Bo BHP przede wszystkim
Troska o człowieka i warunki jego życia nadrzędnym celem PZPR
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 20:38
📌
Konflikt izrealsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
14 minut temu
#prl
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Trzeba mieć świadomość jednego faktu – oni nigdy nie dopuszczą, by Polacy poznali prawdę. Trzeba mieć świadomość, że wściekły atak na Cezarego Gmyza ujawniającego rodzinne korzenie Igora Tulei był w pełni świadomy. Każdy, kto zapyta „staliniątko” o jego dziadka, spotka się z taką samą reakcją – wyzwiskami i potępieniem. Tymczasem głupotą jest dowodzenie, że wychowanie nie ma wpływu na poglądy głoszone w dorosłym życiu. Ma wpływ i to olbrzymi, co już dawno stwierdzili psychologowie i socjologowie. Wpływ ma także społeczność, otocznie, w którym człowiek wyrasta. To prowadzi do prostego wniosku – osoba, która wyrosła w kulcie komunizmu, nie potępi go nawet, gdy na własne oczy zobaczy dowody jego zbrodni.
Stalinięta nie czują skruchy
Traudl Junge miała 22 lata, kiedy została osobistą sekretarką Adolfa Hitlera. Byłą nią od grudnia 1942 roku aż do jego śmierci. Udało się jej wyjść z bunkra pod kancelarią Trzeciej Rzeszy. Chociaż swój błąd zrozumiała po latach, do końca życia nie potrafiła sobie wybaczyć, że jako młoda dziewczyna darzyła Hitlera sympatią. Wnuk Rudolfa Hessa – komendanta Auschwitz, stanął przed młodymi Żydami, którzy przyjechali do obozu i prosił ich o wybaczenie. Zapytany, co powiedziałby swemu dziadkowi, gdyby go spotkał, odparł: „zabiłbym go gołymi rękami”.
A w Polsce? Czy ktokolwiek słyszał słowo skruchy od córki Bieruta? Czy przed dawnymi więźniami ubeckich katowni stanął wnuk Józefa Światło – popularny dziennikarz jednej z dwóch największych prywatnych telewizji i odpowiedział na pytanie, co zrobiłby, gdyby spotkał dziadka? Można odnieść wrażenie, że w Polsce ubeccy „śledzie”, prokuratorzy, sędziowie, ministrowie, ludzie odpowiedzialni za cały aparat terroru, od tych ze Związku Patriotów Polskich zaczynając, na tych, którzy usiedli do Okrągłego Stołu, kończąc, umarli bezpotomnie. A przecież wszyscy mieli rodziny – żony, mężów, dzieci, wnuki.
Co się z nimi stało? Odpowiedź jest prosta – nadal rządzą Polską.
Obsadzili najważniejsze sektory życia publicznego – sądy, uczelnie, państwowe spółki, media. Dziś te dzieci i wnuki stalinowskich oprawców tworzą „elitę” i jak każda tego typu „elita” wściekle reagują na każdą próbę przypomnienia im, kim są i komu zawdzięczają swoją obecną pozycję. Nie ma w tym nic dziwnego – w końcu nie od dziś wiadomo, że atak to najlepsza forma obrony. Współczesne „elity” stosują tę właśnie metodę. Wiedzą, że w merytorycznej dyskusji są bez szans, więc „walczą” po swojemu – opluwając każdego, kto ośmieli się zwrócić im uwagę. Nawiasem mówiąc – to też metoda odziedziczona po dziadkach z UB. To oni wymyślili „zaplutego karła reakcji”, „ciemnogród”, „klechów”, „kułaków”, „prywaciarzy”, którym przeciwstawiali nowoczesnych, postępowych proletariuszy. Proletariusza zastąpił „europejczyk”, kułaka – homofob, itp. Pozostałe elementy debaty publicznej nie zmieniły się ani na jotę. Co więcej – czasami można odnieść wrażenie, że po usunięciu podpisów trudno byłoby odróżnić, który cytat pochodzi z plenum KC PZPR, a który z tzw. zaprzyjaźnionych z Tuskiem mediów.
Potomkowie ubeków rządzą Polską
Przykładów jest wiele. I to zaczynając od samej „góry”. Żona Bronisława Komorowskiego, Anna Komorowska to córka ubeków – Jana Dziadzi i Żydówki – Hany Rojer. O byłym prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim, wciąż regularnie typowanym na stanowisko premiera, od dwudziestu lat krąży informacja, że jest synem Izaaka Stoltzmana – wyjątkowo sadystycznego ubeka z Pomorza. Jego żona Jolanta to córka płk. Kontego – oficera Informacji Wojskowej. Generał Marian Janicki – to syn Włodzimierza Janickiego – funkcjonariusza BOR w czasach PRL, kierowcy partyjnych aparatczyków. W karierze pomógł mu także wyszkolony jeszcze przez sowietów szef BOR Olgierd Darżynkiewicz. Z dokumentów służb specjalnych PRL wynika, że zanim Darżynekiewicz przyjął go do BOR, przez prawie rok Marian Janicki służył w MO.
Danuta Hübner, swego czasu towarzyszka z PZPR, to wnuczka i córka ubeków. Jej dziadek – Józef Młynarski – jako ubek odznaczył się wyjątkowo bestialskimi przesłuchaniami, ojciec Ryszard Młynarski także był ubekiem – następcą przełożonego swego ojca, czyli osławionego zbrodniarza Stanisława Supruniuka.
Ojciec Magdaleny Środy zawodowo zajmował się zwalczaniem Kościoła Katolickiego. O komunistycznym pochodzeniu Ryszarda Schnepfa – ambasadora Polski w USA – już pisaliśmy. Jego żona – Dorota Wyscoka-Schnepf to jedna z czołowych „dziennikarek” TVP. Karierę w III RP zrobił też Tomasz Turowski – niegdyś szpieg w Watykanie, tuż przed katastrofą smoleńską wysłany na placówkę dyplomatyczną do Rosji, obecny 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku w Smoleńsku. MSZ zresztą przyznało się, że w jego strukturach pracuje 131 TW, w tym siedmiu z nich kieruje placówkami dyplomatycznymi.
Swego czasu Dyrektorem Departamentu Studiów i Planowania MSZ był Henryk Szlajfer, syn Ignacego Szlajfera – oficera UB we Wrocławiu w latach 1947-1952, a następnie cenzora w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Stanowisko dyrektora Departamentu Promocji i Informacji w tym resorcie piastowała córka znanego działacza komunistycznego, pierwszego szefa Głównego Zarządu Politycznego Ludowego Wojska Polskiego, gen. Wiktora Grosza, który jeszcze przed wojną nosił nazwisko Izaak Medres, czyli Małgorzata Lavergne.
Byłego już ambasadora Polski w Chile – Daniela Passenta (według akt IPN-u – TW „Johna” i „Daniela”) wychowywał wuj – przedwojenny komunista, generał Jakub Prawin, po wojnie wiceprezes NBP i wojewoda olsztyński.
Doradca Bronisława Komorowskiego Tadeusz Mazowiecki (żydowski szkodnik,komunista,Dikman/Polonuska) co prawda w UB nie był, ale w 1953 roku, kiedy w Polsce szaleli ubeccy siepacze, opublikował artykuł krytykujący biskupa Kaczmarka (skazanego w tym samym roku w sfingowanym procesie) i uważał, że Polska może być tylko socjalistyczna. „Sławę” zdobył za to inny długoletni doradca byłego marszałka, a obecnego prezydenta – Waldemar Strzałkowski, który „zasłynął” składaniem wieńca na pogrzebie śp. Anny Walentynowicz w stanie wskazującym na „wirusa filipińskiego”. Ale to nie wszystko – z akt w IPN wynika, że Waldemar Strzałkowski w 1956 roku ukończył Wydział Historii i trafił do pracy w Wojskowym Instytucie Historycznym (WIH) im. Wandy Wasilewskiej, gdzie był szefem Podstawowej Organizacji Partyjnej. Do 1990 r. był członkiem PZPR. Z jego akt paszportowych wynika, że wielokrotnie jeździł służbowo do ZSRR – WIH zajmował się historią wojskowości, rygorystycznie stosując metody historiografii marksistowskiej.
Również Roman Kuźniar, obecny doradca prezydenta, był członkiem PZPR i przeszedł specjalne szkolenie wojskowe. W 1982 roku, kiedy w najlepsze trwał stan wojenny, został nawet odznaczony „Za zasługi dla obronności kraju”. Portal niezalezna.pl podał, że Kuźniar został zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Uniw” pod numerem 16?645. Zdzisław Lachowski do 31 grudnia 2012 roku – wiceszef BBN – miał być zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Zelwer”. Do grona doradców Komorowskiego należy też generał Wojciech Jaruzelski – autor i wykonawca stanu wojennego, współpracownik informacji wojskowej i postać wyjątkowo nikczemna, nie bez przyczyny w słynnym „Bluzgu” nazwany m.in. „kacapskim przybłędą”. Ludwika Wujec – żona Henryka Wujca, doradcy prezydenta Komorowskiego – to córka przedwojennej działaczki KPP Reginy Okrent, która w latach 1946-1949 pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa w Łodzi.
A skład osobowy SLD? Czołowi działacze to dawni „towarzysze” – Kwaśniewski, Cimoszewicz, Miller, Oleksy, Kalisz albo dzieci „towarzyszy”, nawet jeśli ich „inteligencja” jest bardziej niż wątpliwa, czego wymownym przykładem była Anita Błochowiak, córka towarzysza Jerzego Błochowiaka – sekretarza KW PZPR w Sieradzu. Matka eurodeputowanego Marka Siwca była prokuratorem (R. Szubstarski, Misjonarz prezydenta, „Życie” z 26-27 października 1996 r.).
Znamienne jest, że żaden z SLD-owskich działaczy nigdy nie tylko nie został rozliczony za działalność w PZPR, ale nawet nigdy nie poczuwał się do okazania skruchy za komunistyczne zbrodnie, zachowując tym samym typową komunistyczną mentalność. Znamienne jest, że nie oni jedni – rozliczenia komunistycznych zbrodni stanowczo odmawiają też czołowi „dziennikarze” III RP. Przypadek? Raczej nie. Wystarczy przyjrzeć się bliżej, kto zabiera najczęściej głos w publicznej debacie i kto jest kreowany na „autorytet”.
Media wciąż czerwone?
I tu można zacząć od najbardziej prestiżowych stanowisk. Oto polskiemu oddziałowi Agencji Reutera szefował Michał Broniatowski, syn pułkownika Mieczysława Broniatowskiego, który od roku 1945 był dyrektorem Centralnej Szkoły Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi, a następnie dyrektorem Departamentu Społeczno-administracyjnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. „Zeszytami Literackimi” kieruje Barbara Toruńczyk, córka Henryka Torańczuka, przedwojennego komunisty i Romany – do 1968 roku zatrudnionej w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR.
Uparcie lansowany dziennikarz TVN – Andrzej Morozowski – to syn Mieczysława Morozowskiego, a właściwie Mordechaja Mozesa – działacza Komunistycznej Partii Polski. W czasie wojny Mozes Morozowski przebywał w ZSRR, po wojnie pracował w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, a potem w MSW.
Tomasz Lis, który na łamach „Newsweeka” dopuścił do publikacji obrzydliwego paszkwilu na temat Rajmunda Kaczyńskiego, podkreślał, że jego ojciec był „najuczciwszym człowiekiem pod słońcem”. Zapomniał tylko dodać, że ten „najuczciwszy człowiek pod słońcem” był też prominentnym działaczem PZPR. Sam Lis pobierał naukę zawodu w latach 80. na praktykach studenckich na Uniwersytecie im. Karola Marksa w Lipsku. Lis to podobno także najbliższy krewny jednego z tajnych współpracowników Wojskowej Służby Wewnętrznej.
Jego druga żona Hanna Kedaj to córka Aleksandry i Waldemara Kedajów – należących do „największych kanalii stanu wojennego”. Piotr Kraśko to wnuk Wincentego Kraśko – cenzora i komunistycznego dygnitarza okresu PRL. Monika Olejnik – do radia trafiła w stanie wojennym, kiedy wyrzucono lub odeszli z niego wszyscy przyzwoici dziennikarze. Olejnik – to córka Tadeusza Olejnika, który pracował w SB razem z mjr Lucyną Tuleyą – prywatnie matką sędziego Igora Tulei, który metody działania CBA określił mianem stalinowskich. Ojciec Grzegorza Miecugowa – Bruno Miecugow – razem z Wisławą Szymborską podpisał w 1953 roku haniebny „apel krakowski” – poparcie „literatów” dla procesu biskupa Kaczmarka.
Rozliczenie okresu komuny atakuje „Gazeta Wyborcza”. Nieprzypadkowo. Jej redaktor naczelny Adam Michnik, jak sam powiedział – wywodzi się z „żydokomuny”. Jego rodzice to komunistyczni działacze, a matka Helena Michnik położyła po wojnie szczególne zasługi w zwalczaniu Kościoła i fałszowaniu podręczników do historii. Zastępczyni Michnika, Helena Łuczywo, to córka Ferdynanda Chabera przed wojną należącego do KPP, a po wojnie – kierownika wydziału w KC PZPR. Drugim zastępcą Michnika był Ernest Skalski, syn Jerzego Wilkera-Skalskiego i Zofii Nimen-Skalskiej, przedwojennych komunistów, którzy później pracowali w Komendzie Wojewódzkiej MO w Krakowie. Przyrodni brat Michnika – Stefan to stalinowski zbrodniarz, którego Polska bezskutecznie próbuje ściągnąć ze Szwecji. To w „Wyborczej” opinię publiczną swoimi artykułami kształtował Lesław Maleszka – TW „Ketman” – wyjątkowo nikczemny zdrajca. To dla „Wyborczej” pracuje Edward Krzemień – syn Ignacego Krzemienia, obywatela sowieckiego, który walczył w l. 30 w Hiszpanii w XIII Brygadzie – zorganizowanej przez Komintern i NKWD, a po wojnie pracował w komunistycznym aparacie represji. To do GW korespondencje z Moskwy słał Bartosz Węglarczyk – wedle wszelkich informacji – wnuk Józefa Światło (Izaaka Flejschfarba), a do dnia dzisiejszego pisuje do niej Dawid Warszawski, czyli Konstanty Gebert – syn Bolesława Geberta – agenta wywiadu ZSRR działającego w USA Po wojnie Bolesław Gebert był ambasadorem PRL w Turcji, a matka, Krystyna Poznańska-Gebert, w latach 1944-1945 organizowała Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie.
Inny publicysta „Gazety Wyborczej” – Michał Komar – to według ustaleń Doroty Kani – syn gen. Wacława Komara, a właściwie Kossoja. Zanim został generałem, Kossoj-Komar w młodym wieku przeszedł szkolenie w NKWD. Potem uczestniczył w zabójstwach tajnych współpracowników Policji Polskiej, do których dochodziło na mocy wyroków KPP. Po wojnie został szefem wywiadu cywilnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego. W zespole „Gazety Wyborczej” znalazła się też Anna Bikont – córka żydowsko-komunistycznej dziennikarki Wilhelminy Skulskiej. Do PZPR przez wiele lat należał też Stefan Bratkowski – jeden z „ojców założycieli” GW. Również „Polityka” zdaje się nieprzypadkowo potępiać „grzebanie w życiorysach”. Jak podała Dorota Kania – jej redaktor naczelny – Jerzy Baczyński w aktach SB został zarejestrowany jako tajny współpracownik komunistycznych służb specjalnych ps. „Bogusław”. Jedną z najbliższych współpracowniczek skazanej w aferze FOZZ Janiny Chim była Renata Pochanke, matka Justyny Pochanke, dziennikarki TVN-u.
Nawet medialny wesołek Kuba Wojewódzki pochodzi z resortowej rodziny – jego ojciec Bogusław był funkcjonariuszem SB i prokuratorem. Jak pisał Jan Piński – „Wojewódzki senior zapisał się w historii, pełniąc rolę prokuratora z ramienia Prokuratury Generalnej w sprawie tzw. „prowokacji bydgoskiej” z 19 marca 1981 roku. Kuba zaczynał karierę od harcerskiej rozgłośni radiowej w latach 80-tych a potem rozwijał ją w prywatnych mediach aż do statusu gwiazdy TVN-u”.
Resortowe korzenie ma mieć też „autorytet” Salonu – Jerzy Owsiak. Marcin Meller – dziennikarz m.in. „Polityki”, „Wprost” i felietonista „Nesweeka” to syn Stefana Mellera i wnuk komunistycznego działacza. Monika Jaruzelska została stylistką i oprócz własnego „butiku” chętnie współpracuje z „prestiżowymi” gazetami. Oczywiście nigdy nie zdobyła się na potępienie tatusia. Na potępienie komunistycznych rodziców nie zdobyły się także czołowe „autorytety III RP”. Nieprzypadkowo. Tu także wystarczy popatrzeć na „rodowody”.
„Autorytety III RP”
„Autorytetów” ma III RP co niemiara. Chętnie występują w „zaprzyjaźnionych mediach”, udzielając wywiadów dziennikarzom z resortowych rodzin albo sami tworzą – nader często w oderwaniu od faktów, czego przykładem jest chociażby twórczość Pawła Śpiewaka. Ale bardzo rzadko opowiadają o sobie. Nie bez przyczyny. Oto pierwszy z brzegu przykład. Aleksander Smolar – „autorytet” z Fundacji Batorego to syn Grzegorza Smolara – do 1968 roku redaktora naczelnego „Folks-Sztyme”, organu popieranego przez władze PRL Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Matka Smolara pracowała w KC PZPR. Sekretarzem tej Fundacji był Józef Chajn, syn Leona – w latach 1945-1949 wiceministra sprawiedliwości.
Znane rodzeństwo filmowe to Agnieszka Holland i Magdalena Łazarkiewicz, obie reżyserki to córki Henryka Hollanda, przedwojennego komunisty, w czasie wojny ochotnika w armii Czerwonej, później redaktora naczelnego „Walki Młodych”, dziennikarza „Trybuny Ludu” i w końcu prominentnego działacza PZPR. Agnieszka Holland zasłynęła podziwem i zachwytem nad motłochem sikającym na znicze pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. I oczywiście filmami, w których Polacy to prawdziwi żydożercy. Nawet jej najnowsze dzieło „W ciemności” niewiele ma wspólnego z prawdziwą historią żydowskiej rodziny ukrywającej się w kanałach Lwowa. Inny reżyser Andrzej Titkow jest synem Walentego, byłego I sekretarza KW PZPR w Warszawie. Do grona znanych reżyserów należy też Jerzy Vaulin – morderca Antoniego Żubryda i jego żony Janiny – bohaterów walki z komuną. Co prawda nie jest zapraszany jako komentator w czołowych mediach, ale patrząc na to, kto jest – to tylko kwestia czasu.
Tomasz Jastrun to syn Mieczysława Jastruna, który karierę rozpoczął 17 września 1940, kiedy wstąpił do Związku Sowieckich Pisarzy Ukrainy. Miał tam doborowych towarzyszy m.in. starego agenta NKWD Jerzego Borejszę, Wandę Wasilewską, Jerzego Putramenta i Adama Ważyka. Jastrun, który nie ukrywał żydowskiego pochodzenia, już 17 czerwca 1945 roku w tekście opublikowanym w krakowskim „Odrodzeniu” stwierdził, że za wymordowanie ponad 3 mln Żydów ponosi odpowiedzialność na równi z hitlerowskim okupantem całe bez mała polskie społeczeństwo. A potem „popłynął” na dobre. Żadna antologia stalinowskiej poezji nie mogła się wręcz obejść bez jego grafomańskiej twórczości, którą walczył z Kościołem i Armią Krajową. Szybko zaczął dostawać profity i to do tego stopnia, że na komunistycznych libacjach zasiadał obok samego Bieruta. Nawet Wisława Szymborska nie łkała nad śmiercią Stalina tak rzewnie, jak uczynił to Mieczysław Jastrun. Jastrun senior na system komunistyczny obraził się dopiero 1957 roku, gdy gomułkowskie władze cofnęły zgodę na druk „Europy” – czasopisma komunistycznych kosmopolitycznych rewizjonistów, w którym miał zaklepaną główną rolę. Jego syn godnie przejął pałeczkę – obrażając, szkalując i opluwając każdego, kto ma inne spojrzenie na świat i jak tatuś zachwycający się „wielkimi budowami”, chociażby miałyby to być blokowiska Pragi oglądane przez „panoramiczne okno”.
Wyrwać komunistyczne chwasty
Pamiętać trzeba, że chociaż zbrodniarze, to stalinowcy prowadzili normalne życie. Mieli żony/mężów, dzieci, wnuki. Bolesław Bierut w czasie, gdy w gdańskiej katowni UB torturowano Inkę – Danusię Siedzikównę – spacerował z córką po nadbałtyckich plażach. Rodziny mieli też inni czołowi komunistyczni zbrodniarze – Fejgin, Światło, Różański, Berman, sędzia Widaj i Kryże, kaci z ubeckich więzień, którzy łamali ręce i nogi, wyrywali paznokcie, wybijali zęby. Co się z nimi stało? Czy naprawdę mamy wierzyć, że dzieci komunistycznych ministrów, stalinowskich ambasadorów rozpłynęły się w powietrzu? A może raczej zgodnie ze stalinowską praktyką pozmieniały nazwiska? Tak jak uczyniła to rodzina zbrodniarza Grzegorza Piotrowskiego czy pozostałych morderców ks. Popiełuszki. Dlaczego więc dziś nikt nie pyta, co stało się z rodzinami stalinowskich zbrodniarzy? Może właśnie dlatego, że wymienione wyżej przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej, a prawda jest jeszcze grosza, niż się wszystkim wydaje.
Coraz więcej bowiem wskazuje, że dzisiaj praktycznie każda dziedzina życia publicznego w Polsce jest obsadzona jakimiś potomkami stalinowskich zbrodniarzy. Resztę tych tak zwanych „autorytetów” uzupełniają Tajni Współpracownicy, byli działacze PZPR itd. itp. Nic dziwnego, że w momencie próby lustracji całe to towarzystwo wręcz zawyło z oburzenia. Nic dziwnego, że towarzysze z SLD i Ruchu Palikota domagają się zlikwidowania IPN-u. I trzeba mieć świadomość jednego faktu – oni nigdy nie dopuszczą, by Polacy poznali prawdę. Trzeba mieć świadomość, że wściekły atak na Cezarego Gmyza ujawniającego rodzinne korzenie Igora Tulei był w pełni świadomy. Każdy, kto zapyta „staliniątko” o jego dziadka, spotka się z taką samą reakcją – wyzwiskami i potępieniem.
Tymczasem głupotą jest dowodzenie, że wychowanie nie ma wpływu na poglądy głoszone w dorosłym życiu. Ma wpływ i to olbrzymi, co już dawno stwierdzili psychologowie i socjologowie. Wpływ ma także społeczność, otocznie w którym człowiek wyrasta. To prowadzi do prostego wniosku – osoba, która wyrosła w kulcie komunizmu, nie potępi go nawet, gdy na własne oczy zobaczy dowody jego zbrodni. Nie można oczekiwać, że dzisiejsze „elity” potępią komunizm, opowiedzą się za osądzeniem jego prowodyrów. Gdyby to zrobili, podpisaliby wyroki na własnych ojców i dziadków. Będą więc ze wszystkich sił bronić tamtego systemu pod płaszczykiem obiektywizmu, humanizmu i liberalizmu.
Dlatego też decyzja co do tego, jak długo jeszcze ta patologia potrwa, należy do nas samych. Owszem – wyrwanie chwastów miłym zajęciem nie jest. Ale bez niego nie zaprowadzimy porządku na naszym „podwórku” i nadal kaci będą pławić się w luksusach, śmiejąc się ze swoich ofiar.
PS. Pani Malwina Dziedzic napisała w tygodniku „Polityka”, że w publikacjach „lustratorów” „Pobrzmiewa (…) poczucie krzywdy: że oto nam się nie udało, ale nie dlatego, że wina jest gdzieś w nas, a właśnie w tych, którym się powiodło, bo sukces dostali w spadku” i poparła ten karkołomny wywód cytatem z mojego artykułu. Otóż informuję Panią Redaktor Dziedzic, że nie mam poczucia krzywdy, ani tym bardziej, że coś mi się nie udało. Jest wręcz przeciwnie. Robię dokładnie to, co zawsze chciałam robić. W przeciwieństwie do wielu przedstawicieli „elit III RP” nie miałam dziadków ani rodziców w PZPR, UB, SB, FOZZ i innych tego typu formacjach. Tak jak moi rodzice, tak i ja codziennie mogę patrzeć w lustro, mając świadomość, że nie służę prymitywnej propagandzie i szarganiu polskiej historii, kultury i tradycji. I zapewniam panią „redaktor” Dziedzic – nie chciałabym nigdy być na miejscu „elit III RP”.
Źródła:
dr Leszek Skonka Komitet Pamięci Ofiar Stalinizmu Za: usopal.com
Dorota Kania,http://www.upadeknarodu.cba.pl/rodowody.html
Artykuł ten opublikowano w nr 7 (296) tygodnika „warszawska Gazeta” z dn. 14 do 21 lutego 2013 roku
Aldona Zaorska.
Za: www.blogopinia24.pl/polityka/623-jak-dugo-bd-nami-rzdzi-dzieci-bieruta-i-wnuki-stalina
Nie wiem, czy znacie ludzi w swoim otoczeniu, którzy mogli pracować dla czerwonych w czasie prl. Ta stronka pozwoli wam rozwiać wątpliwości, wystarczy wpisać nazwisko:
katalog.bip.ipn.gov.pl/
katalog.bip.ipn.gov.pl/
Natrafilem ostatnio na kasete z mojego dzieciństwa z lat 90tych - pokolenie bez internetu komórek itp.
zbrodnia prawie doskonała.. ahhh ten PRL (chciał bym zobaczyć tamte czasy bo to jakis temat tabu)
Najlepszy komentarz (70 piw)
mihaueeek
• 2013-10-23, 19:25
Zawsze męski plan spierdoli kobieta. Wincyj takich historycznych !! Piwko leci.
Nieznane oblicza Józefa Gawerskiego
Człowiek, który nadzorował śledztwo nad "Inką", żąda dziś wyższej emerytury!
"Melduję, że w związku z ośmieszającym brzmieniem mego dotychczasowego nazwiska, decyzją władz administracyjnych zmieniłem dotychczasowe jego brzmienie na Bukar Józef [...]. Jednocześnie melduję, że w dniu 4 marca 1950 r., na podstawie zezwolenia Departamentu Kadr MBP, zawarłem związek małżeński z [...], na co przedkładam odpis aktu ślubu".
Tak pisał do swego przełożonego zastępca naczelnika Wydziału Śledczego wojewódzkiego UB w Katowicach Józef Bik. Dlaczego warto przypomnieć tę postać? Ostatnio cała Polska obejrzała spektakl Teatru Telewizji "Inka 1946". Jesteśmy jeszcze pod wrażeniem dwóch kreacji aktorskich: młodziutkiej studentki z Krakowa Karoliny Kominek-Skuratowicz jako "Inki" oraz Michała Kowalskiego z gdańskiego teatru "Wybrzeże" jako oficera bezpieki Stawickiego.
"Inka" Karoliny zniewala i porusza widza. Ubek Michała Kowalskiego to odrażające studium bezwzględnego człowieka, który dla korzyści materialnych i dla zaspokojenia sadystycznej potrzeby górowania nad innymi ludźmi, upokarzania ich - służy ślepo nowemu okupantowi Polski. "Coś za coś". On wyświadcza NKWD - UB podłe usługi i godzi się na pełną kontrolę swego życia osobistego, łącznie z zatwierdzeniem kandydatki na żonę [!]. Oni w zamian pozwalają mu bić "wrogów demokracji", łamać kości, zrywać paznokcie, upokarzać, wyszydzać, odzierać z intymności. Może być panem ich życia i śmierci.
Bik i Wołkow
Co ma wspólnego ubek Bik z ubekiem Stawickim ze spektaklu? Na temat Andrzeja Stawickiego gdański IPN niczego się nie dowiedział, choć prokurator Piotr Niesyn, poszukujący sprawców zbrodni sądowej na "Ince", zrobił wszystko, by ustalić, kim był ten człowiek. Niestety, w archiwach ubeckich w całej Polsce nie ma śladu po Stawickim. Zmienił nazwisko tak jak Bik? To prawdopodobne. Dla tych ludzi bez twarzy zmiana nazwiska nie wymagała wielkich zabiegów. Tak jak podanie o urlop.
Mógł zmienić nazwisko i zadbać o zniszczenie śladów tej zmiany. A może był obywatelem sowieckim i wrócił do kraju krat około 1956 roku - tak jak wielu jego komtowarzyszy, "konsultantów" i doradców NKWD w wojewódzkich i powiatowych strukturach UB? To też możliwe. Kiedy przed paroma laty były zastępca naczelnika gdańskiego więzienia Alojzy Nowicki (uwieczniony także w spektaklu - rola Stanisława Michalskiego) zgodził się rozmawiać z pracownikami gdańskiego IPN, dowiedzieliśmy się, że w roku 1946 panami życia i śmierci więźniów politycznych w Gdańsku były dwie kreatury: Jan Wołkow syn Arona (naczelnik wydziału do walki z "bandytyzmem", czyli przede wszystkim z polskim podziemiem niepodległościowym) oraz naczelnik wydziału śledczego Józef Bik.
Obaj większą część czasu "pracy" spędzali na terenie więzienia, gdzie znęcali się nad więźniami, zatwierdzali wyniki "śledztwa", a przede wszystkim - i to było najważniejsze, co powiedział Nowicki - praktycznie decydowali o wyrokach, szczególnie gdy chodziło o śmierć.
Zasłużony
Krew takich ludzi jak "Inka" zapewniła Bikowi awans. Dokładnie sześć dni po egzekucji "Inki" (w dniu jej 18. urodzin!) został oficerem śledczym w samej centrali - Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.
Do Warszawy jechał jako ceniony specjalista od "bandytyzmu", odznaczony w ciągu jednego tylko roku (1946) Srebrnym Krzyżem Zasługi, Złotym Krzyżem Zasługi i Orderem Odrodzenia [!] Polski. Dwa lata później dostanie Złoty Krzyż Zasługi po raz drugi. Coś jednak zazgrzytało, w Warszawie się nie przyjął. W roku 1947 awansowali go na porucznika i odesłali do wojewódzkiej bezpieki w Katowicach. Tu ponownie, jak w Gdańsku, został naczelnikiem Wydziału Śledczego. Znał się na tej robocie!
Przesłuchiwał m.in. członków antysowieckich organizacji niepodległościowych Polskie Siły Demokratyczne i Polska Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Osobiście znęcał się nad nimi i wymuszał "zeznania" o treści, którą sam ustalał. Żyjący do dziś członkowie PSD mówią, że w czasie przesłuchań byli wielokrotnie bici nogą od stołka po plecach, gumą po gołych piętach, kopani w jądra i bose stopy. Za takie wyczyny awansowali Bika na kapitana.
To właśnie wtedy zmienił nazwisko na Bukar. Czy dlatego, że mu dokuczano? Możliwe, znamy podobne przypadki. Towarzysz Czesław Byk z bezpieki olsztyńskiej dał się przerobić na Boreckiego. Szlachta! Towarzysz Stefan Byk został Sampolskim. Być może jednak Bik dał się przerobić na Bukara z powodu złej sławy, jaka się za nim ciągnęła.
Kłopoty
W roku 1952 zachwiało Bikiem-Bukarem. Jego przełożeni wykryli, że cały czas łgał, podając fałszywe dane w życiorysie - poczynając od daty i miejsca urodzenia. Gimnazjum też nie skończył przed wojną, a poza tym w specjalnej ankiecie zataił, że jest Żydem. Tłumaczył to traumatycznymi przeżyciami z okresu okupacji. Czego się bał, skoro w kierownictwie resortu było wówczas prawie 40% Żydów, którzy tego nie ukrywali?
Przyczyny tych matactw były więc zapewne inne, prawdopodobnie wynikały z jakichś ciemnych spraw, które osnuły wcześniej życie Bika. Tu wyjaśnijmy, że ubek mógł być Żydem, Chińczykiem, Murzynem, a nawet konfidentem gestapo z lat wojny (wielu takich oddało NKWD - UB nieocenione usługi w zwalczaniu po wojnie polskiego podziemia). Podstawowy warunek: musiał się z tego wszystkiego wyspowiadać. Jakiekolwiek zatajenia traktowano jak groźne dla władzy przestępstwo.
Kapitan Nizio-Narski, jeden z sędziów "Inki", był wielce zasłużony i ceniony jako sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Gdańsku, wydający posłusznie wyroki, zgodnie z poleceniami UB. Zataił jednak, że w czasie wojny pracował w niemieckiej Kripo. Zupełnie niepotrzebnie, bo byłby jeszcze bardziej ceniony jako fachowiec... Ponieważ jednak zataił, został zdegradowany do stopnia szeregowca i wtrącony do więzienia, gdzie wkrótce zmarł.
Była jeszcze dodatkowa okoliczność obciążająca Bika-Bukara. Okazało się, że miał jakieś kontakty z generałem Wacławem Komarem - zasłużonym bezpieczniakiem, a wtedy już wiceministrem obrony narodowej. Taki z niego był Komar jak z Bika Bukar.
Naprawdę nazywał się Mendel Kossoj, był uczestnikiem bolszewickiego zaciągu na wojnę w Hiszpanii i tym należy tłumaczyć szybką karierę. Jednak "Hiszpanie", mający zaraz po wojnie silną pozycję w bezpiece, w więziennictwie i w wojsku, popadli później w niełaskę. W roku 1953 Kossoj-Komar poszedł do więzienia, a Bika-Bukara zwolniono ze służby za kontakty z "odchylonym" patronem. Jednym z zarzutów były także przypisywane mu plany wyjazdu do Palestyny, bez zgody resortu. Znowu ten sam grzech. Bik-Bukar nie mógł zrozumieć, że skoro musiał mieć zgodę UB na narzeczoną, to tym bardziej na taki wyjazd!
Ofiara "antysemitów"
Nie wiemy, co robił po zwolnieniu ze służby, i nie wiemy dokładnie, kiedy ponownie zmienił nazwisko. Teraz nazywał się Józef Gawerski. W roku 1968 w kierownictwie PZPR trwała decydująca bitwa między "Żydami" i "chamami".
Walka o władzę. Wielu "bohaterów" utrwalających system sowiecki w Polsce wyjechało wtedy w glorii męczenników prześladowanych przez polskich antysemitów na Zachód. Tam jako ofiary "prześladowań" znakomicie się urządzali. Nikt nie pisał o nich, że są ofiarami walk frakcyjnych w partii komunistycznej. Byli ofiarami Polaków, którzy - jak wiadomo - wysysają antysemityzm z mlekiem matki...
Poszukiwany
Bik-Bukar-Gawerski unikał rozgłosu w Szwecji, dokąd trafił w roku 1968. Wiedział, że zbyt wielu ludziom w Polsce wyrządził krzywdę i że oni kiedyś mogą się o niego upomnieć. Kiedy powstał IPN, jego nazwisko zaczęło się pojawiać w dokumentach, które prokuratorzy Instytutu brali do rąk w poszukiwaniu sprawców zbrodni komunistycznych.
"Józefowi B. zarzucamy popełnienie zbrodni komunistycznej, której dopuścił się w czasie przesłuchań członków organizacji Polskie Siły Demokratyczne i Polska Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Bił ich, znęcał się i zmuszał w ten sposób do składania zeznań" - mówił o naszym bohaterze prokurator Piotr Piątek z oddziału katowickiego IPN
("Rzeczpospolita", 19 III 2004 r.).
Ale gdzie szukać Bika? Sprawa stanęła w miejscu. Widocznie jednak Bik nie wiedział, że jest na celowniku ipeenowskiej prokuratury. Pewnie uznał, że 35 lat to dość czasu, by zapomnieli. W roku 2003 wpadł na szalony pomysł. Doszedł do wniosku, że gdyby jakiś urząd w Polsce potwierdził mu lata pracy w UB (1945-1953), to dostałby wyższą emeryturę. Postanowił napisać do... IPN! W ten sposób prokuratorzy dowiedzieli się, gdzie mieszka ich "bohater".
Bik poszedł na całość. Poza pismem do IPN złożył też pozew do Sądu Okręgowego w Katowicach o "rewaloryzację" renty!
Józef Bik vel Bukar, były kapitan UB, ma dziś 84 lata i chce korzystać z życia. Przecież budował "odrodzoną" Polskę, dostał za to order, i był prześladowany z powodu pochodzenia. Należy mu się! Innego zdania są prokuratorzy IPN z Katowic, którzy przygotowali przeciwko Bikowi akt oskarżenia.
Miejmy nadzieję, że ogólne zainteresowanie opinii publicznej historią dzielnej sanitariuszki AK Danuty Siedzikówny "Inki" pozwoli szybciej zakończyć tę sprawę niż inne podobne - takie jak niekończące się starania o ekstradycję bardziej znanych od Bika zbrodniarzy: Salomona Morela i Heleny Wolińskiej-Brus.
Józef Bik-Bukar będzie jednym z bohaterów przygotowywanej obecnie gdańskiej części wystawy "Twarze bezpieki". Takie wystawy przygotowali lub przygotowują wszystkie oddziały IPN w Polsce.
Piotr Szubarczyk
IPN Gdańsk
"Nasz Dziennik" 2007-01-27
Człowiek, który nadzorował śledztwo nad "Inką", żąda dziś wyższej emerytury!
"Melduję, że w związku z ośmieszającym brzmieniem mego dotychczasowego nazwiska, decyzją władz administracyjnych zmieniłem dotychczasowe jego brzmienie na Bukar Józef [...]. Jednocześnie melduję, że w dniu 4 marca 1950 r., na podstawie zezwolenia Departamentu Kadr MBP, zawarłem związek małżeński z [...], na co przedkładam odpis aktu ślubu".
Tak pisał do swego przełożonego zastępca naczelnika Wydziału Śledczego wojewódzkiego UB w Katowicach Józef Bik. Dlaczego warto przypomnieć tę postać? Ostatnio cała Polska obejrzała spektakl Teatru Telewizji "Inka 1946". Jesteśmy jeszcze pod wrażeniem dwóch kreacji aktorskich: młodziutkiej studentki z Krakowa Karoliny Kominek-Skuratowicz jako "Inki" oraz Michała Kowalskiego z gdańskiego teatru "Wybrzeże" jako oficera bezpieki Stawickiego.
"Inka" Karoliny zniewala i porusza widza. Ubek Michała Kowalskiego to odrażające studium bezwzględnego człowieka, który dla korzyści materialnych i dla zaspokojenia sadystycznej potrzeby górowania nad innymi ludźmi, upokarzania ich - służy ślepo nowemu okupantowi Polski. "Coś za coś". On wyświadcza NKWD - UB podłe usługi i godzi się na pełną kontrolę swego życia osobistego, łącznie z zatwierdzeniem kandydatki na żonę [!]. Oni w zamian pozwalają mu bić "wrogów demokracji", łamać kości, zrywać paznokcie, upokarzać, wyszydzać, odzierać z intymności. Może być panem ich życia i śmierci.
Bik i Wołkow
Co ma wspólnego ubek Bik z ubekiem Stawickim ze spektaklu? Na temat Andrzeja Stawickiego gdański IPN niczego się nie dowiedział, choć prokurator Piotr Niesyn, poszukujący sprawców zbrodni sądowej na "Ince", zrobił wszystko, by ustalić, kim był ten człowiek. Niestety, w archiwach ubeckich w całej Polsce nie ma śladu po Stawickim. Zmienił nazwisko tak jak Bik? To prawdopodobne. Dla tych ludzi bez twarzy zmiana nazwiska nie wymagała wielkich zabiegów. Tak jak podanie o urlop.
Mógł zmienić nazwisko i zadbać o zniszczenie śladów tej zmiany. A może był obywatelem sowieckim i wrócił do kraju krat około 1956 roku - tak jak wielu jego komtowarzyszy, "konsultantów" i doradców NKWD w wojewódzkich i powiatowych strukturach UB? To też możliwe. Kiedy przed paroma laty były zastępca naczelnika gdańskiego więzienia Alojzy Nowicki (uwieczniony także w spektaklu - rola Stanisława Michalskiego) zgodził się rozmawiać z pracownikami gdańskiego IPN, dowiedzieliśmy się, że w roku 1946 panami życia i śmierci więźniów politycznych w Gdańsku były dwie kreatury: Jan Wołkow syn Arona (naczelnik wydziału do walki z "bandytyzmem", czyli przede wszystkim z polskim podziemiem niepodległościowym) oraz naczelnik wydziału śledczego Józef Bik.
Obaj większą część czasu "pracy" spędzali na terenie więzienia, gdzie znęcali się nad więźniami, zatwierdzali wyniki "śledztwa", a przede wszystkim - i to było najważniejsze, co powiedział Nowicki - praktycznie decydowali o wyrokach, szczególnie gdy chodziło o śmierć.
Zasłużony
Krew takich ludzi jak "Inka" zapewniła Bikowi awans. Dokładnie sześć dni po egzekucji "Inki" (w dniu jej 18. urodzin!) został oficerem śledczym w samej centrali - Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.
Do Warszawy jechał jako ceniony specjalista od "bandytyzmu", odznaczony w ciągu jednego tylko roku (1946) Srebrnym Krzyżem Zasługi, Złotym Krzyżem Zasługi i Orderem Odrodzenia [!] Polski. Dwa lata później dostanie Złoty Krzyż Zasługi po raz drugi. Coś jednak zazgrzytało, w Warszawie się nie przyjął. W roku 1947 awansowali go na porucznika i odesłali do wojewódzkiej bezpieki w Katowicach. Tu ponownie, jak w Gdańsku, został naczelnikiem Wydziału Śledczego. Znał się na tej robocie!
Przesłuchiwał m.in. członków antysowieckich organizacji niepodległościowych Polskie Siły Demokratyczne i Polska Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Osobiście znęcał się nad nimi i wymuszał "zeznania" o treści, którą sam ustalał. Żyjący do dziś członkowie PSD mówią, że w czasie przesłuchań byli wielokrotnie bici nogą od stołka po plecach, gumą po gołych piętach, kopani w jądra i bose stopy. Za takie wyczyny awansowali Bika na kapitana.
To właśnie wtedy zmienił nazwisko na Bukar. Czy dlatego, że mu dokuczano? Możliwe, znamy podobne przypadki. Towarzysz Czesław Byk z bezpieki olsztyńskiej dał się przerobić na Boreckiego. Szlachta! Towarzysz Stefan Byk został Sampolskim. Być może jednak Bik dał się przerobić na Bukara z powodu złej sławy, jaka się za nim ciągnęła.
Kłopoty
W roku 1952 zachwiało Bikiem-Bukarem. Jego przełożeni wykryli, że cały czas łgał, podając fałszywe dane w życiorysie - poczynając od daty i miejsca urodzenia. Gimnazjum też nie skończył przed wojną, a poza tym w specjalnej ankiecie zataił, że jest Żydem. Tłumaczył to traumatycznymi przeżyciami z okresu okupacji. Czego się bał, skoro w kierownictwie resortu było wówczas prawie 40% Żydów, którzy tego nie ukrywali?
Przyczyny tych matactw były więc zapewne inne, prawdopodobnie wynikały z jakichś ciemnych spraw, które osnuły wcześniej życie Bika. Tu wyjaśnijmy, że ubek mógł być Żydem, Chińczykiem, Murzynem, a nawet konfidentem gestapo z lat wojny (wielu takich oddało NKWD - UB nieocenione usługi w zwalczaniu po wojnie polskiego podziemia). Podstawowy warunek: musiał się z tego wszystkiego wyspowiadać. Jakiekolwiek zatajenia traktowano jak groźne dla władzy przestępstwo.
Kapitan Nizio-Narski, jeden z sędziów "Inki", był wielce zasłużony i ceniony jako sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego w Gdańsku, wydający posłusznie wyroki, zgodnie z poleceniami UB. Zataił jednak, że w czasie wojny pracował w niemieckiej Kripo. Zupełnie niepotrzebnie, bo byłby jeszcze bardziej ceniony jako fachowiec... Ponieważ jednak zataił, został zdegradowany do stopnia szeregowca i wtrącony do więzienia, gdzie wkrótce zmarł.
Była jeszcze dodatkowa okoliczność obciążająca Bika-Bukara. Okazało się, że miał jakieś kontakty z generałem Wacławem Komarem - zasłużonym bezpieczniakiem, a wtedy już wiceministrem obrony narodowej. Taki z niego był Komar jak z Bika Bukar.
Naprawdę nazywał się Mendel Kossoj, był uczestnikiem bolszewickiego zaciągu na wojnę w Hiszpanii i tym należy tłumaczyć szybką karierę. Jednak "Hiszpanie", mający zaraz po wojnie silną pozycję w bezpiece, w więziennictwie i w wojsku, popadli później w niełaskę. W roku 1953 Kossoj-Komar poszedł do więzienia, a Bika-Bukara zwolniono ze służby za kontakty z "odchylonym" patronem. Jednym z zarzutów były także przypisywane mu plany wyjazdu do Palestyny, bez zgody resortu. Znowu ten sam grzech. Bik-Bukar nie mógł zrozumieć, że skoro musiał mieć zgodę UB na narzeczoną, to tym bardziej na taki wyjazd!
Ofiara "antysemitów"
Nie wiemy, co robił po zwolnieniu ze służby, i nie wiemy dokładnie, kiedy ponownie zmienił nazwisko. Teraz nazywał się Józef Gawerski. W roku 1968 w kierownictwie PZPR trwała decydująca bitwa między "Żydami" i "chamami".
Walka o władzę. Wielu "bohaterów" utrwalających system sowiecki w Polsce wyjechało wtedy w glorii męczenników prześladowanych przez polskich antysemitów na Zachód. Tam jako ofiary "prześladowań" znakomicie się urządzali. Nikt nie pisał o nich, że są ofiarami walk frakcyjnych w partii komunistycznej. Byli ofiarami Polaków, którzy - jak wiadomo - wysysają antysemityzm z mlekiem matki...
Poszukiwany
Bik-Bukar-Gawerski unikał rozgłosu w Szwecji, dokąd trafił w roku 1968. Wiedział, że zbyt wielu ludziom w Polsce wyrządził krzywdę i że oni kiedyś mogą się o niego upomnieć. Kiedy powstał IPN, jego nazwisko zaczęło się pojawiać w dokumentach, które prokuratorzy Instytutu brali do rąk w poszukiwaniu sprawców zbrodni komunistycznych.
"Józefowi B. zarzucamy popełnienie zbrodni komunistycznej, której dopuścił się w czasie przesłuchań członków organizacji Polskie Siły Demokratyczne i Polska Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Bił ich, znęcał się i zmuszał w ten sposób do składania zeznań" - mówił o naszym bohaterze prokurator Piotr Piątek z oddziału katowickiego IPN
("Rzeczpospolita", 19 III 2004 r.).
Ale gdzie szukać Bika? Sprawa stanęła w miejscu. Widocznie jednak Bik nie wiedział, że jest na celowniku ipeenowskiej prokuratury. Pewnie uznał, że 35 lat to dość czasu, by zapomnieli. W roku 2003 wpadł na szalony pomysł. Doszedł do wniosku, że gdyby jakiś urząd w Polsce potwierdził mu lata pracy w UB (1945-1953), to dostałby wyższą emeryturę. Postanowił napisać do... IPN! W ten sposób prokuratorzy dowiedzieli się, gdzie mieszka ich "bohater".
Bik poszedł na całość. Poza pismem do IPN złożył też pozew do Sądu Okręgowego w Katowicach o "rewaloryzację" renty!
Józef Bik vel Bukar, były kapitan UB, ma dziś 84 lata i chce korzystać z życia. Przecież budował "odrodzoną" Polskę, dostał za to order, i był prześladowany z powodu pochodzenia. Należy mu się! Innego zdania są prokuratorzy IPN z Katowic, którzy przygotowali przeciwko Bikowi akt oskarżenia.
Miejmy nadzieję, że ogólne zainteresowanie opinii publicznej historią dzielnej sanitariuszki AK Danuty Siedzikówny "Inki" pozwoli szybciej zakończyć tę sprawę niż inne podobne - takie jak niekończące się starania o ekstradycję bardziej znanych od Bika zbrodniarzy: Salomona Morela i Heleny Wolińskiej-Brus.
Józef Bik-Bukar będzie jednym z bohaterów przygotowywanej obecnie gdańskiej części wystawy "Twarze bezpieki". Takie wystawy przygotowali lub przygotowują wszystkie oddziały IPN w Polsce.
Piotr Szubarczyk
IPN Gdańsk
"Nasz Dziennik" 2007-01-27
Jako, że to Przelot 49 samolotów Wam się podobało, zobaczcie na co było stać PRL i to w 1960 roku. Po co szukać u tych od "ołsom i oł maj gash" Można wyciszyć głośniki, niczego ciekawego raczej nie ma, chyba że ktoś chce posłuchać propagandy.
Najlepszy komentarz (170 piw)
nowynick
• 2013-10-16, 12:14
up
Wydupiaj.
Film pokazuje czasy kiedy polska armia nie była obiektem kpin. Zgrać tak w szyku 64 samoloty to majstersztyk.
Wydupiaj.
Film pokazuje czasy kiedy polska armia nie była obiektem kpin. Zgrać tak w szyku 64 samoloty to majstersztyk.
Upadek bloku sowieckiego poprzedzony przez wprowadzenie w 1985 roku “Pierestrojki” nie był procesem spontanicznym. Pracowano nad nim przynajmniej na 10 lat wcześniej opracowując z Zachodem umowy zbudowania nowego systemu międzynarodowego w oparciu o takie dokumenty jak Karta Ziemi i Agenda 21, które promują wartości wprost z manifestu komunistycznego m.in. redystrybucji dóbr na cały świat. “Pierestrojka” była zatem przeformowaniem szyków władz sowieckich aby swobodnie przejść do nowych realiów pozostawiając władzę w ich rękach. Upadek bloku sowieckiego nie był końcem komunizmu, ale początkiem, obserwowanej obecnie, na nowo rozumianej, Leninowskiej rewolucji, na prawdziwie globalną skalę.
Polska jako jeden z krajów Bloku również był wpisany w ten scenariusz. Według standardowego procesu KGB obalania systemów zaczęto od zmian kulturowych, zmian muzyki, by pchnąć ludzi w kierunku buntu. Już na początku lat 80-ych służby bezpieczeństwa zakładały takie spółki jak ITI (1984), prywatyzowano handel zagraniczny (Baltona), wysyłano młodych zdolnych na studia zagraniczne by wiedzieli jak działa system kapitalistyczny i by byli przygotowani na przejęcie finansowe kraju po zmianie systemowej. Organizowano wielkie festiwale by rozpalać rewolucyjny ogień wśród młodych. Wszystkie te elementy musiały być obecne przed przewrotem lat 1989-1991, gdzie upadł system socjalistyczny, a grupa trzymająca władzę za "komuny" przejęła wszystkie istotne segmenty gospodarki, mediów, bankowości by dalej sprawować władzę w nowym systemie.
W całej tej historii brakowało jednak bohatera. Mitologicznego herosa który wyzwoli masy z uciśnienia. I tak pojawiła się znikąd gwiazda Lecha Wałęsy, który według dzisiejszej wiedzy był kompletnie sterowany i kontrolowany przez Służby Bezpieczeństwa PRL. Jest to o tyle istotne, iż domyka to cały obraz historyczny. Nie było żadnej rewolucji- był kontrolowany przewrót! Socjalizm nigdy nie upadł- ma się dziś lepiej niż kiedykolwiek! Nie ma tym samym wolności- ponieważ nigdy nie było wyzwolenia!
Poniżej nagranie ze spotkania 4 maja 2013 r., zorganizowane przez Klub Gazety Polskiej w Filadelfii, podczas którego Krzysztof Wyszkowski opowiada o przebiegu współpracy Lecha Wałęsy z SB. Nagranie tym bardziej istotne w kontekście nowego filmu propagandowego Wajdy nt Wałęsy wyświetlanego obecnie w kinach.
Polska jako jeden z krajów Bloku również był wpisany w ten scenariusz. Według standardowego procesu KGB obalania systemów zaczęto od zmian kulturowych, zmian muzyki, by pchnąć ludzi w kierunku buntu. Już na początku lat 80-ych służby bezpieczeństwa zakładały takie spółki jak ITI (1984), prywatyzowano handel zagraniczny (Baltona), wysyłano młodych zdolnych na studia zagraniczne by wiedzieli jak działa system kapitalistyczny i by byli przygotowani na przejęcie finansowe kraju po zmianie systemowej. Organizowano wielkie festiwale by rozpalać rewolucyjny ogień wśród młodych. Wszystkie te elementy musiały być obecne przed przewrotem lat 1989-1991, gdzie upadł system socjalistyczny, a grupa trzymająca władzę za "komuny" przejęła wszystkie istotne segmenty gospodarki, mediów, bankowości by dalej sprawować władzę w nowym systemie.
W całej tej historii brakowało jednak bohatera. Mitologicznego herosa który wyzwoli masy z uciśnienia. I tak pojawiła się znikąd gwiazda Lecha Wałęsy, który według dzisiejszej wiedzy był kompletnie sterowany i kontrolowany przez Służby Bezpieczeństwa PRL. Jest to o tyle istotne, iż domyka to cały obraz historyczny. Nie było żadnej rewolucji- był kontrolowany przewrót! Socjalizm nigdy nie upadł- ma się dziś lepiej niż kiedykolwiek! Nie ma tym samym wolności- ponieważ nigdy nie było wyzwolenia!
Poniżej nagranie ze spotkania 4 maja 2013 r., zorganizowane przez Klub Gazety Polskiej w Filadelfii, podczas którego Krzysztof Wyszkowski opowiada o przebiegu współpracy Lecha Wałęsy z SB. Nagranie tym bardziej istotne w kontekście nowego filmu propagandowego Wajdy nt Wałęsy wyświetlanego obecnie w kinach.
Jeden z symboli PRL-u. Formacja, którą powołano do wspierania milicji była przez lata obiektem kpin i żartów, a jej funkcjonariusze - synonimem niezbyt rozgarniętych aktywistów wiernie służących systemowi.
Jednak ich działalność nie zawsze okazywała się zabawna. ORMO brało udział w prześladowaniu żołnierzy antykomunistycznego podziemia. Pałowało także studentów w 1968 roku oraz uczestników manifestacji w stanie wojennym.
W przeddzień ogłoszenia stanu wojennego Ryszard Ochódzki, bohater kultowej komedii "Rozmowy kontrolowane" wyjeżdża na Suwalszczyznę. Nocą, pod sklepem monopolowym zatrzymuje go mężczyzna w charakterystycznym mundurze, który razem z kolegami wynosi z budynku skradzione skrzynki wódki. Ormowiec wsiada do samochodu i domaga się podwiezienia. - Ludzie z okien nie widzą? - dopytuje się Ochódzki. - A pan coś widział? - odpowiada pytaniem intruz i dla załagodzenia sytuacji wręcza kierowcy butelkę. Gdy ten odmawia, ormowiec mówi zniecierpliwiony: - Jak ja daję, to wziąć i podziękować.
"Rozmowy kontrolowane" powstały w 1991 r,. czyli dwa lata po rozwiązaniu ORMO, kiedy można już było oficjalnie śmiać się z formacji, która w PRL- owskiej propagandzie uchodziła za wzór aktywności "ludu pracującego". W ówczesnych mediach kreowano wspaniały obraz dzielnych mężczyzn, społecznie walczących o bezpieczeństwo rodaków.
Do ORMO należał nawet Pan Samochodzik, bohater kultowej serii powieści Zbigniewa Nienackiego. - Mój bohater jest taki, a nie inny, ponieważ właśnie ja mam taką postawę wobec życia - tłumaczył pisarz w wywiadzie dla milicyjnego organu "W służbie narodu". Nienacki od 1963 r. służył w ORMO.
Szlachetna nienawiść
Ochotniczą Rezerwę Milicji Obywatelskiej utworzono 21 lutego 1946 r. Oficjalnym powodem powołania formacji była "konieczność wzmożenia walki z bandytyzmem, rabunkami i innego rodzaju przestępstwami oraz wzmocnienia ochrony spokoju i porządku publicznego".
ORMO w błyskawicznym tempie stało się masową organizacją paramilitarną, a jej komórki powstawały zarówno w maleńkich wsiach, jak i dzielnicach dużych miast. Zakładowe oddziały miało również wiele przedsiębiorstw. Formacja szybko przestała być wyłącznie wsparciem dla codziennej służby milicji. Już w trzecią rocznicę utworzenia ORMO minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz pisał: "Ileż szlachetnej nienawiści do imperializmu, do dawnego kapitalistycznego ustroju i systemu wyzysku człowieka przez człowieka, ileż cennych i pięknych marzeń i tęsknot przepaja serca tej ponad stutysięcznej armii ormowców".
Członkowie ORMO brali aktywny udział w zwalczaniu podziemia niepodległościowego. W "Służbie Narodu" "żołnierze wyklęci" byli przedstawiani jako zwyrodnialcy, pogrobowcy faszyzmu i bandyci rabujący wieśniaków. Z dumą relacjonowano akcje ormowców rozbijających leśne oddziały.
Walka z długimi włosami
Pierwszym masowym egzaminem siły ORMO okazało się referendum, które zorganizowano w czerwcu 1946 r. Teoretycznie aktywiści mieli ochraniać lokale wyborcze, ale w praktyce zajmowali się głównie utrudnianiem życia mężom zaufania z PSL-u, a także... dorzucaniem do urn czystych kart, które - zgodnie z obowiązującą ordynacją - były traktowane jako promowane przez komunistów głosowanie "trzy razy tak".
Władza ludowa chętnie korzystała z usług ORMO. Na przykład podczas "bitwy o handel" w 1948 r. dziesiątki tysięcy działaczy brało udział w prześladowaniach prywatnych przedsiębiorców: tropiło sprzedawców zawyżających ceny lub handlujących towarami, na które państwo zagwarantowało sobie monopol. W poszukiwaniu nielegalnego uboju mięsa ormowcy urządzali prawdziwe obławy.
Formacja dbała również o "porządek publiczny". Aktywiści tropili wagarowiczów i likwidowali meliny. Ormowcy pilnowali również, żeby sklepy nie handlowały wódką przed przepisową godz. 13. Najbardziej gorliwi walczyli też z "niebieskimi ptakami", czyli osobami uchylającymi się od pracy, a niektórzy ścigali nawet młodych ludzi noszących zbyt długie włosy i siłą doprowadzali ich do zakładu fryzjerskiego. Ormowcy realizowali niekiedy pozytywne zadania, m.in. zajmowali się ochroną kolarskiego Wyścigu Pokoju czy pielgrzymek Jana Pawła II.
Zbrojne ramię władzy
ORMO zapisało mroczną kartę w czasie wolnościowych zrywów Polaków. W marcu 1968 r. bojówki tej formacji pałowały i biły studentów uczestniczących w wiecu na Uniwersytecie Warszawskim.
Podczas masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. ormowcy ochraniali gmach PZPR w Gdyni i patrolowali ulice miasta, w niektórych miejscach wykazując się dużą brutalnością wobec protestujących. Aktywność formacji bardzo wzrosła w czasie stanu wojennego. Grupki ormowców patrolowały ulice, zamalowywały opozycyjne napisy, zbierały ulotki, przekazywały "informacje o zaistniałych zgromadzeniach". Aktywiści sprawdzali, czy przestrzegana jest godzina policyjna - m.in. nie dopuszczając do ustawiania się nocą kolejek przed sklepami.
Z badań IPN wynika, że w stołecznych strukturach ORMO w latach 1982-1989 działała specjalna grupa, która podczas solidarnościowych manifestacji wnikała w tłum, prowokując zamieszki i akty wandalizmu oraz wyłapując liderów demonstracji. Niejednokrotnie dochodziło przy tym do brutalnego użycia przemocy wobec uczestników manifestacji.
"Ormowcy ciągle na straży"
W szczytowym okresie ORMO zrzeszało blisko 400 tys. członków. Formacja przyciągała mężczyzn uwielbiających władzę nad innymi ludźmi, dyscyplinę i opiewany w propagandzie ład i porządek. Świadczy o tym wiersz jednego z aktywistów, który ukazał się w albumie wydanym z okazji 40-lecia ORMO. "Bez względu na to, jakie były "zakręty"/błędy, wypaczenia, kryzysy,/ormowiec nie zważał, że jest wyklęty,/przez wrogów socjalizmu i "farbowane lisy"./Ormowcy ciągle są na straży,/praworządności, ładu i porządku/ i niech nikomu się nie marzy,/ odchodzić od granic spokoju i rozsądku" - napisał "poeta"
Choć za swoją służbę ormowcy nie pobierali wynagrodzenia, mogli liczyć na wiele innych korzyści i przywilejów, np. "pozakolejkowy" przydział mieszkania lub samochodu. Aktywiści mieli także prawo korzystać ze szpitali i ośrodków wczasowych należących do ministerstwa spraw wewnętrznych. Wyróżniający sią ormowcy byli zatrudniani w milicji albo służbie bezpieczeństwa. Członkowie formacji mieli fatalną opinię w społeczeństwie. Powstawało o nich wiele dowcipów, a nazwę organizacji rozwijano jako "Oni Również Mogą Obić" albo "Oni Również Mogą Okraść".
Nic dziwnego, że już listopadzie 1989 r. Obywatelski Klub Parlamentarny przedstawił w Sejmie projekt ustawy o rozwiązaniu ORMO. Przeszedł jednogłośnie, wsparty nawet przez posłów PZPR. Chociaż, jak zauważył w jednym ze swoich ostatnich felietonów Jerzy Jachowicz - jeden z najlepszych polskich dziennikarzy śledczych - transformacja ustrojowa i protekcja gen. Kiszczaka zapewniła dawnym ormowcom nowe możliwości...
źródło: facet.wp.pl/gid,15970838,img,15970875,kat,1034179,galeriazdjecie.html?tic...
Jednak ich działalność nie zawsze okazywała się zabawna. ORMO brało udział w prześladowaniu żołnierzy antykomunistycznego podziemia. Pałowało także studentów w 1968 roku oraz uczestników manifestacji w stanie wojennym.
W przeddzień ogłoszenia stanu wojennego Ryszard Ochódzki, bohater kultowej komedii "Rozmowy kontrolowane" wyjeżdża na Suwalszczyznę. Nocą, pod sklepem monopolowym zatrzymuje go mężczyzna w charakterystycznym mundurze, który razem z kolegami wynosi z budynku skradzione skrzynki wódki. Ormowiec wsiada do samochodu i domaga się podwiezienia. - Ludzie z okien nie widzą? - dopytuje się Ochódzki. - A pan coś widział? - odpowiada pytaniem intruz i dla załagodzenia sytuacji wręcza kierowcy butelkę. Gdy ten odmawia, ormowiec mówi zniecierpliwiony: - Jak ja daję, to wziąć i podziękować.
"Rozmowy kontrolowane" powstały w 1991 r,. czyli dwa lata po rozwiązaniu ORMO, kiedy można już było oficjalnie śmiać się z formacji, która w PRL- owskiej propagandzie uchodziła za wzór aktywności "ludu pracującego". W ówczesnych mediach kreowano wspaniały obraz dzielnych mężczyzn, społecznie walczących o bezpieczeństwo rodaków.
Do ORMO należał nawet Pan Samochodzik, bohater kultowej serii powieści Zbigniewa Nienackiego. - Mój bohater jest taki, a nie inny, ponieważ właśnie ja mam taką postawę wobec życia - tłumaczył pisarz w wywiadzie dla milicyjnego organu "W służbie narodu". Nienacki od 1963 r. służył w ORMO.
Szlachetna nienawiść
Ochotniczą Rezerwę Milicji Obywatelskiej utworzono 21 lutego 1946 r. Oficjalnym powodem powołania formacji była "konieczność wzmożenia walki z bandytyzmem, rabunkami i innego rodzaju przestępstwami oraz wzmocnienia ochrony spokoju i porządku publicznego".
ORMO w błyskawicznym tempie stało się masową organizacją paramilitarną, a jej komórki powstawały zarówno w maleńkich wsiach, jak i dzielnicach dużych miast. Zakładowe oddziały miało również wiele przedsiębiorstw. Formacja szybko przestała być wyłącznie wsparciem dla codziennej służby milicji. Już w trzecią rocznicę utworzenia ORMO minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz pisał: "Ileż szlachetnej nienawiści do imperializmu, do dawnego kapitalistycznego ustroju i systemu wyzysku człowieka przez człowieka, ileż cennych i pięknych marzeń i tęsknot przepaja serca tej ponad stutysięcznej armii ormowców".
Członkowie ORMO brali aktywny udział w zwalczaniu podziemia niepodległościowego. W "Służbie Narodu" "żołnierze wyklęci" byli przedstawiani jako zwyrodnialcy, pogrobowcy faszyzmu i bandyci rabujący wieśniaków. Z dumą relacjonowano akcje ormowców rozbijających leśne oddziały.
Walka z długimi włosami
Pierwszym masowym egzaminem siły ORMO okazało się referendum, które zorganizowano w czerwcu 1946 r. Teoretycznie aktywiści mieli ochraniać lokale wyborcze, ale w praktyce zajmowali się głównie utrudnianiem życia mężom zaufania z PSL-u, a także... dorzucaniem do urn czystych kart, które - zgodnie z obowiązującą ordynacją - były traktowane jako promowane przez komunistów głosowanie "trzy razy tak".
Władza ludowa chętnie korzystała z usług ORMO. Na przykład podczas "bitwy o handel" w 1948 r. dziesiątki tysięcy działaczy brało udział w prześladowaniach prywatnych przedsiębiorców: tropiło sprzedawców zawyżających ceny lub handlujących towarami, na które państwo zagwarantowało sobie monopol. W poszukiwaniu nielegalnego uboju mięsa ormowcy urządzali prawdziwe obławy.
Formacja dbała również o "porządek publiczny". Aktywiści tropili wagarowiczów i likwidowali meliny. Ormowcy pilnowali również, żeby sklepy nie handlowały wódką przed przepisową godz. 13. Najbardziej gorliwi walczyli też z "niebieskimi ptakami", czyli osobami uchylającymi się od pracy, a niektórzy ścigali nawet młodych ludzi noszących zbyt długie włosy i siłą doprowadzali ich do zakładu fryzjerskiego. Ormowcy realizowali niekiedy pozytywne zadania, m.in. zajmowali się ochroną kolarskiego Wyścigu Pokoju czy pielgrzymek Jana Pawła II.
Zbrojne ramię władzy
ORMO zapisało mroczną kartę w czasie wolnościowych zrywów Polaków. W marcu 1968 r. bojówki tej formacji pałowały i biły studentów uczestniczących w wiecu na Uniwersytecie Warszawskim.
Podczas masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. ormowcy ochraniali gmach PZPR w Gdyni i patrolowali ulice miasta, w niektórych miejscach wykazując się dużą brutalnością wobec protestujących. Aktywność formacji bardzo wzrosła w czasie stanu wojennego. Grupki ormowców patrolowały ulice, zamalowywały opozycyjne napisy, zbierały ulotki, przekazywały "informacje o zaistniałych zgromadzeniach". Aktywiści sprawdzali, czy przestrzegana jest godzina policyjna - m.in. nie dopuszczając do ustawiania się nocą kolejek przed sklepami.
Z badań IPN wynika, że w stołecznych strukturach ORMO w latach 1982-1989 działała specjalna grupa, która podczas solidarnościowych manifestacji wnikała w tłum, prowokując zamieszki i akty wandalizmu oraz wyłapując liderów demonstracji. Niejednokrotnie dochodziło przy tym do brutalnego użycia przemocy wobec uczestników manifestacji.
"Ormowcy ciągle na straży"
W szczytowym okresie ORMO zrzeszało blisko 400 tys. członków. Formacja przyciągała mężczyzn uwielbiających władzę nad innymi ludźmi, dyscyplinę i opiewany w propagandzie ład i porządek. Świadczy o tym wiersz jednego z aktywistów, który ukazał się w albumie wydanym z okazji 40-lecia ORMO. "Bez względu na to, jakie były "zakręty"/błędy, wypaczenia, kryzysy,/ormowiec nie zważał, że jest wyklęty,/przez wrogów socjalizmu i "farbowane lisy"./Ormowcy ciągle są na straży,/praworządności, ładu i porządku/ i niech nikomu się nie marzy,/ odchodzić od granic spokoju i rozsądku" - napisał "poeta"
Choć za swoją służbę ormowcy nie pobierali wynagrodzenia, mogli liczyć na wiele innych korzyści i przywilejów, np. "pozakolejkowy" przydział mieszkania lub samochodu. Aktywiści mieli także prawo korzystać ze szpitali i ośrodków wczasowych należących do ministerstwa spraw wewnętrznych. Wyróżniający sią ormowcy byli zatrudniani w milicji albo służbie bezpieczeństwa. Członkowie formacji mieli fatalną opinię w społeczeństwie. Powstawało o nich wiele dowcipów, a nazwę organizacji rozwijano jako "Oni Również Mogą Obić" albo "Oni Również Mogą Okraść".
Nic dziwnego, że już listopadzie 1989 r. Obywatelski Klub Parlamentarny przedstawił w Sejmie projekt ustawy o rozwiązaniu ORMO. Przeszedł jednogłośnie, wsparty nawet przez posłów PZPR. Chociaż, jak zauważył w jednym ze swoich ostatnich felietonów Jerzy Jachowicz - jeden z najlepszych polskich dziennikarzy śledczych - transformacja ustrojowa i protekcja gen. Kiszczaka zapewniła dawnym ormowcom nowe możliwości...
źródło: facet.wp.pl/gid,15970838,img,15970875,kat,1034179,galeriazdjecie.html?tic...
Chyba tego jeszcze nikt nie wrzucił, a wg mnie całkiem zabawne, jak widać Korwin nic się nie zmienił ;]. Wszystko z IPN pochodzi. J
ps do moderatorów - nie wypierdalać do zbiorczego, czy polityki, bo temat humorystyczny.
do sadoli - nie zaczynajcie tu dyskusji politycznej, bo i tak wszystko już zostało powiedziane setki razy.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Warszawa, dnia 8 VI 1968 r.
Do Prokuratury Wojewódzkiej
dla m. st. Warszawy
Centralne więzienie w Warszawie zawiadamia, że tymczasowo aresztowany Korwin-Mikke Janusz s. Ryszarda ur. 27.10.1942 r. przebywający do Waszej dyspozycji w spr. II 2 Ds. 14/68 w dniu 24.5.68 r. odmówił przyjmowanie posiłków, jako przyczynę podał, że niewinnie przebywa w więzieniu i władze więzienne niewłaściwie postępują z nim. Natomiast w dniu 30.5.68 r. głodówkę przerwał.
Naczelnik Centralnego Więzienia
w Warszawie
Źródło: IPN BU 473/32 s. 1-18
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do:
Naczelnik Centralnego Więzienia
Oświadczenie
Niniejszego uroczyście oświadczam, że wobec złamania względem mnie regulaminu dla tymczasowo aresztowanych - przez umieszczenie mnie w kabarynie bez wysłuchania moich wyjaśnień i pomimo, iż o fakcie tym (nieczytelne) zakazu wspomniałem wyraźnie (§ 82 p. 2) - nie czuję się od tej chwili związany jakimikolwiek postanowieniami regulaminu. Sytuację oceniam następująco: albo załoga więzienia daje mi do zrozumienia, że regulaminu nie należy przestrzegać, albo łamie praworządność, albo jest bandą kretynów. Z tych możliwości wybrałem pierwszą - jak sądzę dla Pana i Pańskich ludzi najpochlebniejszą i wykorzystam fakt nie wiązania mnie regulaminem w sposób i w czasie uznanym przeze mnie za najkorzystniejszy. Zwracam uwagę na fakt, iż zabieranie z kabaryny jedynego taboretu (również na odzież) jest w świetle regulaminu bezprawne („kara wymieniona w pkt. 5 polega na pozbawieniu pościeli,... itd.) bez wzmianki o taborecie, który gwarantuje każdemu (nieczytelne) „Warunki bytowe”.
Nadto skandalicznym jest fakt, że od tej pory (19 V po śniadaniu) nie jestem przez nikogo powiadomiony o sposobie i wymiarze kary - z wypowiedzi oddziałowego i podsłuchanych rozmów zza drzwi kabaryny wnioskuję, że karę miałem (nieczytelne) i trzymają mnie „na wszelki wypadek” (nie protestuję, bo osobiście wolę być sam!). Mimo próśb nie dostarczono mi również w dniu wczorajszym nawet „Trybuny Ludu”.
Tyle uchybień. Z poniższego upoważnienia i załączonego zażalenia zorientuje się Pan, co do mojej lini postępowania. Życzę rozsądku!
Janusz Korwin Mikke
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do
P.T. Naczelnika Centralnego Więzienia
PODANIE
Niniejszym proszę, aby w związku z nieoczekiwanie przedłużającym się, ale niewątpliwie miłym! - pobytem w tym zakładzie, zechciał Pan uprzejmie zezwolić na moją korespondencję dodatkowo z:
1. K. J. Szaniawskim UW
2. M. Kempisty UW
3. J. Górniewicz UW
4. A. Trubulcem Płock PW
Z góry dziękując
pozostaję z poważaniem
Janusz Korwin Mikke
15.05.68 r.
Źródło: IPN BU 473/32 s. 1-18
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Upoważnienie
Upoważniam niniejszym P.T. Naczelnika Centralnego Więzienia w Warszawie do przetrzymania załączonego zażalenia, skierowanego do Dep. Więziennictwa przy Min. Sprawiedliwości pod warunkiem, że w ciągu trzech dni uzyska ode mnie pisemne potwierdzenie, iż udzielił mi pełnej satysfakcji z powodu złamania wobec mnie Regulaminu dla Tymczasowo Aresztowanych
Janusz Korwin-Mikke
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Warszawa, dnia 4 VI 1968 r.
WYJAŚNIENIE
W sprawie skargi tymczasowo aresztowanego Korwin-Mikke Janusza ur. 27.10.1942 r. w Warszawie, osk. z art. 164 § 2 KK przebywającego do dyspozycji Prokuratury Wojewódzkiej dla m.st. Warszawy. Wydział Śledztw i Dochodzeń sygn. akt. II 2 Ds. 14/68.
W okresie pobytu w tut. zakładzie tj. od dnia 25.3.68 r. dał się poznać jako osobnik niezdyscyplinowany, krnąbrny i arogancki jak gdyby chciał i tutaj kontynuować działalność podobną do działalności wśród studentów. Od początku komentuje przepisy jakoby nie wszystko było unormowane, brak zarządzeń wykonawczych do regulaminu itp.
Już w dniu 5.4.br popełnił przekroczenie nie wstając z łóżka na apel poranny. W dniu 6.4.br. prowadził on głośne rozmowy w celi prawdopodobnie w tym celu, aby był słyszany w sąsiednich celach. Na uwagi oddziałowego nie reagował i w dalszym ciągu zakłócał spokój. Za te obydwa przekroczenia łącznie został ukarany pozbawienia paczki.
W dniu 13.5.br w celu porozumienia z innymi tymczasowo aresztowanymi wywoławczo wygwizdał melodię hymnu akademickiego. Za to przekroczenie otrzymał karę 5 dni twardego łoża.
W dniu 20.5.br otrzymał karę nagany za określone funkcjonariuszy SW „bandą kretynów”. Kara stosunkowo łagodna z uwagi na brak wyboru innej kary, która nie byłaby przedłużeniem poprzednio wymierzonej kary /trwały kary: pozbawienia paczki i twarde łoże/.
Nie było przypadku nie wzywania tymczasowo aresztowanych na rozmowę przed wymierzeniem kary dyscyplinarnej. Trudno mi uwierzyć w jakąś pomyłkę. Wydaje mi się, że skarga ww. jest jego wymysłem, ponieważ jeszcze przed wymierzeniem kary zapowiedział w celi „rozróbę”.
Po wymierzeniu mu kary 5 dni twardego łoża zapowiadał, że „rozróba” już się wszczyna.
Tryb wykonania kary twardego łoża nie wymaga wyjaśnień.
O butności ww. świadczą zakończenia zażaleń do różnych władz do: Prokuratury Wojewódzkiej, Ministerstwa Sprawiedliwości i N-ka C.W.
Z-ca Naczelnika Centralnego Więzienia w Warszawie
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do
P.T. Naczelnika Centralnego Więzienia w Warszawie
Skarga
W dniu 6.6.68 pozbawiono mnie spaceru, stwierdzając że "cela już poszła gdy wy byliście na wychodku (? nieczytelne)"
W związku z tym, zwracam uwagę, że regulamin NIE mówi o tym, że spacerować mają cele.
Spacerować mają ARESZTANCI! Prosiłbym o uprzejmie poinformowanie o tym Służby Więziennej.
pozostaję z poważaniem
7.6.68 Warszawa
Janusz Korwin Mikke
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Meldunek o popełnieniu przekroczenia
Melduję, że więzień Korwin-Mikke Janusz s. Ryszarda cela 14 popełnił w dniu 22.6.1968 r.następujące przekroczenie:
W czasie kontroli cel stwierdziłem że w/w więzień kontaktował się za pomocą pukania.
Siedział na łóżku trzymał zeszyt w ręku w którym miał przepisany alfabet Morse'a i pukał do celi 15.
W kilka minut później stał w oknie i krzyczał "Artur" wywołując do okna więźnia (nieczytelne)
Zeszyt który zabrałem w/w dołączam do raportu.
Raport kieruję do decyzji Naczelnika
Dnia 22.6.1968 (nieczytelny podpis służbisty więziennictwa)
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ministerstwo Sprawiedliwości
Naczelnik Centralnego Więzienia
w Warszawie
Proszę poinformować tymczasowo aresztowanego Janusza Korwin-Mikke, iż zarzuty pod adres funkcjonariuszy Służby Więziennej zawarte w skardze z dnia 19 V 1968 r. nie potwierdziły się.
Jednocześnie proszę przekazać moje zdziwienie co do form złożonej skargi stanowiącej zaprzeczenie ogólnie przyjętej wśród ludzi kulturalnych zasady wyrażania swoich protestów.
Naczelnik Wydziału
Organizacyjno - Prawnego
Warszawa, dnia 23 lipca 1968 r.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przekroczenie rozpatrywałem w obecności wych. Lesiaka, powiadomienie było wych. Kulika. Korwin-Mikke przyznał się do kontaktowania, ale wyjaśnił tylko w celu gry w warcaby. (W reg. jest, że nie wolno kontaktować się w sprawie a z innymi nie ma zakazu). Karę przyjął lekceważąco z podziękowaniem.
Decyzja NACZELNIKA (KOMENDANTA)
Po wysłuchaniu obwinionego w obecności wychowawcy za popełnione przekroczenie:
nielegalne kontakty za pomocą wystukiwania alfabetu Morsa przez ścianę, wymierzam karę dyscyplinarną 3 dni twardego łoża. Kartkę z alfabetem załączyć do akt sprawy.
Dnia 29 VI 1968 r.
Opinia lekarza o niezdolności do odbywania kary: Zdolny do odbywania kary 8 VII 68 r.
Adnotacje o wykonaniu i zachowaniu się więźnia w czasie odbywania kary dyscyplinarnej:
Karę rozpoczął dnia 8 VII 67 r. do dnia 11 VII 68 r. Karę odbył.
(pisownia oryginalna)
Źródło dokumentów: IPN BU 473/32 s. 1-18
ps do moderatorów - nie wypierdalać do zbiorczego, czy polityki, bo temat humorystyczny.
do sadoli - nie zaczynajcie tu dyskusji politycznej, bo i tak wszystko już zostało powiedziane setki razy.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Warszawa, dnia 8 VI 1968 r.
Do Prokuratury Wojewódzkiej
dla m. st. Warszawy
Centralne więzienie w Warszawie zawiadamia, że tymczasowo aresztowany Korwin-Mikke Janusz s. Ryszarda ur. 27.10.1942 r. przebywający do Waszej dyspozycji w spr. II 2 Ds. 14/68 w dniu 24.5.68 r. odmówił przyjmowanie posiłków, jako przyczynę podał, że niewinnie przebywa w więzieniu i władze więzienne niewłaściwie postępują z nim. Natomiast w dniu 30.5.68 r. głodówkę przerwał.
Naczelnik Centralnego Więzienia
w Warszawie
Źródło: IPN BU 473/32 s. 1-18
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do:
Naczelnik Centralnego Więzienia
Oświadczenie
Niniejszego uroczyście oświadczam, że wobec złamania względem mnie regulaminu dla tymczasowo aresztowanych - przez umieszczenie mnie w kabarynie bez wysłuchania moich wyjaśnień i pomimo, iż o fakcie tym (nieczytelne) zakazu wspomniałem wyraźnie (§ 82 p. 2) - nie czuję się od tej chwili związany jakimikolwiek postanowieniami regulaminu. Sytuację oceniam następująco: albo załoga więzienia daje mi do zrozumienia, że regulaminu nie należy przestrzegać, albo łamie praworządność, albo jest bandą kretynów. Z tych możliwości wybrałem pierwszą - jak sądzę dla Pana i Pańskich ludzi najpochlebniejszą i wykorzystam fakt nie wiązania mnie regulaminem w sposób i w czasie uznanym przeze mnie za najkorzystniejszy. Zwracam uwagę na fakt, iż zabieranie z kabaryny jedynego taboretu (również na odzież) jest w świetle regulaminu bezprawne („kara wymieniona w pkt. 5 polega na pozbawieniu pościeli,... itd.) bez wzmianki o taborecie, który gwarantuje każdemu (nieczytelne) „Warunki bytowe”.
Nadto skandalicznym jest fakt, że od tej pory (19 V po śniadaniu) nie jestem przez nikogo powiadomiony o sposobie i wymiarze kary - z wypowiedzi oddziałowego i podsłuchanych rozmów zza drzwi kabaryny wnioskuję, że karę miałem (nieczytelne) i trzymają mnie „na wszelki wypadek” (nie protestuję, bo osobiście wolę być sam!). Mimo próśb nie dostarczono mi również w dniu wczorajszym nawet „Trybuny Ludu”.
Tyle uchybień. Z poniższego upoważnienia i załączonego zażalenia zorientuje się Pan, co do mojej lini postępowania. Życzę rozsądku!
Janusz Korwin Mikke
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do
P.T. Naczelnika Centralnego Więzienia
PODANIE
Niniejszym proszę, aby w związku z nieoczekiwanie przedłużającym się, ale niewątpliwie miłym! - pobytem w tym zakładzie, zechciał Pan uprzejmie zezwolić na moją korespondencję dodatkowo z:
1. K. J. Szaniawskim UW
2. M. Kempisty UW
3. J. Górniewicz UW
4. A. Trubulcem Płock PW
Z góry dziękując
pozostaję z poważaniem
Janusz Korwin Mikke
15.05.68 r.
Źródło: IPN BU 473/32 s. 1-18
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Upoważnienie
Upoważniam niniejszym P.T. Naczelnika Centralnego Więzienia w Warszawie do przetrzymania załączonego zażalenia, skierowanego do Dep. Więziennictwa przy Min. Sprawiedliwości pod warunkiem, że w ciągu trzech dni uzyska ode mnie pisemne potwierdzenie, iż udzielił mi pełnej satysfakcji z powodu złamania wobec mnie Regulaminu dla Tymczasowo Aresztowanych
Janusz Korwin-Mikke
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Warszawa, dnia 4 VI 1968 r.
WYJAŚNIENIE
W sprawie skargi tymczasowo aresztowanego Korwin-Mikke Janusza ur. 27.10.1942 r. w Warszawie, osk. z art. 164 § 2 KK przebywającego do dyspozycji Prokuratury Wojewódzkiej dla m.st. Warszawy. Wydział Śledztw i Dochodzeń sygn. akt. II 2 Ds. 14/68.
W okresie pobytu w tut. zakładzie tj. od dnia 25.3.68 r. dał się poznać jako osobnik niezdyscyplinowany, krnąbrny i arogancki jak gdyby chciał i tutaj kontynuować działalność podobną do działalności wśród studentów. Od początku komentuje przepisy jakoby nie wszystko było unormowane, brak zarządzeń wykonawczych do regulaminu itp.
Już w dniu 5.4.br popełnił przekroczenie nie wstając z łóżka na apel poranny. W dniu 6.4.br. prowadził on głośne rozmowy w celi prawdopodobnie w tym celu, aby był słyszany w sąsiednich celach. Na uwagi oddziałowego nie reagował i w dalszym ciągu zakłócał spokój. Za te obydwa przekroczenia łącznie został ukarany pozbawienia paczki.
W dniu 13.5.br w celu porozumienia z innymi tymczasowo aresztowanymi wywoławczo wygwizdał melodię hymnu akademickiego. Za to przekroczenie otrzymał karę 5 dni twardego łoża.
W dniu 20.5.br otrzymał karę nagany za określone funkcjonariuszy SW „bandą kretynów”. Kara stosunkowo łagodna z uwagi na brak wyboru innej kary, która nie byłaby przedłużeniem poprzednio wymierzonej kary /trwały kary: pozbawienia paczki i twarde łoże/.
Nie było przypadku nie wzywania tymczasowo aresztowanych na rozmowę przed wymierzeniem kary dyscyplinarnej. Trudno mi uwierzyć w jakąś pomyłkę. Wydaje mi się, że skarga ww. jest jego wymysłem, ponieważ jeszcze przed wymierzeniem kary zapowiedział w celi „rozróbę”.
Po wymierzeniu mu kary 5 dni twardego łoża zapowiadał, że „rozróba” już się wszczyna.
Tryb wykonania kary twardego łoża nie wymaga wyjaśnień.
O butności ww. świadczą zakończenia zażaleń do różnych władz do: Prokuratury Wojewódzkiej, Ministerstwa Sprawiedliwości i N-ka C.W.
Z-ca Naczelnika Centralnego Więzienia w Warszawie
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Do
P.T. Naczelnika Centralnego Więzienia w Warszawie
Skarga
W dniu 6.6.68 pozbawiono mnie spaceru, stwierdzając że "cela już poszła gdy wy byliście na wychodku (? nieczytelne)"
W związku z tym, zwracam uwagę, że regulamin NIE mówi o tym, że spacerować mają cele.
Spacerować mają ARESZTANCI! Prosiłbym o uprzejmie poinformowanie o tym Służby Więziennej.
pozostaję z poważaniem
7.6.68 Warszawa
Janusz Korwin Mikke
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Meldunek o popełnieniu przekroczenia
Melduję, że więzień Korwin-Mikke Janusz s. Ryszarda cela 14 popełnił w dniu 22.6.1968 r.następujące przekroczenie:
W czasie kontroli cel stwierdziłem że w/w więzień kontaktował się za pomocą pukania.
Siedział na łóżku trzymał zeszyt w ręku w którym miał przepisany alfabet Morse'a i pukał do celi 15.
W kilka minut później stał w oknie i krzyczał "Artur" wywołując do okna więźnia (nieczytelne)
Zeszyt który zabrałem w/w dołączam do raportu.
Raport kieruję do decyzji Naczelnika
Dnia 22.6.1968 (nieczytelny podpis służbisty więziennictwa)
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ministerstwo Sprawiedliwości
Naczelnik Centralnego Więzienia
w Warszawie
Proszę poinformować tymczasowo aresztowanego Janusza Korwin-Mikke, iż zarzuty pod adres funkcjonariuszy Służby Więziennej zawarte w skardze z dnia 19 V 1968 r. nie potwierdziły się.
Jednocześnie proszę przekazać moje zdziwienie co do form złożonej skargi stanowiącej zaprzeczenie ogólnie przyjętej wśród ludzi kulturalnych zasady wyrażania swoich protestów.
Naczelnik Wydziału
Organizacyjno - Prawnego
Warszawa, dnia 23 lipca 1968 r.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przekroczenie rozpatrywałem w obecności wych. Lesiaka, powiadomienie było wych. Kulika. Korwin-Mikke przyznał się do kontaktowania, ale wyjaśnił tylko w celu gry w warcaby. (W reg. jest, że nie wolno kontaktować się w sprawie a z innymi nie ma zakazu). Karę przyjął lekceważąco z podziękowaniem.
Decyzja NACZELNIKA (KOMENDANTA)
Po wysłuchaniu obwinionego w obecności wychowawcy za popełnione przekroczenie:
nielegalne kontakty za pomocą wystukiwania alfabetu Morsa przez ścianę, wymierzam karę dyscyplinarną 3 dni twardego łoża. Kartkę z alfabetem załączyć do akt sprawy.
Dnia 29 VI 1968 r.
Opinia lekarza o niezdolności do odbywania kary: Zdolny do odbywania kary 8 VII 68 r.
Adnotacje o wykonaniu i zachowaniu się więźnia w czasie odbywania kary dyscyplinarnej:
Karę rozpoczął dnia 8 VII 67 r. do dnia 11 VII 68 r. Karę odbył.
(pisownia oryginalna)
Źródło dokumentów: IPN BU 473/32 s. 1-18
Najlepszy komentarz (336 piw)
Pener
• 2013-09-07, 19:24
ale mało komentarzy
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów