18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (4) Soft (1) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 20:00
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 2:25

#prl

Zdjęcia z rodzinnego albumu
tds1974 • 2014-01-17, 11:30
Przeglądając internet trafiłem na bloga, gdzie autorka wstawiła swoje stare zdjęcia z rodzinnego albumu. Te dwa zwróciły moją uwagę:

Pierwsze:


Drugie:


Eh, teraz już takich zdjęć się nie robi
Najlepszy komentarz (68 piw)
Nattfrost • 2014-01-17, 22:31
Teraz facet byłby pokazywany w mediach jako sadysta i pedofil, dostałby karę kilku lat pozbawienia wolności, dziewczynkę wsadziliby do domu dziecka, posyłaliby do psychiatry, który by szpicował lekami i pewnie wykorzystywał seksualnie, jej ojciec byłby w więzieniu gwałcony, a w gazetach pisaliby o ujęciu groźnego pedofila znęcającym się nad dziećmi. Oczywiście sprawa w sądzie ciągnęłaby się parę lat, a w gazetach byłyby zdjęcia "tak wyglądałaby mała Ania, gdyby ojciec sadysta nie wybił jej ząbków".
Bardzo proszę moderatorów o nie przenoszenie tematu do działu historia, ponieważ chciałbym aby więcej osób zapoznało się i zainteresowało problemem inwigilacji w różnych strukturach państwa Polskiego a niestety tematy w dziale historia giną śmiercią naturalną.

Temat wrzucam, ponieważ uważam, że każdy powinien zapoznać się z opinią nieżyjącego już profesora Wieczorkiewicza, wybitnego sowietologa, który mówiąc szczerze moim zdaniem, mówi jak jest i nie owija w bawełnę, PRL zostawił nam mylne zdanie na wiele tematów a utarte schematy i kanony są powielane wraz z nowymi pokoleniami. Myślę że warto poświęcić chwilę na ten tekst, który daje dużo do myślenia, ponieważ uderza w sedno problemu jakim jest burdel w naszym kraju. Tekst w całości skopiowany ze strony http://niezlomni.com/?p=6149. Osobiście polecam stronę, bo znajduje się na niej wiele ciekawych artykułów historycznych o historii którejw podręcznikach nie znajdziecie. Pozdro i miłego czytania.

Wywiad, który na publikację czekał dwa lata. Profesor Wieczorkiewicz o AK, Andersie, Sikorskim, PRL i transformacji ustrojowej. A także o obecnej agenturze



- Czy najnowsza historia Polski została już w całości opisana? Nie ma już w niej nic do odkrycia?
- Wręcz przeciwnie. Właściwie przyzwoicie nie została opisana w ogóle. Jest w niej nadal wiele niewyjaśnionych zagadek i tajemnic. Wiele poglądów i teorii, w które wszyscy głęboko wierzymy, nie ma nic wspólnego z prawdą. W dużej mierze to wina polskich historyków, o których, mówię to z bólem, mam bardzo złe zdanie.

- Dlaczego?
- To grupa osób o bardzo zachowawczym sposobie myślenia. Nie są w stanie wyobrazić sobie, że w rzeczywistości mogło być inaczej, niż im się wydaje. A poglądy i teorie wyrabiali sobie, czytając prace swoich poprzedników pracujących w warunkach komunistycznego zniewolenia. Polscy historycy to grupa skostniała intelektualnie.

Oskarżam polskich historyków o brak wyobraźni i elastyczności, o niemożność oderwania się od schematów. A w pokoleniu 60-latków są to schematy wypracowane w PRL. Wszyscy jesteśmy ich więźniami. Powtarzamy w kółko stereotypowe, błędne sądy i przekazujemy je naszym wychowankom. Środowisku polskich historyków potrzebny jest silny, ozdrowieńczy wstrząs. Może byłby nim proces lustracyjny.
- To jaki powinien być dobry historyk?
- Powinien być otwarty na nowe koncepcje. Powinien do badanych problemów podchodzić na nowo, odrzucając wszystko, co napisano w PRL. Powinien stawiać najbardziej szalone tezy i pytania, bo w szaleństwie jest zalążek geniuszu. Praca historyka polega na zadawaniu pytań, a nie powtarzaniu w kółko tych samych odpowiedzi.

Mój postulat jest następujący: wymażmy całkowicie całą pisaną historię Polski po 1939 roku i napiszmy ją od nowa!
Gen. Stefan Rowecki
Gen. Stefan Rowecki

- Panie profesorze, czym powinni się zająć historycy II wojny światowej?
- Przykład pierwszy z brzegu. Grot-Rowecki i jego aresztowanie. Grono historyków zajmujących się Armią Krajową ze względów patriotyczno-dżentelmeńskich do dziś nie ujawnia prawdy o tym, jak generał wpadł w ręce gestapo. A są ślady, które wskazują na osobę bliską córce Grota, jej narzeczonego, który miał to zrobić dla pieniędzy. Mało tego, najrozsądniejsi z oficerów gestapo wcale nie byli zadowoleni z tego aresztowania. To wcale nie był dla nich, tak jak my twierdzimy, wielki sukces. Zatrzymanie dowódcy AK, a co za tym idzie zamęt i reorganizacja ugrupowania, burzyło bowiem cały system kontroli, jaką Niemcy sprawowali nad podziemiem.

- Kontroli?
- Mamy dwie legendy podziemia niepodległościowego. Podziemie podczas II wojny światowej i podziemie solidarnościowe podczas stanu wojennego. Przykra prawda jest jednak taka, że jedno i drugie było w 80 procentach rozpracowane przez policje polityczne.

- Dlaczego więc w obu przypadkach nie zlikwidowano tych organizacji?
- Bo każda dobra policja polityczna, a zarówno w SB, jak i gestapo byli wysokiej klasy fachowcy, uważa, że rozpracowany przeciwnik jest mniej niebezpieczny, bo niczym nie może zaskoczyć. Można go kontrolować, a czasami nawet inspirować jego działania poprzez wkręconą w jego szeregi agenturę (w przypadku „Solidarności” armia TW, których ujawniono w ostatnich latach, to tylko wierzchołek góry lodowej). Rozbicie istniejącej struktury podziemnej poprzez masowe aresztowania powoduje zaś, że przeciwnik podejmuje działalność samorzutną, nieprzewidywalną. A więc z punktu widzenia służb specjalnych bardziej niebezpieczną. Z czasem zaś założy nowe struktury, które trzeba będzie na nowo rozpracowywać. Po co zadawać sobie tyle trudu?

- Tak rozumowali Niemcy w okupowanej Polsce?
- Owszem. Poza tym w gestapo znajdowali się też rozsądni ludzie, co nie zmienia faktu, że byli zbrodniarzami, którzy uważali, iż prędzej czy później, gdy do Europy zacznie się zbliżać sowiecki walec, trzeba się będzie z Polakami jakoś dogadać. Pewne niepisane porozumienia i układy zawierano zresztą i wcześniej. Sprowadzały się mniej więcej do tego, że obie organizacje robią swoje, ale od pewnego poziomu nie robią sobie krzywdy.

- A jak wyglądała kwestia infiltracji AK przez Sowiety?
- Obawiam się, że jeszcze gorzej. Sowieccy agenci w szeregach polskich władz i polskiej armii podziemnej mieli wielkie wpływy. Wykorzystywali to, że AK z czasem zaczęła skręcać mocno w lewo. Polskie podziemie ostatecznie nie podjęło w końcu działań zgodnych z niemieckimi interesami, ale z sowieckimi. Choćby nieszczęsna operacja Burza z powstaniem warszawskim na czele. Na powstaniu zyskała tylko jedna strona – Sowiety. Należy sobie zadać pytanie, czy Stalin mógł, a jeżeli tak, to w jaki sposób, wpłynąć na to, że Warszawa akurat 1 sierpnia 1944 roku stanęła do walki. Odpowiedź na to pytanie mogłaby się okazać szokująca.

- Wstydliwą dla podziemia sprawą jest chyba również kwestia jego budżetu.

- O tak, to bardzo niewygodny temat. Z Londynu szedł do kraju strumień pieniędzy. Znaczna ich część była jednak wydawana na cele prywatne, czyli po prostu defraudowana. Kolejna część trafiała zaś do kas rozmaitych partyjek, koterii i grupek. A kto w podziemiu miał pieniądze, rozdawał karty.
Władysław Sikorski
Władysław Sikorski

- W Polsce mamy również tendencję do robienia bohaterów z ludzi, którzy na to nie bardzo zasługują.
Wiem, do czego pan pije – Sikorski. Rzeczywiście nie był to mąż stanu. Sytuacja, w której się znalazł, znacznie go przerosła. Abstrahując od tego, kto i dlaczego go zabił, jako premier i naczelny wódz nie zdał egzaminu. Ale i wcześniej miał poważne grzechy na sumieniu. Mam o nim bardzo negatywne zdanie. Myślę, że w okresie międzywojennym był agentem francuskim, a przynajmniej tak się zachowywał, jakby nim był. Działał na szkodę państwa polskiego i jako taki powinien zostać prawomocnie skazany. Udzielał Francuzom bardzo wyczerpujących informacji o polskim wojsku, w 1938 roku skłonny był te same informacje przekazać Czechom. Naciskał na Francuzów, żeby żądali dymisji Becka. Zachowywał się niezbyt pięknie.

- A Anders?
- Anders również nie był postacią bez skazy i mało nadaje się na bohatera narodowego. W 1941 roku na Łubiance mówił NKWD wszystko, co chciała usłyszeć.

Generał Władysław Anders
Generał Władysław Anders

- Sugeruje pan, że był agentem Stalina lub szedł mu na rękę?
- No cóż, po owocach ich poznacie. Anders zrobił trzy rzeczy. Najpierw wyprowadził we właściwym momencie wojsko z Sowietów. Proszę sobie wyobrazić, że armia Andersa bije się na froncie wschodnim w kwietniu 1943 roku. Niemcy ogłaszają przez radio, że odkryli masowe groby w Katyniu. I co, Polacy nadal biją się u boku bolszewików? Oczywiście nie. Armia Andersa natychmiast przeszłaby na stronę Niemiec. Wyobraża pan sobie taki zwrot? To by mogło storpedować plany Stalina. Potem Anders bezsensownie skrwawił wojsko pod Monte Cassino, najbardziej ideowy, antysowiecki element. A na końcu zrobił wszystko, żeby nikt z Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie nie wrócił do kraju.

- Ale w ten sposób ocalił ich przed kazamatami UB.
Oczywiście. Ale to było także na rękę komunistom i Stalinowi. Bo gdyby mieli w okupowanej Polsce ze 150 tysięcy żołnierzy z polskiej armii na zachodzie, to sowietyzacja naszego kraju mogłaby natrafić na znacznie większe problemy.


W roku 1956 żywioł ten, a zakładam, że co najmniej połowa by przetrwała, mógł się okazać decydujący. Nacisk z ich strony na konfrontację z Sowietami mógłby być tak silny, że Chruszczow by się jednak zawahał i nie przysłał do Polski Armii Radzieckiej. W takiej sytuacji być może już w 1956 roku mielibyśmy rok 1989. Przecież kadra niepodległościowa była w Polsce tak przetrzebiona i wyczerpana, że rok 1956 robili właściwie komuniści. Plus niedobitki AK, które nie były w stanie opracować własnej koncepcji politycznej. Gdyby do akcji wkroczyli andersowcy, historia mogłaby się potoczyć inaczej.
- Panie profesorze, czy w swoich analizach nie przecenia pan roli tajnych agentów i służb?

- Historyk, który mówi krytycznie o tak zwanej spiskowej teorii dziejów, jest historykiem niepoważnym, hołdującym historii dla idiotów lub prostaczków, którzy wierzą w to, co widzą w telewizji i czytają w gazetach. Jest bowiem historia prawdziwa i historia medialna, fasadowa. Ta prawdziwa w dużej mierze toczy się za kulisami. A za nimi działają przede wszystkim tajne służby.
- W Polsce także?
- Oczywiście. Weźmy choćby sprawę wyjazdu Michnika do Moskwy w 1989 roku.

- Nie sugeruje pan chyba, że Michnik był agentem?

- Agentem nie był. Był natomiast potężnym graczem, działającym właśnie za kulisami. W 1989 roku pojechał do Związku Sowieckiego, aby dogadać się z tamtejszymi towarzyszami ponad głową Jaruzelskiego. Był zbyt inteligentnym, zbyt ambitnym człowiekiem, żeby nie dojść do wniosku, że sam III RP nie zbuduje i nie zrealizuje swoich koncepcji. Dlatego próbował podjąć współpracę z Moskwą, ale podkreślam, nie była to współpraca natury agenturalnej, tylko rodzaj gry politycznej. Michnik tłumaczył to sobie zapewne mniej więcej tak, że idzie z tymi progresywnymi, liberalnymi towarzyszami spod znaku Gorbaczowa, żeby poprawić komunizm. Hasło Michnika i Gorbaczowa było przecież takie samo: socjalizm z ludzką twarzą.
Adam Michnik i Wojciech Jaruzelski
Adam Michnik i Wojciech Jaruzelski

- Jakie tajemnice kryją dzieje służb specjalnych PRL?
- Tysiące tajemnic! W tej sprawie naprawdę mało wiemy. Choćby, wydawałoby się szalona, sprawa tak zwanych matrioszek, czyli agentów podstawianych do armii Andersa czy później Berlinga. To jest mniej więcej to samo, co pokazano w Stawce większej niż życie. Zamiana Kowalskiego na podobnego do niego Iwanowa. Uczono faceta języka polskiego oraz biografii osoby, którą miał zastąpić.

Sprawę tę pierwszy raz poruszył Piotr Jaroszewicz. Zaraz potem został zamordowany. Niewykluczone, że dotknął problemu, który jeszcze w 1992 roku był tak newralgiczny dla rosyjskiego wywiadu, że trzeba go było uciszyć.

- Kto mógł być taką matrioszką?
- Być może Bierut, a może nawet Jaruzelski. Nic pewnego na ten temat nie wiadomo. Są tylko pewne przesłanki.

- Brzmi to mało prawdopodobnie.

- No cóż, warto by to jednak zbadać. 30 lat temu jeden z najważniejszych generałów Wojska Polskiego, zastępca szefa Sztabu Generalnego, na spotkaniu z elewami szkoły oficerskiej po kolejnym toaście zaczął przemawiać płynnie po rosyjsku. To wzbudziło pewną konsternację. Generał zauważył, co się stało i się zmieszał: Wiecie, ja z żoną tak rozmawiam w domu i zapomniałem się – zaczął się tłumaczyć. Nigdy nie poznamy w pełni historii PRL – zwracał na to uwagę Edward Ochab w rozmowie z Teresą Torańską, dopóki nie będziemy wiedzieli, kto w kierownictwie politycznym, jak się wyraził Ochab, był ich, a kto był nasz.
- Myślę, że wszyscy, niezależnie od tego, jakim językiem mówili.
- To prawda. Ale mimo wszystko polscy komuniści mieli jakąś większą lub mniejszą, na ogół mniejszą, przestrzeń do samodzielnego działania. Ciekawe jest, jakie były relacje między sowiecką a polską bezpieką. Jakie wzajemne zależności. Czy UB, a potem SB było bezpośrednio, niemal z urzędu, podporządkowane NKWD i KGB, czy też polecenia wydawano jakimiś nieformalnymi kanałami. Jaką rolę w tym procesie odgrywała partia? Czy służby ją omijały, czy też miała coś do powiedzenia? To bardzo ciekawa siatka wzajemnych zależności, o której wiemy bardzo mało.

A przecież policja polityczna odegrała główną rolę w spektaklu zwanym PRL. Niewykluczone, że wszystkie tak zwane wydarzenia, do których dochodziło w PRL, były prowokacjami służb. Poznań 56, Grudzień 70, Czerwiec 76, a wreszcie Sierpień 80. W każdym z tych wypadków jest to bardzo prawdopodobne. My teraz budujemy wokół tamtych wydarzeń patriotyczne ołtarze, a rzeczywistość mogła być zupełnie inna. Tak samo można zresztą postawić hipotezę, że powstanie listopadowe było prowokacją, a powstanie styczniowe to już z pewnością.

- Czy są na to jakieś dowody?
- Jest mnóstwo przesłanek. Na przykład Radom 76. Rozmawiałem ostatnio z jednym z wysokich radomskich funkcjonariuszy partyjnych z tego okresu. I on nagle zadał mi takie pytanie: czy nie zwróciło pańskiej uwagi to, że trzonem wystąpień była załoga Waltera, zakładów produkujących sprzęt wojskowy, w których 25 procent ludzi było na etatach kontrwywiadu, a cała reszta była w zasadzie zmilitaryzowana? Cała kadra tych zakładów, łącznie ze zwykłymi robotnikami, składała się z najbardziej zaufanych ludzi! I oni by się nagle zbuntowali? Mój rozmówca przeglądał potem wraz z radomskimi milicjantami zdjęcia z zamieszek i okazało się, że najbardziej agresywni przywódcy tłumów to były osoby w Radomiu nigdy wcześniej niewidziane. To samo powtórzyło się później w Gdańsku.
- Rozumiem, że skłania się pan do tezy, że upadek komunizmu był operacją służb specjalnych?

-Tak. Wiele źródeł wskazuje, że była to gigantyczna, przemyślana i kontrolowana operacja. W szczegółach oczywiście mogła się wymknąć spod kontroli, bo każda taka akcja ma swoją dynamikę. Ale ostatecznie wszystko się udało. Celem służb było bowiem zachowanie kontroli nad finansami podczas transformacji ustrojowej. Następnie zaś dzięki tym pieniądzom oraz powiązaniom i doświadczeniu przejęcie kontroli nad państwami byłego imperium i nowo powstałą Rosją.
- Dlaczego komunistyczne służby miałyby coś takiego zrobić?
- KGB doszło do wniosku, że należy położyć kres istnieniu pasożyta, za jaki uważało partię. Przecież organizacja ta stała się całkowicie zbędnym czynnikiem. Służby były tak potężne, że za pomocą zakulisowej gry mogły doskonale same kontrolować imperium. Mieć władze i zarabiać pieniądze. Aby to jednak osiągnąć, trzeba było usunąć komunistów. Już wcześniej ludzie, którzy kierowali bezpieką- Jeżow, Beria i inni, próbowali zrobić mniej więcej coś podobnego. Stalin, a później Chruszczow potrafili się jednak obronić.

- Jeżeli przyjąć pana tezę, to jak ta operacja przebiegała w Polsce?

- Rezydent sowieckiego wywiadu w Polsce gen. Pawłow, notabene jeden z najmądrzejszych ludzi w KGB, w swoich pamiętnikach pisał, że już w połowie lat 70. dostał polecenie z Moskwy, żeby nie budować już agentury sowieckiej w partii władzy. Nie miało to już sensu. Kazano mu wziąć się do opozycji, która być może kiedyś przejmie władze. Agentura umieszczona wewnątrz Solidarności zostaje odpowiednio poinstruowana, służby rozgrywają swoją partię. A potem już idzie samo: Okrągły Stół, wybory, wyprowadzenie sztandaru PZPR i utworzenie nowego układu. Z ludźmi bezpieki na górze, a właściwie w cieniu. Czyli to, o czym mówiłem: fasadowa historia i prawdziwe ośrodki decyzyjne, o których zwykły śmiertelnik nic nie wie. Dzisiejsze partie polityczne mogą być nie tylko zinfiltrowane, ale nawet stworzone przez sowiecki, a później rosyjski wywiad. I nie muszą to być partie lewicowe.
- Czyli służby naszego wschodniego sąsiada nadal działają na wielką skalę w naszym kraju?
- To były i są najlepsze, najbardziej sprawne służby na świecie. Służby, które łączą bezwzględność z wielkimi koncepcjami i potrafią patrzeć daleko do przodu.

Jak pisał Bułhakow: dokumenty nie płoną. Wszelkie palenie akt to zwykły teatr. Niszczy się zawsze jakieś duplikaty, bezwartościowe kwity administracyjne i tym podobne rzeczy. To co najważniejsze, to co ma prawdziwe znaczenie, zawsze się zachowuje. W przypadku PRL – w Moskwie. Nie jest tajemnicą, że kopie akt polskiej bezpieki szły do Moskwy. Oni mają wszystko i dzięki temu do dziś kontrolują wielu agentów.

Agentury tej prędko nie odkryjemy. Dopiero teraz, po 60, 70 latach z trudem dokopujemy się do prawdy o agenturze sowieckiej w II RP.

Ale warto mieć świadomość, że tacy ludzie u nas działają. I to na najwyższych szczeblach. Należy o tym pamiętać zawsze, gdy dochodzi do jakichś konfliktów czy sporów polsko-rosyjskich. Należy wówczas uważnie wsłuchać się w debatę publiczną: artykuły prasowe, wypowiedzi polityków. Od razu widać, kto reprezentuje rosyjski punkt widzenia.
wywiad ukazał się w dzienniku Rzeczpospolita
Kawały PRL
S................1 • 2014-01-02, 21:07
Kiedy do ZSRR dotrze zachodnia kultura?
-5 minut po eksplozji jądrowej.
***********
Znacie dylemat zomowca w ubikacji?
-Lać, walić, czy puszczać gazy?
***********
Milicjant zgubił pałkę.Podchodzi do niego mała dziewczynka z pałką i pyta:
-Czy to pańska pałka?
-Nie,ja swoją zgubiłem.
***********
Koło dwu milicjantów z psem zatrzymuje się przechodzień i zagląda psu pod brzuch.
-Co wy robicie obywatelu?-pyta milicjant.
-Ano chciałem zobaczyć, czy miał rację ten, co powiedział, że na rogu stoi pies z dwoma kutasami.
***********
Co to jest zomofilia?
-Pociąg do chłopca z dużą pałą.
***********
Aresztowano szeregowca milicji, który chodził po ulicy i krzyczał "Szef bezpieki jest głupi".Otrzymał łączny wyrok 12 lat wiezienia.Dwa lata za obrazę majestatu i dziesięć za zdradę tajemnicy państwowej.
***********
Za czasów PRL pracowałem w firmie budowlanej i mieliśmy zlecenie dobudowania hali produkcyjne dla firmy produkującej alkohole. Firma ta była na tyle duża że miała doprowadzone na teren zakładu tory i codziennie przyjeżdżała tymi torami pociąg z cysternami spirytusu czystego no i to było pompowane do zbiorników , a że pompa była taka że w wężu zawsze zostawało trochę spirytusu to sprytni pracownicy wyczaili jak to odlać. No i czasem nawet po 10 l spirytusu wychodziło a nikt tego nie zauważał ponieważ przy 10 tys l taki ubytek był nieznaczny . No ale problem był taki że nie szło tego wynieść bo na portierni ostro przetrzepywali coby towaru nie podpierdolić . Chlać w robocie też nie było można bo zaraz wypierdalali z roboty na zbity ryj . Początkowo niektórzy 5 minut przed końcem zmiany walili 0,5 l na raz i od razu do chaty i tylko tyle żeby przejść przez portiernie . No ale jak nasza firma rozpoczęła budowę to wpadli na pomysł żeby nam to dawać . I było to tak że jak wywoziło się 1l to drugi był dla Ciebie a portier nie sprawdzał betoniarki (którą jeździłem) tylko zajrzał do kabiny i puszczał przez bramkę . No i tak w sumie szło aż do grudnia gdzieś . I raz zajeżdżam z dostawą i podchodzi do mnie jeden z tych od spirytusu i prosi na słówko.
- Panie weźmiesz Pan nam spirytus przewieźiesz bo trochę tego mamy - Myślę kurwa czemu nie ?
- No a ile macie tego ?
- No tak będzie z 30 l bo to na wigilie połowa dla pana.
- No chyba was popierdoliło gdzie ja to w kabinie pochowam jak mnie złapią to mnie zapierdolą.
- To nie weźmie pan ? - No ale myślę kurwa tyle spirolu ? Trzeba coś wykombinować .
- Daj pan trochę czasu coś się wykombinuję
Bo głębszym namyślę wpadłem na genialny pomysł. Przez krótkofalówkę dałem naszym do bazy sygnał SOS że mają przyjechać bo się coś zjebało w pojeździe i sam tego nie naprawię. Przyjechali taki dosyć dużym starem zajebany cały tył częściami, beczkami ze smarem, narzędziami i innymi rzeczami no i wpadłem na pomysł że ten spirol to się włoży w rękawice gumowe i w te beczki ze smarem no i tym sposobem miałem 15 l spirytusu no ale wiadomo mechanicy pomagali a bez nich to nic by nie było dlatego dałem im 10 l . cdn w komentarzach
Nie było bo własne chyba że ktoś zna jednego z uczestników
Najlepszy komentarz (80 piw)
jozioopona • 2013-12-29, 21:52
No i zajeżdżamy na bazę chłopaki już wiedziały że mamy gorzałę a że zaraz koniec roboty to siedliśmy i pijem ten spirytus , początkowo mieliśmy się przenieść do kanciapy w bazie ale w sumie porozsiadaliśmy się przy tej karetce no i jakoś tak nam zeszło ładnych parę godzin że ja wtedy jeszcze młody byłem to tak nie piłem i po paru głebszych uznałem że czas do domu. Rano wstaje i wychodzę na drogę bo często jechali kumple to mnie zabierali po drodze . No ale czekam nie jadą , myślałem że stare chuje mnie olali no ale bym ich widział jak jadą no to z buta poszedłem do bazy. Wchodzę na bazę i widzę szefa a on żeby do niego zajść .
- Co Stefan o której dzisiaj otwieracie bar ? - Ja nie skojarzyłem jeszcze za bardzo o co chodzi
- Ale jaki bar szefie ? O czym szef mówi ?
- No jak to kurwa co pochlaliście wczoraj podobno ostro a ty spirytus załatwiłeś - Od razu zaskoczyłem o co chodzi.
- No kurwa, szefie ja im tego nie kazałem pić po prostu im dałem .
- Dobra ale żeby to było ostatni raz ,bo kurwa połowy nie ma a reszcie podobno kurwa jego mać maszyny się popsuły jebanće jedne ,a pewnie wszyscy jeszcze najebani .

Gratulacje tym co doczytali do końca

BP1982, kiedyś taka ilość alkoholu była na wagę złota zwłaszcza jak spirytus był na kartki
Przestępczość w PRL
MCH • 2013-12-17, 22:50
Ciekawy (oczywiście nie dla wszystkich), artykuł z Polityki (nr bodajże z 2006 roku) na temat przestępczości w okresie PRL.

Przemyt, afery, napady i morderstwa to wielkie i pilnie strzeżone przez lata tajemnice PRL. Dziś uchylamy ich rąbka, by opowiedzieć o bohaterach starych kryminalnych kronik.

Pierwszy był bandyta Jerzy Paramonow. Najpierw zabił młotkiem milicjanta, zrabował mu broń i dokonał jeszcze kilku napadów. Schwytano go i skazano na śmierć, a ulica natychmiast ułożyła o nim pieśń: „Cała Warszawa chodzi w żałobie, bo Paramonow leży już w grobie”. Oczywiście nie żałowano Paramonowa, to była raczej tęsknota za bohaterem, „szlachetnym bandytą”, legendą z ballad Grzesiuka. Takich legend niewątpliwie brakowało, bo przestępcy w PRL byli tak samo siermiężni jak cała reszta ludowej ojczyzny. Ale od reguły zdarzały się wyjątki.

Narzuta za miliony

Do historii kryminalistyki przeszły dwa napady na banki. Pierwszego dokonano w 1962 r. w Wołowie, w woj. wrocławskim. To była perfekcyjna robota. Sprawcy dostali się do wnętrza budynku miejscowej filii NBP od piwnicy – samochodowym lewarkiem wyłamali betonową podłogę. Zrabowali 12,5 mln zł – główna wygrana w Totolotka wynosiła wówczas 1 mln zł. Część łupu stanowiły stare banknoty, ale ok. 9 mln – pieniądze świeżo wydrukowane, których numery i serie były znane milicji. Do wszystkich placówek handlowych w całym kraju rozesłano wykaz numerów 500-złotowych banknotów pochodzących z napadu. Śledczy czekali w napięciu, aż te pieniądze pojawią się w obiegu.

Pojawiły się już po ok. dwóch miesiącach. W sklepie w Kluczborku pewna kobieta próbowała zapłacić takim 500-złotowym banknotem za narzutę na łóżko. Była żoną Mieczysława F., właściciela punktu naprawy radioodbiorników i telewizorów w Wołowie. Dalej poszło już gładko. Do aresztu trafił cały gang bankowych rabusiów. F. był szefem grupy i pomysłodawcą. To on namówił pozostałych: swojego brata Alfreda z Wrocławia, Jana J., właściciela warsztatu naprawy samochodów z Obornik, Józefa S., rymarza i Wiktora T., taksówkarza – obaj z Wołowa. Pomagał im skarbnik banku Rudolf D. Śledczy nie kryli zaskoczenia. Poza Rudolfem D. pozostali byli ludźmi majętnymi, a wszyscy – ogólnie szanowanymi. Analiza kryminologiczna w ogóle nie brała ich pod uwagę. Gdyby nie mało roztropne zakupy małżonki szefa gangu, prawdopodobnie milicja nigdy nie wpadłaby na ich trop.

Proces odbył się szybko, już w grudniu 1962 r. zapadły wyroki – pięciu głównych sprawców skazano na dożywocie, potem wymiar kary zmniejszono do 25 lat pozbawienia wolności. Więzienie opuścili po siedemnastu latach.

Nigdy natomiast nie zapadły (i z powodu przedawnienia już nie zapadną) wyroki na sprawców napadu na bank przy ul. Jasnej w Warszawie (w budynku zwanym Pod orłami). 22 grudnia 1964 r. tuż po zmroku pod bank zajechało auto marki Warszawa z utargiem z pobliskiego Centralnego Domu Towarowego (dzisiejszy Smyk). Kierowca, kasjerka i dwóch konwojentów. W torbach było dokładnie 1 mln 336 tys. zł – tuż przed świętami obroty w CDT biły rekordy. Konwojenci z kasjerką wysiedli z samochodu i skierowali się do drzwi gmachu. Drogę przeciął im nagle wysoki mężczyzna. Wyjął broń i oddał dwa strzały do jednego z konwojentów (śmiertelne). Z tyłu inny napastnik ranił niosącego torby z pieniędzmi drugiego ochroniarza. Przerażona kasjerka schowała się za autem. Kierowca próbował alarmować klaksonem. Bandyci strzelili w jego kierunku dwa razy, na szczęście niecelnie. Potem uciekli w kierunku ulicy Sienkiewicza.

Podczas ucieczki doszło do przedziwnego incydentu. Jeden z nich potrącił przechodnia, któremu spadł z głowy kapelusz. Bandyta zatrzymał się, podniósł kapelusz, podał mężczyźnie i grzecznie przeprosił za nietakt.

Na podstawie zeznań świadków narysowano portrety pamięciowe obu napastników. Wisiały potem w całym kraju, ale na ich podstawie nikogo nie rozpoznano. Wiadomo było jedynie, że na bandytów czekało auto z kierowcą, prawdopodobnie Warszawa. Grupa liczyła więc minimum trzy osoby. Mimo szeroko zakrojonych poszukiwań sprawców nie schwytano. Krążyły różne, najbardziej fantastyczne wersje. Mówiono, że w napadzie brali udział funkcjonariusze SB i dlatego pozostali bezkarni. Do dzisiaj tajemnica napadu przy Jasnej pozostaje nierozwikłana.

Krwawa wieś

Na polskiej wsi także dochodziło wówczas do strasznych morderstw. W listopadzie 1969 r. spalił się dom rodziny Lipów we wsi Rzepin na Kielecczyźnie. W zgliszczach znaleziono pięć ciał. Okazało się, że zanim wybuchł pożar, ludzie ci zostali zamordowani. Niektórych zastrzelono z niemieckiego Mausera kaliber 7,92 i rewolweru, innych zadźgano nożem i raniono siekierą.

Ślady doprowadziły ekipę śledczą do zabudowań sąsiadów z tej samej wsi – rodziny Zakrzewskich. Znaleziono u nich Mausera. Wyniki badań balistycznych nie tylko potwierdziły, że tej broni użyto podczas napadu na Lipów, ale także, że już wcześniej strzelano z niej do innych osób. Okazało się, że Józef Zakrzewski (66 l.) i jego syn Czesław (42 l.) zamordowali w 1954 r. mieszkańca innej wsi, w 1957 r. sołtysa z Trzeszkowa, a w 1960 r. sołtysa z rodzimego Rzepina. Napadli też na pocztę, na sklep GS i dokonali kilku podpaleń. Tamte zbrodnie przez lata pozostawały niewyjaśnione. W zabójstwie Lipów pomagał im młodszy syn Józefa, Adam (24 l.).

Relacje z procesu Zakrzewskich pokazywano w telewizji, cała Polska śledziła je z zapartym tchem. Józefa i Czesława Zakrzewskich skazano na śmierć (wyroki wykonano w jednym z więzień w zachodniej Polsce), Adama na 25 lat więzienia. Ponoć po wyjściu na wolność dokonał nowej zbrodni i został skazany na dożywocie.

Potem była straszliwa zbrodnia pod Połańcem w 1976 r., w Wigilię, po pasterce. Kilkadziesiąt osób widziało z okien autobusu, jak Jan Sojda (48 l.) z trzema swoimi zięciami mordował niewinnych ludzi. Sojda był bogatym rolnikiem. Zabijał z zemsty. Powód? Jednej z córek Sojdy rodzice późniejszych ofiar zarzucili kradzież wędlin i talerzy z weselnego stołu. Jan poprzysiągł krwawy odwet. Do dzisiaj nie wiadomo, jak udało mu się do tego diabelskiego planu namówić swoich zięciów Józefa Adasia, Jerzego Sochę i Stanisława Kulpińskiego.

Wydarzenie pod Połańcem przypominało scenariusz filmu o sycylijskiej mafii. W podniosłej atmosferze nadchodzących świąt, tuż po wyjściu z kościoła, na oczach tłumu Sojda z zięciami zamordował brzemienną Krystynę, jej męża Stanisława i brata Mietka. Zaraz po zbrodni świadkowie zbiorowo złożyli przysięgę milczenia aż po grób. Towarzyszyło temu palenie świec, przyrzeczenia na krew i krucyfiks. Ale powodem omerty nie była wyłącznie lojalność płynąca z tej przysięgi. Sojda każdemu ze świadków wręczył po złotym medaliku z Matką Boską i pieniądze (od 2 do 10 tys. zł). W sumie podliczono, że wydał ponad 200 tys. zł – milczenie zostało kupione.

10 listopada 1979 r. Jana Sojdę i Józefa Adasia sąd skazał na śmierć. Dwóch pozostałych zięciów dostało po 25 lat. Wielu świadków zbrodni ukarano za fałszywe zeznania. Do dzisiaj nie wiadomo, czy kłamali ze strachu, z powodu przysięgi czy z pazerności – licząc, że po korzystnym wyroku Janek Sojda odwdzięczy się dodatkowo.

Janosik z Podlasia

Na początku lat 80., w czasie stanu wojennego, w okolicach Międzyrzeca Podlaskiego grasowała banda Józefa Koryckiego. Dokonała kilkudziesięciu napadów z bronią i kilku zabójstw. Po wsiach krążyły legendy o zbójeckim szlaku. Podczas napadu na sołtysa wsi Żeszczynka Korycki podobno krzyczał: „Oddaj bolszewickie pieniądze, bo zastrzelę!”. Bolszewickie, bo pochodzące z podatków płaconych przez chłopów. Kiedy sołtys spytał, czy ma oddać też swoje prywatne, Korycki łaskawie uspokajał: „Twoich nie chcę, biorę tylko komunistyczne”. Nazwano go Janosikiem z Podlasia.

Nikt z pokrzywdzonych nie wyłamał się ze zmowy milczenia. Milicjantów wprowadzano w błąd, kierowano na fałszywe tropy. Wyglądało na to, że podlaskie wioski solidaryzowały się z bandytą Koryckim. Ale obława zacieśniała się. We wsi Olszewnica milicjanci chodzili od domu do domu. O 22.30 zastukali do obejścia Kuczyńskich. Gospodarz oświadczył, że Koryckiego nie zna i na oczy go nie widział. Funkcjonariusze sprawdzili chlew, stodołę, dom. Ani śladu. Drzwi do kuchni były zamknięte. – A tam? – spytał milicjant. – Tam go też nie ma – odpowiedział Kuczyński. Otwarto drzwi – za nimi stał Korycki i strzelając z biodra wpakował w milicjantów cały magazynek (obaj mimo wielu ran przeżyli), po czym uciekł przez okno. Niedługo namierzono go w lesie pod wsią Misie. Był sam, krył się w ziemiance. W strzelaninie został ranny w głowę. Przeżył. Później skazano go na śmierć, ale wykonanie wyroku odwlekano, bo nie pozwalał na to stan zdrowia skazańca. Żył dłużej tylko dzięki kuli, której lekarze nie umieli wyjąć z jego głowy.

Mięsny gang z wątkiem partyjnym

W gruncie rzeczy początki prawdziwej zorganizowanej przestępczości to przełom lat 50. i 60. Wybuchały wtedy wielkie afery gospodarcze: skórzana, gumowa, mięsna. W każdej z nich na ławę oskarżonych trafiało minimum kilkadziesiąt osób. W aferze mięsnej oskarżono kilkuset prawdziwych i domniemanych sprawców.

Ten proces nazwano potem zbrodnią w majestacie prawa. Chodziło o nielegalne zagospodarowywanie tzw. ubytków w masie. Normy przewidywały, że mięso może tracić wagę (np. z powodu odparowania wody). Ale kierownicy sklepów mięsnych robili wszystko, aby mięso nie tylko wagi nie traciło, ale i zyskiwało. Nadwyżki sprzedawali na lewo prywatnym wytwórcom wędlin. Wpływami dzielili się z dyrekcją firmy Państwowy Handel Mięsem. Głównym oskarżonym w tamtym procesie był Stanisław Wawrzecki, dyrektor Miejskiego Handlu Mięsem w jednej z warszawskich dzielnic. Otrzymywał prezenty w zamian za tzw. nadziały mięsa na sklepy. Im więcej polecał dawać do sklepu, tym więcej sam dostawał w zamian.

Skazano go na śmierć, chociaż z pierwotnej kwalifikacji czynu wynikało, że popełnił tzw. przestępstwo urzędnicze, zagrożone karą do 5 lat więzienia. Ale ówczesne władze partyjne z Władysławem Gomułką na czele były zainteresowane tylko najsurowszym wyrokiem. Opinii publicznej należało po pierwsze wyjaśnić, dlaczego na rynku brakuje mięsa, a po drugie dać sygnał, że dla złodziei mienia społecznego żadnego pobłażania nie będzie.

Mięsny gang ulica nazwała wtedy mafią. Ludzie byli przekonani, że puste półki w masarniach to wina właśnie mafii. Tymczasem to wcale nie Wawrzecki stał na czele procederu. Gdyby sprawdzono wszystkie ogniwa tego łańcucha, na ławie oskarżonych zasiedliby też ówcześni ministrowie i partyjni sekretarze. Łańcuch przerwano na Wawrzeckim. Rada Państwa błyskawicznie odrzuciła podanie o łaskę. W marcową noc poprzedzającą wykonanie wyroku Stanisław Wawrzecki osiwiał. Rodzinie nie ujawniono miejsca jego pochówku.

Pan na dewizach

Inne emocje wzbudzały wtedy afery przemytnicze. Pierwszą nazwano Czerwoną Oberżą. W głównym procesie w 1973 r. odpowiadało 15 osób. Szefa gangu Jana Kucharskiego ochrzczono mianem Bankiera Podhala. Zarzucano mu przemyt złota i dewiz na ogromna skalę, ale też zwykłe rabunki. Wśród ofiar byli także dostawcy walut, kurierzy, którzy na własne ryzyko przemycali do Polski złote waluty, dukaty i krugerandy.

W odpryskowym od głównego wątku procesie odpowiadali znani wtedy sportowcy, m.in. dwaj świetni skoczkowie narciarscy Andrzej Sz. i Ryszard W. oraz biegaczka Stefania B. (wykorzystywali możliwości, jakie dawały im wyjazdy na zagraniczne zawody sportowe).

Procesy Czerwonej Oberży zakończyły się wysokimi wyrokami. Bankier Podhala trafił do więzienia na 25 lat. Stefania B. dostała 6 lat. Po wyjściu na wolność prowadziła w Zakopanem pensjonat. Gościom nigdy nie wspominała o swoich przygodach na przemytniczym szlaku.

Jeszcze nie ucichły echa sprawy podhalańskiej, a już wybuchła sprawa Mętlewicza i innych, jedna z największych w czasach PRL afer przemytniczych. Gdyby Witold Mętlewicz urodził się później i swój zmysł do interesów zaczął wykorzystywać w III RP, prawdopodobnie znalazłby się na liście stu najbogatszych Polaków.

Mętlewicz miał brata, który wybrał wolność w Austrii. W Wiedniu założył antykwariat. Do niego Witold Mętlewicz wysyłał z Polski dewizy i dzieła sztuki. W charakterze kurierów używał trzech dyplomatów brazylijskich, bo na granicy chronił ich immunitet. Z Wiednia odwrotną pocztą do Warszawy wracały sztabki złota. Proceder trwał ponad 20 lat. Witold Mętlewicz był więc człowiekiem bardzo zamożnym. Znany był z szerokiego gestu. Kiedyś na imprezę wynajął dla swoich gości statek pływający po Zalewie Zegrzyńskim, co w tamtych latach wzbudzało podziw publiki, ale i niezdrowe zainteresowanie organów ścigania. Zapraszano go na ówczesne salony jako ozdobę eleganckich przyjęć. Znano go w nocnych lokalach Warszawy. Afera wybuchła ponoć, kiedy pewien urzędnik resortu finansów podniósł alarm, że z Polski wyjeżdżają dewizy w ogromnych ilościach, a rynek zalewa złoto w sztabkach. Podejrzewano, że Mętlewicza kryją funkcjonariusze SB, bo mają udziały w jego przedsięwzięciach.

Proces rzecz jasna nie rozstrzygnął kwestii ochrony jego interesów przez Służbę Bezpieczeństwa. Próbowano skrupulatnie wyliczyć, ile dewiz i dzieł sztuki wywieziono z Polski, ale przy takiej skali interesów było to niemożliwe. Sam główny oskarżony (poza nim przed sądem odpowiadało jeszcze dziewięć osób) chętnie ujawniał wszystko, co pamiętał, przyznawał się do winy. Prawdopodobnie liczył na złagodzenie kary. W 1975 r. (dobiegał wtedy sześćdziesiątki) skazano go na 25 lat więzienia i przepadek mienia. Jego willę na warszawskim Mokotowie zarekwirowano. Przydzielono ją później wiceministrowi spraw wewnętrznych i członkowi Biura Politycznego KC PZPR Mirosławowi Milewskiemu. Dopiero pod koniec lat 80. Skarb Państwa odebrał Milewskiemu prawo do zajmowania schedy po Mętlewiczu. Dom sprzedano.

Mistrz Masy i Kiełbasy

W 1963 r. w telewizji i gazetach pokazano zdjęcia poszukiwanego Sylweriusza Zdanowicza. Miał wtedy 24 lata, a już okrzyknięto go wrogiem publicznym nr 1. Uciekł z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za kradzież. Podczas tej ucieczki zdobył broń, z którą dokonał kilku napadów i włamań. W Warszawie przy ul. Brackiej wdał się w awanturę z czterema studentami Politechniki wychodzącymi z kawiarni. Zaczął do nich strzelać (jednego ranił w nogę). Zranił też interweniującego milicjanta. Teraz nie miał już wyjścia, musiał kontynuować swój bandycki rajd.

Pod Tarnowem razem ze wspólnikiem napadł na kiosk Ruchu. Zauważyła to załoga radiowozu milicyjnego i zatrzymała bandytów. Milicjanci popełnili jednak błędy, które kosztowały ich życie. Pierwszy polegał na tym, że patrolujący nie przeszukali Zdanowicza. Drugi, że uwierzyli mu, kiedy się poskarżył na ból prawej dłoni. Skuli mu kajdankami tylko lewą rękę. Podczas jazdy Zdanowicz wydobył broń i na zimno zastrzelił obu funkcjonariuszy. Poszukiwano go kilka tygodni, co z uwagą śledziła cała opinia publiczna. Został ujęty. 18 stycznia 1964 r. zapadł wyrok – kara śmierci.

Na legendę Zdanowicza zapatrzył się Jerzy Maliszewski, włamywacz poszukiwany listem gończym. W 1979 r. rozpoznał go milicjant przed warszawskimi Domami Centrum. Chciał go wylegitymować. Nie zdążył, bo Maliszewski wydobył broń i ciężko zranił funkcjonariusza. Ukrywał się potem na Ursynowie. Tam dopadła go obława. Dostał wieloletni wyrok. Na początku lat 90. Maliszewski zwrócił się do prezydenta Wałęsy o ułaskawienie. Udzielono mu prawa łaski w tym samym czasie, kiedy ułaskawiono też Andrzeja Z., ps. Słowik, lidera gangu pruszkowskiego, i Zdzisława Najmrodzkiego, włamywacza słynnego z licznych ucieczek z kryminałów.

Dla całej trójki te akty łaski okazały się nieszczęśliwe. Maliszewski zginął podczas wybuchu bomby podłożonej pod willę w Markach należącą do jego znajomego Czesława K., ps. Ceber, wspólnika słynnego Dziada. Najmrodzki zginął pod Mławą w katastrofie samochodowej. Przekroczył prędkość jadąc kradzionym autem. Słowik odsiaduje właśnie kolejny wyrok, postawiono mu też zarzut udziału w zabójstwie gen. Papały.

W ten sposób przestępcy z czasów PRL trafili do kronik III RP. Ostatnim ogniwem, które łączyło te dwie epoki, była kariera pruszkowskiego bandyty Barabasza. To on, jeszcze w latach 70., stworzył gang włamywaczy, a w następnej dekadzie uczył złodziejskiego fachu Parasola, Dzikiego, Kajtka i Alego – później wyrośli z nich bossowie mafii pruszkowskiej. Uczniami Barabasza byli też Masa i Kiełbasa. Ten pierwszy jest dzisiaj świadkiem koronnym, ten drugi nie żyje od 10 lat.

Barabasz był prymitywny, ale trzymał się zasad grypsery i przez to, a także dzięki sile fizycznej, wyrósł na przywódcę. Czasami jednak robił odstępstwa od zasad. Kiedyś zakapował swoich wspólników. Przez niego do więzienia trafił m.in. Parasol. W 1991 r., kiedy grupa pruszkowska była już znana w Polsce, Barabasza odsunięto na boczny tor. Dorabiał w pewnej złodziejskiej knajpie na Olszynce Grochowskiej jako ochroniarz. Zaraz potem zginął w wypadku samochodowym. Nie wyrobił się na zakręcie. Jedna z wersji głosi, że ktoś przeciął mu przewody hamulcowe. Miała to być zemsta za jego dawną nielojalność. Jeżeli tak, to przecinając te przewody dokonano aktu symbolicznego. Odcięto, jak pępowinę, stare czasy.

W nowej Polsce przyszedł czas dla nowoczesnych gangsterów.

Piotr Pytlakowski, Polityka
Źródło : archiwum.polityka.pl/art/pitawal-prl,362525.html
Adam Danek: Korzenie PRL
whorejp • 2013-12-14, 9:20
Poniższe uwagi nasunęły mi się podczas lektury wojennych wspomnień Stanisława Zabiełły, zatytułowanych „Na posterunku we Francji”.

Najpierw kilka słów o autorze. Stanisław Zabiełło (1902-1970) był zawodowym dyplomatą. Od 1934 r. kierował referatem sowieckim w Wydziale Wschodnim polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Wiosną 1939 r. awansował dodatkowo na zastępcę wicedyrektora Departamentu Politycznego MSZ. Już w pierwszej połowie feralnego września 1939 r. przewidywał wkroczenie bolszewików do Polski. 12 września rozmawiał na ten temat z wiceministrem spraw zagranicznych, hrabią Janem Szembekiem, który zanotował potem w swoim diariuszu: „Po południu wezwałem do siebie p. Zabiełłę i poprosiłem go, by mi przedstawił swoją ocenę stanowiska Sowietów. P. Zabiełło oświadczył mi, że – jego zdaniem – Sowiety niewątpliwie pchały do wojny z jednoczesnym zamiarem pozostania na uboczu i skorzystania dopiero z osłabienia państw wojujących, by przystąpić na serio do zbolszewizowania Europy. Klęska jednej ze stron może ich oczywiście pobudzić do przyłączenia się do drugiej strony. Kto wie, czy na wypadek naszych niepowodzeń nie powiedzą sobie, że jest lepiej na nas uderzyć i za jednym zamachem załatwić sobie kwestię białoruską i ukraińską. Na moją uwagę, że to wszystko wygląda nad wyraz niepokojąco, potwierdził to moje wrażenie.” Po wejściu bolszewików Zabiełło w kolumnie rządowej przekroczył granicę Rumunii, skąd udało mu się przedostać do Paryża i podjąć służbę w zreorganizowanym MSZ w rządzie Władysława Sikorskiego. Po pokonaniu Francji przez III Rzeszę pełnił funkcję zakonspirowanego przedstawiciela dyplomatycznego Rzeczypospolitej Polskiej przy władzach Państwa Francuskiego (1940-1943), dopóki nie został namierzony i aresztowany przez niemiecki kontrwywiad. W styczniu 1944 r. zesłano go do obozu w Buchenwaldzie, stamtąd do jednego z najcięższych niemieckich obozów pracy przymusowej w miejscowości Dora w górach Harz, a wreszcie do kacetu w Bergen-Belsen, skąd w kwietniu 1945 r. uwolniły go wojska amerykańskie. Po wojnie Zabiełło powrócił do Kraju i zajął się pisaniem książek o treści historycznej.

Wspomnienia Zabiełły ukazały się w 1967 r. nakładem Instytutu Wydawniczego Pax. Uderza w nich przede wszystkim brak nachalnej krytyki sanacji i oskarżeń pod jej adresem o spowodowanie klęski wojennej w 1939 r. Przez długie lata w PRL publikowano pamiętniki osób wysoko postawionych w Polsce pomajowej, na przykład wyższych dowódców wojskowych (generałowie Leon Berbecki, Juliusz Rómmel, Józef Rybak), sztabowców (płk dypl. Marian Romeyko), wysokich urzędników państwowych (Czesław Bobrowski) czy dyplomatów (Jan Gawroński) pod warunkiem takiej ich redakcji, by przedstawiała w jak najgorszym świetle rządy piłsudczyków, ukazując ich zwłaszcza jako winowajców przegranej w wojnie z Niemcami. W efekcie w krajowym obiegu wydawniczym mogły ukazywać się książki niewątpliwie wartościowe i interesujące, bo pisane przez naocznych świadków historii, ale pod tym względem sztucznie tendencyjne. W książce Zabiełły brak podobnego demonstracyjnego krytykanctwa pod odgórny strychulec ideologiczny. Autor zajął wobec rządów pomajowych stanowisko umiarkowanie apologetyczne. Dość surowo osądził za to emigracyjną politykę generała Władysława Sikorskiego, któremu zarzucił gloryfikację własnej osoby, partyjnictwo, mściwość wobec oponentów politycznych, serwilizm wobec zachodnich „sojuszników”. Stanął tym samym w jednym szeregu z konserwatystami (Stanisław Cat-Mackiewicz), nacjonalistami (Tadeusz Bielecki, Adam Doboszyński, Zygmunt Przetakiewicz) i piłsudczykami (płk Ignacy Matuszewski, mjr Henryk Floyar-Rajchman, August Zaleski), krytykującymi rządy Sikorskiego „z prawa”.

Jednocześnie Zabiełło nie ukrywa swego pozytywnego stosunku do powojennego państwa polskiego. Z pogardą odrzuca pomysły przywrócenia w Polsce „burżuazyjnej demokracji”. Co może przesądzić o dodatniej ocenie zarazem systemu politycznego stworzonego po zamachu majowym i systemu politycznego stworzonego po II wojnie światowej? To, co miały one ze sobą wspólnego: centralna dla nich obu idea silnej władzy państwowej. Ideę tę pod nazwą „silnego rządu” wprowadził do polskiej myśli politycznej jeden z konserwatystów krakowskich, Michał Bobrzyński (wielokrotnie wznawiany w PRL). Po stańczykach odziedziczyli ją znienawidzeni przez Bobrzyńskiego piłsudczycy. Następnie odziedziczyli ją wrodzy piłsudczykom komuniści. Szczególnie znamienny wydaje się przypadek sanacyjnego historyka i ideologa mjr. Olgierda Górki, który w swoich pracach uzasadniał potrzebę istnienia silnej władzy państwowej przed wojną pod rządami piłsudczyków, a po wojnie pod rządami komunistów.

Statokratyzm był obcy endeckiej tradycji politycznej. Endecy zamiast na państwo stawiali na społeczeństwo, naród. Ale czy PRL nie podjęła również ich testamentu ideowego? Trafnej odpowiedzi udzielił na to pytanie Stefan Kisielewski: „Endecy i komuchy dzisiejsze (narodowe w formie) wcale dobrze do siebie pasują. Dmowskiego koncepcja narodu była kolektywistyczna i wsparta na socjologii – np. antysemityzm wynikał z przekonania, że z powodu opanowania miast przez Żydów nie może się rozwinąć polskie mieszczaństwo, a więc naród jest niepełny, spaczony. Kolektywna koncepcja narodu wsparta była na konstrukcji historyczno-geograficznej i antyniemieckiej – kierowała się ku Śląskowi i Pomorzu, rezygnując z nazbyt etnicznie mieszanego Wschodu. To więc także bardzo się dziś nadaje. Polska jednolita narodowo, bez Żydów, władająca Śląskiem, Pomorzem, Prusami, oparta na Odrze i Nysie – toć przecież istny raj endecki. Dmowski wprawdzie nie uznawał walki klas i wszystkich tych teorii profetyczno-społecznych, ale skoro klas już i tak nie ma, to o cóż się kłócić?” Pokazowe wojowanie z nieistniejącą od dawna PRL, pod nazwą „antykomunizmu” uprawiane dziś w Polsce przez tzw. narodowców, to doprawdy chichot historii.

Powyższe fakty każą skorygować popularny sąd o PRL. Źródłem niechęci do Polski „Ludowej” był (i jest) narzucony jej z zewnątrz, obcy system ideologiczny. Ale ideowe oblicze PRL nigdy nie sprowadzało się do tego systemu. Obok przywiezionych ze Związku Sowieckiego elementów marksistowskich występowały idee rodzime, zaczerpnięte od obozu narodowego, ruchu ludowego (hasło zamiany państwa polskiego w „Polską Rzeczpospolitą Ludową” ukuł jeszcze przed wojną Związek Młodzieży Wiejskiej „Wici”), piłsudczyków, konserwatystów czy polskich socjalistów. Rzetelna ocena okresu PRL powinna się opierać m.in. na prześledzeniu, czy powojenny obóz rządowy podejmował działania na rzecz wzmocnienia tych drugich kosztem tych pierwszych, czyli na rzecz budowania suwerenności ideologicznej państwa w ramach bloku wschodniego. Jedno nie ulega wątpliwości: nie można uważać PRL za twór obcy, pozbawiony związków z polskimi tradycjami – także politycznymi.

Adam Danek

Rosja w kleszczach...
Mr.Drwalu • 2013-12-09, 11:24


Polska podpisuje umowę o współpracy wojskowej z... Brunei

Polska podpisała w ubiegłym tygodniu memorandum o współpracy w dziedzinie obronności z... Brunei - liczącym 381 tys. mieszkańców niewielkim państewkiem położonym na wyspie Borneo w południowo-wschodniej Azji. Co ciekawe, kierunek "azjatycki" jest ostatnio bardzo modny wśród polskich decydentów wojskowych. W sierpniu BBN podpisał umowę o partnerstwie w dziedzinie bezpieczeństwa i obronności z Socjalistyczną Republiką Wietnamu. Jednym słowem - od wschodu bierzemy Rosję w kleszcza!

A tak całkiem poważnie - pisałem już o tym, ale nie zaszkodzi powtórzyć: zdolności mobilizacyjne polskiej armii są obecnie dramatycznie niskie. Eksperci uważają, że nasze wojsko, w razie konwencjonalnego ataku, nie będzie w stanie odeprzeć sił wroga z terytorium kraju. Profesor Akademii Obrony Narodowej Józef Marczak stwierdził niedawno w kontekście polskich sił zbrojnych: "Armia oparta na miniaturowych wojskach operacyjnych nie jest zdolna do odstraszania, obrony, a nawet ochrony niektórych obiektów. Te trzy dywizje, które posiadamy, i kilka brygad, są zdolne do uderzenia i obrony na obszarze wielkości powiatu". Jego słowa tworzą jedną melodię ze stwierdzeniem gen. Sławomira Petelickiego, który w 2011 roku na antenie publicznej telewizji grzmiał: "Polska, w tej chwili, nie jest broniona w ogóle!"

Według wyliczeń specjalistów Polska ma obecnie jedną z najniższych w Europie zdolności mobilizacyjnych na wypadek konieczności obrony własnego terytorium. W naszym kraju wskaźnik ten wynosi jedynie 0,26% populacji własnych obywateli (0,26% z ogólnej liczby osób zamieszkujących Polskę to ok. 100 tys. osób - tyle ile liczy sobie oficjalnie polska armia). Średnia dla Europy wynosi w tej materii 1,66% populacji obywateli danego państwa. Gorsze zdolności mobilizacyjne oprócz nas mają jedynie Czechy i Luksemburg. Te kraje jednak leżą w środku NATO, nie są z żadnej strony krajem granicznym Sojuszu. Poza tym struktura polskiego wojska - silna kadra podoficerska i oficerska, powoduje - że Polska, mimo oficjalnie 100-tysięcznej armii, jest w stanie do obrony kraju wystawić realnie około 30 tysięcy żołnierzy liniowych. A taką siłą można bronić jedynie niewielkiego obszaru. W dużej mierze wynika to z faktu, że Polska jest jednym z niewielu krajów, które nie mają wojsk obrony terytorialnej. Nasza armia bazuje jedynie na wspomnianych powyżej wojskach typu operacyjnego, które w razie konwencjonalnego ataku obcych sił nie będą w stanie obronić polskiego terytorium. Trzeba odbudować siły obrony terytorialnej - twierdzi prof. Marczak z AON. Przykładem mogą być inne państwa europejskie: w Wlk. Brytanii w armii czynnej jest ok. 170 tys. żołnierzy zawodowych, zaś w Armii Terytorialnej skupionych jest drugie tyle ochotników. W 5-milionowej Finlandii siły zbrojne liczą sobie 60 tys. żołnierzy wojsk operacyjnych oraz 230 tys. ochotników wojsk obrony terytorialnej. Szwedzka Gwardia Krajowa (odpowiednik wojsk obrony terytorialnej) liczy sobie aż 600 tys. żołnierzy!

Jakby tego było mało według danych MON za 2011 rok, statystyczny Polak na funkcjonowanie wojska przeznaczył w podatkach tylko 252$. Piszę "tylko", bowiem w tym samym czasie statystyczny Europejczyk na obronność własnego państwa przeznaczył kwotę 509$. Tymczasem rząd Tuska w tym roku ograniczył wydatki na wojsko, prezydencki BBN szuka sojuszników pokroju Socjalistycznej Republiki Wietnamu, a MON podpisuje memorandum w współpracy wojskowej z położonym kilkanaście tysięcy kilometrów stąd Brunei. Mając na uwadze powyższe zasadnym jest zadanie pytania - czy celem rządzących obecnie Polską polityków jest doprowadzenie do stanu, w którym nasz kraj będzie nie tylko potężnie zadłużony za granicą, ale także całkowicie wobec niej bezbronny?

Źródło


wstęp:
Kod:
Polska znajduje się w stanie ciężkiego kryzysu, ogarniającego wszystkie dziedziny działalności państwa. Praźródłem naszych nieszczęść był „okrągły stół”, popełnione tam oszustwo oraz ludzie, którzy zadecydowali o jego ustaleniach. Przedstawiamy listę czołowych osobistości „okrągłego stołu”, opartą na podstawie książki: „Okrągły stół. Kto jest kim?”, wydanej z inicjatywy komitetu organizacyjnego ds okrągłego stołu przy Lechu Wałęsie oraz na ogólnie dostępnych lub innych, później wyszłych na jaw, informacjach.


1. Jacek AMBROZIAK, Żyd, dyrektor urzędu Rady Ministrów u Mazowieckiego, radca prawny w „Tygodniku Solidarność”.

2. Stefan AMSTERDAMSKI, Żyd, były członek PZPR, prof. filozofii UW, w roku 1968 usunięty z uczelni.

3. Artur BALAZS, Żyd, właściciel ogromnego latyfundium rolnego nabytego za bardzo małą kwotę na Wolinie. AWS, PO, ostatnio utworzył SKL-Ruch Nowej Polski, będący kolejnym wcieleniem żydokomunistycznej UW, niedawny minister rolnictwa.

4. Ryszard BENDER, Żyd, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, w latach 1981-83 wiceprezes Polskiego Związku Katolicko-Społecznego, przybudówki PRON, KIK, PRL-owski poseł kilku kadencji, sędzia Trybunału Stanu z ramienia Ligi Polskich Rodzin, głosi się katolikiem.

5. Stefan BRATKOWSKI, Żyd, były członek ZMS i PZPR, honorowy prezes SDP, KO.

6. Ryszard BUGAJ, Żyd, ZMS, uczestnik wydarzeń marcowych, KOR, KO.

7. Zbigniew BUJAK, Żyd, w stanie wojennym aresztowany w piwnicy Żyda Mieczysława Rakowskiego ostatniego I-go sekretarza KC PZPR, KO.

8. Andrzej CELIŃSKI, Żyd, aktywny uczestnik wydarzeń marcowych, KOR, KO, naprzód AWS teraz w SLD, niedawny minister kultury.

9. Jerzy CIEMNIEWSKI, Żyd, b. poseł z ramienia UW, zażarty przeciwnik lustracji.

10. Marek EDELMAN, Żyd, żona i dzieci w Izraelu. Głosiciel tezy o antysemityzmie Polaków i o prześladowaniu Żydów w przedwojennej Polsce równym hitlerowskiemu. KO, UW.

11. Lech FALANDYSZ, Żyd, doradca Wałęsy, twórca tzw. „falandyzacji prawa”.

12. Dariusz FIKUS, Żyd, były agent SB, KOR, sekretarz generalny SDP, zmarły redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”.

13. Władysław FINDEISEN, Żyd, agent SB, były przewodniczący Rady Prymasowskiej przy Glempie, KO, zmarł.

14. Władysław FRASYNIUK, Żyd, KO, obecny szef UW.

15. Bronisław GEREMEK, recte Borys Lewartow, syn rabina z Nalewek, Żyd, uratowany przez Polaków, członek i były sekretarz PZPR na Uniwersytecie Warszawskim, b. poseł UW, b. minister spraw zagranicznych, przewodniczący zespołu reform politycznych przy Lechu Wałęsie, KO, autor słynnej wypowiedzi, iż „nienawidzi Polaków”.

16. Mieczysław GIL, Polak, organizator strajku w Nowej Hucie, KO, były poseł.

17. Andrzej GLAPIŃSKI, Żyd, głoszący się katolikiem, były minister u Olszewskiego, były poseł PC.

18. Aleksander HALL, Żyd, KO, były członek Prymasowskiej Rady Społecznej, UW, były poseł UW, były minister kultury, głosi się katolikiem, konserwatystą i politykiem prawicy.

19. Maciej IŁOWIECKI, Żyd, dziennikarz „Polityki”, wiceprezes SDP, tropiciel antysemityzmu.

20. Gabriel JANOWSKI,Żyd, uczestnik marca 1968, KO, były poseł i minister w rządzie Suchockiej, były poseł Ligi Polskich Rodzin.

21. Jarosław KACZYŃSKI, Żyd, KOR, KO, prezes PC, głoszący się prawicowcem.

22. Lech KACZYŃSKI, Żyd, brat poprzedzającego, KOR, KO, były prezes NIK-u, minister sprawiedliwości u Buzka, prezes „Prawo i Sprawiedliwość”, głosi się prawicowcem.

23. Krzysztof KOZŁOWSKI, Żyd, wieloletni członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”, KO, UW, były minister spraw wewnętrznych u Mazowieckiego, zezwolił Michnikowi i jego „komisji” na dostęp do tajnych akt SB, w których buszowała 2 miesiące.

24. Stefan KOZŁOWSKI, Żyd, brat poprzedzającego, KO.

25. Marcin KRÓL, Żyd, KO, UW, niegdyś w redakcji „Tygodnika Powszechnego”.

26. Władysław KUNICKI-GOLDFINGER, Żyd, KO, zmarł.

27. Zofia KURATOWSKA, Żydówka, mąż Grzegorz Jaszuński, Żyd, propagandzista PZPR, KO, UW, wicemarszałek senatu, ambasador w RPA, zmarła.

28. Jacek KUROŃ, Żyd, zwany towarzysz TERMOS, były członek PZPR, twórca czerwonego harcerstwa, współtwórca KOR-u, KO, UW, b. poseł, autor wypowiedzi iż „jest szczęśliwy, że Lwów należy do Ukrainy”, znany z wysypiania się w sejmie.

29. Bogdan LIS, Polak, były członek PZPR, KO.

30. Jan LITYŃSKI, Żyd, KOR, KO, uczestnik wydarzeń marcowych, były poseł UW.

31. Helena ŁUCZYWO, Żydówka, cała rodzina w KPP lub w PZPR, uczestniczka wydarzeń marcowych.

32. Tadeusz MAZOWIECKI, Żyd, autor łajdackiego ataku prasowego na bpa Kaczmarka, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, poseł PRL, UW, poseł przewodniczący i premier UW, KO, twórca grubej kreski, zażarty przeciwnik lustracji.

33. Jacek MERKEL, Polak (?), KO.

34. Adam MICHNIK, Żyd, dawne nazwisko Aron Szechter, ojciec skazany przed wojną na 10 lat więzienia za szpiegostwo na rzecz ZSRR, brat Stefan sądowy morderca z czasów PRL. Członek PZPR, KOR, KO, obecnie naczelny redaktor „Gazety Wyborczej”.

35. Andrzej MILCZANOWSKI, Żyd, KOR, KO, UW, były minister spraw wewnętrznych u Mazowieckiego, zażarty przeciwnik lustracji.

36. Jan OLSZEWSKI, Żyd, niegdyś Jan Oxner, pracownik ministerstwa sprawiedliwości w czasach stalinowskich, członek redakcji „Po Prostu”, gdzie pisywał artykuły o polskim antysemityzmie, członek Klubu Krzywego Koła, KOR, były poseł i premier PRL-bis, szef i twórca licznych partii głoszących się prawicowymi, np. ROP, obecnie poseł, wystąpił z klubu Ligi Polskich Rodzin.

37. Janusz ONYSZKIEWICZ, Żyd, KO, UW, były poseł i minister obrony.

38. Edmund OSMAŃCZYK, Polak, dziennikarz i członek oraz działacz przedwojennego Związku Polaków w Niemczech, KO, zmarł.

39. Janusz PAŁUBICKI, Żyd, KO, UW, minister ds służb specjalnych u Buzka, zażarty przeciwnik lustracji.

40. Walerian PAŃKO, Polak, szef NIK-u, prowadził śledztwo w sprawie FOZZ, zginął w niewyjaśnionym wypadku samochodowym.

41. Aleksander PASZYŃSKI, Żyd, absolwent komunistycznej Akademii Nauk Politycznych, były członek PZPR, dziennikarz „Polityki”, KO, UW.

42. Leszek PIOTROWSKI, Polak, były minister sprawiedliwości u Buzka.

43. Anna RADZIWIŁŁ, Żydówka, były wiceminister oświaty w rządzie Mazowieckiego, twórca krytykowanych programów szkolnych.

44. Ryszard REIFF, Polak, były szef PAX-u, KO.

45. Jan Maria ROKITA, Żyd, KO, UW, AWS, SKL, obecnie Platforma Obywatelska.

46. Zbigniew ROMASZEWSKI, Żyd, KOR, KO, UW, obecnie senator.

47. Henryk SAMSONOWICZ, były członek ZMP i PZPR, minister nauki w rządzie Mazowieckiego.

48. Grażyna STANISZEWSKA, Żydówka, były poseł UW.

49. Andrzej STELMACHOWSKI, KIK, były minister nauki, obecnie prezes Wspólnoty Polskiej. Ostatnio poparł szefa IPN Kieresa podpisując pochwalający go list.

50. Stanisław STOMMA, Żyd, wieloletni członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”, wieloletni poseł na sejm PRL-bis, gdzie w ciągu 3 kadencji zgłaszał wnioski o udzielenie peerelowskiemu wymiarowi sprawiedliwości wotum zaufania.

51. Adam STRZEMBOSZ, Żyd, długoletni sędzia PRL, profesor prawa KUL, autor poprawki do kodeksu karnego znoszącej karę konfiskaty mienia wielkich przestępców gospodarczych, były prezes Sądu Najwyższego.

52. Klemens SZANIAWSKI, Żyd, były pracownik KC PZPR, były agent SB, KO, przewodniczący Komitetu Porozumiewawczego Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych, zmarł.

53. Jan Józef SZCZEPAŃSKI, Polak, były prezes ZLP, KO, zdeklarowany sojusznik UW.

54. Józef ŚLlSZ, Polak, rolnik, współtwórca Solidarności RI, KO, zmarł.

55. Jacek TAYLOR, Polak, prawnik, były doradca i obrońca Wałęsy, obecnie adwokat, bezkrytyczny wielbiciel Żydów.

56. Witold TRZECIAKOWSKI, Żyd, KO, członek Prymasowskiej Rady Społecznej.

57. Jerzy TUROWICZ, Żyd, wieloletni redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, KO, UW, jeden z głównych sprawców usunięcia Klasztoru Karmelitanek z Oświęcimia, zażarty przeciwnik kardynała Wyszyńskiego, przeciw któremu spiskował na II Soborze Watykańskim. Zmarł.

58. Lech WAŁĘSA, Polak (?), choć są tacy co mówią że... Twórca polityki lewej nogi. Będąc prezydentem ukradł w UOP-ie akta „Bolka”.

59 Andrzej WIELOWIEJSKI, Polak, zażarty filosemita, doradca Wałęsy, UW, KO, redaktor „Więzi”.

60. Jacek WOŹNIAKOWSKI, Polak, profesor KUL, redaktor naczelny „Znaku”, od 1945 roku współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, KO, działacz KIK-ów, zażarty filosemita.

61. Henryk WUJEC, Żyd, uczestnik wydarzeń marcowych, KIK, sekretarz KO, UW.

62. Jerzy ZDRADA, Żyd, b. poseł UW, wiceminister edukacji w rządzie Buzka.

63. Tadeusz ZIELIŃSKI, Żyd, KO, były rzecznik praw obywatelskich. Zmarł.

64. Andrzej ZOLL, Żyd, były przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego, UW, obecnie rzecznik praw obywatelskich.

Analiza listy osobistości prawej strony okrągłego stołu daje obraz bardzo przygnębiający. Było tam ok. 51 Żydów i ok. 13 Polaków, co oznacza że Żydzi kontrolowali sytuację i zadecydowali o treści układu. Poszło im to tym łatwiej, że kolaborowali z nimi tacy Polacy jak Wałęsa, Woźniakowski i Wielowiejski, całkowicie podporządkowani ich interesom. Żydzi kontrolowali też Kluby Inteligencji Katolickiej, oraz Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie.

O takim składzie okrągłego stołu zadecydował sekretarz episkopatu Polski arcybiskup Bronisław Dąbrowski, Żyd. Dlatego właśnie nie było tam przedstawicieli prawdziwej opozycji prawicowej akowskiego podziemia niepodległościowego zesłańców i emigracji z Zachodu.

Żydzi wygrali okrągły stół i zaczęli rządzić Polską na spółkę z postkomuną. Zaczęła się w żydowski sposób rozumiana transformacja, której rezultatem jest dzisiejszy kryzys, wysprzedaż prawie całego majątku narodowego w obce ręce, ataki na Polskę i Polaków i wielka próba pozbawienia nas niepodległości przez zawleczenie nas do Unii Europejskiej.
Koleś przedstawia wiadomości z postępowego świata, poprzez propagandę starej daty - nie to co ówczesne media, które używają "postępowej propagandy".


ukryta treść
Walka z gender to powrót do średniowiecza - taką postępową tezę postawiła tow. Magdalena Środa w rozmowie z nie mniej postępową Moniką Olejnik.

Słowa te zostały przyjęte z pełnym zrozumieniem przez masy robotnicze, które dobrze wiedzą, że jeśli odrzucimy gender to zniknie elektryczność, powróci pańszczyzna a ludzie będą żyli w kurnych chatach. Tylko całkowita równość płci jest gwarancją dalszego postępu naszej ludowej ojczyzny. Należy odrzucić faszystowskie stereotypy i stygmatyzujące pojęcia takie jak ojciec, matka, kobieta i mężczyzna. Wszyscy przecież są równi.

Tow. Środa przestrzegła również, że Polska Ludowa odrzucając gender dołącza do krajów islamskich! Nie wytłumaczyła jednak czy chodzi jej o islamską Francję czy Arabię Saudyjską. Lud pracujący miast i WSI wie jednak, że nie ma to większego znaczenia, bo chodzi tylko o to by żyło się lepiej! By żyło się lepiej wszystkim!
Najlepszy komentarz (28 piw)
Nathaniel_Demerest • 2013-12-06, 19:58
Chuj że Fronda, ważne że koleś robi świetne filmiki prześmiewcze. W końcu kto z was chciałby, żeby wasi bliscy (dzieci) zostały podane praniu mózgu, jakim jest Gender?

Od tego programowania mózgów, wyrośnie pokolenie pedałów i zjebów. Każda akcja uświadamiająca co to jest, ma u mnie poparcie.
Nastawienie do geja w PRL
BongMan • 2013-11-25, 22:21
Historia opowiedziana mi przez mamę.

Akcja dzieje się we Wrocławiu, w czasach PRL. Mama pracowała w biurze podróży, jej szef był gejem, a przynajmniej wszyscy go o to podejrzewali, ze względu na typowo gejowski wygląd i sposób bycia. Był to starszy gość, koło 60-tki. Któregoś dnia mama jechała tramwajem z koleżanką z pracy i nagle koleżanka woła:
- Ty, patrz, patrz, patrz, patrz!!! - i pokazuje na ulicę. A tam wspomniany szef idzie w towarzystwie pięciu mężczyzn o równie gejowskiej aparycji, z tym że od szefa młodszych o jakieś 40 lat. Po chwili koleżanka dodaje głosem pełnym zdziwienia i przejęcia, który było słychać w całym tramwaju:
- A to pedał pierdolony!
Najlepszy komentarz (52 piw)
panchamityle • 2013-11-26, 20:33
@ Loaloa
O chuj ci chodzi? Że pedał jest nazywa po imieniu, to skurwysyństwo?! Chyba się wydało, że jesteś ciota.