano odmienności, a do tego w 1334 roku Kazimierz III Wielki wziął się za statut kaliski nadany w 1264 roku i rozszerzył go na całe Królestwo Polskie. Co to oznaczało dla Żydów? Gminy Żydowskie zostały wyjęte spod jurysdykcji prawa niemieckiego podlegając od teraz sądom królewskim, a także 36 punktów statutu kaliskiego, który nie równouprawniał Żydów, ale wręcz ich uprzywilejowywał! Polecam się zapoznać. Niemniej – Żydzi przyszli do Polski. Mieli tu względny spokój, pogromów nikt nie urządzał, jakoś się w tym naszym grajdołku wszystko toczyło. Owszem, bądźmy dorośli, nikt Żydów jakoś mocno nie kochał, ale nikt też ich jakoś mocno nie nienawidził. Żydzi spierdalali do Polski zewsząd. Tu mieli swoją bezpieczną przystań, gdzie nikt ich po rękach nie całował, ale nikt też im nie podrzynał gardeł. Nawet nasz kraj - Polska - w języku jidysz brzmi "Polin". Znaczy to "tutaj odpoczniesz"... Do czasu...
1 września 1939 roku był w Polsce prawdziwym szokiem. Oto bowiem milionowa armia niemiecka napadła na tereny II Rzeczypospolitej. Polacy bronili się, jak tylko mogli. Co robili wtedy Żydzi? No część walczyła w szeregach Wojska Polskiego. A co robili inni? W Łodzi i Pabianicach Żydzi zbudowali uginające się wręcz od kwiatów bramy tryumfalne, pod którymi delegaci witali niemieckich żołnierzy chlebem i solą. W Mławie plądrowali domy w płonącym mieście, a w wielu innych miejscowościach witali Niemców nazistowskimi pozdrowieniami. Szokujące? Na Wschodzie było jeszcze gorzej, bo oni nie dość, że budowali te bramy, że witali Rosjan, to jeszcze potrafili iść szybko na współpracę wydając polską inteligencję, policjantów, prawników, lekarzy, nauczycieli, czy wojskowych. Przytoczę tutaj następujący cytat Jerzego Staniszkisa, weterana II wojny światowej:
„Nagle zauważyliśmy transparenty nad główną drogą. Te transparenty były pisane w języku rosyjskim, albo po Żydowsku. Miałem w moim plutonie starszego szwoleżera Beckensteina, świetny zresztą pistolet był. Dowcipny, wesoły. Mówię:
- Bekenstein, co tu, do jasnej cholery, napisane na tym tym? - mówi - Jak to co, „Witamy Armię Czerwoną!" No, więc te skurwysyny piszą na tych transparentach "witamy Armię Czerwoną", no i tak to wyglądało".”
Październik 1939 roku – Niemcy, po wygranej kampanii, tworzą getta. I w tym miejscu znów nasze oczy niech spojrzą na Żydów. Dlaczego? Sami Niemcy podkreślali wielokrotnie, że machina zagłady, koncentracja ludności Żydowskiej i prowadzenie rejestrów NIE BYŁOBY MOŻLIWE NA TAKĄ SKALĘ, gdyby nie pełna współpraca Judenratów. Co to Judenraty? Mówiąc najogólniej były to rady Żydowskie złożone zwykle z 12-24 członków, których liczba była uzależniona od wielkości miejscowości. Nie działali jednak sami, bo mieli pomoc. Ta pomoc, to Judischer Ordnungsdienst – policja Żydowska, którą wykorzystywano do łapanek, eskort, rekwizycji, pacyfikacji, czy deportacji. Powiecie, że pewnie brali ich na siłę – nic bardziej mylnego. To była organizacja ochotnicza. Organizacja, która często wysyłała patrole ukierunkowane na konfiskatę żywności mieszkańców i tak już wygłodniałego getta. Policja Żydowska oszukiwała przy spisach obracaną w gettcie żywnością, a także wymuszała usługi seksualne za jedzenie. Funkcjonariusze tej organizacji chętnie wykorzystywali swoje służbowe pały do lania swoich ziomków po mordach z byle powodu, ot, żeby pokazać kto ma władzę. To jednak jeszcze nic – Polacy ukrywali Żydów, choć groziła za to kara śmierci. Oczywiście wśród nas zdarzały się kurwy, które wydawały rodziny ukrywające Żydów (sama pomoc też była karana śmiercią – mogli Cię zabić za samo to, że dałeś Żydowi kromkę chleba, czy skarpetki), ale na takich delikwentów Państwo Polskie miało jedno rozwiązanie – wyrok śmierci w imieniu Polski Podziemnej za zdradę Ojczyzny. Co jednak, gdy Wam powiem, że kapowali także sami Żydzi? Tak, kurwa, właśnie tak – Żydzi donosili na Polaków, że ci ukrywają innych Żydów – no Monty Python by tego lepiej nie wymyślił. Wróćmy jeszcze na chwilę do poprzedniego wątku. W Judenratach najbardziej wsławili się:
- Chaim Rumkowski – getto łódzkie;
- Mojżesz Meryn – getto sosnowieckie;
- Jakub Gens – getto wileńskie;
- Efraim Barsz – getto białostockie;
- Józef Parnas – getto lwowskie.
W Policji Żydowskiej:
- Józef Szeryński – nadkomisarz w gettcie warszawskim;
- Anatol Chari – członek w gettcie łódzkim – wepchnął do transportu śmierci własną narzeczoną;
- Jakub Lejkin – getto warszawskie, osobiście nadzorował wywózki i selekcje;
- Calek Perechodnik – getto otwockie – wepchnął do transportu śmierci własną żonę i dwuletnią
córkę.
Nadto:
- Anfred Nossig – zdradził informacje dotyczące ruchu oporu w gettcie warszawskim;
- Stella Kubler – zadenuncjowała blisko 3 tysiące swoich ziomków;
- Abraham Grancwajch – kierownik organizacij Żagiew;
- Dawid Sternfeld – szef „trzynastki” (specjalna grupa o charakterze kolaboracyjnym);
- Leon Skosowski – denuncjował Żydów ukrywających się poza gettem;
- Józef Diamand – Żydowski agent Gestapo działający w Krakowie i wydających Żydów na śmierć;
- Szama Gajer – Żydowski współpracownik Gestapo w lubuskim. Wydał na śmierć setki Żydów, zawsze biorąc od ich rodzin łapówki za interwencję w sprawie uwolnienia ich bliskich – nigdy realnie nie interweniował.
Tutaj stop – czym była Żagiew? To była Żydowska Gwardia Wolności – kolaborowała wesoło z Niemcami w gettcie warszawskim, powołana w 1940. Jej działania nie ograniczały się tylko do getta – wydawali Żydów ukrywających się po „aryjskiej stronie”. Wiecie, co jest najlepsze? Działając poza gettem mogli spokojnie uciec. Mieli przepustki, które umożliwiały im naprawdę wiele. Wiecie, ilu uciekło? Żodyn.
W Polsce przed wojną żyło grubo ponad 3 miliony Żydów. Po wojnie zostało ich około 100.000. Zaraz po zakończeniu działań wyemigrowało około 25.000. Reszta zginęła. Więc? Więc ponad połowa z ogólnej liczby 6 mln zamordowanych Żydów, to byli PO-LA-CY. Polacy, których zginęło w czasie II wojny światowej ponad 6 milionów. Jesteśmy na 4 miejscu pod względem ogólnej ilości ofiar w liczbach bezwzględnych, pierwszym miejscu pod względem ogólnej ilości ofiar w liczbach bezwzględnych w odniesieniu do państw zaatakowanych przez Państwa Osi oraz na 1 miejscu ogólnej ilości ofiar w wartościach procentowych w odniesieniu do państw zaatakowanych przez Państwa Osi i pod względem ogólnej ilości ofiar w wartościach procentowych w odniesieniu do wszystkich państw biorących udział w II wojnie światowej. Po wojnie Żydzi nadal jednak nie poprzestawali w swoich zapędach. W Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego PRL pracowało blisko 20% Żydów. Ponad połowa kierowniczych stanowisk obsadzana była przez nich. W I Departamencie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pracowało 27% Żydów i WSZYSCY zajmowali stanowiska kierownicze. Pożoga Polaków trwała nieprzerwanie od 1936 do 1956 roku. Icki po wojnie chętnie wydawali ukrywających ich Polaków, którzy jednocześnie walczyli dalej z komuną. Jeśli więc dziś Żydzi wypuszczają klipy, w których mówią „POLISH HOLOCAUST”, to ja mówię – macie rację, mieliśmy swój Holocaust przez 20 lat – mordowali nas Rosjanie, Ukraińcy, Niemcy i Żydzi, którzy w dramatycznych chwilach historii potrafili sprzedać własną matkę.
Żydzi – naród, który swoje państwo otrzymał w 1948 roku. Wcześniej byli tylko WYZNANIA żydowskiego. Byli Polakami, Niemcami, Rosjanami, Łotyszami, Ukraińcami, Czechami, etc. Jakich oni, kurwa, chcą odszkodowań, za co? Idąc ich tokiem myślenia Włochy, jako sukcesorzy Imperium Rzymskiego powinni żądać od całego świata odszkodowań za mordowanie chrześcijan, bo przecież to jest kościół RZYMSKI KATOLICKI. Chcą odszkodowań? Nie ma sprawy – niech zapłacą tylko wcześniej czynsze za ukrywanie ich przed Niemcami, opłacą ukrywającym ich wikt i opierunek i żaden problem. Polakom zarzuca się, że to oni byli winni zagładzie. Winni zagładzie byli Niemcy i sami Żydzi, którzy wesoło pomagali w ubijaniu samych siebie. Skoro więc dziś Żydzi mówią „Polish Holocaust” i „Polish Death Camps”, bo kilkuset skurwysynów wydawało ich w ręce Niemców, to ja dziś z pełną odpowiedzialnością mówię „Jewish Holocaust” i „Jewish Death Camps” - dziesiątki tysięcy Żydów wydawało na śmierć swoich ziomków walnie przyczyniając się do Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej.
Jak tu być tolerancyjnym, kiedy plują Ci w twarz? Prawda jest okrutna – to w Polsce mieli względny spokój. To Polacy narażali swoje życie, żeby ich chronić. Za denuncjowanie Żydów wydano następującą ilość kar śmierci:
Francja – 0
Rosja – 0
Niemcy – 0
Holandia – 0
Norwegia – 0
Dania – 1
Włochy – 0
Polska – ponad 3.000
Nadmienię tylko, że Francja tak gorliwie wydawała ich Niemcom, że ci nawet nie musieli podstawiać pociągów – Francuzi dali swoją policję, swoje wagony, swoje lokomotywy i swoich maszynistów. Wystarczyło tylko powiedzieć kiedy ruszać i jebut Twoja mać Richtung Konzentrationslager.
Polska – Państwo, gdzie dziś Żydzi mogą się czuć bezpiecznie. Państwo, gdzie nikt ich nie prześladuje (w przeciwieństwie do Niemiec, czy Francji). Państwo, gdzie buduje im się pomniki i muzea. Państwo, gdzie nikt nie wyrzuca znalezionych przy remontach/budowach macew, tylko kontaktuje się z Gminami Żydowskimi celem przekazania (notabene Gminy te prawie nigdy macew nie chcą – dla niekumatych: macewa, to nagrobek żydowski). Państwo, gdzie Gminy Żydowskie są zwolnione z podatku od gminy wyznaniowej. Państwo, gdzie Żydzi mają pełnię praw i mają takie same prawa, jak inni obywatele. Polska – Państwo, które tyle dla Żydów zrobiło, a tak mocno i bezlitośnie jest przez nich opluwane. Polska – jeśli broniona jest przez Żyda, to zaraz znajdzie się inny Żyd, który go za to opierdoli... Polska – w jej obronie stanęło blisko 150.000 Żydów w czasie Kampanii Wrześniowej. Zginęło ponad 30.000. Ponad 100.000 dostało się do niewoli – mało który przeżył. Żydzi więc dziś plują na Ziemię, którą przed laty użyźniła krew ich ziomków. Plują na Obywateli, którzy są potomkami tych, którzy ramię w ramię walczyli z ich przodkami. Amerykańscy Żydzi, którzy bezpiecznie siedzieli za Oceanem, nie zrobili NIC, żeby bronić swoich zagrożonych współplemieńców. Siedzieli tylko na swoich bogactwach licząc, że Hitler zatrzyma się na Europie, a na terenach USA nie powstanie nigdy żaden obóz zagłady. Auschwitz-Birkenau – jestem tam prawie co roku... Polacy, Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy, Francuzi, Brytyjczycy – mnóstwo różnych narodowości. I tylko jedna zachowuje się tam, jak bydło – Izraelczycy. Żydzi bez problemu piją napoje zwiedzając wystawy, jedzą sobie kanapeczki na trawce obok komory gazowej, czy chichoczą robiąc sobie selfiki obok rampy kolejowej. Pojedźcie i sprawdźcie sami, jeśli nie wierzycie mi na słowo...
I tylko jedno pytanie do Żydów mi na myśl przychodzi – Niemców przed wojną też tak wkurwialiście?
Dzieci umierają na raka, wady serca i inne popierdolone choroby a ten żydziak jak jebany karaluch jest i nie zdycha.
...obleśny i nieśmieszny język który nadaje się tylko do porozumiewania pod ziemią gdzie nie trzeba specjalnej inteligencji do fedrowania "wungla"...
a potem wyjdzie taki na powierzchnie i używa tego narzecza na filmach wyobrażając sobie że wszyscy go rozumieją co tam bełkocze i że to bulgotanie jest śmieszne w całej Polsce.
P.S. was hanysów to można oglądać ale po wyłączeniu dźwięku.
________________________
Jeden.
Czy odczuwam lęk wysokości?
Dwa.
To cokolwiek dziwne pytanie, kiedy wisi się przeszło dwieście metrów nad ziemią…
Trzy.
…wewnątrz metalowego rękawa, okalającego wąską drabinkę…
Cztery.
… przymocowaną do wysokiego na ćwierć kilometra komina.
Pięć.
„Nie patrz w dół” – głosi nakreślony niebieskim markerem napis…
Sześć.
…widniejący bezpośrednio przed moją twarzą.
Siedem.
Ja jednak oglądam się za, a właściwie to pod siebie, ignorując zalecenie.
Siedem i pół.
Dokładnie tyle sekund spadał w dół ów marker. Mój marker, który niefortunnie upuściłem zaraz po przyozdobieniu betonu groteskowym uśmieszkiem.
-Stary, włazisz tu?! – nawołuje z góry towarzysz wspinaczki.
Jestem zbyt wysoko, by odpowiedzieć przecząco. Jednak nim dotrę na szczyt, cofnijmy się do początku.
Ten dzień zdawał się zaprzeczać definicji idealnej pory na wspinaczkę. Ciemne chmury od samego początku wisiały na niebie, w najlepszym wypadku zwiastując chłód, wiatr i ryzyko deszczu. Jednak pragnienie zrealizowania planu, który przez długi czas zaprzątał myśli, przeważyło nad wątpliwościami.
Godzina osiemnasta, minut zero. Start.
Przez całą drogę widzieliśmy cel podróży. To oczywista cecha najwyższego obiektu w promieniu dziesiątek kilometrów – jest zauważalny z bardzo wielu punktów. Oba kominy, znajdujące się na terenie nieużytkowanych i zrujnowanych zakładów „Chemitex-Wiskord”, obserwowane z daleka zdają się wyrastać z pustego pola, prowokując tylko niewielki podziw dla ich gabarytów. Lecz gdy podejdzie się bliżej, stanie w alejce pomiędzy obdrapanymi budynkami i podniesie wzrok na tyle wysoko, by sięgnął szczytu wyższego komina, owe gabaryty zaczynają przytłaczać.
Niższy komin, wyrastający z ziemi na przeszło sto metrów, nie był celem naszej wyprawy. Nie tyle ze względu na mniej spektakularne widoki ze szczytu, co stan drabiny oraz tarasów; szczególnie ostatniego, pozbawionego balustrad i przeżartego rdzą. Drugi zaś oferuje szczątkową gwarancję bezpieczeństwa – nadal jest wykorzystywany, a co za tym idzie: konserwowany.
Szczątkową, bo w praktyce drabina jest powyginana, w wielu miejscach kotwy wyłażą z betonu, a okalający ją rękaw zapewnia jedynie iluzoryczną ochronę przed upadkiem, bowiem nawet wiatr jest w stanie nim poruszyć. Ale o tym się nie myśli.
– Po co my to tak właściwie robimy? – pytam towarzysza, gdy ten akurat tłumi stres obłokami dymu papierosowego.
Spogląda w górę, zastyga tak na kilka sekund i wreszcie udziela mi chyba jedynej słusznej odpowiedzi:
– Bo jesteśmy po***ani.
Proste? Proste. Wchodzimy!
Pierwsze pięć metrów to wspinaczka po drutach, prętach i kawałkach wystającej z betonu blachy. Dalej jest już drabina. Odstępy między tarasami to około czterdzieści metrów. W pierwszych sekundach wydaje się, że to łatwizna, urozmaicona forma spaceru, że wdrapanie się na szczyt nie zajmie więcej, niż pół godziny.
Po dwudziestu-trzydziestu metrach ramiona zdają się ważyć kilkadziesiąt kilogramów, a wizja, która rysowała się w myślach chwilę wcześniej, znika bez śladu.
Mimo wszystko nie chcieliśmy robić zbyt długiego postoju na pierwszym tarasie. Widoki nie powalały, a jedyną ciekawą rzeczą było małe, ptasie gniazdo oraz leżące w nim jajko (nie ucierpiało, bez obaw).
W drodze na osiemdziesiąty metr wysokość zaczynała wzmagać stres, a coraz szersza perspektywa nieznacznie zaburzała pracę błędnika. Puścić muzykę, żeby się rozluźnić? Świetny pomysł!
Wczoraj skoczyłem, miałem skrzydła jak ptak
Raz jeden w życiu każdy chyba to czuł
Ktoś nagle krzyknął: „Tak to każdy by chciał!”
Coś pochwyciło i ściągnęło mnie w dół
Dobra, jednak nie.
Na sto dwudziestym metrze było już widać całkiem sporo. Zza linii horyzontu powoli wyłaniały się odległe elektrownie wiatrowe, a patrząc na południowy wschód można było dostrzec krętą linię drogi ekspresowej. Na niebie pojawiły się pojedyncze prześwity, tłamszące wciąż aktualne obawy, że lada moment spadnie deszcz.
– Stary, ile ma PŻM?
– Z iglicą jakieś sto metrów.
– To jesteśmy wyżej, niż najwyższy budynek w mieście!
Gdybyśmy mieli lornetkę, zobaczylibyśmy pewnie swoje domy.
Wdrapanie się na ten komin, obok zwalczenia lęku wysokości i zwyczajnej chęci zdobycia szczytu, miało dla mnie swoistą wartość sentymentalną. To właśnie tutaj osadziłem fabułę opowiadania, które napisałem kilka miesięcy wcześniej. Od tamtej pory chciałem tu wejść, by utożsamić się z fikcyjnym bohaterem i skonfrontować wyobrażenie emocji, które mógł przeżywać tu, na czwartym tarasie, z rzeczywistością. Empirycznie doświadczyć tego, co opisałem.
[…] Po jaką cholerę rozstaję się z bezpiecznym gruntem i włażę tam, gdzie każdy następny krok może być ostatnim? Gdzie kryje się źródło pokusy, która tłamsi w głowie wszelkie zahamowania i pociąga mną jak jakąś marionetką w teatrze lalek? Chodzi o rozległą panoramę, z której sprały się wszystkie barwy? Skutą lodem rzekę, wyschnięte i pozbawione liści drzewa, zamglone wzgórza i nieregularną sylwetkę zrujnowanego miasta na horyzoncie? Przywykłem do tego, nie wywołuje to we mnie zachwytu. Może gdyby ten betonowy gigant wrastał w prawdziwe niebo, a nie jego szarą, wadliwą imitację, która nawet w małym stopniu nie przypomina pierwowzoru, może wtedy byłby w tym jakiś głębszy sens. Stanąć wyżej niż dawniej latały ptaki, skierować wzrok w górę i być bliżej tego wszystkiego. Odetchnąć powietrzem innym niż to, które tłoczy się tam na dole i nasiąka smrodem przyziemnych myśli i wąskich perspektyw. Przebić się przez szeroko rozpostarty błękit firmamentu i wędrować dalej, bez żadnych ograniczeń, tak daleko, jak sięga wzrok i na ile pozwala wyobraźnia. Dotrzeć do gwiazd, a może nawet do tego, co niektórzy zwykli nazywać Bogiem.
Ale gdy spojrzenie rozbija się o nisko zawieszoną kurtynę, w całości pokrytą ciemnymi, zaropiałymi strupami obłoków, przez które nie przebijają się nawet najsilniejsze promienie słońca, gdy o głowę nieustannie uderzają ciężkie krople zimnego deszczu, gdy przebywając na zewnątrz człowiek wciąż czuje się jak w klatce – wtedy nie widać w tym żadnego sensu, żadnych gwiazd i żadnego Boga. (całe opowiadanie)
Wprawdzie żaden szczebel nie wyginał się pod moimi stopami, a struktura komina nie zmieniała się w spięte prętami zbrojeniowymi kawałki betonu kilka metrów wyżej, ale to nawet nie było konieczne. Samo stanie na tej wysokości i patrzenie na miasto, które jawiło się na horyzoncie szarymi plamami budynków i błękitną wstęgą rzeki, w zupełności wystarczyło, by poczuć satysfakcję i uznać, że cel został osiągnięty.
Ale to wciąż cel poboczny, zostały jeszcze dwa tarasy.
Od początku wiedzieliśmy, że nad piątym tarasem drabinę okalają anteny i że przebywanie blisko nich zdecydowanie nie sprzyja zdrowiu. Tutaj postanowiliśmy zrobić przerwę, siadając po przeciwnej stronie. Na tym poziomie znaleźliśmy całkiem sporo podpisów pozostawionych przez ludzi, dla których wspinaczka zakończyła się na dwustu metrach. Odległość do ziemi wydawała się ogromna, a tym samym kolejne kilkadziesiąt metrów w dół lub górę nie miało dla nas najmniejszego znaczenia. Daliśmy sobie kilka minut na odpoczynek, uzupełnienie płynów i wykrzesanie motywacji, by ostatnią prostą pokonać możliwie jak najszybciej.
Poszedłem pierwszy, kolega tuż za mną. Na ostatnim etapie towarzyszyła nam muzyka Marka Grechuty.
A kiedy obaj stanęliśmy na szczycie, na krótką chwilę wszystko inne straciło jakiekolwiek znaczenie.
Trudno teraz opisać słowami, co czuliśmy. Nawet wtedy mieliśmy z tym problem, dlatego krzyczeliśmy, wyliśmy jak psy do księżyca i śpiewaliśmy piosenki, dając o sobie znać wszystkim w okolicy. Ale to też nie miało znaczenia. Drugi komin, choć stu metrowy, wyglądał na wielokrotnie niższy, a budynki zakładowe i stojące w oddali domy przypominały bardziej makiety, niż pełnowymiarowe konstrukcje. Kojarząc topografię województwa oszacowaliśmy, że horyzont mógł być oddalony nawet o 30-40 kilometrów – widzieliśmy kominy zakładów chemicznych w Policach, wiatraki obok drogi S3 w pobliżu Pyrzyc, całe jezioro dąbskie i rozlewiska odry.
Ale mimo stania na najwyższym tarasie, nadal nie byliśmy u celu.
Ów cel był trzy metry wyżej.
Wspinaczka zajęła nam godzinę. Droga powrotna trwała nieco krócej. Gdy schodziliśmy na ziemię, niebo dynamicznie zmieniało swą barwę z błękitnej, na granatową. By nie zrobić sobie krzywdy na ostatnich metrach, musieliśmy używać latarek. Do auta wróciliśmy zmęczeni jak nigdy, ale przy tym czuliśmy niewyobrażalną satysfakcję.
A co do lęku wysokości… cóż, ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?
___________________________________________
Po więcej fotorelacji zapraszam na mojego facebook'a oraz stronę internetową
JM
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów