Tak, angielski wymagany. Trzeba było uważać w szkole.
To tylko minuta, więc wytrzymajcie do punktu kulminacyjnego
Proszę tylko nie brać moich słów za obrazę. Po prostu mam wrażenie, że treść mojego postu nie została przeczytana dokładnie - być i może to, że jesteś w pracy miało na to wpływ.
Ogółem mam swoją wizję tego, dlaczego jestem osobą wierzącą i ma ona właśnie spory związek z nauką. Niestety, w wierze i nauce istnieje taki problem, że zawsze dochodzi się do rachunku prawdopodobieństwa, który składa się z tylko dwóch możliwości "tak" lub "nie". Po prostu są teorie, w których me myślenie podąża w taki sposób, że ostatecznie - osobiście - nie wyobrażam sobie nie wierzyć. To jest tylko i wyłącznie moja opinia, moje odczucie. Podobnie mają właśnie moi koledzy, znajomi z wrocławskich uczelni.
Dowody na istnienie Boga istnieją, jak i nie istnieją. Prawdziwość w nich zawarta jest tak samo prawdopodobna jak zwyczaje starożytnych cywilizacji (włącznie z "cudami", mającymi miejsce w ich zapiskach dotyczących wiary). Z tą jednak różnicą, że tych drugich jest więcej, jako że dotyczyły większej grupy osób(za wykluczeniem "cudów").
My po prostu musimy wybrać, mamy pięćdziesiąt procent.
Mam nadzieję, że to iż zwracam się w formie "Ty" nie jest tutaj źle odbierane.
Dziękuję i pozdrawiam!
Ergo wierzenie w coś, co nie zostało dowiedzione jest, ujmując to kolokwialnie, oszołomstwem.
Ja się w żaden sposób nie czuję urażony, a nieuważne czytanie mi się zdarza. Jak każdemu zresztą. Niemniej jednak nie chciałem wrzucać całości opracowania. Pewnie bym przekroczył limit znaków w poście w ogóle. Wybrałem fragment, który mówi najwięcej.
Jeśli chodzi o dowody na istnienie boga, to chętnie bym się z nimi zapoznał. Jak dotąd trafiałem wyłącznie na demagogię, debilizmy i oszołomów. Perełki, które coś tam logicznie próbowały wyjaśniać nie wytrzymały prób podważenia ich dowodów (aczkolwiek szacun dla nich za próby i trzymanie się metod naukowych w tak trudnej kwestii jak wiara). Może to będzie coś nowego?
______________
Homo doctus in se semper divitias habet.
Primo przeanalizuj swoją wypowiedź pod kątem logicznym. Nie można dowodzić nieistnienia, dopóki nie zostanie dowiedzione istnienie. Ergo wierzenie w coś, co nie zostało dowiedzione jest, ujmując to kolokwialnie, oszołomstwem. Z punktu widzenia cynicznej logiki nie ma znaczenia, kto ma rację po śmierci. Jako ateista żyję bardziej w zgodzie z zasadami waszego boga niż większość katolików, więc do waszego nieba prędzej trafię ja niż oni. To tak tylko na marginesie.
Wasza wiara to wasza sprawa i chuj nam do tego, zgodzę się w pełni. A co z naszą niewiarą? Czy to nasza sprawa i chuj wam do tego? To chyba sprawiedliwe rozwiązanie, prawda? To dlaczego ja muszę płacić podatki na twój kościół? Dlaczego moje dzieci zmusza się w szkole do nauki religii? Dlaczego konkordat został podpisany dla wszystkich obywateli i wszyscy obywatele zrzucają się na waszą mitologię? Dlaczego to wasza moralność rządzi powszechnie obowiązującym prawem? Dlaczego zakaz aborcji nie dotyczy wyłącznie katolików? Dlaczego kościół walczy o ustawowe ograniczenie in vitro dla wszystkich obywateli a nie tylko swoich owieczek? Dlaczego to wasi kapłani są w komisji bioetyki?
Tak więc jakby szczytna nie była idea twojego posta, to nie ma wyjścia, trzeba go skwitować krótko: pierdolisz, że aż zęby bolą.