Dzisiaj pijemy...
Opis:
Polska, wschód, bardzo daleki, głęboki i dziki wschód. Miejsce zapomniane przez polityków, boga i większość operatorów sieci telefonii komórkowych. Przeszło 3 lata temu mieliśmy okazję poznać typowy dzień rozrywkowy jednego z młodych, tubylczych humanoidów - piątek. Okrywaliśmy się wtedy fałszywym oburzeniem, przywdziewaliśmy maski moralnie poprawnych obywateli, nie dostrzegając swego zakłamania i dulszczyzny, które to uniemożliwiały spojrzenie w lustro i stwierdzenie, iż takie zwierzę, taki mały żul drzemie w każdym z nas. Dziś powracamy do znajomej już miejscowości (Stężycy*) i sprawdzamy, jak zmieniło się życie naczelnych targanych przez 3 podstawowe siły niszczące ten nadwiślański kraj - alkoholizm, biedę i katolicyzm. Czy tym razem odnajdziemy w przedstawionym obrazie samych siebie, czy nadal w swej polaczkowości i hipokryzji będziemy się wypierać postaw głównych bohaterów, jednocześnie odliczając ostatnie godziny dzielące nas od piątku, piąteczka, piątunia, kiedy to napoje o wysokiej procentowej zawartości etanolu pozwolą nam zapomnieć o codziennej marności przeciętnego, nadbałtyckiego żywota - niby w centralnej Europie, a jednak jakby w Afryce. Niniejszy dokument jest swoistym studium nędzy nad upadkiem i degeneracją upodlonego przez dwa wieki zaborów i rządzonego przez odwiecznych, historycznych wrogów, z Watykanem na ich czele, kondominium. Ujrzymy nie tylko nostalgiczny zwrot ku czasom komunizmu, ataki psychozy eklezjogennej, czy też dziwne, pseudopogańskie zwyczaje dotyczące załatwiania potrzeb fizjologicznych. To co przede wszystkim powinniśmy dostrzec to klasyczne upodlenie wchodzącego w dorosłość przedstawiciela klasy proletariatu, na tle przytłaczającego majątku i pychy spasionego kleru, ujeżdżającego garby ludzi jego pokroju, lecz o niższym progu odporności psychicznej. Choć podmiot liryczny dostrzega wroga w swym otoczeniu, kilkunastoletnie pranie mózgu wyraźnie odciska piętno na umyśle tegoż, czego skutki zaobserwować możemy w podejmowanych przez niego działaniach, zubożeniu wachlarza rozrywek do kompulsywnego spożycia alkoholu i celebracji bliżej nieokreślonej istoty o imieniu Artur - zastępczego bożka, kozła ofiarnego i kompana do picia w chwilach samotności. Gdzie jest granica absurdu? Ile jeszcze istnień musi zostać zmarnowanych przez polskiego molocha, nim wstanie on z kolan i przepędzi 1000 letnich pasożytów ze swoich ziem, odtruwając zarazem dekadenckie społeczeństwo o wyraźnych skłonnościach autodestrukcyjnych? Jak w ogóle w niby to rozumnej cywilizacji białego człowieka mogło dojść do sytuacji, w której ludzie konają na podłogach swoich melin w wyniku życiowej nieporadności spowodowanej biedą i przytłaczającym butem tłustego katabasa? A może to już nie homo sapiens? Może to tylko homo polacus, gatunek skazany na wymarcie z powodu notorycznego nieprzystosowania do czasów, w których przyszło im się pojawić? Błąd ewolucyjny, polityczny, czy po prostu celowa atrakcja turystyczna w postaci skansenu dla odwiedzających go bogatych Niemców, Francuzów, czy Anglików? Właściwie brakuje już tylko tabliczki "Nie dokarmiać Polaków!" przy przejściach granicznych...
Opis:
Polska, wschód, bardzo daleki, głęboki i dziki wschód. Miejsce zapomniane przez polityków, boga i większość operatorów sieci telefonii komórkowych. Przeszło 3 lata temu mieliśmy okazję poznać typowy dzień rozrywkowy jednego z młodych, tubylczych humanoidów - piątek. Okrywaliśmy się wtedy fałszywym oburzeniem, przywdziewaliśmy maski moralnie poprawnych obywateli, nie dostrzegając swego zakłamania i dulszczyzny, które to uniemożliwiały spojrzenie w lustro i stwierdzenie, iż takie zwierzę, taki mały żul drzemie w każdym z nas. Dziś powracamy do znajomej już miejscowości (Stężycy*) i sprawdzamy, jak zmieniło się życie naczelnych targanych przez 3 podstawowe siły niszczące ten nadwiślański kraj - alkoholizm, biedę i katolicyzm. Czy tym razem odnajdziemy w przedstawionym obrazie samych siebie, czy nadal w swej polaczkowości i hipokryzji będziemy się wypierać postaw głównych bohaterów, jednocześnie odliczając ostatnie godziny dzielące nas od piątku, piąteczka, piątunia, kiedy to napoje o wysokiej procentowej zawartości etanolu pozwolą nam zapomnieć o codziennej marności przeciętnego, nadbałtyckiego żywota - niby w centralnej Europie, a jednak jakby w Afryce. Niniejszy dokument jest swoistym studium nędzy nad upadkiem i degeneracją upodlonego przez dwa wieki zaborów i rządzonego przez odwiecznych, historycznych wrogów, z Watykanem na ich czele, kondominium. Ujrzymy nie tylko nostalgiczny zwrot ku czasom komunizmu, ataki psychozy eklezjogennej, czy też dziwne, pseudopogańskie zwyczaje dotyczące załatwiania potrzeb fizjologicznych. To co przede wszystkim powinniśmy dostrzec to klasyczne upodlenie wchodzącego w dorosłość przedstawiciela klasy proletariatu, na tle przytłaczającego majątku i pychy spasionego kleru, ujeżdżającego garby ludzi jego pokroju, lecz o niższym progu odporności psychicznej. Choć podmiot liryczny dostrzega wroga w swym otoczeniu, kilkunastoletnie pranie mózgu wyraźnie odciska piętno na umyśle tegoż, czego skutki zaobserwować możemy w podejmowanych przez niego działaniach, zubożeniu wachlarza rozrywek do kompulsywnego spożycia alkoholu i celebracji bliżej nieokreślonej istoty o imieniu Artur - zastępczego bożka, kozła ofiarnego i kompana do picia w chwilach samotności. Gdzie jest granica absurdu? Ile jeszcze istnień musi zostać zmarnowanych przez polskiego molocha, nim wstanie on z kolan i przepędzi 1000 letnich pasożytów ze swoich ziem, odtruwając zarazem dekadenckie społeczeństwo o wyraźnych skłonnościach autodestrukcyjnych? Jak w ogóle w niby to rozumnej cywilizacji białego człowieka mogło dojść do sytuacji, w której ludzie konają na podłogach swoich melin w wyniku życiowej nieporadności spowodowanej biedą i przytłaczającym butem tłustego katabasa? A może to już nie homo sapiens? Może to tylko homo polacus, gatunek skazany na wymarcie z powodu notorycznego nieprzystosowania do czasów, w których przyszło im się pojawić? Błąd ewolucyjny, polityczny, czy po prostu celowa atrakcja turystyczna w postaci skansenu dla odwiedzających go bogatych Niemców, Francuzów, czy Anglików? Właściwie brakuje już tylko tabliczki "Nie dokarmiać Polaków!" przy przejściach granicznych...