18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (2) Soft (2) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 19:49
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: 41 minut temu
🔥 Jeb w łeb - teraz popularne
🔥 salto man ... - teraz popularne
🔥 Pa tera ... - teraz popularne
🔥 Stażysta - teraz popularne

#rząd



To ma być lek na spowolnienie gospodarcze w Polsce. Sejm pracuje nad nowelizacją Kodeksu Pracy, rozszerzającą kategorię zawodów, w których pracuje się w te dni.

Jednym z antidotum na kryzys i walkę z bezrobociem, szczególnie wśród osób młodych osób, mają być zmiany w zakresie rozszerzenia katalogu profesji, których wykonywanie dopuszczane jest w niedziele i święta. Dzięki temu rozwiązaniu nie tylko zwiększy się konkurencyjność polskiego rynku pracy na arenie międzynarodowej, ale także powstaną nowe etaty, a zmiany te znacząco usprawnią działanie przedsiębiorstw globalnych z krajów, gdzie obowiązuje inny kalendarz świąt.

Wszystko dla naszego dobra?

Autorzy projektu proponują, by dopuścić w ustawie możliwość pracowania w tych dniach na rzecz zagranicznych przedsiębiorstw działających globalnie, w których obowiązują różne kalendarze świąt i strefy czasowe. Zastrzegają jednak, że proponowane zmiany dotyczyć mają jedynie pracy wykonywanej z wykorzystaniem środków komunikacji elektronicznej i jedynie w sytuacji występowania odmiennych dni wolnych od pracy u pracowników i pracodawców. Pierwsze czytanie projektu nowelizacji odbyło się 30 sierpnia tego roku, a teraz trwają nad nim prace w Komisji Nadzwyczajnej do spraw zmian w kodyfikacjach.

- Obowiązujące regulacje Kodeksu pracy nie uwzględniają zmian, jakie nastąpiły w gospodarce
w ostatnich latach. Dlatego tak ważne jest wprowadzenie do Kodeksu pracy korekt, które pozwolą Polsce uzyskać przewagę konkurencyjną na rynku globalnym – mówi Anna Wicha, dyrektor generalny Adecco Poland.

Zmiany te w szczególności dotyczą prac przy świadczeniu usług transgranicznych przez międzynarodowe podmioty, działające na rynku globalnym i mające centra usług Polsce.

- Dzięki wprowadzeniu poprawek nie tylko zostaną zachowane obecne miejsca pracy w sektorze usług biznesowych, których liczbę szacuje się obecnie na około 200 tysięcy,ale również pomoże to stworzyć nowe etaty oraz poprawić konkurencyjność polskiego rynku pracy w tym obszarze, zachęcając przedsiębiorstwa działające na wielu rynkach do kolejnych inwestycji w centra usług w Polsce - podkreśla Anna Wicha.

Czasami nie ma wyjścia

Zgodnie z obecnymi przepisami praca w niedziele i święta jest zabroniona dla wszystkich podmiotów, dodatkowo obejmując także placówki handlowe, których praca jest zakazana w święta z pewnymi wyjątkami. Kodeks pracy dopuszcza pracę w te dni, ale tylko w poszczególnych jej rodzajach - dozwolone jest pracowanie między innymi podczas akcji ratowniczych, w transporcie i komunikacji, pracy zmianowej, gastronomii, czy też przy pilnowaniu mienia lub ochronie osób.

Praca w niedziele i święta jest również możliwa, jeżeli pracownika obowiązuje tzw. weekendowy system wykonywania pracy, w którym pracownik wykonuje pracę jedynie w piątki, soboty, niedziele i święta.

Korzyści płynące ze zmian

Pracodawca może opierać się na regulacjach, dotyczących dozwolonej pracy w niedziele i święta, która jest pracą zmianową lub w ruchu ciągłym, ale nie zawsze jest to możliwe. Wprowadzenie zmian do Kodeksu Pracy pozwoli na stworzenie modeli, w ramach których pracownicy pracować będą
w różnych systemach czasowych, co już jest możliwe w wielu krajach.

- W dalszej perspektywie może to skłonić większą liczbę przedsiębiorstw globalnych do przeniesienia do Polski centrów swoich usług, które już w tej chwili zaczynają się przyglądać polskiemu rynkowi jako atrakcyjnemu pod względem wykwalifikowanych pracowników - podsumowuje Anna Wicha z Adecco Poland. - Dzięki tym zmianom powstanie dużo więcej nowych miejsc pracy, apraca w niedziele i święta będzie lepiej zorganizowana, gdyż odbywać się będziew ramach 40 godzinowego czasu pracy i będzie regulowana grafikiem, co znacznie wpłynie na komfort pracowników.

Źródło


Rząd chce przejmować pieniądze zmarłych pozostawione na kontach bankowych, po które nikt się nie zgłasza!

Pieniądze po zmarłych klientach banków ma przejmować Ministerstwo Finansów. Dla banków obowiązkiem będzie przekazanie o tym informacji.

Jak poinformowała Informacyjna Agencja Radiowa nawet do dziesięciu miliardów złotych może znajdować się na kontach osób zmarłych. Pieniędzmi tymi obracają banki, SKOK-i i instytucje ubezpieczeniowe, które często nie szukają spadkobierców.

To dość trudny problem, który chcą rozwiązać senatorowie Platformy Obywatelskiej. Senator Mieczysław Augustyn powiedział Informacyjnej Agencji Radiowej, że instytucje te przez wiele lat utrudniały dotarcie do tych pieniędzy. Gdy ktoś miał długi - aktywnie szukały spadkobierców. Gdy zmarły zostawił oszczędności - nie podejmowały żadnych działań. Po kilku latach przenosiły zgromadzone środki na uśpione i nieoprocentowane konta, z których korzystały, udzielając kredytów.

W prace nad projektem odpowiednich zmian w prawie włączyło się Ministerstwo Finansów. Senatorowie chcą by bank sprawdzał dane nieaktywnych kont w bazie Pesel. W sytuacji gdyby ich właściciele nie żyli, banki miałby obowiązek przekazania tej wiedzy resortowi finansów, które zajęłoby się odszukaniem spadkobierców. A gdyby ich nie udało się odnaleźć zdeponowane pieniądze byłyby przekazywane na ważny społecznie cel.

Źródło


Rodzice: kserujemy podręczniki. Wydawcy: to piractwo

Z roku na rok przybywa szkolnych podręczników. Jeszcze w 2007 r. było ich 3,5 tys. W 2012 r. już niemal 4,9 tys. Poza tym są one drogie i co roku zmieniane, co uniemożliwia kupowanie podręczników używanych. Rodzice mówią: STOP. Od teraz będziemy kupować jeden podręcznik dla dzieci z całej klasy, by go następnie kserować dla każdego dziecka z osobna w ramach tzw. dozwolonego użytku.

W jednej z warszawskich podstawówek rodzice znaleźli sposób na problem drogich podręczników. Złożyli się na zakup po jednym egzemplarzu podręcznika do każdego przedmiotu, a następnie je skserowali. W innej szkole, zainspirowani tym przykładem, myśleli przynajmniej nad częściowym wprowadzeniem podobnych rozwiązań. Jeden z rodziców przekonuje, że o takim rozwiązaniu usłyszał na szkoleniu promujących cyfryzację edukacji.

Taki pomysł byłby jednak równoznaczny z wypowiedzeniem wojny wydawcom. Rynek podręczników od wielu lat budzi ogromne kontrowersje. Jak wynika z najnowszych danych Biblioteki Analiz, w 2012 r. miał on wartość ponad 840 mln zł (o 3 proc. więcej niż w 2011 r.). Działający na tym rynku wydawcy od wielu lat są ostro krytykowani za rosnące ceny książek i ich coroczne zmiany. W efekcie uczniowie nie mogą korzystać z egzemplarzy używanych.

Liczba wydawanych tytułów podręczników rośnie. Jeszcze w 2007 r. było ich 3,5 tys. W 2012 r. już niemal 4,9 tys. To praktycznie jedyny typ książek, który daje realnie zarobić. Wydawcy są więc wyczuleni na pomysły, które mogą zagrozić temu biznesowi. A takim właśnie jest postulat kserowania lub skanowania jednej książki dla całej klasy.

Zdaniem Alka Tarkowskiego, szefa Centrum Cyfrowego, organizacji pozarządowej zajmującej się wspieraniem wolnego dostępu do dzieł kultury i nauki, wszystko zależy od interpretacji prawa. Rodzice i uczniowie mogliby mieć prawo do kopiowania książek w związku z dozwolonym użytkiem, gdyby udowodnili, że chodzi o grupę znajomych zgromadzonych w jednej klasie. Przyznaje jednak, że mogliby się oni spotkać z zarzutem, że działają na szkodę autora.

Dozwolony użytek dotyczy nie tylko podręczników, ale i innych utworów w celach edukacyjnych. Można korzystać legalnie z filmów, muzyki czy tekstów literackich, jeżeli są wykorzystywane w czasie lekcji. Według Tarkowskiego można – nie łamiąc prawa – kserować fragmenty lub całą książkę na potrzeby własne lub rodziny. Co na to wydawcy?

– Nie ma co się zasłaniać dozwolonym użytkiem, bo on dotyczy wąskiego kręgu znajomych. Gdy rodzice w klasie umawiają się na kserowanie książki dla wszystkich uczniów, jest to zorganizowany proceder piracki – mówi DGP Piotr Marciszuk z Polskiej Izby Książki.

Źródło
15 ważnych ludzi...
Mr.Drwalu • 2014-01-02, 13:34


Większość z 15 obecnych sędziów Trybunału Konstytucyjnego trafiła do niego, bo taka była polityczna wola Platformy Obywatelskiej. Senator PO Jan Rulewski, w wywiadzie dla Rp.pl nie ma wątpliwości: - "Mamy przyjazny Trybunał Konstytucyjny". Czy w takim przypadku jest możliwe, aby TK uznał grabież pieniędzy zgromadzonych w OFE za niekonstytucyjną?

Konstytucja RP mówi jasno: Trybunał Konstytucyjny składa się z 15 sędziów, wybieranych indywidualnie przez Sejm na 9 lat spośród osób wyróżniających się wiedzą prawniczą. Sejm dokonuje wyboru sędziego TK zwykłą większością głosów. Tak się akurat złożyło, że w ciągu ostatnich 6 lat wolą posłów PO-PSL wybrano aż 9 sędziów TK. To oznacza, że w 15-osobowym składzie Trybunału, większość stanowią w tej chwili ludzie powołani przez partię Donalda Tuska. Mając to na względzie można zadać pytanie: czy jest możliwe uznanie przez TK grabieży pieniędzy zgromadzonych w OFE za działanie niekonstytucyjne? Czy sędziowie TK - mając świadomość tego kto ich na to stanowisko powołał - będą w stanie orzec, iż ustawa przygotowana przez rząd Tuska nie może obowiązywać w polskim porządku prawnym, bowiem jej działanie przeczy zasadom spisanym w Konstytucji RP? Dr Bohdan Zdziennicki, do grudnia 2010 pełniący funkcję prezesa Trybunału Konstytucyjnego, ma w kontekście upolitycznienia procesu wyboru sędziów TK ugruntowaną opinię: "Teoretycznie posłowie mają wyłonić niezależny sąd, który będzie strzec konstytucji. Mówię, jak być powinno i jak sam wierzę. Sędziowie TK są jednak wybierani zwykłą, a nie kwalifikowaną większością głosów. Opozycja nie ma tu nic do powiedzenia. Proces wyboru sędziów Trybunału został więc bardzo upolityczniony. Koalicja rządząca ma większość, więc wybiera. (...) W innych państwach często obowiązuje zasada, że o wyborze decyduje większość kwalifikowana, np. dwie trzecie członków parlamentu. Dzięki temu trzeba uwzględniać także opinie oraz kandydatury opozycji."

Czytaj więcej - kliknij tutaj
Tusk z Pawlakiem...
Mr.Drwalu • 2014-01-02, 9:22


Dwa dni temu, po cichu i bez fajerwerków, wygasła zawarta w lipcu 2012 roku głośna umowa pomiędzy PGNiG, KGHM i spółkami energetycznymi - PGE, Enea i Tauron - w sprawie wspólnego poszukiwania i wydobycia gazu łupkowego na terytorium Polski. Czy jest to pokłosie paraliżu rządu Tuska w sprawie przyjęcia ustawy regulującej kwestie wydobycia gazu z łupków? Eksperci związani z branżą wydobywczą nie mają co do tego jakichkolwiek wątpliwości...

Umowa ramowa zawarta między PGNiG, KGHM, PGE, Eneą i Tauronem w lipcu 2012 roku przewidywała wstępnie, że wspólne wydatki na poszukiwanie gazu łupkowego wyniosą ok. 1,72 mld zł. W kolejnych miesiącach miały być sprecyzowane szczegółowe warunki współpracy. To jednak nie następowało. Umowę aneksowano w lutym 2013 roku. Dopisano wówczas paragraf o tym, że jeśli do 31 grudnia 2013 r. nie zostaną uzyskane wymagane zgody na dokonanie koncentracji to umowa wygaśnie. To stało się wczoraj. Można zadać pytanie: czy wygaśnięcie tej umowy to efekt bezradności rządu Tuska w sprawie przyjęcia ustawy regulującej kwestie wydobycia gazu z łupków? Eksperci związani z firmami wydobywczymi nie mają wątpliwości: główną przyczyną wyraźnego spowolnienia poszukiwania błękitnego paliwa w Polsce jest paraliż rządu Tuska w sprawie nowego prawa dotyczącego wydobywania gazu łupkowego. Pod tym względem rząd działa na korzyść rosyjskiego Gazpromu, którego wyniki finansowe mogłyby się znacznie pogorszyć, gdyby w Polsce rozpoczęto wydobywanie gazu łupkowego na przemysłową skalę.

Przypomnijmy, że prace nad regulacjami łupkowymi toczą się w ślamazarnym tempie już od kilku lat. W tej materii swego rodzaju "destrukcję procesową" uprawiają politycy związani z Platformą i obozem władzy. Nie tak dawno w ramach rządu przygotowane zostały trzy (!) różne od siebie projekty - ministerstwa środowiska, gospodarki i finansów. Projekty te nie przybrały jak dotąd realnego kształtu i nie wiadomo kiedy to nastąpi. A to jest jednym głównych powodów, dla których liczba nowych odwiertów poszukiwawczych spada i nikt - nawet spółki Skarbu Państwa - nie chce inwestować pieniędzy w poszukiwania gazu i ropy z łupków, jest brak jasnych regulacji prawnych, jakie mają obowiązywać w naszym kraju w tej kwestii.

Maciej Grabowski - nowy minister środowiska, który miał przyspieszyć trwające już od kilku lat prace nad ustawą regulującą kwestie wydobywania gazu łupkowego w Polsce, stwierdził niedawno na antenie radiowej "Trójki", że ustawa ta jest "kontrowersyjna" i wymaga "dłuższego namysłu". Niestety słowa nowego ministra nie wróżą nic dobrego dla sprawy polskiego gazu z łupków... ku zadowoleniu rosyjskiego Gazpromu. Mając to na względzie nie powinny nas dziwić wypowiedzi prof. Oriona Jędrysek (byłego wiceministera środowiska i byłego głównego geologa kraju):

"Bierność rządu Tuska w sprawie gazu łupkowego wspiera Rosję. Każdy w Europie będzie miał podpisany wieloletni kontrakt na dostawy gazu przez nowo budowane gazociągi - wtedy mogą rzec: "a wydobywajcie sobie Polacy ten gaz", tylko, że wtedy my już nie będziemy mieli komu sprzedawać tego gazu... Dawno już pisałem, że dla Donalda Tuska byłoby najlepiej, jeśli tego gazu w Polsce by nie było, bo nie będzie musiał się tłumaczyć przed Polakami z co najmniej zaniedbań m.in. w sprawie koncesji. Niestety Polska jeśli chodzi o gaz łupkowy "ma już pozamiatane" - straciliśmy naszą wielką szansę gazową, byliśmy pierwsi w Europie przez co najmniej 3 lata. Utrata naszej szansy to jest wyłączna wina Donalda Tuska."

(...)

"Nie wiem co siedzi w głowie premiera Tuska, ale wiem, że to największy szkodnik w Polsce od czasów Jaruzelskiego. Tak oceniam jego działania. To, co dzieje się w gospodarce to tragedia. Nie było dotychczas człowieka, który działałby gorzej przeciwko Polsce."


Czy Donald Tusk i jego ekipa robią to celowo? Czy finansowe wspieranie przeciwnych gazowi z łupków organizacji ekologicznych oraz trwająca już kilka lat "destrukcja procesowa" w sprawie nowych regulacji prawnych odnoszących się do kwestii wydobycia gazu łupkowego w Polsce, są realizowane w sposób przemyślany, skoordynowany z decyzjami jakie zapadają na Kremlu? Niczego nie możemy być w tej materii pewni.

Źródło


Grabież pieniędzy z OFE, ćwiczenia ataku na Polskę przez wojska rosyjskie, sięgająca szczebli ministerialnych infoafera, największy deficyt budżetowy w historii III RP, wyprzedaż przez rząd przynoszących spore zyski PKO BP, Azotów Tarnów czy PKP Cargo... Przypomnijmy w skrócie najważniejsze decyzje i wydarzenia mijającego roku. Zero tematów zastępczych i przykrywkowych. Tylko sprawy istotne dla Polski i Polaków:

*Przeforsowanie w Sejmie przez PO-PSL oraz podpisanie przez prezydenta Komorowskiego ustawy o grabieży 151 mld zł oszczędności zgromadzonych w OFE

*Wzrost zadłużenia Skarbu Państwa do kwoty 940 mld zł

*Największa w historii III RP dziura budżetowa

*Decyzja o zawieszeniu funkcjonowania budżetowego progu ostrożnościowego

*Zabranie przez rząd z Funduszu Rezerwy Demograficznej kolejnych 2,5 mld zł

*Najwyższe bezrobocie od 6 lat (luty 2013: 14,4 proc.)

*Ujemny przyrost naturalny (pierwszy raz od czasu II wojny światowej)

*Nowa fala emigracji zarobkowej

*Infoafera; ustawianie wielomilionowych przetargów na szczeblu ministerialnym

*Paraliż rządu w sprawie ustaw regulujących kwestię wydobywania gazu łupkowego w Polsce

*Opóźnienia przy rozpoczęciu budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej (przesunięcie oficjalnej daty oddania do użytku elektrowni z 2020 na 2025 rok)

*Decyzja o nie podwyższeniu (5. rok z rzędu) kwoty wolnej od potrąceń podatkowych

*Decyzja o likwidacji ulgi budowlanej

*Decyzja o utrzymaniu podwyższonych stawek VAT (23 proc.) przez kolejne 3 lata

*Ćwiczenia wojsk rosyjskich i białoruskich ataku na Polskę i kraje nadbałtyckie

*Rozmieszczenie rosyjskich rakiet strategicznych przy granicy z Polską

*Odrzucenie w Sejmie głosami PO-PSL obywatelskiego projektu dot. zachowania przez państwo pakietu większościowego akcji Grupy Lotos

*Odrzucenie w Sejmie głosami PO-PSL obywatelskiego projektu dot. referendum w sprawie posyłania do przedszkoli 6-latów i przywrócenia normalnego kursu historii w szkołach średnich

*Wyprzedaż należących do Skarbu Państwa akcji przynoszącego wielkie zyski Banku PKO BP (za 5,2 mld zł)

*Sprzedaż przez rząd, mimo ostrzeżeń ABW, 12,1 proc. akcji Azotów Tarów rosyjskiej firmie Arcon

*Sprzedaż PKP Cargo - 2. co do wielkości na świecie spółki transportu kolejowego - która przynosiła milionowe zyski.

*Przyjęcie głosami PO, PSL, RP i SLD paktu fiskalnego

*Przyjęcie ustawy śmieciowej - wzrost opłat za wywóz śmieci nawet o 50 proc.

*Rezygnacja przez USA z budowy polskiego elementu tarczy antyrakietowej

*Osiągnięcie 212 miejsca na świecie (na 222 klasyfikowane kraje) pod względem dzietności kobiet

*Osiągnięcie 124 miejsca na świecie pod względem jakości infrastruktury drogowej

*Szkolenia Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) w Moskwie


Źródło


"Będziemy raczej dzielić biedę niż opływać w dostatki"
Skutki demogra- ficznej katastrofy będą bardzo bolesne


Zdaniem Stanisława Kluzy (były minister finansów i szef KNF) przez katastrofę demograficzną Polska - na tle gospodarki światowej - będzie relatywnie coraz uboższa i coraz mniej konkurencyjna. Tym samym przeciętni Polacy nigdy nie osiągną poziomu oszczędności i bogactwa porównywalnego z krajami Europy Zachodniej.

Kluza pisze w swoim najnowszym tekście opublikowanym w periodyku "Rzeczy Wspólne", że nasz kraj "ze względu na oczekiwane bilanse demograficzne w perspektywie najbliższych 50 lat będzie jedną z 3 gospodarek w ramach OECD o najniższym potencjale do podnoszenia konkurencyjności ekonomicznej". Niestety słowa te współgrają ze źródłami, na które powołuje się były minister finansów. Zgodnie z oficjalnymi wyliczeniami OECD za pół wieku wartość PKB według parytetu siły nabywczej na obywatela będzie w naszym kraju niższa niż w Meksyku, Turcji, Rosji czy Chinach. W porównaniu do innych państw będziemy się stawali coraz biedniejsi. Obecnie, według statystyk OECD, wartość PKB na jednego obywatela jest w Polsce o około 50 proc. wyższa, niż średnia na świecie. Problem w tym, że za 50 lat nasze PKB per capita będzie o około 6 proc. poniżej średniej światowej. Inaczej rzecz ujmując: w 2060 roku ponad połowa ludzi na świecie będzie bogatsza od Polaków.

Jako przyczyny takiego stanu rzeczy w przyszłości możemy wymienić katastrofę demograficzną, coraz większe koszty systemu emerytalnego oraz niską innowacyjność naszej gospodarki. Katastrofa demograficzna już się rozpoczęła, a z każdym kolejnym rokiem jej skutki będą coraz mocniej odczuwalne. W ciągu ostatnich 10 lat na stałe poza granicę naszego kraju wyjechało około 2 mln ludzi. Najczęściej są to osoby w wieku produkcyjnym, które w Polsce - gdyby nie były zmuszone emigrować w celach zarobkowych - mogłyby normalnie pracować i zakładać rodziny. Taką "wyrwę" w populacji możemy porównać jedynie do czasów głębokich kryzysów - biologicznej eksterminacji z czasów II wojny światowej, czy wielkiej emigracji wolnościowej z czasów lat 80-tych ubiegłego stulecia. Jeśli do tego doliczymy jedną z najniższych na świecie dzietności wśród kobiet (212. miejsce na świecie na 224 notowane kraje), to nie powinny dziwić prognozy ONZ, według których w 2060 roku w kraju nad Wisłą będzie żyło jedynie 26 mln mieszkańców, a w 2100 roku jedynie 14 mln! Katastrofa demograficzna ma bezpośrednie przełożenie na koszty funkcjonowania systemu emerytalnego. Niestety już w ciągu najbliższych kilku lat (2015-2019) na wypłatę bieżących emerytur ZUS-owi zabraknie aż 356,5 mld zł. Aby pokryć tak olbrzymi deficyt, każdy pracujący Polak musiałby jednorazowo przekazać do ZUSu po około 25 tys. zł. Pod względem ekonomicznym będzie to największy wyzwanie Polski od czasu zakończenia II wojny światowej. Pokrycie tak wielkiego deficytu będzie musiało skutkować przesunięciem środków budżetowych z innych dziedzin (np. zmniejszenie wydatków na utrzymanie i tak już niewielkiej armii czy też poważne cięcia inwestycyjne). Więcej jak pewne jest też podniesienie obowiązkowych składek na ubezpieczenia społeczne dla ogółu pracującej części społeczeństwa. To wszystko sprawi, że polska gospodarka pogrąży się w marazmie, a kraj przestanie się rozwijać. W tym kontekście słowa Stanisława Kluzy o tym, że będziemy raczej dzielić biedę niż opływać w dostatki, a większość państw na świecie przegoni nas pod względem zasobności, stają się niezwykle realistyczne.

Czy Polska ma szanse poradzić sobie z tymi problemami? Wiele zależy od rządzących nami polityków oraz ich strategicznych planów na przyszłość. Niestety obecnie utrzymująca się przy władzy (głównie dzięki wsparciu polskojęzycznych mediów zarządzanych przez ludzi wywodzących się z PRL) Platforma Obywatelska nie ma jakiegokolwiek planu na przyszłość. Dla nich liczy się jedynie "tu i teraz" oraz możliwość szybkiego pomnożenia swoich prywatnych majątków. A z takimi ludźmi scenariusz kreślony przez OECD możemy już dziś uznać za pewnik.

Źródło


Rząd szykuje kolejny absurdalny przepis.
Czy oni chcą zniszczyć następną gałąź polskiej gospodarki?

Ministerstwo Ochrony Środowiska wpadło na pomysł, aby producenci ryb w stawach hodowlanych w Polsce płacili dodatkowe opłaty za... wykorzystywanie wody z rzek (sic!). Związek Producentów Ryb w Polsce alarmuje: wprowadzenie takiej opłaty zagraża nie tylko produkcji karpia, ale również zagraża egzystencji całej gospodarki rybnej w kraju.

"Jest to projekt bardzo szkodliwy, zarówno dla rybactwa jak i strategicznych interesów naszej polskiej gospodarki i polskiego środowiska przyrodniczego" - czytamy w oficjalnym stanowisku ZPR. Jakby tego było mało ze środowisk "ekologicznych" wychodzą postulaty, aby karp był dostarczany do sklepów w gotowych płatach na tackach, a nie jak teraz żywy. Krzysztof Karoń, prezes ZPR nie ma wątpliwości: "Jeśli do tego dojdzie, to skończy się to dostawami karpia czarterowymi samolotami z Chin i ruiną krajowego rybactwa".

Czytaj więcej - kliknij tutaj


Rząd Tuska nadal wstrzymuje możliwość refundowanego leczenia Polaków za granicą

Prawie każdy obywatel UE od 25 października b.r. może leczyć się tam gdzie chce. Wyjątek stanowią Polacy, a wszystko przez opieszałość rządu Tuska, któremu nie udało się na czas wprowadzić odpowiednich przepisów. Niestety nic nie wskazuje na to, aby od początku przyszłego roku ta patologiczna sytuacja miała ulec zmianie.

Dyrektywa transgraniczna o opiece medycznej, umożliwiająca leczenie obywatelom państw członkowskich UE w innych krajach Unii, weszła w życie 25 października b.r. Zgodnie z jej postanowieniami jeśli uznamy, że w naszym kraju zbyt długo trzeba czekać na wizytę u lekarza specjalisty, możemy wybrać się do każdego innego kraju Unii i tam skorzystać z usług medycznych. Za wizytę, zabieg czy operację zapłacimy sami, ale NFZ - powinien nam zwrócić tyle, ile za taką usługę płaci się w polskich szpitalach. Niestety z uwagi na brak nowelizacji ustawy zdrowotnej unijna dyrektywa weszła w życie we wszystkich państwach członkowskich z wyjątkiem Polski, tym samym Polacy nadal nie mają możliwości korzystania z refundowanych usług medycznych poza granicami naszego kraju. Projekt stosownej ustawy najpierw był bardzo długo "konsultowany" na szczeblu Ministerstwa Zdrowia, a teraz utknął w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Z uwagi na powyższe minister zdrowia Bartosz Arłukowicz stwierdził, że obecnie "trudno powiedzieć, kiedy przepisy o refundacji transgranicznej opieki medycznej wejdą w życie". Pierwotnie mówiło się, że wdrożenie unijnej dyrektywy będzie miało miejsce jeszcze na początku stycznia 2014 roku. Obecnie ta data jest zupełnie nierealistyczna. Eksperci z zakresu ochrony zdrowia podkreślają, że brak wdrożenia dyrektywy powoduje szkody zarówno dla pacjentów jak i placówek medycznych.

Czytaj więcej - kliknij tutaj


Rząd wyśle polskich żołnierzy na misję do Republiki Środkowoafrykańskiej celem wsparcia interweniujących tam sił francuskich. Według przedstawicieli mediów znad Sekwany powodem, dla którego polskie władze zdecydowały się wysłać siły militarne do Afryki mogło być... zwiększenie szans dla Radosława Sikorskiego na objęcie jakiegoś istotnego stanowiska w strukturach Unii Europejskiej.

Według słów prezydenta Francji Francois'a Hollande, nasz kraj ma wsprzeć francuską operację w Republice Środkowoafrykańskiej udostępniając na trzy miesiące wojskowy samolot Hercules C-130 oraz 50 żołnierzy sił powietrznych i wsparcie logistyczne. W tym kontekście warto zauważyć, co o decyzji Polski mówi największa francuska informacyjna stacja telewizyjna LCI. Jej dziennikarze sugerują, że Polska - jako jeden z pierwszych krajów Unii Europejskiej - obiecała wsparcie dla francuskiej interwencji zbrojnej w Republice Środkowoafrykańskiej, głównie po to, aby Radosław Sikorski mógł dostać fotel szefa unijnej dyplomacji. Na poparcie od władz w Paryżu dla potencjalnej kandydatury Sikorskiego na następcę Cathrine Ashton bardzo liczy rząd Tuska. Aby było to możliwe Polska musiała wysłać swoje siły do Republiki Środkowoafrykańskiej - sugeruje stacja LCI, powołując się przy tym na nieoficjalne informacje.

Czytaj więcej...