Czym są służby specjalne i kto za nimi stoi, a także co łączy tych ludzi z prezydentem Bronisławem Komorowskim? - Właśnie te pytania najczęściej zadają Polacy Wojciechowi Sumlińskiemu, jednemu z najlepszych dziennikarzy śledczych w kraju. Człowiekowi, który wszedł tak głęboko w świat z pogranicza polityki i mafii, że omal nie przypłacił za zdobytą wiedzę własnym życiem. A jednak przetrwał i dziś ze zdwojoną siłą walczy z tymi, dla których Polska to tylko kawał sukna, z którego próbują rwać dla siebie jak najwięcej.
#bezprawie
Czym są służby specjalne i kto za nimi stoi, a także co łączy tych ludzi z prezydentem Bronisławem Komorowskim? - Właśnie te pytania najczęściej zadają Polacy Wojciechowi Sumlińskiemu, jednemu z najlepszych dziennikarzy śledczych w kraju. Człowiekowi, który wszedł tak głęboko w świat z pogranicza polityki i mafii, że omal nie przypłacił za zdobytą wiedzę własnym życiem. A jednak przetrwał i dziś ze zdwojoną siłą walczy z tymi, dla których Polska to tylko kawał sukna, z którego próbują rwać dla siebie jak najwięcej.
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
PODAWAJCIE DALEJ!
Materiał i opis NIE mój. Z tego co słyszałem od ludzi to ponoć jest prawda że żadnej burdy nie było a Policja z nudów zrobiła sobie zabawę.
Mieli bić, razić paralizatorem, polewać wodą, zaklejali usta taśmą. Jeden z zatrzymanych popełnił samobójstwo. Siedleccy policjanci nadal pracują.
Przestępcy często oskarżają policję o stosowanie niedozwolonych metod i wymuszanie zeznań biciem. Na ogół nikt im nie daje wiary. W tym przypadku jest inaczej. 20 czerwca 2013 r. prokurator Wiesław Tulikowski z Chełma Lubelskiego postawił zarzuty naczelnikowi Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Siedlcach i czterem jego podwładnym.
- To pierwsza na taką skalę sprawa w Polsce - mówi mec. Mikołaj Pietrzak z kancelarii Pietrzak & Sidor, która reprezentuje rodziców Jędrzeja Kryszkiewicza. Tego, który zabił się po przesłuchaniach w siedleckiej policji.
Policjantom grozi od roku do dziesięciu lat więzienia za "przemoc, groźbę bezprawną, znęcanie się" w celu uzyskania zeznań (art. 246 kk). Zarzuty mają naczelnik, aspirant sztabowy Wiesław P. (odznaczony medalem za długoletnią służbę), i jego podwładni: młodsi aspiranci Jarosław K., Adam Ch. i Grzegorz P. oraz starszy sierżant Grzegorz R. Znęcać mieli się nad trzema sprawcami kradzieży w sklepie jubilerskim w Siedlcach.
Samobójstwo
24 sierpnia 2012 r., tydzień po wyjściu z izby zatrzymań w siedleckiej komendzie, 19-letni Jędrzej Kryszkiewicz popełnia samobójstwo niedaleko swojego domu w Ostrowie Wielkopolskim. Zostawia list pożegnalny: "Wybaczcie mi, to jedyny ratunek dla duszy mojej. Tylko w ten sposób mogłem się uratować. Módlcie się za mnie".
Gdyby nie to samobójstwo, sprawy przeciwko policjantom z Siedlec mogłoby nie być. Jest, bo rodzice Jędrzeja uważają, że przyczyną śmierci syna były wydarzenia w komendzie.
Rozmawiamy w ich domu w Ostrowie. Opowiadają, że Jędrzej, który wcześniej trenował sztuki walki i był nawet mistrzem Polski juniorów, po urazie kręgosłupa musiał zrezygnować ze sportu i "wpadł w złe towarzystwo". Nie zaprzeczają, że okradł jubilera. - Ale to nie usprawiedliwia tego, co z nim robiła policja - mówi ojciec Tomasz Kryszkiewicz.
Po śmierci syna skontaktował się z biurem spraw wewnętrznych policji. Opowiedział, co Jędrzej mówił o torturach podczas przesłuchania. - W BSW nie chcieli zamieść sprawy pod dywan. Powiedzieli, byśmy złożyli wniosek, by sprawą zajęła się inna prokuratura niż w Siedlcach - wspomina matka Małgorzata Kryszkiewicz. I chociaż śledztwo o doprowadzenie Jędrzeja do targnięcia się na własne życie zostało umorzone, to sprawę znęcania się prokurator potraktował inaczej.
"Rozpytanie"
14 sierpnia 2012 r. do komendy w Ostrowie Wlk. przyjeżdżają policjanci z Siedlec odległych o prawie 400 km. Mają zabrać Jędrzeja Kryszkiewicza i jego dwóch kolegów: 29-letniego Mariusza M. i 22-letniego Mateusza G. To oni okradli jubilera na jednej z głównych ulic Siedlec.
Rabunek wyglądał tak: pierwszy do jubilera wszedł Maciej P., mieszkający w Siedlcach kolega Jędrzeja. Poprosił, by mu pokazać złote łańcuszki. Gdy ekspedientka wyjęła kilka pudełek, do sklepu wpadł Jędrzej. Wyrwał jej pudełka, wybiegł i odjechał samochodem, w którym czekali dwaj koledzy. Obsługa sklepu skojarzyła, że Maciej P. jest wspólnikiem złodziei, i nie wypuściła go aż do przyjazdu policji.
Na przesłuchaniu Maciej P. podał nazwiska pozostałych. Informacje przekazano policji w Ostrowie, która złodziei wyłapała.
Po przewiezieniu zatrzymanych do Siedlec policjanci z wydziału kryminalnego komendy miejskiej przez kilka godzin prowadzili tzw. rozpytanie. Złodzieje się przyznali. To właśnie wtedy policjanci mieli dopuścić się przemocy. Co działo się w pokojach wydziału kryminalnego - mówią materiały śledztwa.
Podtapianie, paralizator
Mariusz M. zeznał, że przed wejściem do policyjnego auta "dostał łokciem w twarz" od jednego z funkcjonariuszy i został porażony paralizatorem:
„Ten policjant powiedział, że jedziemy teraz na Kresy Wschodnie, tam kończą się humanitaryzm i prawa człowieka”. „Ten, do którego zwracali się »naczelniku «, wydawał polecenia, że mamy być uciszeni, abyśmy nie krzyczeli”. „Wypowiedział do mnie takie słowa, że oni są takimi samymi bandytami jak my, z tym że oni działają w imieniu prawa, a my przeciwko niemu”. „Naczelnik ostrzegał, że jeśli zmienię zeznania u prokuratora, to będę osadzony w areszcie w Siedlcach, a oni tam mają swoich ludzi i będę cwelem”.
„Leżąc na podłodze, słyszałem, jak przesłuchują Jędrzeja. Przez dłuższy czas się nie przyznawał i oni go bili. Jędrek krzyczał, błagał, żeby nie bili, potem słyszałem, jak kazali mu siadać na biurku i wkładać jądra do szuflady, słyszałem też, jak oni mu ubliżali, mówiąc do niego »ciota «”.
„Naczelnik mówił, że mamy być tak bici, aby nie było słychać, jak krzyczymy. Mówił: »zakneblujcie im mordy, bo się drą jak baby na porodówce «”.
"Funkcjonariusz z blizną na ręce był głównym moim oprawcą, raził mnie paralizatorem, bił pałką po głowie i po uszach, deptał po głowie. Kiedy inny policjant bił pałką po piętach, on zasłaniał mi usta ręką, żebym nie krzyczał. To ten policjant zdjął mi spodenki do kolan, polał moje genitalia wodą, straszył, że jeżeli się nie przyznam, to pojadę do lasu. Mówił, że będę przesłuchiwany jak w Guantanamo, prawdopodobnie on przyniósł do pokoju wiadro i wodę w litrowych butelkach po coli. Pytał, czy trenowałem pływanie, że dowiem się, dlaczego w Guantanamo wyciągają z nich wszystko, co wiedzą".
"Nawet jak się zacząłem przyznawać, byłem bity. Przewrócili mnie na plecy, położyli na twarz ręcznik, zaczęli delikatnie lać wodę wokół głowy, za chwilę wszedł naczelnik i powiedział, żeby mi dojebać po raz ostatni i żeby mi do głowy nie przyszło wycofywać wyjaśnień u prokuratora, bo i tak dostanę sankcję w Siedlcach, a oni będą mnie cały czas brać na przesłuchania".
"Ten, co wszedł, odchylił mi głowę tak, że leżałem jednym uchem na linoleum, a na drugie mi nadepnął. Stojąc nade mną, zaczął mnie rytmicznie uderzać pałką w czubek głowy. Słyszałem, jak w pokoju obok Jędrek jest rażony prądem i krzyczy. Leżałem twarzą do ziemi, policjant podszedł do mnie, zdjął mi spodenki krótkie, majtki ściągnął na wysokość butów, wziął butelkę po coca-coli i zaczął polewać wodą, woda poleciała mi na genitalia, powiedział, że zaraz zostanę rozdziewiczony, dołożył paralizator do jąder i go włączył".
Z zeznań Mateusza G.:
"Policjant wywrócił mnie na ziemię, wcześniej miałem wrażenie, że robiłem jakieś fikołki, potem pamiętam, że leżałem twarzą do parkietu między biurkami". "Paralizator przyniósł jeszcze jeden funkcjonariusz. Powiedział, że oni mi dzisiaj cały ten paralizator wyładują". "Ten wysoki zdjął mi adidasy z nóg i uderzył twardą grubszą czarną pałką po piętach". "O tym, że tu jest wschód i tu nie ma demokracji, powiedział ten najgrubszy policjant".
Szuflada na genitalia
Zeznania dziewczyny Mariusza M.:
"Mariusz mówił mi, że widział, jak Jędrek siedział na biurku bez majtek i szufladą miał przytrzaskiwane genitalia". "Widziałam u Mariusza sine małżowiny uszne, kropki na ciele, były czerwone i wyglądały jak przypalone od papierosa, miał sine stopy i kulał".
Zeznania dziewczyny Mateusza G.:
"Na plecach miał kropeczki czerwone, bolało go to. Chciałam, żeby pojechał do szpitala na obdukcję, ale on, bał się, że jak pojedzie jeszcze raz do Siedlec, to go zabiją, jak się dowiedzą, że był na obdukcji".
Zeznania brata Jędrzeja Kryszkiewicza:
„Jędrek mówił o torturach. Mówił, że policjanci polewali go zimną wodą, że jak się nie przyznawał do czegoś, to siłą wzięli go do jakiejś szafki i przytrzaskiwali jądra drzwiami”. „Mówił, że przesłuchiwało go ok. 5 policjantów, jeden mówił »ja jestem sadystą i chuj «, że »tu jest Białoruś «. Widziałem u brata ślady po paralizatorze na nogach, karku i na wewnętrznych stronach ud. Jędrek mówił, że paralizatorem był rażony po jądrach”. „Jędrek żałował, że od początku się nie przyznał, bo wtedy nie miałby przytrzaskiwanych jąder”.
Zeznania ojca Jędrzeja: "W czasie bicia syn miał usta zaklejone taśmą".
Co ma prokurator
Zeznania zatrzymanych i ich bliskich to niejedyne dowody. Mariusz M. i Mateusz G. rozpoznali na zdjęciach policjantów, którzy mieli ich bić. Opis pomieszczeń, gdzie byli "rozpytywani", zgadza się z wyglądem pokojów wydziału kryminalnego w Siedlcach, zeznania składali niezależnie od siebie (przebywają w różnych aresztach w Polsce za inne przestępstwa). I najważniejsze: Jędrzej Kryszkiewicz i Mariusz M. po powrocie do Ostrowa poddali się obdukcji lekarskiej - potwierdziła obrażenia po pobiciu i ślady po paralizatorze.
Czy prokurator ma jeszcze inne dowody? Na razie to tajemnica śledztwa. Do udowodnienia policjantom winy przed sądem droga daleka.
Rodzice Kryszkiewicza zgłosili jego śmierć do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Mimo umorzenia w tej części śledztwa uważają, że maltretowanie przyczyniło się do samobójstwa syna. Po powrocie do domu wciąż się bał, "nie był sobą". - Wczoraj miałby 20. urodziny. Chciałabym normalnie przechodzić po nim żałobę i do tych wydarzeń nie wracać, ale nie mogę tego tak zostawić - mówi Małgorzata Kryszkiewicz.
- Nie mogą pozostać bezkarne działania tych, którym tytuł i odznaka służą jako osłona do działań zwyrodniałych, okrutnych i łamiących prawo - dodaje ojciec.
Przywróceni do służby
Komenda w Siedlcach to odnowiony budynek w centrum miasta. Przy wejściu wyłożone lokalne czasopismo. Na okładce zdjęcie komendanta i tytuł "Komendant z pasją". Podinspektor Marek Fałdowski przyjmuje mnie w gabinecie, przez okno widać sąsiedni budynek wydziału kryminalnego. Mówi, że nie wierzy w winę podwładnych.
- To wartościowi i oddani funkcjonariusze, przebieg ich służby był nienaganny. Do tej pory nie miałem do nich najmniejszych uwag. Chciałbym wierzyć, że sąd wyda wyrok uniewinniający, że policjanci zostaną oczyszczeni - powtarza kilka razy.
Nie przekonują go zebrane przez prokuratora dowody. Zresztą, jak mówi, nie zna ich. Policjantów zawiesił na krótko, więc już wrócili do pracy. - Nie miałem podstaw, by ich dalej zawieszać. Art. 39 ustawy o policji mówi, że zawieszenie można przedłużyć w uzasadnionych przypadkach do czasu zakończenia postępowania karnego, ale w mojej ocenie taki przypadek tutaj nie zachodził.
Komendant ubolewa, że z powodu tej sprawy jego jednostka może być w mediach przedstawiona w złym świetle.
Zajebane z wyborcza.pl
po tagach nie było a jak było to wyjebać.
Wszyscy sadole na bank kojarzą filmy kręcone przez pana Emila, pokazujące debilność i bezprawie w działaniach straży miejskiej. Teraz Emil ma problemy
Przed sądem w Sulechowie toczy się proces karny, jakiego nie powstydziłyby się organy PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości. Oskarżonym jest człowiek, który ośmielił się piętnować nadużycia lokalnej straży miejskiej. Prokurator uznał, że filmowanie czynności służbowych podejmowanych przez straż miejską stanowi przestępstwo stalkingu. Proces jest brudny. Zastrzeżenia budzi nie tylko postawa prokuratora, ale także sędziego, który wydalił z rozprawy publiczność. Arogancja władzy może doprowadzić do niepokojów społecznych. Przed sądem w Sulechowie toczy się proces karny, jakiego nie powstydziłyby się organy PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości. Oskarżonym jest człowiek, który ośmielił się piętnować nadużycia lokalnej straży miejskiej. Prokurator uznał, że filmowanie czynności służbowych podejmowanych przez straż miejską stanowi przestępstwo stalkingu. Proces jest brudny. Zastrzeżenia budzi nie tylko postawa prokuratora, ale także sędziego, który wydalił z rozprawy publiczność. Arogancja władzy może doprowadzić do niepokojów społecznych.
1. Aktorzy
Oskarżonym jest Pan Emil – człowiek, który ośmielił się monitorować działania fotoradarowych straży gminnych oraz piętnować nieprawidłowości w działaniach tychże straży.
Pokrzywdzoną i zarazem oskarżycielka posiłkową jest Katarzyna S. pełniąca funkcję Komendanta Straży Miejskiej w Kargowej.
Oskarżycielem jest prokurator Arkadiusz Flis z Prokuratury Rejonowej w Świebodzinie.
Świadkiem w sprawie jest Leszek W. – właściciel fotoradaru (czy też przedstawiciel firmy wynajmującej fotoradar gminie Kargowa).
Adwokata oskarżycielce posiłkowa wynajęła Gmina Kargowa (ciekawe co na to mieszkańcy Kargowej oraz Regionalna Izba Obrachunkowa w Zielonej Górze?).
2. O co (i po co) ten proces?
Otóż Pani Komendant wraz z panem Leszkiem W., z którym od lat razem wykonuje pomiary prędkości, przygotowała na pana Emila zasadzkę (niektórzy twierdzą, że autorem tego pomysłu jest Pan Leszek). A było to tak.
Kiedy Pan Emil przyjechał swoim samochodem w dniu 3 sierpnia 2012 r. do Kargowej, pani Komendant (chociaż nie miała takich uprawnień), dokonała zatrzymania Pana Emila. Uczyniła to w ten sposób, że stanęła przed maską jego samochodu uniemożliwiając mu przejazd. W pewnym momencie Pani Komendant zgięła się wpół, udając, że samochód pana Emila na nią najechał i potrącił ją w kolano. Leszek W. zamiast ratować upadająca panią komendant, podbiegł na ten moment z aparatem fotograficznym, który akurat przypadkowo miał w rękach, aby uwiecznić ten „upadek”…
Chcąc nie chcąc, przypomina się scena z serialu Zmiennicy, w której to Maniuś zostaje przyłapany z panienką lekkich obyczajów i sfotografowany „na gorącym uczynku”…
Na szczęcie pan Emil zawsze ma włączoną kamerę w samochodzie i ta kamera uwieczniła to zdarzenie. Na zarejestrowanym filmie widać wyraźnie, że w momencie kiedy Pani Komendant schyla się udając uderzenie – samochód Pana Emila stoi w miejscu…
Usiłowano „zabezpieczyć” kamerę Pana Emila, ale Pan Emil kamery nie oddał i nagranie posiada. Gdyby nie to nagranie – nie chciał bym być w jego sytuacji….
Pani Komendant posiada natomiast obdukcję oraz opinię lekarza sądowego, z której wynika, iż doznała ona w dniu 3 sierpnia 2012 r. następujących obrażeń:
- zasinienie i obrzęk kolana prawego,
- bolesność uciskową rzepki.
Lekarz sądowy zaznaczył w swojej opinii z dnia 26 października 2012 r. iż: „obrażenia te mogły powstać w sposób i w czasie podawanym przez pokrzywdzoną”. Opinia ta wywołana została w wykonaniu postanowienia o powołaniu biegłego lekarza z zakresu medycyny sądowej, które wydał w dniu 16 października 2012 r. prokurator Arkadiusz Flis.
Prokurator Arkadiusz Flis oskarżył ponadto pana Emila o popełnienie przestępstwa stalkingu, a dokładnie o to, że jeżdżąc za Panią Komendant swoim samochodem obserwował ją oraz filmował podczas wykonywanych czynności służbowych, a także sugerował że w sposób niewłaściwy i nieprofesjonalny wykonuje swoje obowiązki służbowe, czym wzbudził u Katarzyny S. uzasadnione okolicznościami poczucie zagrożenia…
Na ten temat była już mowa tutaj: prawonadrodze.org.pl/batalia-o-jawnosc-procedur-publicznych-w-ruchu-drogowym/
3 . A o co chodzi tak naprawdę?
Naprawdę chodzi o to, że w tych dniach, kiedy Pan Emil obserwował pomiary prędkości dokonywane przez Panią Komendant wraz z panem Leszkiem W. nie było żadnych dochodów z mandatów, gdyż kierowcy widząc, że coś się dzieje na drodze, jeździli prawidłowo i nie popełniali wykroczeń. Gmina zatem miała straty… Desperacja Gminy Kargowa w wyeliminowaniu pana Emila jest tak duża, że na koszt Gminy Kargowa wynajęto dla Pani Komendant adwokata, który reprezentuje ja w procesie (ciekawe co na to mieszkańcy Gminy oraz Regionalna Izba Obrachunkowa?).
Gmina (tzn. jej włodarze) ma zatem interes w tym, żeby pozbyć się intruza, który wykrywa nieprawidłowości w działalności straży gminnej i psuje dobry fotoradarowy biznes. Świadek (właściciel fotoradaru, wynajmowanego gminie) ma interes w tym, żeby sobie nadal wynajmować gminie fotoradar. Za pieniądze, które gmina wydała na wynajem tegoż fotoradaru mogłaby sobie kupić kilka takich urządzeń, ale z jakiegoś powodu woli wynajmować…
4. Sąd ogranicza jawność procesu
O tej precedensowej sprawie winno być na bieżąco informowane społeczeństwo. Niestety nie jest to możliwe, gdyż prowadzący sprawę sędzia Piotr Filipczak nie zezwolił na nagrywanie rozprawy. Sąd nie przychylił się do wniosku pana Emila o umożliwienie mu rejestracji rozprawy za pomocą dyktafonu. Pan Emil złożył taki wniosek po tym, gdy Sąd nie zaprotokołował słów pokrzywdzonej, z których mogło by wynikać, że cała akcja, która miała miejsce w dniu 3 sierpnia 2012 r. została przez pokrzywdzoną oraz świadka zaplanowana. Sąd uzasadnił swoją decyzję następująco: „gdyż ma to wpływ na prawidłowość postępowania, a w szczególności z uwagi na istotę sprawy, na swobodę wypowiedzi świadka”.
Chwilę potem sędzia Piotr Filipczak postanowił wydalić z sali całą publiczność! Jako podstawę prawną swojej decyzji wskazał art. 48 ust. 3 ustawy o ustroju sądów powszechnych.
Powołany przepis ten brzmi:
„ Sąd może wydalić z sali rozpraw publiczność z powodu jej niewłaściwego zachowania”.
W protokole rozprawy z dnia 13 czerwca 2013 r. całe zdarzenie opisane zostało w sposób następujący:
„W tym miejscu Prokurator oświadcza, iż z widowni podawane są oskarżonemu karteczki zawierające jakieś notatki.
Przewodniczący stwierdził, że takiego faktu nie zauważył, jednak zauważył, że przed oskarżonym leży zapisana kartka, którą w trybie art. 217 § 1 i § 2 KPK wydano Przewodniczącemu.
Na kartce jest zapisek o treści: „kto zapłacił honorarium adwokackie pełnomocnikowi oskarżycielki posiłkowej, ona sama, czy gmina ze środków gminnych”?
Przewodniczący dołączył kartkę do akt sprawy.
W tym miejscu oskarżony oświadczył, że to nie jego pismo.
Sąd postanowił
Wobec powyższego na podstawie art. 48 ust. 3 Ustawy o Ustroju Sądów Powszechnych wydalić publiczność z Sali.
5. Ocena decyzji sądu o wydaleniu publiczności
Jedną z naczelnych zasad polskiego procesu jest zasada jawności. Rozpoznawanie spraw sądowych odbywa się publicznie. Zasada ta zagwarantowana jest w Konstytucji. Zasada ta zabezpiecza przed arbitralnością procesu sądowego, a także ma istotne znaczenie dla budowania zaufania do sądów, poprzez poddanie ich społecznej kontroli. Obowiązujące przepisy przewidują pewne odstępstwa od tej zasady. W niniejszej sprawie nie wystąpiły żadne przesłanki do podjęcia przez sędziego Piotra Filipiaka decyzji o usunięciu publiczności z sali rozpraw. Publiczność zachowywała się spokojnie. Wszyscy w milczeniu i ze smutkiem w oczach obserwowali toczący się proces. Wszyscy byli trzeźwi, schludnie ubrani. Wszyscy byli pełnoletni.
W trakcie rozprawy trwającej kilka godzin dwukrotnie podana została z sali kartka w kierunku ławy oskarżonego. Sąd tego nie zauważył. Podanie kartki nie zakłóciło w najmniejszym stopniu przebiegu rozprawy. Kartki przez kilkanaście minut leżały na ławie oskarżonego i dopiero po tym czasie zareagowali na ten fakt adwokat oskarżycielki posiłkowej oraz prokurator.
Takie sytuacje, że ktoś podaje w milczeniu na sali rozpraw jakąś informację zapisaną na kartce zdarzają się bardzo często. Zachowania takiego w żaden sposób nie można zakwalifikować jako spełniającego dyspozycję normy zawartej w art. 48 ust. 3 Ustawy o Ustroju Sądów Powszechnych. A jeśli nawet, w przekonaniu Sądu, takie zachowanie uznać należało za niewłaściwe, to Sąd mógłby wówczas, co najwyżej, usunąć z sali tę osobę, która podawała kartki, a nie cała publiczność!!!
Opisywana sprawa wywołuje szeroki rezonans społeczny i jest niezwykle ważna z punku widzenia interesu publicznego. W procesie tym Prokuratura oskarża człowieka, który wykazując się wyjątkowo obywatelska postawą, monitorował działania władz lokalnych ujawniając nadużycia tych władz. Człowiek ten jest ponadto dziennikarzem oraz członkiem Stowarzyszenia, którego statutowym celem jest monitorowani działalności władz publicznych. Sąd nie ma prawa pozbawiać społeczeństwa udziału w postępowaniu, które dotyczy człowieka, który walczy o respektowania zasad społeczeństwa obywatelskiego.
„Wpływanie na skład publiczności przychodzącej do sądu to przejaw naruszenia zasady jawności, niedającego się usprawiedliwić nawet dla celów respektowania ważnych interesów jednostkowych. Stanowi bowiem zaprzeczenie idei swobody dostępu obywateli do rozpraw” (R. Koper, Jawność rozprawy głównej a ochrona prawa do prywatności w procesie karnym.)
Sędziemu Piotrowi Filipczakowi należy też przypomnieć, że „Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu” (art. 4 ust. Konstytucji). Tego właśnie Narodu, który bezprawnie został usunięty z sali obrad.
Kolejna rozprawa w niniejszej sprawie odbędzie się w dniu 6 sierpnia 2013 r. o godzinie 9.00 w budynku sądu w Sulechowie, a grupa obywateli wybiera się, aby ją obserwować i patrzeć na ręce procedującemu Sądowi. Co teraz wymyśli sędzia Piotr Filipczak?
Źródło: Stowarzyszenie Prawo na Drodze – Artur Mezglewski
źródło
a tu jego kanał z filmami - user/TVBigos?feature=watch
Nagrywał nadużycia straży miejskiej i ostrzegał kierowców przed fotoradarami. Teraz odpowie za stalking.
Pan Emil, członek Stowarzyszenia Prawo na Drodze, jest internetowym tropicielem fotoradarowych absurdów. Jego filmiki pokazujące nadużycia straży miejskiej biją rekordy popularności. Niestety nie wszystkim przypadły do gustu. Z jego działalności nie są zadowoleni lokalni strażnicy miejscy, którzy już od kilku lat objęci są stałą obserwacją pana Emila, a ich poczynania obiegły całą Polskę.
Powodów do zadowolenia nie mają szczególnie strażnicy miejscy z gminy Kargowa (woj. lubuskie). Pan Emil przygląda się ich pracy od 2010 roku i wielokrotnie wytykał im błędy na forum publicznym.
Na bakier ze strażą
Perypetie pana Emila ze strażą miejską, to scenariusz na dobry kryminał.
– Wszystkie sprawy zaczęły się 26 października 2010. Leszek W., dzierżawca fotoradaru dla gminy Kargowa, wraz ze strażnikiem z Nowego Miasteczka wypuścili pierwszą sprawę przeciwko mnie o przestawienie fotoradaru i odmowę wylegitymowania się. Następnie w 2012 Leszek W. stwierdził, że go nękam, popchałem go, a on wpadł na fotoradar. Rzekomo złośliwie nadepnąłem też na jego nogę. Sprawa toczyła się przez rok i zakończyła moim uniewinnieniem – wspomina.
Uniewinniono go także w kolejnych sprawach.
– Druga dotyczyła przekroczenia linii podwójnej ciągłej na skrzyżowaniu, na którym takiej linii nigdy nie było. Trzecią wytoczono mi o ochronę dóbr. Zostałem oskarżony przez SM o nagrywanie i publikowanie materiałów z ich udziałem – mówi pan Emil.
Teraz toczy się kolejna sprawa. O stalking.
Wypadek przypadek?
- 3 sierpnia 2012 roku straż miejska ustawiła fotoradar w granicach miasta Kargowa. Moja obecność powodowała, że nie mogli zrobić zdjęć, więc zdecydowali się przestawić urządzenie. Miejsc do rejestrowania prędkości nie ma dużo, więc udałem się w najbardziej prawdopodobne i trafiłem. Wjechałem w to miejsce zgodnie z przepisami, po czym strażniczka miejska Katarzyna S. po ok. 40 minutach stwierdziła, że popełniłem wykroczenie, bo nie dostrzegłem znaku zakazu. Rzeczywiście stał, ale ustawiony tyłem do mojego kierunku jazdy. Strażniczka stanęła przed moim zderzakiem, żebym nie odjechał. Zgięła się, jakby chciała podrapać się po kolanie. W tym czasie z samochodu wyskoczył Leszek W., dzierżawca fotoradaru. Nie był jednak zainteresowany stanem kobiety, tylko nagrywaniem zdarzenia. Strażniczka udała się na obdukcję do lekarza pediatry. Prokurator uznał, że doszło do potrącenia – mówi pan Emil.
Sprawa trafiła do sądu. Dodatkowo pan Emil został oskarżony o stalking.
Czarny trójkąt bermudzki
Pan Emil swoje perypetie nazywa czarnym trójkątem bermudzkim lub strażniczym trójkątem bermudzkim. Dlaczego? Bo w sprawach toczącym się przeciwko niemu wciąż udział biorą te same osoby.
– Nowe sztuki w starym teatrze, w składzie bez zmian – podsumowuje sytuację. – Wszystkie sprawy są ze sobą powiązane, w sprawach występują te same osoby. Gdy pokrzywdzony jest Leszek W., świadkiem jest Katarzyna S. i odwrotnie – dodaje.
Dostaje mu się, jak twierdzi, za utrudnianie pracy strażnikom, a tym samym utrudnianie zarabiania.
– Jestem intruzem, osobą niepożądaną, jak to się godzi, że śmiem wytykać błędy straży miejskiej, czytać w ich obecności instrukcje obsługi fotoradarów. Nie mogą zrozumieć, jakim prawem wszedłem w jej posiadanie, skąd mam grafiki ustawiania fotoradarów – mówi pan Emil.
W sprawach sądowych jest już mocno wprawiony. To nie pierwsze jego utarczki ze strażami miejskimi. Cztery sprawy o wykroczenie wytoczyła mu Straż Miejska Kożuchów.
– Oskarżono mnie o złośliwe niepokojenie strażników (tak zeznania strażników zakwalifikowała policjantka), siedzenie na ławce obok fotoradaru z kamizelkami, ostrzegającymi kierowców przed fotoradarem. Miałem też dwie sprawy za wywieszenie kamizelki bez napisów, ostrzegającej kierowców przed pomiarem prędkości – mówi.
We wszystkich został uniewinniony. Sprawy wytoczyła mu też SM z Nowego Miasteczka. Oskarżono go m.in. o znieważenie funkcjonariusza na służbie.
– Zostałem uniewinniony w jednej sprawie karnej, podobnie w sprawie o wykroczenie, plus jedno umorzenie przez prokuraturę – mówi.
Teraz zostaje mu sprawa wytoczona przez SM z Kargowej. Na razie, bo z tropienia polskich absurdów nie zamierza rezygnować.
źródło: moto.onet.pl
Ja tylko od siebie dodam, ze niech Pan Emil sie nie poddaje i walczy z tym systemem zarabiania pieniedzy z fotoradarow
Niekonstytucyjna klauzula powraca
W 2003 r. do ordynacji podatkowej wprowadzono klauzulę obejścia prawa. Zapis ten pozwalał urzędnikom skarbówki oceniać i decydować, które ze stosowanych przez nas działań są w porządku, a które wykorzystaliśmy wyłącznie po to, by zapłacić niższy podatek. Powstało podejrzenie, że skarbówka będzie odmawiała wszystkim stosowania ulg i odpisów, bo jej zdaniem robimy to po to, by mniej zapłacić państwu. Na szczęście Trybunał Konstytucyjny zniósł ten bubel w 2004 roku.
Minęło osiem lat i niezrażony Jacek Rostowski zaproponował przywrócenie klauzuli. Teraz ma dotyczyć wszystkich podatków, aczkolwiek najbardziej mogą jej się obawiać przedsiębiorcy. Jeśli przepis ten zostanie wprowadzony, to skończy się to tym, że urzędy skarbowe będą decydować podczas kontroli czy nasze działania, np. sposób sprzedaży, nie miały tylko na celu ominięcia zapłaty wyższego podatku. Jeśli urzędnik uzna, że tak było, to każe nam dopłacić podatek i dodatkowo karę.
Teoretycznie podatnik będzie mógł wystąpić o opinię, na podstawie której mógłby dowiedzieć się, czy działania, które chce podjąć są w porządku. Teoretycznie, ponieważ taka opinia nie będzie wiążąca dla fiskusa i w dodatku jej wydanie będzie słono kosztować.
Kupiłeś za tanie paliwo? Dopłacisz w podatku
Kolejny cudowny sposób na wyciągnięcie pieniędzy od Bogu ducha winnych przedsiębiorców. Ministerstwo Finansów chce wprowadzić wspólną odpowiedzialność podatkową nabywcy i sprzedawcy za odprowadzenie VAT. Chodzi o towary wrażliwe, jak paliwa, złoto i stal, na których najczęściej dochodzi do nadużyć skarbowych.
Przedsiębiorcy są oburzeni tym, w jaki sposób wprowadza się nowe przepisy. Zdaniem Związku Przedsiębiorców i Pracodawców nowe prawo jest skonstruowane w sposób bardzo krzywdzący. W liście do premiera eksperci związku napisali:
Odpowiedzialność podatkowa kupującego ma powstawać wówczas, jeżeli nabywca "wiedział lub miał uzasadnione podstawy do przypuszczenia, że podatek nie zostanie wpłacony przez jego dostawcę". Projekt przewiduje również domniemanie działania w złej wierze przez nabywcę, jeżeli cena odbiega od ceny rynkowej. Innymi słowy: Przedsiębiorca ma odpowiadać "solidarnie", jeśli ktoś, od kogo coś kupił, nie zapłacił podatku VAT na konto Urzędu Skarbowego.
Skąd mamy wiedzieć, czy ktoś, od kogo kupujemy, zapłaci podatek czy nie? Jaki mamy na to wpływ? Skąd mamy wiedzieć, co to jest "cena rynkowa" według Ministerstwa Finansów?
W przypadku wejścia tej regulacji, np. nabywając paliwo na stacji benzynowej, będziemy mogli być pociągnięci do odpowiedzialności, jeżeli dana stacja nie zapłaci podatku VAT!"
..
Nie pytajcie o szczegóły, ci co mają wiedzieć to wiedzą skąd to jest... Tak - jestem chujem że to wstawiam...
Tekst raczej prawdziwy.
Ci co maja huja w dupie mają huja w dupie ...
Poczuwam się do obowiązku aby was poinformować o najnowszym wymyśle jaśnie złodziei - polityków.
"Uwaga! Acta znów atakuje. Nasi oprawcy nie odpuszczają, nie mogą pogodzić się z porażką. Nowy projekt pod nazwą "Czysty internet". Nie pozwólmy na chamstwo i komunę w państwie. Link do artykułu: "Czysty Internet
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów