Czyli najnowszy odcinek MTB o chemii
#chemia
Czyli najnowszy odcinek MTB o chemii
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
-Jesteś łysy - krzyczą dzieci.
-To chemia. - odpowiada łysy chłopiec.
-Nie dość że łysy to jeszcze głupi, przecież to polski.
Jak dla mnie artykuł nie jest już tak interesujący, jak ten o broni chemicznej w I Wojnie Światowej, ale może kogoś zainteresuje.
Poniżej link i treść samego artykułu
historia.focus.pl/wojny/bron-chemiczna-granica-ktorej-hitler-nie-przek...
Trzecia Rzesza dysponowała potężnym arsenałem broni chemicznej: tabunu i sarinu. Dlaczego Hitler nigdy jej nie użył?
Z każdym mijającym kwadransem ból narastał, a około siódmej rano, gdy dostarczałem ostatni mój meldunek tej wojny, zaczęły mnie piec oczy. Po kilku godzinach moje oczy były niczym rozżarzone węgle i otoczyła mnie ciemność - tak Adolf Hitler wspominał w „Mein Kampf" chwilę, gdy został porażony w 1918 r. gazem musztardowym. Może to z powodu tych przeżyć po latach nie zdecydował o użyciu gazów bojowych przez III Rzeszę?
Na pewno pamiętał z I wojny, że po zastosowaniu nowych bojowych środków chemicznych przez jedną stronę konfliktu w krótkim czasie strona przeciwna odpowiadała podobną bronią. Jednak wielu frontowych kolegów Hitlera z czasów I wojny światowej zaprzeczyło, by uczestniczył aktywnie w walkach. Część z nich uważała go nawet za „wojskowego tchórza", który rzadko pojawiał się w okopach. Hitlerem mogło więc kierować coś zupełnie innego niż frontowe przeżycia.
To istotna kwestia, bo w końcowym okresie II wojny światowej wódz III Rzeszy dysponował wystarczającą ilością broni chemicznej, aby wydłużyć czas trwania konfliktu lub nawet przechylić szalę losów wojny na korzyść państw Osi. Ocenia się, że niemieckie zapasy tabunu wynosiły wtedy blisko 12 tys. ton, a sarinu - od 60 do 400 ton. Mogły zabić tysiące ludzi...
PIERWSZA SYNTEZA
Rozwinięty przemysł chemiczny był siłą napędową gospodarki nazistowskich Niemiec. Jednak, jak na ironię, rozpoczęcie produkcji tabunu i sarinu wynikało z przypadkowej syntezy związku, który uchodził za substancję szkodliwą wyłącznie dla insektów. Ówczesne środki insektobójcze produkowano m.in. z otrzymywanych z roślin tropikalnych rotenonu oraz nikotyny. Były to substancje stosunkowo drogie i wymagały importu z zagranicy, stąd Niemcy poszukiwali tanich syntetycznych odpowiedników.
Szerokie badania w tej dziedzinie rozpoczął w 1934 r. pracujący w zakładach IG Farben w Leverkusen chemik Gerhard Schrader. Jego szef Otto Bayer próbował rozwinąć oddział firmy nazwanej od swego nazwiska Bayer, zajmujący się opracowywaniem substancji zabijających insekty. Po długich miesiącach nieudanych eksperymentów 23 grudnia 1936 r. Schrader otrzymał po raz pierwszy związek chemiczny znany później jako tabun. W ciągu minuty zarówno on, jak i jego asystent, zaobserwowali u siebie niepokojące objawy: zwężenie źrenic, zawroty głowy oraz gwałtowne spłycenie oddechu. Dopiero po trzech tygodniach objawy ustąpiły całkowicie, a naukowcy na własnej skórze doświadczyli, jak poważne efekty wywołują nawet śladowe ilości tabunu w powietrzu. Właściwą toksyczność otrzymanych gazów bojowych sprawdzano na zwierzętach w dobrze wyposażonych laboratoriach badawczych.
Według niemieckiego prawa takie wynalazki należało zgłosić odpowiednim władzom. Próbki preparatu dostarczono więc do dalszych badań, a ich wyniki przesłano do Urzędu Uzbrojenia Armii („Heereswaffenamt", HWA) w Berlinie. W maju 1937 r. Schrader osobiście zaprezentował otrzymywanie i właściwości tabunu w laboratorium HWA w Spandau, gdzie błyskawicznie dostrzeżono militarne znaczenie prezentowanego związku. Od tej chwili wszelkie projekty związane z substancją o nazwach Präparat 9/91, a później Le100, Gelan, Grunring 3, Stoff 100 lub Trilon 83 zaklasyfikowano jako tajne, a jej istnienie i wysoka toksyczność były ukrywane nawet przed generalicją przynajmniej do 1939 r.
MASOWA PRODUKCJA
W międzyczasie w latach 1937—1938 udoskonalano syntezę tabunu w IG Farben oraz opracowano nowe związki. Jednym z nich był uzyskany 10 grudnia 1938 r. sarin (figurujący pod kryptonimem T144), który okazał się jeszcze bardziej toksyczny niż tabun. Przez długi czas ukrywano go pod oznaczeniem Le 213, Trilon 46 lub Grunring 4.
Jednak dopiero miesiąc po wybuchu II wojny światowej, 1 października 1939r., ekspert od broni chemicznej płk Ochsner na wykładzie dla generałów przedstawił możliwości rozpoczęcia produkcji nowych bojowych środków chemicznych. W trakcie wystąpienia wspomniał o niezwykle skutecznym Stoff 100. Nie ujawnił przy tym, że tabun przenika również przez skórę. Bezpieczeństwo własnych oddziałów miały zapewnić maski chroniące przed fosgenem, używane podczas I wojny światowej.
Na zebraniu w październiku 1939 r. nie podjęto jeszcze decyzji o wielotonażowej produkcji gazów bojowych. Jednak już 15 grudnia 1939 r. Kwatera Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych nakazała IG Farben zbudować zakład do produkcji 1000 ton tabunu miesięcznie.
30 grudnia ustalono, że znajdzie się w Dyhernfurth (obecnie Brzeg Dolny). A w styczniu 1940 r. ruszyła budowa w ramach projektu o nazwie „Hochwerk". Fabryka nie tylko produkowała tabun, dodatkowo w jej podziemiach zaplanowano instalacje do wypełniania gazem amunicji artyleryjskiej i lotniczej, którą później składowano w Krapowicach (Krappitz). Jednak z powodu ciągłych komplikacji na liniach produkcyjnych (nadzwyczajna toksyczność tabunu wymagała aparatury o podwójnych szklanych ściankach, pomiędzy którymi przepływało sprężone powietrze, a od czasu do czasu cała instalacja była oczyszczana za pomocą pary wodnej i amoniaku) masowe wytwarzanie tabunu rozpoczęto dopiero w czerwcu 1942 r.
Rosły plany produkcyjne, liczba zatrudnionych i sprowadzanych do pracy więźniów z obozów koncentracyjnych. Powstawały też kolejne zakłady: na poligonie wojskowym nieopodal Münster i prawdopodobnie w zakładzie pilotażowym HWA w Raubkammer w Dolnej Saksonii. Do stycznia 1945 r. wyprodukowano w sumie 11 976 ton tabunu, z czego armia lądowa otrzymała około 8000 ton a lotnictwo pozostałe 4000 ton.
Znacznie trudniej oszacować, ile wyprodukowano sarinu. Według założeń zakład w Dyhernfurth mógł produkować pomiędzy 40 a 100 ton tego związku miesięcznie.
Kolejny zakład o wydajności 500 ton miesięcznie powstawał pod koniec wojny w Falkenhage w pobliżu Für- stenbergu. Ocenia się, że pod koniec wojny zgromadzono między 60 a 400 ton sarinu.
TAJNA BROŃ POZOSTAŁA
Hitler wiedział o niezwykłej efektywności tabunu i sarinu przynajmniej od końca 1941 r. Urząd Uzbrojenia Armii poinformował go również, że według dostępnych raportów wywiadu przeciwnicy nie pracują nad podobnymi środkami bojowymi, co stawia Niemcy w uprzywilejowanej sytuacji. Jednak nie zdecydował się na użycie tabunu i sarinu w działaniach wojennych. Najczęściej jako przyczynę podaje się przeżycia wojenne Hitlera. Prof. Andrzej Olejko z Instytutu Historii Uniwersytetu Rzeszowskiego uważa, że Hitler cały czas cierpiał na traumę frontową z lat 1914-1918: „Wstąpił jako ochotnik do 6. Bawarskiej Dywizji Rezerwy, w składzie której walczył na Froncie Zachodnim. W 1918 r. był ofiarą ataku gazowego, który go oślepił. To wspomnienie musiało być tak mocne, że nie pozwoliło Adolfowi Hitlerowi na podjęcie decyzji co do użycia gazów jako broni chemicznej, aby uratować upadającą tysiącletnią Rzeszę. Tym bardziej że Führer zafascynowany był pracami zespołu Wernera von Brauna pracującego nad rakietami A-4 (V-2), które miały być ostatnią nadzieją Niemiec. Stąd narodził się mit Wunderwaffe, zaś broń gazowa nie została użyta”.
Według niektórych źródeł innym z powodów był problem z opracowaniem skutecznej maski chroniącej przed nowymi gazami. Oficjalnie nie podejmowano tematu ubioru ochronnego - ukrywano fakt, że część produkowanych specyfików przenika również przez skórę. Ponadto w chwili, kiedy nadzór nad produkcją broni przejęło Ministerstwo Uzbrojenia i Amunicji Rzeszy, wzrosło znaczenie opinii ministra Alberta Spe- era, który miał inne priorytety (np. produkcję syntetycznego paliwa).
Problem stanowiło także wyszkolenie specjalnych oddziałów chemicznych. Ściąganie z linii walk wybranych oddziałów i ich przygotowanie okazało się już niemożliwe. Brakowało na to czasu - sytuacja na froncie stawała się krytyczna. Również Siły Powietrzne III Rzeszy pod koniec wojny straciły możliwość realnego rozpylania gazów nad terenami wroga. Po wojnie Speer stwierdził, że racjonalnie myślący przemysłowcy i wojskowi uważali zastosowanie bojowych środków chemicznych za bezsensowne w obliczu sytuacji, kiedy Amerykanie całkowicie panowali w powietrzu pod koniec wojny. Wszelkie próby spotkałyby się z potężnym odwetem na niemieckich miastach.
ROZMOWY Z HITLEREM
O zastosowaniu tabunu i sarinu kilkakrotnie rozmawiał z Hitlerem dr Otto Ambros z IG Farben (oddział BASF), działający w ramach zespołu „K” - Kampfstoff, zajmującego się intensyfikacją współpracy przemysłu, nauki i wojska.
W trakcie spotkania 15 maja 1943 r. naukowiec bardzo ostrożnie lawirował. Podczas procesów norymberskich zeznawał, że podkreślał możliwość produkcji analogicznych związków przez aliantów, którzy dysponowali praktycznie nieograniczonymi zasobami materiałowymi (stało to w sprzeczności z danymi Urzędu Uzbrojenia Armii, który w swoich raportach słusznie wskazywał na przodującą pozycję Niemiec i całkowity brak prac badawczych w tym zakresie po stronie alianckiej).
Jedynym rezultatem wspomnianego spotkania była decyzja Hitlera o zwiększeniu produkcji tabunu z 1000 do 2000 ton oraz sarinu ze 100 do 500 ton miesięcznie. Programowi nadano również priorytet porównywalny z produkcją czołgów, za którą odpowiadał Speer. 1 marca 1944 r. Ambros na kolejnym spotkaniu z Hitlerem raportował, że założenia produkcyjne tabunu ustalone na spotkaniu z 1943 r. zrealizowano w 70 proc., a 100 proc. powinno być osiągnięte w kolejnym miesiącu. Ale jednocześnie przekonywał Hitlera, że nieprzyjaciele, a zwłaszcza amerykańscy naukowcy, prawdopodobnie zajmują się podobnymi badaniami. I mogą nawet planować ataki odwetowe z zastosowaniem substancji podobnych do tabunu i sarinu! Dlatego - apelował naukowiec - użycie bojowych środków chemicznych powinno nastąpić jedynie w ostateczności.
Hitler najprawdopodobniej właśnie po tej rozmowie odniósł wrażenie, że nieprzyjaciel dysponuje porównywalną bronią chemiczną. W rzeczywistości jednak alianci nadal nie dysponowali ani wiedzą, ani tym bardziej instalacjami produkującymi takie gazy bojowe. Na szczęście w otoczeniu Fuhrera zabrakło naukowca z taką charyzmą jak genialny chemik Fritz Haber, który nie wahał się prowadzić w okresie I wojny światowej badań nad bojowymi środkami chemicznymi i doprowadził do ich użycia na froncie (np. osobiście nadzorował atak gazem pod Ypres).
NIEBEZPIECZNY BAŁTYK
Po 1945 r. zapasy tabunu III Rzeszy zostały zatopione w Morzu Bałtyckim. Większość niezużytej amunicji ze środkami chemicznymi planowano pierwotnie zatopić na Atlantyku na głębokości 4000 m. Jednak w końcu zwycięskie mocarstwa zdecydowały, że chemicznym śmietniskiem zostanie znacznie bliższy (ale o wiele gorzej dobrany ze względu na warunki oceanograficzne) Bałtyk.
Naukowcy szacują, że stopień przerdzewienia ścianek zatopionej amunicji może miejscami dochodzić do 70-80 proc. ich grubości, a szkodliwe substancje mogą wkrótce przedostać się do ekosystemu morskiego.
Dlatego uczeni z coraz większym niepokojem monitorują sytuację. Na szczęście najbardziej niebezpieczne środki, takie jak tabun, w środowisku wodnym bardzo szybko ulegają hydrolizie i stają się nieszkodliwe. Część związków wciąż jednak pozostaje groźna dla mieszkańców Basenu Morza Bałtyckiego. Ta tykająca bomba powinna zostać unieszkodliwiona jak najszybciej.
ATAK I OCHRONA
Badania nad produkcją gazów bojowych i środków ochrony prowadziła jednocześnie ta sama grupa specjalistów z zakresu chemii i medycyny. Kiedy zagadnieniami ochronnymi zajął się Urząd Uzbrojenia Armii, do prac nad nimi skierował chemika noblistę z 1938 r. Richarda Kuhna. Efekt był paradoksalny: wiosną 1944 r. on i jego współpracownicy otrzymali kolejny wyjątkowo toksyczny związek – soman. Badania nad produkcją
Autorzy:
DR HAB. ŁUKASZ CHRZANOWSKI oraz MATEUSZ SYDOW – naukowcy z Instytutu Technologii i Inżynierii Chemicznej, Wydział Technologii Chemicznej Politechniki Poznańskiej;
DR ROMAN MARECIK – naukowiec z Katedry Biotechnologii i Mikrobiologii Żywnosci, Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu
Ponieważ ostatnimi czasy takie zainteresowanie wzbudzają u was treści historyczne, chciałem się podzielić artykułem, który znalazłem przypadkowo. Jak się spodoba, to okey, a jak nie to chuj murzyński wam w dupę, a temat na śmietnik
Link do artykułu
historia.focus.pl/wojny/bron-chemiczna-smierc-nie-zawsze-jest-taka-sama-1479
Poniżej wklejam całą treść, na wypadek gdyby artykuł zniknął z serwerów.
Miłej lektury!
Najpierw był chlor, potem gaz musztardowy. Zaatakowanym bronią chemiczną żołnierzom było wszystko jedno, od czego giną. Pragnęli tylko jednego – umrzeć jak najprędzej.
Umierała w mękach. Każdy oddech sprawiał rozdzierający ból. Wokół rozkwitała wiosna, ale słońce nie ogrzało jeszcze ziemi. Było coraz zimniej. Serce trzepotało rozpaczliwie, sprawiając, że życie uchodziło z niej coraz szybciej. Usłyszała przeraźliwy krzyk, poczuła szarpanie. Było coraz ciężej żyć. Śmierć przyszła po dwóch godzinach.
Clara Haber była doktorem chemii. Obserwowała karierę swojego męża Fritza i coraz bardziej niepokoiło ją to, że wprzęga naukę do służby na rzecz przemysłu. Gdy wybuchła I wojna światowa, Fritz spontanicznie zaangażował się w działania dla armii niemieckiej. „Niemcy mają prawo do zemsty za wszelkie krzywdy i upokorzenia” - mówił. Zgłosił się do Ministerstwa Wojny i zadeklarował chęć opracowania nowej broni, która przechyliłaby szalę zwycięstwa na rzecz Niemiec w wojnie pozycyjnej. Urzędnicy początkowo nie byli entuzjastycznie nastawieni do tych prac. Poszukiwania naukowców wydawały się zbyt kosztowne w stosunku do oczekiwanych efektów. Ale żona Fritza, utalentowana chemiczka, doskonale wiedziała, czego może się spodziewać. W laboratorium męża obserwowała śmierć zagazowywanych zwierząt doświadczalnych, która za każdym razem przytłaczała ją horrorem objawów towarzyszących zgonowi.
Haber nie ustawał w dążeniach i je- sienią 1914 roku zaprezentował wojskowym pokaz działania swojego wynalazku na poligonie pod Kolonią. „Sehr gut, Herr Profesor” - usłyszał od widzów. Został awansowany do stopnia oficerskiego i objął kierownictwo wydziału chemicznego Ministerstwa Wojny. Pierwszymi ofiarami byli dwaj asystenci Habera, którzy zginęli w laboratorium. „Zaklinam cię, przestań!” - krzyczała Clara. Ale gaz był już gotów, a profesor Haber nie zamierzał wstrzymywać działań.
180 TON CHLORU POD YPRES
Pierwsza bitwa pod Ypres, największa bitwa 1914 roku, została nazwana przez Niemców Kindermord - rzezią niewiniątek. Miesiąc walki pozycyjnej przyniósł 108 tysięcy ofiar śmiertelnych po stronie Wielkiej Brytanii, Francji i Belgii oraz 130 tysięcy zabitych po stronie Niemiec. Dowództwo niemieckie stanęło na stanowisku, że trzeba poszukać nowej broni, która ograniczy straty własne i pozwoli na szybsze i bardziej spektakularne wygrywanie przyszłych bitew. Okazało się, że taka broń jest już gotowa, przeszła testy i jedyne, co jest potrzebne - to sprzyjający wiatr. Dosłownie, nie w przenośni.
22 kwietnia 1915 r. pod Ypres był pięknym dniem. Przed południem Niemcy zorganizowali niechlujny ostrzał artyleryjski, potem ucichli. Ciepło. I taki nieduży, miły wiaterek.
Po niemieckiej stronie frontu cisza. W okolicach, gdzie zajął pozycje 35. gazowy pułk inżynieryjny, plącze się kilka osób - co rusz podnoszą poślinione palce, machają małymi chorągiewkami i spoglądają w niebo. Wydawało się, że tego dnia wojna nie przyniesie wielu ofiar. Francuska brygada wojsk kolonialnych wreszcie odpoczywa, żołnierze śmieją się, opowiadają sobie o planach na przyszłość, jeden z Algierczyków czyta na głos list z domu. Urodził mu się syn i w każdym liście żona opisuje coś nowego.
Nic się nie dzieje, nikt nie strzela, śmierć nie zbiera codziennego żniwa. Haber dochodzi wtedy do wniosku, że wiatr już się nie zmieni, i daje sygnał wojskowym. Pod pierwszą linię frontu docierają żołnierze gazowego pułku inżynieryjnego. Z miejsca, w którym się znajdują, słychać rozmowy Francuzów. Wciąż nikt nie strzela, nie było rozkazu.
Technika, którą się posłużono, nawet wtedy uznawana była za prymitywną. Kto to widział, by po prostu wkopać w ziemię jakieś butle, a potem, odkręciwszy je, czekać na efekt, zdając się na kierunek i siłę wiatru? Ale niemieccy żołnierze nie dyskutowali z otrzymanymi rozkazami - założyli maski i odkręcili butle.
Butle rozmieszczono w terenie na długości około 6 km. Znajdowało się w nich około 180 ton chloru.
Chlor jest cięższy od powietrza, świetnie nadaje się do rażenia wroga tkwiącego w okopach. Skrapla się go pod ciśnieniem; w momencie otwarcia pojemnika, w którym się znajduje, gwałtownie wytryskuje, przechodząc prawie natychmiast w gaz. W zagłębieniach, do których spłynie, może utrzymywać się nawet do 3 godzin.
Sprzyjający wiatr podniósł chmurę oparów i skierował ją na okopy Francuzów. Żołnierze zobaczyli smugi białawego dymu, płynącego od niemieckiej strony. Przeważała ciekawość - dziwna mgła zasłaniała linie wroga i przez chwilę nikt nie obawiał się ostrzału. Mieniła się teraz dziwnymi kolorami, z wierzchu żółtawa, jakby pochłaniała słońce, od spodu zielonkawobrunatna. Nawet ładna. „Koledzy, widzieliście?" - Algierczyk, któremu urodził się syn, złożył starannie list i wyjrzał na chwilę z okopu.
Nadlatujące opary miały dziwny zapach, mdławy, słodkawo-cierpki. Ktoś nieostrożnie zaczerpnął głębszy oddech. I wtedy się zaczęło.
Najpierw krzyki, potem próby ucieczki, byle dalej, przed siebie, porzucić broń, schować się w zaułkach okopów. Potem krzyki ucichły, pojawiła się tylko koszmarna melodia rzężeń, kaszlu i rozpaczliwych wymiotów. Tysiące żołnierzy niemalże w jednym momencie padło w konwulsjach, próbując złapać choć łyk powietrza. Najszybciej umierali ci, którzy upadli na dno okopu. Prężyli się w próbach ucieczki przed śmiercią. Twarz Algierczyka, którego syn miał zaledwie kilka miesięcy, nie przypominała już ludzkiego oblicza. Sczerniała jak zwęglona, na poparzonych wargach bulgotała krew. Innym krew ciekła z nosów, z uszu. Z oczu lały się toksyczne łzy. Może ktoś się modlił o szybszą śmierć, od szrapnela, od kuli, bagnetu. Lepiej byłoby dać się zatłuc kolbami, umrzeć, trzęsąc się w gorączce gangreny, próbować włożyć w brzuch wypływające zeń trzewia, niż dożyć do takiej śmierci.
Koszmar spotkał też nadbiegających z pomocą. Gaz spływał do okopów, otulał wciąż żywych i tych już martwych.
Wokół miejsca ataku wybuchła straszliwa panika, żołnierze nawet w bardziej odległych miejscach frontu z rozpaczliwym krzykiem rwali się do ucieczki na oślep, na śmierć.
CLARA UMIERA JAK ŻOŁNIERZ
Nie wiadomo, dlaczego Niemcy nie wykorzystali do końca swojego sukcesu militarnego, dlaczego nie ruszyli do ataku. To debiut, pierwszy tak udany atak chemiczny, jego skutki były trudne do oszacowania. Profesor Fritz Haber uważnie obserwował zaatakowane tereny, sporządzając niezbędne, szczegółowe notatki. Wrócił do sztabu, przy najbliższej okazji udzielił obszernych wyjaśnień dziennikarzom. Zanim dotarł do domu, w niemieckiej prasie ukazały się artykuły pełne zachwytów nad geniuszem naukowca, który swoje umiejętności ofiarował ojczyźnie. Pojawiły się komentarze, że gaz profesora Habera jest bardziej humanitarny niż miny czy pociski artyleryjskie. „Pański wspaniały sukces nie zostanie nigdy zapomniany" - napisał w liście do chemika minister wojny. Rozentuzjazmowany Haber ze sloganami o miłości do ojczyzny na ustach pojawia się w domu.
Clara Haber ma już 45 lat i niemalże od 13 lat jest przykładną panią domu. Publicznie pokazuje się tylko na spotkaniach podobnych jej kobiet; jedyne wykłady, jakie wygłasza, dotyczą zastosowania chemii w gospodarstwie domowym. Mąż nie potrzebuje już jej pracy naukowej, a kiedy Clara próbuje rozmów merytorycznych, jest odsyłana na należne żonie wielkiego naukowca miejsce - w cień. Opieka nad trzynastoletnim synem Hermannem wypełnia cały jej czas. „Zawsze uważałam, że ludzkie życie jest tylko wtedy coś warte, gdy człowiek może w pełni wykorzystać wszystkie swoje zdolności i doświadczyć wszystkiego, co los mu ofiarowuje" - pisze gorzko Clara w liście do przyjaciółki.
Widzi męża otoczonego chwałą, awansowanego do stopnia kapitana, przyjmującego gratulacje ze wszystkich stron, i doskonale wie, za co jest tak chwalony i poważany. Nauka, którą ona kocha, w jej oczach została przez niego sprostytuowana, wykorzystana do masowego zabijania. Clara doskonale wie, jak umierali Francuzi pod Ypres. Nie widziała tych straszliwych obrazów, ale wie.
Po raz kolejny prosi męża, by zaprzestał swoich badań. Określenie „prosi" wydaje się stanowczo za słabe. 2 maja 1915 roku, po przyjęciu na cześć Fritza, Clara pokazuje siłę swojego charakteru, który kazał jej kiedyś walczyć o studia, o karierę naukową, o tytuł doktorski. Mówi: „zabiję się, jeśli nie przestaniesz". Fritz obojętnie zostawia ją, rzucając przez ramię frazes o zdradzie ojczyzny. Wychodzi. Musi pracować.
A Clara chce, żeby jej życie było wreszcie coś warte. Wykrada mężowi pistolet. Idzie do ogrodu i tam strzela sobie w serce.
Strzał nie jest śmiertelny. Kula rozrywa klatkę piersiową, narusza serce, ale go nie zatrzymuje, masakruje płuco. Odłamki kości i skrzepy krwi bulgoczą w kruchym ciele. Serce trzepocze rozpaczliwie; powietrze, które pani doktor wciąga do płuc, jest boleśnie zimne, sprawia ból. Clara próbuje się czołgać, ale starcza jej sił jedynie na to, żeby drzeć paznokciami ziemię. Usta sinieją, z oczu lecą łzy, z ust płynie czarna krew. Widzi coraz gorzej i nie wie, czy to zapadający zmierzch, czy ciemnieje jej przed oczami. Chce umrzeć, umrzeć jak najszybciej, ale wtedy słyszy krzyk i zdaje sobie sprawę, że widzi ją jej ukochany syn Hermann, jedyne dziecko, jedyne światło i sens jej zmarnowanego życia. Czuje szarpanie i coraz większy ból. Próbuje coś powiedzieć Hermannowi, ale tylko pluje skrzepami. Hermann płacze. Długie dwie godziny umierania jak żołnierz pod Ypres. Fritz nie uczestniczy w jej pogrzebie. Na wojnie muszą być ofiary.
INSPEKCJA POLA BITWY
Jeden sukces musi zrodzić następny, inaczej straci sens. Armia niemiecka przygotowywała się do powtórnego użycia nowej broni, tym razem na froncie wschodnim. Należało skruszyć siły i morale przeciwników. Haber był tytanem pracy. Krótki okres pomiędzy śmiercią żony a kolejnym eksperymentem z bronią chemiczną spędził na żmudnych badaniach naukowych. Nową broń należało rozwijać i doskonalić.
Kolejny test nowej broni został wyznaczony na koniec maja. Wybrano miejsce - Bolimów, niedaleko Skierniewic. To właśnie tam przebiegała linia frontu, ciągnącego się wzdłuż Rawki i Bzury. Niemieccy żołnierze z tamtego rejonu mieli już pewne doświadczenie w stosowaniu innowacyjnej broni. Jeszcze w styczniu 1915 roku przeciwko siłom carskim użyto substancji zbliżonej w działaniu do gazu łzawiącego - bromku ksylilu. Wtedy atak nie powiódł się na skutek zbyt niskiej temperatury, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby spróbować ponownie, tym razem z użyciem nowego środka, chloru.
Rozmach operacji, którą nadzorował profesor Haber, budził podziw i szacunek w Ministerstwie Wojny. Trudne zadanie logistyczne przewidywało przetransportowanie na linię frontu aż 12 tysięcy ciężkich, stalowych 40-litrowych butli z chlorem. Ostrożne rozmieszczenie ich przed linią rosyjskich okopów wymagało od oddanych niemieckich patriotów niezwykle ciężkiej pracy, z narażeniem życia i zdrowia. Żołnierze pułku gazowego zostali wyposażeni w górnicze aparaty tlenowe, a niemieckie wojska znajdujące się w pobliżu w specjalne tampony, blokujące możliwość przypadkowego wdechu trujących oparów.
W ten sposób na froncie wschodnim, na jednym tylko odcinku koło Bolimowa, znalazły się 264 tony chloru. Pierwsza część operacji była niezwykle trudna i choć została szczęśliwie zrealizowana, strona niemiecka wciąż nie mogła mieć pewności pełnego sukcesu. Haber z uwagą monitorował pogodę. Wiosenne ciepło i stały do tej pory wiatr mogły w każdej chwili ulec zmianie. Wreszcie w nocy z 30 na 31 maja 1915 roku na rozkaz dowódcy 9. Armii odkręcono zawory butli z chlorem.
100 ton chloru więcej niż pod Ypres zagwarantowało wspaniały sukces. Z butli uniosła się aż sześciometrowa fala oparów i przemieściła się na pozycje wroga. Z rosyjskich okopów dochodził ten sam dźwięk, co miesiąc wcześniej pod Ypres - krzyki, jęki, rzężenia - a potem cisza. Mając pewność, że gaz opadł, profesor Fritz Haber osobiście udał się na inspekcję pola walki.
Nie schylał się nad umierającymi wrogami, wiedział bowiem, że trujący gaz kłębi się przy ziemi i mimo posiadanego zabezpieczenia może mu zaszkodzić. Szedł więc wyprostowany, rozglądając się czujnie i sprawdzając skuteczność broni. Jako asystenta przydzielono mu młodego lejtnanta Maxa 22 I Wilda, agenta służb specjalnych. Nowy sposób walki zdał egzamin. „Dziś, kiedy mamy cały świat przeciwko sobie, musimy odrzucić skrupuły moralne" - rzekł zadowolony z efektów chemik.
Max Wild, zawodowy żołnierz, widział już trupy, widział śmiertelnie rannych, zmasakrowanych i okaleczonych, widział ludzi umierających na skutek zakażeń. Znał smród gnijących bandaży, krew i ropę, a jako agent służb specjalnych widział wszelkie okrucieństwa wojny. Ale to, co zobaczył pod Bolimowem, wstrząsnęło nim tak bardzo, że zaczął profesorowi zadawać pytania o bestialstwo, moralność i człowieczeństwo. „Czy to jeszcze jest wojna?" - pytał.
Szedł z piechotą, która miała wzmocnić pierwszy atak, ale podczas ich marszu nie padł ani jeden strzał. Rosyjscy żołnierze leżeli w konwulsjach. Niektórzy próbowali pełzać, drąc paznokciami ziemię, inni na czworakach parli naprzód, w zwierzęcej chęci ucieczki od złej śmierci. Otwierali i zamykali niebieskie usta, wystawiali sine języki, próbowali pluć, wymiotować. Co rusz ktoś trząsł się w suchym odruchu wymiotnym. Ktoś próbował zedrzeć z siebie mundur, mając płonną nadzieję, że dzięki temu nabierze wreszcie powietrza. „O, proszę zwrócić uwagę, że ma już niebieskie gałki - mówił z zainteresowaniem profesor - nic to, już po nim, idziemy dalej".
Niemcy szli w milczeniu, z opuszczonymi karabinami. Ktoś schylił się i podniósł zsiniałą bezwładną postać. Po chwili kolejni żołnierze zaczęli podejmować z ziemi ni to żywych, ni to zwłoki. W ciągu kilku godzin na dziedzińcach szkół w pobliskich miejscowościach poukładano setki żołnierzy potrutych gazami. Nieliczni lekarze z siostrami Czerwonego Krzyża krążyli bezradnie. Zabrakło wyszkolonego personelu, aby ratować zagazowanych. Rosjanie i Polacy, żołnierze armii carskiej, umierali wreszcie po godzinach męczarni, spokojnie, cicho, bez buntu, całymi dziesiątkami.
Wobec ewidentnego sukcesu i obezwładnienia jednym atakiem około 11 tysięcy wrogów, dowództwo armii niemieckiej zdecydowało się w dalszym ciągu korzystać z nowej broni chemicznej. Nad Bzurą i Rawką powtórzono ataki jeszcze trzykrotnie: 12, 17 czerwca i 6 lipca 1915 roku.
Sukces pomniejszyły nieoczekiwane straty własne. Nie dość dokładna obserwacja pogody sprawiła, że rozpoczęto emisję gazów w momencie, gdy zmieniał się wiatr - ponad 1200 żołnierzy niemieckich padło ofiarą gazu. Dowództwo niemieckie stanęło wówczas na stanowisku, że ryzyko potencjalnych strat własnych jest za duże, by ponownie użyć niepewnego preparatu.
NOWA SUBSTANCJA
Po pierwszym zastosowaniu chloru w bitwie pod Ypres generał Berthold von Deimling pisał, że zarówno przed, jak i po ataku targały nim sprzeczne emocje. Z jednej strony sama myśl, by przebywających w sąsiednich okopach żołnierzy po prostu wytruć jak szczury, była wstrętna dla zawodowego żołnierza, gotowego na otwarty bój na śmierć i życie. Z drugiej jednak strony wahał się - wojna pozycyjna, w jaką od samego początku wpakowały się jego wojska, nie była niczym dobrym. Ofiar wśród własnych sił przybywało, żołnierze umierali nie tylko w wyniku ataków, ginęli też powoli i boleśnie z powodu zakażeń, z braku antybiotyków, podstawowej aseptyki. Morale spadało niepokojąco, a ci, którzy jeszcze w coś wierzyli, modlili się o zwycięstwo lub śmierć. Może więc szybki atak chemiczny uratowałby sytuację, pozwolił na decydujące zwycięstwo?
Jego tok myślenia był bliski wielu oficerom z niemieckiego dowództwa. Nawet ci, którzy poznali koszmar ataków oparami chloru, nawet ci, którzy widzieli śmiertelne konsekwencje pomyłki zastosowania tej broni, mieli nadzieję, że nowocześniejszy, lepszy środek da wreszcie przewagę w boju. Rzecz w tym, że alianci uczyli się na błędach - wkrótce na wyposażeniu ich wojsk znalazły się maski gazowe. To znacznie redukowało efektywność ataku chemicznego. Rozwiązanie stanowiłaby substancja, która atakowałaby nie tylko drogi oddechowe oraz byłaby łatwiejsza do kontrolowania niż chlor.
Frederick Guthrie był skromnym fizykiem i popularyzatorem nauki. W roku 1860 przypadkowo odkrył działanie związku etylenu z chlorkiem sulfurylu. Mieszając substancje niechcący polał odrobiną swoją dłoń. Bezbarwna, oleista ciecz o dziwnym, jakby kulinarnym zapachu wsiąkła w skórę naukowca z wielką łatwością. Po chwili w tym miejscu powstał czerwony piekący pęcherz. Bardzo bolesny. Fizyk opisał zjawisko starannie, po czym przeszedł do innych prac.
Chmura dotarła do pierwszych stanowisk i wtedy... Ludzie zaczęli uciekać przez pola bez zmysłów, na oślep. Wyprzedzając morderczą chmurę
O jego przypadkowym odkryciu przypomniano sobie, poszukując innowacji w broni chemicznej. Związek, co sprawdzono w laboratorium, okazał się środkiem bardzo agresywnym, drażniącym poważnie drogi oddechowe oraz płuca, ale również - i to okazało się bardzo istotne - wywołującym oparzenia skóry. Można było zatem liczyć na to, że wróg, nawet gdy zastosuje maski, zostanie wyeliminowany z pola walki. Jak stwierdzono - na skutek hydrolizy iperytu siarkowego powstaje reaktywny cykliczny jon sulfoniowy - a zatem na działanie nowego środka najbardziej narażone będą wilgotne powierzchnie ciała nieprzyjaciela jak odkryta skóra i oczy. Jon łączy się z DNA wroga i powoduje śmierć komórek lub mutacje prowadzące do późniejszej śmierci. Gaz musztardowy jest świetnie rozpuszczalny w tłuszczach, z łatwością przenika nawet przez suchą skórę. Zawodowych wojskowych znacznie lepiej niż wyniki doświadczeń laboratoryjnych przekonują doświadczenia w boju. Na taki test zdecydowano się dwa lata po atakach nad Rawką. Tym razem poligonem prób stało się znów Ypres. Potrzebne było zwycięstwo!
Nową broń chemiczną wypróbowano 12 lipca 1917 roku. Gaz nie był już losowo rozpylany - użyto granatów odłamkowo-chemicznych, zawierających nową substancję oraz niewielki ładunek wybuchowy dla rozerwania skorupy i rozproszenia trucizny. Prawdziwie nowoczesna broń, łatwa w zastosowaniu i działająca wielotorowo. Sukcesu na taką skalę nie spodziewał się nikt, z wyjątkiem nadzorujących atak chemików.
Żołnierze francuscy, widząc rozprzestrzeniającą się w wyniku ostrzału szarozieloną chmurę, która stopniowo zabarwiała się na żółto, pośpiesznie nakładali maski gazowe. Myśleli, że będą bezpieczni, choć niektórzy z nich, mając w pamięci koszmar ataku falowego sprzed 2 lat, zdjęci strachem cofali się nerwowo. Chmura dotarła do pierwszych stanowisk i wtedy... ludzie zaczęli uciekać przez pola bez zmysłów, na oślep. Wyprzedzający morderczą chmurę, niosącą za sobą dziwny zapach piknikowego jedzenia, mieli w oczach przerażenie. Za nimi szła śmierć, niszcząc wszystko, do czego się kleiła. Spalona ziemia, martwe rośliny, leżące w oddali drgające ciała. Oślepli żołnierze, twarze sino zabarwione, wyciągnięte w rozpaczliwym geście wołania o pomoc dłonie. Za nimi w wypełnionych gazem okopach zostały setki martwych i konających towarzyszy broni. Straszliwe obrażenia tych, którzy stali w pierwszej linii podczas ataku, nigdy wcześniej nie były obserwowane podczas żadnej bitwy. Skóra ofiar zmieniła kolor, była bladosinoniebieska, a ciała pokrywały się ogromnymi pęcherzami pełnymi żółtawego płynu. Pęcherze pękały, a skóra odchodziła płatami, bezwstydnie obnażając kolejne warstwy skóry, głęboko, aż do mięśni. Oczy tych żołnierzy, na których zadziałała płynna, a nie tylko gazowa forma substancji, były wypalone. Pole bitwy zapełniały odczłowieczone, nagie worki z kośćmi. Potem chmura gazu opadła i rozeszła się pod wpływem wiatru i wydawało się, że już jest po ataku.
Ale nie było. Niemieccy eksperci ustalili, że konsekwencje użycia nowego gazu będą inne niż w przypadku użycia chloru. Po pierwsze - kompleksowe działanie na cały organizm nieprzyjaciela. Po drugie opóźnione efekty, co oznaczało, że nawet ci, którzy mieli kontakt z trującym gazem bojowym o mniejszym stężeniu, będą po pewnym czasie ostatecznie usunięci z pola walki. Gaz miał więc szczególnie korzystne - z bojowego punktu widzenia - właściwości.
Ci, którzy wyszli z ataku cało, pomagali transportować poparzonych i oślepionych towarzyszy poza strefę rażenia. Docierali do lazaretów, a potem wracali na swoje stanowiska, ostrożnie wciągając w nozdrza powietrze, by wyczuć, czy znów nie nadpływa nieznośnie musztardowy zapach. Chwytali za broń i byli gotowi do walki.
Na skutki porażenia nową bronią trzeba było poczekać nawet i kilka godzin. Okazało się, że było warto. Postępujące oparzenia, utrata wzroku, trwałe uszkodzenia płuc z niedającą się usunąć dusznością... Skażeni byli nawet ci, którzy tylko przeszli przez teren ataku. Skażeniu uległy przedmioty osobiste bezpośrednich ofiar ataku, a zatem prędzej czy później z pola walki pozbywano się nawet tych żołnierzy, którzy chociażby trzymali pamiątki po swoich zmarłych towarzyszach. Pierwsze objawy zaobserwowano u Szkotów, których mundury zawierały element tradycyjnego stroju. Obnażone pod kiltem nogi zaczęły po kilku godzinach od ataku pokrywać się powiększającymi się pęcherzami, które wypełniała żółta maź...
Liczne dane wykazują, że tylko w dniu ataku zmarło aż 20 tysięcy żołnierzy alianckich - Francuzów, Anglików i Szkotów. Badania przeprowadzane jeszcze wiele lat po tym wydarzeniu sugerują, że liczba ofiar była o wiele większa. Iperyt - jak nazwano gaz musztardowy - wywołał opisane wcześniej przez naukowców mutacje komórkowe, czyli spowodował znaczące obniżenie odporności i liczne nowotwory u porażonych.
Broni chemicznej nie używali wyłącznie Niemcy, choć oni posługiwali się nią najczęściej - podczas I wojny użyli około 56 tysięcy ton gazów. Palmę pierwszeństwa wśród państw alianckich dzierżyli Francuzi - 26 tysięcy ton. Brytyjczycy użyli 14 tysięcy ton. Według różnych statystyk ofiarami nowych środków bojowych padło ogółem nawet milion trzysta tysięcy żołnierzy i dość trudna do określenia liczba cywilów. Pod koniec wojny co czwarty niemiecki pocisk artyleryjski wystrzelony na stanowiska wroga niósł gaz musztardowy. Tylko w wyniku stosowania iperytu zmarło w trakcie ataków lub tuż po nich około 150 tysięcy żołnierzy brytyjskich, przy czym liczby te są z pewnością zaniżone, bo dotyczą jedynie zatrutych gazem przyjętych do lazaretów i szpitali. Śmierć pokazała zupełnie nowe oblicze.
Gratuluję tym, którzy wytrwali do końca, myślę że było warto
Bo nie był Rad.
kto nie jest w stanie zrozumieć ostrzeżenia po angieslku na początku filmiku niech nie próbuje odtworzyć eksperymentu chyba że planuje trafić na harda .
- czemu nie było cię na biologii? Jaś odpowiada:
- bo byłem na chemii.
Dwa balony
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Zawsze chciałem to napisać