Pamiętacie Laskę, syna króla sedesów z kultowej komedii ,,Chłopaki nie płaczą"? Zastanawialiście się co się z nim działo po tylu latach od premiery filmu? Ciekawy artykuł a w nim o kłopotach laski z maryśką, o tym jak dostał opierdol od Lubaszenki i jak pozornie zwykły wyjazd na snowboard (nie pojechał bo nie miał kasy) mógł się skończyć dla niego śmiercią.
,,- Po premierze każdy chciał ze mną palić maryśkę, a ja już wtedy byłem od pół roku prawie czysty – wspomina Tomasz Bajer, czyli słynny Laska z sensacyjnej komedii „Chłopaki nie płaczą”.
Niewiele jest polskich komedii powstałych po 1989 roku, które mogłyby się równać z „Chłopaki nie płaczą” Olafa Lubaszenki (2000). To film kultowy, do wielokrotnego oglądania, pełen niezapomnianych kwestii i dialogów, przypominanych w rozmaitych rankingach i używanych w języku potocznym. Prawdopodobnie najpopularniejsza obok „Kilera” polska komedia ostatnich dwudziestu lat.
–Nawet jak ktoś nie pamięta całości, ma w głowie sceny i teksty. To one robią film – zauważa Tomasz Bajer. Wie, co mówi – gros tych tekstów wypowiadał przecież jego bohater, niejaki Laska, wiecznie jarający zioło, wyluzowany „syn króla sedesów”.
I choć Tomasz Bajer zagrał jeszcze kilka innych ról, właśnie ta najbardziej zapadła widzom w pamięć.
Laska pozytywna
Dziś Bajer ma 33 lata i mieszka, od października 2011 roku, w Sydney. – Przyjechałem do Australii, by nabrać pewnego dystansu do życia, którym w Polsce byłem trochę zmęczony – wyjaśnia.
Jak mówi, przyzwyczaił się do tego, że gdziekolwiek jest, w Polsce czy na świecie, ludzie go rozpoznają. – Czasem nie kojarzą twarzy, ale wystarczy, że się odezwę, i już wszystko jest jasne – śmieje się. – Polacy rozpoznawali mnie i w amerykańskich kasynach, i w Meksyku. I zawsze są to przyjemne sytuacje. W końcu, co by mówić, Laska to pozytywny gość.
A jak Bajer został Laską? Może po kolei.
Tik? Tak.
Tomasz Bajer urodził 31 marca 1979 w Poznaniu i jako chłopiec niczym specjalnym się nie wyróżniał. – Może tym, że miałem dość wyraźne tiki nerwowe. A dzieci w szkole potrafią być okrutne… Co cię nie zabija, to wzmacnia. Mnie wzmocniło i zahartowało. Stałem się bardziej odporny psychicznie.
Na szkołę średnią wybrał I Prywatne Anglojęzyczne Liceum Ogólnokształcące w Poznaniu. – To był strzał w dziesiątkę – przyznaje. – Ta szkoła dała mi doskonały fundament. Nauczyłem się języka, co bardzo mi się później przydało.
Jak się okazało, nie tylko języka.
Apogeum wielkiego jarania
- Pod koniec licem zakochałem się z wzajemnością w maryśce – wspomina. – Zamiast przygotowywać się do matury, spędzałem całe dni na kręceniu lolków. Wciągnął mnie w to Jakob, kolega z Dortmundu. Skubnąłem jeden raz, drugi i okazało się, że… „zarąbiście” się po tym czuję. Miałem totalny luz, na wszystko. Przez jakieś pół roku.
I wtedy właśnie Tomasz poznał Olafa Lubaszenkę… – Byłem na konkretnym haju, permanentne apogeum jarania. Trzymałem w płucach tak długo jak mogłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to już mnie tak dobrze nie kopie.
Z Lubaszenką na haju
Do pierwszego spotkania z reżyserem doszło w jednym z poznańskich klubów, gdzie Lubaszenko umówił się z kilkoma osobami, znajomymi Bajera. – Przyjechałem na miejsce kompletnie ululany. Rozmawialiśmy głównie o narkotykach wśród celebrytów. Od razu zrobił na mnie wrażenie bystrego faceta. Na koniec powiedział, że kręci film. Zapytał mnie o numer telefonu.
Wtedy, w 1999 roku, Bajer nie miał jeszcze komórki, podał więc numer babci, u której czasowo mieszkał. Poróżnił się z rodzicami. – Płacili za moją prywatną szkołę, a ja ją zupełnie olewałem – przyznaje. – Wyprowadziłem się do babci niby po to, by w spokoju się pouczyć, ale w praktyce nadal cały czas paliłem zioło.
Telefon zadzwonił po miesiącu. Bajer został zaproszony na zamknięty casting. Rolę Laski dostałem od razu – mówi. – Olaf od początku wiedział, że do niej pasuję.
Bunkrów nie ma, ale…
-Półtora miesiąca później zadzwoniła pani z produkcji, informując, że w czerwcu ruszają zdjęcia. Zapytała, czy mi ten termin odpowiada. Ucieszyłem się, bo prawdę mówiąc zdążyłem już o całej sprawie zapomnieć. I tak się zaczęło.
Zdjęcia ruszyły 9 czerwca 1999 roku i trwały do 14 lipca. Kręcono je w Warszawie i Jeleniej Górze. Bajer spędził na planie dziewięć dni. – Jako pierwsza powstała scena, w której ja, Bąbel i Serfer [Julian Karewicz i Marcin Kołodyński – przyp. aut.] holujemy policjantów. Drugiego dnia kręciliśmy sam finał, gdy budzimy się, wysiadamy z auta i mówię: „Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście”.
Opieprz od Olafa
Pora na pytanie, które wielokrotnie w następnych latach padało: „Czy grający Laskę aktor był na planie… zjarany?”
-Zdecydowanie nie – odpowiada. – Jedyny moment naprawdę na haju to ten, gdy jedziemy samochodem, podajemy sobie miedzianą faję i nic nie mówimy. Reszta scen, gdy gadaliśmy, była robiona na czysto. Po tak długiej praktyce z ziołem udawanie nie stanowiło dla mnie problemu.
Pierwszego dnia zdjęć doszło jednak do zgrzytu, który bardzo zdenerwował reżysera. – Mieliśmy grać mówioną scenę w samochodzie. Tuż przed Marcin [Kołodyński – przyp. aut.] przywiózł trochę zioła, które było dość mocne. Pomyśleliśmy: „Zjaramy się, wyjdzie naturalnie, będzie fajnie”. Ale nie było, bo ciągle zapominaliśmy tekst. Dopiero później uświadomiono nam, że każda minuta filmu kosztuje fortunę. Dostaliśmy opieprz od Olafa, zarządzono chwilową przerwę, a potem się jakoś ogarnęliśmy.
Egzamin nie tylko z dojrzałości
Po zakończeniu zdjęć Bajer, który oblał na maturze historię, szykował się do sierpniowej poprawki. – Dobrze, że w ogóle ją zdałem – przyznaje. – Wcześniej powiedziałem ojcu, że do matury nie podejdę, gdyż jest mi to do niczego niepotrzebne. Na szczęście się opamiętałem.
Z powodu egzaminu poprawkowego nie mógł niestety pójść od razu na studia. – Jestem z natury pacyfistą, więc aby uciec przed wojskiem, zapisałem się do studium angielskiego. Znałem język, dlatego na zajęciach pojawiłem się jakieś trzy razy.
Jednocześnie znacznie ograniczył palenie. – Siedem czy osiem miesięcy przed premierą popalałem tylko od czasu do czasu.
„Wszyscy chcieli ze mną jarać”
„Chłopaki nie płaczą” weszły na ekrany 25 lutego 2000 roku i… od razu stały się gigantycznym przebojem. Fakt, że w obsadzie był Tomasz Bajer, wielu jego kolegów zaskoczył. – Wcześniej jakoś specjalnie się tym nie chwaliłem – wspomina. – Niestety, po premierze byłem znowu bliski dawnego uzależnienia. Wszyscy, znajomi i nieznajomi chcieli ze mną kopcić maryśkę. A ja już byłem od pół roku prawie czysty.
Jak podkreśla, choć doświadczenie palacza marihuany bardzo mu w przygotowywaniu się do roli pomogło, postać Laski nie była do niego do końca podobna. – Nie byłem aż tak życiowo rozwalony. Mogę powiedzieć, że połowa to ja, a druga połowa wynikała ze scenariusza. Zresztą, jego autor, Mikołaj Korzyński, wykonał znakomitą robotę. Nic po nim nie trzeba było zmieniać.
Fajki były trudniejsze
2000 rok był w życiu Tomasza przełomowy. Nie tylko za sprawą premiery filmu, ale i dostania się na studia filozoficzne, na Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. A już wcześniej poznał Dorotę, z którą związał się na następnych jedenaście lat.
-Wszystko się razem tak ładnie zazębiło, że już prawie zupełnie przestało mnie ciągnąć do jarania. Prawdę mówiąc, łatwiej mi było to rzucić niż papierosy. Dalej zdarzało mi się popalać, ale o wiele rzadziej.
U „Kosmitów” i „Na Wspólnej”
W 2001 roku Bajer wystąpił w kolejnym filmie Lubaszenki, sensacyjnej komedii „Poranek kojota”, utrzymanej w podobnej konwencji co „Chłopaki…”, nakręconej przy udziale tej samej ekipy i kilku znanych z poprzedniego obrazu aktorów, w tym Michała Milowicza i Maciej Stuhra. Wcielił się w Siwego. Rola była tym razem mniejsza, ale również zapamiętana, głównie za sprawą zabawnych scen w barze.
Ostatni raz Bajer współpracował z Lubaszenką w 2004 roku przy serialu „Kosmici”, opowiadającym o dwóch rodzinach, pozaziemskiej i ludzkiej. – Scenariusz miał spory potencjał, mimo wielu niedociągnięć. Polsat zamówił trzy odcinki pilotowe, ale później umarło to śmiercią naturalną.
Ostatnim zetknięciem się Tomasza z kamerą filmową było… kilka odcinków „Na Wspólnej”. Zagrał didżeja. – Musimy o tym wspominać? – śmieje się. – To nie było zbyt fajne doświadczenie. Może dlatego, że nie za bardzo mogłem się na planie odnaleźć. Na szczęście zajęło mi to tylko kilka dni.
Życie zweryfikowało plany
Można zadać pytanie, jak to się stało, że aktor, nawet niezawodowy, który zdobył tak dużą popularność, nie poszedł za ciosem i nie zrobił prawdziwej kariery…
-Po pierwsze, mieszkałem w Poznaniu, gdzie studiowałem, miałem swoje normalne życie, dziewczynę, kumpli. A wszystkie castingi odbywają w Warszawie, tu jest cała branża. Chciałem na nie przyjeżdżać, ale od śmieci Marcina Kołodyńskiego, z którym się mocno kolegowałem, nie za bardzo już miałem się w stolicy gdzie zatrzymywać.
Kołodyński, znany z „Chłopaków…” dziennikarz i prezenter telewizyjny, zginął tragicznie 1 lutego 2001 roku niedaleko Zakopanego, podczas jazdy na snowboardzie. – Marcin proponował mi, bym pojechał z nim wtedy w góry. Byłem tak spłukany, nie pierwszy i nie ostatni raz, że nie dałem rady. Ustaliliśmy, że widzimy się po jego powrocie. Dwa dni później dostałem telefon, że nie żyje…. Byłem w szoku. Mieliśmy nawet plany zrobienia wspólnie jakiegoś filmu czy programu. Życie je zweryfikowało.
„Wakacje” w kasynie
Jak wyglądały następne lata w życiu Tomasza Bajera? Już na studiach czterokrotnie jeździł z dziewczyną w wakacje do Stanów, gdzie przez kilka miesięcy pracował, między innymi w parku rozrywki, w sieci Planet Hollywood oraz w kasynach w Atlantic City. – Najpierw byłem cashierem, do którego ludzie przychodzili wymieniać bilon z jednorękich bandytów na grubsze pieniądze, a potem main bankierem, odpowiedzialnym za znoszone do zamkniętego pokoju pieniądze i żetony.
Jak wspomina, pracował po szesnaście godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. – Musiałem nadrobić to, że nie zarabiałem w Polsce. Jeden dzień poświęcałem na odespanie, a jeden na jakąkolwiek inną aktywność. Na koniec wyjeżdżaliśmy na tydzień czy dwa, pozwiedzać kraj.
Nowinki do odbębnienia
Trzy lata temu filmowy Laska zaskoczył internautów, dając się poznać jako… prezenter benchmark.pl TV, w programie zajmującym się różnymi technologicznymi nowinkami, grami i oprogramowaniem. – Przyznam szczerze, nie czułem się w tej robocie zbyt dobrze, zwłaszcza na początku. Później jakoś się to zaczęło rozkręcać, choć ja i tak ten program po prostu odbębniałem.
W październiku 2011 roku wylądował w Australii, w której sześć lat wcześniej spędził kilkanaście miesięcy. – Uwielbiam ten kraj – przyznaje. – Pozwala nabrać wspaniałego dystansu i daje znakomite możliwości.
Generalnie luz i swoboda
Czym zajmuje się na Antypodach? Uczy się w szkole biznesu oraz pracuje jako malarz pokojowy. – Mam już chyba ósmego pracodawcę, zmieniam ich częściej niż gacie – śmieje się.
Wolne chwile spędza ze znajomymi, których ma na miejscu już całkiem sporo. – Mieszkam blisko oceanu, wszędzie blisko, raj – opowiada. – Podoba mi się tu, generalnie jest luz, swoboda i serdeczność. Są też znakomite warunki do życia. Nawet jeśli Sydney jest bardzo drogie, panuje tu nie wiem czy nie lepsza gospodarcza koniunktura niż w Stanach sprzed kryzysu.
Tomasz zaangażował się niedawno także w PR na Polskę firmy StudyWhat, zajmującej się pomocą ludziom poszukującym za granicą rozwoju w nauce i karierze. – Projekt ma ruszyć pełną parą w maju tego roku – zapowiada.
Laska znowu na fali!
Kilka miesięcy temu ukazała się zapowiedź audiowizualnego bloga, jaki prowadzi na stronie kinoradio.pl. Kilkuminutowe filmiki z cyklu „Laska na fali” mają się ukazywać co dwa tygodnie, ale na razie pomysł jest głównie w sferze planów.
–Przez różne osobiste i rodzinne komplikacje oraz ogrom zajęć, w tym pracę pięć dni w tygodniu i szkołę cztery, nie jest mi się łatwo zebrać – tłumaczy. – Ale mam nadzieję, że odpowiedzialny za projekt Sławek Małyszko [II reżyser „Chłopaków…” – przyp. aut] okaże jeszcze względem mnie trochę cierpliwości.
Jedno ważne pytanie
Na razie Tomasz Bajer nie planuje wracać do Poznania, choć jego wiza ważna jest tylko do maja 2014 roku. Nie ukrywa, że chciałby uzyskać w Australii status rezydenta, a następnie zdobyć drugie obywatelstwo. Za Polską, jak mówi, tęskni. – Najbardziej za rodziną, przyjaciółmi i znajomymi.
Czy chciałby wrócić do filmu? – Pewnie! – ożywia się. – Jak raz połkniesz bakcyla, to już go nie wyplujesz. Praca na planie to wspaniała przygoda, nawet jeśli nie jest to tak łatwy kawałek chleba jak mogłoby się wydawać. Ale to nie problem, bo sytuacje, które większość ludzi wyprowadzają z równowagi, po mnie spływają.
Bajerowi nie pozostaje więc nic innego jak raz jeszcze posłuchać wypowiedzianej przed laty przez Laskę rady: „W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: „Co lubię w życiu robić?”.
„A potem zacznij to robić”.
Więcej zdjęć
Źródło
,,- Po premierze każdy chciał ze mną palić maryśkę, a ja już wtedy byłem od pół roku prawie czysty – wspomina Tomasz Bajer, czyli słynny Laska z sensacyjnej komedii „Chłopaki nie płaczą”.
Niewiele jest polskich komedii powstałych po 1989 roku, które mogłyby się równać z „Chłopaki nie płaczą” Olafa Lubaszenki (2000). To film kultowy, do wielokrotnego oglądania, pełen niezapomnianych kwestii i dialogów, przypominanych w rozmaitych rankingach i używanych w języku potocznym. Prawdopodobnie najpopularniejsza obok „Kilera” polska komedia ostatnich dwudziestu lat.
–Nawet jak ktoś nie pamięta całości, ma w głowie sceny i teksty. To one robią film – zauważa Tomasz Bajer. Wie, co mówi – gros tych tekstów wypowiadał przecież jego bohater, niejaki Laska, wiecznie jarający zioło, wyluzowany „syn króla sedesów”.
I choć Tomasz Bajer zagrał jeszcze kilka innych ról, właśnie ta najbardziej zapadła widzom w pamięć.
Laska pozytywna
Dziś Bajer ma 33 lata i mieszka, od października 2011 roku, w Sydney. – Przyjechałem do Australii, by nabrać pewnego dystansu do życia, którym w Polsce byłem trochę zmęczony – wyjaśnia.
Jak mówi, przyzwyczaił się do tego, że gdziekolwiek jest, w Polsce czy na świecie, ludzie go rozpoznają. – Czasem nie kojarzą twarzy, ale wystarczy, że się odezwę, i już wszystko jest jasne – śmieje się. – Polacy rozpoznawali mnie i w amerykańskich kasynach, i w Meksyku. I zawsze są to przyjemne sytuacje. W końcu, co by mówić, Laska to pozytywny gość.
A jak Bajer został Laską? Może po kolei.
Tik? Tak.
Tomasz Bajer urodził 31 marca 1979 w Poznaniu i jako chłopiec niczym specjalnym się nie wyróżniał. – Może tym, że miałem dość wyraźne tiki nerwowe. A dzieci w szkole potrafią być okrutne… Co cię nie zabija, to wzmacnia. Mnie wzmocniło i zahartowało. Stałem się bardziej odporny psychicznie.
Na szkołę średnią wybrał I Prywatne Anglojęzyczne Liceum Ogólnokształcące w Poznaniu. – To był strzał w dziesiątkę – przyznaje. – Ta szkoła dała mi doskonały fundament. Nauczyłem się języka, co bardzo mi się później przydało.
Jak się okazało, nie tylko języka.
Apogeum wielkiego jarania
- Pod koniec licem zakochałem się z wzajemnością w maryśce – wspomina. – Zamiast przygotowywać się do matury, spędzałem całe dni na kręceniu lolków. Wciągnął mnie w to Jakob, kolega z Dortmundu. Skubnąłem jeden raz, drugi i okazało się, że… „zarąbiście” się po tym czuję. Miałem totalny luz, na wszystko. Przez jakieś pół roku.
I wtedy właśnie Tomasz poznał Olafa Lubaszenkę… – Byłem na konkretnym haju, permanentne apogeum jarania. Trzymałem w płucach tak długo jak mogłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to już mnie tak dobrze nie kopie.
Z Lubaszenką na haju
Do pierwszego spotkania z reżyserem doszło w jednym z poznańskich klubów, gdzie Lubaszenko umówił się z kilkoma osobami, znajomymi Bajera. – Przyjechałem na miejsce kompletnie ululany. Rozmawialiśmy głównie o narkotykach wśród celebrytów. Od razu zrobił na mnie wrażenie bystrego faceta. Na koniec powiedział, że kręci film. Zapytał mnie o numer telefonu.
Wtedy, w 1999 roku, Bajer nie miał jeszcze komórki, podał więc numer babci, u której czasowo mieszkał. Poróżnił się z rodzicami. – Płacili za moją prywatną szkołę, a ja ją zupełnie olewałem – przyznaje. – Wyprowadziłem się do babci niby po to, by w spokoju się pouczyć, ale w praktyce nadal cały czas paliłem zioło.
Telefon zadzwonił po miesiącu. Bajer został zaproszony na zamknięty casting. Rolę Laski dostałem od razu – mówi. – Olaf od początku wiedział, że do niej pasuję.
Bunkrów nie ma, ale…
-Półtora miesiąca później zadzwoniła pani z produkcji, informując, że w czerwcu ruszają zdjęcia. Zapytała, czy mi ten termin odpowiada. Ucieszyłem się, bo prawdę mówiąc zdążyłem już o całej sprawie zapomnieć. I tak się zaczęło.
Zdjęcia ruszyły 9 czerwca 1999 roku i trwały do 14 lipca. Kręcono je w Warszawie i Jeleniej Górze. Bajer spędził na planie dziewięć dni. – Jako pierwsza powstała scena, w której ja, Bąbel i Serfer [Julian Karewicz i Marcin Kołodyński – przyp. aut.] holujemy policjantów. Drugiego dnia kręciliśmy sam finał, gdy budzimy się, wysiadamy z auta i mówię: „Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście”.
Opieprz od Olafa
Pora na pytanie, które wielokrotnie w następnych latach padało: „Czy grający Laskę aktor był na planie… zjarany?”
-Zdecydowanie nie – odpowiada. – Jedyny moment naprawdę na haju to ten, gdy jedziemy samochodem, podajemy sobie miedzianą faję i nic nie mówimy. Reszta scen, gdy gadaliśmy, była robiona na czysto. Po tak długiej praktyce z ziołem udawanie nie stanowiło dla mnie problemu.
Pierwszego dnia zdjęć doszło jednak do zgrzytu, który bardzo zdenerwował reżysera. – Mieliśmy grać mówioną scenę w samochodzie. Tuż przed Marcin [Kołodyński – przyp. aut.] przywiózł trochę zioła, które było dość mocne. Pomyśleliśmy: „Zjaramy się, wyjdzie naturalnie, będzie fajnie”. Ale nie było, bo ciągle zapominaliśmy tekst. Dopiero później uświadomiono nam, że każda minuta filmu kosztuje fortunę. Dostaliśmy opieprz od Olafa, zarządzono chwilową przerwę, a potem się jakoś ogarnęliśmy.
Egzamin nie tylko z dojrzałości
Po zakończeniu zdjęć Bajer, który oblał na maturze historię, szykował się do sierpniowej poprawki. – Dobrze, że w ogóle ją zdałem – przyznaje. – Wcześniej powiedziałem ojcu, że do matury nie podejdę, gdyż jest mi to do niczego niepotrzebne. Na szczęście się opamiętałem.
Z powodu egzaminu poprawkowego nie mógł niestety pójść od razu na studia. – Jestem z natury pacyfistą, więc aby uciec przed wojskiem, zapisałem się do studium angielskiego. Znałem język, dlatego na zajęciach pojawiłem się jakieś trzy razy.
Jednocześnie znacznie ograniczył palenie. – Siedem czy osiem miesięcy przed premierą popalałem tylko od czasu do czasu.
„Wszyscy chcieli ze mną jarać”
„Chłopaki nie płaczą” weszły na ekrany 25 lutego 2000 roku i… od razu stały się gigantycznym przebojem. Fakt, że w obsadzie był Tomasz Bajer, wielu jego kolegów zaskoczył. – Wcześniej jakoś specjalnie się tym nie chwaliłem – wspomina. – Niestety, po premierze byłem znowu bliski dawnego uzależnienia. Wszyscy, znajomi i nieznajomi chcieli ze mną kopcić maryśkę. A ja już byłem od pół roku prawie czysty.
Jak podkreśla, choć doświadczenie palacza marihuany bardzo mu w przygotowywaniu się do roli pomogło, postać Laski nie była do niego do końca podobna. – Nie byłem aż tak życiowo rozwalony. Mogę powiedzieć, że połowa to ja, a druga połowa wynikała ze scenariusza. Zresztą, jego autor, Mikołaj Korzyński, wykonał znakomitą robotę. Nic po nim nie trzeba było zmieniać.
Fajki były trudniejsze
2000 rok był w życiu Tomasza przełomowy. Nie tylko za sprawą premiery filmu, ale i dostania się na studia filozoficzne, na Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. A już wcześniej poznał Dorotę, z którą związał się na następnych jedenaście lat.
-Wszystko się razem tak ładnie zazębiło, że już prawie zupełnie przestało mnie ciągnąć do jarania. Prawdę mówiąc, łatwiej mi było to rzucić niż papierosy. Dalej zdarzało mi się popalać, ale o wiele rzadziej.
U „Kosmitów” i „Na Wspólnej”
W 2001 roku Bajer wystąpił w kolejnym filmie Lubaszenki, sensacyjnej komedii „Poranek kojota”, utrzymanej w podobnej konwencji co „Chłopaki…”, nakręconej przy udziale tej samej ekipy i kilku znanych z poprzedniego obrazu aktorów, w tym Michała Milowicza i Maciej Stuhra. Wcielił się w Siwego. Rola była tym razem mniejsza, ale również zapamiętana, głównie za sprawą zabawnych scen w barze.
Ostatni raz Bajer współpracował z Lubaszenką w 2004 roku przy serialu „Kosmici”, opowiadającym o dwóch rodzinach, pozaziemskiej i ludzkiej. – Scenariusz miał spory potencjał, mimo wielu niedociągnięć. Polsat zamówił trzy odcinki pilotowe, ale później umarło to śmiercią naturalną.
Ostatnim zetknięciem się Tomasza z kamerą filmową było… kilka odcinków „Na Wspólnej”. Zagrał didżeja. – Musimy o tym wspominać? – śmieje się. – To nie było zbyt fajne doświadczenie. Może dlatego, że nie za bardzo mogłem się na planie odnaleźć. Na szczęście zajęło mi to tylko kilka dni.
Życie zweryfikowało plany
Można zadać pytanie, jak to się stało, że aktor, nawet niezawodowy, który zdobył tak dużą popularność, nie poszedł za ciosem i nie zrobił prawdziwej kariery…
-Po pierwsze, mieszkałem w Poznaniu, gdzie studiowałem, miałem swoje normalne życie, dziewczynę, kumpli. A wszystkie castingi odbywają w Warszawie, tu jest cała branża. Chciałem na nie przyjeżdżać, ale od śmieci Marcina Kołodyńskiego, z którym się mocno kolegowałem, nie za bardzo już miałem się w stolicy gdzie zatrzymywać.
Kołodyński, znany z „Chłopaków…” dziennikarz i prezenter telewizyjny, zginął tragicznie 1 lutego 2001 roku niedaleko Zakopanego, podczas jazdy na snowboardzie. – Marcin proponował mi, bym pojechał z nim wtedy w góry. Byłem tak spłukany, nie pierwszy i nie ostatni raz, że nie dałem rady. Ustaliliśmy, że widzimy się po jego powrocie. Dwa dni później dostałem telefon, że nie żyje…. Byłem w szoku. Mieliśmy nawet plany zrobienia wspólnie jakiegoś filmu czy programu. Życie je zweryfikowało.
„Wakacje” w kasynie
Jak wyglądały następne lata w życiu Tomasza Bajera? Już na studiach czterokrotnie jeździł z dziewczyną w wakacje do Stanów, gdzie przez kilka miesięcy pracował, między innymi w parku rozrywki, w sieci Planet Hollywood oraz w kasynach w Atlantic City. – Najpierw byłem cashierem, do którego ludzie przychodzili wymieniać bilon z jednorękich bandytów na grubsze pieniądze, a potem main bankierem, odpowiedzialnym za znoszone do zamkniętego pokoju pieniądze i żetony.
Jak wspomina, pracował po szesnaście godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. – Musiałem nadrobić to, że nie zarabiałem w Polsce. Jeden dzień poświęcałem na odespanie, a jeden na jakąkolwiek inną aktywność. Na koniec wyjeżdżaliśmy na tydzień czy dwa, pozwiedzać kraj.
Nowinki do odbębnienia
Trzy lata temu filmowy Laska zaskoczył internautów, dając się poznać jako… prezenter benchmark.pl TV, w programie zajmującym się różnymi technologicznymi nowinkami, grami i oprogramowaniem. – Przyznam szczerze, nie czułem się w tej robocie zbyt dobrze, zwłaszcza na początku. Później jakoś się to zaczęło rozkręcać, choć ja i tak ten program po prostu odbębniałem.
W październiku 2011 roku wylądował w Australii, w której sześć lat wcześniej spędził kilkanaście miesięcy. – Uwielbiam ten kraj – przyznaje. – Pozwala nabrać wspaniałego dystansu i daje znakomite możliwości.
Generalnie luz i swoboda
Czym zajmuje się na Antypodach? Uczy się w szkole biznesu oraz pracuje jako malarz pokojowy. – Mam już chyba ósmego pracodawcę, zmieniam ich częściej niż gacie – śmieje się.
Wolne chwile spędza ze znajomymi, których ma na miejscu już całkiem sporo. – Mieszkam blisko oceanu, wszędzie blisko, raj – opowiada. – Podoba mi się tu, generalnie jest luz, swoboda i serdeczność. Są też znakomite warunki do życia. Nawet jeśli Sydney jest bardzo drogie, panuje tu nie wiem czy nie lepsza gospodarcza koniunktura niż w Stanach sprzed kryzysu.
Tomasz zaangażował się niedawno także w PR na Polskę firmy StudyWhat, zajmującej się pomocą ludziom poszukującym za granicą rozwoju w nauce i karierze. – Projekt ma ruszyć pełną parą w maju tego roku – zapowiada.
Laska znowu na fali!
Kilka miesięcy temu ukazała się zapowiedź audiowizualnego bloga, jaki prowadzi na stronie kinoradio.pl. Kilkuminutowe filmiki z cyklu „Laska na fali” mają się ukazywać co dwa tygodnie, ale na razie pomysł jest głównie w sferze planów.
–Przez różne osobiste i rodzinne komplikacje oraz ogrom zajęć, w tym pracę pięć dni w tygodniu i szkołę cztery, nie jest mi się łatwo zebrać – tłumaczy. – Ale mam nadzieję, że odpowiedzialny za projekt Sławek Małyszko [II reżyser „Chłopaków…” – przyp. aut] okaże jeszcze względem mnie trochę cierpliwości.
Jedno ważne pytanie
Na razie Tomasz Bajer nie planuje wracać do Poznania, choć jego wiza ważna jest tylko do maja 2014 roku. Nie ukrywa, że chciałby uzyskać w Australii status rezydenta, a następnie zdobyć drugie obywatelstwo. Za Polską, jak mówi, tęskni. – Najbardziej za rodziną, przyjaciółmi i znajomymi.
Czy chciałby wrócić do filmu? – Pewnie! – ożywia się. – Jak raz połkniesz bakcyla, to już go nie wyplujesz. Praca na planie to wspaniała przygoda, nawet jeśli nie jest to tak łatwy kawałek chleba jak mogłoby się wydawać. Ale to nie problem, bo sytuacje, które większość ludzi wyprowadzają z równowagi, po mnie spływają.
Bajerowi nie pozostaje więc nic innego jak raz jeszcze posłuchać wypowiedzianej przed laty przez Laskę rady: „W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: „Co lubię w życiu robić?”.
„A potem zacznij to robić”.
Więcej zdjęć
Źródło
Panowie, nie podoba się? Przewińcie dalej w dół zamiast stękać jak pizdy.