18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (10) Soft (4) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 5:31
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 4:40
🔥 Koniec jazdy - teraz popularne

#wpływy



Akcyza do góry. Wpływy do budżetu w dół

Po ubiegłorocznej 5-procentowej podwyżce akcyzy tytoniowej budżet państwa zamiast spodziewanych większych wpływów, zanotował spore straty. W pierwszych 11 miesiącach 2013 r. dochody z akcyzy tytoniowej sięgnęły bowiem 16,8 mld zł, czyli były niższe o 327 mln zł niż w tym samym okresie rok wcześniej.

Od początku 2014 r. akcyza znowu poszła o 5 proc. w górę, a prognozy mówią o kolejnych spadkach wpływów.
Mniejsze wpływy, chociaż palimy tyle samo

- Straty nie wynikają z tego, że nagle tyle osób rzuciło palenie. Wzrost akcyzy tytoniowej, a co za tym idzie, cen papierosów, zawsze powodował rozkwit szarej strefy - mówi Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha.

Potwierdzają to dane Służby Celnej. Kolejne wzrosty akcyzy (m.in. w 2009 r. i 2011 r.) prowadziły do systematycznego spadku legalnej sprzedaży papierosów. A co za tym idzie, od 2010 r. do 2012 r. wielkość szarej strefy wzrosła z 10,6 do 13 proc. Według firmy badawczej Almares w 2013 r. mogła sięgnąć nawet 14-16 proc.

Jak wynika z raportu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBGR), ceny papierosów w ubiegłym roku osiągnęły poziom, który istotnie przyczynia się do spadku legalnej sprzedaży, dlatego kolejna podwyżka od początku 2014 r. doprowadzi do następnych spadków wpływów do budżetu. Tymczasem Ministerstwo Finansów oszacowało dodatkowe zyski na ponad 345 mln zł...

Z raportu IBGR wynika też, że mniejsze wpływy z akcyzy w ostatnim roku to efekt nie tylko wzrostu nielegalnej sprzedaży, ale też coraz większej popularności e-papierosów (mają już około 5-proc. udział w rynku) czy tytoniu do samodzielnego skręcania papierosów.

Podobnie będzie z wódką?

Od początku tego roku wzrosła także akcyza na wyroby spirytusowe. Podwyżka o 15 proc. sprawiła, że 0,5 l wódki kosztuje średnio o 2 złote więcej. Według analiz Instytutu Sobieskiego doprowadzi to do kolejnych strat. Zamiast dodatkowych 780 mln zł wyliczonych przez Ministerstwo Finansów, budżet w porównaniu do ubiegłego roku straci 150 mln zł. - Spadek legalnej sprzedaży będzie większy niż prognozowany przez resort finansów - tłumaczy Maciej Rapkiewicz, ekspert Instytutu Sobieskiego.

Analiza instytutu oparta jest na prognozach rynkowych oraz doświadczeniach z poprzednich lat. A z nich wynika m.in., że po obniżeniu w 2002 r. akcyzy na wyroby spirytusowe o 30 proc. w następnym roku państwo zarobiło o 445 mln zł więcej niż zakładano. Natomiast podwyżka akcyzy od 2005 r. o 3,4 proc. sprawiła, że zamiast oczekiwanych 300 mln zysków odnotowano spadek wpływów do budżetu o ok. 130 mln zł. Mniejsze od zakładanych pieniądze (o około 60 mln zł) wpłynęły do państwowej kasy także po podwyżce akcyzy w 2009 r. (o 9 proc.).

- Polski konsument jest bardzo wrażliwy na podnoszenie cen mocnych alkoholi. Dlatego wyższa cena oznacza mniejszą sprzedaż - stwierdza Andrzej Szumowski, prezes Stowarzyszenia Polska Wódka.

To jednak nie niepokoi Krzysztofa Brzózki, dyrektora Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. - Liczę, że tym razem będzie podobnie. To znaczy, że wyższe ceny doprowadzą do zmniejszenia ilości wypijanego przez Polaków alkoholu - mówi.

Za to zdaniem przedstawicieli branży alkoholowej, podobnie jak w przypadku papierosów, na zmianie akcyzy zyskają głównie przemytnicy.

- Nie sądzę, że konsumenci zmienią upodobania i przestaną spożywać wyroby spirytusowe, bądź przerzucą się na piwo czy wino. Pewnie będą szukać tańszych substytutów, niekoniecznie właściwej jakości, zdrowych i kontrolowanych - mówi Andrzej Szumowski ze Stowarzyszenia Polska Wódka.
Zyski tylko na papierze

Dlaczego mimo dotychczasowych doświadczeń i prognoz ośrodków analitycznych Ministerstwo Finansów uważa, że podniesienie akcyzy na papierosy i mocny alkohol zasili budżet odpowiednio 345 mln i 780 mln zł?

- W resorcie finansów oczywiście są analizy, które wskazują, że to jest zupełnie nierealne. Ale takie założenia zostały wpisane, żeby dopiąć budżet na obecny rok i żeby wszystko się w nim zgadzało. Później zostaną wprowadzone korekty - uważa Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum im. Adama Smitha.

Według niego, przy obliczaniu przyszłych zysków resort finansów w minimalnym stopniu wziął pod uwagę realia rynkowe, a skupił się na suchych obliczeniach w arkuszu kalkulacyjnym.
Podwyżki niekoniecznie muszą powodować straty

Według analiz Instytutu Sobieskiego optymalnym rozwiązaniem byłoby podniesienie akcyzy na wszystkie wyroby alkoholowe (nie tylko spirytusowe, ale też np. na piwo) o 5 proc. Z szacunków instytutu wynika, że wówczas zyski do budżetu mogłyby sięgnąć blisko 530 mln zł.

Zdaniem ekspertów, także w przypadku papierosów podwyżka akcyzy mogłaby być mniej uciążliwa dla rynku.

- Akcyza musiała wzrosnąć, bo taki był wymóg Komisji Europejskiej. Dostaliśmy jednak na to czas do 1 stycznia 2018 roku. Zmiany mogły być więc wprowadzane powoli i spokojnie - mówi Andrzej Sadowski. Tymczasem eksperci wskazują, że po podwyżce akcyzy od 2014 r. już spełniliśmy unijne wymogi.

TYLE PAŃSTWO ZAROBIŁO NA WYROBACH TYTONIOWYCH:

* 2002 r. - 7,9 miliarda złotych

* 2003 r. - 8,4 mld zł

* 2004 r. - 9,3 mld zł

* 2005 r. - 9,8 mld zł

* 2006 r. - 11,2 mld zł

* 2007 r. - 13,5 mld zł

* 2008 r. - 13,5 mld zł

* 2009 r. - 16 mld zł

* 2010 r. - 17,4 mld zł

* 2011 r. - 18,3 mld zł

* 2012 r. - 18,6 mld zł

* 2013 r. - nie ma pełnych danych

Od 2014 r. stawka akcyzy wzrosła ze 188 zł do 206,76 zł za każdy 1 tys. sztuk papierosów. Druga część podatku (31,41 ceny detalicznej paczki) pozostała bez zmian .

TYLE PAŃSTWO ZAROBIŁO NA WYROBACH SPIRYTUSOWYCH:

* 2002 r. - 3,9 miliarda złotych

* 2003 r. - 4,1 mld zł

* 2004 r. - 4,5 mld zł

* 2005 r. - 4,4 mld zł

* 2006 r. - 4,6 mld zł

* 2007 r. - 5,3 mld zł

* 2008 r. - 5,9 mld zł

* 2009 r. - 6,4 mld zł

* 2010 r. - 6,5 mld zł

* 2011 r. - 6,4 mld zł

* 2012 r. - 6,6 mld zł

* 2013 r. - nie ma pełnych danych

Od 2014 r. stawka akcyzy na wyroby spirytusowe wzrosła o 15 procent i wynosi obecnie 5704 złotych, za 1 hektolitr czystego alkoholu etylowego.


Źródło


Lobby żydowskie szantażuje Forbesa

Redakcja polskiej edycji Forbesa opublikowała przeprosiny, aby nie być pozwana do sądu przez lobby żydowskie za cykl artykułów, jaki ujawnił zbyt wiele prawdy o działalności tej wspólnoty pasożytniczej w Polsce.

Według raportu JTA, żydowskiej agencji telegraficznej, polska edycja magazynu Forbes przeprosiła za trzy artykuły na temat restytucji mienia przedwojennych gmin żydowskich, które ukierunkowane zostały na opis działań przywódców zorganizowanej społeczności żydowskiej w Polsce i wielu innych organizacji żydowskich.

Przeprosiny za artykuły opublikowane we wrześniu, pojawiły się w wydaniu poniedziałkowym na stronie internetowej czasopisma.

We wrześniu br. „Forbes” zamieścił trzy teksty: artykuł dziennikarza tego miesięcznika Wojciecha Surmacza „Kadisz za milion dolarów” (powstał we współpracy z izraelskim dziennikarzem Nissanem Tzurem), felieton Seweryna Aszkenazego, prezesa stowarzyszenia Beit Warszawa, „Kim są nasi przywódcy?” i felieton „Żydowskie oskarżenie” Eryka Stankunowicza, pierwszego zastępcy redaktora naczelnego „Forbesa”. W tekstach oskarżano osoby ze Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce i Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego o to, że sprzedają warte miliony złotych nieruchomości przedwojennych wspólnot żydowskich zwracane im przez państwo. Pieniądze ze sprzedaży miały trafiać do prywatnych kieszeni.



Tekst w miesięczniku „Forbes” nie spodobał się Związkowi Gmin Wyznaniowych Żydowskich w Polsce i Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, a także Michaelowi Schudrichowi, naczelnemu rabinowi Polski. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, z żądaniem sprostowania zwrócili się oni do centrali koncernu Ringier Axel Springer Polska w Zurychu z pominięciem redakcji „Forbes Polska” i jego wydawcy Ringier Axel Springer Polska.

Polski wydawca „Forbesa” zamówił jednak ekspertyzy prawne w kancelarii Kochański Zięba Rapala i Partnerzy na temat szans wygrania procesu w razie niezamieszczenia sprostowania. – Wynikało z nich, że wydawnictwo ma duże szanse taki proces wygrać. Ale niemiecka centrala Springera ugięła się pod naciskiem Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP i zdecydowała, że „Forbes” musi teksty sprostować.

Sprostowanie dotyczy 15 błędów zawartych w artykule Surmacza. Redakcja je opublikowała, a w odrębnym oświadczeniu przeprosiła społeczność żydowską w Polsce. „Wyrażamy ubolewanie z powodu opublikowania nieuprawnionych twierdzeń o działaniu opisanych instytucji i osób na szkodę mienia i dziedzictwa społeczności żydowskiej w Polsce” – napisała. W oświadczeniu redakcja „Forbesa”, a także jego wydawca (Ringier Axel Springer Polska) przepraszają za trzy błędy z 15 wyszczególnionych w sprostowaniu: za to, że w tekście pojawiły się informacje, iż osoby wskazane w artykule czerpały korzyści z działalności organizacji żydowskich w Polsce, czyli ze sprzedaży odzyskanych cmentarzy w Toruniu, Gliwicach i w Lublinie, za stwierdzenie rozdzielające żydów na „prawdziwych” i „nieprawdziwych” oraz stwierdzenie, że we władzach organizacji żydowskich „prawdziwych żydów jest jak na lekarstwo„.

Kazimierz Krupa (występuje w odcinku VI Parady oszustów jako jeden z napastników na prof. Jasiewicza – przypis), redaktor naczelny miesięcznika „Forbes Polska”, nie zgadza się z większością zarzutów zamieszczonych w sprostowaniu. – Zgodnie z prawem prasowym mamy obowiązek publikowania sprostowań, które spełniają formalne wymogi. Bez względu na to, jaka jest prawda. Dziś w sprostowaniu można napisać każda bzdurę, nawet to że ziemia jest płaska, a wydawca musi je opublikować. W oświadczeniu odcięliśmy się zresztą od większości zarzutów, przyznając się tylko do błędów, które rzeczywiście popełniliśmy – mówi Krupa.

Nissan Tzur, izraelski dziennikarz piszący do dzienników „Maariv” i „The Jerusalem Post” (współpracował z Surmaczem przy tekście opublikowanym w „Forbesie”), nie ma takich oporów: – Po ukazaniu się naszego artykułu Piotr Kadličik, przewodniczący Gminy Wyznaniowej w Warszawie i rabin Schudrich wystosowali do władz Ringier Axel Springier list, w którym oskarżyli nas o nazizm, arabski terroryzm i antysemityzm. Poczułem się tak, jakbym wbito mi nóż w plecy. Jestem Żydem, a moi dziadkowie byli w obozie w Oświęcimiu. Jestem przekonany, że to centrala Springera zdecydowała o sprostowaniu. Odpowiadam tylko za swoje informacje zawarte w tekście, ale zamierzam wytoczyć proces Kadličkowi za zniesławienie – mówi Tzur.

Według JTA, „Forbes postanowił opublikować przeprosiny i sprostowania, aby uniknąć grożącego pozwu ze strony społeczności żydowskiej”.

W ten sposób, poprzez grożenie pozwami, żydowskie lobby jest w stanie cenzurować wiadomości. Forbes i inne serwisy informacyjne są pod pełną kontrolą żydowskiej mafii, i jeśli nawet redaktorzy tych mediów starają się od święta napisać kilka słów prawdy, od razu spotykają się z reakcją burków szczekających o „antysemityzmie”, jak Kadlcik, Schudrich i cała reszta kolonii pasożytniczej.

Źródło


Unia Europejska coraz bardziej zaczyna przypominać Związek Sowiecki. Otóż okazuje się, że choć nie jest państwem posiada już prywatną, tajną armię, nazywa się ona EUROGENDFOR(CE) a powstała w 2006 roku i była już użyta na ulicach Madrytu i Aten. Pałujący Greków czy Hiszpanów nie byli ich współrodakami, im jak się okazuje tamtejsze władze już nie ufają. Byli to obcy funkcjonariusze, którym wypożyczono uniformy policyjne danego kraju. Natomiast początki organizacji nadzwyczajnych sił unijnych datują się na rok 2003 r., gdy przez Niemcy zaczęły przetaczać się transporty z odpadami z reaktorów atomowych. Przeciwko demonstrującym Niemcom skierowano siły złożone w sporej ilości Francuzów a także Polaków.

Oddziały EUROGENDFOR(CE) mają szczególną strukturę zapewniającą pełną autonomię, ponieważ nie odpowiadają za swoje czyny, ani przed parlamentami krajowymi, ani europejskim tylko przed swym dowództwem. EGF jest pierwszym organem wojskowym Unii Europejskiej na poziomie ponadnarodowym. Złożony z Żandarmerii Wojskowej, może być uprawniony do interwencji na obszarach kryzysowych pod egidą NATO, ONZ, UE i koalicji utworzonej ad hoc w poszczególnych krajach i wzywającej ich interwencji.

Zbrojne oddziały wyłączone są spod jurysdykcji sądowej krajów, w których przyjdzie im działać a ich funkcjonariusze objęci są immunitetem, co więcej – nie można ich pociągnąć do odpowiedzialności materialnej za poczynione szkody. EUROGENDFOR(CE) to uzbrojony korpus, który ma pełną autonomię, a także nietykalność. Zadania, jakie mu przysługują to m.in. zapewnienie bezpieczeństwa publicznego i porządku publicznego; kontrola, doradztwo i nadzór nad lokalną policją, w tym możliwość prowadzenia śledztw, wykonywanie obowiązków straży granicznej; pozyskiwanie informacji i prowadzenie operacji wywiadowczych. Po cóż nam zatem armia, po cóż policja i służby, jeśli tak szerokie prerogatywy powierzymy bliżej nieokreślonym obcym wojskom?

Użycie oddziałów EUROGENDFOR(CE) wprowadził traktat z Velsen w Holandii z 18 października 2007 roku podpisanym tylko przez Holandię, Hiszpanię, Portugalię, Włochy i Francję. Siedziba główna znajduje się w mieście Vicenza (Włochy), w niewielkiej odległości od amerykańskiego obozu militarnego. I nagle okazuje się, że powyższy traktat ma obowiązywać Polskę, choć ta nie był jego sygnatariuszem.



Źródło: stopsyjonizmowi.wordpress.com/2013/02/07/unia-przypomina-zsrr/more-36370
Najlepszy komentarz (56 piw)
Smutas • 2013-02-08, 13:38
Szeryfian, nic ci UE nie dało. Znaczy najpierw zabrało, potem opłaciło tysiące swoich urzędników i rzuciło ci ochłapy. A ty jak naiwny piesek im chcesz służyć...
15 tysięcy firm upadnie...
Mr.Drwalu • 2013-02-07, 23:08


W ciągu dwóch lat od wejścia w życie dyrektywy, która ma ograniczyć delegowanie pracowników do pracy za granicą, upadnie 15 tys. Polskich firm, a wpływy ze składek ZUS zmaleją o 2 mld zł rocznie - wyliczył Instytut Zatrudnienia Transgranicznego.


Pod koniec lutego projekt nowej dyrektywy dot. delegowania pracowników za granicę ma być głosowany w Komisji ds. Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów. Celem dyrektywy jest zapobieganie obchodzeniu lub nadużywaniu przepisów.

Instytut Zatrudnienia Transgranicznego przeprowadził na zlecenie Izby Pracodawców Polskich analizę skutków planowanej dyrektywy tzw. "wdrożeniowej", dotyczącej egzekwowania dyrektywy 96/71/WE ws. delegowania pracowników.

Instytut przeanalizował obroty, zyski oraz koszty pozapłacowe 585 polskich przedsiębiorców, będących eksporterami. Pod koniec listopada i na początku stycznia spotkał się też ze 158 pracodawcami, delegującymi w sumie ponad 22 tys. polskich pracowników za granicę.

IZT policzył, że wejście w życie nowej dyrektywy spowoduje w ciągu dwóch lat od jej wdrożenia likwidację lub upadłość ok. 15 tys. polskich przedsiębiorców zajmujących się delegowaniem pracowników za granicę, w tym ponad 13,5 tys. mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw.

Według Instytutu wdrożenie dyrektywy spowoduje uszczuplenie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i innych funduszy, np. Funduszu Pracy, do których trafiają składki za pośrednictwem ZUS o ok. 2 mld zł rocznie. Z kolei wpływy do budżetu państwa z podatków mogą zmaleć o 1,8 mld zł rocznie.

IZT wykazał, że w ciągu pięciu lat od wdrożenia dyrektywy na trwałe wyjedzie z kraju ok. 200 tys wykwalifikowanych pracowników. W okresie ośmiu lat trwała emigracja obejmie około 0,5 mln osób w wieku 20-40 lat oraz ich rodziny.

Z danych IZT wynika, że przez rok, od lipca 2011 r. do końca czerwca 2012 r., delegowaniem pracowników za granicę zajmowało się ok. 21 tys. polskich przedsiębiorstw. Głównie były to spółki z ograniczoną odpowiedzialnością (ponad 3,5 tys. spółek) oraz firmy jednoosobowe (ponad 9,5 tys. podmiotów). Polscy przedsiębiorcy delegowali w tym czasie ponad 215 tys. pracowników za granicę. Ponad 1,5 tys. podmiotów delegowało jednocześnie powyżej 100 pracowników.

Wyliczenia IZT pokazały, że składki odprowadzone w tym czasie w Polsce do ZUS od wynagrodzeń delegowanych pracowników przekroczyły 2,5 mld zł. Wpływy budżetu państwa z podatku dochodowego wpłacanego od wynagrodzeń delegowanych pracowników przekroczyły w tym czasie 2,2 mld zł.

Pod koniec lutego projekt nowej dyrektywy dot. delegowania ma być głosowany w Komisji ds. Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów. Celem dyrektywy ma być zapobieganie obchodzeniu lub nadużywaniu przepisów.

Dyrektywa ma przede wszystkim ma wprowadzić definicję oddelegowania, co pociągnie za sobą przede wszystkim skutki w zakresie prawa pracy. O tym, czy polska firma oddeleguje pracowników za granicę, ma decydować m.in. to, czy w Polsce prowadzi ona "znaczną część" swojej działalności i czy tu zatrudnia personel administracyjny. Warunkiem oddelegowania ma być też "wyjątkowo ograniczona liczba wykonanych umów lub kwota obrotu uzyskanego w państwie członkowskim prowadzenia działalności".

Polskie firmy i eksperci obawiają się, że tak niejasne kryteria spowodują preferowanie firm z dużym kapitałem, ze "starej" Unii, na niekorzyść firm z naszego regionu Europy.


Obawy polskich firm i prawników dotyczą też tego, jak nowa dyrektywa przełoży się na inne, obowiązujące już dziś przepisy dotyczące delegowania pracowników. Chodzi głównie o opodatkowanie i oskładkowanie wynagrodzeń delegowanych pracowników.

Źródło: wpolityce.pl/wydarzenia/46535-15-tysiecy-firm-upadnie-a-wplywy-do-zus-...
Najlepszy komentarz (146 piw)
ostatni • 2013-02-08, 4:40
No tak. Wszystko rozpierdolone, to teraz trzeba dojebać zdychający kraj. Weźmy taki przykład, mocno uproszony. Jest dwóch facetów, jeden produkuje rowery, drugi pralki, sprzedają je po 800 złotych. Jeśli kupią od siebie na wzajem produkty to dalej mają po te tysiąc złotych. Ale jeśli kupią te rzeczy w tej samej cenie z zagranicy, to mają już po 2 stówki. To taki prosty przykład dla lemingów, żeby kurwy pojęły co zrobił donek przez ostatnie 6 lat. A mianowicie rozjebał cały przemysł, nie dość, że możemy kupować tylko rzeczy z zagranicy, to nie mamy czego eksportować by kasa do nas wróciła. Stocznie, huty, kopalnie, wszystko w pizdu w zamian za pochwałę angeli i ku chwale dziadziunia co przed wojną był polskim kolejarzem... Ostatnią rzeczą jaka nas ratuje jest rolnictwo, które rudy rozjebie swoimi negocjacjami nad budżetem UE, zapewne obetną rolnikom dopłaty w zamian za kasę na przekręty na autostradach. Dodatkowo na terenach "odzyskanych" trwa intensywne sprzedawanie przez skarb państwa gruntów rolnych Niemcom przy użyciu tak zwanych "słupów". W Szczecinie i okolicach trwają intensywne protesty. Gdyby w rządzie byli Polacy to na wieść o takiej sprawie ministrowie jeden z drugim powinni kurwicy dostać, a tutaj cisza, nasza kochana władza twierdzi, że sprawie się przyglądają, udają jakieś kontrole a ziemia idzie w łapy szwabów. Przemysł zniszczyli i sprzedali, jeszcze tylko ziemię trzeba oddać. Na chuj się produkuję, i tak jedna z drugą bezmózgą kurwą pójdzie za 2 lata na wybory i odpierdoli to samo co w 2007 i 2011. Do dzieła lemingi!