" „Dzieci w beczkach, głazem przygniecione,
w tapczanie martwe zwłoki chłopca schowane.
Zimno-martwe oczy lękiem przepełnione,
Polane benzyną małe ciałka spalone.”
Siedzisz przed telewizorem, drogi czytelniku tego bloga i wzdychasz, jak widzisz obrazki o małej Madzi i jej matce. Komentujesz, może nawet popłaczesz. Widzisz zwłoki chłopca, którego kilka lat próbowano zidentyfikować i nie wierzysz, że ktoś mógł mu wyrządzić taką krzywdę. Widziałem większy syf na tym skurwiałym świecie i właśnie teraz o tym napisze, a ty jak masz słabe nerwy to odejdź, wyłącz, nie czytaj.
Poznaj historię dwóch chłopców, 3-letniego Jasia i 9-letniego Pawełka. Żyli sobie Jaś z Pawełkiem w starym domku na małej wsi, w dwóch izbach z kuchnia, bez łazienki. Wioseczka na uboczu, wydawało by się cichutka, jak to się mówi „wsi spokojna, wsi wesoła”. Wesoła to była wieś, a jakże. Od skurwiałych meneli którzy chlali na potęgę każdego dnia, bo wiocha to typowy pegeerowski stwór, z perfidnymi wynaturzeniami.
Drogi czytelniku. Jest pewna prawda, o której nie zdajesz sobie sprawy. Tam gdzie powstawały pegeery, często było tak ze ściągano do nich z innych części Polski ludzi do pracy (przesiedleńców). Kto po wojnie był takim przesiedleńcem? Nauczyciel? Prawdziwy rolnik pracujący na ojczyźnie? Czeladnik? Nie. Szukano ludzi prostych, którzy za gorzałę i żarcie będą wypasać krowy, sprzątać obory i myć wymiona. Kto szedł do takiej pracy? Upośledzone społecznie jednostki, potrafiące funkcjonować tylko wtedy gdy ktoś wskaże paluchem i kopnie w dupę, żeby się ruszyć do roboty. W Pegeerze wszyscy chlali i wszyscy kradli. Pastuch ukradł ziemniaki, dyrektor postawił dom sobie, zamiast większego kurnika. To była norma. Robol to często jednostka upośledzona, bez szkoły lub kończąca szkolę na poziomie podstawówki. Cztery klasy mu wystarczyły, by pracować i robić to, co od niego wymagano.
Powstawały takie enklawy baraków na wiochach przy pegeerze. Dzieci wyzywane przez miastowych PEGERUCHAMI, które obdarte łaziły i brudne, lądując czasami z matka lub ojcem w mieście. Wyróżniały się brakiem obycia i zdziczeniem, bo łamały normy miastowych i tych co wiedzą lepiej jak się zachować.
Mimo że Pegeeru nie ma 20 lat, żyje w tych wioskach następne pokolenie. Z normami społecznymi i rodzinnymi, uzyskanymi od swoich rodziców. Pokolenie często wynaturzone i pozbawione wszelkich uczuć. Wyzute z człowieczeństwa, obdarte z moralności i bezwzględne w stosunku do swoich najbliższych.
Norma jest także to, że sąsiad nic nie widzi. To nie jego problem. Nie jego dzieci i chuj mi do tego. To co tamci robią w czterech ścianach mnie kompletnie nie interesuje, bo ja nie dość ze mam na to wyjebane, to nie chcę, by inni się interesowali. Ty nie wpierdalasz się w moje sprawy, a ja w twoje.
Rodzice Jasia i Pawełka to gówna. Oh, przepraszam najmocniej czytelników. Nie zauważyłem człowieczeństwa w nich, przecież to ludzie, którzy zboczyli na złą ścieżkę i trzeba dać im szansę. Jak tak można bez uczucia traktować ludzi? Pewnie jesteś zgorzkniałym kuratorem i z góry traktujesz swoich podopiecznych, jesteś bardzo, bardzo BE.
Hm. Określę ich inaczej. To worki na gówna. Mamusia z tatusiem są workami gówna. Mają gówno zamiast mózgu. Zadowolony? Jak nie odpowiada to nie czytaj.
Pawełek i Jas mieli tego pecha, że mamusia i tatuś pili, lecz nie pracowali, więc nie mieli pieniążków. Opieka dawała, a jakże. Coś tam czasem dorabiali, ale głównie chlali na umór. I teraz drogi czytelniku, któremu nie przeszkadza czytać o workach na gówno, powiem Ci, kiedy to miało miejsce. W ostatnim dziesięcioleciu. Kiedy to, od ponad 5 lat jesteśmy w najukochańszej Unii Europejskiej.
Na wiosce powstała świetlica, gdzie dzieci mogły się pobawić. Pracowała tam dziewczyna, studentka jakaś, która z różnym skutkiem organizowała dzieciakom jakieś zajęcia. Ciężka praca i całkowicie nie doceniana także finansowo, ale cieszyło się dziewczę, że na studia ma. Do świetlicy tej chodził także Jas z Pawełkiem. Największa zmora pani świetliczanki był stosunek starszych chłopców do Pawełka. Biedne dziecko było ciągle wyzywane od pedałów, kutasów i tym podobnie. Biedna świetliczanka próbowała dociec czemu tak do niego mówią, ale nikt jej nie powiedział, może dlatego że byłą z innej wsi, czy z miasta, już nie pamiętam. Po jakimś czasie przestała nawet reagować na te wyzwiska, bo ile można. Pawełek też nie chciał nic powiedzieć, tylko coraz rzadziej przychodził na zajęcia, unikając w ten sposób wyzwisk i zainteresowania tym tematem pani świetliczanki. Temat pewnie umarłby szybko i niewielu by pamiętało o Pawełku i jego problemach z rówieśnikami, gdyby któregoś dnia mały Jasio na pytanie pani czemu Pawełek nie przyszedł, odpowiedział:
- Bo był wczoraj pan i Paweł źle się czuje.
- Czy chory, czy był u lekarza? – docieka świetliczanka wiedząc z jakiego środowiska wywodzą się braciszkowie.
- Nie, nie chory.
W tym czasie kilku starszych chłopaków zaczęło się śmiać. Jas powrócił do swoich zabawek, ale pani świetliczanka tknięta złym przeczuciem zaczęła wypytywać śmiejących się chłopaków czy oni czegoś nie wiedzą.
- Pewnie ktoś go w dupe wyjebał – odpowiedział jeden z nich, co spowodowało skarcenie słowne za używanie wulgaryzmów i takie tam pewnie.
- To pani nie wie, że ojciec go za flachę sprzedaje takiemu jednemu pedałowi? – tym razem drugi ze śmiechem udzielił odpowiedzi. – przecież WSZYSCY o tym wiedzą.
Pani krew odpłynęła z głowy, zrobiła się blada a jej nie doświadczony w takich sytuacjach mózg zaczął pracować na bardzo intensywnych obrotach. Stanęła na wysokości zadania i poinformowała OPS że czegoś takiego była świadkiem. Ruszyła maszyna wymiaru sprawiedliwości z prokuraturą na czele, w konsekwencji umieszczając Pawełka i Jasia w rodzinie zastępczej.
Nowa opiekunka chłopców była bardzo dobrą kobietą i z wielką mądrością życiową. Jas opowiedział jej kiedyś przed snem, jak to Pawełkowi wujek wkładał pisiorka do buzi, jak kazał się głaskać po pisiorku. Opowiedział też, że wcześniej wujek pił z tata alkohol, a tata nie kazał wtedy Pawełkowi wychodzić, tylko mówił mu, że ma czekać w pokoju. Mamusia tez była i piła.
Pani świetliczanka szybko zrezygnowała z pracy na tej wiosce. Dwa razy wybito szyby w świetlicy, ktoś obrzucał jej kamieniami samochód. Także mniej dzieci zaczęło do niech przychodzić, a starsze zaczęły ją wyzywać. Nie wytrzymała i odeszła. Złamała tabu o którym wszyscy wiedzieli i wielu znienawidziło ją za to.
Posiniaczone ciałko, połamana nóżka
czas zagoi rany niczym dobra wróżka.
Lecz rany wewnętrzne, kutasem wyrżnięte
Na zawsze w Twej duszy będą porośnięte."
źródło moge podać na pw.