18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (9) Soft (2) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 19:49
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 13:56
🔥 Jeb w łeb - teraz popularne

#nauka

Vsauce w ciekawy sposób opowiada co się stanie gdy wszyscy ludzie na ziemi podskoczą w tym samym czasie.



PS Porównywanie go do SciFuna nie ma sensu.
Najlepszy komentarz (26 piw)
S................l • 2013-04-16, 21:23
Ziemia przetrwała epoki lodowcowe, wojny światowe, bombardowania z kosmosu, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanu i tańce na lodzie. Chuj się stało i chuj się stanie.
Teoria hologramu
Precz_z_Preczem • 2013-04-08, 18:12
Witam!
Natknąłem się ostatnio na bardzo ciekawą teorię wszechświata, którą postanowiłem się z Wami podzielić.

Teoria holograficzna doskonale łączy ze sobą dwie przeciwstawne teorie wszechświata.
Zapraszam do lektury i filmiku na końcu.

Naukowcy pracujący z hanowerskim wykrywaczem fal grawitacyjnych GEO 600 od wielu miesięcy zastanawiali się nad dziwnym szumem, rejestrowanym przez ich urządzenie. Teraz Craig Hogan, fizyk z Fermilab, zaproponował teorię, która może oznaczać, iż GEO 600 dokonał najważniejszego odkrycia w fizyce w ciągu ostatnich 50 lat.

Hogan, który niedawno został dyrektorem Centrum Astrofizyki Cząstek, uważa, że szum pochodzi z granicy czasoprzestrzeni, z miejsca w którym czas i przestrzeń przestają być kontinuum. Poza tym punktem czas i przestrzeń tworzą jakby liczne osobne ziarna, zamiast gładkiej wstęgi. Jeśli wyniki uzyskane przez GEO 600 są tym, co podejrzewam, to wszyscy żyjemy w wielkim kosmicznym hologramie - mówi Hogan.

Teoria hologramu dobrze tłumaczy niektóre paradoksy związane z czarnymi dziurami czy podstawowymi pojęciami dotyczącymi budowy Wszechświata. Jednak niektórzy naukowcy proponują jej rozszerzenie na całą rzeczywistość. Już w latach 90. ubiegłego wieku fizycy Leonard Susskind i noblista Gerard Hooft zasugerowali taką właśnie możliwość. Jednak jej przyjęcie oznaczałoby, że zgadzamy się z koncepcją, iż całe nasze codzienne doświadczenie to nic innego jak holograficzne odbicie fizycznego procesu zachodzącego w odległej dwuwymiarowej przestrzeni.

Skąd jednak Susskind i Hooft wzięli swój pomysł? Pochodził on od samego Stephena Hawkinga. W połowie lat 70. Hawking teoretycznie przewidział, że czarne dziury parują i z czasem zanikają. To parowanie to tzw. promieniowanie Hawkinga. Problem jednak w tym, że promieniowanie to nie zawiera żadnych informacji o czarnej dziurze, a więc gdy ona wyparuje, wszystkie dane dotyczące gwiazdy, z której czarna dziura powstała, są tracone. To z kolei było sprzeczne z szeroko przyjętym poglądem, że informacja nie może zostać zniszczona. Mówimy tutaj o paradoksie informacyjnym czarnej dziury.

Jacob Bekenstein z Uniwersytetu Hebrajskiego zaproponował następnie rozwiązanie paradoksu. Miało ono polegać na tym, że entropia czarnej dziury, która jest synonimem informacji, którą dziura zawiera, jest proporcjonalna do powierzchni jej horyzontu zdarzeń. Horyzont zdarzeń, to teoretyczny punkt, poza którym nie ma już powrotu i wszystko co go przekroczy, jest wchłaniane przez czarną dziurę.

Na podstawie teorii Hawkinga i Bekensteina, teoretycy stwierdzili, że mikroskopijne fale kwantowe na horyzoncie zdarzeń mogą kodować informacje pochodzące z czarnej dziury. Oznacza to, że informacja 3D o gwieździe, z której powstała czarna dziura może zostać zakodowana w dwuwymiarowym horyzoncie zdarzeń czarnej dziury. Susskind i Hooft rozszerzyli to na cały wszechświat. Stwierdzili bowiem, że ma on również swój horyzont zdarzeń - jest nim miejsce, do którego zdążył się rozszerzyć w ciągu swojego istnienia. Kilku naukowców zajmujących się teorią strun zgadza się z takim poglądem.

Teoria holograficzna jest bardzo pociągająca dla naukowców badających czas i przestrzeń. Teoretycy od dawna przewidują, że w najmniejszej skali dochodzi do zaburzeń czasoprzestrzeni i staje się ona "ziarnista", a nie ciągła. Jednak mowa tutaj o skali równej długości Plancka, czyli 10-35 metra. To setki miliardów miliardów razy mniej niż wynosi wielkość protonu. Innymi słowy, jest to wielkość, której nie jesteśmy w stanie zaobserwować. Jednak teoria holograficzna to zmienia.

Hogan zdał sobie bowiem sprawę z tego, że jeśli wszechświat jest hologramem, to mamy do czynienia z czasoprzestrzenną sferą, której powierzchnia nie jest ciągła, a ziarnista. Każde z "ziaren" ma wielkość równą długości Plancka i zawiera bit informacji. Jednak, z teorii holograficznej wynika, że ilość informacji zawartej w "ziarnach" na powierzchni musi być równa ilości informacji zawartej w samej sferze. A przecież wnętrze sfery jest znacznie bardziej pojemne, niż jej powierzchnia. Ilość informacji, która zmieści się w obu częściach nie może być więc równa. Hogan ma jednak pomysł na rozwiązanie tego problemu. Uważa on, że ilość informacji może być równa jedynie wówczas, gdy "ziarna" tworzące wszechświat są znacznie większe niż długość Plancka. Zdaniem Hogana, ta najmniejsza skala, w której dochodzi do zaburzeń czasoprzestrzeni to nie 10-35 metra, a 10-16. "Ziarna" tworzące nasz wszechświat są zatem większe, niż sądzimy i, co najważniejsze, jest to wielkość dostępna dla współczesnych instrumentów badawczych.

Amerykański uczony wiedział, że spośród pięciu istniejących wykrywaczy fal grawitacyjnych, to właśnie GEO 600 może być na tyle czuły, by potwierdzić jego teorię. Skontaktował się więc z zespołem naukowców pracujących z GEO 600 i przedstawił im swoje przewidywania. Otrzymał stamtąd odpowiedź, że urządzenie wykrywa szum o częstotliwości 300-1500 Hz. Jego pochodzenia uczeni nie potrafią wyjaśnić. Właściwości tego szumu były dokładnie takie, jak przewidywał Hogan w swojej teorii.

Na razie jednak uczeni powstrzymują się pod formułowaniem ostatecznych ocen. Sam Hogan mówi, że może przecież istnieć inne źródło szumu, niż to zgodne z jego teorią. Wykrywacze fal grawitacyjnych są tak czułe, że istnieje wiele źródeł zakłóceń - przepływające chmury, odległy ruch drogowy, ruchy sejsmiczne itp. Na razie naukowcy nie potrafią wytłumaczyć pewnego szczególnego szumu, który pojawia się w GEO 600. Uczeni planują dalsze udoskonalanie instrumentu i kolejne eksperymenty, które, jak mają nadzieję, pozwoli wyeliminować większość tajemniczego szumu. Jeśli jednak nadal będzie się on pojawiał tam, gdzie obecnie, teoria Hogana stanie się jeszcze bardziej prawdopodobna.

Co prawda szum powstający z zaburzeń czasoprzestrzeni może ostatecznie uniemożliwić wykrycie fal grawitacyjnych, ale samo jego odkrycie będzie znacznie ważniejsze niż odkrycie fal, których szuka GEO 600.

Źródło: New Scientist

"Była to piękna, zamieszkana przez naród żeglarski kraina, z zaawansowaną technologią, monumentalną architekturą oraz wspaniałą stolicą. Zbyt doskonała, żeby przetrwać. Kiedy ludzie rozpoczęli pogoń za pieniędzmi, stracili niewinność, a wtedy gwiazdy przesunęły się na niebie i słońce zaczęło świecić pod innym kątem. Trzęsienia ziemi wstrząsnęły krainą, a wulkany wypluwały z siebie gorące strumienie lawy. Na koniec woda zalała spaloną ziemię i na zawsze starła ją z mapy ziemi."

Tak przedstawia Atlantydę grecki filozof, Platon w 400 roku p.n.e. Po dwóch tysiącach lat małżeństwo z Kanady, Rand i Rose Flem-Ath, zebrali dowody wskazujące, że owa mityczna cywilizacja rzeczywiście mogła istnieć. Próbowali rozwikłać tę zagadkę, co zajęło im dwadzieścia lat i z rodzinnego domu w Nanaimo, koło Vancouver powędrowali aż do czytelni British Museum w Londynie.
Tam nastąpił przełom w poszukiwaniach Flem-Athsów. Porównali starożytne manuskrypty i mapy z dzisiejszymi informacjami i znaleźli dowody na poparcie swoich hipotez. Według nich cywilizacja Atlantydów została w 10000 roku p.n.e. pogrzebana przez lodowce Antarktydy.

Według Platona Atlantyda została zniszczona przez kataklizmy w 9600 roku p.n.e. Jak wiemy, historycy datują narodziny dzisiejszej cywilizacji na co najmniej 1000 lat później. Flem-Athsowie nie byli pierwszymi historykami, którzy uznawali wpływ zmian geologicznych na zróżnicowanie się kultur. Motyw potopu, który zmazuje z powierzchni ziemi różne cywilizacje i miasta obecny jest także w przekazaniach różnych ludów np. Sumerowie i amerykańscy Indianie. Również wspomina o nim judeochrześcijańska Biblia.

Małżeństwo odrzuciło teorię, która głosi, że Atlantyda znajduje się na dnie oceanu Atlantyckiego albo Morza Śródziemnego. Myśleli nad innym rozwiązaniem. Postanowili przychylić się do teorii ogłoszonej w 1953 roku przez amerykańskiego geologa Charlesa Hapgooda, teoria została uznana za interesującą przez samego Alberta Einsteina.

Według Hapgooda narastająca czapa lodowa na biegunach, stając się z czasem coraz cięższa, niejako ściąga skorupę ziemską, podobnie jak skórkę od pomarańczy. Nazwał to zjawisko przemieszczeniem się skorupy ziemskiej.
"Pańska teoria zrobiła na mnie duże wrażenie i uważam, że ma pan rację" - napisał Einstein do Hapgooda. Obecnie zjawisko, które odkrył Hapgood naukowcy nazywają dryfującymi kontynentami, albo płytami tektonicznymi. Jednak według geologów szybkość przemieszczania się mas skał nie przekracza 16 km na milion lat. Hapgood uważał, że jest ona znacznie większa. Jego zdaniem skorupa może przesunąć się nagle i bez ostrzeżenia, tak szybko, że całe kontynenty mogą zniknąć bez śladu.



Jeżeli rzeczywiście 10000 lat temu istniała już rozwinięta cywilizacja, to jest możliwe, że potrafiła ona przewidzieć nadchodzącą katastrofę i przygotować się do ewakuacji. Jeśli natomiast nie była świadoma zagrożenia to trzeba przyjąć, że część jej przedstawicieli zdołała przeżyć kataklizm, ratując się ucieczką w góry, tam, gdzie nie sięgały fale zalewające ich ziemie. Tak wysokie, zamieszkane rejony ziemi to okolice jeziora Titicaca w Andach albo góry Tajlandii i Etiopii - z tych właśnie rejonów pochodzą ślady najstarszych kultur rolniczych, datowane na okolice 9600 roku p.n.e. Przypomnę, że Platon uważał, że Atlantyda została zniszczona w 9600 roku p.n.e. Czyżby więc znajomość upraw roślin została przekazana innym rasom przez ocalonych Atlantydów?

Nie jest wykluczone, że kiedy przeżyła część Atlantów to udało im się zabrać fragmenty swojego świata. Być może część tych przedmiotów wpadła ręce Piri Reisa, tureckiego admirała, w 1513 roku. Być może korzystając właśnie z ich planów morskich sporządził on swoją własną mapę. Jej prawdziwe znaczenie stało się jasne dopiero, kiedy mapa Piri Reisa znalazła się na biurku Hapgooda w 1956 roku.
Zastanawiał się jak na mapie z 1513 roku mogło znaleźć się wschodnie wybrzeże Ameryki Południowej, nie mówiąc już o Antarktydzie, którą odkryto dopiero w 1820 roku. Wysłał więc mapę do ekspertów z Lotnictwa Stanów Zjednoczonych. Eksperci byli zszokowani. Porównali mapę Piri Reisa z geologiczną mapą Antarktydy pokazującą zarys pokrytego lodem lądu, zauważyli, że obie mapy są prawie identyczne.
"Pozwala to wysunąć wniosek, że linia brzegowa została narysowana zanim ląd pokrył się lodem" - stwierdza raport USAF.
Hapgoodowi udało się zdobyć jeszcze jedną, "niemożliwą mapę" sporządzoną przez Oronteusza Fineusza w 1531 roku. Na tej mapie możemy dostrzec całą Antarktydę, z wyraźnie zaznaczonymi szczegółami, takimi jak góry, równiny i rzeki. Wszystkie szczegóły zgadzały się z współczesnymi planami Antarktydy, jak również z opisami Platona, które zanotował 2000 lat wcześniej. Prawdziwość map nie budzi wątpliwości. Oryginalne plany, które posłużyły za wzorzec tych dwóch map, musiały zostać narysowane przez ludzi, którzy osiągnęli poziom cywilizacyjny porównywalny z obecnym. Cywilizacja jednak potrzebowała warunków klimatycznych, które sprzyjałyby wzrostowi populacji. Jeśli przesuniemy Antarktydę 3200 km na północ od kręgu polarnego, to znalazłaby się w strefie klimatycznej, gdzie możliwe jest wyżywienie i rozwój społeczeństwa.

Istnienie zaawansowanej technologicznie cywilizacji już przed 10000 rokiem p.n.e. rzucałoby nowe światło na zagadkę monumentalnych budowli w różnych miejscach świata, których pochodzenie wciąż nie jest ostatecznie wyjaśnione. Między innymi chodzi tu o zbudowane prawdopodobnie przez Majów i Azteków miasta w Ameryce Południowej. Być może Atlantydzi, którzy przeżyli nauczyli ich architektury?

Podobnie możemy rozpatrywać zagadkę egipskich piramid, których budowa wymagała ogromnej wiedzy technicznej. Najnowsze badania wykazały, że Sfinks jest znacznie starszy, niż dotychczas sądzono. Jego twarz ucierpiała bowiem najbardziej wskutek ulewnych deszczy padających ponad dziesięć tysięcy lat temu. Jak to możliwe, skoro według naszej wiedzy cywilizacja starożytnego Egiptu powstała dopiero około 4000 roku p.n.e.?

Związki między starożytnym Egiptem a Atlantydą zdaje się również potwierdzać rozmieszczenie piramid. Naukowcy odkryli, że ich układ jest jest dokładnym odzwierciedleniem fragmentu układu gwiazdozbioru Oriona. Nie takiego, jaki możemy zaobserwować dzisiaj, ale takiego, jaki był w 10450 roku p.n.e. Układ gwiazd widzianych z Ziemi zmienia się z roku na rok w związku z tym, że kąt nachylenia osi ziemskiej ulega wahaniom. Pełny cykl ruchu gwiazd na firmamencie trwa 2600 lat.

Owe wahania kuli ziemskiej powodują przesunięcie biegunów magnetycznych. Średnio co 500000 lat pola magnetyczne zmieniają się i odwracają pozycję biegunów magnetycznych. Ostatnia taka zmiana miała miejsce 780000 lat temu, i jak twierdzą naukowcy, wkrótce możemy spodziewać się kolejnej. Wydaje się, że przebiegunowanie może nastąpić nagle i może wywołać prawie wszystkie rodzaje kataklizmów, od masowej zagłady zdezorientowanych zmianą gatunków po całkowite rozchwianie warunków klimatycznych. Według niektórych zmiana biegunów odpowiada za największe przesunięcia się płyt tektonicznych (znajdziemy o tym w teorii Hapgooda).



Tak Platon wyobrażał sobie Atlantydę na podstawie opowiadań swojego przodka Solana, który z kolei słyszał o niej od egipskich kapłanów. Według opowiadań stolica Atlantydy zbudowana była z kilku koncentrycznie ułożonych kanałów oddzielających od siebie poszczególne strefy: wypoczynkowa, handlowa oraz zbudowany na samym środku pałac królewski.



Mapa Piri Reisa z 1513 roku oparta była na zaginionych, starożytnych planach, wykreślonych zapewne przez naród znakomitych żeglarzy. Przedstawia Afrykę, Amerykę Południową oraz część Antarktydy z dokładnością do pół stopnia, która, jak się wydawało do tej pory, nie była możliwa do osiągnięcia przed rokiem 1735.



Mapa Oronteusza Fineusza z 1531 roku również była kopią wcześniejszych planów. Przedstawia ona Antarktydę (z prawej strony) z zaznaczonymi górami i rzekami, co sugeruje, że kontynent był odwiedzany lub zamieszkiwany przez ludzi zanim został skuty lodem. Dryfujące góry lodowe uniemożliwiały ponowne odkrycie Antarktydy aż do 1820 roku.

]

Mieszkańcy Atlantydy mogli wykorzystywać aktywny do dziś wulkan Erebus na wyspie Rossa jako źródło energii. Odcisk kopalnej rośliny znaleziony na Antarktydzie dowodzi, że kiedyś panował tam łagodniejszy klimat.



Jeśli przed 10000 lat skorupa ziemska przesunęła się nagle o 3200 km, to zamieszkana wówczas kraina mogła zostać wepchnięta do wnętrza koła podbiegunowego. Przy takim założeniu, otoczona przez oceany Antarktyda pasowałaby do platońskiego opisu Atlantydy.


      skopiowane z TUTAJ
      Ewolucja - Triumf ssaków
      D................k • 2013-04-05, 20:26
      Dokument BBC z polskim lektorem.



      Półkule magdeburskie
      Iron96 • 2013-04-02, 10:15
      Z cyklu "sadol uczy, sadol bawi".
      Ciekawy eksperyment prezentujący siłę ciśnienia atmosferycznego Ziemi.



      W 1650 roku niemiecki naukowiec Otto von Guericke wynalazł pompę próżniową. W celu jej zademonstrowania wpadł na pewien pomysł.
      Przygotował 2 miedziane półkule o promieniu około 25cm. Jedna z nich miała wejście na rurę z zaworem, aby można było wypompować powietrze i zakręcić. W celu próby rozdzielenia półkul miały być użyte konie.
      Kule wraz z pompą próżniową w oryginale:



      Demonstracja miałą miejsce 8 maja 1654r. 30 koni (2 grupy po 15) nie było wstanie rozdzielić tych kul.
      Zakładając, że w półkulach panowała idealna próżnia, zciśniete były siłą około 20kN. Dla porównania taką siłą Ziemia przyciąga
      ciało (na powierzchni) o masie ponad 2 ton.
      Najlepszy komentarz (54 piw)
      job_twaju_mać • 2013-04-02, 12:40
      I zaraz po tym grzeczni chrześcijanie spalili go na stosie za używanie czarów.
      Jak to możliwe?
      o................9 • 2013-03-25, 3:00

      Konieczna opinia ekspertów
      Najlepszy komentarz (20 piw)
      Earl Grey • 2013-03-25, 3:26
      0,36 jest przerwa, po wyjęciu linie się nie pokrywają, dopiero w 1,33 po odjęciu tych trzech kostek wygląda tak jak na początku. 2,22 kolejna przerwa i znowu cały schemat chuj strzela. Fejk jak kampania wyborcza.
      Eksperyment w parku Robbers Cave

      Zapewne każdy z was słyszał o stanfordzkim eksperymencie więziennym, w którym studenci zostali podzieleni na dwie grupy – więźniów i strażników więziennych. Wtedy bardzo szybko okazało się, że w odpowiednich warunkach zdrowi psychicznie ludzie mogą posunąć się do zupełnie niespodziewanych czynów, a wrogość między grupami może powstać bardzo łatwo. Mało kto jednak słyszał o tym, że podobny eksperyment przeprowadzono na grupie 12-letnich dzieci, które nawet nie wiedziały, że są królikami doświadczalnymi psychologów!

      W 1954 roku grupa naukowców pod przewodnictwem Carolyn Wood Sherif zorganizowała obóz dla dzieci w parku Robbers Cave w stanie Oklahoma. Wzięło w nim udział 24 chłopców w wieku 12 lat, którzy nie mieli najmniejszego pojęcia o tym, że uczestniczą w eksperymencie. Naukowcy podzielili uczestników obozu na dwie równe grupy, które dotarły na miejsce osobnymi autobusami. Upewniono się wcześniej, że obie grupy nie łączą żadne więzy sympatii.

      Pierwszą fazą eksperymentu było umocnienie więzów przyjaźni w obu grupach. Chłopcy m.in. wymyślali nazwy dla swoich grup (Orły i Grzechotniki) i tworzyli własne sztandary, z którymi się uosabiali. W drugiej części eksperymentu naukowcy pozwolili wreszcie spotkać się obu grupom i zachęcić je do rywalizacji, która szybko przerodziła się we wrogość. Chłopcy obrzucali się wyzwiskami, robili żarty, podkradali sobie różne rzeczy. W efekcie obie grupy nie chciały nawet jeść razem w jednym pomieszczeniu.



      Ostatnią fazą eksperymentu było budowanie relacji pomiędzy grupami. Początkowo próbowano złagodzić wrogość poprzez np. wspólne oglądanie filmów, albo odpalanie petard, ale to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Naukowcy zdecydowali zamiast tego postawić przed chłopcami problemy, do których rozwiązania potrzebna była współpraca. Obie grupy musiały poradzić sobie z brakiem wody pitnej, albo uzbierać pieniądze na film oraz wspólnie zadecydować co będą oglądać. Nastawienie na realizowanie wspólnych celów dało efekty – obie grupy postanowiły, że będą wracać z obozu jednym autobusem.

      Najlepsze jest jednak to, że eksperyment zakończony happy endem był trzecim spośród zorganizowanych przez Sherif. Poprzednie dwa zakończyły się buntem podopiecznych przeciwko naukowcom, odgrywającym role opiekunów, jednak o nich już oficjalnych publikacji nie można znaleźć. Doczekał się tego jedynie ostatni eksperyment. Swoją drogą nikt nie zajmował się również badaniem chłopców po przeprowadzeniu eksperymentu, więc nie można z całą pewnością stwierdzić, że nie było skutków ubocznych całego przedsięwzięcia.


      “Potworny eksperyment”


      Jeśli uważacie, że poprzedni eksperyment wcale nie był taki straszny, czas na coś mocniejszego. Nazwa tego eksperymentu już wskazuje, że nie będzie tak miło jak poprzednim razem. Dr Wendell Johnson był amerykańskim psychologiem i logopedą, który chciał jedynie odkryć co powoduje nawyk jąkania się. Jednak w sposób jaki tego dokonał rzeczywiście zasługuje na miano potwornego.



      W 1939 w Davenport w stanie Iowa doktor zaczął przygotowywanie do eksperymentu. Wybrano 22 dzieci z sierocińców (żaden rodzic nie chciał oddać swoich pociech naukowcom), które podzielono na dwie grupy. Opiekowała się nimi asystentka Johnsona – Mary Tudor. Jedną grupę cały czas chwaliła w czasie “lekcji wymowy” za ich piękną dykcję. Natomiast przy drugiej grupie zachowywała się odwrotnie – zwracała uwagę na każde, nawet najmniejsze potknięcie i błąd w wymowie wmawiając im, że się jąkają. Po prawie 6 miesiącach dzieci, które miały świetną wymowę zaczęły mieć z nią problemy.

      Jedynym celem przyświecającym Wendellowi Johnsonowi było udowodnienie, że jąkanie ma podłoże psychologiczne. W efekcie dzieci poddane eksperymentowi przeżyły traumę, która odbiła się na ich dalszym życiu. Depresja, utrata pewności siebie i niskie poczucie własnej wartości były częstymi objawami. Po wielu latach, w wyniku procesu sądowego Uniwersytet stanu Iowa przeprosił uczestników i wręczył spore pieniężne zadośćuczynienie (925 tys. dolarów) dla tych uczestników eksperymentu, którzy jeszcze żyli.

      Mały Albert

      Poprzedni przykład nie był jednym eksperymentem, do którego tak bezwzględnie wykorzystano dzieci. Znany psycholog John B. Watson, twórca behawioryzmu, zyskał sobie złą sławę dzięki 11-miesięcznemu chłopcu nazwanemu “Little Albert”. Przeprowadzając na nim w 1920 roku eksperyment Watson chciał udowodnić, że w określonych okolicznościach dziecko może nabawić się irracjonalnego strachu.



      Żeby tego dokonać Watson pokazywał niemowlakowi szczura, królika i jeszcze kilka innych włochatych zwierząt i przedmiotów. Po tym jak dziecko się z nimi oswoiło naukowiec przeszedł do drugiej fazy eksperymentu – za każdym razem kiedy mały Albert próbował się bawić ze zwierzętami, za jego plecami uderzano w głośny gong, którego dźwięk straszył malca. Już po krótkim czasie, ten strach został przez Alberta przeniesiony na przedmioty i zwierzęta, które z nim kojarzył. Wkrótce wszelkie białe i włochate rzeczy (jak np. kocyk, czy broda) wywoływały u niego irracjonalne uczucie przerażenia. Święty Mikołaj też był dla niemowlaka przerażający.



      Watson chciał przeprowadzić kolejny eksperyment, w którym mógłby udowodnić jak można wygasić powstały lęk, jednak chłopiec musiał zostać oddany matce i psycholog nie miał szansy wprowadzić swojego planu w życie. Po wielu latach udało się ustalić, że “little Albert” to tak naprawdę Douglas Merritte. Niestety malec nie miał szczęścia – zdiagnozowano u niego wodogłowie, przez które zmarł w wieku 6 lat.



      Poniżej możecie zobaczyć oryginalne nagranie, zrobione podczas eksperymentów:




      Eksperyment MK-Ultra


      Zostawmy naukowców, którzy nienawidzili dzieci – teraz czas na CIA i jej sławny eksperyment z narkotykami przeprowadzony w latach 50. i 60. Ten okres cechowała ogólna paranoja związana z Zimną Wojną i infiltracją amerykańskiego społeczeństwa przez sowieckich szpiegów. Żeby więc bronić Stany Zjednoczone przed wrogiem CIA postanowiła testować LSD na nieświadomych obywatelach. Brzmi kompletnie bez sensu, prawda?

      Początkowo przeprowadzano testy na własnych agentach, sprawdzając, czy różne substancje chemiczne – w tym narkotyki – pozwolą na łatwiejsze wyciągniecie z nich tajnych informacji. Można powiedzieć, że CIA torturowała własnych ludzi, żeby sprawdzić, czy nie złamią się pod wpływem presji.



      Po zebraniu odpowiedniej ilości danych na tym etapie, agencja przeniosła eksperymenty na szerszą grupę ludności. Płacono kobietom w nocnych klubach, aby dosypywały narkotyków do drinków i korzystano nawet z usług domów publicznych, żeby rozszerzyć spektrum badania na różne miejsca i sytuacje.

      Niestety większość dokumentów została zniszczona na początku lat 70., jeszcze przed tym jak sprawa wyszła na jaw. Odkrycie projektu MKULTRA odbiło się szerokim echem w mediach, po których wytoczono wiele spraw sądowych, a teorie spiskowe związane z eksperymentami są żywe do dziś.

      Grom dźwiękowy z Oklahoma City



      Na koniec jeszcze jeden z eksperymentów przeprowadzanych przez rząd Stanów Zjednoczonych na nieświadomych niczego obywatelach. Eksperyment znany jako grom dźwiękowy z Oklahomy polegał na sprawdzeniu jak dużą ilość głośnego dźwięku mieszkańcy miasta będą mogli znieść nim pojawią się u nich problemy psychologiczne. Testy przeprowadzono w 1964 roku na mieszkańcach Oklahoma City.

      To nie pierwszy raz, kiedy rząd wysyłał samoloty, żeby nękać mieszkańców. W przypadku Oklahoma City był to pierwszy raz kiedy przeprowadzono długotrwały test tego typu, chcąc zbadać wpływ na społeczeństwo i ekonomie całego miasta. Badanie rozpoczęto 2 lutego 1964 roku i trwało przez 6 miesięcy. W tym czasie nad miastem huk gromu dźwiękowego rozległ się 1253 razy.

      Organizatorzy eksperymentu (NASA, FAA i USAF) stworzyli nawet specjalną, fałszywą linię telefoniczną, za pośrednictwem której można było składać zażalenia. W czasie jego trwania ucierpiało kilkadziesiąt szyb w najwyższych budynkach miasta. Kolejne protesty i nagłośnienie sprawy w mediach zmusiły do przerwania eksperymentu.

      Poniżej możecie usłyszeć jak brzmi myśliwiec pędzący szybciej niż dźwięk.

      Nauka jazdy na rowerku
      P................C • 2013-02-23, 16:31
      oglądać uważnie, bo nie ma powtórek