18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (4) Soft (3) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 18:08
📌 Konflikt izrealsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 5:23

#eksploracja

Eksploracja opuszczonego ośrodka wypoczynkowego.

Proszę nie zdradzać lokalizacji obiektu, żeby nikt go nie rozkradał i nie dewastował!

Urbex to nie wandalizm- nie włamuję się, nie kradnę, nie dewastuję. Zabieram jedynie swoje zdjęcia, zostawiam jedynie swoje ślady stóp.


Subskrybuj: bit.ly/2pWT5xr
Wejdź na FB: bit.ly/2fxMXrd

W dzisiejszej wyprawie towarzyszy mi Alone Walker:
bit.ly/2usCxw1

W dzisiejszym odcinku eksplorujemy opuszczoną fabrykę papieru. Natknęliśmy się na nią przypadkowo, kilka miesięcy temu. Jednak dopiero teraz odwiedziliśmy ją ponownie. Teren fabryki jest całkiem spory, także jeśli chodzi o budynki i ich wielkość, to muszę przyznać, że jest co zwiedzać. Niestety, w fabryce zaczęli już działać złomiarze. PS: specjalnie nie podaję lokalizacji obiektu. Wiem, że jego znalezienie nie będzie trudne, ale podawanie takich danych w komentarzu będzie kończyć się banem!
#akcjalokalizacja
#urbextoniewandalizm:
bit.ly/2vVa1WR

Muzyka:
epidemicsound.com
Dark Conspiracies 3 - Christoffer Ditlevsen
Appeased Soundscape 04 - August Wilhelmsson
300 Years Old - Gunnar Johnsén
Dark Moments 6 - Martin Klem
Abandoned Wires - Rannar Sillard
Absinthe Minded Piano 2 - Bo Järpehag
Background Storm - Rannar Sillard
Breath In - Anders Ekengren
Compound - Rannar Sillard Between
Two Worlds - Gunnar Johnsén
Appeased Soundscape 03 - August Wilhelmsson
Kosmiczne megastruktury to hipotetyczne konstrukcje, które mogłyby zostać zbudowane przez wysoko rozwinięte cywilizacje. Jako ludzkość marzymy o eksploracji dalekiego kosmosu oraz o dotarciu do odległych egzoplanet. Aby tego dokonać, niezbędna jest budowa statków międzygwiezdnych. Warto się zatem zastanowić nad możliwym wyglądem oraz różnymi typami takich pojazdów.

Opuszczone laboratorium, to w zasadzie jedyny z budynków, który ostał się po dawnej fabryce.
Pamiętam swoją pierwszą wizytę w tym miejscu (rok 2011) wtedy nie trafiłem do prezentowanego w materiale budynku.
Na szczęście ani czas, ani ludzie nie zdołali (jeszcze) zniszczyć tej części zakładu.

Miłego oglądania

######
Miłośników eksploracji i obiektów opuszczonych zapraszam również na mój fanpage oraz flickr (tam znajdziecie więcej moich albumów):

facebook.com/Addic7edEmpire/

flickr.com/photos/131806540@N08/sets/







































Kosmiczne megastruktury to hipotetyczne konstrukcje, które mogą zapewnić dodatkową przestrzeń życiową lub też kolonizację kosmosu. Jednym z najstarszych projektów megastruktury jest tzw. Sfera Bernala, czyli ludzka kolonia w przestrzeni kosmicznej. Czy ludzie powinni budować takie konstrukcje?

Kolonizacja Drogi Mlecznej wydaje się wręcz niemożliwym przedsięwzięciem. Nasza galaktyka obfituje w miliardy gwiazd oraz planet, rozrzuconych na dystansie wielu tysięcy lat świetlnych. Mimo to, istnieje pomysł pewnego urządzenia, które mogłoby skolonizować całą galaktykę. Sonda von Neumanna to samoreplikująca maszyna, zdolna do podróży międzygwiezdnych oraz do tworzenia własnych kopii.

Nie samym MRU polsza podziemna stoi. Fotorelacja z nocnej wycieczki do trzewi miasta, okraszona odrobiną literackiej bredni (choć tytuł to nie bait - opisane wydarzenia są autentico fantastico)
_______________________________

Klik.
Żarnik latarki mógłby w tym momencie zalać fasadę budynku jaskrawym, pięciusetlumenowym snopem światła, lecz to byłoby cokolwiek nierozsądne. Stojąc na wąskim pasie wykarczowanej zieleni, z nieuchronną karą grzywny przed sobą i złowrogim szczekaniem psa za plecami, zdecydowanie nie powinienem rzucać się w oczy. Świecę więc tyle, ile potrzebuję, by widzieć czubki butów, jednocześnie macając ceglany mur w poszukiwaniu wejścia. Kątem oka zerkam na zegarek. Kilka minut temu wybiła północ, ciemność zalała już przestwór nieba całą swą okazałością. Witaj ponownie, przyjaciółko, dawno nie mieliśmy okazji do spotkania tylko we dwoje. Dzisiejszej nocy oswoję się z tobą na nowo.

Dłoń nie natrafia na zimną fakturę ściany, niemal tracę przy tym równowagę. Oświetlam latarką coś, co w założeniu architektów najprawdopodobniej miało być oknem, a dziś posłuży mi jako drzwi. Jasna plama rozmywa czerń w promieniu pięciu, może sześciu metrów, głębiej nie sięga. Po karku przebiega dreszcz. Czy przyjemny? Zaraz się okaże.
Wchodzę.



Odczuwam chłód. Tu, gdzie roczna amplituda temperatur waha się najwyżej o kilka kresek na termometrze, nawet przy trzydziestostopniowym upale panującym na zewnątrz można szybko zatęsknić za cieplejszą bluzą. Sam nie wiem, ile w tym cyrkulacji powietrza, a ile strachu. Od ostatniej samotnej wyprawy w podziemia minęły mi już dwa lata, a lęk ciemności – ciężko temu zaprzeczyć – lubi zapuszczać korzenie na nowo.

Cichną, a po chwili zupełnie milkną szczekanie psa i dźwięki aut wjeżdżających z dużą prędkością w głębokie kałuże. Zastępują je odgłosy rytmicznie kapiących kropli i całych strug wody, spływających w głąb podziemnego systemu szczelinami zasypanych wywietrzników i transzejami pęknięć w posadzce. TAP…Tap…tap… Spadają w synchronicznej zmowie, cierpliwie żłobią wiekowy beton, drążą otwory w moim umyśle z mocą wiertarki udarowej. I jeszcze to echo – powtarza każdy dźwięk, każdy najmniejszy szmer, wysyłając w odmęt zakodowaną informację o mojej obecności.
– HALO…Halo…halo… JEST TU KTO…Tu kto…kto…?
Cisza. I dobrze. Gdybym usłyszał teraz jakiś niestandardowy hałas, moja podróż zdecydowanie skończyłaby się w tym miejscu.




Pierwszy poziom to istny labirynt. W każdej sali trafiam na co najmniej parę drzwi prowadzących do dalszych pomieszczeń. Ów system rozgałęzia się kilkukrotnie, nim doprowadza do ślepego zaułku. Z żeliwnych rur zwisają strzępy waty przemysłowej, przeżarty rdzą kocioł ukrywa się gdzieś w rogu przed światłem, gromady pająków przemykają po ścianach, po suficie. Poza tym nic szczególnego, tylko nieprzyjemny odór stęchlizny w powietrzu, chmury pyłu i wilgoć pod podeszwą. W obawie o drogi oddechowe, zakładam maskę.

A skoro już tak nie śmierdzi, to sprawdźmy, co kryje się na niższym poziomie.




Wydaje mi się, czy temperatura naprawdę spadła znacząco, gdy pokonałem zaledwie kilkanaście stopni spiralnych schodów prowadzących głębiej pod ziemię? Tu, będąc całkowicie niewidocznym z zewnątrz, pozwalam sobie na włączenie najsilniejszego trybu latarki, by rozejrzeć się po tym, co wygląda mi na oszałamiająco dużą, pustą przestrzeń. Snop światła utwierdza mnie w przypuszczeniach.

Korytarz o łukowym sklepieniu ciągnie się przez dobre sto metrów. Muszę przejść nim w tę i z powrotem, by zbadać wszystkie zakamarki; gdy stoję w jednym punkcie i świecę wokoło, znaczna część tunelu pozostaje w cieniu. Jest tu dużo śmieci – wygląda to tak, jakby pracownicy zakładów działających na powierzchni traktowali wywietrzniki oraz częściowo odsłonięty szyb windy towarowej jako dodatkowe śmietniki. Walają się roztrzaskane świetlówki, gumowe węże pozbawione miedzianych wnętrzności, metalowe obejmy beczek, których drewniane struktury dawno już spróchniały, tu i ówdzie zalega plastikowy zbiornik z niewiadomego pochodzenia cieczą albo obudowa lampy zerwanej ze ściany. Poza tym jest pusto. Żadnych maszyn, mebli, wyposażenia. Z ciemności wyłania się pustka.




Staram się nieprzerwanie fotografować i szukać dobrych scenerii do zdjęć, by tłumić obrazy zakrzywionej rzeczywistości, które rozstrojone instynkty usiłują wepchać mi do głowy z siłą prasy hydraulicznej. Gdy patrzę w głąb jednej z wielu hal, słyszę urojone dźwięki dobiegające z korytarza za moimi plecami. Odwracam się gwałtownie, dając przy tym słowo, że po po drodze przez ułamek sekundy oświetliłem jakiś kształt, lecz gdy nieco wolniej powtarzam ruch, nie znajduję niczego wyróżniającego się.

TAP…Tap…tap…TUP…Tup…tup…
To jeszcze odgłos kapiących kropli, czy stawianych kroków?

Zamieram, gdy z przeciwległego końca korytarza wydobywa się metaliczny dźwięk, jakby zderzenie dwóch prętów. A przynajmniej tak go odbieram, zniekształconego wielokrotnym rykoszetem. Krzyczę. Nie, jednak uciekam. Może lepiej zawołać? Chyba zdecydowanie lepiej uciec. Krzyczę. Uciekam. Krzyczę. Uciekam. Krzyczę. Krzyczę. Krzyczę…
– KTO TAM JEST?!…Tam jest…jest…




Raz. Dwa. Dziesięć. W sumie milion. Mam wrażenie, że tyle sekund stałem w bezruchu, nasłuchując pożądanej/niepożądanej (niepotrzebne skreślić) odpowiedzi. Na wszystkich bogów i bożków, w których nie wierzę, dlaczego przychodzą mi do głowy sceny z tych wszystkich filmów grozy?! Pszczółka maja! Pszczółka maja! PSZCZÓŁKA MAJA, DO JASNEJ CHOLERY!

I tak stąd nie wyjdę, nie minąwszy miejsca, z którego rozległ się tamten dźwięk. Chyba, że szybem windy towarowej… Zaglądam w ciasną wyrwę między stropem, a szczytem hałdy śmieci, i natychmiast oceniam szanse jako znikome. Nie mam pojęcia, ile czasu wytrzyma jeszcze latarka, ale mając na uwadze fakt, że prawie nie zmieniam najjaśniejszego trybu świecenia, mogą to być minuty. Redukuję z piątki na trójkę, przeklinam mocno ograniczony zasięg widzenia, z olbrzymim oporem stawiam pierwszy krok.




Po drodze niepewnie patroszę snopem światła trzewia kolejnych hal. Każda jest długa na co najmniej czterdzieści metrów, wyraźnie widzę może na jedną trzecią tego dystansu. Przeciwległe ściany skutecznie ukrywają się w mroku. Pierwsza – nic szczególnego, kilka lamp zwisa na kablach z łukowego sklepienia. Druga – to samo. Trzecia – rzucone w nieładzie palety niszczą schemat poprzednich sal. Czwarta – nic nowego. Piąta…

Chwileczkę! Dziesięć kroków w tył, obrót o dziewięćdziesiąt stopni, uruchomienie żelaznych rezerw światła, potocznie zwanych piątym trybem. Latarka gaśnie gwałtownie, choć powinna najpierw redukować stopnie, podobnie jak biegi w samochodzie. Jasność nie trwała nawet sekundy, ale tyle wystarczyło, by oczy przetworzyły obraz i wysłały do mózgu propozycję przeprowadzenia nieplanowanego zawału serca. I sam już nie wiem, czy wolałem widzieć, czy nie widzieć.



Momentalnie wyostrzają się zmysły, w szczególności słuch.

TAP…Tap…tap…TUP…Tup…tup… – słyszę teraz znacznie wyraźniej, niż wcześniej. Mam omamy. Miałem. Chyba. Czy na pewno zobaczyłem to, co myślę, że zobaczyłem? Sylwetka człowieka. No… chyba człowieka. Ale jeśli nie, to czego innego? Myśl racjonalnie, myśl racjonalnie, MYŚL RACJONALNIE! Ktoś robi sobie jaja, specjalnie hałasował i nie odpowiadał na wołanie. Musiał widzieć błysk, nie ma innej opcji. A ja po omacku i tak stąd nie wyjdę, więc…

I stała się jasność. Światło bez zapowiedzi znów uczyniło czwartą halę widzialną. Jednak anormalny sposób działania latarki wzbudza we mnie nie tak duże uczucie zakłopotania, co fakt, że owa hala jest zupełnie pusta. Choć wytężam wzrok, na pierwszy rzut oka nie widzę niczego, co mogłoby BYĆ tamtym tajemniczym kształtem, lub co mogłoby rzucać tak specyficzny cień.
– HALO!…Halo…halo… – wołam, ale nikt nie odpowiada.




Chyba najwyższa pora opuścić to miejsce. Nim jednaj zbieram się do drogi, zauważam coś leżącego w oddali, jakby klapa albo wieko jakiegoś zbiornika. Kierowany ciekawością, powstrzymywany strachem, przestępuję próg sali w duchu sprzecznych emocji, smagając wszystko wokół snopem światła, niczym latarnia morska na wybrzeżu. Po dziesięciu krokach dostrzegam, że wokół niezidentyfikowanego przedmiotu nakreślone jest białe koło, a cień na przeciwległej ścianie przypomina odwrócony krzyż.

PIP. Pierwszy sygnał ostrzegawczy.

Po dwudziestu krokach nasiąkam obawami, iż może to być coś, czego zdecydowanie nie chciałbym znaleźć w TAKIM miejscu i o TAKIEJ porze.

PIPIP! Drugi sygnał ostrzegawczy.

Po trzydziestu krokach jestem pewny dwóch rzeczy. Pierwsza – dobrze, że wypróżniłem się przed wyjściem, bo w przeciwnym razie zrobiłbym to teraz. Druga – niewiedza bywa zbawienna, zdecydowanie nie warto było oglądać tylu horrorów.

Stoję na skraju białego okręgu, a dwa metry przede mną leży improwizowana plansza „Ouija”. Groteskowości dodaje fakt, że została wykonana z kartonu od pizzy, lecz wcale mnie to nie uspokaja. Strach, jakkolwiek irracjonalny, jest ciężki do opisania. W przypływie adrenaliny zaczynam szybkim krokiem wycofywać się, byle jak najdalej od tej planszy, jak najdalej od tego miejsca, już pal licho zdjęcia. Wykorzystam to, co mam. Nie chcę tu być ani minuty dłużej.



Przyśpieszone kroki echo potęguje do odgłosu biegnącego tłumu. Narastająca panika generuje proporcjonalne nasilenie fantasmagorii, teraz nie zauważam już pojedynczych kształtów, lecz nieskończoność wyimaginowanych straszydeł wyciągających z ciemności swoje łapska i próbujących dosięgnąć mnie nimi. Na ostatnim poziomie już niemal biegnę, nie troszcząc się nawet o rozwiązane sznurowadło. Dopiero, gdy mogę odetchnąć powietrzem nienasiąkniętym zapachem stęchlizny, gdy w oddali ukazują się światła ulicznych latarni, a uszu dobiega hałaśliwe szczekanie czujnego psa, wraca względny spokój, uspokaja się bicie serca, słabną skrajne emocje. Dopiero teraz decyduję się spojrzeć na zegarek. Podświetlona tarcza wskazuje osiem minut po trzeciej. Nie wierzę w coś takiego, jak „godzina demonów”, mimo to zbieżność jest zastanawiająca.

Mogę odhaczyć pierwszą nocną eksplorację, która tylko w połowie zakończyła się powodzeniem. Najwyraźniej przyjaciółka nie miała tej nocy ochoty na spotkanie. Mi natomiast wystarczy wrażeń na długo i nieprędko podejmę się kolejnej próby pokonania lęku przed ciemnością. Na szczęście już niebawem niebo wytraci detale odległych gwiazdozbiorów, a bladoróżowy świt wyjrzy zza horyzontu, tłamsząc wspomnienia tej bądź co bądź „ekscytującej” nocy.

KONIEC.

Wincyj na mojej strone: www.sojer.pl oraz na facebook'u
Najlepszy komentarz (36 piw)
Halman • 2017-07-29, 19:45
po dwóch linijkach tego "opisu" stwierdziłem że niech sobie go czyta ten co go napisał... jeszcze mnie nie pojebało.

Subskrybuj: youtube.com/user/sietra
Wejdź na FB: facebook.com/sietra.urbex

W dzisiejszej eksploracji towarzyszą mi Alone Walker:
bit.ly/2usCxw1
oraz Krzysztof.

Tym razem pod osłoną nocy zwiedzamy XIX- wieczną kamienice, która ze względu na zły stan techniczny została wysiedlona.
Od kilku lat trwa spór o to, czy kamienica powinna zostać wyburzona, czy też nie. Do sporu włączyły się nawet władze miasta, ale ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła.
W kamienicy w dalszym ciągu można natknąć się na rzeczy ludzi, którzy mieszkali tu jeszcze dwa lata temu. Widać, że budynek zabezpieczono, jednak na wiele się to nie zdało. Wszędzie napotykamy ślady szabrownictwa i wandalizmu.

PS: specjalnie nie podaję nazwy obiektu, ani jego lokalizacji. Podawanie ich w komentarzu będzie kończyć się banem!
#akcjalokalizacja

#urbextoniewandalizm
facebook.com/Urbextoniewandalizm

Muzyka:
epidemicsound.com
Abandoned Bahnhof - Anders Ekengren
Absinthe Minded Piano 2 - Bo Järpehag
Abandoned Wires - Rannar Sillard
Alternative Analysis 3 - Patrik Almkvisth
Anxious Viola 10 - Martin Gauffin
Bad Place To Be In 1 - Jonatan Järpehag

Day Of Recon - Max Surla
Deep Space - Audionautix
Kevin MacLeod: Long Note Two – na licencji Creative Commons Attribution (https://creativecommons.org/licenses/by/4.0/)
Źródło: incompetech.com/music/royalty-free/index.html?isrc=USUAN1100176
Wykonawca: incompetech.com/
Fotorelacja z opuszczonego pałacu gdzieś w województwie zachodniopomorskim.

***

Tik.

Godzina piętnasta, minut nie wiadomo ile. Promienie słońca spływają na ziemię w marcowym błękicie, ogrzewając zieleniące się źdźbła trawy, ośmielając domknięte pąki drzew i kwiatów, budząc cały świat do życia. Jest na tyle ciepło, by móc ruszyć się…

Tak.

…z domu. Siedzę przed komputerem. Za mną – kilometry pokonane kółkiem myszki. Przede mną – organizacyjny brak natchnienia. Popijam odrdzewiacz, potocznie zwany napojem gazowanym, gapiąc się beznamiętnie w wizualizacje cyfrowej rzeczywistości.

Tik.

Czas. Czas ucieka nieubłaganie. Spędzić taki dzień na gniciu w domu to jakby nie żyć, nie oddychać. Zerkam na zegarek – wciąż piętnasta, minut nieco więcej niż przed chwilą.

Tak.

Olśnienie/wizja/zastrzyk motywacji – niepotrzebne skreślić. Gdy zbłąkane myśli wkradają się do głowy, warto przyjrzeć im się bliżej. W tym wypadku warto było je również zrealizować.

Dane: pałac, osiemdziesiąt kilometrów, opary paliwa w baku.
Szukane: portfel.
Wynik: ruszamy!



Na końcu drogi, na skraju wioski, na krańcach świata, stoi nieduży dwór. Prowadząca do niego trasa, z początku wygodna i dająca pole do popisu koniom mechanicznym, ulega degradacji wprost proporcjonalnie do malejącej odległości. Dwa pasy ruchu zmieniają się w jeden, asfalt pokrywają sporadyczne dziury, później dziury sporadycznie pokrywa asfalt. Gdy dojeżdża się na miejsce, dalej nie ma już nic. Dosłownie – tutaj kończy się droga.

Można już tylko zawrócić, lub…

– Dzień dobry! Państwo są właścicielami tego pałacu?

…zignorować zakaz wstępu i przejść przez główną bramę.



Okazało się, że obecni właściciele mieszkają w zaadaptowanej części jednego z dwóch budyneczków, które prawdopodobnie pełniły funkcję obór. Gdy ja ochoczo przystąpiłem do rozkładania statywu, przeświadczony o tym, że uda mi się zwiedzić teren nie rzucając się komukolwiek w oczy, oni popijali kawę na podjeździe. Na szczęście okazało się, że to bardzo mili ludzie. Nie musiałem testować ich charakterów, szeleszcząc banknotem dziesięciozłotowym i sugerując wpuszczenie mnie na obiekt. Wystarczyła odrobina uprzejmości.

Właścicielka wyglądała na osobę, dla której pałac przedstawiał większą wartość, niż sam ciąg cyfr przy wycenie majątku. Ja sprzedałem jej kilka ciekawostek o zachodniopomorskich dworach, ona uchyliła mi rąbka tajemnicy na temat historii tego miejsca. Okazało się, że w przeszłości należał on do właściciela pobliskiej fabryki maszyn rolniczych, najprawdopodobniej pługów (nie jestem pewny, czy dobrze zapamiętałem). Z biegiem lat „imperium” podupadło, włości zostały wyprzedane i przechodziły z rąk do rąk, aż wreszcie, pod koniec ubiegłego wieku (jakżeby inaczej) pałac zaczął popadać w ruinę.



Po krótkiej pogawędce dostałem zgodę na rozejrzenie się po podwórzu. Pałac nie jest duży, rozmiarami przypomina bardziej willę. Zbudowany na planie modyfikowanego prostokąta, z fundamentami z kamienia i ceglanymi ścianami, wygląda dość skromnie. Jednak gdy podejdzie się nieco bliżej, od razu rzucają się w oczy mnogość detali i rzeźbiarski kunszt budowniczych. Zdobienia znajdują się między innymi na drzwiach, framugach okiennych czy balustradach. I choć budynek można by obejść dookoła w minutę, to zwracając uwagę na wszystkie szczegóły konstrukcyjne, przechadzka wydłuża się znacząco.



Choć frontowe wejścia sprawiają wrażenie niedostępnych, a solidność żelaznych łańcuchów i zbitych desek wyraźnie do potwierdza, to „ukrytych” przejść mógłbym naliczyć kilka. Pominąwszy okienka piwniczne, przez które z łatwością dałoby się przecisnąć kosztem odrobiny kurzu i tynku na ubraniach, wystarczy zajrzeć we wnęki w murze, by w sposób wygodny i wcale nie męczący znaleźć się w środku. Wprawdzie nie uzyskałem na to otwartej zgody, lecz szczęśliwym zbiegiem okoliczności właściciele pojechali do miasta, o czym raczyli mnie zresztą poinformować, przedłużając jednocześnie moją wizę turystyczną.

A gdy kota nie ma, myszy harcują!




Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy po wejściu do piwnic, był niespotykany porządek. I nie mam tu na myśli stanu technicznego, bo ten z oczywistych przyczyn nie mógłby być dobry po tylu latach zaniedbania. Chodzi o brak śmieci, wynikający z lokalizacji pałacu oraz faktu, że nie figuruje on w żadnych zbiorach opuszczonych miejsc. Podłogę pokrywają cegły, zaspy z tynków, kawałki drewna i metalu. Nie butelki po piwie, nie paczki po papierosach albo chipsach, nie zużyte chusteczki. To dodało temu miejscu „dziewiczego” klimatu i pozwoliło lepiej wczuć się w odkrywanie wszystkich zakamarków.

I choć piwnice nie skrywały w sobie żadnych niesamowitości, to sytuacja na wyższych kondygnacjach miała się już nieco inaczej.




Tam nadal panował ład wolny od cywilizacyjnych śmieci. Nie zachowało się zbyt wiele mebli, a podłogi i stropy uginały się pod własnym ciężarem. Mimo to nietrudno było wyobrazić sobie, jak prezentowały się te wnętrza w czasach świetności.

W najlepszym stanie były liczne drewniane drzwi oraz masywne schody w centralnej części budynku. Ściany – standardowo – pokryte łuszczącą się farbą, która nie wytraciła jeszcze w całości swoich kolorów. W jednym pomieszczeniu było niebieskawo, w innym żółtawo. Ostał się również piec kaflowy.

U podnóża schodów zalegał dywan z liści skropionych jesiennymi odcieniami brązu i czerwieni. Lepszego zaproszenia do wejścia na górę nie mógłbym sobie wymarzyć.




Pałac, wliczając piwnicę i rozbudowane poddasze, posiada pięć kondygnacji. Ponadto na trzeciej znajdują się wejścia prowadzące na liczne tarasy, z których mógłby rozciągać się naprawdę ładny widok, gdyby cała wieś, a nie tylko sam folwark, stanęła w czasie. Możliwe, że lepszą perspektywę oferowała pałacowa wieżyczka, jednak spiralne schody z drewna, które do niej prowadzą, były w zbyt opłakanym stanie, by podejmować próbę wspinaczki.




Po tej wycieczce czułem dużą satysfakcję. Województwo zachodniopomorskie raczej nie słynie z dworów i pierwszy raz miałem okazję zwiedzać coś, co bezapelacyjnie wpisywało się w tę definicję. I choć „pałac pod lwią strażą” ginie w cieniu atrakcyjniejszych obiektów, które można znaleźć na Dolnym śląsku czy w Wielkopolsce, to uroku odmówić mu nie sposób. Nie podaję jego lokalizacji, mając na uwadze wspomniany ład i spokój właścicieli, którzy mieszkają tuż obok.

Swoją drogą… zamierzają wystawić go na sprzedaż. Jacyś chętni?
____________________________________________

Po więcej fotorelacji z opuszczonych miejsc zapraszam na moją stronę oraz facebook'a
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów