Znając moskali... to zdążyli zhakować w ten sam dzień w którym zarejestrowali firmę w państwowej izbie rejestracyjnej...
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 20:34
📌
Konflikt izraelsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 17:47
🔥
Przesłanie do kozojebców
- teraz popularne
#bolszewicy
Witaj użytkowniku sadistic.pl,
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Rewolucja bolszewicka, czyli największa grabież w historii.
Bolszewicy grabili wszystko i bez litości, a za złupione w Rosji i sprzedawane na Zachodzie złoto kupowali sprzęt wojenny. Tylko dzięki temu mogli stłumić bunty ludności chłopskiej i utrzymać się u władzy.
Grabież tę opisuje historyk Sean McMeekin w książce „Największa grabież w historii”. Jak dotąd nie budziła ona zbyt wielkiego zainteresowanie historyków, choć - jak zaznacza autor - bolszewicy „wydarli "wrogom klasowym" znacznie więcej złota, srebra, klejnotów niż naziści ofiarom Holokaustu.
W pierwszych latach po rewolucji październikowej Rosja bolszewicka nie wytwarzała niczego, co można by sprzedać za granicę. Bolszewicy dysponowali tylko skonfiskowanym złotem i innymi metalami szlachetnym, czy diamentami. To właśnie za nie kupowali broń i materiały wojenne.
Jest to – jak stwierdza autor - klucz do zrozumienia największej zagadki rewolucji rosyjskiej: jak to się stało, że bolszewicy mając przeciwko sobie cały świat i pozostawiający za sobą ruinę, zdołali mimo to utrzymać się przy władzy.
Zaraz na początku swoich rządów bolszewicy zlikwidowali wszystkie prywatne banki i zaczęli obrabowywać wszystkie depozyty bankowe.
„Praw własności odmawiano każdemu uznanemu w latach czerwonego terroru za "wroga ludu": kułakom, bogaczom, oficerom białych, podejrzanym elementom, mieńszewickim kontrrewolucjonistom”.
Powstał specjalny urząd - Gochran, gromadzący skonfiskowane metale, kamienie szlachetne i dzieła sztuki. Do końca 1921 r. Gochran zgromadził dobra o wartości dzisiejszych 45 mld dolarów.
Gdy sprzedano już zapasy carskiego złota, w 1922 roku bolszewicy obrabowali prawosławne monastyry i ławry. Poprzedzili tę akcję brutalną kampanią propagandową. Wykorzystując klęskę głodu na Powołżu, rzucili mające ugodzić w Cerkiew (prowadzącą zresztą akcję pomocy dla głodujących) i usprawiedliwić rabunek - hasło: „Zamień złoto na chleb”.
Jak pisze autor było to hasło kłamliwe: 20 miliardów dolarów (według dzisiejszej wartości) uzyskanych w 1921 roku ze sprzedaży złota poszło nie na pomoc głodujących, lecz na import strategiczny, zbrojeniowy. Także na zakup luksusowych artykułów żywnościowych i części zamiennych do rządowych rolls-royce'ów.
Grabież dóbr cerkiewnych objęła także ikony. Wiele z nich kupowali obcokrajowcy. Olof Aschberg, szwedzki finansista, kluczowa postać w bolszewickich transakcjach zrabowanym złotem, kupił 277 ikon; przekazał je później sztokholmskiemu muzeum. Większość ikon została zniszczona podczas rozbierania ich na czynniki pierwsze w celu pozyskania pereł, złota i srebra.
Bolszewicy dysponowali złotem i innymi kosztownościami na sumę dzisiejszych 160 mld dolarów. „Byłoby to aż nadto na zapoczątkowanie światowej rewolucji, o jakiej marzyli Lenin i Trocki, gdyby ów łup wykorzystano na ten cel. Bolszewicy budzili jednak tak wielką niechęć w narodzie, (…) że większość skarbów Rosji musieli pospiesznie wydać za granicą na broń niezbędną im do utrzymania się przy władzy”.
Do zwycięstwa bolszewików przyłożyły rękę rządy Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także biznesmeni z tych krajów, zawierający ogromne kontrakty na dostawy płacone zrabowanym złotem.
23 listopada 1918 roku misja bolszewicka podpisała w Sztokholmie kontrakt na dostawy sprzętu wojskowego, m.in. silników lotniczych. Rząd szwedzki oparł się naciskom Francji i Wielkiej Brytanii, by ograniczyć bolszewickie transakcje i wydalić handlową misję bolszewicką. „Każde z tych posunięć wywołałoby głośnie sprzeciwy szwedzkich kręgów biznesowych, które zawarły z bolszewikami intratne umowy” - pisze Sean McMeekin.
Do zwycięstwa bolszewików przyłożyły rękę rządy Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także biznesmeni z tych krajów.
Szwedzi wprawdzie zgodzili się na zakaz skupu i sprzedaży papierowych rubli, ale nie złota, co umożliwiło bolszewikom nawiązanie kontaktów z zachodnimi rynkami kapitałowymi.
Brytyjski premier Lloyd George na konferencji w San Remo w kwietniu 1920 roku stwierdził, że handel z Rosją „położy kres bestialstwom, grabieżom, brutalności bolszewizmu prędzej niż jakakolwiek inna metoda”, a Francuzi i Włosi zgodzili się z tą argumentacją. Została otwarta droga do rozmów z bolszewicką misją, na czele której stał Leonid Krasin, kluczowa postać prowadząca transakcje z Zachodem, na temat wznowienia stosunków handlowych.
W miesiąc później Krasin podpisał w Sztokholmie z konsorcjum Nydqusit i Holm wielki kontrakt kolejowy na dostawę lokomotyw i wagonów, wartości dzisiejszych 20 mld dolarów.
Sean McMeekin zauważa, że zwrot w polityce Zachodu wobec Rosji bolszewickiej dokonał się w momencie, gdy polska armia podjęła ofensywę przeciw Armii Czerwonej. W lipcu 1920 roku w Londynie i w Sztokholmie złożone zostały zamówienia na medykamenty, a także na tkaniny mundurowe dla Armii Czerwonej. W 1920 r. na samą odzież dla Armii Czerwonej wydano 3-4 mld dolarów.
Wiktor Kopp, handlowy agent bolszewików, kupił w listopadzie 1920 roku w Niemczech kilkaset tysięcy karabinów. Jak podaje autor w 1920 roku zakupiono za zrabowane złoto sprzęt wojskowy za 20 mld dzisiejszych dolarów. Na szczęście dla Polski, dostawy były realizowane już po zawarciu rozejmu.
Masowy napływ broni i materiałów wojennych przyczynił się znacznie do uśmierzenia masowych buntów chłopskich. A właśnie jesienią i zimą 1920 r. wybuchły one z nową siłą na Ukrainie, Syberii, Kaukazie, Powołżu i guberni tambowskiej.
Autor pisze o wyposażeniu dowodzonej przez Tuchaczewskiego armii tłumiącej bunt w guberni tambowskiej: „Kawaleria jeździła teraz w importowanych siodłach, ciężarówkom nie brakowało opon, świec zapłonowych i części zamiennych, można było też wykorzystywać najbardziej zaawansowane technologicznie zagraniczne samoloty bojowe do penetracji terenu i bombardowań”.
Zdaniem Sean McMeekina, gdyby nie sprzedaż carskiego złota, za które sfinansowano import sprzętu wojskowego reżim sowiecki prawdopodobnie przegrałby wojny chłopskie w latach 1920-1922.
„Strach Lenina przed gniewem chłopów znalazł odzwierciedlenie w błyskawicznym wzroście wypływu metali szlachetnych z Rosji zimą 1920-1921 (...) Szwedzka mennica przetapiając zrabowany rosyjski kruszec, umożliwiła bolszewickiemu złotu dotarcie do londyńskiego City” - pisze amerykański historyk. Od maja 1920 do marca 1921 roku mennica przetopiła 70 ton carskiego złota. Na nowych sztabach nie było już rosyjskich znaków. W ten sposób „wyprano” złoto.
„Przez całe lato i jesień 1921 roku, gdy ich współobywatele masowo głodowali, bolszewicy wciąż sprowadzali samoloty, samochody, karabiny i działa wraz z butami wojskowymi i mundurami dla Armii Czerwonej. Owszem importowali też żywność – lecz nie tyle zboże czy ziarno na przyszłe zasiewy w rejonach głodu (…) co luksusowe towary dla samych siebie” - pisze amerykański historyk.
W 1928 roku zaczęła się wielka sprzedaż arcydzieł dawnego malarstwa ze zbiorów rosyjskich. Wśród 450 obrazów były m.in. dzieła Rembrandta, Rubensa, Tintoretta, van Dycka. „Pod koniec lat dwudziestych galerie, sklepy antykami i domy aukcyjne w Berlinie, Wiedniu i Sztokholmie opływały w zrabowane rosyjskie przedmioty, od diamentów i rubinów, po proste przedmioty z brązu i drzewa (...) do tego dochodziły tysiące prawosławnych ikon” - zauważa Sean McMeekin.
Amerykański milioner Armand Hammer organizował kiermasze „skarbów Romanowów”, wśród nich były nich słynne jajka Fabergé. Inny biznesmen Andrew Mellon kupił wiele obrazów z Ermitażu. Autor pisze, że nabywcy zrabowanych dzieł sztuki, zapewne nie mieli świadomości czemu posłużą pieniądze z ich sprzedaży.
„Dziś jednakże nie ma już najmniejszej wątpliwości, że wyrastające jak grzyby po deszczu mordercze kołchozy, huty i zakłady zbrojeniowe były finansowane w przeważającej mierze ze sprzedaży dzieł sztuki i antyków kupowanych przez zachodnich kolekcjonerów” - pisze Sean McMeekin.
Książka „Największa grabież w historii. Jak bolszewicy złupili Rosję” ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Bolszewicy grabili wszystko i bez litości, a za złupione w Rosji i sprzedawane na Zachodzie złoto kupowali sprzęt wojenny. Tylko dzięki temu mogli stłumić bunty ludności chłopskiej i utrzymać się u władzy.
Grabież tę opisuje historyk Sean McMeekin w książce „Największa grabież w historii”. Jak dotąd nie budziła ona zbyt wielkiego zainteresowanie historyków, choć - jak zaznacza autor - bolszewicy „wydarli "wrogom klasowym" znacznie więcej złota, srebra, klejnotów niż naziści ofiarom Holokaustu.
W pierwszych latach po rewolucji październikowej Rosja bolszewicka nie wytwarzała niczego, co można by sprzedać za granicę. Bolszewicy dysponowali tylko skonfiskowanym złotem i innymi metalami szlachetnym, czy diamentami. To właśnie za nie kupowali broń i materiały wojenne.
Jest to – jak stwierdza autor - klucz do zrozumienia największej zagadki rewolucji rosyjskiej: jak to się stało, że bolszewicy mając przeciwko sobie cały świat i pozostawiający za sobą ruinę, zdołali mimo to utrzymać się przy władzy.
Zaraz na początku swoich rządów bolszewicy zlikwidowali wszystkie prywatne banki i zaczęli obrabowywać wszystkie depozyty bankowe.
„Praw własności odmawiano każdemu uznanemu w latach czerwonego terroru za "wroga ludu": kułakom, bogaczom, oficerom białych, podejrzanym elementom, mieńszewickim kontrrewolucjonistom”.
Powstał specjalny urząd - Gochran, gromadzący skonfiskowane metale, kamienie szlachetne i dzieła sztuki. Do końca 1921 r. Gochran zgromadził dobra o wartości dzisiejszych 45 mld dolarów.
Gdy sprzedano już zapasy carskiego złota, w 1922 roku bolszewicy obrabowali prawosławne monastyry i ławry. Poprzedzili tę akcję brutalną kampanią propagandową. Wykorzystując klęskę głodu na Powołżu, rzucili mające ugodzić w Cerkiew (prowadzącą zresztą akcję pomocy dla głodujących) i usprawiedliwić rabunek - hasło: „Zamień złoto na chleb”.
Jak pisze autor było to hasło kłamliwe: 20 miliardów dolarów (według dzisiejszej wartości) uzyskanych w 1921 roku ze sprzedaży złota poszło nie na pomoc głodujących, lecz na import strategiczny, zbrojeniowy. Także na zakup luksusowych artykułów żywnościowych i części zamiennych do rządowych rolls-royce'ów.
Grabież dóbr cerkiewnych objęła także ikony. Wiele z nich kupowali obcokrajowcy. Olof Aschberg, szwedzki finansista, kluczowa postać w bolszewickich transakcjach zrabowanym złotem, kupił 277 ikon; przekazał je później sztokholmskiemu muzeum. Większość ikon została zniszczona podczas rozbierania ich na czynniki pierwsze w celu pozyskania pereł, złota i srebra.
Bolszewicy dysponowali złotem i innymi kosztownościami na sumę dzisiejszych 160 mld dolarów. „Byłoby to aż nadto na zapoczątkowanie światowej rewolucji, o jakiej marzyli Lenin i Trocki, gdyby ów łup wykorzystano na ten cel. Bolszewicy budzili jednak tak wielką niechęć w narodzie, (…) że większość skarbów Rosji musieli pospiesznie wydać za granicą na broń niezbędną im do utrzymania się przy władzy”.
Do zwycięstwa bolszewików przyłożyły rękę rządy Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także biznesmeni z tych krajów, zawierający ogromne kontrakty na dostawy płacone zrabowanym złotem.
23 listopada 1918 roku misja bolszewicka podpisała w Sztokholmie kontrakt na dostawy sprzętu wojskowego, m.in. silników lotniczych. Rząd szwedzki oparł się naciskom Francji i Wielkiej Brytanii, by ograniczyć bolszewickie transakcje i wydalić handlową misję bolszewicką. „Każde z tych posunięć wywołałoby głośnie sprzeciwy szwedzkich kręgów biznesowych, które zawarły z bolszewikami intratne umowy” - pisze Sean McMeekin.
Do zwycięstwa bolszewików przyłożyły rękę rządy Szwecji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także biznesmeni z tych krajów.
Szwedzi wprawdzie zgodzili się na zakaz skupu i sprzedaży papierowych rubli, ale nie złota, co umożliwiło bolszewikom nawiązanie kontaktów z zachodnimi rynkami kapitałowymi.
Brytyjski premier Lloyd George na konferencji w San Remo w kwietniu 1920 roku stwierdził, że handel z Rosją „położy kres bestialstwom, grabieżom, brutalności bolszewizmu prędzej niż jakakolwiek inna metoda”, a Francuzi i Włosi zgodzili się z tą argumentacją. Została otwarta droga do rozmów z bolszewicką misją, na czele której stał Leonid Krasin, kluczowa postać prowadząca transakcje z Zachodem, na temat wznowienia stosunków handlowych.
W miesiąc później Krasin podpisał w Sztokholmie z konsorcjum Nydqusit i Holm wielki kontrakt kolejowy na dostawę lokomotyw i wagonów, wartości dzisiejszych 20 mld dolarów.
Sean McMeekin zauważa, że zwrot w polityce Zachodu wobec Rosji bolszewickiej dokonał się w momencie, gdy polska armia podjęła ofensywę przeciw Armii Czerwonej. W lipcu 1920 roku w Londynie i w Sztokholmie złożone zostały zamówienia na medykamenty, a także na tkaniny mundurowe dla Armii Czerwonej. W 1920 r. na samą odzież dla Armii Czerwonej wydano 3-4 mld dolarów.
Wiktor Kopp, handlowy agent bolszewików, kupił w listopadzie 1920 roku w Niemczech kilkaset tysięcy karabinów. Jak podaje autor w 1920 roku zakupiono za zrabowane złoto sprzęt wojskowy za 20 mld dzisiejszych dolarów. Na szczęście dla Polski, dostawy były realizowane już po zawarciu rozejmu.
Masowy napływ broni i materiałów wojennych przyczynił się znacznie do uśmierzenia masowych buntów chłopskich. A właśnie jesienią i zimą 1920 r. wybuchły one z nową siłą na Ukrainie, Syberii, Kaukazie, Powołżu i guberni tambowskiej.
Autor pisze o wyposażeniu dowodzonej przez Tuchaczewskiego armii tłumiącej bunt w guberni tambowskiej: „Kawaleria jeździła teraz w importowanych siodłach, ciężarówkom nie brakowało opon, świec zapłonowych i części zamiennych, można było też wykorzystywać najbardziej zaawansowane technologicznie zagraniczne samoloty bojowe do penetracji terenu i bombardowań”.
Zdaniem Sean McMeekina, gdyby nie sprzedaż carskiego złota, za które sfinansowano import sprzętu wojskowego reżim sowiecki prawdopodobnie przegrałby wojny chłopskie w latach 1920-1922.
„Strach Lenina przed gniewem chłopów znalazł odzwierciedlenie w błyskawicznym wzroście wypływu metali szlachetnych z Rosji zimą 1920-1921 (...) Szwedzka mennica przetapiając zrabowany rosyjski kruszec, umożliwiła bolszewickiemu złotu dotarcie do londyńskiego City” - pisze amerykański historyk. Od maja 1920 do marca 1921 roku mennica przetopiła 70 ton carskiego złota. Na nowych sztabach nie było już rosyjskich znaków. W ten sposób „wyprano” złoto.
„Przez całe lato i jesień 1921 roku, gdy ich współobywatele masowo głodowali, bolszewicy wciąż sprowadzali samoloty, samochody, karabiny i działa wraz z butami wojskowymi i mundurami dla Armii Czerwonej. Owszem importowali też żywność – lecz nie tyle zboże czy ziarno na przyszłe zasiewy w rejonach głodu (…) co luksusowe towary dla samych siebie” - pisze amerykański historyk.
W 1928 roku zaczęła się wielka sprzedaż arcydzieł dawnego malarstwa ze zbiorów rosyjskich. Wśród 450 obrazów były m.in. dzieła Rembrandta, Rubensa, Tintoretta, van Dycka. „Pod koniec lat dwudziestych galerie, sklepy antykami i domy aukcyjne w Berlinie, Wiedniu i Sztokholmie opływały w zrabowane rosyjskie przedmioty, od diamentów i rubinów, po proste przedmioty z brązu i drzewa (...) do tego dochodziły tysiące prawosławnych ikon” - zauważa Sean McMeekin.
Amerykański milioner Armand Hammer organizował kiermasze „skarbów Romanowów”, wśród nich były nich słynne jajka Fabergé. Inny biznesmen Andrew Mellon kupił wiele obrazów z Ermitażu. Autor pisze, że nabywcy zrabowanych dzieł sztuki, zapewne nie mieli świadomości czemu posłużą pieniądze z ich sprzedaży.
„Dziś jednakże nie ma już najmniejszej wątpliwości, że wyrastające jak grzyby po deszczu mordercze kołchozy, huty i zakłady zbrojeniowe były finansowane w przeważającej mierze ze sprzedaży dzieł sztuki i antyków kupowanych przez zachodnich kolekcjonerów” - pisze Sean McMeekin.
Książka „Największa grabież w historii. Jak bolszewicy złupili Rosję” ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
"TO BYŁA ZBRODNIA PIĘĆ RAZY WIĘKSZA od KATYŃSKIEJ. STRZAŁAMI w TYŁ GŁOWY SOWIECCY SIEPACZE ZAMORDOWALI 110 TYS. POLAKÓW" czyli KU OPAMIĘTANIU WSZYSTKICH PRZEPRASZACZY za SPALONĄ BUDKĘ przed AMBASADĄ ROSYJSKĄ !!!
Zginęli bo byli Polakami –mówi profesor Mikołaj Iwanow z Instytutu Historycznego Uniwersytetu w Opolu. – To był polski holocaust –dodaje prof. Zdzisław Winnicki z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego.
Obaj historycy uczestniczyli w czwartek w Białymstoku w konferencji naukowej poświęconej 75. rocznicy inicjacji zbrodni “operacji polskiej” w Białoruskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej.
W sierpniu 1937 roku, z rozkazu ówczesnego szefa sowieckiej bezpieki Nikołaja Jeżowa, rozpoczęła się eksterminacja Polaków. Podczas operacji aresztowano prawie 144 tys. osób, z których zamordowano, przeważnie strzałem w tył głowy, około 111 tysięcy.
W odróżnieniu od innych zbrodni stalinowskich o podłożu klasowym, ta dokonana na Polakach była czysto narodowościowa. Jej ofiarami byli zarówno komuniści polscy, którym przez ponad 15 lat pozwolono w specjalnym autonomicznym okręgu (tzw. dzierżyńszczyzna) realizować utopijne marzenia o Polsce komunistycznej, jak i, to w przeważającej większości, ludność polska, która po układzie ryskim znalazło się poza granicami II Rzeczypospolitej.
- Byli to przeważnie przedstawiciele tzw. szlachty okolicznej – mówi prof. Zdzisław Winnicki.
Od wieków przywiązani do języka, tradycji polskiej i religii katolickiej stanowili bardzo znaczącą mniejszość narodową w BRSS. W początkowych latach republiki na powierzchni około 51 tys. km kwadratowych mieszkało ok. 520 tys. Polaków. Do roku 1937 cieszyli autonomią, a język polski był językiem urzędowym. Dość skutecznie opierali się kolektywizacji i kołchozom. M.in. fiasko indoktrynacji było jednym z powodów ostatecznego rozwiązania polskiej kwestii w stalinowskiej Rosji.
W latach 1937-1939 terror dotknął obejmującego kontyngenty narodowościowe aresztowano 1,5 miliona ludzi, z prawie 800 tysięcy rozstrzelano. 12 proc. ofiar stanowili Polacy.- To był holocaust Polaków – mówi pr. Winnicki.
Wiedza na temat zbrodniczej akcji NKWD jest do dziś wśród Polaków znikoma. Pozostaje nieznaną, choć historycy używają określenia zapomniana.
Rozpowszechnienie wiedzy na temat “operacji polskiej” to jeden z zasadniczych celów zorganizowania naszej konferencji naukowej – mówiła Barbara Bojaryn-Kazberuk, szefowa białostockiego oddziału IPN. – To nasza powinność i obowiązek.
źródło: konwent-narodowy-pol.neon24.pl/post/101586,operacja-polska-nieznana-zb...
Zginęli bo byli Polakami –mówi profesor Mikołaj Iwanow z Instytutu Historycznego Uniwersytetu w Opolu. – To był polski holocaust –dodaje prof. Zdzisław Winnicki z Instytutu Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego.
Obaj historycy uczestniczyli w czwartek w Białymstoku w konferencji naukowej poświęconej 75. rocznicy inicjacji zbrodni “operacji polskiej” w Białoruskiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej.
W sierpniu 1937 roku, z rozkazu ówczesnego szefa sowieckiej bezpieki Nikołaja Jeżowa, rozpoczęła się eksterminacja Polaków. Podczas operacji aresztowano prawie 144 tys. osób, z których zamordowano, przeważnie strzałem w tył głowy, około 111 tysięcy.
W odróżnieniu od innych zbrodni stalinowskich o podłożu klasowym, ta dokonana na Polakach była czysto narodowościowa. Jej ofiarami byli zarówno komuniści polscy, którym przez ponad 15 lat pozwolono w specjalnym autonomicznym okręgu (tzw. dzierżyńszczyzna) realizować utopijne marzenia o Polsce komunistycznej, jak i, to w przeważającej większości, ludność polska, która po układzie ryskim znalazło się poza granicami II Rzeczypospolitej.
- Byli to przeważnie przedstawiciele tzw. szlachty okolicznej – mówi prof. Zdzisław Winnicki.
Od wieków przywiązani do języka, tradycji polskiej i religii katolickiej stanowili bardzo znaczącą mniejszość narodową w BRSS. W początkowych latach republiki na powierzchni około 51 tys. km kwadratowych mieszkało ok. 520 tys. Polaków. Do roku 1937 cieszyli autonomią, a język polski był językiem urzędowym. Dość skutecznie opierali się kolektywizacji i kołchozom. M.in. fiasko indoktrynacji było jednym z powodów ostatecznego rozwiązania polskiej kwestii w stalinowskiej Rosji.
W latach 1937-1939 terror dotknął obejmującego kontyngenty narodowościowe aresztowano 1,5 miliona ludzi, z prawie 800 tysięcy rozstrzelano. 12 proc. ofiar stanowili Polacy.- To był holocaust Polaków – mówi pr. Winnicki.
Wiedza na temat zbrodniczej akcji NKWD jest do dziś wśród Polaków znikoma. Pozostaje nieznaną, choć historycy używają określenia zapomniana.
Rozpowszechnienie wiedzy na temat “operacji polskiej” to jeden z zasadniczych celów zorganizowania naszej konferencji naukowej – mówiła Barbara Bojaryn-Kazberuk, szefowa białostockiego oddziału IPN. – To nasza powinność i obowiązek.
źródło: konwent-narodowy-pol.neon24.pl/post/101586,operacja-polska-nieznana-zb...
Jeśli uważacie, że najsłynniejszą mumią jest szefu Tutenchamon, to zaprawdę powiadam Wam - mylicie się. Toż on trup nieżywy na amen. A mamy przecież mumię, która wiecznie żywa jest. I na dodatek nasza - słowiańska, a nie jakiś wynalazek innokontynentalny. Choć nie do końca, bo sam mumifikowany Słowianinem nie był.
Lenin
Człowiek, który zafundował nam "przymusową krainę jedynej słusznej szczęśliwości" urodził się jako Władimir Iljicz Uljanow 22 kwietnia 1870, wg kalendarza juliańskiego 10 kwietnia, w Symbirsku. Włodzimierz Iljicz Uljanow był pochodzenia rosyjsko-kałmucko-żydowsko-niemiecko-szwedzkiego. Ojciec Lenina, Ilja Nikołajewicz Uljanow, był synem astrachańskich mieszczan, pochodzenia rosyjsko-kałmuckiego. Matką Lenina była Maria Aleksandrowna z domu Blank, której ojcem był dr Israil Moisiejewicz Blank, zasymilowany i ochrzczony Żyd. Matka Marii Aleksandrowny miała pochodzenie niemiecko-szwedzkie.
W grudniu 1922 Uljanow zainicjował utworzenie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR), obejmując urząd przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych ZSRR (łącząc to stanowisko z funkcją przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych RSFSR). A potem wziął i umarł, zastawiając nas z tym całym draństwem na wiele lat.
Lenin kilka dni po śmierci.
W maju 1922 nastąpił pierwszy z serii wylewów, w wyniku których Władimir został stopniowo sparaliżowany, utracił mowę i prawdopodobnie funkcje poznawcze. Potem było coraz gorzej, w końcu nastąpił trzeci udar. Lenin zmarł w wieku 53 lat. Spekulowano, że nie był to wylew, tylko kiła, ale nie ma żadnej wzmianki w dokumentacji medycznej na to wskazującej. Także to, że Lenin był dość konserwatywny (jedna żona i jedna kochanka) i raczej nie szalał za bardzo z kobietami wskazuje, że wylew jest bardziej prawdopodobny niż choroba weneryczna. Dodajmy, że Lenin był obciążony genetycznie - jego ojciec również zmarł w wyniku wylewu, w wieku 55 lat. Śmierć Lenina 24 stycznia 1924 roku, o godzinie 6.30 rano, była dla Rosjan prawdziwym szokiem, tym bardziej, że jego chorobę ukrywano przed społeczeństwem.
I natychmiast po jego śmierci zaczął się cyrk. Komuniści potrzebowali nowego "świętego" - swój symbol kultu. Mimo sprzeciwu żony Iljicza, Nadieżdy Krupskiej i samego Lenina (w swoim testamencie, Włodzimierz Lenin prosił o zwykły pochówek w ziemi na cmentarzu), Stalin kazał go zabalsamować i wystawić, jak nie przymierzając, ser na wystawie w supermarkecie. Choć oczywiście z większymi honorami. I o tej mumifikacji chcemy tu napisać.
Pogrzeb Lenina
Oj nie mieli łatwego zadania mumifikatorzy, nie mieli. A chociażby dlatego że:
#1. Lenin przeleżał około miesiąca zanim podjęto decyzję o sposobie konserwacji. Co prawda utrzymywano niską temperaturę, ale oznaki rozkładu były już widoczne ("lewa ręka miała zielono-szary kolor, a uszy miał całkowicie zdefasonowane").
#2. Zabieg musiał się udać, bo inaczej każdy z zespołu mumifikacyjnego w najlepszym razie dostał by kulkę w łeb, w najgorszym umierał by powoli, pracując ponad siły gdzieś w wiecznych śniegach.
#3. Nie było wówczas opracowanej technologii przerabiania przywódców partyjnych na wiecznie żywe pomniki, więc zespół musiał eksperymentować. A gdyby eksperyment się nie powiódł - patrz punkt 2.
#4. Mumifikacja była świetnym pretekstem żeby ugrać coś dla siebie i w partii jak zwykle zaczęła się wojna podjazdowa. A kto nie był wystarczająco uważny - patrz punkt 2.
A Lenin leżał sobie spokojnie i delikatnie się rozkładał. Delikatnie, bo po śmierci, rankiem, Profesor Aleksiej Iwanowicz, wybitny rosyjski lekarz, patolog i anatomista, zabalsamował ciało Lenina, aby doczekało w dobrym stanie dnia pogrzebu, wpompowując mu w arterie środek konserwujący. Pomogła też pora roku i mróz panujący w zimie.
Tymczasem powołano specjalną komisję, która miała wybrać sposób, w jaki balsamiści przerobią Włodzimierza na zombie. Na początku chciano Lenina po prostu zamrozić. Zamówiono nawet w Niemczech ogromną zamrażarkę. Niestety jej wybudowanie miało zabrać sporo czasu. Póki za oknami panowała sroga rosyjska zima Lenin miał się dobrze. Ale przyszła wiosna i mumia przestała współpracować. Zaczęła się marszczyć, pękać i zmieniać kolor. Pal licho ciało pod ubraniem, ale zmiany widoczne były na rekach i twarzy zmarłego. Trzeba było działać i to szybko.
Ściągnięto wiec do Moskwy profesora anatomii Władimira Pietrowicza Worobiowa i polecono mumię ratować. Porażka nie wchodziła w grę (patrz punkt 2). Do pomocy dodano biochemika, profesora Iwana Iljicza Zbarskiego. Zapewniono wygody, dostęp do wszelkich potrzebnych środków i czekano na rezultaty.
Zespół zabrał się do pracy. Leninowi usunięto organy wewnętrzne i osobno zakonserwowano je w zbiornikach formaliny. Z organizmu wytoczono płyny fizjologiczne i wprowadzono do układu krwionośnego roztwór gliceryny i octanu potasu. Mózg zabrano w celu udowodnienia, iż "Lenin wielkim geniuszem był". Wykonano specjalne gumowe opaski, aby chemikalia nie wyciekały gdzie nie trzeba.
Zabalsamowany Lenin w sarkofagu.
No ale co to za mumia, co to nie ma swojej piramidy? Lenin się mumifikował, a Rosjanie budowali mu mauzoleum. Najpierw drewniane, potem bardziej drewniane. A wreszcie z czerwonego granitu, oczywiście na Placu Czerwonym, przylegające do ścian Kremla. Sarkofag Lenina jest przechowywany w stałej temperaturze 16°C i wilgotności 80-90 proc. Kiedyś Władimira chroniła zwykła szyba, ale po incydencie z młotkiem i niezadowolonym zwiedzającym, nieboszczyk leży za szkłem pancernym. Odpowiednie oświetlenie powoduje, że twarz i ręce nie wyglądają bardzo "woskowato". Krótko mówiąc atmosfera wewnątrz grób jest pełna szacunku i spokoju, a oświetlenie wystarczająco słabe, żeby Lenin nie wyglądał jak kosmita. Zachował też własne włosy, wąsy i bródkę. Tylko wygląda coraz bardziej jak woskowa figurka.
Sarkofag Lenina w mauzoleum.
No dobrze, zakonserwować raz to każdy potrafi, ale jak utrzymać mumię w stanie "wiecznie żywym"? Toż to nie plastik, który wiekami się rozkłada.
Ano trzeba ją... wykąpać.
Co 18-ście miesięcy spece wyciągają Lenina z sarkofagu, rozbierają i pakują do w szklanej wanny z octanem potasu, alkoholem, gliceryną, wodą destylowaną i chininą. Co tydzień pleśń na skórze przemywana jest łagodnym wybielaczem w celu jej ukatrupienia. Dużym problemem są ciemne plamy, pojawiające się na skórze rąk i twarzy. Poradzono sobie i z tym. Na przykład, miejsce zmarszczek i przebarwień było leczone kwasem octowym rozcieńczonym z wodą. Nadtlenek wodoru używano w celu przywrócenia tkankom koloru ciała. Zainfekowane miejsca odkażane są za pomocą środków, takich jak chinina lub kwas karbolowy.
Kiedy mumia się kąpie, pracownicy czyszczą i prasują jej ubranie. Co trzy lata dostaje też nowy garnitur (choć ostatnio z powodów finansowych jest z tym krucho).
Lenin w kąpieli.
Doktor Walery Bykow z Ośrodka Technologii Biomedycznej w Moskwie twierdził, że jeśli ciało Lenina będzie poddawane co półtora roku odpowiednim kąpielom biochemicznym, a co trzy lata przebrane zostanie w nową bieliznę i garnitur, to wytrzyma w doskonałym stanie przez sto, a nawet i więcej lat.
Rewolucja nie przetrwała, ale przetrwał Lenin.
Źródło
Lenin
Człowiek, który zafundował nam "przymusową krainę jedynej słusznej szczęśliwości" urodził się jako Władimir Iljicz Uljanow 22 kwietnia 1870, wg kalendarza juliańskiego 10 kwietnia, w Symbirsku. Włodzimierz Iljicz Uljanow był pochodzenia rosyjsko-kałmucko-żydowsko-niemiecko-szwedzkiego. Ojciec Lenina, Ilja Nikołajewicz Uljanow, był synem astrachańskich mieszczan, pochodzenia rosyjsko-kałmuckiego. Matką Lenina była Maria Aleksandrowna z domu Blank, której ojcem był dr Israil Moisiejewicz Blank, zasymilowany i ochrzczony Żyd. Matka Marii Aleksandrowny miała pochodzenie niemiecko-szwedzkie.
W grudniu 1922 Uljanow zainicjował utworzenie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR), obejmując urząd przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych ZSRR (łącząc to stanowisko z funkcją przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych RSFSR). A potem wziął i umarł, zastawiając nas z tym całym draństwem na wiele lat.
Lenin kilka dni po śmierci.
W maju 1922 nastąpił pierwszy z serii wylewów, w wyniku których Władimir został stopniowo sparaliżowany, utracił mowę i prawdopodobnie funkcje poznawcze. Potem było coraz gorzej, w końcu nastąpił trzeci udar. Lenin zmarł w wieku 53 lat. Spekulowano, że nie był to wylew, tylko kiła, ale nie ma żadnej wzmianki w dokumentacji medycznej na to wskazującej. Także to, że Lenin był dość konserwatywny (jedna żona i jedna kochanka) i raczej nie szalał za bardzo z kobietami wskazuje, że wylew jest bardziej prawdopodobny niż choroba weneryczna. Dodajmy, że Lenin był obciążony genetycznie - jego ojciec również zmarł w wyniku wylewu, w wieku 55 lat. Śmierć Lenina 24 stycznia 1924 roku, o godzinie 6.30 rano, była dla Rosjan prawdziwym szokiem, tym bardziej, że jego chorobę ukrywano przed społeczeństwem.
I natychmiast po jego śmierci zaczął się cyrk. Komuniści potrzebowali nowego "świętego" - swój symbol kultu. Mimo sprzeciwu żony Iljicza, Nadieżdy Krupskiej i samego Lenina (w swoim testamencie, Włodzimierz Lenin prosił o zwykły pochówek w ziemi na cmentarzu), Stalin kazał go zabalsamować i wystawić, jak nie przymierzając, ser na wystawie w supermarkecie. Choć oczywiście z większymi honorami. I o tej mumifikacji chcemy tu napisać.
Pogrzeb Lenina
Oj nie mieli łatwego zadania mumifikatorzy, nie mieli. A chociażby dlatego że:
#1. Lenin przeleżał około miesiąca zanim podjęto decyzję o sposobie konserwacji. Co prawda utrzymywano niską temperaturę, ale oznaki rozkładu były już widoczne ("lewa ręka miała zielono-szary kolor, a uszy miał całkowicie zdefasonowane").
#2. Zabieg musiał się udać, bo inaczej każdy z zespołu mumifikacyjnego w najlepszym razie dostał by kulkę w łeb, w najgorszym umierał by powoli, pracując ponad siły gdzieś w wiecznych śniegach.
#3. Nie było wówczas opracowanej technologii przerabiania przywódców partyjnych na wiecznie żywe pomniki, więc zespół musiał eksperymentować. A gdyby eksperyment się nie powiódł - patrz punkt 2.
#4. Mumifikacja była świetnym pretekstem żeby ugrać coś dla siebie i w partii jak zwykle zaczęła się wojna podjazdowa. A kto nie był wystarczająco uważny - patrz punkt 2.
A Lenin leżał sobie spokojnie i delikatnie się rozkładał. Delikatnie, bo po śmierci, rankiem, Profesor Aleksiej Iwanowicz, wybitny rosyjski lekarz, patolog i anatomista, zabalsamował ciało Lenina, aby doczekało w dobrym stanie dnia pogrzebu, wpompowując mu w arterie środek konserwujący. Pomogła też pora roku i mróz panujący w zimie.
Tymczasem powołano specjalną komisję, która miała wybrać sposób, w jaki balsamiści przerobią Włodzimierza na zombie. Na początku chciano Lenina po prostu zamrozić. Zamówiono nawet w Niemczech ogromną zamrażarkę. Niestety jej wybudowanie miało zabrać sporo czasu. Póki za oknami panowała sroga rosyjska zima Lenin miał się dobrze. Ale przyszła wiosna i mumia przestała współpracować. Zaczęła się marszczyć, pękać i zmieniać kolor. Pal licho ciało pod ubraniem, ale zmiany widoczne były na rekach i twarzy zmarłego. Trzeba było działać i to szybko.
Ściągnięto wiec do Moskwy profesora anatomii Władimira Pietrowicza Worobiowa i polecono mumię ratować. Porażka nie wchodziła w grę (patrz punkt 2). Do pomocy dodano biochemika, profesora Iwana Iljicza Zbarskiego. Zapewniono wygody, dostęp do wszelkich potrzebnych środków i czekano na rezultaty.
Zespół zabrał się do pracy. Leninowi usunięto organy wewnętrzne i osobno zakonserwowano je w zbiornikach formaliny. Z organizmu wytoczono płyny fizjologiczne i wprowadzono do układu krwionośnego roztwór gliceryny i octanu potasu. Mózg zabrano w celu udowodnienia, iż "Lenin wielkim geniuszem był". Wykonano specjalne gumowe opaski, aby chemikalia nie wyciekały gdzie nie trzeba.
Zabalsamowany Lenin w sarkofagu.
No ale co to za mumia, co to nie ma swojej piramidy? Lenin się mumifikował, a Rosjanie budowali mu mauzoleum. Najpierw drewniane, potem bardziej drewniane. A wreszcie z czerwonego granitu, oczywiście na Placu Czerwonym, przylegające do ścian Kremla. Sarkofag Lenina jest przechowywany w stałej temperaturze 16°C i wilgotności 80-90 proc. Kiedyś Władimira chroniła zwykła szyba, ale po incydencie z młotkiem i niezadowolonym zwiedzającym, nieboszczyk leży za szkłem pancernym. Odpowiednie oświetlenie powoduje, że twarz i ręce nie wyglądają bardzo "woskowato". Krótko mówiąc atmosfera wewnątrz grób jest pełna szacunku i spokoju, a oświetlenie wystarczająco słabe, żeby Lenin nie wyglądał jak kosmita. Zachował też własne włosy, wąsy i bródkę. Tylko wygląda coraz bardziej jak woskowa figurka.
Sarkofag Lenina w mauzoleum.
No dobrze, zakonserwować raz to każdy potrafi, ale jak utrzymać mumię w stanie "wiecznie żywym"? Toż to nie plastik, który wiekami się rozkłada.
Ano trzeba ją... wykąpać.
Co 18-ście miesięcy spece wyciągają Lenina z sarkofagu, rozbierają i pakują do w szklanej wanny z octanem potasu, alkoholem, gliceryną, wodą destylowaną i chininą. Co tydzień pleśń na skórze przemywana jest łagodnym wybielaczem w celu jej ukatrupienia. Dużym problemem są ciemne plamy, pojawiające się na skórze rąk i twarzy. Poradzono sobie i z tym. Na przykład, miejsce zmarszczek i przebarwień było leczone kwasem octowym rozcieńczonym z wodą. Nadtlenek wodoru używano w celu przywrócenia tkankom koloru ciała. Zainfekowane miejsca odkażane są za pomocą środków, takich jak chinina lub kwas karbolowy.
Kiedy mumia się kąpie, pracownicy czyszczą i prasują jej ubranie. Co trzy lata dostaje też nowy garnitur (choć ostatnio z powodów finansowych jest z tym krucho).
Lenin w kąpieli.
Doktor Walery Bykow z Ośrodka Technologii Biomedycznej w Moskwie twierdził, że jeśli ciało Lenina będzie poddawane co półtora roku odpowiednim kąpielom biochemicznym, a co trzy lata przebrane zostanie w nową bieliznę i garnitur, to wytrzyma w doskonałym stanie przez sto, a nawet i więcej lat.
Rewolucja nie przetrwała, ale przetrwał Lenin.
Źródło
Choć wojna polsko-bolszewicka 1920 roku toczyła się w głębi kraju, czynny udział wzięła w niej Marynarka Wojenna. Należące do niej jednostki stoczyły nawet zwycięską bitwę z przeważającymi siłami wroga. Bohaterem była rzeczna Flotylla Pińska.
Największa „morska” bitwa w środku lądu rozegrała się 27 kwietnia 1920 roku. Polskie wojska maszerowały wówczas na Kijów. W ślad za nimi posuwała się po Prypeci Flotylla Pińska. O świcie polska kanonierka „Pancerny” wspierana przez cztery uzbrojone motorówki stanęła oko w oko z sześcioma jednostkami Flotylli Dnieprzańskiej.
– Bolszewicy dysponowali znacznie poważniejszymi siłami. Nasze flotylle na dobrą sprawę dopiero się tworzyły. Część ich jednostek to były po prostu dozbrojone statki cywilne – wyjaśnia dr Michał Mackiewicz z Muzeum Wojska Polskiego. Ale Polacy nie oddali pola. Krótka bitwa szybko przerodziła się w blisko 30-kilometrowy pościg za Sowietami. Udało się zatopić jeden nieprzyjacielski okręt, dwa inne najpewniej zostały uszkodzone, wreszcie kilka różnej wielkości przeszło w ręce polskie. – W naszych zbiorach mamy nawet zerwaną wówczas banderę sowiecką – mówi Mackiewicz.
Bitwa pod Czarnobylem była największym sukcesem ówczesnej Marynarki Wojennej. Bo to właśnie jej podlegała Flotylla Pińska. Naczelnik państwa Józef Piłsudski zadecydował o utworzeniu sił morskich zaledwie 17 dni po tym, jak Polska odzyskała niepodległość. Rzeczpospolita nie miała jeszcze wtedy dostępu do morza, kilka miesięcy później zyskała zaś zaledwie dwa niewielkie porty w Pucku i na Helu. Dlatego początkowo Marynarka Wojenna opierała się właśnie na flotyllach rzecznych, których podstawą stał się sprzęt przejęty od zaborców. Pierwsza tego typu formacja istniała w Modlinie. Wkrótce sformowane zostały Flotylle Wiślana i Pińska.
Nie zdążyły one jeszcze na dobre okrzepnąć, kiedy wybuchła wojna polsko-bolszewicka. – Już w 1919 roku jednostki należące do Flotylli Pińskiej zajmowały się transportem zaopatrzenia dla wojsk polskich. W maju stoczyły pierwszą potyczkę z siłami nieprzyjaciela – mówi kmdr ppor. Piotr Adamczak z biura prasowego Marynarki Wojennej. A potem przyszła zwycięska bitwa pod Czarnobylem. Polscy marynarze wzięli jeszcze udział w defiladzie w Kijowie, jednak wkrótce karta się odwróciła. Podczas kontrnatarcia bolszewików siły Flotylli Pińskiej zostały odcięte od polskiej armii. Ostatecznie 2 sierpnia 1920 zapadła decyzja o zatopieniu okrętów i rozwiązaniu jednostki.
Podczas wojny polsko-bolszewickiej marynarze walczyli także na lądzie. W 1920 roku został utworzony Pułk Morski, którego bataliony biły się pod Ostrołęką, Grodnem oraz Białymstokiem. Ostatecznie bolszewicką napaść udało się odeprzeć.
Losy marynarskich formacji, które walczyły w środku lądu, były różne. Pułk Morski został rozwiązany jesienią 1920 roku. Pięć lat później przestała istnieć Flotylla Wiślana. Flotylla Pińska za to odrodziła się i aż do 1939 roku stanowiła na wschodniej granicy kraju poważną siłę. W szczytowym okresie w jej skład wchodziło około sto jednostek. Podczas wojny obronnej 1939 roku nie odegrały one jednak większej roli. – Przede wszystkim dlatego, że we wrześniu stan rzek był wyjątkowo niski – zaznacza Mackiewicz
Jednostki flotylli także tym razem zostały na rozkaz polskiego dowództwa zatopione, a marynarze dołączyli m.in. do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. – W 1939 roku nastąpił kres flotylli zarówno w wymiarze militarnym, jak i historycznym. Po wojnie nie było już sensu odbudowywać tego typu formacji. Marynarka Wojenna główny nacisk położyła na odbudowę potencjału morskiego – podkreśla Mackiewicz.
Tymczasem na świecie flotylle rzeczne nie odeszły całkowicie w zapomnienie. Taką formację posiadają choćby Węgrzy. Operuje ona na Balatonie i Dunaju. – Flotylle popularne są w krajach Ameryki Południowej. Bardzo rozbudowane siły posiada chociażby Paragwaj – mówi kmdr ppor. Adamczak. Tamtejsze jednostki operują na rzece Parana i tworzą Marynarkę Wojenną.
źródło: polska-zbrojna.pl/home/articleshow/9151?t=Jak-marynarze-pobili-bolszewikow
Największa „morska” bitwa w środku lądu rozegrała się 27 kwietnia 1920 roku. Polskie wojska maszerowały wówczas na Kijów. W ślad za nimi posuwała się po Prypeci Flotylla Pińska. O świcie polska kanonierka „Pancerny” wspierana przez cztery uzbrojone motorówki stanęła oko w oko z sześcioma jednostkami Flotylli Dnieprzańskiej.
– Bolszewicy dysponowali znacznie poważniejszymi siłami. Nasze flotylle na dobrą sprawę dopiero się tworzyły. Część ich jednostek to były po prostu dozbrojone statki cywilne – wyjaśnia dr Michał Mackiewicz z Muzeum Wojska Polskiego. Ale Polacy nie oddali pola. Krótka bitwa szybko przerodziła się w blisko 30-kilometrowy pościg za Sowietami. Udało się zatopić jeden nieprzyjacielski okręt, dwa inne najpewniej zostały uszkodzone, wreszcie kilka różnej wielkości przeszło w ręce polskie. – W naszych zbiorach mamy nawet zerwaną wówczas banderę sowiecką – mówi Mackiewicz.
Bitwa pod Czarnobylem była największym sukcesem ówczesnej Marynarki Wojennej. Bo to właśnie jej podlegała Flotylla Pińska. Naczelnik państwa Józef Piłsudski zadecydował o utworzeniu sił morskich zaledwie 17 dni po tym, jak Polska odzyskała niepodległość. Rzeczpospolita nie miała jeszcze wtedy dostępu do morza, kilka miesięcy później zyskała zaś zaledwie dwa niewielkie porty w Pucku i na Helu. Dlatego początkowo Marynarka Wojenna opierała się właśnie na flotyllach rzecznych, których podstawą stał się sprzęt przejęty od zaborców. Pierwsza tego typu formacja istniała w Modlinie. Wkrótce sformowane zostały Flotylle Wiślana i Pińska.
Nie zdążyły one jeszcze na dobre okrzepnąć, kiedy wybuchła wojna polsko-bolszewicka. – Już w 1919 roku jednostki należące do Flotylli Pińskiej zajmowały się transportem zaopatrzenia dla wojsk polskich. W maju stoczyły pierwszą potyczkę z siłami nieprzyjaciela – mówi kmdr ppor. Piotr Adamczak z biura prasowego Marynarki Wojennej. A potem przyszła zwycięska bitwa pod Czarnobylem. Polscy marynarze wzięli jeszcze udział w defiladzie w Kijowie, jednak wkrótce karta się odwróciła. Podczas kontrnatarcia bolszewików siły Flotylli Pińskiej zostały odcięte od polskiej armii. Ostatecznie 2 sierpnia 1920 zapadła decyzja o zatopieniu okrętów i rozwiązaniu jednostki.
Podczas wojny polsko-bolszewickiej marynarze walczyli także na lądzie. W 1920 roku został utworzony Pułk Morski, którego bataliony biły się pod Ostrołęką, Grodnem oraz Białymstokiem. Ostatecznie bolszewicką napaść udało się odeprzeć.
Losy marynarskich formacji, które walczyły w środku lądu, były różne. Pułk Morski został rozwiązany jesienią 1920 roku. Pięć lat później przestała istnieć Flotylla Wiślana. Flotylla Pińska za to odrodziła się i aż do 1939 roku stanowiła na wschodniej granicy kraju poważną siłę. W szczytowym okresie w jej skład wchodziło około sto jednostek. Podczas wojny obronnej 1939 roku nie odegrały one jednak większej roli. – Przede wszystkim dlatego, że we wrześniu stan rzek był wyjątkowo niski – zaznacza Mackiewicz
Jednostki flotylli także tym razem zostały na rozkaz polskiego dowództwa zatopione, a marynarze dołączyli m.in. do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. – W 1939 roku nastąpił kres flotylli zarówno w wymiarze militarnym, jak i historycznym. Po wojnie nie było już sensu odbudowywać tego typu formacji. Marynarka Wojenna główny nacisk położyła na odbudowę potencjału morskiego – podkreśla Mackiewicz.
Tymczasem na świecie flotylle rzeczne nie odeszły całkowicie w zapomnienie. Taką formację posiadają choćby Węgrzy. Operuje ona na Balatonie i Dunaju. – Flotylle popularne są w krajach Ameryki Południowej. Bardzo rozbudowane siły posiada chociażby Paragwaj – mówi kmdr ppor. Adamczak. Tamtejsze jednostki operują na rzece Parana i tworzą Marynarkę Wojenną.
źródło: polska-zbrojna.pl/home/articleshow/9151?t=Jak-marynarze-pobili-bolszewikow
"... nie można pamiętać o 11 Listopada zapominając o 15 Sierpnia."-Paweł Zaręba
Początkiem sierpnia, armia bolszewicka została zatrzymana przez Polaków. Najbliższy czas miał zdecydować o przyszłości Polski i całej europy.
Panie, Panowie i Sadole,
pojutrze będziemy obchodzić dzień natarcia doborowych oddziałów znad rzeki Wieprz na tyły bolszewików.Tym manewrem naczelny wódz Józef Piłsudski zmusił czerwonych do odwrotu i tym samym uratował młode państwo Polskie oraz zatrzymał zalew komunizmu na Europę.
Zwycięstwo określono mianem "Cud nad Wisłą"
A więc nie zapominajmy o bohaterach tych dni, bo ojcowie naszych dziadków uratowali im wszystkim tyłki.
Poniżej prezentuje filmik autorstwa Nowa Strategia o tejże bitwie.
Nie wstawiam tego do działu "dokumentalne" ponieważ chcę, żeby więcej osób zainteresowało się tematem.I oczywiste- "po tagach nie było"
Początkiem sierpnia, armia bolszewicka została zatrzymana przez Polaków. Najbliższy czas miał zdecydować o przyszłości Polski i całej europy.
Panie, Panowie i Sadole,
pojutrze będziemy obchodzić dzień natarcia doborowych oddziałów znad rzeki Wieprz na tyły bolszewików.Tym manewrem naczelny wódz Józef Piłsudski zmusił czerwonych do odwrotu i tym samym uratował młode państwo Polskie oraz zatrzymał zalew komunizmu na Europę.
Zwycięstwo określono mianem "Cud nad Wisłą"
A więc nie zapominajmy o bohaterach tych dni, bo ojcowie naszych dziadków uratowali im wszystkim tyłki.
Poniżej prezentuje filmik autorstwa Nowa Strategia o tejże bitwie.
Nie wstawiam tego do działu "dokumentalne" ponieważ chcę, żeby więcej osób zainteresowało się tematem.I oczywiste- "po tagach nie było"
Koniec lipca 1920 r. (dokładna data nieznana). Okolice Białegostoku. Trwa wojna z bolszewikami. Porucznik Józef Siła-Nowicki w gorączkowym pośpiechu organizuje dywizjon jazdy. Sam wybiera żołnierzy do swojego oddziału:
Gdy mu się spodobał któryś z zabłąkanych wojaków, zatrzymywał go z groźną miną i zapytywał: „Kto ty taki?” Zaskoczony wojak odpowiadał: „Jan Wcisło”. To porucznik go w zęby. „Łżesz, suczy synu, kto ty taki? Do delikwenta przybliżało się dwóch dryblasów porucznika. Wystraszony wojak odpowiadał czym prędzej: „Melduje strzelec J. W.” A tu znowu w zęby: „Łżesz, dezerter jesteś, sąd polowy i kula w łeb”. Tu zwykle biedak się załamywał i błagał o łaskę. „Dobrze – odpowiadał ułagodzony porucznik – wezmę cię na próbę do swego szwadronu”. Uszczęśliwiony dezerter przysięgał, że pójdzie „w ogień i wodę” za panem porucznikiem”.
Odznaka Huzarów Śmierci
Niewiele o nim dzisiaj wiemy. Możemy się tylko domyślać, kiedy się urodził, jak wyglądał, skąd pochodził, gdzie uczęszczał do szkoły? Pytania można mnożyć. Zarówno początek jego kariery wojskowej jak i tajemniczy koniec, są do dzisiaj spowite mgłą. Nie zachowała się nawet jego fotografia. Wiadomo, że porucznik Siła-Nowicki w czasie I wojny światowej służył w jednej z armii zaborczych. Po odrodzeniu ojczyzny w listopadzie 1918 r. i rozpoczęciu walk polsko-sowieckich znajdujemy go w szeregach Dywizjonu Jazdy Kresowej, przemianowanego wkrótce na 4 Wołyński Dywizjon 1 Pułku Strzelców Konnych. Cieszył się opinią wytrawnego kawalerzysty i zagończyka. Ambitny do granic możliwości. Charakter miał twardy. Był porywczy i zdolny do wszystkiego. Nie bał się przedstawić swojego punktu widzenia przełożonym i bronić go do upadłego. W lipcu 1920 r., gdy czerwona zaraza rozlewała się po polskiej ziemi, porucznik Siła-Nowicki otrzymał polecenie stworzenia ochotniczego oddziału kawalerii w Białymstoku. Nowo mianowany dowódca, nie pytając o zdanie swoich zwierzchników, nazwał go dywizjonem (dyonem) Huzarów Śmierci. Zabiegiem tym chciał podnieść morale swoich podwładnych i uczynić zadość swojej ambicji: sformować z nich elitę polskiej kawalerii.
Organizację oddziału rozpoczęto 23 lipca. Już po kilku dniach zgłosiło się 50 ochotników. Rezerwuarem „ochotników” byli również żołnierze wycofujący się na zachód z rozbitych pułków. Po kilku dniach straceńcze deklaracje złożyło ok. 500 huzarów. Siła-Nowicki wydał rozkaz marszu na zachód. Huzarzy opuścili Białystok podzieleni na dwa szwadrony i pluton ciężkich karabinów maszynowych.
Czym wyróżniał się nowo sformowany dywizjon kawalerii od całej masy innych oddziałów noszących polskiego orzełka na czapce? Na razie tylko umundurowaniem i bojowym morale… Z zewnątrz huzarzy przypominali bardziej partyzantów, aniżeli żołnierzy regularnej formacji. Dopiero później wprowadzono jednolity mundur. Elementem charakterystycznym była trupia czaszka. Umieszczono ją na huzarskiej furażerce oraz na biało-czerwonym proporczyku, przyszywanym na kołnierz munduru. Po zakończeniu kampanii bolszewickiej, do tych dwóch cech huzarze dopisali trzecią – pogardę dla życia, głównie swojego…
Huzar Śmierci
Już 30 lipca dywizjon Huzarów Śmierci przeszedł swój chrzest bojowy. Polem bitwy zostały okolice wsi Dzierzby. Kawalerzyści z pieśnią na ustach „Jeszcze Polska nie zginęła…” przystąpili do szarży i zdobyli na bolszewikach 2 cekaemy. Żołnierze Siły-Nowickiego osłaniali odwrót polskich jednostek aż do rogatek Warszawy. W zagrożonej stolicy nastąpiła dalsza reorganizacja oddziału. Do dywizjonu dołączono świeżo sformowany szwadron policji konnej z Łodzi.
Dywizjon swój szlak bojowy rozpoczął w Warszawie, a skończył na Litwie. Wielokrotnie zmieniał swoją podległość. Głównym zadaniem huzarów było utrzymywanie łączności pomiędzy poszczególnymi pododdziałami oraz pełnienie służby patrolowej i wywiadowczej. Zadania te wykonywano w małych, kilkudziesięcioosobowych grupach. Huzarzy byli oczami i uszami dowódców, którym podlegali. Swego czasu raporty opracowywane przez Siłę-Nowickiego lądowały na biurku dowódcy frontu – generała Józefa Hallera. Dzięki dostarczanym przez huzarów informacjom dowództwo doskonale orientowało się w sytuacji podporządkowanych mu wojsk. Siła-Nowicki, jak przystało na prawdziwego dowódcę, również uczestniczył w tej służbie. Narażał się podobnie jak zwykły huzar. Symbol trupiej czaszki zobowiązywał. Miał lśnić w słońcu nie tylko podczas parady. W służbie patrolowo-wywiadowczej szczególnie wyróżnił się szwadron policyjny: „Nastrój konny policjantów był rzeczywiście doskonały, ci bardzo odważnie patrolowali, opowiadając z zapałem i humorem o zetknięciu się z patrolami bolszewickimi. Byli to starzy kawalerzyści, przeważnie z armii rosyjskiej”.
Mitem i legendą obrosły wyczyny huzarów na froncie. W trakcie kampanii bolszewickiej huzarzy mogli poszczycić się wieloma sukcesami. Wymieńmy kilka z nich. W sierpniu 1920 r. dyon zajął miasteczko Serock. Zdobył tam 5 cekaemów, 30 koni i wziął do niewoli 50 jeńców. W czasie pościgu za pobitym nieprzyjacielem zabrano kolejnych 100 jeńców do niewoli. W bitwie pod Myszyńcem huzarzy zdobyli aż 8 dział na nieprzyjacielu. Co warto wytłuścić: huzarzy Siły-Nowickiego nigdy nie przegrali bitwy. Największe kontrowersje budzą do dzisiaj informacje o tym, że żołnierze dyonu nie brali bolszewików do niewoli. Mieli ich z zemsty mordować po schwytaniu. Tezy te – całkowicie nieuzasadnione – można włożyć najwyżej między bajki.
Huzarzy Śmierci – legendarny oddział polskiej kawalerii
Po ustaniu działań wojskowych i krótkim pobycie w rejonie Warszawy, dyon przeniesiono na linię demarkacyjną z Litwą „Kowieńską”. Tutaj zaczęły się problemy z dyscypliną huzarów. Przyzwyczajeni do wojennych przygód, ciekawego życia na froncie żołnierze dyonu musieli pełnić służbę wartowniczą. Nie mieli już okazji spotkać się z wrogiem. Dodatkowo nie byli odpowiednio zaopatrywani w żywność. Huzarzy zaczęli dezerterować i wszczynać awantury z innymi polskimi oddziałami wojskowymi. Dokonywali rekwizycji na własną rękę, w czym asystował sam dowódca. Okoliczna ludność nie wspominała mile ich pobytu. W lutym 1921 r. dyon wycofano z linii demarkacyjnej i połączono go z większą jednostką jazdy. Szwadrony dyonu rozpoczęto „wypożyczać” do innych większych oddziałów. Siła-Nowicki zaczął tracić władzę nad podległymi mu huzarami.
Siła – Nowicki chciał zjednoczyć ideowo cały oddział ustanawiając odznakę pamiątkową dyonu. Miała ona zapewne podnieść status oddziału, ponieważ odznaki pamiątkowe miały tylko pułki. I w ten sposób w 1921 r. powstała jedna z najciekawszych odznak pamiątkowych Wojska Polskiego. Miała ona formę krzyża równoramiennego. Na jej dolnym ramieniu umieszczono datę rozpoczęcia formowania dywizjonu. Między ramionami krzyża ulokowano skrzyżowane miecze. Na pierwszym planie osadzono trupią czaszkę z piszczelami. Odznaki nigdy nie zatwierdziły władze wojskowe. Może dlatego zyskała taką popularność i jeszcze dzisiaj wzbudza ona nie lada emocje.
Zaświadczenie o nadaniu odznaki Huzarów Śmierci z własnoręcznym podpisem Siły-Nowickiego
Dowódca Huzarów Śmierci wielokrotnie wysyłał monity do Warszawy z prośbą o rozwinięcie dyonu w samodzielny pułk. Za każdym razem mu odmawiano. Czyżby zaważył nad tym wizerunek bezkompromisowych, nieokiełznanych jeźdźców? A może postać porucznika – nieczułego na punkcie dyplomatycznych manier? Gdy osobiście udał się do Warszawy, prosić przełożonych o rozwinięcie pułku, dyon rozwiązano. Siła-Nowicki po powrocie do oddziału pokłócił się ze swoim dowódcą. Dalsze wydarzenia z jego życia są słabo udokumentowane. Miał zostać aresztowany w słynnym więzieniu na Antokolu w Wilnie. Później słuch o nim zaginął.
Dowódca i jego Huzarzy Śmierci nie należeli do pokornych. Nie pasują do wizerunku „czystych jak łza” polskich żołnierzy, którzy nie mają niczego złego na swoim sumieniu. Obciąża ich m. in. wszczynanie awantur z innymi polskimi żołnierzami (głównie z artylerzystami…) i rabowanie miejscowej ludności na Litwie Środkowej. Co niektórzy przypisują im mordowanie bolszewickich jeńców, na co nie ma żadnych podstaw. Na końcu należałoby zwrócić uwagę na kwestię najważniejszą, przyćmiewającą wszystkie wyżej wymienione wady huzarów - walczyli i ginęli za wolną i niepodległą Polskę
źródło:
blog.surgepolonia.pl/2011/11/jozef-sila-nowicki-i-jego-huzarzy-smierci/
Gdy mu się spodobał któryś z zabłąkanych wojaków, zatrzymywał go z groźną miną i zapytywał: „Kto ty taki?” Zaskoczony wojak odpowiadał: „Jan Wcisło”. To porucznik go w zęby. „Łżesz, suczy synu, kto ty taki? Do delikwenta przybliżało się dwóch dryblasów porucznika. Wystraszony wojak odpowiadał czym prędzej: „Melduje strzelec J. W.” A tu znowu w zęby: „Łżesz, dezerter jesteś, sąd polowy i kula w łeb”. Tu zwykle biedak się załamywał i błagał o łaskę. „Dobrze – odpowiadał ułagodzony porucznik – wezmę cię na próbę do swego szwadronu”. Uszczęśliwiony dezerter przysięgał, że pójdzie „w ogień i wodę” za panem porucznikiem”.
Odznaka Huzarów Śmierci
Niewiele o nim dzisiaj wiemy. Możemy się tylko domyślać, kiedy się urodził, jak wyglądał, skąd pochodził, gdzie uczęszczał do szkoły? Pytania można mnożyć. Zarówno początek jego kariery wojskowej jak i tajemniczy koniec, są do dzisiaj spowite mgłą. Nie zachowała się nawet jego fotografia. Wiadomo, że porucznik Siła-Nowicki w czasie I wojny światowej służył w jednej z armii zaborczych. Po odrodzeniu ojczyzny w listopadzie 1918 r. i rozpoczęciu walk polsko-sowieckich znajdujemy go w szeregach Dywizjonu Jazdy Kresowej, przemianowanego wkrótce na 4 Wołyński Dywizjon 1 Pułku Strzelców Konnych. Cieszył się opinią wytrawnego kawalerzysty i zagończyka. Ambitny do granic możliwości. Charakter miał twardy. Był porywczy i zdolny do wszystkiego. Nie bał się przedstawić swojego punktu widzenia przełożonym i bronić go do upadłego. W lipcu 1920 r., gdy czerwona zaraza rozlewała się po polskiej ziemi, porucznik Siła-Nowicki otrzymał polecenie stworzenia ochotniczego oddziału kawalerii w Białymstoku. Nowo mianowany dowódca, nie pytając o zdanie swoich zwierzchników, nazwał go dywizjonem (dyonem) Huzarów Śmierci. Zabiegiem tym chciał podnieść morale swoich podwładnych i uczynić zadość swojej ambicji: sformować z nich elitę polskiej kawalerii.
Organizację oddziału rozpoczęto 23 lipca. Już po kilku dniach zgłosiło się 50 ochotników. Rezerwuarem „ochotników” byli również żołnierze wycofujący się na zachód z rozbitych pułków. Po kilku dniach straceńcze deklaracje złożyło ok. 500 huzarów. Siła-Nowicki wydał rozkaz marszu na zachód. Huzarzy opuścili Białystok podzieleni na dwa szwadrony i pluton ciężkich karabinów maszynowych.
Czym wyróżniał się nowo sformowany dywizjon kawalerii od całej masy innych oddziałów noszących polskiego orzełka na czapce? Na razie tylko umundurowaniem i bojowym morale… Z zewnątrz huzarzy przypominali bardziej partyzantów, aniżeli żołnierzy regularnej formacji. Dopiero później wprowadzono jednolity mundur. Elementem charakterystycznym była trupia czaszka. Umieszczono ją na huzarskiej furażerce oraz na biało-czerwonym proporczyku, przyszywanym na kołnierz munduru. Po zakończeniu kampanii bolszewickiej, do tych dwóch cech huzarze dopisali trzecią – pogardę dla życia, głównie swojego…
Huzar Śmierci
Już 30 lipca dywizjon Huzarów Śmierci przeszedł swój chrzest bojowy. Polem bitwy zostały okolice wsi Dzierzby. Kawalerzyści z pieśnią na ustach „Jeszcze Polska nie zginęła…” przystąpili do szarży i zdobyli na bolszewikach 2 cekaemy. Żołnierze Siły-Nowickiego osłaniali odwrót polskich jednostek aż do rogatek Warszawy. W zagrożonej stolicy nastąpiła dalsza reorganizacja oddziału. Do dywizjonu dołączono świeżo sformowany szwadron policji konnej z Łodzi.
Dywizjon swój szlak bojowy rozpoczął w Warszawie, a skończył na Litwie. Wielokrotnie zmieniał swoją podległość. Głównym zadaniem huzarów było utrzymywanie łączności pomiędzy poszczególnymi pododdziałami oraz pełnienie służby patrolowej i wywiadowczej. Zadania te wykonywano w małych, kilkudziesięcioosobowych grupach. Huzarzy byli oczami i uszami dowódców, którym podlegali. Swego czasu raporty opracowywane przez Siłę-Nowickiego lądowały na biurku dowódcy frontu – generała Józefa Hallera. Dzięki dostarczanym przez huzarów informacjom dowództwo doskonale orientowało się w sytuacji podporządkowanych mu wojsk. Siła-Nowicki, jak przystało na prawdziwego dowódcę, również uczestniczył w tej służbie. Narażał się podobnie jak zwykły huzar. Symbol trupiej czaszki zobowiązywał. Miał lśnić w słońcu nie tylko podczas parady. W służbie patrolowo-wywiadowczej szczególnie wyróżnił się szwadron policyjny: „Nastrój konny policjantów był rzeczywiście doskonały, ci bardzo odważnie patrolowali, opowiadając z zapałem i humorem o zetknięciu się z patrolami bolszewickimi. Byli to starzy kawalerzyści, przeważnie z armii rosyjskiej”.
Mitem i legendą obrosły wyczyny huzarów na froncie. W trakcie kampanii bolszewickiej huzarzy mogli poszczycić się wieloma sukcesami. Wymieńmy kilka z nich. W sierpniu 1920 r. dyon zajął miasteczko Serock. Zdobył tam 5 cekaemów, 30 koni i wziął do niewoli 50 jeńców. W czasie pościgu za pobitym nieprzyjacielem zabrano kolejnych 100 jeńców do niewoli. W bitwie pod Myszyńcem huzarzy zdobyli aż 8 dział na nieprzyjacielu. Co warto wytłuścić: huzarzy Siły-Nowickiego nigdy nie przegrali bitwy. Największe kontrowersje budzą do dzisiaj informacje o tym, że żołnierze dyonu nie brali bolszewików do niewoli. Mieli ich z zemsty mordować po schwytaniu. Tezy te – całkowicie nieuzasadnione – można włożyć najwyżej między bajki.
Huzarzy Śmierci – legendarny oddział polskiej kawalerii
Po ustaniu działań wojskowych i krótkim pobycie w rejonie Warszawy, dyon przeniesiono na linię demarkacyjną z Litwą „Kowieńską”. Tutaj zaczęły się problemy z dyscypliną huzarów. Przyzwyczajeni do wojennych przygód, ciekawego życia na froncie żołnierze dyonu musieli pełnić służbę wartowniczą. Nie mieli już okazji spotkać się z wrogiem. Dodatkowo nie byli odpowiednio zaopatrywani w żywność. Huzarzy zaczęli dezerterować i wszczynać awantury z innymi polskimi oddziałami wojskowymi. Dokonywali rekwizycji na własną rękę, w czym asystował sam dowódca. Okoliczna ludność nie wspominała mile ich pobytu. W lutym 1921 r. dyon wycofano z linii demarkacyjnej i połączono go z większą jednostką jazdy. Szwadrony dyonu rozpoczęto „wypożyczać” do innych większych oddziałów. Siła-Nowicki zaczął tracić władzę nad podległymi mu huzarami.
Siła – Nowicki chciał zjednoczyć ideowo cały oddział ustanawiając odznakę pamiątkową dyonu. Miała ona zapewne podnieść status oddziału, ponieważ odznaki pamiątkowe miały tylko pułki. I w ten sposób w 1921 r. powstała jedna z najciekawszych odznak pamiątkowych Wojska Polskiego. Miała ona formę krzyża równoramiennego. Na jej dolnym ramieniu umieszczono datę rozpoczęcia formowania dywizjonu. Między ramionami krzyża ulokowano skrzyżowane miecze. Na pierwszym planie osadzono trupią czaszkę z piszczelami. Odznaki nigdy nie zatwierdziły władze wojskowe. Może dlatego zyskała taką popularność i jeszcze dzisiaj wzbudza ona nie lada emocje.
Zaświadczenie o nadaniu odznaki Huzarów Śmierci z własnoręcznym podpisem Siły-Nowickiego
Dowódca Huzarów Śmierci wielokrotnie wysyłał monity do Warszawy z prośbą o rozwinięcie dyonu w samodzielny pułk. Za każdym razem mu odmawiano. Czyżby zaważył nad tym wizerunek bezkompromisowych, nieokiełznanych jeźdźców? A może postać porucznika – nieczułego na punkcie dyplomatycznych manier? Gdy osobiście udał się do Warszawy, prosić przełożonych o rozwinięcie pułku, dyon rozwiązano. Siła-Nowicki po powrocie do oddziału pokłócił się ze swoim dowódcą. Dalsze wydarzenia z jego życia są słabo udokumentowane. Miał zostać aresztowany w słynnym więzieniu na Antokolu w Wilnie. Później słuch o nim zaginął.
Dowódca i jego Huzarzy Śmierci nie należeli do pokornych. Nie pasują do wizerunku „czystych jak łza” polskich żołnierzy, którzy nie mają niczego złego na swoim sumieniu. Obciąża ich m. in. wszczynanie awantur z innymi polskimi żołnierzami (głównie z artylerzystami…) i rabowanie miejscowej ludności na Litwie Środkowej. Co niektórzy przypisują im mordowanie bolszewickich jeńców, na co nie ma żadnych podstaw. Na końcu należałoby zwrócić uwagę na kwestię najważniejszą, przyćmiewającą wszystkie wyżej wymienione wady huzarów - walczyli i ginęli za wolną i niepodległą Polskę
źródło:
blog.surgepolonia.pl/2011/11/jozef-sila-nowicki-i-jego-huzarzy-smierci/
Historyk Leszek Żebrowski opowiada o żołnierzach Narodowych Sił Zbrojnych pochodzenia żydowskiego wychodząc na przeciw mitowi, jakoby NSZ mordowało ludność żydowską na terenie okupowanej Polski, wskazując jednocześnie, kto tak naprawdę, poza Niemcami, zajmował się mordami na żydach
Najlepszy komentarz (60 piw)
Suka_Blyat
• 2013-02-13, 12:41
Marc_ napisał/a:
Poza tym ze w Powstaniu Warszawskim NZS zajmowalo sie gownie wylapywaniem i mordowaniem Zydow ktorzy mysleli ze wreszcie moga bezpiecznie wyjsc. Poza tym ze Brygada Wilenska NZS wspolpracowala z Niemcami. Poza tym ze ideologicznie pomiedzy hitlerowcami z SS a faszystami z NZS wlasciwie nie bylo roznic. Itp.
Widzę, że propaganda PRLu działa i ma się dobrze w tych starszych pokoleniach "polaczków" łykających każde gówno z wyborczej/TVNu czy też innego postkomunistycznego gówna
Dr. William Pierce wyjaśnia co naprawdę wydarzyło się w Katyńskim lesie w 1940.
Zobacz i nie daj historii umrzeć pod naporem propagandy...
Najlepszy komentarz (35 piw)
Hauer88
• 2012-04-21, 17:59
tofur napisał/a:
a masz jakieś dowody na poparcie swoich teorii? ale takie, które nie są antysemicką propagandą? bo tylko na tym jedziesz... czy żal ci dupę ściska, że ktoś ma, a ty nie? a jak ma to pewnie ukradł...
Żal mi dupy nie ściska, pracuje w jednej z większych firm chemicznych w Polsce - i na aktualne potrzeby mi wystarcza - choć kupno mieszkania bez lichwiarskiego kredytu jest niemożliwe - a jak wiadomo każdy obywatel powinien mieć zagwarantowany dach nad głową. Postawienie szałasu jest nielegalne
Druga kwestia nie jestem antysemitą i ogólnie rzecz biorąc używanie tego określenia świadczy o umysłowym ograniczeniu. Krytykujesz żyda jesteś antysemitą, nazistą, faszystą i ogólnie mordercą który popiera mordy na żydach. Otóż nie. Nie mam nic przeciwko żydom - jestem tylko i wyłącznie przeciwnikiem międzynarodowego żydowskiego syjonizmu a nie każdy żyd to popiera. Przykładem pierwszym z brzegu może być Norman Finkelstein:
Sprawa trzecia, o poparcie jakiej tezy dokładnie Ci się rozchodzi? Tej że po wojnie osoby narodowości żydowskiej mordowały Polaków w Katyniu, etc.
Czy o to że osoby narodowości żydowskiej zajmowały prominentne stanowiska w powojennej Polsce - zarazem mordując ostatki sprzeciwiającej się inteligencji oraz tzw: żołnierzy wyklętych.
Czy też o to że w rękach rodzin żydowskich jest 98% światowego kapitału?
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów