Efekt potrącenia przez VANa. Hong Kong.
#pogotowie
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów.
Niestety sytaucja związana z brakiem reklam nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany Link do Zrzutki
Efekt potrącenia przez VANa. Hong Kong.
Dwie osoby posiadające prawną zdolność do wykonywania medycznych czynności ratunkowych. Ratownik - kierownik zespołu ratownictwa medycznego i ratownik - kierowca ambulansu. Obie osoby z wykształceniem medycznym - czy to po studium, czy po studiach w kierunku ratownictwo medyczne.
Jest 6:45
Zawsze przychodzimy na zmianę 15 minut przed rozpoczęciem dyżuru. Jest to czas, by przygotować się do pracy, albo popierdolić głupoty z poprzednią zmianą i wypalić szybkiego fajka na balkonie.
Kierowca Ratownik (KierRat) sprawdza stan paliwa, płynów, stan licznika km.
Ratownik - kierownik ZRM - wyposażenie przedziału medycznego. Stan ampularium z lekami, stan narkotyków (BEZWZGLĘDNIE), poprawność działania defibrylatora, ssaka, poziom tlenu w butlach, stan podręcznego sprzętu (strzykawki, igły, paski do glukometru, maski tlenowe, opatrunki itd.).
Gdy auto i sprzęt są sprawdzone, przejmuję dyżur od kolegów i zgłaszam gotowość dyspozytorowi medycznemu.
Wchodzę do dyżurki. Sprawdzam teczkę z dokumentami, parzę kawę. Jest 7:00.
7:05
Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2.
Wezwanie do kobiety, która od tygodnia słabo się czuje. Mieszka 100 m od przychodni, ale lekarz odmówił wczoraj wizyty domowej, a ona nie jest w stanie dotrzeć samodzielnie do przychodni.
Czas do wyjazdu - 3 minuty. Kawa zostaje na biurku.
Dotarcie w ciągu 6 minut.
Proszę zamknąć psa. "Ale on nie gryzie". Tłumaczę kobiecie, że mamy na sobie tysiąc zapachów, bo bywamy w różnych domach. O ile spodnie i koszulkę ubrałem świeże dziś rano, to kurtki nie prałem od dwóch tygodni, bo nie mam na to czasu. "Nie gryzie". Nie wejdę. Choćby to był mały york, to nawet one potrafią boleśnie upierdolić w kostkę. Pańcia w końcu zamyka psa w łazience. Ujada toto niemiłosiernie.
Standardowe badanie: ciśnienie, pulsoksymetria, poziom glukozy we krwi, EKG dla pewności, szybkie badanie neurologiczne, ciepłota ciała.
Dyspozytor wywołuje mój zespół i pyta, kiedy będziemy kończyć, bo dwa kilometry dalej mężczyzna lat 45, będąc w pracy, spadł z dużej wysokości, rozbił głowę, stracił na chwilę przytomność i nie może ruszać nogami.
Wywiad i szybkie badanie zajmują około 25 minut. Wypełnianie dokumentacji medycznej - kolejne 15. Zespół jest zablokowany na przynajmniej 40 minut.
Odmawiam wyjazdu. Pojedzie karetka z miasta położonego 13 km dalej (jest najbliżej miejsca zdarzenia).
Słyszę przez radio, jak dyspozytor woła inny zespół. Dojadą na sygnale w 10 minut. My dojechalibyśmy w 3 minuty, ale jesteśmy zajęci.
Pani, która nas wezwała, okazuje się mieć gorączkę i rozwiniętą infekcję, którą należałoby leczyć antybiotykiem. Prosi ZRM o receptę.
Od kilkunastu lat zespoły ratownictwa medycznego nie wypisują recept, nie wystawiają zwolnień lekarskich. Poza tym jesteśmy ratownikami, nie ma wśród nas lekarza.
Zalecam pani wizytę w pobliskim ośrodku zdrowia.
Czasem, jeśli jest to znajoma przychodnia, zdarza mi się zadzwonić do koleżanki z rejestracji i poprosić o ustalenie wizyty. Kończymy wizytę w miejscu zdarzenia. Czas zakończenia: 7:50. Dyspozycja - powrót do bazy.
8:00
Otwieram śniadanie, wypijam na łyk czarną, gorzką i wystygłą już kawę.
8:15
Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2.
Wezwanie do przychodni - mężczyzna zgłosił się do lekarza z uczuciem kołatania serca. Lekarz zaleca transport na oddział kardiologii do specjalistycznego szpitala.
Wywiad od lekarza POZ (Podstawowej Opieki Zdrowotnej) brzmi: pacjent mówi, że czuje kołatanie serca. Z racji tego, że chodzi o serce, kieruje pacjenta na oddział kardiologii.
Pytam o parametry życiowe - ciśnienia nie zmierzono. EKG nie wykonano. Cofam kierowcę do ambulansu po kardiomonitor. W zapisie EKG - popularne dość schorzenie - atrial fibrillation - migotanie przedsionków. Nieleczone może prowadzić do udaru mózgu, zakrzepicy, zawału mięśnia sercowego. Od kiedy kołacze? Od wczoraj wieczorem. To nie pierwszy raz, kiedy kołacze.
Wiem, że na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym (SOR) w najbliższym mieście dyżuruje dzisiaj kardiolog. Podejmuję zatem decyzję, że nie będziemy gonić do szpitala wojewódzkiego 30 km dalej. Pacjent sam schodzi do karetki, siada na fotelu, zapina pas. Po około 15 minutach jesteśmy na SOR-ze. Kardiolog ogląda pacjenta, zleca ponowne wykonanie EKG i pozostawia pana na kilkugodzinnej obserwacji w szpitalu. Zgłaszam dyspozytorowi przekazanie pacjenta w SOR, otrzymuję godzinę zakończenia i dyspozycję na planowe mycie ambulansu.
9:30
Wjeżdżam na myjkę.
Raz w tygodniu zaplanowane jest mycie i pełna dezynfekcja karetki i sprzętu wielorazowego użytku. Zajmuje to około 2 godzin. Od zewnątrz robi to pracownik myjni. Mycie i dezynfekcja w środku to moje zadanie. Od sufitu do podłogi, cztery różne środki chemiczne do dezynfekcji, potem naświetlanie lampą bakteriobójczą.
11:30
Wjazd do garażu. Kierowca podpina auto pod "smycz" - ładowanie akumulatorów medycznych w karetce i postojowe, elektryczne ogrzewanie.
Zespół w stanie gotowości.
Mam chwilę na uzupełnienie dokumentacji medycznej z dwóch poprzednich wyjazdów i zjedzenie drugiego śniadania.
12:00
Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2.
Pani przejeżdżała główną ulicą i zauważyła, że na trawniku leży człowiek. Nie zatrzymała się, tylko pojechała dalej, ale spełniła obywatelski obowiązek i wezwała pomoc.
Dojeżdżając na miejsce, widzę znajomego już żuleiro, który z racji niewidzenia od nadużywania dykty (denaturatu), ma ksywę taką, a nie inną...
- Oczy, kurwa, znowu ty? Weź spierdalaj do domu, bo ci służby wezwę i pojedziesz na dołek.
- Dobra, kierowniku, nie robimy problemów.
Oczy oddala się z miejsca zdarzenia. Odstąpiono od wykonywania czynności. Pacjent odmówił podania danych osobowych (ufff... przynajmniej dwa kwity do wypisania mniej). Czas realizacji zlecenia: 35 minut.
13:05
Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 1.
Wyjazd o najwyższym priorytecie. Czas do wyjazdu - 1 minuta. Bezwzględne użycie sygnałów świetlnych i dźwiękowych.
40-letnia kobieta dostała napadu drgawek. Jest nieprzytomna, toczy pianę z ust. Znane nam Pueblo - osiedle mieszkań socjalnych. Czas dojazdu - 4 minuty.
Wchodzimy na trzecie piętro, obładowani jak małe Mongoły. Plecak (25 kg), defibrylator (15 kg), butla z tlenem (7,5 kg), teczka z dokumentami (waga znikoma przy poprzednim ekwipunku). Faktycznie - w mieszkaniu znajduje się kobieta w wieku około 40 lat i jej konkubent (w niższych warstwach społecznych jest to konkubent, w wyższych nazywają się przyjaciółmi lub partnerami). W mieszkaniu walają się kiepy od papierochów i puste butelki po Starogardzkiej. Kobieta siedzi na łóżku, nie bardzo jeszcze czai, co się wydarzyło. Konkubent opowiada, jak to kilka dni temu miał urodziny i do wczoraj świętowali. Dziś jeszcze nie zdążyła się napić alkoholu i nagle dostała drgawek.
Pomiar parametrów, obserwacja, czy przypadkiem nie doznała urazu głowy. Zauważam przygryziony język. Choruje na padaczkę? Choruje, ale nie bierze leków. Robię zastrzyk z Clonazepamu, aby zabezpieczyć ją przed kolejnym napadem, zalecam KATEGORYCZNE zaprzestanie picia alkoholu (podziała jakoś do wieczora) oraz niezwłoczną wizytę w poradni lekarza neurologa, wykupienie recept i regularne branie leków.
Zakończone "po, w miejscu". 13:45.
13:45
Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 1.
Wypadek komunikacyjny, jedna osoba poszkodowana, przytomna. Mężczyzna, lat 35.
16 km od aktualnego miejsca położenia. Czas dojazdu 13 minut.
Na miejscu straż pożarna (w całym ekwipunku, dwa wozy bojowe) oraz policja.
Poszkodowany w tym zdarzeniu ma założony przez strażaków kołnierz ortopedyczny i chodzi wokół samochodu. Jak się okazuje, jechał drogą osiedlową, drugi kierujący, wyjeżdżając z parkingu, uderzył w tylną, prawą ćwiartkę jego osobowego Fiata Uno. Prędkość wypadkowa znikoma. Na samochodzie sprawcy otarcie na zderzaku. Na samochodzie "ofiary" wgniecenie na tylnym błotniku. Poszkodowany pamięta doskonale, co się stało, zgłasza przeszywające bóle w odcinku szyjnym kręgosłupa i mroczki przed oczami. Doświadczenie każe mi z góry zasądzić, że są to "bóle odszkodowawcze", ale wnikliwie badam urazowo "poszkodowanego", mierzę parametry życiowe.
Tłumaczę, że z racji odniesionych "obrażeń", po zakończeniu czynności drogówki, może zgłosić się do najbliższego SOR celem prześwietlenia kręgosłupa.
Poszkodowany kategorycznie upiera się, że chce jechać karetką, bo się okropnie źle czuje i do tego ma mdłości.Tłumaczę, że w ten sposób zablokuje ZRM na co najmniej pół godziny. On płaci składki i mu się należy.
Poza tym, przewiezienie ambulansem do SOR będzie lepiej widziane w towarzystwie ubezpieczeniowym. Rozkładam ręce, kiwam na drogówkę i mówię, że w tej sytuacji muszę go zabrać na konsultację do SOR.
Patrol drogówki zostaje uwięziony na tej drodze osiedlowej, dopóki "poszkodowany" nie opuści szpitala. Jeśli wskutek wypadku doszło do uszkodzenia ciała na okres powyżej 7 dni, potraktowane to zostanie jako wypadek i trzeba wezwać ogniwo wypadkowe. Standardowa konsultacja w SOR trwa około 2 godzin.
15:00
Kończymy zlecenie. Na podjeździe odpalam fajka, po czym wracamy do bazy. Może jakiś obiad? I kawa?
15:15
Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 1.
Mężczyzna lat 65, ból w klatce piersiowej, nasilający się od wczoraj. Teraz oblany potem, blady, ciężko oddycha.
Wieś Wygwizdów. 20 minut na dojazd na sygnale. Stado baranów na drodze.
Wbiegamy do domu obładowani sprzętem. Mężczyzna zgłasza, że czuje, jakby mu słoń na klatce piersiowej usiadł. Ciężko mu się oddycha. Na co czekał od wczoraj? "Bo myślałem, że mi przejdzie". Srać na kolejność procedur. Najpierw EKG. Uniesienie odcinka ST w EKG. Klasyczna, książkowa fala Pardee nad dolną ścianą serca. Podaję tlen. W tym samym czasie ustalam miejsce w ośrodku hemodynamiki (kardiologii interwencyjnej) - JEST! W szpitalu 40 km dalej. Wysyłam teletransmisję i dzwonię do kardiologa dyżurnego. Referuję pacjenta. Kolega mierzy ciśnienie, poziom glukozy we krwi, saturację, czyli wysycenie krwi tlenem. Na coś choruje? Na jakieś leki jest uczulony? - Nie. Podaję kwas acetylosalicylowy w dawce 300 mg w postaci polopiryny. Nie mogę podać nitrogliceryny, która rozszerza naczynia wieńcowe i ból staje się znośny, bo jest zawał ściany dolnej. A może i prawej komory. Przeciwwskazanie. Zakładam dwa wenflony. Podaję przeciwbólowo morfinę. Przywieźć natychmiast na stół do koronarografii. 40 km, godziny szczytu, ponad pół godziny dojazdu.
Pytam dyspozytora, czy lata śmigło. Nie lata, bo chmury za nisko i pogoda niepewna. Pakujemy pacjenta na nosze. Kolega odpala silnik i sygnały i gnamy do szpitala wojewódzkiego, żeby zdążyć. Kardiomonitor pika miarowo około 80 razy na minutę. Jest nieźle. Tlen w wysokim stężeniu, druga dawka morfiny. Wołam przez radio SOR kardiologiczny szpitala i zgłaszam, że będziemy za około 20 minut. Będą czekać. Pacjent kilkukrotnie wymiotuje. Za pierwszym razem nie zdążam podać worka. Zarzygane nosze, podłoga, trochę jest tego na moich służbowych butach. Przekraczamy drzwi SOR-u, rozlega się dzwonek "pacjent w strefie czerwonej". Czeka zespół interwencyjny.
Wjeżdżamy na salę hemodynamiczną, przekładamy pacjenta na stół. Teraz już wszystko w rękach zespołu kardiologów. Wyjeżdżamy przez rozsuwane drzwi. Słyszę charakterystyczny dźwięk alarmu kardiomonitora. Migotanie komór. Ładowanie defibrylatora. Wyładowanie 200 J. Kurwa mać...
Nie interesuję się, co dalej... Fajka na podjeździe. My zdążyliśmy.
16:45
Proszę o czas techniczny na mycie sprzętu i uzupełnienie karetki.
Dostaję 20 minut. Pęcherz jest bardzo wytrzymały, ale już nie daję rady. Po drodze zjeżdżamy na Orlen. "Asiu, dwie kawy mogę prosić? I hot doga. Małego, na ostro". Po wyjściu z toalety dostaję od Aśki kawę dla mnie i kolegi. Nie każe płacić. Robi nam z prywatnej. Już wie, jaką pijemy. Hot dog na złagodzenie głodu.
17:30
Nowe zgłoszenie o kodzie pilności 2.
Psychiczne zaburzenia. Mężczyzna wielokrotnie leczony w szpitalach psychiatrycznych, kilka tygodni temu odstawił leki. Aktualnie ma zwidy i jest agresywny. Rozwala wszystko w domu. Przyjeżdżamy na miejsce. Pytam - gdzie jest policja? Nikt nie zadysponował. Proszę dyspozytora o wezwanie wsparcia. Czekamy w samochodzie blisko 20 minut, aż zjawi się patrol. Nie wchodzę. Bezpieczeństwo własne przede wszystkim. W domu czeka żona, a ja chciałbym wrócić dziś cały i zdrowy.
Mężczyzna zabarykadował się w pokoju. W kuchni, wśród rozbitego szkła, siedzi przestraszona żona. Policja próbuje sforsować drzwi. Mężczyzna jest agresywny. Proszą go o uspokojenie się. Dopiero po kilku minutach, na moją wyraźną prośbę, pacyfikują go gazem i zakuwają w kajdanki.
Niewątpliwie trzeba go zabrać do szpitala. Na szczęście jest trzeźwy. Gdyby w wydychanym powietrzu miał powyżej 0,5 promila, żaden lekarz psychiatra nie chciałby z nim nawet rozmawiać. Proszę policję o wsparcie w czasie transportu. Ich dyżurny odmawia. Co zrobić?! Trzeba sobie radzić. Pouczam pacjenta, że będę musiał na czas transportu zastosować wobec niego środki przymusu bezpośredniego. Podczas zakładania kaftana bezpieczeństwa szarpie się i wyrywa. Policjanci przytrzymują go i pomagają wsadzić na nosze. Przypinam go pasami. Patrzy złowrogo i wielokrotnie powtarza, że mnie załatwi, jak wyjdzie ze szpitala. Ja naprawdę nie robię tego po złości. Słyszałem już takie groźby wiele razy.
18:15
Wjazd na izbę przyjęć. Kolejka. Jak zawsze. Jesteśmy trzeci.
19:30
Nasza kolej. Lekarz stwierdza konieczność zatrzymania pacjenta w szpitalu. Nawet wbrew jego woli. Tylko... nie mają miejsc. Najbliższy szpital - 80 km dalej. Dzwonię z błagalną prośbą do dyspozytora. Na szczęście dzisiaj kolega od telefonów jest ludzki. Podeśle nam inny zespół - już z nocnej zmiany. I tak już jest po 19. Dziś mieliśmy iść z żoną do kina. Dzwonię i przepraszająco tłumaczę, że utknąłem i wrócę później. Jest wyrozumiała. Po 6 latach nie ma innej opcji. Musiała przywyknąć.
20:30
Wjeżdżamy na bazę. Zmywam pokład przedziału medycznego. Koledzy z nocnej zmiany przejmują karetkę. Rzucam w stronę nocnego kierownika ZRM, jakie ma braki - niech sobie uzupełni. Jeszcze tylko uzupełnić papierową dokumentację i wpisać wszystko do komputera.
21:00
Kończę dyżur na dzisiaj.
Jutro nocka. Ciekawe, co nowego przyniesie...
Materiał skopiowany z Joe Monstera. Nie każdy tam zagląda a warto przeczytać.
Autorem tekstu jest Dj_skibi.
- Podaj telefon synu, dzwonimy na policję!
- Ale to są żydowscy włamywacze...
*ojciec bierze telefon*
- Halo? Czy to pogotowie gazowe?
Nie było, bo własne. Jak chujowe to do pieca, razem z włamywaczami.
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis
Dzięki wam i za wasz trud dziś żyje dużo troli jak ja
Pacjent przywieziony przez Zespół Ratownictwa Medycznego w Łodzi powód wezwania "Złe samopoczucie" - a na głowie - w głowie sama natura... :]
Jeżeli zły dział, proszę o przeniesienie do odpowiedniego
Źródło
Black life matter
Od czasu do czasu czytam o "ciekawych" przypadkach z jakimi spotykają się lekarze na pogotowiu. Ta historia jednak wyjątkowo tutaj pasuje.
Z góry uprzedzam że jeśli jesz/ pijesz to nie polecam tego czytać.
Historia miała miejsce w USA.
Ultra- otyła pacjentka została przywieziona na SOR z powodu ostrego bólu brzucha, bólu pochwy i wysokiej gorączki.
Lekarz rozpoczął od badania palpacyjnego, i pomimo takiej otyłości (700lbs, czyli około 320kg) wyczuł masę w dolnym prawym kwadrancie brzucha (czyli tam gdzie jest zwykle znajduje się wyrostek robaczkowy). Pacjentka była zbyt otyła by przetransportować ją do pracowni USG, w związku z tym wszystko musieliśmy robić na SOR'ze. Technik próbował zrobić USG przez powłoki brzuszne, jednakże jak się łatwo domyślić nie dało rady- fale ultradźwiękowe nie były w stanie przebić się przez TAKĄ warstwę tłuszczu. W związku z tym postanowiliśmy zrobić jej USG przezpochwowe.
Lekarz i około 30 pielęgniarek podnieśli tego walenia i jakimś cudem umieścili na odpowiednim stole. To już było obrzydliwe.
Technik zaczął "odgarniać" fałdy tłuszczu z brzucha, ale to nie wystarczyło- kilku stażystek pielęgniarstwa musiało trzymać fałdy tłuszczu z brzucha oraz obu ud. Ja byłem tym pechowym dupkiem który musiał dodatkowo pomagać tym biednym pielęgniarkom gdy się zmęczyły od samego trzymania tego tłuszczu... Lekarz wyszedł, powiedział by go zawołać jak się dowiemy co tu się kurwa dzieje.
Po jakimś czasie, gdy udało się tak trzymać te fałdy by nie przeszkadzały technikowi, udało się odsłonić jej krocze/ pochwę. Jezu Chryste. Ten zapach. To był najbardziej przerażający i cuchnący zapach na jaki byłem narażony w całym moim życiu.
Pracowałem przy hodowli kwiatów, byłem w domach pogrzebowych, widziałem ciała w każdym możliwym stadium rozkładu. Polowałem, łowiłem ryby, moi dziadkowie hodowali bydło, drób, świnie. Raz nawet ( przez przypadek) zostałem oszczany przez jelenia ( na twarz). Gdybym wiedział że będę przechodził przez coś TAKIEGO, przed faktem wytarzałbym się w krowim gównie. Byłoby lepiej.
Jej okolica krocza i wejście do pochwy były pokryte czarno-brązowym kleistym płynem. Moi znajomi po drugiej stronie od razu zaczęli zatykać nosy. Technik wrzasnął na mnie żebym pobiegł po olejek miętowy. Poleciałem chyba z prędkością światła, każdy od razu wysmarował tym olejkiem swoje maski. Jak tylko mogliśmy znów oddychać, technik kazał natychmiast pobiec po doktora.
Ciągle nie wiedziałem co tu się dzieje. Ani ja ani technik nie widzieliśmy nic przez te istne góry tłuszczu. Tak czy owak, w końcu wróciłem z doktorem, moje koleżanki pielęgniarki zaczęły opiekować się tym technikiem, który wyglądał jakby postarzał się o 20 lat w 10 min, podczas których poszedłem po doktora.
Lekarz spytał co się dzieje. Miejcie na uwadze że ta kupa tłuszczu, w tle, cały czas, krzyczała jak bardzo chce zejść z tego stołu, że jest głodna, pytała kiedy ją wypuszczą do domu. Jakimś cudem, gdzieś ta kobieta znalazła faceta który był tak zdesperowany że ją ruchał.
Ta masa w brzuchu? to były pozostałości po łożysku. Jej ciało zaczęło odrzucać ciążę, jednakże ona była tak otyła że nawet nie zauważyła że była w ciąży, i nigdy nie zdawała sobie sprawy z tego że poroniła. Jej dziecko zaczęło gnić w środku jamy pochwy, zaś łożysko oddzieliło się od macicy i sobie w niej pływało.
Musieli zabrać ją natychmiast na stół operacyjny, pozbyć się wszystkich pozostałości z dziecka i łożyska, i przez następny tydzień leżała podpięta pod dożylne antybiotyki. Tyle wiem na temat tej historii i szczerze mówiąc nie chcę wiedzieć więcej i modlę się bym się nigdy więcej nie dowiedział.
Jak za ostre to na harda.
- Jak leci?
- Nie najgorzej! Jak się czuję kiepsko - przyjeżdża pogotowie. Jak się czuję dobrze - przyjeżdża policja...
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów