Ostatnio było kilka prawdziwie ciekawych tekstów o negatywnych skutkach picia wódki, więc postanowiłem podzielić się z wami historią mojego znajomego, który tej alkoholowej przygody nie może wspominać dobrze (a raczej w ogóle).
Poszliśmy całą grupką znajomków na koncert Comy. Grali w plenerze za darmo, więc była kaska na drobne podkurwienie i można było poskakać w pogo. Traf chciał, że do naszej zgranej paczki dokuśtykał (ma jedną nogę krótszą) Bauer - pewien osiedlowy idiota, który był maskotką do pomiatania jednego z naszych znajomych (reszta, od "beki" z niedorozwoja wolała dobrą zabawę). Żebyście nie czuli współczucia dla tego półgłówka muszę nakreślić jego postać. Gość mimo krzywych nóg i opuszczenia przez rodziców nie jest wcale zacofany. Jest po prostu wkurwiający - zawsze opowiada kogo ze znanych muzyków poznał. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że po odrobinie alkoholu przylepia się do każdego i nawija o tym samym przez godziny, nie łapie żartów i żebrze cokolwiek ktoś ma (faje, alko etc.).
Gdy do nas dołączył olaliśmy go i po prostu pojechaliśmy się bawić. Koncert trwał, za kołnierz nie wylewaliśmy, w pogo się nie oszczędzaliśmy. Podobnie Bauer. Najpierw wypił trochę cytrynówki i to starczyło już by zachwiać jego nienaganną postawę. Mimo to, pił dalej - wyzerował połówkę wspomnianej cytrynówy i się zaczęło. Totalnie mu odpierdoliło. Próbował iść w pogo, ale zatrzymał się na betonowym wazonie, odbijał się od ludzi jak piłka, bełkotał coś i nie potrafił utrzymać pion (jakby na trzeźwo potrafił...). Wreszcie koncert się skończył i podjęliśmy próbę powrotu. Na wpół nieprzytomnego Bauera dociągnęliśmy na przystanek, gdzie zaległ w krzakach w gazonie. Co było jeszcze bardziej zabawne - idiota ubrał białe spodnie i jasną kurtkę, które już zaczynały wyglądać jakby je psu z gardła wyjąć. Pomijając fakt, że się skurwił jak szmata; kto normalny na koncert i pogo zakłada jasne ciuchy?
Wreszcie przyjechał autobus i zapakowaliśmy do niego trupa. Dalsza część to opowieść moich dwóch znajomych, którzy go targali do domu.
Gdy dojechali na osiedle, Bauer wypadł z busa i nawet nie próbował się podnieść. Jakiś gość się doczepił, że jeżeli się nie ogarnie, to zadzwoni po psy. No to kumple postawili go do pionu, ten ustał, a gdy tylko tamten facet się odwalił i odwrócił, Bauer znów leżał. Gdy ponownie go podnieśli, oznajmił, że chce mu się srać. I teraz zaczyna się gwóźdź programu.
Najpierw Bauer rozjebał się na trawniku zaraz przy ulicy, ale nie był w stanie nawet zdjąć spodni, to też zaległ i w bezruchu kontemplował aspekty swojego życia. Gdy tylko znajomi go podnieśli, bo dość mieli czekania, aż tamten się wyleży znowu oznajmił, że musi, bezapelacyjnie i natychmiast, się wysrać. Zaciągnęli go w głąb osiedla, zostawili na trawniku i obserwowali.
Bauer zdjął spodnie, przewrócił się i wreszcie przybrał pozycję pająka (podparł się za plecami rękami) i zaczął walić kloca. Nie wiem czy stracił siły, podmuch wiatru był za silny, albo ulga tak duża, ale Bauer wpadł dupskiem w swój kał i próbując się podnieść tylko upierdolił się bardziej (białe spodnie [*]). Wreszcie jakoś zaciągnął gacie i wołał pomocy z wstaniem. Przezwyciężając obrzydzenie, moi kumple pomogli temu idiocie. Gdy tylko się podniósł zaczął rzygać. Obrzygał przede wszystkim siebie i doczłapał się, wciąż porzygując gdzieniegdzie, do kolejnego gazonu (jak teraz na to patrzę, to były dla niego swego rodzaju checkpointy) i położył się w ziemi, która go wypełniała. Do pyska mokrego od bełta przykleiła mu się czarna ziemia przez co wyglądał jak bambo z Afryki. Poleżał tam chwilę i wreszcie znajomi przenieśli go pod dom. Rzucili pod drzwiami, zapukali i sobie poszli. Podobno otworzyła mu ciotka, która kazała mu spać obsranym, obrzyganym i obtoczonym w ziemi w swoim łóżku.
Od tej pory nikt nie utrzymuje z nim kontaktów.