18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (3) Soft Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:49
📌 Konflikt izraelsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: 2024-12-22, 17:47

#tajemnica

Sekretne drzwi
o................9 • 2013-03-16, 15:06
Jakby nie patrzeć to dom bez drzwi
Witaj użytkowniku sadistic.pl,

Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!

W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).

Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę
 już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Tajemnice innych wymiarów.
Mr.Drwalu • 2013-02-10, 17:07


Czy jest możliwe, że człowiek jest sam we wszechświecie? Czy głosy tzw. materialistów o samotności człowieka w ciągle rozszerzającym się galaktycznym wszechświecie mogą być prawdziwe? Odpowiedz jest ciężka, lecz spróbujmy się nad tym zagadnieniem zastanowić w sposób naukowy lub mający cechy naukowości...


"...Obserwując widma bardzo odległych galaktyk stwierdzamy, że prawa fizyki odkryte na Ziemi obowiązują w całym obserwowanym kosmosie. Skoro tak, to cały wszechświat możemy badać metodami fizycznymi. Dalej okazało się, że w tym obszarze nie ma obiektów liczących sobie więcej niż kilkanaście miliardów lat. Ponieważ jesteśmy w środku galaktycznego "dysku", nie możemy prowadzić obserwacji we wszystkich kierunkach, ponieważ najbliższe gwiazdy zasłaniają nam dalsze i możemy obserwować tylko pewne wycinki nieba. W ten sposób możemy otrzymać rozkład galaktyk, które jesteśmy w stanie zaobserwować. Najbliższe otoczenie Ziemi wygląda tak, że są obszary większych lub mniejszych zagęszczeń galaktyk.

Poza tym wszechświat jest jednorodny i w każdym punkcie wygląda z grubsza tak samo. Przykładowo, gdybyśmy znaleźli się w dowolnym punkcie wszechświata i "wykroili" z niego kulę, to liczba galaktyk w tej kuli będzie zawsze taka sama (obojętnie, w którym miejscu to zrobimy). Taka jest struktura naszego wszechświata, że on jest, przynajmniej w dużej skali, jednorodny i izotropowy, (czyli ma takie same własności w każdym kierunku i w każdym miejscu). Ale to nie wszystko. Obserwacje odległych galaktyk wskazują na to, że one się od nas oddalają. Wszystkie galaktyki oddalają się od nas po promieniu. Okazuje się, że prędkość oddalania się galaktyk jest dokładnie wprost proporcjonalna do odległości. Jeżeli mamy galaktykę w odległości jednego miliona lat świetlnych od nas, to ona się oddala z prędkością 20 kilometrów na sekundę. Jeżeli w odległości miliarda lat - to z prędkością 20 tysięcy kilometrów na sekundę. Galaktyki "skrajne" osiągają prędkości bliskie prędkości światła..."


Zatrzymajmy się tu na chwile i zastanówmy się czy może być inny wszechświat, który jest poza granicą prędkości światła? Taki wszechświat mógłby być zrobiony z innej materii, ale o tym w dalszej części. Jeżeli tak to na przykład pojazdy UFO i ich załoganci po prostu zwalniają do naszej prędkości...

Idźmy dalej...:

"...Potrafimy obserwować już takie galaktyki czy kwazary, które mają prędkość równą 95 % prędkości światła. Fakt ten ogranicza nam zakres obserwacji, ponieważ wiadomo, że największą prędkością, jaką obiekt materialny może uzyskać w przyrodzie, jest prędkość światła w próżni..."

Fizycy i astronomowie "potrafią" już obserwować obiekty kosmiczne bliskie prędkości światła, ale jeżeli zastosujemy względność teorii względności, to może obserwując naszą część wszechświata z krańcowego punktu rozszerzającego się kosmosu nasza galaktyka też osiąga prędkość bliską prędkości światła? Jeżeli tak by było to świat teoretycznie nie miałby końca, co wydaje się kłócić z obliczeniami fizyków...

"... Powstaje pytanie - jakie są tego przyczyny, ze wszechświat ma taką właśnie strukturę, że galaktyki oddalają się? Co rządzi dynamiką wszechświata?

W 1920 roku przeprowadzono obserwację całkowitego zaćmienia Słońca. Obraz gwiazd wówczas sfotografowanych, różnił się od obrazu tych samych gwiazd obserwowanych nocą. Zjawisko takie było spowodowane faktem, że Słońce (obiekt o dużej masie) zakrzywia tor światła. Cały wszechświat wypełniony jest gwiazdami. Zgodnie z powyższym, każda z nich zakrzywia przestrzeń. Gwiazdy skupione są, jak wiemy, w galaktykach. Gęstość galaktyk we wszechświecie jest taka sama, zatem modyfikują one przestrzeń wszędzie tak samo. Wynika stąd fakt, że krzywizna czasoprzestrzeni wszechświata wszędzie jest identyczna. Spróbujmy sobie to wyobrazić. Najprawdopodobniej wszechświat, zgodnie z tą teorią, wygląda następująco: jego struktura jest podobna do powierzchni Ziemi, tylko o jeden wymiar większa. Analogiczną sytuację mamy we wszechświecie. Istnieje jednak pewna zasadnicza różnica: mianowicie - promień Ziemi jest ustalony, nie zmienia się w czasie. Inaczej rzecz się ma ze wszechświatem, ponieważ on się stale rozszerza. Nawet gdybyśmy poruszali się z prędkością światła, nie bylibyśmy w stanie "obejść" wszechświata z uwagi na to, że jego ekspansja następuje jeszcze szybciej. Mamy trzy rodzaje przestrzeni o stałej krzywiźnie: przestrzeń płaską, sferyczną, i tak zwaną siodłową (hiperboliczną). Jak wykryć, z jakim rodzajem przestrzeni mamy do czynienia?

Istnieje pozorna sprzeczność miedzy teorią, a obserwacjami astronomicznymi. Obserwacje astronomiczne pokazują, że nasz wszechświat jest płaski, teoria natomiast przewiduje, że raczej sferyczny. Powstaje pytanie, dlaczego tak jest? Prawdopodobnie możemy obserwować tylko bardzo mały wycinek wszechświata o objętości Hubble’a, dlatego wydaje się on nam płaski. Dlaczego tylko znikoma część wszechświata jest dostępna naszym obserwacjom?.."

Jeżeli sobie przypomnimy wiadomości starodawnych historyków, że pierwsi ludzie o nadzwyczajnie długim życiu 900-set lat, zajmowali się geometrią i obserwacją kosmosu, (jak nam donosi Józef Flawiusz) to może odkryli oni tajemnicę, że istnieje inny świat? Inny wszechświat? Może odkryli dzięki temu tajemnicę przyszłości, tajemnice nadchodzącego Potopu mającego zniszczyć tą cywilizację. Czy na ziemi mogą być pozostałości czegoś, co na to by wskazywało? Czy istniała jakaś cywilizacja ludzi geniuszy? Możliwe, że tak, ale idźmy dalej...:

"... W jaki sposób obserwowana struktura wszechświata mogła powstać? Gdy obserwujemy oddalanie się galaktyk (zgodnie z ogólną teorią względności Einsteina), nie jest to "ucieczka" galaktyk w "pustą" przestrzeń (jak w przypadku rozrywającego się granatu), ale cała przestrzeń się rozszerza - "puchnie". W związku z tym objętość wszechświata zmienia się w czasie. Gdy będziemy się cofać na osi czasu, to w końcu dojdziemy do tego, że objętość wszechświata, stopniowo się zmniejszając, stanie się równa zeru. Objętość wszechświata jest skończona, podobnie jak powierzchnia kuli ziemskiej. Jeżeli maleje promień, to oczywiście maleje też objętość. Natomiast temperatura i gęstość rośnie. Jeżeli objętość zmaleje do zera, tym samym temperatura i gęstość wzrośnie do nieskończoności. Wynika z tego wniosek, że kiedyś nie istniał ani czas, ani przestrzeń! Była nicość! Jaki mechanizm spowodował, że wszechświat został wykreowany? Zgodnie z powyższym rozważaniem, wszechświat zmniejszając swoje rozmiary, w pewnym momencie był już mniejszy od atomu. Wtedy jednak przestaje obowiązywać ogólna teoria względności. Jest ona, bowiem teorią klasyczną, która nie uwzględnia efektów kwantowych..."

Co znajduje się poza granicą widzialnego wszechświata? Może "poza" po prostu by oznaczało przeniesienie się do innego wszechświata, z innymi prawami?

"...Zajmijmy się teraz strukturą obecnego wszechświata. Mówiliśmy, że zgodnie z ogólną teorią względności, ma on geometrię sferyczną, czyli kulistą. Jesteśmy jakby na powierzchni sfery, ale nie sfery dwuwymiarowej, ale trójwymiarowej. Niestety, czegoś takiego nie potrafimy sobie wyobrazić, ale z łatwością możemy napisać równania takiej sfery. Przekonujemy się wówczas, że objętość wszechświata jest skończona i ilość materii jest ograniczona. Sprawa jednak na tym się nie kończy, bo współczesne teorie wskazują na jeszcze większą złożoność geometrii wszechświata. Mówią one, że tych wymiarów mogłoby być dziesięć i więcej. Fizyka kwantowa dopuszcza powstanie wszechświatów cztero-, pięcio-, a nawet stuwymiarowych. My jesteśmy przyzwyczajeni do trzech wymiarów: szerokości, głębokości i wysokości - w takim świecie się poruszamy. Z punktu widzenia fizyki, tak być nie musi. O takiej strukturze zadecydowała historia wszechświata, a dokładniej jego początek. Otóż według współczesnej wiedzy, jakieś 14 miliardów lat temu, powstała spontanicznie na mocy praw fizyki kwantowej - sfera dziesięciowymiarowa. Z tych dziesięciu wymiarów - tylko trzy się rozszerzyły, a reszta - siedem wymiarów - pozostały "zwinięte", przybierając bardzo złożone struktury. Te właśnie niepozorne siedem wymiarów, decyduje o materii; o ilości i właściwościach cząstek elementarnych, o siłach działających między nimi itp... Z punktu widzenia fizyki kwantowej fakt, że rozwinęły się właśnie trzy wymiary, jest czystym przypadkiem. Struktura pozostałych siedmiu, jest również przypadkowa. Zatem równie dobrze mógł powstać świat o innej ilości rozwiniętych wymiarów, o innych cząstkach elementarnych i innych siłach działających między nimi. Świat niewyobrażalnie inny! Współczesne teorie naukowe dopuszczają zresztą istnienie setek tysięcy takich różnorodnych wszechświatów!..."

Czyli przejście z tego świata do innego jest możliwe i prawdopodobnie możemy to obserwować podczas pojawień się UFO "pojazdów" oraz istot UFO jak gdyby "znikąd". Istoty te mówią często, że nie są z Ziemi, ale nie mówią, że nie są z tego wszechświata, albo nie informują nas, z jakiego świata pochodzą? Czy ze świata, w którym obowiązują normy moralne/etyczne? Normy przypisane dla świata ludzi.

"... Przez ułamek sekundy (tzn. od 0 do 10-35 sekundy), mieliśmy tylko trzy wymiary przestrzenne i próżnię. Mamy tu do czynienia z czasem - 10-35 sekundy. Jedna sekunda dla tak krótkiego czasu to wieczność! Fizyka kwantowa mówi jednak, że ta próżnia, która wtedy istniała i w której gęstość materii była równa zeru, była tak zwana "próżnią fałszywą". Stale występowały w niej fluktuacje. Powstawały i szybko znikały cząstki. Taka "fałszywa próżnia" była w stanie kwantowym, w którym jej energia była różna od zera, i to dodatnia..."

W tym momencie trzeba zacytować innego naukowca od mechaniki kwantowej informacji:

"...Czasem, kiedy takie wygenerowane przestrzenie się stykają powstają struktury zwane mostami Einsteina - Rosena i powstaje kanał łączący wszechświaty równoległe. Lecz pośrodku tego tunelu jest osobliwość - piana kwantowa (przestrzeń traci sens i ma, zaczyna zachowywać się w sposób chaotyczny) - to całkowita blokada dla materii i energii (również tej wysoko zorganizowanej w tym ludzi), ale być może nie dla informacji.
Zgodnie z obliczeniami 1 przeciętnie ważący człowiek to 3 razy 10 do potęgi 92 bitów informacji. Obrazowo można by powiedzieć, że potrzeba by było 5 razy 10 do potęgi 30 dysków HDD o pojemności 200 Gb, aby zapisać dane o jednym człowieku. Taka teleportacja byłaby możliwa..."


Chyba nie jest problemem dla nas tu na tej stronie uzmysłowić sobie taką cywilizację, która posiadła możliwości teleportacji z ich świata do naszego..? Wtedy ich "wypowiedzi" o tym, że nie pochodzą z Ziemi, albo, iż zawsze tu byli lub byli tuż obok, stają się trochę sensowniejsze.

Wróćmy do pytania postawionego na początku czy człowiek jest sam we Wszechświecie?

Jeżeli ten Kosmos został stworzony dla człowieka i musi mieć taką budowę ze względów ludzkich to jest możliwe, że nie ma nikogo poza ludźmi w tym wszechświecie, jesteśmy sami w tej przeogromnej ilości galaktyk i gwiazd...

"... Wiemy, że materia, z której wszystko jest zbudowane, może występować w dwóch rodzajach - w stanie materii zwykłej i antymaterii. Czyli mamy cząstki i antycząstki. Jeżeli one się spotykają, to z tego powstaje światło (fala elektromagnetyczna). Bardzo szybkie rozszerzanie się wczesnego i gorącego wszechświata spowodowało zakłócenie równowagi pomiędzy ilością materii i antymaterii. Proces ten nie tylko umożliwił drobną nadwyżkę materii nad antymaterią, ale był koniecznym warunkiem jej zaistnienia! Jak mała jest nadwyżka materii, (czyli np. protonów, neutronów) nad antymaterią (antyprotonów, antyneutronów itp.) świadczy fakt, że na jeden proton albo neutron, przypada trzydzieści miliardów fotonów (powstałych, jak wiemy, z połączenia cząstek materii i antymaterii). Świat cały składa się prawie wyłącznie ze światła! Znowu mamy tutaj sytuację jasno świadczącą o doskonałym "dopasowaniu się", pewnej "celowości" zmierzającej do zaistnienia człowieka! Załóżmy, że powstałoby więcej materii, wówczas życie nie mogłoby zaistnieć, ponieważ proces rozszerzania się wszechświata następowałby inaczej. Odwrotnie rzecz ujmując, gdyby liczba fotonów była jeszcze większa, nie mogłaby powstać materia, lub byłoby jej za mało, aby mogły powstać gwiazdy, planety, w końcu, na drodze ewolucji biologicznej, również życie..."


Czyli świat, ten "wymiar" został stworzony! Stworzony dla ludzi.

"... Stosunek masy protonu do elektronu (wynoszący 1836,152) jest uwarunkowany również pierwotną historią wszechświata (strukturą tych siedmiu, nierozwiniętych wymiarów). Taka właśnie a nie inna wielkość tego stosunku, warunkuje powstanie życia. Przeprowadzono szereg symulacji komputerowych (zakładając, że elektron jest cięższy lub lżejszy) i dowiodły one, że jedynie powyższy stosunek warunkuje możliwość istnienia takich związków chemicznych, dzięki którym żyjemy..."

Czy przybysze z innego wymiaru, innej rzeczywistości to "obsługa" tego wymiaru?

Jeżeli są oni wykonawcami Super Planu to musieli dobrze wybrać miejsce dla Ziemi!

"... Powyżej przedstawione zostały globalne właściwości wszechświata, determinujące życie na Ziemi. Oprócz nich istnieją także inne właściwości, które możemy nazwać warunkami "lokalnymi". Znajdujemy się na peryferiach jednej ze stu miliardów galaktyk. Wydawałoby się, że to miejsce jest zupełnie przypadkowe. Okazuje się jednak, że nie jest ono takie przypadkowe, ale jest specjalnie dobrane i musi spełniać szereg określonych warunków. Możliwość powstania życia na Ziemi zależy również od umiejscowienia naszej Ziemi w konkretnym miejscu, w jednej ze stu miliardów galaktyk, które również nie jest przypadkowe. Galaktyki mają różne kształty. Nasza galaktyka ma kształt spłaszczonego dysku (biorąc pod uwagę spojrzenie "z boku"). Jego średnica wynosi mniej więcej 100 tysięcy lat świetlnych. Słońce znajduje się około 28 tysięcy lat świetlnych od środka galaktyki. Galaktykę tworzy materia widzialna (w postaci gwiazd) oraz niewidzialna - planety (ściśle związane z galaktykami), pył międzygwiezdny (tworzący tzw. "halo galaktyczne"). Średnia odległość między gwiazdami w naszym otoczeniu wynosi 8 lat świetlnych, a w pobliżu jądra galaktyki, odległość ta wynosi zaledwie ułamek roku świetlnego! W miarę oddalania się od środka galaktyki następuje stopniowe rozrzedzenie materii. Gdyby nasz Układ Słoneczny znalazł się bliżej środka galaktyki, wówczas prawdopodobieństwo kolizji Słońca z inną gwiazdą byłoby znacznie większe. Każde bliższe przejście gwiazdy powodowałoby odkształcenie toru planet, zmieniałby się klimat, znacznie więcej komet pokazywałoby się w naszym Układzie Słonecznym, co znacznie zwiększałoby niebezpieczeństwo zderzeń z nimi. Gdybyśmy spojrzeli na naszą galaktykę "z góry", zobaczylibyśmy jej bardziej złożoną strukturę. Gwiazdy grupują się głównie w takich jakby "ramionach" (prawdopodobnie czterech). Oprócz tych ramion, istnieją obszary o mniejszym zagęszczeniu gwiazd. Nasz Układ Słoneczny nie mógłby istnieć w żadnym z tych ramion gdyż, jak wiemy, zbyt duża gęstość gwiazd narażałaby nas na niebezpieczeństwa, o których mówiliśmy wcześniej. Istniejemy w obszarze stosunkowo pustym i bliskie sąsiedztwo gwiazd nam nie zagraża. Sprawa jednak na tym się nie kończy. Jak wykazują symulacje komputerowe, w galaktyce występują dwa rodzaje ruchów obrotowych. Jednym z nich jest ruch obrotowy gwiazd skupionych w ramionach galaktyki. Możemy go przyrównać do ruchu obrotowego ramion wiatraka. Im dalej od środka jądra galaktyki, tym prędkość liniowa jest większa. Inaczej zachowują się gwiazdy z obszarów "pustych". Ich ruch przypomina wir wodny. Im dalej od środka jądra, tym prędkość gwiazd maleje. Istnieje taka odległość od środka galaktyki (nazywana promieniem korotacji), w której prędkość "bryły sztywnej" oraz "wiru" jest prawie identyczna. Gwiazda obszaru pustego, w tym Słońce, znajdująca się w tym promieniu, przez długi czas może przebywać w bezpiecznej odległości od innych gwiazd..."


... Wszystko to świadczy o celowym, dokładnym dopasowaniu bardzo wielu czynników dla powstania życia na Ziemi. Dopasowanie to w literaturze nazywamy zasadą antropiczną. Nasuwa się pytanie: Dlaczego tak jest? Możliwe są dwie odpowiedzi. Pierwsza z nich zakłada, że zarówno wszechświat, jak i powstanie życia na naszej Ziemi jest tylko kwestią przypadku. Zatem trzeba przyjąć, że istnieje ogromna ilość równoległych wszechświatów, a w każdym z nich panują nieco inne warunki. Zgodnie z tym rozumowaniem, również sprawą czystego przypadku jest pojawienie się życia w naszym wszechświecie i na Ziemi, a następnie procesu ewolucji i gatunku homo sapiens. Nauka, bowiem z założenia zakłada, że wszystko możemy wyjaśnić na podstawie naturalnych procesów. Wyklucza jakąkolwiek interwencję z zewnątrz. Przy takiej koncepcji czysto przypadkowego powstania wszechświata, każdy ateista musi założyć istnienie ogromnej ilości wszechświatów równoległych, w których życie jest niemożliwe, gdyż konieczne warunki, omówione przez nas powyżej nie są spełnione. Takie spojrzenie na problem życia jest dogłębnie pesymistyczne. Prowadzi do stwierdzenia, że życie i jego rozwój prowadzi do nikąd. Prędzej czy później naszą Ziemię spotka zagłada! Może się to zdarzyć wcześniej, a nawet znacznie wcześniej niż za parę miliardów lat. Wszechświat rozszerza się coraz szybciej, na co wskazują najnowsze obserwacje satelitarne. Taki niestabilny stan musi w końcu doprowadzić do kosmicznej katastrofy! Wszystkie dzieła ludzkości, wszystkie jej osiągnięcia muszą ulec unicestwieniu i nie pozostanie po nich już żaden ślad.

Druga odpowiedź wskazuje na celowość wszechświata, na jego zaplanowanie takie, aby w jednej małej części ogromnego wszechświata, na jednej małej planecie, mogło powstać życie, które w końcu doprowadziło do pojawienia się człowieka. Idąc dalej, musimy przyjąć do wiadomości, że istnieje Ktoś, kto jest zdolny nie tylko przewidzieć istnienie wszechświata, ale ma możliwość stałej jego kontroli. Z praw fizyki wiemy, że człowiek może jedynie określić szansę zdarzenia. Więc ta Istota rozumna musi być ponad wszechświatem, dysponować ogromną wiedzą oraz panować nad prawami fizyki, które determinują nasze zachowanie. Prawa fizyki kwantowej, jej formalizm matematyczny został tylko odgadnięty. Natomiast, jeżeli przyjmiemy, że jest Ktoś, kto nad prawami fizyki panuje, ma stałą możliwość wyboru, posiada wszechogarniającą wiedzę dotyczącą tego, co było, jest i będzie..."

Jeżeli na ziemi istniała cywilizacja, która była świadoma tego, że jest stworzona i chciała nawiązać kontakt z tą "Super Inteligentną Istotą" to mogli wymyśleć sposób! Czy na ziemi nie zostało przypadkiem coś, co by wskazywało na taki rodzaj działalności? Co musiałaby opracować taka cywilizacja? Niech wskazówką będzie kolejna wypowiedz innego naukowca:

"... Twierdzenie, że każda czarna dziura niczego nie "wypuszcza" spod horyzontu zdarzeń okazało się nieprawdziwe. Linia graniczna pomiędzy horyzontem zdarzeń (która powstaje np. podczas przekroju powierzchni sferycznej) a czasoprzestrzenią "zwyczajną" jest miejscem rozlicznych zjawisk fizycznych, które interpretujemy, jako emisję kwantów pola EB( promieni X) obdarzonych masą i energią, przez czarną dziurę (mechanizm Hawkinga wykorzystujący relacje Heisenberga)).
Od kilkunastu lat prace z zakresu termodynamiki czarnych dziur zawierają doniosłą zasadę (Beckensteina) o generowaniu przez czarną dziurę informacji, która pod postacią neg-entropii przedostaje się ,"wlewa" do czasoprzestrzeni "zwyczajnej"..."




Może cały obecny wszechświat istnieje w czarnej dziurze informacyjnej?

Jeżeli istniała super zaawansowana cywilizacja ludzka na Ziemi przed nami to musiała rozwiązać nie lada problemy związane z informacją i energią!

"... Cały problem jest w tym, że informacja w przyrodzie występuje zawsze w sposób uwikłany
jest sprzężona albo z materią (DNA, twarde dyski komputerowe) albo z energią - tu z falami elektromagnetycznymi (te najbardziej na dziś ekstremalne to właśnie fale femtosekundowe, czyli takie, które przesyłają 10^15 [b/s]) . Nie ma w przyrodzie generatorów ani odbiorników czystej informacji (chyba, że dusza lub umysł jest taką? przypis mój) Chcąc przekazać do układu lub odebrać z układu informację musimy to zrobić razem z formą jakiejś energii. Stąd, jeśli z układu wymazujemy bit informacji (obniżamy jego entropię i zasób informacyjny - schładzamy) to związane jest to z generacją energii w formie ciepła, czyli z zasadą Landauera, jeśli zaś chcemy zwiększyć jego poziom informacyjny to musimy dostarczyć ciepła do układu. Ale teraz jest taka sprawa, że jeżeli dodając informację (z energią) do układu chcemy otrzymać identyczny stan uporządkowania strukturalnego, jaki był przed odbieraniem informacji to musimy znać dokładnie historię odbierania tej informacji, aby ją teraz zastosować - a więc dostarczyć energii do układu i jednocześnie informacji, aby uporządkowanie strukturalne finalnego układu było identyczne z uporządkowaniem strukturalnym układu początkowego..."


Jeżeli UFO to podróżnicy z innych wymiarów, to mogą pochodzić nie z tego miejsca, nie z Ziemi, problem polega na określeniu gdzie znajduje się Ziemia, w którym wymiarze? Cisza wszechświat nie koniecznie musi być ciszą, po prostu nie umiemy nawiązać kontaktu z Super Istotą-Istotami, zresztą czy obecna cywilizacja ludzi jest świadoma innej Inteligencji, obecnej gdzieś tam, a jednak tuż obok? Zasadniczym pytaniem będzie pytanie, co oznacza inteligentne życie? Życie inteligentne to takie, które szuka swojego Stwórcy, szuka z nim kontaktu, a przez to kontaktu z innym wymiarem.



Chyba, że żyjemy w innym wymiarze, a szukamy naszego wymiaru, wymiaru człowieczeństwa, który jest tym, za czym ludzkość tęskni? Możliwe, że pierwsi ludzie żyli w innym wymiarze, choć fizycznie przebywali na tej planecie. Dlatego tak trudno nam odgadnąć to, o czym pisali i to, co zostawili po sobie. Możliwe, że nie wszyscy przybysze z innych wymiarów są nam przyjaźni, lub nie zdajemy sobie sprawy z tego, co się dzieje w naszym wymiarze, lub czym dla nas jest ten stworzony świat.



We wszechświecie nie ma chaosu. Musi być coś, co kontroluje zachodzące w nim procesy. Prof. Michał Heller mówił, że świat jest pełen matematyki. On jest także pełen informacji. W 1991 r. w "Annalen der Physic" ukazał się artykuł Horodeckiego zawierający hipotezę Unitarnego Pola Informacyjnego. Jest to taki informacyjny "eter", który wypełnia całą rzeczywistość. Ma ono przyrodniczy, fizyczny charakter. Takie pole pomogłoby m.in. zrozumieć tajemnice informacji biologicznej. Jeżeli chcemy rozmawiać o Unitarnym Polu Informacyjnym, musimy porzucić klasyczną koncepcję pola, która jest przybliżonym obrazem rzeczywistości - mówi Ryszard Horodecki. Unitarne Pole Informacyjne składa się z subpól cząstkowych. Ma ono twarz "potencji", ale w każdej chwili może się "zaktualizować". Nie ma tu mowy o izolowanych monadach Leibniza. To prawdziwy holizm, gdzie wszystko jest ze sobą powiązane. Czas i przestrzeń, które dla Kanta są warunkiem koniecznym zdarzeń, są generowane przez pole informacyjne, a nie odwrotnie. Holizm jest właściwym ujęciem rzeczywistości, a teoria kwantowa najbardziej holistyczną teorią nauki. Holista z góry widzi to, co na dole - ogarnia całość. Redukcjonista tę górę rozgrzebie na kilka pagórków i nigdy już nie będzie w stanie poznać całości - mówi Ryszard Horodecki. Podobnie jest z kwantową teorią informacji. Dwie cząstki, które wyszły z jednego źródła, mają bardzo interesującą właściwość: wykazują pewne niezwykłe skorelowanie, zwane splątaniem. Ich stan kwantowy można poznać jedynie poprzez to splątanie. Informacje o każdej z osobna są w tym przypadku zupełnie bezużyteczne. Czyli świat ma dwie natury, naturę materialną i naturę duchową, tego właśnie starożytni ludzie byli świadomi.

Stan kwantowy to forma. Można przenosić formę z jednego przedmiotu na drugi. Niedawno odkryto zjawisko teleportacji - dokonali tego naukowcy z różnych krajów w trakcie dyskusji prowadzonej za pomocą poczty elektronicznej, a potem w sześciu podpisali się pod artykułem. Kwantowa teleportacja została już eksperymentalnie potwierdzona, niezależnie przez dwa zespoły, z Austrii i Włoch. W tym spektakularnym doświadczeniu ma pośrednio udział dr hab. Marek Żukowski, prof. UG.







Źródło: KLIKNIJ TUTAJ
Tajemnica Doliny Jaworowej
kajtom • 2013-02-10, 9:13
Wawrzyniec Żuławski - Tajemnica Doliny Jaworowej

Chciałbym teraz opowiedzieć Czytelnikom o najbardziej zagadkowej tragedii, jaka kiedykolwiek wydarzyła się w Tatrach o wypadku w Dolinie Jaworowej. Dlaczego ten wypadek wydaje się tak bardzo zagadkowy? Czy dlatego, że nie ustalono jego przyczyn? Przecież wiele katastrof tatrzańskich nastąpiło w okolicznościach bliżej nie znanych, a więc nie dających możliwości dokładnego odtworzenia przebiegu i przyczyn nieszczęścia.

Otóż właśnie. Na przykład, przy wspomnianym w poprzednim rozdziale wypadku Bośniackiego i Marcinkowskiego na Zmarzłej przełęczy nie było świadków. Ciała ich znaleziono w dwa dni później. Wiemy jednak, że przyczyną zgonu był kilkudziesięciometrowy upadek. Fakt, że złączeni liną odpadli obaj, że jeden lecąc pociągnął za sobą w przepaść drugiego, świadczy, iż został popełniony jakiś poważny błąd w asekuracji: bądź prowadzący nie wbił po drodze haka, a jednocześnie zbyt się oddalił od asekurującego, bądź ten ostatni asekurował "z ręki", nie mając odpowiednio dogodnego stanowiska.

Nawet - co zdarza się niekiedy - gdy zostaną znalezione kości zaginionego przed laty, nieznanego turysty, z położenia szkieletu, jego uszkodzeń, terenu, w którym odkryto zwłoki, możemy wysnuć wnioski o przyczynach wypadku. Przyczyny te mogą być różne: zbłądzenie wskutek mgły, niepogody lub innych okoliczności, tragicznie zakończone próby wyrwania się z pułapki bądź też śmierć z głodu, wyczerpania, zimna, czy nawet po prostu na skutek jakiegoś niedomagania. Bywa, że nie jesteśmy w stanie określić, która z tych przyczyn ostatecznie spowodowała katastrofę, możemy być wszakże pewni, że jedna z nich.

Gdy tymczasem w tragedii Doliny Jaworowej... Cały przebieg i wszystkie towarzyszące okoliczności znamy dokładnie. Pozostał przecież żywy jeden z jej uczestników. Nie wiemy tylko i zapewne nigdy się nie dowiemy, dlaczego tak właśnie się stało i co spowodowało ten straszny wypadek. Zresztą, niech Czytelnicy sami osądzą.

W schronisku Tery'ego, w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich, u stóp Łomnicy, Lodowego Szczytu i Pośredniej Grani, dwie partie turystów przygotowywały się do przemarszu ścieżką wiodącą przez Lodową Przełęcz, a następnie w dół, Doliną Jaworową do Jaworzyny, na Łysą Polanę i do Zakopanego. Oba zespoły przedstawiały zupełnie odmienny skład uczestników, co do sił, kwalifikacji, doświadczenia górskiego. Prokurator Kasznica z Warszawy, 7ego żona i dwunastoletni synek stanowili grupę zwyczajnych wycieczkowiczów tatrzańskich, dla których przejście znakowanym szlakiem ze Smokowca przez Pięć Stawów i Lodową Przełęcz było dosyć poważnym wyczynem turystycznym, zwłaszcza w czasie panującej owego dnia - 3 sierpnia 1925 roku - niepogody. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w drugim zespole. Składał się on z czwórki taterników młodych, ale posiadających już kilkuletnie doświadczenie wysokogórskie i znajdujących się w pełni sił, w doskonałej formie i kondycji. Jednym z tej czwórki był Jan Alfred Szczepański, późniejszy zdobywca wielu dróg tatrzańskich i alpejskich, zdobywca szczytów Atlasu Marokańskiego, Andyjskiego Ojos del Salado (6880 m) i innych. Pozostali uczestnicy to brat Jana Alfreda, świetny wspinacz Alfred Szczepański, dalej Stanisław Zaremba, doświadczony taternik, który wtedy miał w swoim dorobku pokaźną ilość zimowych przejść tatrzańskich, i wreszcie Ryszard Wasserberger, mający z całej czwórki najkrótszą praktykę górską, ale wyjątkowo jako wspinacz utalentowany. Ten dwudziestojednoletni student Uniwersytetu Jagiellońskiego stanowił nieprzeciętną indywidualność. Wybitny młodzieżowy działacz socjalistyczny, mimo młodego wieku budził szacunek dla swych zalet umysłu i charakteru nie tylko wśród przyjaciół, ale nawet wśród najzaciętszych przeciwników. Tatry, które poznał niedługo przed rokiem 1925, stały się jego prawdziwą namiętnością życiową. Pokochał je z pasją człowieka czynu i subtelną wrażliwością intelektualisty. "Tatry stawiają mnie oko w oko z czymś, co jest najbardziej na serio, czymś, co wywołuje we mnie poczucie stania wobec wieczności - mawiał do przyjaciół. - Olbrzymy tatrzańskie są mi braćmi. Znam je, choć tyle starsze ode mnie, znam nieledwie ich życie, zwyczaje".

Ci czterej taternicy przebywali już od dłuższego czasu w górach. Mieli za sobą wiele pięknych przejść, wśród nich nowe drogi na Dziką, Skrajną Nowoleśną i Drobną Turnię. Dla nich przebycie Lodowej Przełęczy choćby w najgorszych warunkach atmosferycznych nie stanowiło żadnego problemu - było po prostu najkrótszą drogą powrotu do Zakopanego. A trzeba było już wracać. Zapasy żywności kończyły się, studenckie kieszenie nie wystarczały na zakupy w Czechosłowacji. Przede wszystkim zaś pogoda stale się pogarszała. Po ostatnich dniach przeplatanych na zmianę słońcem i burzami ustalił się uporczywy zimny deszcz.

Z rodziną Kaszniców poznali się taternicy przypadkowo, w schronisku Tery'ego. Starszy Kasznica wypytywał Wasserbergera o drogę przez Lodową Przełęcz i - widać niezbyt pewny swej samodzielności turystycznej - prosił, by przejście odbyć wspólnie. Uczynny, zawsze gotów do opiekowania się słabszymi Wasserberger zgodził się bez namysłu.

Około godziny wpół do dwunastej obie partie wspólnie wyruszyły ze schroniska. Pogoda była nadal wilgotna, zimna, wietrzna, padający z rana mokry śnieg zmienił się w regularny deszcz. Towarzysze Wasserbergera nie byli zachwyceni tym, że przypadek kazał im odbywać drogę w towarzystwie mało zaawansowanych turystów. Z Kasznicową i jej synem nie mieli na razie kłopotu. Gorzej było ze starszym Kasznicą. Deszcz zalewał mu okulary, bez których, jako krótkowidz, nie mógł się obejść. Co chwila trzeba było zatrzymać się i czekać na niego marznąc na wietrze. Nic dziwnego, że ten powolny pochód nużył taterników, którzy chcieliby jak najszybciej przebiec tę niezbyt ciekawą dla nich drogę. Tylko Wasserberger pozostawał w tyle, pomagając cierpliwie Kasznicom. Czuł się widać odpowiedzialny za połączenie tych niedobranych zespołów.

Powyżej Lodowego Stawku, tam gdzie szlak biegnie w górę wprost na przełęcz, bracia Szczepańscy i Zaremba zbuntowali się. Odwołali na bok Wasserbergera i oświadczyli, że uważają za zbędne eskortowanie Kaszniców przez całą czwórkę. Wystarczy w zupełności jeden z nich do czuwania, by nie zbłądzili. Reszta pobiegnie naprzód. Zaremba zaproponował, aby wylosować tego jednego.

Wasserberger zgodził się z rozumowaniem przyjaciół, odrzucił jednak pomysł losowania. On zostanie z Kasznicami. To on przecież jest do pewnego stopnia "sprawcą" tej wspólnej wycieczki. A zresztą, jego odporność na złe warunki atmosferyczne, na deszcz, wiatr czy śnieżycę jest towarzyszom dobrze znana. Gdyby nie zdążył dziś do Zakopanego - zanocuje na Łysej Polanie.

Szczepańscy i Zaremba poszli naprzód. Na Lodowej Przełęczy byli około godziny wpół do trzeciej. Obejrzeli się w dół. Kasznicowie szli teraz trochę prędzej. Za jakieś dziesięć minut powinni być już na przełęczy. Lodowaty, gwałtowny wicher z deszczem siekącym twarze zmusił trzech taterników do szybkiego schodzenia. Niżej w dolinie, w okolicy Żabiego Stawu Jaworowego, wiatr dokuczał nieco mniej. Zatrzymali się na parę minut, oglądali okoliczne ściany, a patem, brodząc przez wezbrane potoki, poszli w dół nie kończącym się dnem Doliny Jaworowej. Po południu byli na Łysej Polanie, wieczorem w Zakopanem.

Ten fakt oddzielenia się od reszty towarzyszy trójki doświadczonych przecież i obdarzonych poczuciem odpowiedzialności taterników, a jeszcze bardziej fakt, że nikt im później z tego powodu nie czynił zarzutów, świadczy, iż postęp w taternictwie wyraża się nie tylko rozwojem techniki wspinania, ulepszeniem sprzętu czy metod asekuracji. Postęp ten zaznacza się również w gromadzeniu z pokolenia na pokolenie najróżnorodniejszych doświadczeń w wysnuwaniu z nich wniosków i tworzeniu pewnych ogólnych zasad i prawideł, które z kolei przekazywane są następcom. Twarde i gorzkie doświadczenia lat następnych doprowadziły później do stworzenia jednej z podstawowych reguł turystyki górskiej: w tym samym zespole, w którym wyruszyłeś, musisz dojść do końca drogi, nie rozdzielając się w trakcie wycieczki ani na chwilę, mając swych towarzyszy stale w zasięgu wzroku i głosu. Jeden może być tylko wyjątek od tej reguły - konieczność zawezwania pomocy w razie wypadku.

Okoliczność, że wejście od schroniska Tery'ego na Lodową Przełęcz trwało przeszło trzy godziny, czyli prawie dwa razy dłużej niż normalnie, powinna by również zastanowić czterech taterników. Zejście bowiem w tym tempie z przełęczy do Jaworzyny groziło biwakiem w Dolinie Jaworowej, co przy złej pogodzie mogło pociągnąć za sobą katastrofalne skutki dla słabych kondycyjnie turystów, z których jeden był człowiekiem niemłodym, drugi - kobietą, trzeci zaś - dzieckiem. Taternicy mieli do wyboru, albo nie rozłączając się pod żadnym pozorem, wspólnie opiekować się Kasznicami, albo też - najlepiej - namówić ich do powrotu i odprowadzić do schroniska Tery'ego.

Wróćmy jednak do Kaszniców i Wasserbergera. Gdy osiągnęli przełęcz, uderzył ich w twarze grad i potężny wicher o huraganowym niemal nasileniu. Wasserberger nawoływał do pośpiechu, słusznie rozumując, że niżej wiatr będzie słabszy. W trakcie zejścia młody Kasznica począł się skarżyć, iż traci oddech. Matka wzięła od chłopca plecak, a Wasserberger pomagał mu iść. Tak doszli około godziny czwartej w pobliże Żabiego Stawu Jaworowego. Wydało się, że najgorsze mają już za sobą, gdy nagle starszy Kasznica usiadł na głazie ze słowami: "Jestem bardzo zmęczony... Dalej iść nie mogę..." Pierwszym odruchem Kasznicowej było zwrócić się o pomoc do Wasserbergera, jako najsilniejszego i najbardziej doświadczonego w zespole. I wówczas usłyszała przerażającą, niezrozumiałą wprost odpowiedź: "Czuję się także bardzo słaby. Z całego serca pomógłbym pani, ale doprawdy nie mogę..."

W tej straszliwej chwili dzielna kobieta nie straciła głowy. O kilkanaście kroków od ścieżki dostrzegła spory głaz, dający niejaką osłonę od wiatru. Zaprowadziła tam swego syna i Wasserbergera, napoiła odrobiną koniaku, synowi dała trochę czekolady. Podeszła teraz do męża. Był na wpół przytomny i z trudem wlała mu w usta nieco koniaku. Nie było mowy, by mogła go dociągnąć pod ów głaz, pod którym zostawiła tamtych. Wróciła do nich. Byli umierający. Wasserberger majaczył coś gorączkowo, wspominał matkę. Próbował wstać, iść. Kasznicowa prawie siłą zmusiła go do pozostania na miejscu, a następnie powróciła do męża. Był martwy... Z rozpaczą podbiegła do syna. Leżał sztywny, nieruchomy, a kilka kroków niżej - trup Wasserbergera, który widać w agonii zdołał porwać się, przejść parę metrów - potem padł nieżywy, kalecząc się w rękę i głowę...

Trzydzieści siedem godzin - półtora dnia i dwie noce przesiedziała Kasznicowa nieruchomo przy zwłokach. Nie miała już jedzenia, a zresztą i tak nie byłaby w stanie niczego przełknąć. Grzała się maszynką spirytusową i otuliła kocem znalezionym w plecaku Wasserbergera. Ta makabryczna wędrówka od umierającego męża do syna, a potem owo uparte czuwanie nad ich trupami - to jedna z największych, najbardziej wstrząsających tragedii ludzkich, jakie widziały góry.

5 sierpnia rano ostatkiem sił zeszła w dół, przez Jaworzynę na Łysą Polanę. Tam spotkała przypadkowo Mariusza Zaruskiego. Ekspedycja Pogotowia została natychmiast wysłana.

Sprawa wypadku w dolinie Jaworowej odbiła się głośnym echem w całej Polsce. Opinia publiczna domagała się wyjaśnień, wskazania przyczyn. Snuto najrozmaitsze, mniej lub więcej bezsensowne hipotezy, domysły, podejrzenia. Kasznicową pomawiano nawet o otrucie towarzyszy wycieczki.

Zarządzono sekcję zwłok, poddano analizie pozostałe w manierce krople koniaku. Prokuratura prowadziła dochodzenie, które wkrótce utknęło na martwym punkcie.

Przypuszczenia co do przyczyny zgonu tych trojga były bardzo różnorodne i właściwie żadne nie wytrzymuje krytyki. Jakieś ukryte wady serca? Wykluczone. Jednocześnie u trzech ludzi w różnym wieku i o różnej sprawności fizycznej? Ostra niewydolność krążenia na skutek zmęczenia, wyczerpania i zimna? Ależ w takim razie powinien by przeżyć Wasserberger; a nie Kasznicowa. Temperatura nie spadła poniżej zera, wiatr był wprawdzie gwałtowny, ale Wasserberger przetrzymywał już większe wichry i gorsze niepogody bez żadnej szkody dla zdrowia. Jakiś kataklizm, trąba powietrzna, wytwarzająca próżnię, która po prostu udusiła nieszczęsnych? Dlaczego więc nie zabiła ona również i Kasznicowej?

Najpoważniej brzmią wyjaśnienia, których autorem jest Roman Kordys, świetny taternik sprzed pierwszej wojny światowej i świetny znawca zagadnień górskich. Twierdził on, że na skutek gwałtownego, "zatykającego", utrudniającego oddychanie wichru nastąpiło silne, choć nie zagrażające życiu, chwilowe wyczerpanie organizmu. Po godzinnym lub nieco dłuższym działaniu takiego wichru turyści, zszedłszy już tam, gdzie był on mniej groźny, czuli się trochę tak, jak topielcy wyciągnięci z odmętów na brzeg. W takim stanie nawet niewielka ilość alkoholu, nawet te kilka łyków koniaku podziałało zabójczo.

Prawda, że tylko Kasznicowa nie piła owego koniaku w momencie katastrofy. Prawda też, powszechnie znana i stwierdzona, że w chwili wielkiego osłabienia mała dawka alkoholu wystarczy, by zaszkodzić zdrowiu, a nawet może się stać przyczyną śmierci. Prawda wreszcie i to, że silny wicher, zwłaszcza wiejący wprost w twarz, ma działanie duszące.

Pamiętam, z własnych doświadczeń, że gdy w Alpach wchodziłem na Mont Blanc granią poprzez Bionnassay, zetknęliśmy się tam z wyjątkowo gwałtownym wichrem, zapewne o wiele potężniejszym niż ten z Lodowej Przełęczy. Na stosunkowo szerokim w tym miejscu grzbiecie Mont Blanc posuwaliśmy się nieomal dosłownie na czworakach. Huragan był tak silny, że gdy wiał w twarz - wtłaczał zgęszczone powietrze z mocą mechanicznej pompy. Gdy się odwracało plecami - przy twarzy powstawała niemal próżnia, z której z trudem udawało się wciągnąć do płuc rozrzedzone powietrze. W pewnej chwili jeden z moich towarzyszy upadł na ziemię nie mogąc złapać tchu. Wyciągnęliśmy płachtę biwakową, okryliśmy go i sami pod nią wleźli. Dopiero wtedy po kilku chwilach odzyskał oddech. Długi czas jeszcze leżeliśmy tak, łapiąc powietrze jak ryby wyrzucone na piasek. Być może gdybym wtedy dał towarzyszowi choćby trochę alkoholu (którego nigdy w górach nosić nie należy), mógłbym istotnie spowodować jego śmierć.

Mimo wszystko wywody Kordysa również nie są w zupełności przekonywające. Przecież z opowiadania Kasznicowej wynika, że nieszczęśliwi byli umierający, z a n i m otrzymali ów fatalny koniak. I że nie mieli objawów duszenia się - jedynie młody Kasznica dużo wcześniej skarżył się na trudności w oddychaniu, później jednak szedł jeszcze dłuższy czas. Zresztą fakt, że w ogóle mogli mówić cokolwiek, przeczy podobieństwu do naszej sytuacji na Mont Blanc.

Tak czy inaczej, zagadka nie została dotąd wyjaśniona, mimo licznych prób i usiłowań. Minęło już trzydzieści lat, a nie jesteśmy ani trochę bliżsi prawdy niż wówczas. Tragedia Doliny Jaworowej zapewne na zawsze pozostanie posępną tajemnicą gór.

źródło
Opowiadanie pochodzi z książki Wawrzyńca Żuławskiego "Tragedie tatrzańskie"
© Instytut Wydawniczy "Nasza Księgarnia", Warszawa 1958
http://lew.wsinf.edu.pl/~ftomek/noframes/g_tajemn.html

Ciekaw jestem czy ktoś z was pokusi się o próbę wytłumaczenia tej historii
Tajemnice zamku Książ
Zagłoba • 2012-12-08, 21:47
Jestem trochę zdziwiony, że nie ma tutaj jeszcze żadnego artykułu tyczącego się powyższego zamku. Do dziś tajemnicą pozostają roboty prowadzone na jego terenie. Chciałbym (może nie osobiście ), przybliżyć temat. Na początek kilka faktów:

Książ (niem. Fürstenstein) – zespół rezydencjalny znajdujący się w Wałbrzychu w dzielnicy Książ, na terenie Książańskiego Parku Krajobrazowego, wchodzi także w skład Szlaku Zamków Piastowskich. Obejmuje trzeci co do wielkości zamek w Polsce (po zamku w Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu). Jego niewielka część, w tym znajdujący się w części centralnej zamek piastowski, jest udostępniona zwiedzającym. Zespół zamkowy stanowi administracyjnie część miasta Wałbrzych

W 1941 roku władze III Rzeszy przejęły zamek, a Organizacja Todt przystąpiła do przekształcania zamku w siedzibę stanu. Przed głównym portalem wydrążono szyb windowy głębokości 50 metrów.

Po drugiej wojnie światowej Książ znalazł się w granicach Polski. Został zdewastowany przez stacjonujące w nim wojska radzieckie. W 1956 roku rozpoczęto prace renowacyjne.

Całkiem nieźle tajemnice tego zamku zostały opisane w programie pt. "Sensacje XX wieku" pana Wołoszańskiego. Nie jest to może wszystko, ale na początek w sam raz .

Cz. 1


Cz.2


Relacja bezpośredniego świadka budowy tuneli (fragment artykułu ze strony www.ksiaz.eu)

" (...) w podziemiach Książa znajdujemy do dziś liczne ślady wskazujące ewidentnie na celowe zablokowanie ciągów tunelowych, a także górnych i dolnych kondygnacji. To co nam pozostawili Niemcy, to zaledwie przedsionek do właściwej części inwestycji. Zwrócił na to uwagę świadek o niepodważalnej renomie, a mianowicie sam Jan Weiss, były więzień filii KL Gross Rosen w Książu, któremu udało się uniknąć zagłady i schronić w Ameryce. W kwietniu 1985 roku zwiedził podziemia Książa i stwierdził, że 26 lutego 1945 roku „żaden z chodników nie był obetonowany”. Weiss wchodząc do podziemi powiedział, że nie widać dużej komory, która znajdowała się po prawej stronie naprzeciw bocznego korytarza, w tym miejscu jest teraz obetonowana ściana. Idąc dalej powiedział, „że coś mu się w układzie tych korytarzy nie zgadza, były jeszcze inne, których teraz nie widać”. Informacje Weissa były publikowane w książkach i prasie. Trudno wątpić w ich wiarygodność, skoro pochodzą od bezpośredniego świadka. Przedsiębiorstwo Robót Górniczych w Wałbrzychu dokonało odwiertu w betonie na ok. 1.20 m., ale wiertło „udusiło się” i wtedy roboty przerwano. Trudno zrozumieć decyzję o zaprzestaniu wierceń, bo mogło to być typowe zakleszczenie się wiertła w dotarciu do stalowej belki, co pozwala sądzić, że dalej za tą ścianą jest sztolnia. Górnicy chcieli kontynuować wiercenia, ale decyzja była jednoznaczna, roboty więc przerwano. Istnienie innych korytarzy i komór potwierdzają widoczne zamurowania w tunelach i biegnące poziomo pod sufitem rury utopione w betonowych ścianach na końcu tuneli. Rozmiar rur i materiał, z którego są wykonane, świadczą o ich przeznaczeniu do celów produkcyjnych."

Mam nadzieję, że temat się spodoba i da początek ciekawej dyskusji. Jakby co, postaram się jeszcze coś dodać w komentarzach .


28 Październik 1943 rok - eksperyment "Filadelfia"; zwany też eksperymentem "Tęcza".

Dane:

Okręt, którego użyto do doświadczeń był zbudowany na krótko przed jego wodowaniem czyli 25 czerwca 1943 r.
Wyporność 1520 ton , niszczyciel eskortujący USS " Eldridge".

Przeznaczenie: ochrona konwojów europejskich niszczonych na Atlantyku przez niemieckie u-booty.
Organizator projektu: Urząd Badań Marynarki Wojennej USA {ONR}.

Prawdopodobni główni uczestnicy eksperymentu to wybitni fizycy: Thomas Townsend Brown, Nikola tesla, John von Neumann i Albert Einstein, {który opublikował już teorię względności i utrzymywał w niej, że światło może się zaginać w silnym polu grawitacyjnym. pracował on już wówczas nad teorią pola, która wyjaśniłaby zachowanie energii elektromagnetycznej i grawitacyjnej}.

Archiwa personalne armii amerykańskiej w St. Louis zawierają dokumenty jasno stwierdzające, że Albert Einstein zatrudniony był dorywczo w Departamencie Marynarki Wojennej jako "pracownik kontraktowy Służb Specjalnych", czyli konsultant naukowy Biura Uzbrojenia. Naukowiec pracował dla US Navy od 31 maja 1943 r. do 30 czerwca 1946 r.

Cel eksperymentu?

Celem jego było zastosowanie einsteinowskiej jednolitej teorii pola poprzez wypróbowanie działania pola magnetycznego na okręt wojenny USS "Eldridge" D-173; a także, na załogę przebywającą na jego pokładzie. W początkach II wojny światowej marynarka wojenna niemiec używała podwodnych min magnetycznych i torped, przyciąganych przez pole magnetyczne generowane przez duże metalowe okręty. Miny były przyciągane przez kadłuby statków alianckich, wybuchały w ich pobliżu i zatapiały je. Alianci znaleźli sposób na wroga bowiem nauczyli się oszukiwać te urządzenia dzięki technice tak zwanej: "demagnetyzacji".

A wyglądało to mniej więcej tak: wokół kadłubów zaczęto montować - dużą cewkę elektryczną, przez którą przepływał prąd- "nie w fazie" z magnetycznym rezonansem okrętu.

Jednak skutkiem ubocznym tej techniki było to, że gdy okręty przemieszczały się w ziemskim polu magnetycznym; {które różni się nieco w różnych miejscach}- harmoniczny rezonans statku zmieniał się gdy ten przepływał z jednego miejsca na inne. Z tego tez powodu rezonans w cewkach demagnetyzacyjnych musiał być na bieżąco monitorowany oraz dostosowywany w taki sposób żeby mieć całkowitą pewność iz okręt pozostaje 'magnetycznie niewidzialny" dla min i torped; każdy nawet najdrobniejszy błąd w wartości rezonansu pozostawił by jakiś ślad i wówczas statek stałby się "widzialny".

Narodziny pomysłu eksperymentu " Filadelfia".

Nowa koncepcja polegała na tym , żeby używając nie jednej cewki, a trzech cewek wokół każdej osi okrętu , zestrojonych ze sobą tak by znajdowały się nawzajem "w fazie" , stworzyć rotacyjne pole elektromagnetyczne, które zaginałoby sygnały radaru.

Sygnały te owijałyby się wokół statku, nie wracając do niemieckich zestawów radarowych, wskutek tego niemieccy operatorzy nie dostrzegli by amerykańskich jednostek.

Przebieg eksperymentu.

Istnieje kilka wersji wydarzeń przebiegu eksperymentu "Filadelfijskiego".

Jedna z nich mówi o tym, że gdy włączono cewki i uruchomiono pole elektromagnetyczne, w powietrzu momentalnie pojawiło się głośne elektrostatyczne "buczenie" a cały statek spowiła "zielona mgła". Fakt ten pomoże wyjaśnić to co zaszło potem, ponieważ taką mgłę można uznać za zwykłą jonizację normalnego powietrza atmosferycznego w silnym polu magnetycznym.



Bowiem takie zjawisko ma również miejsce w Ameryce na Środkowym Zachodzie podczas trąby powietrznej lub silnej burzy pojawia się wtedy specyficzny zielony kolor zjonizowanej atmosfery.

Podczas tego eksperymentu gdy zielona mgła się uniosła statek nie tylko był niewidoczny dla operatorów amerykańskich ale także był niewidoczny gołym okiem; jedna z wersji wydarzeń wspomina o widocznych jedynie zarysach kadłuba.

Natomiast w innej wersji okręt znikł by pojawić się kilkaset kilometrów dalej w obłoku " zielonej mgły" tuż przed brytyjskim lotniskowcem, którego kapitan odnotował ten fakt w dzienniku pokładowym. Widziano go podobno też w Bazie Sił Morskich w Norfolk {ok. 375 mil na północ}. cywile i amerykańscy żołnierze będący wówczas na molo zobaczyli nagle pojawiający się z nikąd okręt.

Według relacji świadków tego wydarzenia pole magnetyczne rozciągało się na długość około 100 metrów z każdej strony statku i miało widoczny kształt elipsoidy. Osoby znajdujące się na pokładzie sprawiały wrażenie jakby "chodziły w powietrzu". A gdy pole zaczęto zwiększać dostrzeżono jedynie zarys kadłubu, który w krótkim czasie stał się coraz bardziej przezroczysty, aż w końcu znikł z pola widzenia obserwatorów, pozostał tylko na wodzie wgłębiony ślad po kadłubie.

Co się stało po wyłączeniu pola?

Prawie w każdej z relacji z eksperymentu powtarza się to, iż członkowie załogi znajdujący się na pokładzie statku odczuwali przytłaczające ciśnienie elektrostatyczne, zjawisko bardzo podobne do tego, które odnotował podczas swoich doświadczeń z impulsami prądu stałego wielkiej częstotliwości Nikola Tesla.

Reakcja ciała ludzkiego na eksperyment?

Kończyny a przede wszystkim stopy kilku członków załogi zostały uwięzione w przegrodach oraz innych powierzchniach statku. Pozostali stracili kończyny,. natomiast niektórzy z nich., w jakiś dziwny sposób zostali wtopieni w beton będący pokrywą statku. Tkwiąc swoim ciałem wewnątrz zimnego, twardego metalu byli nie do odratowania. Cześci ich ciał dosłownie stopiły się z metalem .Nielicznym skrócono męczarnie...

Cyt: " załoga, która zmieniła swoje początkowe pozycje, znalazła się w niebezpieczeństwie po wyłączeniu pola. Pole zdolne dosłownie zagiąć światło, wystarczająco silnie by uczynić niewidzialnym cały okręt, może być postrzegane w inny sposób, ponieważ równie dobrze mogło ono być dość silne, by wysłać obiekt do innej przestrzeni, "nie będącej w fazie" z naszą . Jeśli ktoś poruszył się podczas powrotu do naszej rzeczywistości, został faktycznie stopiony z przegroda okrętu".

Ponoć marynarze z innych okrętów widzieli go potem kilkanaście mil dalej, dryfujący swobodnie na pełnym morzu.. Jednak po około dwudziestu minutach statek" uwidocznił się oczom innych", lecz uszkodzenie jego było przerażające.

Po "powrocie USS Eldridge"; większość marynarzy nie była zdrowa na umyśle.. Zapadli oni na nieuleczalną i ciężką schizofrenię,

Czyżby ów projekt przerósł oczekiwania naukowców?

John von Neumann powrócił do badań fazy projektowania by zrozumieć dlaczego eksperyment zakończył się tak nieoczekiwanym sukcesem, a zarazem tak wielką porażką.

Wnioski Kapitana X.

Cyt:" Czterej członkowie załogi, którzy zmienili swoje wcześniejsze pozycje, utkwili w stalowym pokładzie. dopóki pole działało, wszystko było w porządku. kiedy pole zanikło, ich wcześniejsze" wiezienia czasowe przepadły, kiedy mężczyźni zmienili pozycje i ponownie zmaterializowali się w naszym wymiarze {...} w nieco innym miejscu lub pechowo zmaterializowali się dokładnie tam, gdzie był pokład więc molekuły stali dosłownie wymieszały się z molekułami ich ciał[..}.

Jak się do tego co się stało z USS " Edgridge" ustosunkował Rząd?

Teoriom tym stanowczo zaprzeczono, większość członków załogi oraz przedstawiciele rządu; według tych relacji, Eldridge brał udział w badaniach naukowych, ponoć nie miały one wcale charakteru w jaki opisywano eksperyment "Filadelfijski". Przyznano natomiast, że badano możliwości wykorzystania pól magnetycznych do stworzenia osłony przeciwtorpedowej wokół okrętu.

Amerykańska Marynarka Wojenna oficjalnie nigdy nie przyznała się do przeprowadzenia takiego eksperymentu. Wszelkie wieści zostały pochłonięte przez cenzurę. Zachowała się jedynie krótka notka w jednej z gazet filadelfijskich i zeznania pojedynczych świadków.

Co na to Einstein? i Dr Bertrand Russell?

Teorie jednolitego pola ukończył on w 1925-1927 roku, ale potem ja odwołał, prawdopodobnie nie kierował się względami matematycznymi lecz humanitarnymi.

Dziś tłumaczy się to w ten sposób, że teoria ta jest niekompletna.

Dr Bertrand Russell prywatnie przyznał, że została ona ukończona, jednak człowiek jeszcze do niej nie dorósł.
Najlepszy komentarz (22 piw)
walentino • 2012-11-04, 22:01
dawaj więcej tego gówna, ja pierdole, tak mnie wciągnęło, że zaraz se muszę poczytać o czymś podobnym. Ciekawe ile w tym prawdy, ale nie mam podstaw żeby temu zaprzeczyć, więc jak najbardziej jestem skłonny uwierzyć. Mamy takie naukowe możliwości, których zwykły człowiek mózgiem nie ogarnie, a to dopiero jest ułamek tego, co jeszcze zostanie odkryte.. Piwo!
Studnia pieniędzy - Wyspa Dębów
d................o • 2012-10-17, 22:35
Wyspa dębów (ang. Oak Island) niewielka wysepka położona u wybrzeży Nowej Szkocji w Kanadzie.


położenie wyspy

Odkrycie:

Pewnego letniego dnia 1795 roku młody rybak Daniel McGinnis chcąc odpocząć po pracy udał się na naszą tajemniczą wyspę. Jego uwagę zwrócił niezwykle duży dąb o charakterystycznie zagiętych gałęziach na których zwisały stare bloki i wyciągi okrętowe. Po chwili ujrzał on charakterystyczne, przykuwające uwagę zagłębienie, które wskazywało na ingerencję człowieka. Co dziwne, w tamtych czasach nie była ona zamieszkała przez nikogo. Chłopiec przekonany o znalezieniu skarbu piratów zwołał liczną grupę kolegów, którzy pomagali mu kopać. Wkrótce stało się jasne, że dziwny dół nie powstał w wyniku naturalnych procesów. Na głębokości około pół metra poszukiwacze skarbów natknęli się na warstwę kamieni przypominających bruk, najwyraźniej ułożonych przez człowieka. Trzy metry głębiej odkryli platformę ułożoną z dębowych pni, jednak mocno osadzonych w ścianach z twardej gliny. Na głębokości sześciu metrów dotarli do identycznej warstwy pni. Tym razem wyciągnięcie belek przerosło ich możliwości.


wejście do szybu

Ekspedycja.

Wieść i znalezisku na Wyspie Dębów szybko rozniosła się po okolicy. Wkrótce też pewien przedsiębiorca, Simeon Lynds, zorganizował profesjonalną wyprawę poszukiwawczą. Ludzie Lyndsa dokopali się do kilku kolejnych warstw dębowych bali, ułożonych w regularnych, trzymetrowych odstępach.
Prace szybko posuwały się do przodu, aż do momentu, kiedy kopacze dotarli do 30 metra. Na tej głębokości znaleźli dziwną, kamienną ( prawdopodobnie porfirową ) płytę z tajemniczą inskrypcją, której nikt nie potrafił odczytać. Dno dołu zaczęło się gwałtownie napełniać wodą, nawet próby wypompowania za pomocą specjalistycznych urządzeń nie przynosiły skutków, gdyż poziom wody pozostawał taki sam.

Kolejne próby.

Podjęto w 1849 roku, tym razem pod nadzorem firmy Truro Company, która odkryła m.in. źródło dopływu wody do szybu, mianowicie niejaki Jotham B. McCully odkrył sztuczną plażę nad zatoczką, w której znajdowały się liczne kanały doprowadzające wodę do szybu. Niestety ze względów finansowych firma przerwała dalsze prace badawcze. Kolejną próbę podjęto w 1861 roku, kiedy to odkryto podziemną komnatę, w której znajdowały się tajemnicze skrzynie. Wybudowano wówczas nowy szyb, równoległy do pierwotnego, ale w tym czasie doszło do zawalenia się podziemnej komnaty zasypując skrzynie, które się tam znajdowały. Wydawałoby się, ze tajemnica Wyspy Dębów została ostatecznie zakopana w gruzach, ale naukowcy oraz zwykli pasjonaci wrażeń nie odpuścili. Na przełomie lat 1861-1864 Oak Island Association po wielu żmudnych i nieudolnych próbach poszukiwawczych na głębokości 68 metrów znalazła kawałek pergaminu z dziwnymi literami. Kolejne poszukiwania również nie przyniosły pożądanych efektów. Do tej pory nie dotarto do skarbu, który przypuszczalnie spoczywa na dnie szybu.


Replika kamiennej płyty wydobytej z głębokości 28 metrów. Zaszyfrowany napis na płycie brzmi: "Czterdzieści stóp poniżej ukryte są dwa miliony funtów." Oryginalny kamień gdzieś się zapodział i wielu sądzi, że napis ten został sfałszowany w celu uzyskania funduszy na kolejną wyprawę poszukiwawczą.

Ciekawostki:

W 1969 roku ekspedycja przeszukująca szyb przedstawiła nagranie kamerą telewizyjną, wpuszczoną w dół szybu, a na nagraniu można było ponoć ujrzeć skrzynie i ludzkie kości spoczywające na dnie, choć oficjalnie uznaje się, że nagranie to nie jest wiarygodnym dowodem. Jeszcze inne opowieści mówią o tym, że jeden z pracowników jednej z firm przeszukujących teren, niejaki James Pitblado znalazł coś na dnie szybu nie przyznając się jednak nikomu, po czym jeszcze tego samego dnia opuścił wyspę. Chciał ponoć za wszelką cenę odkupić ten teren.


Tajemniczy szyb pochłonął nie tylko wiele fortun, ale i życie kilku osób. W 1965 roku zginęło tu czterech ludzi, którzy wpadli do dołu wypełnionego gazem. W 1976 roku Dan Blankeship, pracujący na głębokości 46 metrów, cudem uszedł z życiem. Tuż pod nim zapadła się stalowa rura odwiertu 10-X. Tylko refleksowi swojego syna, który szybko wyciągnął go za pomocą lin, zawdzięcza Dan życie.

Teorie:

Jedna z teorii mówi o zakonie templariuszy, którzy w obawie przed zachłannością francuskiego króla Filipa uciekli na wybrzeża Nowej Szkocji, by wybudować tam tajne podziemne eksploracje służące ochronie ich legendarnego skarbu.
Inne teorie przypisują wybudowanie podziemnego szybu filozofowi i uczonemu angielskiemu Francisowi Baconowi. Znaleziony kawałek pergaminu mógł być fragmentem dzieła, które obecnie przypisujemy Szekspirowi. Bacon mógł ukryć tam swoje dzieła ze względu na ryzyko, jakie w tamtych czasach wiązało się z podpisywaniem własnym nazwiskiem kontrowersyjnych prac.
Jeszcze inne, bardziej kontrowersyjne teorie głoszą, że skomplikowana konstrukcja powstała na Wyspie Dębów jest dziełem kosmitów, którzy mogli tam ukryć jakieś cenne mapy bądź zakazane dzieła. I tutaj zwolennicy zjawisk paranormalnych za dowód podają rzekome obserwacje tajemniczych kul światła sprzed stuleci obserwowane przez miejscowych. Inni natomiast opowiadają się za tym, że to piraci są twórcami podziemnego szybu w celu ukrycia własnego skarbu. Jakby nie było faktem jest, że miejsce to nie zostało do końca rozpoznane, a woda wdzierająca się do szybu po dziś dzień broni tego, co może znajdować się na dnie. I ku naszemu zdziwieniu nie pomaga nawet współczesna technologia.


Obecnie poszukiwaniami na Wyspie Dębów zajmuje się organizacja, na czele której stoi kanadyjski milioner David Tobias. Jego wspólnikiem jest Dan Blankeship ( po lewej ), który na zdjęciu stoi obok poszukiwacza skarbów i pisarza Lionela Fanthorpe'a. W tle odwiert 10-X. Mimo ogromnych nakładów i 30 lat pracy również i ta próba odnalezienia skarbu nie przyniosła rezultatów.

@@@
Tekst skopiowany po trochu z kilku źródeł, parę rzeczy wycięte + kilka dodane ode mnie.
Dnia 24 sierpnia 2012 o godz. 18 czasu polskiego w muzeum w Gudbrandsdal, w Norwegii została otwarta tajemnicza paczka złożona do depozytu 26 sierpnia 1912 roku. Mężczyzna, który tego dokonał – Johan Nygard – zastrzegł sobie, że pakunek ma zostać zamknięty przez okrągłe 100 lat. Co znaleziono w środku?


Tajemnicza paczka


Mayor Johan Nygaard

W internecie na żywo można było oglądać relację z otwarcia paczki.



O 18.00 wszystko stalo sie jasne.Paczka zawierala wiele starych dokumentow,wycinkow z gazet i listow.Czesc listow zostala nadana w Ameryce.Wedlug ekspertow najbardziej ekscytujaca jest szarfa podarowana przez Krola Haakona VII podczas wizyty w Otta w 1912 roku.

W paczce znaleziono wycinek gazety z data 18 sierpnia 1914 roku.Ciekawe jakim cudem znalazla sie w paczce zlozonej do depozytu 26 sierpnia 1912 roku?
Tajemnica radiostacji UVB-76
P................3 • 2012-09-30, 19:54
Potocznie zwane "brzęczykiem" radiostacje fal krótkich ulokowane w Rosji budzą wiele pytań i kontrowersji. Nadające sygnały dźwiękowy 25 razy na minutę przez 24 godziny na dobę, nieprzerwanie od 1982 r. teraz zamilkły. Czy to powód do niepokoju?

Na temat UVB-76 istnieje wiele teorii i niedomówień. Na początku trzeba wyjaśnić co to w ogóle jest. Polska Wikipedia w kilku zdania wyjaśnia z czym mamy do czynienia mówiąc o "brzęczyku":

UVB-76 jest to znak radiostacji fal krótkich, która nadaje na częstotliwości 4625 kHz. W środowisku krótkofalowców jej potoczna nazwa to buzzer (brzęczyk). Znana jest także pod kryptonimem S28. (...) Stacja rozpoczęła swoją pracę około 1982 roku. Odnotowano tylko trzy przypadki przerwania nadawania sygnału brzęczącego i wysłania komunikatu słownego.

Co to dla zwykłego śmiertelnika oznacza ? UVB-76 to system fal radiowych nadawanych od czasu zimnej wojny z terenu obecnej Rosji. Nie ma oficjalnego wyjaśnienia w jakich celach jest wykorzystywany brzęczyk. Dużo wskazuje na to, że są to specjalne komunikaty dla szpiegów rosyjskich ulokowanych w całej Europie i nie tylko. Warto zaznaczyć, że wiele państw zachodnich również posiada takie radiostacje (m.in. Izrael czy USA). Warto również dodać, że zlokalizowano nadajniki radiowe w okolicach rosyjskich obiektów wojskowych.



Istnieje również teoria, że UVB-67 miał być jedną z części systemu alarmowego Dead Hand (Martwa Ręka). Powstał on w czasach zimnej wojny, a jego istnienie oraz funkcjonowanie jest kwestią sporną. Jego celem ma być automatyczne uruchomienie interkontynentalnych pocisków balistycznych w sytuacji zagrożenia, głównie ze strony USA.

Stacje radiowe skupione pod kryptonimem UVB-76 nadawały brzęczący sygnał trwający 0.8 sekundy, przerywany na 1-1.3 sekundy i powtarzany 21-34 razy na minutę. Na minutę przed pełną godziną dźwięk był przerywany i następuje sygnał ciągły, który trwa minutę. Pomiędzy 7 i 7:50 GMT z powodu prac konserwatorskich na głównym nadajniku stacja nadaje z nadajnika zapasowego. 16 stycznia 2003 nastąpiła na krótko zmiana na sygnał o wyższej częstotliwości o dłuższym okresie, była to jednak krótkotrwała zmiana.



--------------

UVB-76 – znak radiostacji fal krótkich, która nadaje na częstotliwości 4625 kHz. W środowisku krótkofalowców jej potoczne nazwy to buzzer (po angielsku) lub żużałka (po rosyjsku) (brzęczyk). Otrzymała oznaczenie grupy ENIGMA2000 S28 (wcześniej XB). Nadaje krótki monotonny sygnał brzęczenia powtarzany w przybliżeniu 25 razy na minutę przez 24 godziny na dobę. Stacja rozpoczęła swoją pracę około 1982 roku.

Specjalne transmisje

Transmisje głosowe były rzadkie do czasu nagłej aktywności w sierpniu 2010 roku. Zwykle są nadawane na żywo, czasem kobiecym, a czasem męskim głosem w języku rosyjskim i powtarzane. Na przestrzeni lat odnotowano ok. 7 wiadomości. Poniżej podano niektóre z nich.
    ♠ 24 grudnia 1997 o 21:00 UTC osoby dokonujące nasłuchu wyłowiły transmisję wiadomości, która brzmiała: Ja UVB-76, ja UVB-76. 180 08 BROMAL 74 27 99 14 - Boris, Roman, Olga, Michaił, Anna, Larysa 7 4 2 7 9 9 1 4.
    ♠ 9 grudnia 2002 w eter został wysłany kolejny przekaz, ale głos był zniekształcony. Wiadomość przetłumaczono na: UVB-76, UVB-76. 62691 Izafet 3693 8270.
    ♠ 21 lutego 2006 roku o 07:57 UTC miała miejsce inna transmisja głosowa, ale głos był także mocno zniekształcony. Wiadomość częściowo przetłumaczono na: UVB-76, UVB-76. 05 529 FELAK 17 09 08 98 TEPEPSzczIK 95 59 95 59 TPLEABF 95 25 25 9 - 0 5 5 2 9 Fjodor Jelena Leonid Anna Konstantyn 1 7 0 9 0 8 9 8 Tatiana Jelena Paweł Jelena Paweł Szczuka Iwan Konstantyn 9 5 5 9 9 5 5 9 Tatiana Paweł Leonid Jelena Anna Boris Fjodor 9 5 2 5 2 5 9
    ♠ 23 sierpnia 2010 roku o 13:35 UTC: UVB-76, UVB-76, 93, 882, NAIMINA, 74, 14, 35, 74, 9, 3, 8, 8, 2, Nikołaj, Anna, Iwan, Michaił, Iwan, Nikołaj, Anna, 7, 4, 1, 4, 3, 5, 7, 4.
    ♠ 25 sierpnia 2010 roku o 6:54 UTC: UVB-76, UVB-76. 38 527 AKKRECIJa 36 09 55 73.
    ♠ 5 Grudnia 2010 roku o 14:40 GMT+01:00: Michaił Dmitrij Żenja Boris, Michaił Dmitrij Żenja Boris, 13 842, Paweł Roman Jelena Fjodor Jelena Konstantyn Tatiana Ulijana Roman Anna, 48 95 79 68.




Zdjęcia ze stacji nadawczej: englishrussia.com/2010/08/28/inside-the-mysterious-uvb-76-station/

Mapka:



Czerwone - Baza - Budynek kontrolny, Żółte - Duża antena, Różowe - Mniejsza antena.



Czerwone - Budynek do kontroli większej anteny. Żółte - Baraki, kwatery, Różowe - Prawdopodobnie ubikacja.



Czerwone - Budynek do kontroli mniejszej anteny. Żółte - Wyjazd, droga.



Pokazane jest w jaki sposób została usytuowana stacja - na samym zadupiu, z daleka od cywilizacji, w gęstym lesie.

---------------

Nadawanie sygnału na żywo: uvb-76.net/
Najlepszy komentarz (55 piw)
B................i • 2012-09-30, 20:49
Słuchanie tych dźwięków wywołuje u mnie niepokój.
Tajemnice bitwy o Los Angeles
mati3004 • 2012-08-25, 23:08
Dlaczego w 1942 r. 37 Brygada artylerii wybrzeżnej wystrzelała 1.430 pocisków przeciwlotniczych w kierunku UFO?

25 lutego 1942 r. w Los Angeles wykonano legendarną fotografię: w silnym świetle reflektorów, ostrzeliwany dziesiątkami pocisków, tkwi zagadkowy pojazd przypominający latający talerz. Rozgardiasz jaki zapanował wtedy wśród jednostek obrony przeciwlotniczej i obywateli wynikał z wciąż żywych wspomnień o masakrze na Pearl Harbor. Przyczynił się też do tego, że do dziś nie wiadomo, do czego tak naprawdę wystrzelono 10 ton amunicji…



23 lutego 1942 r. japońska łódź podwodna I-17 zaatakowała Ellwood k. Santa Barbara w stanie Kalifornia. Odpłynęła wystrzeliwszy kilkadziesiąt pocisków, od których zapaliła się cysterna z ropą. Była to jedna ze skromnych japońskich prób ataku na zachodnie wybrzeże USA będąca elementem wojny nerwów. Choć japońskie rajdy nie wyrządzały wielkich szkód, skutecznie oddziaływały na zbiorowe poczucie bezpieczeństwa Amerykanów, którzy wciąż przeżywali atak na bazę Pearl Harbor.

25 lutego zdarzyło się coś, co uważano za kolejny aspekt tego typu działań. Około 2:25 w Los Angeles – największym mieście zachodniego wybrzeża (ok. 1.5 mln mieszkańców), rozbrzmiał „czerwony alarm”. Wywołało go wykrycie przez radary „niezidentyfikowanego samolotu”, który zbliżał się od strony oceanu. Wkrótce w stan gotowości postawiono jednostki na wybrzeżu. Aby utrudnić bombardowanie, w mieście wyłączono światła. Niedługo po godzinie 3 rano 37. Przybrzeżna Brygada Artylerii Powietrznej rozpoczęła ostrzał, który trwał przez 20 minut i zasypał okolice gradem odłamków.

Zapanował chaos; pogłoski odnośnie tego, co zagroziło „Miastu aniołów” nie cichły. Według relacji Los Angeles Examiner, cywile mówili o ok. 50 wrogich maszynach. Jeden z dziennikarzy tej gazety twierdził, że obserwował przelot 25 samolotów w formacji przypominającej literę „V”. Były to tylko niektóre z szacunków. Równie rozbieżne relacje płynęły także od obrony powietrznej. W odpowiedzi na rzekomy atak sekretarz wojny, Henry Stimson oświadczył, że alarm spowodowało prawdopodobnie 15 samolotów, które znalazły się gdzieś w okolicach Los Angeles. Jednak następnego dnia, mimo szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej, nie znaleziono szczątków japońskich maszyn.

W sprawie pojawił się jeszcze jeden zagadkowy czynnik: świadkowie z okolic Los Angeles mówili o obserwacji podłużnego „samolotu” wyglądającego bardziej jak „sterowiec”, który obniżył pułap lotu i poruszał się bardzo powoli. To on widnieć ma na czarno-białym zdjęciu w otoczeniu promieni. Sprawa stała się bardzo kontrowersyjna i z braku jasnych przesłanek, coraz częściej oficjalnie mówiono o fałszywym alarmie lub pomyłce wywołanej obserwacją „swoich” maszyn (żadna jednostka nie przyznała się jednak do lotów). Pojawiły się też pogłoski, iż świadkowie za obce samoloty brali wybuchające pociski przeciwlotnicze oświetlane reflektorami.

Sekretarz marynarki, Frank Knox, nazwał incydent „fałszywym alarmem” (jak się okazało, obiekt który zbliżał się do wybrzeża zawrócił przed wydaniem polecenia ostrzału). Wkrótce w prasie pojawiła się fala krytyki. New York Times pisał: „Jeśli baterie przeciwlotnicze strzelały w pustkę, jak twierdzi sekretarz Knox, jest to wyraz ogromnej niekompetencji. Jeśli strzelano do prawdziwych samolotów, które jak twierdzi Stimson, przelatywały na wysokości prawie 2500 m., dlaczego atak był nieefektywny? Dlaczego amerykańskie samoloty nie zrobiły nic, aby zidentyfikować te maszyny?”

Pretekstów do kontrowersyjnej wojny z widmowym przeciwnikiem zaczęto szukać w balonach meteorologicznych wypuszczanych co kilka godzin przez nadbrzeżne jednostki. Ustalono, że w czasie, gdy w mieście trwał alert związany z nadciągającymi wrogimi maszynami, z 203. jednostki artyleryjskiej wypuszczono balony, które zostały zniesione przez wiatr, a następnie ostrzelane.

Wnioski Littletona

Ponieważ odpowiedzialność za alarm z 25 lutego uległa rozproszeniu, winnych zaczęto szukać w niekonwencjonalnych obiektach. Podstawę stanowiły relacje świadków i słynne zdjęcie, na którym widać oświetlany przez reflektory obrony przeciwlotniczej obiekt o pozornym kształcie latającego spodka.

Jedną z osób, która pamiętała rajd na Los Angeles i zajęła się jego ufologiczną interpretacją był emerytowany wykładowca, Scotty Littleton, którego relacja dolała oliwy do ognia. Jako 8-latek mieszkał on na plaży Hermosa Beach. Jak twierdzi, w dniu ataku obserwował wraz z rodziną manewry obiektu, który przeleciał nad morzem, zbliżył się do wzgórz, a następnie oddalił się. Zaobserwowany pierwszy raz, tkwił nieruchomo w powietrzu. Obserwacji towarzyszyła ogłuszająca kanonada pocisków przeciwlotniczych, których odłamki spadały na plaże. Jak dodał Littleton, po ustaniu ostrzału pojawiły się samoloty, które najwyraźniej ścigały obiekt.

W późniejszych latach, wraz z innymi ufologami, zaczął on gromadzić relacje na temat tego, co rzeczywiście widziano nad Los Angeles. Mieszkańcy okolic miasta twierdzili, że obserwowali ogromny elipsoidalny obiekt o pomarańczowym lub białym kolorze. Z racji „inteligentnych manewrów” i odporności na ostrzał, upatrywano w nim „czegoś więcej” niż zbłąkanego balonu.

W 2011 r. w archiwach University of California w Los Angeles, publicysta Simon Elliot odnalazł oryginał słynnego zdjęcia z „Bitwy o Los Angeles”. Jak twierdzi, rozpowszechniana przez prasę wersja bywała odpowiednio wyretuszowana, aby lepiej było widać na niej promienie reflektorów. Na jego podstawie znany analityk zdjęć UFO, Bruce Maccabee, postanowił oszacować rozmiary obiektu. Przyjmując, że znajdował się on na wysokości 2.4 km stwierdził, że mógł mierzyć ok. 100 m. długości (balony meteorologiczne mierzyły 1.2 m. średnicy). Są to jednak czyste przypuszczenia. Do dziś nie wiadomo, co tkwiło w centrum reflektorów, które jak pisał Los Angeles Times, zbudowały na niebie „wigwam ze świateł”. Maccabee twierdzi, że był to bardziej „solidny” obiekt niż sugerowany przez niektórych gęsty kłąb dymu (świadczy o tym m.in. jeden z promieni po prawej, który wygląda na światło odbite od powierzchni obiektu).

Jak donosiła prasa, „bitwa” o Miasto aniołów pochłonęła 8 osób, w tym troje zmarłych na atak serca oraz ofiary wypadków i spadających odłamków. Następnego dnia aresztowano ok. 100 podejrzanych o rozbój w czasie, gdy w mieście wyłączono prąd. Rozpoczęto także aresztowania Amerykanów japońskiego pochodzenia, których podejrzewano o dywersję.

Czy wielkie zamieszanie wokół nalotu na największe miasto zachodniego wybrzeża wynikało z przeczulenia atakiem na Pearl Harbor? Jeśli tak, nikt nie przyznał się do błędu, który przyniósł straty w ludziach mimo nieobecności wroga. Mając w pamięci słynną „Wojnę światów” i rodzące się zainteresowanie UFO, wiele osób doszło do wniosku, że zdarzenie z 25 lutego można wyjaśnić w podobny sposób.

Trudno dziś o jasne przesłanki wskazujące, że w 1942 r. miała miejsce pierwsza „masowa obserwacja” niezidentyfikowanego obiektu latającego. Rodząca się miejska legenda była jednak na rękę armii – historia o UFO była łatwiejsza do wyjaśnienia niż to, dlaczego rozlokowane wokół Los Angeles potężne siły rozpętały walkę z niewidocznym przeciwnikiem.
Najlepszy komentarz (27 piw)
J................i • 2012-08-26, 5:03
A moim zdaniem jest to dosyć dziwne, że te rzekome cywilizacje pozaziemskie, które są w stanie opanować technologie podróżowania z prędkością światła, nie mogą pokonać bariery komunikacyjnej i docierając na Ziemię stać je jedynie na kilka kółek nad miastem albo narobienie szkód w zbożu
Rozbitkowie z innego świata.
K................n • 2012-08-22, 14:29
Temat ten poruszył mnie 12 lat temu, wtedy bardzo iteresowałem się takimi rzeczami, teraz chciałem zobaczyć, czy coś w sprawię się ruszyło, jedye co to wiele stron z informacjami na ten temat znikło, a znaleźć można tylko, że planowana jest nowa wyprawa, tylko pod auspicjami chińskich mediów.

Do rzeczy...

Dropa także Dropowie, Drok-pa, Dzopa, Dzopowie (chiński: 杜立巴) to nazwa pochodzącej ponoć z kosmosu rasy karłowatych obcych, którzy wylądowali niedaleko granicy chińsko-tybetańskiej około 12000 lat temu. Brak jakichkolwiek potwierdzonych dowodów, że takie istoty istniały i że miało miejsce takie lądowanie.

Odkrycie

Wedle tego, co twierdził Chi Pu Tei (chiński: 齊福泰), profesor archeologii na Uniwersytecie Pekińskim, w roku 1938 on i jego studenci wyruszyli na ekspedycję, mającą na celu zbadanie jaskiń w paśmie Bajan Kara Ula w Himalajach, niedaleko chińskiej prowincji Qinghai. Jaskinie wydawały się łączyć i tworzyć system tuneli i podziemnych magazynów. Mówi się, że ściany miały przekrój prostokątny i pokryte były czymś w rodzaju szkliwa, jakby były wycięte w górze przy pomocy wysokiej temperatury.

Badacze znaleźli ustawione w rzędy groby, w których spoczywały niewielkie, mające 138 cm wzrostu, szkielety. Szkielety posiadały nienormalnie wielkie głowy oraz małe, chude i kruche kości. Któryś z członków ekipy badawczej zasugerował, że mogą to być pozostałości nieznanego gatunku goryla górskiego. Ponoć profesor Chi Pu Tei odpowiedział: Czy ktoś kiedyś widział, żeby małpy grzebały swych zmarłych w grobach?

Na grobach nie było żadnych napisów; zamiast tego w jaskini znaleziono setki dysków o średnicy 30 cm - znanych jako Dyski Dropów - z których każdy posiadał pośrodku 20-milimetrowe otwory. Ponoć każdy z dysków posiadał inskrypcje w postaci dwóch spiralnych rowków, biegnących od krawędzi do otworu w centrum dysku, co przypominało nieco Dysk z Fajstos. Dyski oznakowano wraz z innymi znaleziskami odkrytymi przez ekspedycję i złożono na 20 lat w magazynach Uniwersytetu Pekińskiego. Przez cały ten czas próby odcyfrowania zapisu nie odniosły rezultatu.





Kiedy około roku 1958 dyski dokładnie przebadał Dr Tsum Um Nui z Pekinu, stwierdził on, że każdy rowek składał się w gruncie rzeczy z serii malusieńkich hieroglifów o nieznanym kształcie i pochodzeniu. Rządki hieroglifów były tak maleńkie, że aby je wyraźnie zobaczyć, potrzeba było szkła powiększającego. Wiele z hieroglifów zniszczyła erozja. Kiedy Dr Tsum odszyfrował symbole, okazało się, że opowiadają one historię o katastrofie statku kosmicznego Dropów i o tym, że większość rozbitków została zabita przez miejscowych mieszkańców.

Wedle profesora Tsum Um Nui, jedna z linijek hieroglifów mówi o tym, że "Dzopowie zlecieli z chmur w swym pojeździe. Dziesięć razy przed wschodem słońca nasi mężczyźni, kobiety i dzieci skrywali się w jaskiniach. Kiedy w końcu zrozumieli język migowy Dropów, zdali sobie sprawę, że przybysze mają pokojowe intencje…" W innym miejscu mowa jest o "żalu" plemienia Ham, że statek obcych rozbił się w tak odległym i niedostępnym pasmie górskim, iż nie było możliwości zbudowania nowego, który umożliwiłby Dropom powrót na własną planetę.



Ponoć raport Dra Tsuma ukazał się w profesjonalnym żurnalu w roku 1962 i podobno został tak wyśmiany przez środowisko naukowe, że Doktor sam postanowił wyemigrować do Japonii, gdzie zmarł. Pekińska Akademia Prehistorii już nigdy więcej nie pozwoliła mu wydawać żadnych publikacji ani opowiadać o swych znaleziskach.

"Tsum Um Nui" nie jest prawdziwym chińskim nazwiskiem i sugerowano, że postać ta jest albo fikcyjna, albo że w istocie był on Japończykiem, którego nazwisko odczytywano zgodnie z zasadami wymowy chińskiej.

Dalsze prace badawcze

W roku 1965 Profesor Chi Pu Tei oraz jego czterech kolegów otrzymali w końcu pozwolenie na opublikowanie historii. Wydali ją pod tytułem "Zapis rowkowy dotyczący statków powietrznych, które, wedle zapisów na dyskach, wylądowały na ziemi 12000 lat temu".

Zapisy - 716 dysków ze spiralnymi rowkami - odkryte później w tych samych jaskiniach opowiadają o kosmicznym próbniku, wysłanym przez mieszkańców innej planety. Po wylądowaniu w górach Bajan Kara Ula, mówią ponoć teksty, pokojowe intencje obcych przybyszy zbiły z tropu członków plemienia Ham, mieszkańców sąsiednich jaskiń, którzy polowali na przybyszów z kosmosu, zabijając ich.

Istnieje możliwość, iż domniemane Dyski Dropów są w istocie dyskami Bi, przedmiotami wykonanymi ludzką ręką. W całych Chinach odnaleziono tysiące takich dysków, szczególnie w prowincjach południowo-wschodnich. Średnica dysków Bi waha się od kilku centymetrów do ponad metra i zazwyczaj są one wykonane z jadeitu lub nefrytu z z niewielkim, centralnie położonym, okrągłym lub kwadratowym otworem, podobnie jak domniemane Dyski Dropów. Większość dysków Bi datuje się na okres neolitu (ok. 3000 lat p.n.e.), lecz znajdowano je jeszcze w grobowcach dynastii Shang. Dyski Bi z okresów późniejszych, po dynastii Shang, są zazwyczaj bardziej ozdobne, a ich powierzchnię pokrywają ornamenty w kształcie smoków, węży, a czasem ryb, i wykorzystywano je do ceremonii rytualnych. Większość neolitycznych dysków Bi odnaleziono w grobowcach i umieszczone były pod głową lub pod stopami zmarłego. Istnieje teoria, wedle której miało to pomagać duchowi zmarłego. Na żadnym z dysków Bi nie znaleziono żadnego pisma czy spiralnych rowków, jak to opisuje historia Dropów, przytaczana przez autorów takich, jak Hartwig Hausdorf.

Dyski Dropów mają ponoć 30 centymetrów średnicy. Jednakże jedna czarno-biała fotografia, co do której Hausdorf i inni autorzy twierdzą, iż przedstawia ona Dysk Dropów, wyraźnie pokazuje, że dysk spoczywa na siedzeniu fotela, ma kilkadziesiąt centymetrów średnicy i żadnych oznaczeń. [NOTA OD TŁUMACZA - w istocie Hausdorf i inni badacze kilkakrotnie podkreślali, iż fotografia ta przedstawia najprawdopodobniej model Dysku Dropów].



Rosyjskie badania

Rosyjscy naukowcy poprosili o obejrzenie dysków i kilka z nich wysłano do Moskwy w celu dalszego zbadania. Odskrobano z talerzy przyklejone do nich grudki skalne i poddano je chemicznej analizie.

Ku zdumieniu naukowców, dyski zawierały duże ilości kobaltu oraz innych substancji metalicznych. Kiedy umieszczono je na specjalnych wirujących stołach - wedle słów Dra Wiaczesława Zajcewa, który opisał eksperymenty w radzieckim czasopiśmie "Sputnik" - wibrowały one albo "brzęczały" w niezwykłym rytmie, jak gdyby przebiegał przez nie prąd elektryczny. Albo, wedle słów jednego z naukowców, "jak gdyby tworzyły część jakiegoś obwodu elektrycznego". Najwyraźniej musiały być niegdyś poddane niezwykle silnym napięciom oraz wystawione na ekstremalne fluktuacje temperatur.

"Przypominają starożytne twarde dyski i obracają się zupełnie jak twarde dyski komputerów, które znamy obecnie. Być może gdybyśmy potrafili odczytać owe prastare twarde dyski, uzyskalibyśmy więcej odpowiedzi."

Zdjęcia Wegerera

W roku 1974 Ernst Wegerer, Austriacki inżynier, sfotografował dwa dyski, które odpowiadały opisom legendarnych talerzy. Zwiedzał z przewodnikiem Muzeum Banpo w Xi'an, kiedy w jednej z gablot zauważył kamienne dyski. Twierdzi, że w środku każdego dysku znajdował się otwór oraz jakieś hieroglify, tworzące częściowo zatarty spiralny rowek.

Wegerer poprosił kierownictwo Muzeum Banpo o większą ilość informacji na temat tych artefaktów. Kierowniczka nie wiedziała nic o historii owych kamieni, choć potrafiła opowiedzieć historię każdego z innych eksponatów, wykonanych z gliny. Wiedziała tylko, że owe dyski były nieznaczącymi "obiektami kultu".

Wegererowi pozwolono wziąć jeden z dysków w dłoń. Oszacował ich wagę na 1 kg, a średnicę na 30 cm. Na jego zdjęciach nie widać hieroglificznego zapisu, albowiem częściowo się skruszył, a ponadto flesz z aparatu fotograficznego zatarł szczegóły, takie jak spiralne rowki.

Kilka dni po wizycie Wegerera kierowniczkę odwołano ze stanowiska bez podania przyczyny. Zniknęła ona, podobnie jak dwa kamienne dyski, wedle słów Profesora Wanga Zhijuna, dyrektora Muzeum Banpo w roku 1994.

Dowody

W latach, które nastąpiły po odkryciu pierwszego dysku, archeologom i antropologom udało się dowiedzieć więcej na temat odległego górskiego pasma Bajan Kara Ula. Duża część z owych informacji posłużyła do potwierdzenia historii, zapisanej na dyskach.

Legendy, które najwyraźniej przetrwały w tym rejonie mówią o małych, mizernych ludziach o żółtych twarzach, którzy "nadeszli z chmur dawno, dawno temu". Ludzie ci mieli wielkie, bulwiaste głowy oraz słabe, chude ciała i byli tak brzydcy i odrażający, że wszyscy od nich stronili. "Ludzie na szybkich koniach" polowali na brzydkie karły. Co dziwne, opisy "najeźdźców" pasowały ponoć do opisu szkieletów, znalezionych w jaskiniach przez Profesora Chi Pu Tei’a.
Najlepszy komentarz (26 piw)
c................s • 2012-08-22, 14:32
Znam sprawę, fascynujące tyle, że wszystko tajne w chuj.
To nie jedyny dowód na odwiedzanie nas w przeszłości przez Obcych.
Ta ruda menda z Wiejskiej też musi być z innej planety, nie ma wątpliwości.
Piwo!
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na rok. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem