Tekst dosyć długi, ale historia bardzo konkretna, która wydarzyła się kilka lat temu.
Niezwykle rzadko oskarżeni opowiadają na sali rozpraw tak chłodno i beznamiętnie o popełnionych okrucieństwach. Oto szczegóły koszmaru z Höxter.
Kolejny dzień rozprawy na zawsze zapadnie w pamięć uczestnikom procesu przed sądem w Padeborn. Tego dnia oskarżona Angelika Wagener opowiadała, jak jej były mąż i współoskarżony, Wilfried Wagener w październiku 2013 roku zdecydował się na powtórny ożenek. Wybranka, 33-letnia Anika E. zamieszkała w domu męża w Höxter-Bosseborn. W ciągu najbliższych dziesięciu miesięcy życie kobiety zamieniło się w koszmar. Torturowana psychicznie i fizycznie zmarła 4 sierpnia 2014 roku. Jej zwłoki poćwiartowano i spalono.
Nawiązali znajomość za pośrednictwem ogłoszenia matrymonialnego w rubryce towarzyskiej tygodnika regionalnego "Oberweser Wochenzeitung". Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Anika odpowiedziała na ogłoszenie. Angelika, podająca się za siostrę Wilfrieda zawiozła dziewczynę na pierwsze spotkanie. Całą noc przesiedziała w samochodzie przed domem. Rano twarz Wilfrieda "promieniowała szczęściem". Patrzyła, jak przez kwadrans obściskiwał wybrankę na pożegnanie. Szybko uzgodniono datę ślubu. - Poszli do urzędu stanu cywilnego gruchając jak dwa gołąbki. Udekorowałam samochód liśćmi winorośli. Po kryjomu płakałam i drżałam ze strachu, że po ślubie wyrzuci mnie na zbity pysk -mówi Angelika.
Koszmar w domu sadystów
Anika zamieszkała w mężowskim domu. We wianie wniosła psa, królika i świnkę morską. - Na wstępie zakomunikowałam jej, że żyjemy skromnie i oszczędnie. Grzejemy tylko w jednym pokoju i tam śpimy we trójkę. Nie miała nic przeciwko - mówi mówi kobieta. Angelika dokładnie przeszkoliła Anikę, jak ma się zachowywać wobec Wilfrieda. Przez pewien czas wszystko układało się pomyślnie, a "potem znowu zapominała, co jej mówiłam: że nie wolno patrzeć Wilfriedowi prosto w oczy, że zawsze ma mieć pod ręką coś do picia, że musi myć ręce, gdy głaszcze psa i spełniać fantazje seksualne męża". Wilfried był coraz bardziej zniecierpliwiony i nerwowy. Angelika podjęła się roli mediatora i wyjaśniała małżonce zasady obowiązujące w domu. Raz, drugi, trzeci - bez skutku. Powoli traciła cierpliwość. Zdarzało się, że wyrwała Anice pukiel włosów albo wykręciła rękę. Na próżno. - W miarę upływu czasu traktowałam ją coraz brutalniej, przewracałam na podłogę i przygniatałam klatkę piersiową kolanem. Nazywałam to trampoliną - wspomina Angelika. – Czy podduszała pani denatkę? - pyta przewodniczący składu sędziowskiego Bernd Emminghaus. - Zdarzało się. Przeważnie dusiłam ją paskiem albo szalem. Czasami używałam paralizatora, ale ona w ogóle nie reagowała. Nie mam pojęcia dlaczego - odpowiedziała Angelika.
Wilfrieda doprowadzało do szewskiej pasji, że Anika w nocy chodziła do toalety. Nie wolno jej było nic pić po dziewiątej wieczorem, ale "to niestety nic nie pomogło". Anika musiała spać na gołej, zimnej podłodze w przyległym pokoju. Wilfired wściekał się, że nadal chodzi do toalety. Wtedy sadystyczna para wpadła na pomysł z kajdankami. - Znalazłam kawałek łańcucha i zaproponowałam, żeby przykuć Anikę do rury od centralnego ogrzewania. Nocą wierciła się, łańcuch brzęczał, co bardzo przeszkadzało Wilfriedowi. Sikała pod siebie i okropnie śmierdziała. W końcu powiedziałam, że ma spać w wannie w piwnicy. Może wtedy skończy się ten cyrk. Miała już rany na rękach, grube strupy podbiegłe krwią od kajdanek. Kazałam jej położyć się na brzuchu. Skułam jedną rękę i nogę, drugą rękę zostawiłam wolną, żeby rany trochę się wygoiły - mówi Angelika.
W ciągu dnia Anika mogła przebywać w domu, ale co i rusz denerwowała Wilfrieda. - Pewnego dnia powiedział do mnie: zapytaj ją, czemu mnie tak dręczy. Nie potrafiła wydobyć z siebie żadnej sensownej odpowiedzi. Niemota, a do tego uparta. Żeby rozwiązać jej język polałam ją wrzątkiem, a i tak nie wydukała nic sensownego - wspomina kobieta.
Śmierć Aniki
Rano, 4 sierpnia Anika zmarła. - Coraz mniej jadła, ręce miała zimne jak sople lodu, była cichutka i nieobecna. Wilfried ożenił się, żeby mieć w domu energiczną, zaradną kobietę - mówi Angelika. Pewnego dnia Anika poszła naga do stodoły, potknęła się i upadła na betonową podłogę. - Całą siłą wyrżnęła tyłem głowy w posadzkę - wspomina. Kobieta wstała o własnych siłach. - Potem bez sprzeciwu położyła się do wanny. Oglądaliśmy na górze telewizję, a potem poszliśmy spać. Rano znalazłam ją wannie. Miała otwarte, szkliste oczy. Była już sztywna.
- Zastanawialiśmy, co zrobić z ciałem - kontynuuje Angelika Wagener. - Pomysły Wilfrieda nie trzymały się kupy. Zaproponował, żeby ukryć zwłoki w gnoju albo nakarmić nimi świnie - wylicza. Angelika wychowała się na wsi i wie jedno: "Świnia nie zeżre nawet martwego kuraka". Opowiada dalej: - Szybko zrozumiałam, że nie mam co liczyć na pomoc Wilfrieda. Pozbycie się Aniki było na mojej głowie. Angelika Wagener bardzo szczegółowo opisuje, jak schowała szczątki do zamrażarki, ile trudu kosztowało pocięcie zwłok piłą ręczną i spalenie w piecu. - Stępiłam cztery ostrza. Harowałam w pocie czoła, a ten tylko dopytywał się, kiedy wreszcie skończę. Oskarżona relacjonuje, jak kawałek po kawałku spaliła zwłoki w piecu, spopielenie głowy zajęło całą noc. Jak przesiewała przesycony ludzkim tłuszczem popiół, a drobne kości zmiażdżyła młotkiem. Zaprzątnięta paleniem ciała Aniki jednocześnie rozmawiała z kolejnym kobietami, które odpowiedziały na ogłoszenie matrymonialne Wilfrieda. - Cały czas szukał wymarzonej kobiety. Nie odpuszczał - mówi Angelika.
Publiczność jest zmęczona i otępiała potokiem grozy, płynącym z ust oskarżonej. Natomiast Angelika Wagener wydaje się odprężona i zrelaksowana. Na jej twarzy pojawia się uśmiech samozadowolenia, jak u kogoś, kto wykonał trudne zadanie ku zadowoleniu przełożonych. Następnego dnia rozprawy z tym samym przerażającym brakiem emocji opowiada o Susanne F. kolejnej mieszkance domu w Höxter-Bosseborn. Półtora roku później 41-letnia kobieta podzieliła los Aniki.
Co myśleć o Angelice Wagener? 48-latka wychowywała się na wsi. W dzieciństwie nie doświadczyła żadnych traumatycznych przeżyć. Ukończyła szkołę średnią, zdobyła zawód ogrodniczki. Angelika jest elokwentna i według testów psychologicznych ponadprzeciętnie inteligentna. Mimo to - jeśli wierzyć jej zeznaniom - bezgranicznie podporządkowała się mężowi-sadyście. Wiele lat systematycznie się nad nią znęcał, wymyślił bogaty repertuar upokorzeń.
Później traktował byłą żonę jako stręczycielkę, która narajała mu kolejne ofiary. Angelika opowiada o rytuale karania, jeśli według męża popełniła jakiś "błąd". - Ja tu jestem najwyższą instancją - oświadczył Wilfried. W katalogu kar znajdowała się tortura "kryć starą". Mąż szczelnie owijał jej głowę kocem i siadał na niej, aż dusiła się z braku powietrza. Wymyślił też zabawę "gryzienie cycków". Musiała podnieść bluzkę, a on wgryzał się w jej piersi aż do krwi. - To była prawdziwa tortura - przyznaje oskarżona. Pewnego razu przycisnął jej do krtani rączkę prysznica i odkręcił gorącą wodę. Miała poparzone całe plecy i ramię do łokcia. - Pomyślałam, że jeśli będę się bronić włoży mi prysznic do ust i poparzy całą twarz. Wyłam z bólu. Wtedy wepchnął mi między zęby starą portmonetkę, żeby sąsiedzi nie usłyszeli krzyków - wspomina ofiara.
Angelika Wagener zeznawała dziesięć dni. Rzadko oskarżony tak chętnie i szczegółowo opowiada o swoich czynach. W miarę makabrycznej opowieści słuchacze gubią się w domysłach. Czemu, na Boga trwała w chorym związku, skoro życie u boku tego mężczyzny było jednym pasmem udręki?
Wstrząsające zeznania
Oto odpowiedź Angeliki: - Związałam się z Wilfriedem na całe życie. Z domu wyniosłam przekonanie, że zawsze trzeba dotrzymywać danego słowa.
Małżonkowie rozwiedli się 2003 roku. Kobieta została zwolniona z przysięgi małżeńskiej. Dlaczego mimo wszystko nadal tkwiła w chorym związku?
- Wilfried dał mi do wykonania trzy zadania: chodzić do pracy, zrobić prawo jazdy i znaleźć mu odpowiednią kandydatkę na żonę. Rozczarowałam go, bo nie byłam tą wymarzoną - mówi.
- Jednym słowem została pani z tym człowiekiem z poczucia obowiązku, póki nie zrealizuje całego, trzypunktowego planu? - precyzuje Peter Wüller obrońca oskarżonej.
- Tak właśnie było - potwierdza Angelika Wagener. A może było zupełnie inaczej?
Po złożeniu zeznań przez oskarżoną spojrzenia osób zgromadzonych na sali rozpraw kierują się w stronę 47-letniego Wilfrieda Wagenera. Widzą wysokiego, barczystego mężczyznę o pucołowatej twarzy, trzydniowym zaroście, w przyciemnionych okularach w rogowych oprawkach. (...)
Wilfried Wagener opowiada o trudnym dzieciństwie. Ojciec często wracał pijany do domu i lał każdego, kto wpadł mu pod rękę - syna, żonę i starszą córkę. Matka rozwiodła się i znalazła nowego partnera, Horst miał na imię. Ten nie bił, ale wykorzystywał rodzeństwo seksualnie, "dwa, trzy razy w tygodniu. Matka nie miała o niczym pojęcia. Cały czas ciężko pracowała". W szkole także miał problemy. Wilfrieda wysłano do szkoły specjalnej. Dotrwał do końca, ale nie wyuczył się żadnego zawodu. Przez pewien czas pracował w armii brytyjskiej jako opiekun psów, potem jako robotnik niewykwalifikowany w firmie drogowej. Ożenił się w wieku 23 lat. Małżeństwo rozpadło się po dwóch latach, bo Wilfried Wagener był bardzo brutalny. Odsiedział prawie trzy lata więzienia za znęcanie się nad młodą żoną. W styczniu 1999 roku poznał Angelikę. Akurat wyszedł z więzienia i znalazł pracę na kolei.
- Od początku robiła plany na przyszłość - opowiada Wilfried Wagener. Po kilku tygodniach wprowadziła się do niego, w marcu pobrali się i po kilku tygodniach nie było śladu po harmonii narzeczeńskiej. Angelika nie spuszczała go z oczu, chciała dokładnie wiedzieć, gdzie był i co robił. W końcu szef spytał Wilfrieda, kto nosi spodnie w jego małżeństwie. Angelika była piekielnie zazdrosna i wścibska, ciągle sprawdzała jego komórkę. Potrafiła go uderzyć, nawet raz, ze złości kopnęła go w krocze.
- A pan? - pyta obrońca Wilfrieda Wagenera. - Raz, czy dwa pchnąłem ją na kanapę. - Szarpał pan żonę za włosy? - Zdarzyło się. - Miała siniaki? - Czasami. - A jak to było z rytuałami karania?
Wilfried Wagener twierdzi, że wszystko jest wierutnym kłamstwem. Angelika chce go pogrążyć. Nie owijał jej głowy kocem i nie dusił? - Jeszcze na głowę nie upadłem. Gryzł jej piersi do krwi? - Sama tego chciała podczas seksu. To było obrzydliwe, ale robiłem co chciała. Na wymioty mi się zbierało - mówi. A poparzone ramię? - To był jej pomysł. Chciała trochę poparzyć łokieć, żeby pójść na zwolnienie. Poprosiła, żebym polał poparzone miejsce zimną wodą. Niechcący pomyliłem krany. Zdarza się - dodaje.
Kto mówi prawdę? A może oboje kłamią? Czy mają tak zniekształcone postrzeganie piekła, które sobie wzajemnie stworzyli, że każdy opowiada własną, subiektywną prawdę?
Twierdzą, że nie zwabiali podstępem kobiet do domu, by je torturować i dręczyć. Obydwoje oskarżeni są zgodni: chcieli znaleźć wymarzoną towarzyszkę życia. Kobietę, której jedynym celem będzie uszczęśliwienie Wilfrieda, kobietę, która spełni każde jego życzenie, zanim zdąży je wypowiedzieć. Dlatego bez przerwy zamieszczali ogłoszenia matrymonialne. - Angelika odbierała pocztę i razem przeglądaliśmy oferty - opowiada Wilfried Wagener.
- Czym się pan kierował przy wyborze partnerki? - pyta sędzia Emminghaus. - Szukałem żony na wieki wieków - odpowiada Wilfried. - Wygląd, wiek, zawód były bez znaczenia.
- I za każdym razem sądził pan, że to jest ta jedyna? - dopytuje się sędzia. - Dokładnie. Chciałem być szczęśliwy. Tylko na tym mi zależało. (...)
Z ust Wilfrieda Wagenera nie pada ani jedno słowo na temat znęcania się nad Aniką i Susanne, które zmarły z powodu okrutnego traktowania. (...) W procesie zeznają także kobiety, które przeżyły znajomość z Wilfriedem Wagenerem. Jedną z nich jest Annemarie S. Poznała Wilfrieda i jego "siostr"” latem 2008 roku. Była 21-letnim podlotkiem. Znajomość trwała niecały rok. Dziewczyna nie wprowadziła się do domu Wilfrieda, miała własne mieszkanie, ale znalazła się na całkowitej łasce despotycznego partnera. Rodzice wyprowadzili się na północ Niemiec, nie miała żadnych przyjaciół i znajomych. W dowód miłości oddała Wilfriedowi skromne oszczędności otrzymane od dziadków. Podała mu PIN, by dysponował jej kartą bankową. Przekierowała na adres Wilfrieda prywatną i urzędową korespondencję. Oddała mu na przechowanie dokumenty osobiste, bo przekonał ją, że "tylko jemu może zaufać". Ich życie wyznaczało tysiące zasad pedantycznie spisanych na kartkach: Głośno i wyraźnie mówić. Szybko pracować. Pomagać. Chodzić punktualnie spać. Nie przerywać. Odpowiadać bez ociągania. Przyznać się do błędu. Nie zaprzeczać. Być uległą i posłuszną w łóżku. W razie najmniejszego nieposłuszeństwa Annemarie była regularnie bita, "przynajmniej dwa razy w tygodniu. Uderzał, gdzie popadnie. Nie wolno mi było się bronić. Gdy podnosiłam ręce uderzał jeszcze mocniej. A potem przeważnie zaciągał mnie do łóżka".
- Dlaczego nie zerwała pani tej znajomości? - pyta sędzia Emminghaus. - Początkowo Wilfried był bardzo miły - przekonuje kobieta. - Może na przekór sobie i światu chciałam udowodnić, że ocalę nasz związek. Łudziłam się, że zdołam go zmienić. Byłam taka młoda. Dzisiaj nie potrafię wyjaśnić swego zachowania.
W czerwcu 2009 roku Wilfried Wagener zadzwonił do Annemarie i zakomunikował, że zaraz do niej przyjedzie i zatłucze ją na śmierć. Przerażona dziewczyna uciekła do sąsiadów. Zaalarmowała rodziców. Pod eskortą braci opuściła mieszkanie. Taki był koniec znajomości z Wilfriedem.
Potem Angelika Wagener zaczęła ją nękać obraźliwymi telefonami. Wyzywała od idiotek, bękartów. "Nadajesz się tylko do tego, by pracować jako uliczna prostytutka w Hamburgu". "Twój ojciec to nędzny pijaczyna, a matka zwykła zdzira". "Oby twoja rodzina, jak najszybciej zdechła".
Nieoczekiwanie sześć tygodniu po rozstaniu Annemarie S. zaczęła wysyłać Wilfriedowi Wagenerowi sms-y pełne miłości i oddania, jak wynika z zawartości pamięci komórki dziewczyny zabezpieczonej przez policję. Oto jedna z wiadomości: "Skarbie, nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham. Nie potrafię żyć bez ciebie. Bardzo mi przykro, że nie byłam wystarczająco cierpliwa. Jesteś dla mniej najważniejszy na świecie. Kocham tylko ciebie".
- Sama to pani napisała? - pyta z niedowierzaniem sędzia. Kobieta potwierdza skinieniem głowy. - Czy to prawda, że oskarżony panią brutalnie bił? - pada kolejne pytanie. Kobieta znowu potwierdza.
Proces trafnie podsumowuje sędzia Bernd Emminghaus: "To, co do tej pory usłyszeliśmy na sali sądowej przechodzi najśmielsze wyobrażenia".
Proces sadystycznej pary potrwa kilka miesięcy. Wyroku należy spodziewać się jesienią.
źródło: onet.pl