Witam,
ostatnio miałem okazję gościć w rodzinnych stronach swojej kobiety ( rejony Ostrowa, ok. 120 km od Wrocławia ) i mieć okazję poznać jej najbliższą rodzinę. Miałem okazję rozmawiać z jej dziadkiem i opowiedział mi dosyć ciekawą historię z ich rejonu, która miała miejsce zaraz po wojnie, w latach 50 ubiegłego wieku. No to lecimy -->
pierwsza sytuacja
na początku lat 50'-tych zaginęła mała dziewczynka. Oczywiście poszukiwania pobliskich lasów, pól, rzek etc. przez rodzinę, sąsiadów i oczywiście milicję. Po 3-4 dniach dziewczynka miała jak gdyby nic przyjść normalnie do domu. Była czysta, uśmiechnięta, najedzona. Nie miała żadnych znamion na ciele, że coś jej się stało złego. Oczywiście została przesłuchana jeśli można tak powiedzieć. Miała przekazać, ze gdy się bawiła podszedł do niej jakiś człowiek, rozmawiał z nią, bawił się itp. Dziewczynka miała obudzić się na skraju lasu, wstała i przyszła do domu. Była nie świadoma, że nie było jej kilka dni.
druga sytuacja miała miejsce około 2 lata później od powyżej akcji. Podobny schemat, tylko, że tym razem zaginęła młoda, 15 letnia dziewczyna. Oczywiście jak wyżej - szerokie poszukiwania, milicja oczywiście połączyła obie te sprawy. Za dużo podobnych faktów.
Dziewczyna również odnalazła się po kilku dniach cała i zdrowa ale tym razem tak miło nie było. Również rzekomo gdy pracowała na polu podszedł do niej tajemniczy mężczyzna ale mimo wszystko nie czuła strachu ani zagrożenia. Również miała z nim dłużej rozmawiać, mężczyzna miał się trochę nietypowo zachowywać, zadawać dziwne pytania, czy jest szczęśliwa, czy jej rodzice walczyli na wojnie, czy żyją, czym się zajmuje. Tematy niby normalne, ale forma pytań była nietypowa, mężczyzna miał się posługiwać innym dialektem polski. Używał innych sformułowań. Oczywiście tutaj policja się nie szczypała i dziewczynę przemaglowała mocniej jak dziewczynkę. Stworzono coś na wzór psychologiczny "porywacza". Aha - dziewczyna również nie miała pojęcia, że upłynęło kilka dni - nie pamięta, że zachodziło słońce i nastawała noc. Po prostu miała z nim rozmawiać i tyle.
trzecia sytuacja -
trzecia sytuacja miała miejsce dokładnie w kwietniu roku 1956. I podobnie - znowu zaginięcie ale tym razem dorosły mężczyzna. Poszukiwania, przesłuchania etc. - facet odnalazł się po ok. 2 tyg. Znaleziono go ok. 25 km od miejsca rzekomego uprowadzenia, był nie przytomny. Oczywiście gdy sytuacja zdrowotna umożliwiła by go przesłuchać, policja to uczyniła. Wynikało jedno - Jakiś mężczyzna podszedł do uprowadzonego. Był nie swoi, agresywny i nie tutejszy. Miał mieć trochę ciemniejszą karnację, mocny zarost, generalnie brunet/czarne włosy ( nie znam się kurwa, szatyn ? ) coś takiego. Tajemniczy spotkany podobnie tylko rozmawiał z poszkodowanym, ale tematy tyczyły się tylko niedawno odbytej wojny. Brunet ( tak go nazwijmy ) miał nie polskie podejście do tematu, nie obwiniał tylko jednej rasy ( miał użyć takiego sformułowania - RASY ), że to ludzie generalnie stoją za tym co się wydarzyło itp. Gdy mężczyzna z wioski oburzył się i miał ochotę po prostu jebnąć gościa, nagle ocucił się właśnie w szpitalu. Nic nie pamiętał więcej, nic nie wiedział etc.
czwarta i ostania sytuacja, miała spotkać samego dziadka/człowieka z którym rozmawiałem.
Człowiek ma swój las, pola i jak to zimą chodził rąbać drewno na opał. Któregoś razu, właśnie już pod koniec lat 50 ( miał wtedy właśnie około 25 lat ). Wracają z drewnem miał spotkać na leśnej ścieżce człowieka, który po prostu opierał się o drzewo. Podszedł, zapytał czy coś mu się stało ( bo miało strasznie pizgać - zima ). Tajemniczy facet nie reagował. "Dziadek" nie chcąc się narażać bo nie wiedział co to za typ, wolał wrócić do domu ( był sam ). Odchodząc od gościa parę metrów nagle zorientował się, że ten idzie obok niego a co najlepsze wg nie słyszał. Facet miał poprosić o szluga, po prostu. "Dziadek" się zatrzymał wyjął paczkę i ogień i dał gościowi. Ten oczywiście zajarał, podziękował i poszedł w swoją stronę. Gdy gość był z 2-3 metry od "dziadka" krzyknął czy mu nie zimno bo zauważył, że facet nie ma butów. Gość miał się uśmiechnąć ze szlugiem w mordzie, podniósł lekko nogę wyciągając ją ze śniegu, machnął w stronę dziadka i gość miał kurwa zobaczyć kopyto. Normalne kurwa kopyto. Tajemniczy nieznajomy jeszcze raz się miał uśmiechnąć i odszedł.
Dziadek podobno stanął jak wryty, zamurowało go i dopiero po kilku minutach był wstanie z stamtąd spierdalać, drewno miał zostawić.
Nazajutrz poszedł rano z bratem i ojcem, oczywiście z siekierami w razie W, ale nikogo na miejscu nie było. Drewno leżało jak porzucił, a obok nich były ślady kopyt byczych.
Od tamtej pory nic więcej się nie wydarzyło w tym miejscu tajemniczych poza normalnymi problemami życiowymi.
Tyle.
Mówiąc szczerze jak gość to opowiadał widziałem miny jego rodziny itp. i nie wskazywały mi na to, że robią sobie jaj itp. Była cisza, powaga. Jak gość skończył polano wódką i więcej o tym nie rozmawiano, przy najmniej przy mnie. Laska mi tylko o tym powiedziała, że słyszała już tę historię ale pobieżnie.
p.s - pewnie jest w chuj/huj błędów - jebie mnie to, stylistyka pewnie tez nie powala - trudno - nie jestem polonistą
pozdro