18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (5) Soft (3) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: 11 minut temu
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 16:26

#niemcy

Trolowanie niemców
swir150 • 2013-09-10, 19:19
Witam Sadoli.
Opowiem wam warciutko o moich działaniach na szkode jebanych nazistów.
Tak na szybko bez zbędnego pierdolenia żeby każdy mógł przeczytać.
Otóż pare lat temu dałem się ponieść nowej modzie wyjazdów na zachód i zaraz po szkole opuściłem nasz piekny kraj.
Znalazłem prace i szybko wspinałem się po szczebelkach w firmie.
Od jakiegoś roku jestem na stanowisku gdzie moge decydować co, gdzie i w jakiej ilości kupować.

Poprzedni gość na moim stanowisku kupował wszystko z Niemiec,
po moim awansie prawie cały towar pochodzi z naszej ojczyzny

Roczny obrót firmy jest w granicach 37-44 mln euro, tak więc moge powiedzieć że dzieki mnie te szwabskie, nazistowskie skurwysyny straciły w chuj kasy
Teraz wasza kolej!!!

Materiał własny, pierwszy i ostatni.
Jebać rudego wiecie którego!
Najlepszy komentarz (170 piw)
borisklinga • 2013-09-10, 19:21
jeśli to prawda, to dałbym Ci medał albo jakiś order
Zbrodnicza medycyna III Rzeszy
Vof • 2013-09-09, 17:58
Lekarze w obozach zagłady, zbrodnicza medycyna III Rzeszy.


KL Dachau, Konzentrationslager Dachau – pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny, założony wiosną 1933 roku w opuszczonej fabryce amunicji na obrzeżach miasta Dachau, na północ od Monachium, w południowych Niemczech. Funkcjonował do 29 kwietnia 1945, oswobodzony przez wojska amerykańskie.

W 1939 r. Trzecia Rzesza uruchomiła przygotowywaną od kilku lat machinę wojenną, która do 1945 r. pochłonęła miliony ludzkich istnień. Wśród nich znalazły się ofiary zbrodniczych eksperymentów medycznych, dokonywanych w niemieckich obozach koncentracyjnych rozlokowanych w całej Europie. Lekarze składający kilka lat wcześniej przysięgę Hipokratesa stawali się teraz katami przeprowadzającymi okrutne doświadczenia na ludziach, bez względu na wiek czy płeć. Większość takich działań dla ofiar kończyła się trwałym kalectwem lub śmiercią. Obozy traktowano nie tylko jako środek do realizacji „ostatecznego rozwiązania” czy miejsce pracy przymusowej, ale często także jako ośrodki praktyk dla chirurgów, którzy nie zdążyli jeszcze nabrać wprawy w wykonywanym zawodzie. Więźniowie stanowili doskonały materiał badawczo-doświadczalny do prac naukowych, na których wielu powojennych niemieckich lekarzy budowało swoją karierę. Wszystko to działo się na oczach świata, za przyzwoleniem najwyższych władz państwowych Trzeciej Rzeszy oraz niemieckich medycznych ośrodków uczelnianych.

Działania lekarzy w obozach zagłady określane są mianem eksperymentów pseudolekarskich. Są to zabiegi w formie masowych prób, mających na celu zdobycie umiejętności lekarskich czy zbadanie na żywym ludzkim organizmie zmian wywoływanych przez określone czynniki lub środki. Przeprowadzane są na osobach pozbawionych wolności, bez ich zgody i bez względu na możliwe dla niej szkody czy niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia[1]. Takie doświadczenia prowadzono w obozach zagłady w Buchenwaldzie, Oświęcimiu, Ravensbrück, Dachau, Mauthausen-Gusen, Natzweiler-Struthof, Neuengamme, Sachsenhausen, Mittelbau-Dora, Gross-Rosen, Stutthof, Majdanek i Flossenburg[2].

Chorzy oraz osoby poddane doświadczeniom przebywali w bloku szpitalnym, który jednak niewiele miał wspólnego z tym, co znamy dziś jako szpital. Podzielony był na mniejsze bloki odpowiadające rodzajom schorzeń, na które cierpieli w nich przebywający. We wszystkich jednak warunki były podobne. Ludzie leżeli po 5-6 w jednym łóżku, na siennikach splecionych z papieru. Lekarstw nie było prawie żadnych, chorzy dostawali drastycznie obniżone porcje żywnościowe. Większość cierpiała na biegunkę, ale nie mając siły wstać załatwiali się pod siebie. Przez całą dobę słychać było jęki i krzyki. Nie było więc niemal żadnej opieki medyczno-sanitarnej. Izba chorych była po prostu miejscem działania doboru naturalnego. Znaczna część w niej przebywających umierała na skutek głodu, brudu i epidemii[3].

We wszystkich obozach było zaledwie 200 lekarzy SS, a i tak zajmowali się przede wszystkim podpisywaniem aktów zgonów, nadzorowaniem wymierzania kar czy egzekucji oraz prowadzeniem selekcji wśród więźniów. Trzeba też zaznaczyć, że znaczną część personelu medycznego stanowili ludzie młodzi, jeszcze bez dyplomów i z niepełnymi studiami. W obozach mieli doskonalić swe umiejętności na więźniach metodą prób i błędów, nie ponosząc za swe decyzje ani działania żadnej odpowiedzialności[4]. Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, to jak takie postępowanie ma się do przysięgi Hipokratesa? Lekarz obozowy w Oświęcimiu Klein Fritz twierdził, że zadaniem lekarza jest usuwanie skalpelem zropiałego wyrostka robaczkowego, aby ratować życie człowieka, a on usuwa Żydów, którzy byli właśnie takimi zropiałymi wyrostkami robaczkowymi w ciele Europy[5].

Od 1941 r. w obozach wypróbowywano nową metodę uśmiercania więźniów przy pomocy dożylnego lub dosercowego zastrzyku. Początkowo wstrzykiwano dożylnie wodór (ofiara była w pełni przytomna i umierała przez 20 min.), stosowano też wodę utlenioną, benzynę czy evipan. Później używano fenolu aplikowanego bezpośrednio do serca[6]. Było to na porządku dziennym we wszystkich obozach. W ten sposób, w tzw. pokojach zabiegowych zabijano chorych, u których zakładano, że nie będą już zdolni do pracy, więźniów politycznych przekazanych do likwidacji oraz dzieci, traktowane jako uciążliwa i bezwartościowa siła robocza[7]. Z czasem metoda ta znalazła zastosowanie wobec wszystkich, których lekarze SS chcieli się po prostu pozbyć[8]. Unieruchomionej ofierze wkłuwano w pierś długą igłę i wstrzykiwano śmiertelną dawkę roztworu. Jeśli zastrzyk wykonany był prawidłowo, to śmierć następowała po upływie ok. pół minuty, ale często wkłuwano się nie trafiając bezpośrednio w serce, wlewając żrący płyn np. do płuc czy osierdzia, co powodowało długą i bolesną agonię. Zabiegom tym poddawano również dzieci[9]. Zastrzyki stosowano także w celu uzyskania narządów do badań nad różnego rodzaju schorzeniami. Wybierano np. więźniów z wirusowym zapaleniem wątroby, schorzeniami rozwojowymi itp. Przeprowadzano z nimi szczegółowy wywiad i mordowano. Następnie pobierano chory narząd lub szkielet, często odcinano samą głowę czy inne części ciała, które następnie preparowano i konserwowano w specjalnych płynach[10]. Uśmiercano ludzi także zupełnie zdrowych, z zadbaną cerą oraz tych, którzy posiadali tatuaże. Czyniono to dla uzyskania skóry, którą zdejmowano ze zmarłych od klatki piersiowej do pleców. Preparowano ją, suszono, a następnie wykorzystywano do wykonania, przeważnie na prywatne zamówienie, różnego rodzaju przedmiotów. Zainteresowani, wśród których znajdowali się oficerowie SS, lekarze, ale także osoby prywatne, dostarczali wzorów według których robiono siodła, spodnie, rękawiczki, torby, pantofle czy oprawy na książki[11].

Zabiegi chirurgiczne wykonywali przede wszystkim studenci medycyny lub lekarze posiadający dopiero dwuletnią praktykę. Dr Heinz Thilo dla nabycia wprawy operował wszystkich więźniów z przepukliną, a następnie większość posyłał do komór gazowych. Dr Edmund König z kolei doskonalił swoje umiejętności chirurgiczne, zwłaszcza amputacje. Dokonywał więc odjęcia różnych części ciała z najbardziej nawet błahych powodów, a następnie wysyłał swoje ofiary na śmierć[12]. Zabiegów dokonywano często na ludziach zupełnie zdrowych, na dodatek bez każdorazowej sterylizacji narzędzi. Operowano żołądek, pęcherzyk żółciowy, śledzionę, szyję. Wielu więźniów umierało na stole inni, po źle wykonanym zabiegu cierpieli po wybudzeniu i umierali niedługo potem[13].

Najszersze badania prowadzono nad masową sterylizacją. Zabiegi te prowadzono od końca 1942 r. Początkowo ich ofiarami byli więźniowie i więźniarki w wieku od 13 do 35 lat. Wypróbowywano kilka metod sterylizacji. Jeśli chodzi o mężczyzn, to pierwszą było naświetlanie promieniami rentgenowskimi w różnych dawkach, przez czas od 5 do 15 min. U osób, którym podano niewielkie dawki promieniowania występowały przeważnie objawy lekkich oparzeń I stopnia. U tych jednak, których poddano masywnemu napromieniowaniu występowały silne oparzenia, powodujące otwarte głębokie i trudno gojące się rany. W każdym przypadku ofiary musiały wrócić do pracy, a tych którzy nie byli w stanie odsyłano do komór gazowych[14]. Kolejną metodą była kastracja chirurgiczna. Młodych ludzi, również tych po wcześniejszym naświetlaniu, grupowano w bloku i zabieg przeprowadzano seryjnie. Znieczulano tylko dolną połowę ciała więc ofiara była w pełni świadoma i musiała śledzić przebieg operacji. Ta, przeważnie przeprowadzana niedbale często kończyła się przewlekłymi i bolesnymi powikłaniami oraz trwałym kalectwem lub śmiercią[15]. W przypadku kobiet stosowano napromieniowanie poprzez dwie elektrody, z których jedną umieszczano na pośladkach, a drugą na brzuchu. Oczywiście dawki promieni były wielokrotnie przewyższające normę, to też działania te kończyły się poparzeniami, silnymi bólami, zapaleniem otrzewnej oraz wymiotami[16]. Operacji dokonywano przez cięcie brzuszne, otwarcie jamy otrzewnowej i usunięcie jajowodu. Kobiety przywiązane były do stołu ustawionego pod kątem 30°, wezgłowiem w dół. Znieczulona była tylko dolna część ciała, a pacjentki były w pełni świadome tego co się dzieje. Całość trwała ok. 10 minut. Operacja wykonywana była niedbale, bez odpowiednich narzędzi ani bez mycia i wyjałowienia tych, którymi się posługiwano. Krótko po zabiegu źle zszyte rany często się otwierały powodując ciężkie zakażenia. Nie było morfiny, lekarstw ani w ogóle niemal żadnej opieki, a lekarz przeprowadzający operację więcej się nie pojawiał na sali. Duża część kobiet w ciągu kilku dni umierała, krzycząc w strasznych cierpieniach[17]. Dokonywano także sterylizacji przez wstrzyknięcie substancji żrącej, przeważnie formaliny lub azotanu srebra. Wywoływały one wielomiesięczne bóle, uczucie palenia i darcia w brzuchu, wymioty i obfite krwotoczne wydzieliny[18]. Z czasem podobnym zabiegom poddawano także dzieci. Najmłodsze miały zaledwie 8 lat. Zdarzało się, że dziecku nie zaszywano rany aby eksperymentator mógł obserwować zmiany bezpośrednio na operowanych narządach, co oczywiście wiązało się dla ofiary z powolną śmiercią w męczarniach[19].

W ramach zabiegów chirurgicznych przeprowadzano również sztuczne poronienia nawet w ósmym i dziewiątym miesiącu ciąży. Po takim zabiegu matka przeważnie umierała, a noworodki wraz ze zmarłymi wrzucano do pieca krematoryjnego[20]. Czasem pozwalano na donoszenie ciąży, by następnie na oczach matki utopić dziecko, sprawdzając przy tym jego odporność na uduszenie w wodzie, przez co trwało to nawet do 30 min[21]. Do maja 1943 r. w obozach Mauthausen i Auschwitz, ze względu na przeludnienie zabijano wszystkie nowo narodzone dzieci poprzez utopienie w kuble z wodą lub zastrzykiem w serce[22].

Lekarze SS zajmowali się również prowadzeniem doświadczeń dla wojska. Były to np. eksperymenty dotyczące śmierci na dużych wysokościach. Wybierano do nich głównie Polaków, Rosjan i Żydów, w wieku 20-40 lat. Musieli być zupełnie zdrowi i w dobrej kondycji fizycznej. Wyselekcjonowane osoby umieszczano w stalowej komorze, podwieszając je na spadochronie. Pompy próżniowe poprzez odpowiednie podawanie lub odsysanie powietrza, sztucznie przenosiły znajdującego się w środku człowieka na wysokość do 21 kilometrów, a później opuszczały, co powodowało silne skurcze, paraliż, ślepotę, obłęd i śmierć. Nieliczni, którzy przeżyli taki eksperyment ponownie byli mu poddawani[23]. Śmierć następowała na skutek zatorów powietrznych tworzących się przez różnicę ciśnień wewnątrz organizmu i na zewnątrz. Czasem lekarze nie czekając na śmierć przeprowadzali sekcję na żywym jeszcze człowieku aby zobaczyć wpływ, jaki wywierają ekstremalne wysokości na pracujących narządach[24].

Na innej grupie podobnie wyselekcjonowanych osób badano proces śmierci spowodowanej wychłodzeniem organizmu. Ludzi zmuszano do wejścia do kadzi z zimną wodą o wymiarach 2x2x2 metra, do której stale dorzucano kawałki lodu. Temperatura wody wahała się między 2,3 a 12 stopni. Ofiary były nagie lub odziane w kombinezon lotniczy. Podłączano je przewodami do aparatury kontrolującej funkcje życiowe, a termo-sondami umieszczonymi w żołądku i odbycie mierzono temperaturę ciała. Za każdym razem gdy spadała o jeden stopień pobierano krew i cewnikowano mocz, a przez nakłuwanie głowy i kręgosłupa pobierano płyn mózgowo-rdzeniowy. Śmierć następowała po 6-8 godzinach, gdy temperatura ciała spadła do 28-26 stopni[25]. Proces wychładzania badano jeszcze w inny sposób, przez tzw. „suche oziębianie”. W czasie mrozu ofiary kładziono na dworze, przykrywając je jedynie prześcieradłem, które co jakiś czas polewano jeszcze zimną wodą[26].

Badano także wpływ jaki wywiera na ludzki organizm spożywanie morskiej wody. Osoby wytypowane do eksperymentu zmuszano do picia od 1-3 litrów wyłącznie wody morskiej. Najpóźniej po sześciu dniach takiej diety u wszystkich występowały nieodwracalne w skutkach szkody organizmu prowadzące do śmierci[27].

W specjalnie przystosowanych komorach prowadzono doświadczenia na ludziach z gazami trującymi, głównie fosgenem niszczącym płuca oraz neurotoksynami, tabunem i sarinem, w przypadku których śmierć następowała przez uduszenie. Osoby doświadczalne zamykano w specjalnie przystosowanych pomieszczeniach, następnie wpuszczano do nich gaz lub wrzucano fiolki, które po rozbiciu uwalniały trujące opary[28]. Badano też działanie iperytu rozkładającego skórę. Więźniowie musieli wchodzić nago do laboratorium, gdzie smarowano ich płynem. Dziesięć godzin później na całym ciele pojawiały się ciężkie rany oparzeniowe. W niektórych miejscach skóra była całkowicie wypalona, a oparzenia przenosiły się na organy wewnętrzne. Część osób doświadczalnych ślepła. Lekarze każdego dnia sporządzali dokumentację fotograficzną eksperymentu. Po 5-7 dniach ofiary umierały[29].

Na potrzeby wojska prowadzono eksperymenty nad środkami przyspieszającymi proces krzepnięcia krwi w przypadku zranienia. Osobom doświadczalnym zadawano więc rany o różnej głębokości lub otrzymywały one postrzał z bliskiej odległości. Następnie po podaniu leku, ze stoperem w ręku obserwowano proces krwawienia[30].

Obozy służyły jeszcze jednemu celowi – stanowiły laboratorium przemysłu farmaceutycznego. Prowadzono w nich badania bakteriologiczne i epidemiologiczne, polegające na zarażaniu zdrowych więźniów ropowicą, zgorzelą gazową, malarią, rakiem, tyfusem, gruźlicą itd., by następnie obserwować przebieg chorób oraz reakcje na poszczególne leki lub przeprowadzane zabiegi[31]. Bakterie hodowano na tzw. „Menschenboulion”, czyli rosole z człowieka, którego wyrób polegał na ugotowaniu i podaniu jako pożywki dla bakterii ludzkiego mięsa, pobranego z zamordowanych wcześniej więźniów[32]. Zakażenia dokonywano przez nacięcie skóry na ramionach i wprowadzenie do rany bakterii oraz przez dożylne, domięśniowe lub podskórne wstrzyknięcie 2 ml krwi osób chorych[33]. Firmą która nie zawahała się w wykorzystaniu mężczyzn, kobiet i dzieci do prowadzenia badań nad skutecznością leków i szczepionek był np. znany dziś wszystkim Bayer, z pełną świadomością dostarczający specyfików w celu przetestowania ich na ludziach[34]. Zachowały się też dokumenty, w których firma otrzymuje przydział więźniów do doświadczeń i wkrótce później zawiadamia o ich śmierci[35]. Warto zaznaczyć, że nikt odpowiedzialny za zbrodnicze eksperymenty ze strony przemysłu farmaceutycznego nie został po wojnie pociągnięty do odpowiedzialności[36].

Bez wątpienia działania lekarzy obozowych podczas II wojny światowej położyły trwały cień na historii medycyny. Wielu z nich rozpoczynało swoją karierę naukową broniąc prac doktorskich, które powstały w oparciu o opisane wyżej eksperymenty. To przeraża nie tylko ze względu na sposób i tematykę prezentowanych zagadnień, ale również ze względu na fakt, że uczelnie dopuszczały do powstawania takich rozpraw, a później oceniały je bardzo wysoko[37]. Oczywiście nie można osądzać wszystkich przez pryzmat patologii, która ogarnęła III Rzeszę, jednak bierność całego środowiska medycznego, czyni je współodpowiedzialnym za zaistnienie tej patologii. Wstrząsające jest także to, że wszystko działo się na oczach świata, przede wszystkim aliantów, którzy wiedzieli o przeznaczeniu obozów koncentracyjnych, ale zbyt długo pozostawali głusi na docierające z różnych źródeł sygnały o makabrycznych zbrodniach tam popełnianych[38]. Trzeba także zaznaczyć, że proces lekarzy w Norymberdze nie zakończył się skazaniem wszystkich winnych. Nieliczne ofiary eksperymentów medycznych, którym udało się przeżyć nigdy nie odzyskały dawnej sprawności. Do końca życia zmagały się z bólem i dolegliwościami będącymi następstwem pobytu w obozie, nie mówiąc już o zdruzgotanej psychice. Oprawcy natomiast, w dużej części zdążyli zniknąć w odpowiednim czasie, inni zostali uniewinnieni lub otrzymali niskie kary, co wkrótce po wojnie pozwoliło im na nowo otworzyć praktyki lekarskie[39]. Tak było np. ze znanym chyba wszystkim Josefem Mengele, który do końca lat `70 żył w dostatku i spokoju, nie niepokojony przez nikogo w Paragwaju[40].

Podobne przykłady opieszałości w ściganiu zbrodniarzy wojennych po 1945 r. można by mnożyć, ale jest to temat na odrębną publikację. Osobnym tematem jest także postawa koncernów farmaceutycznych, które w ogóle nie poniosły odpowiedzialności za udział w zbrodniczych praktykach, a to właśnie na ich wynikach krótko po wojnie rozpoczęły zbijanie gigantycznego kapitału.

Lekarze, którzy uniknęli odpowiedzialności za zbrodnicze eksperymenty medyczne[41]:

- Benno Adolph, lekarz obozowy w Auschwitz, Flossenbürg, Buchenwaldzie, Bergen-belsen, Neuengamme, w 1953 r. przeprowadza się do NRD, a od 1958 r. pracuje w różnych klinikach na Zachodzie;

- Karl Babor, brał udział w eksperymentach w Dachau, jako lekarz wyjeżdża do Etiopii;

- Otto Blaschke, lekarz obozowy Auschwitz, Flossenbürg, Ravensbrück, Mauthausen, otwiera praktykę lekarską w Ludwigsburgu;

- Ludwig Blies, lekarz obozowy w Buchenwaldzie, otwiera praktykę lekarską w Offenbach;

- Karl Böhmichen, lekarz obozowy w Neuengamme, Mauthausen, Flossenbürg, zostaje ordynatorem w sanatorium kardiologicznym w okręgu Büdingen;

- Rudolf Brachtel, oddział eksperymentów z malarią w Dachau, otwiera praktykę lekarską w okręgu Gießen;

- Gerhard Ehrlich, lekarz obozowy Flossenbürg, znika w NRD;

- Hans Kurt Eisele, skazany na śmierć w 1952 r. wychodzi na wolność i otwiera praktykę w Monachium;

- Hermann Kiesewetter, prowadził eksperymenty w Dachau i Mauthausen, po 1945 r. zamieszkał w Berlinie Wschodnim;

- Heinrich Plaza, lekarz obozowy w Buchenwaldzie, Natzweiler i Auschwitz, otwiera praktykę w okręgu Altötting;

- Sigbert Ramsauer, lekarz obozowy w Mauthausen i Dachau, pracuje później jako lekarz w Klagenfurcie;

- Heinrich Rindfleisch, lekarz obozowy Sachsenhausen i Lublin, zostaje ordynatorem oddziału chirurgicznego szpitala Joannitów w Rheinhausen;

- Hugo Schmick, lekarz obozowy Sachsenhausen, otwiera prywatną klinikę w Bawarii;

- Heinrich Schmidt, lekarz obozowy w GroßRosen, osiedla się w dolnej Saksonii;

- Gustaw Ortman, Sachsenhausen, Dachau, osiada w Lehr w Szwarcwaldzie;

- Erich Wagner, Buchenwald, otwiera praktykę w Lehr w Szwarcwaldzie;

- Robert Neumann, Buchenwald i Auschwitz, zostaje pracownikiem naukowym zakładu farmaceutycznego Stada w Tybindzie;

- Emil Schmitz, Sachsenhausen, zostaje pracownikiem naukowym zakładów farmaceutycznych Boehringer;

Po 1945 r. prywatne praktyki spokojnie prowadzili także: Eduard Klug (Sachsenhausen), Richard Kreibich (Sachsenhausen), Richard Krieger (Sachsenhausen, Mauthausen, Natzweiler) , Helmut Müllmerstaedt (Dachau), Julius Muthig (Dachau, Sachsenhausen).

źródło: dziwnawojna.pl/lekarze-w-obozach-zaglady-zbrodnicza-medycyna-iii-rzeszy/
Niemiecki ciągnić odpalony po ponad 40 latach
s................r • 2013-09-06, 17:43
Lanz Bulldog - niemiecki kultowy ciągnik. Jeden cylinder o pojemności 6, 8 a bywały i 10 litrów, dwusuw. Odpalany przez gruszkę żarową. Po 40 ponad latach odnaleziony w tajnym niemieckim bunkrze, po zalaniu odpowiedniej mieszanki, pali z kluczyka, oczywiście po podwójnym podgrzaniu świec żarowych. To jest niemiecka technologia, a nie polonezy które przez ten czas zjadły by myszy.
Najlepszy komentarz (34 piw)
Trimeresurus • 2013-09-06, 17:55
No tak, bo jak ktoś pochwali niemiecką konstrukcję to od razu jest naziolem. Daj sobie siana z tym, człowieku. Mają ohydne kobiety, to są solidni w robocie, proste. Kij, że niemiecka konstrukcja, jeśli sprawdza się świetnie - TO JEST ŚWIETNA.

My (Polacy) lubimy oszczędzać. Temu nie raz i nie dwa posiadamy dziadostwo. Wszyscy o tym wiemy.

Pisałem ogólnie, bo jest też spora część osób, które naprawdę wolą mieć coś dobrej jakość i nie oszczędzają ile wlezie na produktach.
No to muslimy dopięły swego w niemczech

Zakaz świątecznych symboli Berlinie – żeby nie ranić uczuć religijnych

Władze berlińskiej dzielnicy Kreuzberg zakazały obchodzenia świąt Bożego Narodzenia w miejscach publicznych. W związku z tym nielegalne będą świąteczne wystroje wystaw sklepowych czy puszczanie kolęd. Jedynym dozwolonym elementem będzie jedna choinka w wyznaczonym przez miasto miejscu.

Władze tłumaczą, że zakaz dotyczy nie tylko chrześcijan. W tym roku wyznawcy islamu chcieli uczcić zakończenie ramadanu, jednak nie otrzymali na to zgody. Zakaz obchodzenia świąt Bożego Narodzenia jest wg radnych konsekwencją tego wydarzenia. W Kreuzbergu mogą się odbywać duże festiwale, jak np. „Karnawał Kultur”, „Święto Piwa” czy inne większe imprezy pod warunkiem, że nie mają nic wspólnego z religią.

Warto pamiętać, że Kreuzburg to jedna z najbardziej specyficznych dzielnic w Berlinie. Silne wpływy mają w niej środowiska homoseksualne i anarchistyczne. O dzielnicy można przeczytać na portalach turystycznych: „Jak przystało na dzielnicę zbudowaną na wartościach sprzecznych z instytucjonalizmem, Kreuzberg preferuje bunt – graffiti pokrywa wszelkie dostępne powierzchnie, hałaśliwi imprezowicze okupują stoiska z shoarmą czynne późno w nocy, a niektórzy mylą boczne uliczki z ubikacją”. Wydaje się więc, że decyzja władz dzielnicy nie spotka się z dużym protestem obywateli Kreuzberga.

www.plwolnosci.pl/a/3796/Zakaz-swiatecznych-symboli-Berlinie--zeby-nie-ranic-uczuc-religijnych
Najlepszy komentarz (32 piw)
orz1 • 2013-09-04, 17:24
Adolf się w grobie przewraca
Opuszczony dwór w Eerie
Darzla • 2013-09-04, 9:25
Dwór ten należał do niemieckiego chirurga.

Reszta w komentarzach.
Źródło
Najlepszy komentarz (49 piw)
b................e • 2013-09-04, 14:29
Mała Benia napisał/a:

ciekawi mnie historia w jaki sposób został opuszczony



Pewnie mieszkańcy się wyprowadzili.
Porządek musi być
Vof • 2013-09-02, 19:21
Niemcy: Szturm policji na niewinną rodzinę.

20 uzbrojonych policjantów i pracowników socjalnych przemocą odebrało czwórkę dzieci (7-14 lat) rodzinie, która postanowiła kształcić swe pociechy w domu. W Niemczech homeschooling jest nielegalny.



Do szturmu na dom Petry i Dirka Wunderlichów niedaleko Darmstadt doszło w czwartek rano. Właśnie zaczynali się uczyć. Dirk spojrzał przez okno i zobaczył, że dom został otoczony. - Powiedzieli, że chcą ze mną rozmawiać. Chciałem zadać pytanie, ale zobaczyłem trzech policjantów z taranem, chcących wyważyć drzwi, więc je otworzyłem - relacjonuje mężczyzna. Dodaje, że chwilę potem policjant pchnął go na krzesło. - Przy moim najlżejszym ruchu chwytał mnie jak terrorystę - mówi ojciec.

Ekipa, która wtargnęła do domu, oświadczyła, że ma nakaz odebrania dzieci. I rzeczywiście miała. Sąd przewidział nawet możliwy opór ze strony dzieci i zezwolił na użycie wobec nich siły (sic!).

- Nikt by się nie spodziewał, że coś takiego zdarzy się w naszej cichej, spokojnej wiosce. To było jak sceny z filmu science fiction. Nasze dzieci i sąsiedzi przeżyły traumę - żali się Dirk Wunderlich, który musiał patrzeć, jak jego 14-letnia córka Machsejah jest zabierana siłą przez dwóch potężnych policjantów.

- Gdy wyszedłem na zewnątrz, zobaczyłem płaczącego sąsiada. Moja żona próbowała ucałować i przytulić córkę na pożegnanie. Jeden z agentów specjalnych odepchnął ją łokciem, mówiąc: “Na to już za późno”. Jaki rząd tak postępuje? - pyta retorycznie Dirk Wunderlich.

Po tym zajściu odbyło się spotkanie rodziców z przedstawicielami władz. Ci okazali im nawet odrobinę sympatii. Nie zmieniło to jednak faktu, że przesłuchanie w ich sprawie zarządzono na czas, kiedy „sędzia wróci z wakacji”.

Domowe nauczanie było jedynym powodem odebrania dzieci Wunderlichom. W dokumentach nie ma zarzutów stosowania przemocy czy zaniedbania.

Wunderlichowie, prześladowani w Niemczech za domowe nauczanie dzieci, szukali już schronienia za granica, w innym kraju Unii Europejskiej. I znaleźli go. Niestety, utrzymujący rodzinę Dirk nie mógł tam znaleźć pracy i w zeszłym roku cała rodzina wróciła do Niemiec.

- Ci ludzie są rozbici. Są wstrząśnięci do głębi i zszokowani. Ale powiedzieli mi też, że postępowali zgodnie ze swoim sumieniem i wiarą. Nie pokładają jej w państwie niemieckim, ale mają jej wiele wobec Boga. To inspirująca i odważna rodzina - powiedział Mike Donnelly z HSLDA, amerykańskiej organizacji broniącej praw homeschoolersów.

Przypomniał, że Niemcy ratyfikowały szereg międzynarodowych traktatów praw człowieka, gwarantujących rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie ze swymi przekonaniami. Utrzymywanie przymusu szkolnego w obecnej formie oznacza - jak podkreślił - niewywiązywanie się z przyjętych zobowiązań oraz łamanie standardów demokratycznych.

Wunderlichowie nie są jedyną niemiecką rodziną, która ma problemy w związku z wyborem homeschoolingu jako metody kształcenia dzieci. Z tego samego powodu o azyl w USA poprosiła rodzina Romeike. Amerykański sąd przyznał im ten azyl, jednak wyrok ten został zaskarżony przez administrację prezydenta Obamy, która argumentowała, że prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami rodziców nie należy do podstawowych wolności człowieka. W toku jest więc proces w sprawie zgody USA na deportację tej rodziny do Niemiec. Tam czekałyby na nich rujnująco wysokie kary finansowe oraz - najprawdopodobniej - odebranie dzieci. Sprawa trafi najprawdopodobniej do amerykańskiego Sądu Najwyższego.

źródło: info.wiara.pl/doc/1689066.Szturm-policji-na-niewinna-rodzine
Najlepszy komentarz (23 piw)
Hrodgar • 2013-09-02, 19:39
@up, ty tak na poważnie? Rodzice stracili dzieci ponieważ sami chcieli je nauczać, bez udziału państwa, bez państwowej poprawności politycznej, w skutek czego zostali potraktowania jak by co najmniej budowali bombę atomową w domu.
Kurwa, kolejny przykład że Europa to kontynent socjalistycznych państw, które chcą kontrolować każdy aspekt życia obywatela.
Ciekawy wywiad z prof. Witoldem Kieżunem odnośnie cwanej rekolonizacji Polski ( i nie tylko) przez bogacące się państwa zachodnie. Mówi, jak jest. Warto przeczytać.



- Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neo-kolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu – z profesorem Witoldem Kieżunem rozmawia Krzysztof Świątek.

- Głosi Pan pogląd, że Polska podlega rekolonizacji. Na czym ona polega, kto realizuje tę koncepcję i jakie będą jej skutki?

- Problem rekolonizacji znam o tyle dobrze, że przez 10 lat prowadziłem jeden z największych programów ONZ modernizacji krajów Afryki Centralnej. I miałem możliwość zorientowania się jak wygląda polityka wielkiego kapitału w stosunku do dawnych krajów kolonialnych. Kiedy stawały się wolne, z reguły odzyskiwały dostęp do źródeł surowców, a także przedsiębiorstw znajdujących się wcześniej w rękach kolonizatorów. W II połowie lat 80. rozpoczęła się olbrzymia akcja rekolonizacji. Kapitał międzynarodowy „oświadczył” mieszkańcom Afryki: macie niepodległość, swoje państwa, natomiast my wykupimy wasze przedsiębiorstwa, głównie zajmujące się eksploatacją złóż minerałów, ale także uprawą kawy, herbaty czy egzotycznych owoców. Wy będziecie prowadzić małe i średnie firmy, pracować na roli i oczywiście kupować nasze towary, bo sami, niewiele produkując, zostaniecie zmuszeni do importu.

Na przełomie lat 70 i 80. rozpoczyna się rewolucja informatyczna. Pojawia się możliwość tworzenia potężnych imperiów gospodarczych, które zyskują szansę oddziaływania na cały świat. To stworzyło kapitalną okazję do rekolonizacji. Jedna grupa kapitałowa mogła przejąć np. kopalnie w Kongo, Rwandzie i Ugandzie. Przerażająca stopa korupcji w Afryce ułatwiała niezwykle tani zakup. Ta akcja, akceptowana przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy, niesłychanie się rozwinęła.

- Skutki polityki wielkiego kapitału widział Pan w Rwandzie.

- Znam podłoże konfliktu rwandyjskiego. W moim projekcie pracowało 56 osób, w tym 45 Murzynów, z których tylko dwóch przeżyło. Resztę zamordowano. Cały konflikt był olbrzymią akcją kapitału amerykańskiego. Kiedy na początku lat 60. Rwanda i Burundi odzyskały niepodległość, władzę opanowali Tutsi. Później w Rwandzie doszło do rewolucji i władzę przejęli Hutu, a większość Tutsi uciekła do Ugandy. Okazało się, że uciekinierzy z Rwandy reprezentowali wyższy poziom, niż ludność miejscowa, opanowali więc władzę w wojsku. I wtedy doszło do porozumienia z amerykańskim kapitałem zbrojeniowym – dacie nam na kredyt broń, a my uderzymy na Rwandę, a potem przez Burundi dojdziemy do Zairu, który jest najbogatszym krajem zasobnym w minerały, diamenty i uran. Zair był wtedy opanowany przez kapitał belgijski i francuski, a chciał tam wejść kapitał amerykański. Wszystko rozgrywało się na moich oczach. Amerykanie przekazali sprzęt do Ugandy i ta rozpoczęła wojnę. Rwanda miała gorsze uzbrojenie radzieckie. Ewakuowano mnie w momencie, kiedy mój zastępca został zamordowany, a armia ugandyjska była 20 km od stolicy Rwandy. Hutu, w odwecie zaczęli mordować miejscowych Tutsi. Tutsi z Ugandy zdobyli Rwandę, przeszli pokojowo przez Burundi – cały czas opanowane przez Tutsi – i ruszyli na Zair. W tym kraju wymordowano 500-600 tys. ludzi i region został opanowany przez kapitał amerykański i brytyjski. Dziś kontroluje on całą Afrykę centralną.

- W jaki sposób przeniesiono pomysł na rekolonizację Afryki tak, by objęła naszą część Europy?

- Sytuacja Afryki była interesująca ze względu na surowce, ale przedstawiciele kapitału światowego zdawali sobie sprawę, że tam robotnik, a nawet inżynier jest słabo wykwalifikowany. Kocham Murzynów, są sympatyczni, mili, ale mają jedną wadę – brakuje im zmysłu do systematycznej pracy. Kultura afrykańska zrodziła się nie z pracy, a z zabawy. W Burundi są np. lasy bananów, z których można zrobić zupę, piwo czy chleb. Jeszcze w latach 30. po ulicach Bużumbury biegały daniele, wystarczyło z łuku strzelić, nie trzeba było pracować. Mieszkańcy wyżywali się w zabawie i to zostało do dziś. Uroczystości zaręczyn i ślubu trwają wiele dni.

Tymczasem Polska dysponowała kadrą wykwalifikowanych inżynierów i robotników. Wedle źródeł amerykańskich, w 1980 roku znajdowała się na 12. miejscu jeśli chodzi o wielkość produkcji. Pojawia się więc kolejna fantastyczna okazja dla światowego kapitału zdobycia atrakcyjnego rynku. I rusza George Soros. To jeden z 10 najbogatszych ludzi na świecie, dorobił się na spekulacjach giełdowych.
Polska jest otwartym krajem, w którym znaczna część młodszej kadry przywódczej przebywała w USA na stypendiach. Jest wielu Cimoszewiczów, Kwaśniewskich, Rosatich, Balcerowiczów. Leszek Balcerowicz uzyskał tytuł MBA na Saint John’s University. Decyzja – zaczynamy w Polsce. Wielki reprezentant światowego kapitału George Soros przyjeżdża w maju ’88. Spotyka się z Rakowskim i Jaruzelskim. Natychmiast tworzy za miliony Fundację Batorego stawiając jako cele: otwarte społeczeństwo i otwarty rynek. Niedługo później NBP tworzy 9 banków komercyjnych z partyjnym kierownictwem. Zaczyna się I etap tworzenia tzw. przedsiębiorstw nomenklaturowych. Soros opracowuje program w oparciu o tzw. konsensus waszyngtoński. Zakłada on otwarcie granic, możliwość dużego importu i jak najdalej idącą prywatyzację. Bazuje na koncepcji neoliberalizmu Miltona Friedmana, absolutyzującą wolny rynek, w której państwo nie ma nic do gadania. Soros sprowadza Sachsa, który jest finansowany przez Fundację Batorego.

- Sachs spotyka się ze strategami Solidarności.

- W maju ’89 roku idzie do Geremka. Geremek przyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Jadą do Kuronia na Żoliborz. Kuroń nie zna angielskiego, więc zapraszają Liptona, który pracuje w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, a jednocześnie w redakcji „Gazety Wyborczej”. Kuroń powtarza, że wszystko na pewno wyjdzie i poleca Sachsowi opracowanie programu. Jadą do „Gazety Wyborczej”, gdzie jest komputer i do rana Lipton z Sachsem opracowują program. Biegną do Michnika, który też wyznaje, że nie ma zielonego pojęcia o ekonomii. Ale decyduje się napisać artykuł: „Wasz prezydent, nasz premier” i zobowiązać rząd do realizacji programu. Nie odkrywam niczego nowego. Wszystko jest w książce Jeffreya Sachsa: „Koniec z nędzą. Zadanie dla naszego pokolenia”. Później Sachs spotyka się z OKP w sejmie…
- …większość posłów też nie ma wiedzy ekonomicznej…

- Aleksander Małachowski przyznał później: „Byliśmy jak barany”. Powstaje pytanie: kto ma realizować tę koncepcję? Jako pierwszy brany jest pod uwagę Trzeciakowski, który odmawia. Nie zgadzają się także Józefiak i Szymański. Wtedy Stefan Bratkowski stawia moją kandydaturę. Ja jestem w Burundi, gdzie nie ma ambasady, dlatego dzwoni ambasador z Kenii, ale nie umie sprecyzować o jaką propozycję chodzi. Brakowało mi roku do zakończenia realizacji 10-letniego programu, stąd odmawiam. Wtedy Kuczyński ni stąd, ni zowąd łapie Balcerowicza. Co ciekawe, Balcerowicz robi doktorat w ’75 roku, a w ’89 nie ma jeszcze habilitacji. Kiedy pracowałem w Wydziale Zarządzania UW to nasi adiunkci musieli w ciągu pięciu lat zrobić habilitację. W przeciwnym razie byli zwalniani. Sprawa druga – Balcerowicz nie brał udziału w pracach Okrągłego Stołu. Po trzecie – nigdy w życiu niczym nie kierował. Dobór więc bardzo dyskusyjny. W tym czasie OKP tworzy komisję do stworzenia programu gospodarczego pod przewodnictwem prof. Janusza Beksiaka. I wtedy Mazowiecki stawia sprawę na ostrzu noża – albo oni, albo my. Zostaje Balcerowicz.

- Dlaczego inni nie chcieli jej realizować?

- Bo poza zdławieniem inflacji, skutkowała zniszczeniem państwowych przedsiębiorstw, likwidacją PGR-ów, masowym bezrobociem, a jednocześnie zalewem importu – importowaliśmy wówczas nawet spinki do włosów i makulaturę. Przyjeżdżam wtedy do Polski i widzę mleko francuskie na półkach. Kuzynka mówi mi, że jest propaganda, by nie kupować polskiego mleka, bo rzekomo butelki myje się proszkiem IXI. Pytam o „Mazowszankę”, którą zawsze lubiłem. Okazuje się, że nie ma. Można za to nabyć niemieckie wody mineralne. Chcę kupić krem do golenia Polleny. A trzeba pamiętać, że Szwedzi specjalnie przyjeżdżali do Polski po wódkę i polskie kosmetyki. Polleny też nie ma, jest Colgate. W końcu ekspedientka znajduje Pollenę w magazynie. Widzę, że jest trzy razy tańsza. Kobieta tłumaczy, że bardziej opłaca jej się sprzedawać droższy towar, więc polskiego nie wystawia. Krótko mówiąc, rozpoczyna się świadoma likwidacja konkurencji. Siemens kupuje polski ZWUT, który dysponuje wówczas monopolem na telefony w Związku Radzieckim. Niemcy dają pracownikom dziewięciomiesięczną odprawę. Wszyscy są zadowoleni. Po czym burzą budynek, całą aparaturę przenoszą do Niemiec i przejmują wszystkie relacje z Rosją. Likwiduje się „Kasprzaka”, produkcję układów scalonych, diod, tranzystorów, a nawet naszego wynalazku, niebieskiego lasera. Wykupuje się polskie cementownie, cukrownie, zakłady przemysłu bawełnianego, świetną wytwórnię papieru w Kwidzyniu. A my uzyskane pieniądze „przejadamy”.

- Największy skandal to jednak sprawa Narodowych Funduszy Inwestycyjnych.

- Kupiłem wtedy świadectwo NFI za 20 zł, wychodzę z banku i zatrzymuje mnie mężczyzna oferując za nie 140 zł. Okazało się, że posiadacz 35 proc. akcji miał prawo do podejmowania decyzji sprzedaży. NFI tworzyło ponad 500 najlepszych przedsiębiorstw. Wszystkie upadły albo zostały za grosze sprzedane. I potem te świadectwa były po 5 zł. Toczyły się procesy, m. in. Janusza Lewandowskiego, zakończony w zeszłym roku uniewinnieniem. Wszyscy porobili kariery, a Balcerowicz dostał Order Orła Białego i był kandydatem do Nagrody Nobla. To nie do wiary!
- Polska oddała banki, a sektor energetyczny przejmują firmy narodowe innych państw, np. szwedzki Vatenfall.

- Wcześniej TP SA przejął państwowy France Telecom. Podobnie działo się w Afryce. Wszystkie towary eksportowane z Europy albo Ameryki były bez porównania droższe. Kupiłem w Afryce volkswagena za 15 tys. dolarów, przyjechałem do Berlina, patrzę – kosztuje tylko 8 tys. Teraz także ceny artykułów przemysłowych są w Polsce dużo wyższe, zaś płace nieporównywalnie niższe. Na tym polega interes firm zagranicznych. Gdyby płace, żądaniem związków zawodowych, doprowadzono do poziomu wynagrodzeń za granicą, to koncerny przeniosłyby się do Rumunii, Bułgarii, na Białoruś, do Chin, a nawet do Afryki. Przecież Ford zlikwidował fabrykę pod Warszawą i otworzył ją w St. Petersburgu.

- Czy podobnie rekolonizowano inne kraje, które wychodziły z komunizmu?

- Tak, tę koncepcję zrealizowano w całej Europie Środkowej.

- Jak ocenia Pan aktualną sytuację Polski?

- Jest tragiczna. Suma długu państwa i długu prywatnego przekracza poziom dochodu narodowego. A dług rośnie, bo całe te 20 lat mamy ujemny bilans w handlu zagranicznym. Żyjemy wedle filozofii sformułowanej przez premiera Tuska – „tu i teraz”. Nie ma żadnego planu strategicznego.

- Czy limity emisji Co2 to pomysł na doprowadzenie do upadku polskiego przemysłu?

- Pakiet klimatyczny jest korzystny dla zachodu Europy, który kombinuje, by eksploatować kraje Europy Środkowej. To mają być neo-kolonie. Temu służy likwidacja polskich banków, ciężkiego przemysłu i handlu. To są ostatnie lata polskiego handlu. Tylko w tym roku Carrefour i Biedronka zamierzają otworzyć paręset nowych placówek.

- Czyli Polacy nie mają być właścicielami dużych firm?

- Taki jest cel. Polsce grozi poważny kryzys finansowy. Zagrożony jest system ubezpieczeń społecznych. Jak można było stworzyć OFE – kilkanaście zagranicznych firm, które biorą po 7,5 proc. prowizji? Należało powołać jedno polskie towarzystwo emerytalne, które tworzy fundusz inwestujący tylko w budowę wieżowców, duże przedsiębiorstwa i na tym zarabia. Tak jak ONZ, którego fundusz emerytalny jest właścicielem wieżowców w Nowym Jorku, których wartość idzie co roku w górę. Ale zagranicznym firmom ubezpieczeniowym dawać takie zarobki?!

- Dlaczego Niemcy zdecydowali się otworzyć swój rynek pracy?

- Jest zapotrzebowanie na konkretne zawody, m. in. informatyków, lekarzy oraz osoby do opieki nad ludźmi starszymi. Zarazem Niemcy prowadzą konsekwentną politykę. W latach 70. wyemigrowało paręset tysięcy Polaków, którzy mieli rodziny w Niemczech. Oni się zgermanizowali. Także część mieszkańców Dolnego Śląska ma już obywatelstwo niemieckie i praktycznie tylko wakacje spędza w Polsce, a pracuje w Niemczech. Zakładamy, że po 1 maja wyjedzie kolejne 400 tys. Polaków.

- Za granicą pracuje już 1,5 mln Polaków. Jakie będą konsekwencje masowej emigracji zarobkowej?

- Tragiczne. Zabraknie nam specjalistów i robotników wykwalifikowanych, a to ograniczy możliwości rozwoju. Najzdolniejsi wyjeżdżają i tylko niewielki procent z nich wróci. W tej chwili przysyłają jeszcze pieniądze do Polski, ale to się skończy, kiedy ściągną rodziny. A przecież wymieramy jako naród, bo statystyczna Polka rodzi 1,23 dziecka. W rekordowym tempie rośnie mocarstwowość i rola Niemiec, które już są 4. potęgą świata i ściągają najlepszych specjalistów, również z Polski.
Program Solidarności sformułowany na I zjeździe w Oliwie to była koncepcja samorządności – tworzenia samorządów przedsiębiorstw i samorządów zawodowych. Po ’89 roku udało się utworzyć 1500 spółek pracowniczych, które dziś świetnie prosperują. Ale na poziomie państwa projekt „S” odrzucono.
Prof. Witold Kieżun – teoretyk zarządzania, uczeń Tadeusza Kotarbińskiego, wykłada w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie; był żołnierzem AK i powstańcem warszawskim.

Link do artykułu: padre.info.pl/wywiady/item/358-polska-neo-kolonia-wywiad-z-prof-witold...