Jak Żandarmeria Wojskowa do ślubu dziewictwo żołnierskie doholowała
To była środa, piękny letni wieczór. Siedzieliśmy w naszym nieoznakowanym operacyjnym żuku-blaszaku i się prażyliśmy jak śledzie w puszce włożone do piekarnika. Żuk stał nieopodal opolskiej restauracji „Wypoczynek”, która leży na wylocie trasy do Wrocławia.
Tam w latach 90. był znany w okolicy parking rozkoszy. Biedne dziewczyny z nieodległego Lewina, Łosiowa, Brzegu dorabiały czekały tam na TIR-owców, tudzież na białoskarpetkowych biznesmenów świeżego miotu, aby szybką laską, zrobioną w szoferce lub na tylnym siedzeniu leasingowanego opla, dorobić do skromnych zasiłków swoich narzeczonych, a czasem nawet już mężów. To było świeżo po ustrojowej zmianie, niektórym trudno było odnaleźć się w nowych czasach, emigracja londyńsko-holenderska miała dopiero nastąpić – na tym wszystkim korzystały podbrzusza kierowców, a czasem i żołnierzy. Nieopodal „Wypoczynku” stało bowiem wojsko. Dużo zacnego pancernego wojska, rozlokowanego w koszarach przy ulicy Niemodlińskiej. No więc siedzimy sobie tak tego wieczora i patrzymy przez szyby żuka, jak szwej w mundurze moro, bez czapki i z poluzowanym pasem, targuje się namiętnie o coś ze stadkiem kurewek. I prosi je, i składa ręce błagalnie i wygraża, i odchodzi, aby potem nagle zawrócić z jeszcze większą mordą.
No cóż, nie było to regulaminowe zachowanie, a i strój żołnierza też nie – bynajmniej. Postanowiliśmy interweniować. Zaskoczyliśmy ich z tego żuka, nawet nie zdążył uciec. Panny też niestrachliwe, bo one się bały tylko policji. Żandarm wojskowy to mógł takiej jednej czy drugiej co najwyżej nadmuchać. Pod warunkiem, że najpierw zapłacił. Ile? I tu właśnie był pies pogrzebany.
Bo żołnierzyk, cośmy go obserwowali dlatego tak się namiętnie targował jak Arab na straganie, bo miał zaledwie 20 złotych. A one za tak małą kwotę nie chciały mu zrobić nawet ręką. Tym bardziej, że on domagał się „pełnej obsługi” (wówczas określenie „full wypas” jeszcze nie było w użyciu).
Ale domagał się nie dlatego, że był taki spragniony, ale dlatego, że był taki... niedoświadczony.
Jak już wspomniałem, była środa. A chłopak w sobotę miał... weselisko. W Byczynie, tam mieszkała jego żona. On sam był z Wielkopolski. Miał już nawet podpisany urlop na te okoliczność.
Nie, nie chodziło mu o szybki kawalerski wieczór w krzakach z panną z przydrożnego parkingu. Jemu chodziło o nauki. Bo był... prawiczkiem i nie chciał dać plamy w noc poślubną. Ale miał tylko 20 złotych, a za takie pieniądze trudno było znaleźć korepetytorkę. Próbował prośbą, próbował groźbą, próbował na litość. Nic z tego.
No i się zrobił problem, bo to jego wyjście na kurewki to była lewizna. Gdybyśmy to zgłosili, zabraliby mu urlop i nie pojechałby na własny ślub. A tam weselisko już przygotowane, świniaki nabite, wódka schłodzona, obrusy wykrochmalone... Chłopak nie dość, że nie stracił dziewictwa, to jeszcze mógłby stracić żonę.
Co zrobiłem? No cóż, żandarm też człowiek. Puściliśmy mu to płazem. Jego żona nawet nie wie, że zawdzięcza polskiej Żandarmerii Wojskowej to, że te dziewictwo jej męża aż do ślubu doholowała.
Bo jak powiedziała nam jedna z parkingowych dziewczyn, chłopak mia plan wrócić do jednostki, pożyczyć stosowną kwotę i wrócić po nauki. Aleśmy mu w tym przeszkodzili.
zajumane: koledzyzwojska.pl