400 złotych dziennie na jedzenie z publicznych pieniędzy wydawał w ubiegłym roku były prezydent Tarnobrzega. W sumie przez rok dało to sumę 100 tys. złotych. Wydatki byłego prezydenta ujawniła kontrola zarządzona przez jego następcę. Wynika z niej, że były prezydent kupował wszystko, co tylko dało się włożyć do garnka. Od zielonego groszku, przez jajka, kiełbasę, smalec po mozarellę i pory.
Jeszcze tydzień temu były prezydent bronił się, że zarzuty pod jego adresem to insynuacje. Teraz unika kamer i o sprawie rozmawia tylko przez telefon. Jak tłumaczył w rozmowie z reporterką TTV, zakupy miały ograniczyć wydatki urzędu. - Zamiast korzystać z cateringów, wykonywaliśmy to we własnym zakresie kupując produkty - mówił Mastalerz podczas rozmowy telefonicznej.
Wystarczy jednak sprawdzić, ile na artykuły spożywcze wydają urzędy miast podobnej wielkości, żeby przekonać się, że 100 tys. złotych rocznie na jedzenie to spora rozrzutność. I tak okazuje się, że na artykuły spożywcze w Polkowicach wydano 16 tys. złotych, w Radomiu 14,2 tys. złotych, a w Puławach 3,8 tys. złotych.
Jak pokazał audyt, Mastalerz z publicznych pieniędzy kupował nie tylko jedzenie. W urzędzie znaleziono faktury na zestaw opon, który nie pasował do żadnego samochodu należącego do miasta, a także… skórzane szpilki.
Wydatkami byłego prezydenta Tarnobrzega zainteresowała się już prokuratura ze Stalowej Woli, która bada sprawę. Śledczy sprawdzą, czy w urzędzie nie doszło do defraudacji.
Norbert Mastalerz pytany przez reporterkę TTV, czy planuje zwrócić pieniądze wydane na własne upodobania kulinarne, przerwał rozmowę.
Najgorsze, że takich Norbertów w Polsce są pewnie setki. Temu nie bardzo się udało, bo brudy wyszły na wierzch, ale nie jeden pewnie żyje jak król za nasze pieniądze.