18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (5) Soft (5) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:48
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 2:25

#kresy



– Dr hab. Dora Kacnelson, wybitny filolog i historyk, nieżyjąca już polska Żydówka, która większość życia spędziła w ZSRR, twierdziła, że w momencie rozpadu Związku Radzieckiego istniała możliwość powrotu do Polski: Lwowa, Grodna, Stanisławowa, a nawet Tarnopola.

DR JAN CIECHANOWICZ: – Miałem zaszczyt znać i wielokrotnie prowadzić długie rozmowy z panią Dorą Kacnelson. Nie znałem nikogo bardziej ideowego, propolskiego, szlachetnego, mądrego i rzetelnego. Jeżeli publicznie stawiała taką tezę, to jest oczywiste, że musiała mieć ku temu podstawy.

Gdy w latach 1989-1990 odgórnie i z premedytacją Związek Radziecki był demontowany przez ekipę Gorbaczowa i KGB, wiele rzeczy było możliwych i wiele się wydarzyło. Nie tylko szereg narodów odzyskało niepodległość, ale też powstały liczne drobne republiki autonomiczne, jak żydowska w składzie Federacji Rosyjskiej czy Gagauzja w składzie Mołdawii. Niestety, żywot większości z nich był bardzo krótki.

– Anatolij Sobczak, polskiego pochodzenia mer Petersburga (jednym z jego urzędników był Władimir Putin), powiedział w radiu, że – zgodnie z prawem – jeżeli federacja kilkunastu państw się rozpada, to tereny włączone do niej siłą w 1939 roku mogą wrócić do stanu sprzed aneksji.

– Dobrze znałem Sobczaka i nie przypuszczam, że gdyby żył (zmarł w 2000 roku – przyp. autora) chciałby specjalnie interesować się polskimi sprawami, ale na pewno był życzliwym Polsce przyzwoitym człowiekiem.

Odzyskanie ziem utraconych w 1939 roku było przez pewien czas możliwe. W grudniu 1989 roku zapytałem prezydenta Gorbaczowa o możliwość zwrotu Kresów. Gorbaczow był zakłopotany i zaskoczony, gdyż wcześniej nie rozważał tej kwestii. Odniosłem jednak wrażenie, że nie jest przeciwny omówieniu tego tematu. Moim zdaniem Gorbaczow popierał wówczas wszystko, co było antyimperialne i w jakiejś części antyrosyjskie. W tamtych latach w Radzie Najwyższej rozmawiałem też z wieloma wpływowymi rosyjskimi politykami i wiem, że ich reakcja na pomysł zwrotu Kresów nie była wroga. Wielu było jednak zaskoczonych, że na tych ziemiach żyją jeszcze Polacy.

Podczas swojego wystąpienia na Kremlu mówiłem, że Związek Radziecki powinien uznać za nieważny pakt Ribbentrop-Mołotow oraz wypłacić państwu polskiemu 500 miliardów dolarów za Katyń, zagarnięte ziemie i inne zbrodnie. Postulowałem także inne rozwiązanie. Stworzenie z terenów zabranych Polsce w 1939 r. Republiki Wschodniej Polski, do której ściągnięto by Polaków z całej Federacji (przede wszystkim z Kazachstanu). Myślę, że gdyby wówczas władze Polski wystąpiły z takim żądaniem, to była szansa na odzyskanie chociaż części utraconych ziem. Było to jednak możliwe do momentu powstania niepodległej Białorusi, Litwy i Ukrainy.

– Czy ta Republika Wschodniej Polski miała być niepodległym krajem?

– Tego nie rozstrzygałem. Wówczas wydawało mi się, że mogłoby to być kondominium zależne od Rosji, Polski, a może także Ukrainy, Białorusi lub Litwy. Chciałem w ten sposób zwrócić uwagę na sprawę polskich Kresów, ale rząd Polski nigdy się tym nie zainteresował, a polska prasa najpierw milczała, a później zaczęła mnie zwalczać.

– Stawiano panu zarzuty o współdziałanie z komunistami i prorosyjskie sympatie.

– Należałem wówczas na Litwie do tzw. orientacji narodowej. Wileńska placówka KGB była w tamtym czasie odpowiedzialna za wszystkie kraje bałtyckie oraz Polskę. Nigdy na nikogo nie donosiłem, więc stałem się dla nich niewygodny i zaczęto ogłaszać, że jestem komunistą. Polskim politykom, którzy w PRL-u aktywnie działali w PZPR, a później stali się symbolami „Solidarności”, jakoś nikt tego nie wytykał.

– Gdy Vytautas Landsbergis nie był jeszcze prezydentem Litwy, a jedynie przewodniczącym Sajudisu (Litewskiego Ruchu na rzecz Przebudowy) i przygotowywał się do ogłoszenia niepodległości, miał powiedzieć w telewizji, że niepodległa Litwa prawdopodobnie będzie musiała obejść się bez Wilna.

– Landsbergis był bardzo wpływowym, nastawionym rażąco antypolsko politykiem. Bardzo sprytnie napuszczał Polaków na Litwinów i Litwinów na Polaków. Wcześniej przez osiem lat pracował na stanowisku attaché w ambasadzie sowieckiej w Warszawie. Nie ma wątpliwości, że wiedział, co mówi. Z dzisiejszej perspektywy mogę tylko powiedzieć, że gdyby przed powstaniem niepodległej Litwy Wilno zostało przyłączone do Polski, byłby to dramat dla całej tamtejszej ludności, także polskiej. Tylko Litwini mają – moim zdaniem – prawo to tych odwiecznie litewskich terenów.

– Nawet jeżeli nie można było odzyskać Wilna, to prawdopodobnie istniała szansa na stworzenie w ramach niepodległej Litwy autonomicznego okręgu w Solecznikach.

– Okręg autonomiczny, zwany Krajem Polskim, istniał w granicach Litwy ponad rok. Na jego terytorium powiewały flagi Polski i Litwy. Ta autonomia została zniesiona przez Litwinów przy czynnym udziale rządu polskiego i polskiej dyplomacji.

– Dlaczego żaden z polskich polityków nawet nie podjął próby negocjacji z Moskwą?

– Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.

Może sprawa jest bardzo prosta. Czy chociaż jeden ze współczesnych polskich polityków może się równać z Piłsudskim, Dmowskim, Korfantym, Paderewskim? Nie. A może wytłumaczeniem jest to, że – według poważnych analiz – Związek Radziecki miał w tamtym czasie w Polsce około 24 tys. agentów ulokowanych w newralgicznych miejscach dla funkcjonowania państwa.

-Czy to nie paradoks, że Jacek Kuroń, który uważał się za polskiego patriotę, w jednym z wywiadów stwierdził, że cieszy się, że jego rodzinny Lwów należy do Ukrainy?

-To zadziwiające stwierdzenie, gdyż w rozmowie ze mną Kuroń powiedział, że ma do Lwowa bardzo emocjonalny stosunek. Warto przy tym pamiętać, że Polska nie podbiła tego miasta siłą, a polski żywioł dominował we Lwowie ponad sześć wieków.

Wspomniana przez pana Dora Kacnelson mówiła mi, że przed ogłoszeniem niepodległości Ukraińcy byli gotowi iść na bardzo dalekie ustępstwa. Gdyby Moskwa obiecała im samodzielność w zamian za oddanie Lwowa, z pewnością by się zgodzili. Od 14 lat mieszkam w Rzeszowie, gdzie wykładam na tamtejszym uniwersytecie i często jeżdżę do Lwowa. Nasuwa mi się taka refleksja, że twarze większości obecnych mieszkańców tego miasta zupełnie nie pasują do jego architektury. A co do Jacka Kuronia – to nawet ludzie wybitni czasem potrafią powiedzieć coś nieodpowiedniego.

– A teraz Lwów jest ostoją antypolskiego, ukraińskiego nacjonalizmu.

– Nacjonalistami było także wielu przedwojennych Ukraińców mieszkających we Lwowie i jego okolicach. Co szczególnie interesujące, ich liderzy wywodzili się z polskich szlacheckich rodzin, które zukrainizowały się dopiero w XIX wieku.

– Podobno istniała też możliwość odzyskania obwodu kaliningradzkiego (królewieckiego). Na mocy hołdu pruskiego z 1525 roku oraz traktatów welawsko-bydgoskich z 1657 roku po wygaśnięciu dynastii Hohenzollernów Prusy Książęce miały wrócić do Polski, a właściwie do Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Hohenzollernowie stracili koronę w 1918 roku i od tego czasu mogliśmy formalnie ubiegać się o zwrot tych ziem.

– O takiej propozycji słyszałem jedynie z drugiej ręki, sam na ten temat nic nie wiem. Uważam jednak, że te ziemie bardziej należą się Litwie. Jednak dziś, gdy rządy Miedwiediewa i Putina są nastawione bardzo narodowo, jest to już niemożliwe. Takie negocjacje trzeba było prowadzić w czasach Jelcyna i Gajdara.

– W przeciwieństwie do Polaków Niemcy mają z Rosją świetne stosunki i są coraz bardziej obecni w Królewcu. Co jakiś czas pojawiają się nawet sensacyjne doniesienia, że Moskwa jest gotowa oddać enklawę Niemcom.

– Niemcy są narodem o ogromnym potencjale i w przeciwieństwie do Polaków bardzo konsekwentnym. Zawsze prowadzili politykę obliczoną na stulecia. Nie mam żadnej wątpliwości, że będą dążyć do odzyskania zarówno Królewca, jak i naszych piastowskich Ziem Zachodnich.

– Czy w tamtych latach Kościół katolicki próbował odegrać jakąś rolę na Kresach?

– Kościół miał wówczas problemy z samoidentyfikacją. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że byli wówczas księża i biskupi, na których donoszono, i tacy, którzy donosili.

– Z planów odzyskania Kresów nic nie wyszło, a dziś sytuacja żyjących tam Polaków jest chyba gorsza niż przed 20 laty.

– Nie ma żadnej nadziei, że Polacy będą traktowani przyjaźnie w którymkolwiek z ościennych krajów. Uchodzimy tam za ludzi niepoważnych, nieodpowiedzialnych i nieprzewidywalnych. Nie trzeba więc jątrzyć i zaostrzać i tak trudnej sytuacji. Chyba że ktoś chce, żeby ciągłe awanturowanie się Andżeliki Borys i jej 40 zwolenników na Białorusi czy zdjęcie polskich nazw ulic w kilkunastu wsiach na Wileńszczyźnie było tematem zastępczym, w sytuacji gdy na Opolszczyźnie w setkach miejscowości zainstalowano nazewnictwo niemieckie.

Polacy na Litwie mają nowoczesny, skomputeryzowany system oświaty, dziesiątki tytułów prasowych, radio, dziesiątki zespołów, organizacji kulturalnych, gospodarczych i religijnych. Własną frakcję w litewskim Sejmie i posłów w europarlamencie. Państwo litewskie finansuje działalność szeregu polskich szkół i fundacji. Nie powinno się więc mnożyć żądań w nieskończoność. Powiada się, że władze litewskie nie zwracają ziem polskim rolnikom. Tysiącom rodzin ziemie zwrócono albo wypłacono wysokie rekompensaty pieniężne. Z drugiej strony, władzę w rejonie solecznickim i wileńskim sprawują sami Polacy, w znacznej mierze wywodzący się z komunistycznej polsko-sowieckiej nomenklatury. To do ich kompetencji należy zwrot ziemi rolnikom. Wielu z nich kosztem biedniejszych rodaków zostało milionerami.

– W Polsce często pisze się i mówi, że większość Białorusinów i Ukraińców zamieszkujących po wschodniej stronie Dniepru to ludzie zruszczeni, dla których niepodległość nie jest nadrzędną wartością.

– Jest dokładnie odwrotnie. Ogromna większość Białorusinów i Ukraińców, nawet tych używających na co dzień języka rosyjskiego, jest uświadomiona narodowo. Szkoci czy Irlandczycy też rozmawiają ze sobą po angielsku, a do Anglików czują niechęć, czasem nienawiść. Dlatego moim zdaniem, spekulowanie, że Białoruś lub Ukraina mogą kiedyś stracić suwerenność na rzecz Rosji, nie jest oparte na rzetelnej analizie.

– Gdy na Litwie, Białorusi, Ukrainie, w Rosji i Niemczech odradza się nacjonalizm, w Polsce panują odmienne tendencje.

– Każdy z tych nacjonalizmów jest inny. Ukraiński jest antysemicki, antymoskiewski i przede wszystkim antypolski, a przy tym proniemiecki. Gdyby zmieniła się obecna konstelacja geopolityczna, moglibyśmy znaleźć się w bardzo nieciekawej sytuacji, zwłaszcza że w Polsce dominują postawy kosmopolityczne i skłonności do ulegania złudzeniom. Jak uczy historia, to się zawsze źle kończyło.

rozmawiał Krzysztof Różycki, wywiad ukazał się w tygodniku Angora

Dr Jan Ciechanowicz, Polak, obywatel Litwy.
Wykładowca języków obcych i filozofii na uczelniach Polski i Litwy. Autor 38 książek z zakresu etyki, germanistyki, antropologii, wydanych w siedmiu krajach. W latach 1989- 1990 członek Rady Najwyższej ZSRS, polski polityk na Litwie, współzałożyciel Związku Polaków na Litwie, Uniwersytetu Polskiego w Wilnie, Fundacji Kultury Polskiej na Litwie. Obecnie członek Światowej Rady do Badań nad Polonią, Międzynarodowego Instytutu Biografistyki w Cambridge i rady naukowej amerykańskiego Instytutu Biografistyki w Raleigh.
Zbrodnia UPA w Podkamieniu
DarkSlayer • 2013-10-29, 19:51
Gdy na podolskich wzgórzach ludzie wybudowali kościół i klasztor, diabeł wściekły, że będzie się tam głosić chwałę Bożą, porwał z karpackich szczytów ogromną skałę i zamierzał zrzucić ją na świątynię. Gdy leciał, zapiał kur i szatan upuścił głaz na wzgórze tuż obok kościoła.Ludzie sprowadzili do Podkamienia słynący łaskami obraz Matki Boskiej. To jeszcze bardziej rozsierdziło diabła. Nie ustawał on w wysiłkach, by święte miejsce zniszczyć. Sprowadzał najazdy tatarskie, liczne wojny. Mimo zniszczeń, miasteczko i klasztor, rzec można sposobem cudownym, trwały i rozwijały się. Miejsce to zaczęto nazywać „Podolską Częstochową”. Stąd wzięła się nazwa miasteczka – Podkamień.Ale nadeszły dni straszne, jakie jeszcze nie bywały. Bestia wyszła z czeluści i wydała ludziom wojnę. Brat wydawał brata na śmierć i ojciec swoje dziecko; powstały dzieci przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawiały.

12 marca 1944 roku, w Dzień Pański, diabeł dopiął swego. Jego hordy wdarły się do klasztoru i pod okiem Podkamieńskiej Pani wymordowały zakonników i chroniącą się za murami ludność. Grasowały w całej okolicy. Tego dnia w pobliskich Palikrowach spełnił się apokaliptyczny obraz rzek czerwonych od krwi. „Ktokolwiek kiedyś będzie szedł lub jechał z Podkamienia do Palikrów, nich zatrzyma się przy cmentarzu (...) a potem, idąc dalej, niech przy moście spojrzy w lewo, tam nad rzeczkę, dwieście metrów od miejsca, gdzie (...) lała się polska niewinna krew, a rzeczka krwią płynęła.”(Zbigniew Iłowski)

Pani Podkamieńska repatriowała się do Wrocławia. W opuszczonym przez Nią miejscu nowy pan-szyderca umiejscowił szpital psychiatryczny. Dzisiaj po grobach podkamieńskich męczenników kręcą się w charakterystycznych strojach pensjonariusze psychuszki. Do pełnego szczęścia zabrakło diabłu tylko zburzenia świątyni. Mikołaj Falkowski tak opisuje to miejsce:

„Podkamień przyciąga uwagę niczym widmo na wzgórzu. Pięknie zlokalizowany, lecz zrujnowany, otoczony kamiennymi murami, nie pozbawiony śladów zaciętych walk, kryje w sobie mroczne tajemnice z lat II wojny światowej. Atmosfera spowijająca to wzgórze wciąż przeraża wspomnieniem ludobójstwa i widocznymi śladami sowieckiego barbarzyństwa.”

Ojciec Józef Bocheński, dominikanin, światowej sławy filozof, mający związki z Podolem, pisał we wspomnieniach: „Europa, nasza Europa – kończy się w Podkamieniu. Myślę, że kogoś, kto przeżył te wydarzenia, nikt nie nabierze na historyjki o Europie aż do Urala…”.

Bocheński mylił się – tego dnia w Podkamieniu i Palikrowach nie skończyła się Europa - skończył się cały świat.

A to przebieg zbrodni:

Według relacji ks. Józefa Burdy o. Marcin Kaproń, który w sobotę, 11 marca 1944 był w gminie w Podkamieniu w sprawie urzędowej, usłyszał od woźnego, że szykuje się napad na klasztor. Po powrocie do zabudowań nakazał on zamknięcie bram. Faktycznie, tego samego dnia pod murami klasztoru pojawił się oddział podający się za partyzantkę radziecką (inne świadectwo – za oddział SS walczący z banderowcami) i zażądał wpuszczenia do klasztoru oraz wsparcia w postaci żywności. Dowodzący obroną klasztoru spuścili posiłek na linach, a na żądanie domniemanych partyzantów sowieckich wysłali do nich delegację, która jedząc go razem z oblegającymi miała udowodnić, że jedzenie nie jest zatrute. Delegaci zostali wypuszczeni tego samego dnia, rozpoznali oni, że oblegającymi są Ukraińcy z UPA. Sprawiło to, że obrońcy tym bardziej postanowili nie opuszczać klasztoru i w miarę możliwości umocnili jego bramy i okna. W tym czasie wewnątrz murów obiektu przebywało na stałe co najmniej 300 polskich cywilów. Pod osłoną nocy część ludności wymknęła się z klasztoru.
Następnego dnia, 12 marca, wobec kolejnej odmowy otwarcia bram, oblegający zaczęli ostrzeliwać klasztor i rąbać siekierami furtę. Powstrzymały ich jednak strzały z dwóch posiadanych przez Polaków karabinów maszynowych. Wówczas dowództwo ukraińskiego oddziału zażądało opuszczenia budynków przez wszystkich ukrywających się tam Polaków, z wyjątkiem zakonników, obiecując wypuścić ich wolno. Kiedy Polacy zaczęli wychodzić z klasztoru, upowcy otworzyli ogień. Powstało ogólne zamieszanie, w którym napastnicy przedarli się do wnętrza klasztoru.
W dalszym toku wydarzeń zamordowanych zostało ok. 100 Polaków, nie licząc osób ukrywających się poza klasztorem na terenie Podkamienia[4]. Ciała ofiar były porzucane w miejscu zabójstwa lub wrzucane do klasztornej studni. Części osób udało się przetrwać w kryjówce na strychu.
Mienie klasztorne, stanowiące jedno z najbogatszych zbiorów precjozów i dzieł sztuki na ówczesnych Kresach, było przez kilka dni sukcesywnie i pedantycznie łupione, aż do zupełnego jego rozgrabienia, według kapłanów który ocaleli z tej rzezi skarby zrabowane przez Ukraińców sięgnęły kilku milionów dolarów. Pogromy przeniosły się także na teren miasteczka, gdzie trwały jeszcze przez kilka następnych dni. Bojówki banderowskie penetrowały zabudowania, ogrody i zagajniki, poszukując ukrywających się Polaków. Ewa Siemaszko szacuje, że w miasteczku zginęło więcej ludzi niż w samym klasztorze[2].
Osoby ocalałe z klasztoru podkamieńskiego (ks. Józef Burda, Paulina Reissowa) podawały liczbę ok. 150 zabitych. Publicysta Jacek Borzęcki relacjonując odsłonięcie pomnika ofiar mordu na portalu Wspólnoty Polskiej, mówił o ponad 120 ofiarach[5]. Wszystkie relacje brały jednak pod uwagę jedynie zabitych w samych zabudowaniach klasztornych. Ewa Siemaszko szacuje całkowitą liczbę zabitych w Podkamieniu na 400-600 osób[2]. H. Różański, H. Komański i Sz. Siekierka podają liczbę ok. 600 zabitych, pisząc zarówno o zamordowanych w samym klasztorze, jak i w czasie próby ucieczki z niego. Ci sami autorzy wskazują na związek między wycofaniem się UPA z Podkamienia a wejściem do miejscowości Armii Czerwonej, które nastąpiło 19 marca. Twierdzą też, że obok oddziału UPA w napadzie na klasztor brała udział 14 Dywizja Grenadierów SS.

Polski rząd wspiera depolonizację Kresów?
S................y • 2013-04-06, 1:53
O depolonizacji naszych Kresów

Szanowni Państwo!

W moim wystąpieniu chciałbym poruszyć tematykę szersza niż kwestia ustawy repatriacyjnej czy muzeum kresowego. Upoważnia mnie do tego się poniższy fragment pisma Pana Prezesa Macieja Płażyńskiego z dnia 16 grudnia 2009 roku zapowiadającego zwołanie tej konferencji:
„Wydaje się również, że pewnego przemyślenia wymaga pomoc kierowana przez polskie instytucje do środowisk na Wschodzie, stan szkolnictwa a także ewentualna reakcje na coraz liczniejsze przypadki naruszania praw polskiej mniejszości narodowej w krajach byłego Związku Sowieckiego.”

Otóż, Proszę Państwa!

Realizując naszą misję – jaką jest pomoc naszym Rodakom na Wschodzie i oceniając trudności jakie przy jej realizacji napotykamy musimy mieć świadomość, że poruszamy się w ściśle określonych granicach. W granicach, którą stworzyła nam polityka i politycy.
Dwadzieścia lat temu polityka polska zaczęła realizować i realizuję do dziś koncepcje pojednania z naszymi wschodnimi sąsiadami. W tej koncepcji status naszych Rodaków, którzy na Wschodzie pozostali był (w Traktatach z naszymi sąsiadami) i jest arbitralnie określany w Warszawie, bez zasięgania opinii zainteresowanych. Sami zaś zainteresowani, jeśli się nie podporządkują dyktatowi Warszawy, są brutalnie dyscyplinowani – to na przykład przypadek Pana Józefa Porzeckiego ze Związku Polaków na Białorusi czy przywódców Związku Polaków na Litwie w sposób bezprecedensowy zwalczanych swego czasu przez ówczesnego polskiego ambasadora Jana Widackiego.

Ponieważ to po owocach możemy ocenić rezultaty naszych zamiarów przyjrzyjmy się rezultatom tej polityki.
Na pierwszy rzut oka jest wspaniale. Litwa jest strategicznym partnerem Polski, stosunki polsko-litewskie są najlepsze dziejach, a niedawnego jeszcze prezydenta Litwy, Waldasa Adamkusa, polska dziennikarka z Litwy określiła jako „trzeciego bliźniaka” oczywiście bliźniaka braci Kaczyńskich. Kontakty prezydentów Polski i Ukrainy, niezależnie od tego jaki polityk pełni tę zaszczytną funkcję, osiągnęły ten poziom częstotliwości, że przestały być dla polskich mediów newsem godnym odnotowania w Wiadomościach.

Tylko, że – na przykład na Ukrainie:
- jak wygląda kluczowa do przetrwania tam polskości kwestia polskiego szkolnictwa? Ile powstało tam w okresie ostatnich dwudziestu lat polskich szkół? Tyle, że do ich policzenia wystarczy nam jedna ręka...
- a jak wygląda, kluczowa dla polsko-ukraińskiego pojednania kwestia, upamiętnienia ofiar (nie tylko polskich) mordów dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów. Jeśli dobrze pamiętam zniknęło wtedy z powierzchni ziemi, w części lub w całości, ponad cztery tysiące miejscowości – miast, miasteczek, wsi, osad, osiedli, kolonii. I zniknęli, w części lub w całości okrutnie wymordowani mieszkańcy tych miejscowości. Każdy taki przypadek upomina się widoczny znak pamięci i przestrogi;...o krzyż, tablicę, kamień. Po dwudziestu latach doczekaliśmy się takich widocznych znaków: w Porycku, w Hucie Pieniackiej... i w jeszcze paru miejscowościach. W tym tempie, znaków tych we wszystkich tych miejscowościach doczekamy się za jakieś dziesięć tysięcy lat.

- a na Litwie...
- jak realizowany jest Traktat polsko-litewski w kwestii praw większości polskiej na litewskiej Wileńszczyźnie nie będę się rozwodził. W zeszłorocznym wrześniowo-październikowym numerze „Arcan” ukazał się na ten temat mój obszerny artykuł zakończony następującą konkluzją: „Traktat polsko-litewski okazał się dla Polaków na Litwie szkodliwy, zaś mijający czas przyznał rację jego polskim krytykom i przeciwnikom”.
- od co najmniej dziesięciu lat, jako ekspert a obecnie członek władz Federacji Organizacji Kresowych, przy różnych okazjach przedstawiam stale „Porównanie sytuacji Polaków na Litwie Sowieckiej (na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku) i Niepodległej” z którego to porównania wynika, że praktycznie w każdej istotnej dla Polaków dziedzinie (poza zespołami folklorystycznymi) sytuacja Polaków na Litwie Niepodległej uległa pogorszeniu.

- a na Białorusi, gdzie w ostatnich latach polityka polska zaangażowała się w obronę Polaków przed szykanami reżymu prezydenta Aleksandra Łukaszenki, w rezultacie mamy:
- Fundusz stypendialny im. Konstantego Kalinowskiego, dzięki któremu młodzi Białorusini mogą studiować w Polsce. Nie mamy natomiast Funduszu imienia – Tadeusza Kościuszki, Romualda Traugutta czy Elizy Orzeszkowej – dzięki któremu młodzi Polacy z Białorusi, jako Polacy a nie Białorusini, mogliby studiować w Polsce. Inaczej mówiąc tamtejsi młodzi Polacy dostają czytelny sygnał, że jako Polacy na pomoc z Polski liczyć nie mogą.
- Telewizja Biełsat, nadaje audycje informujące mieszkańców Białorusi o wolnym świecie, nowoczesnych ideach, demokracji, samoorganizacji społecznej. Znaczną ilość obywateli Białorusi stanowią Polacy. Ale z Polski, polska telewizja, audycji po polsku dla nich nie nadaje; nadaje wyłącznie po białorusku. Inaczej mówiąc tamtejsi Polacy dostają czytelny sygnał, że polski jest co najwyżej językiem izby i zagrody (bo dziś już nawet nie kościoła); a o sprawach publicznych rozmawia się po rosyjsku – w mediach miejscowych lub po białorusku – w mediach nadawanych z Polski.
- W Wilnie nadaje po polsku Radio znad Wilii. Jest słuchane i słyszane... można by powiedzieć, że jest to swoista rekompensata za nieobecność języka polskiego w życiu publicznym. Radio znad Wilii jest słyszalne również na Wileńszczyźnie białoruskiej, w Bieniakoniach, Werenowie, Oszmianie, Lidzie. Dla Polaków na Białorusi jest to nie do przecenienia kontakt z językiem polskim. I oto, Proszę Państwa, Polska płaci za to by Radio znad Wilii część swoich audycji nadawało po białorusku. Polaków na Wileńszczyźnie litewskiej się nie zbiałorutenizuje – im grozi lituanizacja... ale Polaków na Wileńszczyźnie białoruskiej?... jak najbardziej.

Krócej mówiąc, jak mówią nasi Rodacy w Wilnie, Polska – pod pretekstem obrony Polaków na Białorusi, za pieniądze polskiego podatnika, a więc i nasze – faktycznie wspiera politykę depolonizacji.
I jak się do tego mają działania które podejmuje ruch kresowy – pomoc charytatywna, wspieranie szkolnictwa, fundowanie pojedynczych stypendiów, działalność wydawnicza?...

Powiedziałbym, że jest to leczenie objawów a nie skutków. Że jest to, elegancko mówiąc... okład chwilowo łagodzący uciążliwą opuchliznę; a mniej elegancko... odpędzanie much znad jątrzącej się rany. Jakaś ulga z tego jest, ale opuchlizna pozostanie a rana się nie zagoi.
I tak będzie dopóki nie zakwestionujemy podstawowego paradygmatu polskiej polityki wschodniej: polityki pojednania z sąsiednimi narodami bez uwzględnienia interesów tamtejszych Polaków.

Jak to uczynić? Rozpoczynając nad tą kwestią dyskusję, powiedziałbym:

- po pierwsze, trzeba z naszym stanowiskiem przebić się do mediów. Trzeba prostować kłamstwa i dezinformacje oraz obnażać antypolski charakter politycznie poprawnego bełkotu który usiłuje zagłuszyć wszelkie kontrowersje w stosunkach polsko-ukraińskich, polsko-litewskich i polsko-białoruskich. Przykład księdza Tadeusza Isakowicza-Zalewskiego pokazuje, że jest to możliwe.

- po drugie, trzeba zacząć rozliczać polityków, z realizacji obietnic, przedwyborczych, z tego jak głosowali czy jak postępowali w ważnych dla kresowiaków sprawach... i uzależniać nasze poparcie od ich podejścia do naszych postulatów. W najbliższych latach będziemy mieli przynajmniej trzy ku temu okazje – wybory prezydenckie, sejmowe i samorządowe.

Osobna sprawa jak tego dokonać?
Nie dokonamy tego, jeśli nie nastąpi faktyczne porozumienie ruchu kresowego w celu wyartykułowania a następnie egzekwowania naszych minimalnych wymagań wobec polskiej polityki. Partykularne organizacje kresowe tematyki tej nie podejmują i nie podejmą. Istniejące porozumienia czy organizacje o szerszych ambicjach, takie jak Federacja Organizacji Kresowych czy Światowy Kongres Kresowian funkcjonują w pewnej społecznej próżni. Ich działalność jest ignorowana, a czasami dezawuowana.
Co zrobić, by zaistniało ciało reprezentatywne, jeśli nie dla całości to dla większości, ruchu kresowego.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to na taką dyskusję ani miejsce – w taką dyskusję Wspólnota Polska angażować się raczej nie może; ani czas – zagadnienie wymaga głębszych przemyśleń.
Jeśli jednak tej dyskusji nie podejmiemy, jeśli nie wymyślimy skutecznego sposobu wpływania na polską politykę wschodnią to z coraz większą frustracją przyglądać się będziemy galopującej depolonizacji naszych Kresów.

Dziękuję Państwu.

(Adam Chajewski)
(6 lutego 2010 r.)
22 września 1939 roku w Brześciu nad Bugiem wspólnie defilowały Wehrmacht i Armia Czerwona. Defiladę, w związku z przekazaniem tego polskiego miasta Armii Czerwonej przez Wehrmacht, przyjmowali sowiecki generał Siemion Kriwoszein i niemiecki generał Heinz Guderian.
W dniu defilady w twierdzy brzeskiej bronili się nadal polscy żołnierze, odpierając najpierw ataki niemców, a później sowietów aż do nocy z 26/27 września, kiedy opuścili twierdzę.



Zainteresowałem się tym tematem, ponieważ moja babcia urodziła się w Brześciu i sporo mi opowiadała(i do dziś opowiada) jak to wszystko wyglądało.Na samej defiladzie też była.
Ludobójstwo
namz • 2013-03-02, 19:20
Polecam poświęcić 6 minut



70 lat temu zamordowano 200 000 naszych rodaków. Mieliście o tym na historii ?
W ramach ćwiczeń wojskowych „Zachód 2013” żołnierze rosyjscy i białoruscy będą realizować scenariusze wojenne. Zapowiedź manewrów wywołała falę komentarzy. Były szef MON Romuald Szeremietiew stwierdził nawet, że poprzez manewry Rosja i Białoruś przygotowują się do wojny z naszym krajem.

Jak wynika z informacji serwisu kresy24.pl manewry mają zostać przeprowadzone na terenie Białorusi jesienią 2013 roku. Wiadomo już, że będzie nimi dowodził gen. Anatolij Sidorow, dowódca zachodniego okręgu wojskowego białoruskiej armii. Wszystkie szczegóły ćwiczeń trzymane są w ścisłej tajemnicy, warto jednak pamiętać, że w 2009 roku w czasie odbywających się tuż pod polską granicą, w okolicach Brześcia, oraz pod Grodnem manewrach wojska rosyjskie i białoruskie ćwiczyły scenariusz tłumienia wywołanej przez Polaków rebelii. Ćwiczono także walkę z „grupami dywersantów” składających się z zamieszkujących Białoruś mniejszości narodowych.

Odnosząc się do obaw Romualda Szeremietiewa minister Radosław Sikorski zapewnił, że polskie władze poważnie traktują tego typu ćwiczenia, a wojsko zawsze jest przygotowane do wojny.

– My to traktujemy bardzo poważnie. Ostatnie wspólne manewry Rosji i Białorusi, „Zachód 2009”, były zdecydowanie prowokacyjne wobec Polski. Wystosowałem wówczas list do sekretarza Paktu Północnoatlantyckiego, a NATO zajęło bardzo zdecydowane stanowisko w tej sprawie.Wojsko zawsze przygotowuje się do najgorszego, czyli do wojny – oświadczył na antenie TVP Info Radosław Sikorski i podkreślił, że polscy żołnierze będą w tym roku brali udział w manewrach NATO na terenie Polski.

Link do strony która ww. informacje zamieściła : kresy.pl/wydarzenia,wojskowosc?zobacz%2Frosjanie-i-bialorusini-cwicza-...

Moim zdaniem nie ma co się spinać, ale ruskiemu na ręce trzeba patrzeć, zwłaszcza ze nasza armia leży i kwiczy. Może takie znaki obudzą kogoś co zmieni ten stan rzeczy a nie wieczna wiara w "murowane" sojusze.
Najlepszy komentarz (50 piw)
rrdzony • 2013-01-20, 18:34
No to spełnią się mokre seny narodowców, będą mieli wreszcie okazję "umrzeć za ojczyznę".
Kresowiacy
ambroz66 • 2009-10-13, 20:56
Z samego rana do leśniczówki polożonej w środku lasu gdzieś na wschodnich kresach, przychodzi interesant. Widząc krzątającą na ganku leśniczynę zagaja:
-Dzjen dobry , a Lesniczyj - spi czy wstawszy?
-S piczy wstawszy i sję goli.