komandosi sa zajebiści ale tylko na filmach fabularnych...
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 5:32
📌
Konflikt izrealsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 3:27
#komandosi
komandosi sa zajebiści ale tylko na filmach fabularnych...
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Mają rozmach skurwysyny
Najlepszy komentarz (61 piw)
shoe5maker
• 2019-08-11, 21:09
Przecież to szkolenie na bionicznego robota układającego opony w fabryce opon.
Ekipa wpadła do faveli posprzątać trochę śmieci
Najlepszy komentarz (75 piw)
bard1988
• 2019-06-26, 15:55
hejcior napisał/a:
Z 10 chłopa w kupie stało a tylko jednego odjebali. Trochę śmiech na sali.
Widać mamy znawce tematu, zaprawiony w bojach. Gratuluje umiejętności i hatu ducha. Teraz możesz wracać przed konsole.
Komandosi, nie wiadomo po co, ratują niedoszłego samobójcę
Najlepszy komentarz (21 piw)
Argeusz
• 2018-09-29, 13:00
Po co? Żeby uniknąć sprzątania i dezynfekowania chodnika z rozjebanych zwłok.
Komandos z GST (Grupa Specjalnej Troski) podczs pokazu/ćwiczeń zrobił sobie "ku-ku"... Śmiało od 10 sekundy:
ale i szybkość.
Najlepszy komentarz (23 piw)
Halman
• 2015-08-02, 20:04
szybki to jest montaż, montażem to można z Kalisza zrobić Bruce Lee
Siły specjalne III Rzeszy.
Ponoć fotki były robione w 2001, albo w 2000 roku.
Więcej na Stowarzyszenie Żołnierzy "KRS Formoza" na fb.
Więcej na Stowarzyszenie Żołnierzy "KRS Formoza" na fb.
Operacja Orli Szpon to nieudana operacja odbicia zakładników z ambasady USA w Teheranie w kwietniu 1980 przeprowadzona przez żołnierzy z jednostki specjalnej Delta Force, będąca jednocześnie pierwszą akcją tej formacji znaną opinii publicznej.
Plan działania składał się z dwóch części i miał wyglądać następująco: Z lotniskowca USS Nimitz, znajdującego się na Morzu Arabskim, wystartują śmigłowce RH-53D Sea Stallion. Osiem maszyn wyląduje na pustyni w odległości 350 km od Teheranu, na prowizorycznym lotnisku, które przygotują wcześniej agenci pracujący w Iranie. Do nich doleci 6 samolotów transportowych C-130 Hercules, które dowiozą paliwo. Po zatankowaniu, śmigłowce z 90 komandosami, przelecą na kolejne lądowisko w górach, nieopodal stolicy. Druga część operacji to akcja na ziemi. Komandosi przedostaną się do ambasady, odbiją zakładników, wrócą do lądowiska, a następnie śmigłowcami przelecą do lotniska wojskowego Manzariyeh nieopodal Teheranu, które w międzyczasie miała przejąć inna grupa amerykańskich komandosów. Stamtąd miały ich zabrać transportowce C-130. Cała akcja miała być wspierana przez sieć agentów, stworzonych jeszcze przed rozpoczęciem operacji.
Nie wyglądało to dobrze. Pułkownik Beckwith dowodzący operacją od początku dawał małe szanse na powodzenie tej misji. Do jej realizacji jednak doszło, choć jej autorzy woleliby zapomnieć o przebiegu. 24 kwietnia 1980, przed godziną 18.00 zgodnie z planem zaczęły startować śmigłowce. W związku z tym, że radary irańskiej obrony przeciwlotniczej były skuteczne powyżej 1000 m, nakazano przelot możliwie najniżej. To był pierwszy błąd. Śmigłowce lecące zaledwie 60 metrów nad ziemią wzbijały w powietrze ogromne ilości kurzu i piachu. Do tego powstał pustynny sztorm, które ograniczył pilotom widoczność niemal do zera. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do celu doleciało sześć z ośmiu śmigłowców. Dwa uległy awarii.
Było to absolutne minimum, ponieważ utrata kolejnego oznaczała, że nie uda się zabrać wszystkich z powrotem. Startujące i lądujące na przemian Herculesy z paliwem również wzburzały niesamowite ilości kurzu. Jeden z pilotów śmigłowca stracił przez to orientację i podczas startowania uderzył w stojący samolot. Doszło do tragedii. Obie maszyny stanęły w płomieniach. Zginęło 8 komandosów. Dowódcy dłużej nie zwlekali. Zarządzili natychmiastowy odwrót.
To jednak nie koniec spektakularnej porażki Amerykanów. Pułkownik Beckwith rozkazał wysadzić wszystkie śmigłowce i ewakuować się na pokładach Herculesów. Nie wiadomo jednak czemu rozkazu nie wykonano? W pośpiechu i zamęcie pozostawiono zatankowane do pełna śmigłowce, ciała poległych i ewakuowano się z kraju. Wspaniały prezent dla Irańczyków. Jeszcze większym okazały się jednak dokumenty jakie znaleźli w jednej z maszyn - był to wykaz tajnych agentów, którzy działali w Iranie pod przykrywką. Operacja "Orli Szpon" okazała się jedną z najbardziej kompromitujących misji, nie tylko w historii Stanów Zjednoczonych, ale i tajnych misji w ogóle.
Łatwo sobie wyobrazić jak porażka wpłynęła na wizerunek Ameryki. Okryta hańbą misja okazała się gwoździem do politycznej trumny Jimmy’ego Cartera. Z kretesem przegrał wybory w 1980 r., ustępując fotel prezydenta, republikaninowi Ronaldowi Reaganowi. Po 444 dniach zakończył się koszmar pracowników ambasady. 20 stycznia 1981 r., a więc dokładnie w dniu zaprzysiężenia następnego prezydenta USA, porywacze uwolnili wszystkich przetrzymywanych zakładników. Co się stało? Potajemne pertraktacje przyniosły efekt. Zakładników zwolniono w zamian za dostarczenie broni do Iranu, która miała służyć do wzmocnienia nowego porządku.
Wokół tego wydarzenia narosło również wiele teorii spiskowych. Wątpliwości budzi przede wszystkich data zwolnienia zakładników i długi czas ich przetrzymywania. Krążą opinie, że to republikanie robili wszystko, by porażka pogrążyła Cartera, a sukces został zaliczony w poczet zasług Reagana. Tak też się zresztą stało.
Egmont R. Koch i Jochen Sperber w książce "Infomafia" niemałą rolę w tej propagandzie przypisują Williamowi J. Casey’owi, ówczesnemu szefowi CIA. Oto co piszą na łamach wspomnianej publikacji: "Największym zmartwieniem Caseya było to, że Carter zdążyłby na czas, przed terminem wyborów 4 listopada 1980 roku, uwolnić przetrzymywanych w Iranie pracowników ambasady amerykańskiej i że na fali sympatii mógłby wygrać wybory. Casey torpedował więc wysiłki Cartera, proponując Irańczykom dostarczanie za pośrednictwem Izraelczyków większych dostaw broni, o ile tylko przetrzymają zakładników do czasu, aż Reagan zostanie prezydentem".
-----
Poniżej kilka zdjęć z nieudanej operacji odbicia zakładników z amerykańskiej ambasady w Teheranie w 1980 roku. Brała w niej udział jedna z najsłynniejszych jednostek specjalnych na świecie Delta Force.
Zwróćcie uwagę na sprzęt i wyposażenie. Wybrano czarne kurtki M65 i cywilne spodnie jeansowe aby wtopić się w tłum. Oczywiście tylko na pierwszy rzut oka. Kurtki te modyfikowana doszywając kieszenie na magazynki lub światło stroboskopowe SDU5E. Oporządzenie było standardowe wojskowe i była to mieszanka modeli M56 oraz ALICE. Noszone je pod kurtką tak aby nie rzucało się w oczy. Tutaj na zdjęciach widzimy załadunek do śmigłowca więc każdy idzie jak chce
No i widać brody
źródło:
wiadomosci.onet.pl/prasa/dramat-w-amerykanskiej-ambasadzie/9b5yw
supertac.pl/operacja-eagle-claw-delta-force/
Plan działania składał się z dwóch części i miał wyglądać następująco: Z lotniskowca USS Nimitz, znajdującego się na Morzu Arabskim, wystartują śmigłowce RH-53D Sea Stallion. Osiem maszyn wyląduje na pustyni w odległości 350 km od Teheranu, na prowizorycznym lotnisku, które przygotują wcześniej agenci pracujący w Iranie. Do nich doleci 6 samolotów transportowych C-130 Hercules, które dowiozą paliwo. Po zatankowaniu, śmigłowce z 90 komandosami, przelecą na kolejne lądowisko w górach, nieopodal stolicy. Druga część operacji to akcja na ziemi. Komandosi przedostaną się do ambasady, odbiją zakładników, wrócą do lądowiska, a następnie śmigłowcami przelecą do lotniska wojskowego Manzariyeh nieopodal Teheranu, które w międzyczasie miała przejąć inna grupa amerykańskich komandosów. Stamtąd miały ich zabrać transportowce C-130. Cała akcja miała być wspierana przez sieć agentów, stworzonych jeszcze przed rozpoczęciem operacji.
Nie wyglądało to dobrze. Pułkownik Beckwith dowodzący operacją od początku dawał małe szanse na powodzenie tej misji. Do jej realizacji jednak doszło, choć jej autorzy woleliby zapomnieć o przebiegu. 24 kwietnia 1980, przed godziną 18.00 zgodnie z planem zaczęły startować śmigłowce. W związku z tym, że radary irańskiej obrony przeciwlotniczej były skuteczne powyżej 1000 m, nakazano przelot możliwie najniżej. To był pierwszy błąd. Śmigłowce lecące zaledwie 60 metrów nad ziemią wzbijały w powietrze ogromne ilości kurzu i piachu. Do tego powstał pustynny sztorm, które ograniczył pilotom widoczność niemal do zera. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do celu doleciało sześć z ośmiu śmigłowców. Dwa uległy awarii.
Było to absolutne minimum, ponieważ utrata kolejnego oznaczała, że nie uda się zabrać wszystkich z powrotem. Startujące i lądujące na przemian Herculesy z paliwem również wzburzały niesamowite ilości kurzu. Jeden z pilotów śmigłowca stracił przez to orientację i podczas startowania uderzył w stojący samolot. Doszło do tragedii. Obie maszyny stanęły w płomieniach. Zginęło 8 komandosów. Dowódcy dłużej nie zwlekali. Zarządzili natychmiastowy odwrót.
To jednak nie koniec spektakularnej porażki Amerykanów. Pułkownik Beckwith rozkazał wysadzić wszystkie śmigłowce i ewakuować się na pokładach Herculesów. Nie wiadomo jednak czemu rozkazu nie wykonano? W pośpiechu i zamęcie pozostawiono zatankowane do pełna śmigłowce, ciała poległych i ewakuowano się z kraju. Wspaniały prezent dla Irańczyków. Jeszcze większym okazały się jednak dokumenty jakie znaleźli w jednej z maszyn - był to wykaz tajnych agentów, którzy działali w Iranie pod przykrywką. Operacja "Orli Szpon" okazała się jedną z najbardziej kompromitujących misji, nie tylko w historii Stanów Zjednoczonych, ale i tajnych misji w ogóle.
Łatwo sobie wyobrazić jak porażka wpłynęła na wizerunek Ameryki. Okryta hańbą misja okazała się gwoździem do politycznej trumny Jimmy’ego Cartera. Z kretesem przegrał wybory w 1980 r., ustępując fotel prezydenta, republikaninowi Ronaldowi Reaganowi. Po 444 dniach zakończył się koszmar pracowników ambasady. 20 stycznia 1981 r., a więc dokładnie w dniu zaprzysiężenia następnego prezydenta USA, porywacze uwolnili wszystkich przetrzymywanych zakładników. Co się stało? Potajemne pertraktacje przyniosły efekt. Zakładników zwolniono w zamian za dostarczenie broni do Iranu, która miała służyć do wzmocnienia nowego porządku.
Wokół tego wydarzenia narosło również wiele teorii spiskowych. Wątpliwości budzi przede wszystkich data zwolnienia zakładników i długi czas ich przetrzymywania. Krążą opinie, że to republikanie robili wszystko, by porażka pogrążyła Cartera, a sukces został zaliczony w poczet zasług Reagana. Tak też się zresztą stało.
Egmont R. Koch i Jochen Sperber w książce "Infomafia" niemałą rolę w tej propagandzie przypisują Williamowi J. Casey’owi, ówczesnemu szefowi CIA. Oto co piszą na łamach wspomnianej publikacji: "Największym zmartwieniem Caseya było to, że Carter zdążyłby na czas, przed terminem wyborów 4 listopada 1980 roku, uwolnić przetrzymywanych w Iranie pracowników ambasady amerykańskiej i że na fali sympatii mógłby wygrać wybory. Casey torpedował więc wysiłki Cartera, proponując Irańczykom dostarczanie za pośrednictwem Izraelczyków większych dostaw broni, o ile tylko przetrzymają zakładników do czasu, aż Reagan zostanie prezydentem".
-----
Poniżej kilka zdjęć z nieudanej operacji odbicia zakładników z amerykańskiej ambasady w Teheranie w 1980 roku. Brała w niej udział jedna z najsłynniejszych jednostek specjalnych na świecie Delta Force.
Zwróćcie uwagę na sprzęt i wyposażenie. Wybrano czarne kurtki M65 i cywilne spodnie jeansowe aby wtopić się w tłum. Oczywiście tylko na pierwszy rzut oka. Kurtki te modyfikowana doszywając kieszenie na magazynki lub światło stroboskopowe SDU5E. Oporządzenie było standardowe wojskowe i była to mieszanka modeli M56 oraz ALICE. Noszone je pod kurtką tak aby nie rzucało się w oczy. Tutaj na zdjęciach widzimy załadunek do śmigłowca więc każdy idzie jak chce
No i widać brody
źródło:
wiadomosci.onet.pl/prasa/dramat-w-amerykanskiej-ambasadzie/9b5yw
supertac.pl/operacja-eagle-claw-delta-force/
W piątek 19 Marca 1982 roku grupa Argentyńczyków wylądowała na Południowej Georgii należącej do Falklandów. Argentyńczycy zignorowali wszelkie formalności meldunkowe(wyspa należała do Brytyjczyków) i w opuszczonej bazie wielorybniczej wywiesili flagę Argentyny wywołując w ten sposób incydent dyplomatyczny. Polityczna i dyplomatyczna walka o Falklandy trwała już długo. Falklandy to dwie wyspy położone w południowej części Oceanu Atlantyckiego na wschód od Argentyny. Pozostawały pod panowaniem Wielkiej Brytanii od 1833 roku. Pierwszy raz Brytyjczycy jednak pojawili się tam już w 1690 roku. Z Falklandami sąsiaduje Argentyna która od dawna rości sobie prawo do ich własności.
Zaraz po incydencie na Georgii, na Falklandach wzmocniono garnizon złożony z żołnierzy oddziału Royal Marines (Królewskiej Piechoty Morskiej). Teraz stacjonowało tam już łącznie 60 ludzi. Informacja o incydencie z wywieszeniem flagi szybko obiegła świat. Dowódca oddziału RM bardzo szybko podjął decyzję o rozmieszczeniu ludzi w kilku kluczowych miejscach na wyspie przewidując że to dopiero początek kłopotów. I oczywiście się nie pomylił. We wczesnych godzinach porannych Argentyńczycy rozpoczęli operację „Rosario”. Chodź piechota morska była gotowa i już na nich czekała to 60 żołnierzy nie miało szans z desantem amfibijnym i śmigłowcowym. Bronili się trzy godziny do czasu gdy gubernator wyspy nakazał złożenie broni i poddanie się aby zapobiec nieuniknionemu rozlewowi krwi.
Wiadomość o zajęciu Falklandu wschodniego zaskoczyła dowództwo SAS. Praktycznie nikt nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Nie było wcześniej żadnych napięć i nic nie wskazywało że dojdzie do inwazji. Do tego jeszcze był piątek przed świętami wielkanocnymi i większość żołnierzy miała urlopy. Dopiero w niedzielę rano udało się skompletować praktycznie cały szwadron D. Żołnierze szybko wyfasowali ekwipunek arktyczny i już po południu znaleźli się w bazie tranzytowej w Ascension.
W tydzień po inwazji do Georgii zbliżyło się zgrupowanie bojowe w składzie: 42 kompani Commando Rolay Marines, 2 Sekcji łodzi SBS i szwadronu D 22 pułku SAS. Była to grupa Task Force 319.9
Była to pierwsza operacja sił specjalnych o takim rozmachu od wojny w Wietnamie. Zresztą nawet wtedy tylu operatorów różnych jednostek nie operowało w jednej misji. Łącznie w początkowej fazie operacji „Paraquet” uczestniczyło 300 komandosów.
21 kwietnia szwadron SAS wysadzono na lodowcu Fortuna. Byli to eksperci od walki w górach więc była to najlepsza grupa jaka mogła się tam znaleźć. Mimo to, po pięciu godzinach walki z burzą w klimacie subantarktycznym, komandosi którzy dźwigali plecaki ważące po 35 kg wyładowane sprzętem obserwacyjnym oraz ciągnęli sanie ważące 90 kg dali radę pokonać niespełna kilometr od miejsca lądowania. Podczas próby budowy skrytej bazy, silny wiatr połamał i porwał kilka arktycznych namiotów w które byli wyposażeni żołnierze SAS. Rano padła decyzja o natychmiastowej ewakuacji. Noc była tragiczna. Cały czas trwała burza śnieżna. Część żołnierzy mogła się tylko ukryć w śpiworach przy temperaturze grubo poniżej zera. To że SAS podjął decyzję o ewakuacji może świadczyć o bardzo trudnych warunkach jakie panowały na lodowcu. Możemy sobie tylko wyobrażać jak było ciężko. Wezwano na pomoc śmigłowce. Kilka godzin później udało się podebrań zmarzniętych komandosów na pokład dwóch śmigłowców. Po chwili lotu podmuch wiatru spowodował awarię i rozbicie jednego ze śmigłowców. Gdy pozostałe dwa zawróciły, jeden z nich zawadził o czubek góry lodowej i także runął do morza. Część komandosów udało się wyciągnąć z wody i przeładowany śmigłowiec wrócił na lotniskowiec. Po czekających na pomoc komandosów wracał jeszcze dwa razy.
Kolejna próba desantu została wykonana przez pluton łodzi SAS. Pięć szybkich pontonów typu Gemini (francuski odpowiednik Zodiaka) pomknęło w kierunku wyspy. I tym razem prawo Murphego dało znać o sobie. W trzech łodziach zgasły silniki i nie dało się ich uruchomić. Komandosi zaczęli więc je holować dwoma sprawnymi pontonami. Niestety podczas porywistego wiatru pękły hole. Załoga jednej z łodzi została ewakuowana przez śmigłowiec. Reszcie komandosów udało się dotrzeć o brzegu (wraz z dryfującą załogą pontonu z zepsutym silnikiem). Te zespoły weszły do działania i pełniły zadania rozpoznawcze w skrytych bazach w różnych punktach wysypy. Ich zadaniem był rekonesans przed lądowaniem głównych sił. Równocześnie z tą misją na południowym wschodzie wyspy lądował zespoły SBS. Tutaj także klimat dał się we znaki. Łodzie SBS zostały podziurawione przez ostre kawałki lodu i żołnierze musieli zostać ewakuowani przez śmigłowiec.
Główne siły brytyjskie były jeszcze daleko od Falklandów ale wykryte grupy SAS i SBS powodowały że nie można już było liczyć na zaskoczenie. Brytyjczycy postanowili przeprowadzić desant tylko siłami specjalnymi które obecnie mieli na okręcie HMS Antrim. Było to tylko 70 żołnierzy! Port który mieli zdobyć był obstawiony ponad trzykrotnie większą ilością Argentyńczyków. Mimo to SAS i RM zupełnie się tym nie przejęli. Pod osłoną dział okrętowych komandosi wylądowali około dwa kilometry od Grytviken. Po krótkiej wymianie ognia port został zdobyty. Obrońcy się poddał. Znów w porcie zawisła brytyjska flaga. Tym razem zawiesił ją żołnierz SAS.
Podczas wojny na Falklandach zadaniami SAS i SBS były przede wszystkim rozpoznanie oraz wskazywanie celów na rzecz lotnictwa i artylerii.
W pobliżu port Stanley gdzie była zlokalizowana baza śmigłowców wroga, swoją kryjówkę założył patrol SAS. W tej skrytej bazie spędzili pełne 25 dni! Takie zadania były bardzo trudne ze względu na panujące na wyspach warunki. Nie było jak podgrzewać w ciągu dnia żywności, do tego padał ciągły deszcz, mżawka lub gwałtowne burze. Utrzymanie ciepła w takich warunkach było prawdziwym problemem. Do tego panowała zabójcza wilgoć. W tamtych czasach sprzęt w który byli wyposażenie żołnierze nie był najlepszy. Mimo że istniał już wzór słynnej wiatrówki SAS (smock windproof) to nie każdy operator miał już taką kurtkę na stanie. A to dopiero warstwa przeciwwietrzna. Na mokry i wilgotny klimat gdy nie ma się gdzie wysuszyć taka odzież nie jest do końca idealna. Inna sprawą były ocieplacze które też pozostawały wiele do życzenia o plecakach i innych elementach oporządzenia nie wspominając. Najgorzej było z butami. Klasyczny model używanych wtedy butów przez armię o nazwie DMS (Direct Moulded Sole) nie sprawdzał się w takich warunkach. Był niski i szybko łapał wilgoć. Żołnierze bardzo częśto używali wtedy nakładek na buty z zestawu NBC. Mokrych butów nie było gdzie wysuszyć co było poważnym problemem w takich warunkach. Wielu żołnierzy podczas konfliktu występowało w swoich prywatnych butach lub kurtkach które często sprawdzały się lepiej niż przydziałowy sprzęt.
Nie będę opisywał tutaj całej historii konfliktu falklandzkiego bo o tym można sobie poczytać w wielu miejscach. Pragnę tylko tym wpisem uczcić żołnierzy SAS, SBS i RM którzy w tamtych trudnych warunkach prowadzili działania wojenne tak daleko od domu.
Wojna o Falklandy to też kamień milowy jeśli chodzi o rozwój wyposażenia i doktrynę wykorzystania sił specjalnych. Takie doświadczenia są nie do przecenienia.
Zauważcie że w 1982 jedna z najlepszych jednostek na świecie SAS (i SBS także) używała oporządzenia które było wykonane z brezentu i pochodziło z lat 50-tych a sama koncepcja jeszcze z drugiej wojny światowej. Mówię tutaj o słynnym pasie SAS. Kto myśli że to był jakiś typowy sprzęt jest grubo w błędzie. Pojęcie custom chyba nawet bardziej zagościło w SAS i SBS niż w amerykańskich odpowiednikach tych jednostek. Mimo że zdjęć z tego okresu nie jest dużo to widać olbrzymią różnorodność w wyposażeniu, umundurowaniu oraz w przeróbkach jakie żołnierze robili ze swoim ekwipunkiem. Ciężko powiedzieć na ile oporządzenie SAS było robione przez firmy a na ile przez tzw: krawców kompanijnych. W zdjęciach przewijają się szyte ładownice jak i przerabiane z klasycznych modeli.
Przyjrzyjmy się bliżej takiemu pasowi. W 1982 roku w USA już od prawie 10-lat wykorzystywano oporządzenie wykonane w całości z nylonu, czyli popularne ALICE. SAS jeszcze kilka lat po wojnie nosił swoje drugo-wojenne szpeje. Podstawą oporządzenia był pas. Noszono klasyczny pas pattern 58 lub roll-pin belt. Zdarzało się także wykorzystanie pasów amerykańskich. Na pasie znajdowała się najmniej jedna podwójna ładownica amunicyjna. Największą różnica między sprzętem SAS i SBS w porównaniu do innych jednostek na świecie było obniżenie montażu ładownic . Takie ładownice nosiło się około 7 cm poniżej pasa. Co to dawało? Dzięki takiemu rozwiązaniu można było wygodnej przenosić duży plecak posiadając nawet mocno obciążony pas. Podwójne ładownice były znakiem rozpoznawczym Sił specjalnym. Można domniemywać że stały się niejako prototypem późniejszych ładownic PLCE. Ładownice wstępowały w wersji na magazynki 20-sto i 30-sto nabojowe. Mieściły po dwa magazynki w jednej ładownicy. Chyba tylko ten element wyposażenie nie podlegał customizacji za wyjątkiem malowania. Reszta wyposażenia była przerabiana. Kolejną charakterystyczną rzeczą była kieszeń Escape Ration pouch. Noszono dwie lub jedną taka kieszeń w zależności od zadania. Kieszeń ta na początku była zwykłą torba tylną z oporządzenia pattern 58. Jako że tam te kieszenie były montowane bardzo wysoko przeszkadzało to w noszeniu plecaka. Ktoś wpadł na pomysł na obniżenie kieszeni. Wypruto wszystko z tyłu i doszyto taśmy które obniżały torby. Tak powstała słynna torba Escpe SAS która obok podwójnych ładownic była jednym z charakterystycznych elementów tamtego okresu. Same torby zdarzały się w rożnych rozmiarach i z różnymi zapięciami. Można tez było spotkać torby z trochę wyższym montażem. Wszystko zależało od użytkownika. Obok toreb mieściła się manierka która można było przenosić w łącznie trzech typach pokrowców. Od manierki pattern 44 od oporządzenia pattern 58 lub starsze pokrowce drugo-wojenne.
Jeśli pas był mocno obciążony do zakładano na niego szelki pattern 58 które także były przerabiane.
SAS i SBS to obok sił rodezyjskich jedne z pierwszych jednostek które rozdzielały wyposażenie z amunicją. Na czym to polegało? Te wszystkie słynne linie wyposażenia właśnie wzięły się od anglików i Rodezyjczyków z tym że Ci drudzy operujący w cieplejszym klimacie nie przywiązywali wagi do 1 linii. Brytyjczycy rozwinęli to do rangi sztuki. Podstawa czyli 1 linia to szpej noszony w kurtce i w kieszeniach spodni. Słynna kurtka SAS to także protoplasta dzisiejszego najnowszego munduru UK. 2 linia to podstawowy sprzęt do walki i przetrwania jaki noszono na pasie (później w kamizelkach lub chestach). I tutaj właśnie zastosowana rozdzielność amunicji wraz z wyposażeniem. Co do daje i po co się tak robi? W niektórych przypadkach gdy zabieramy dużą ilość amunicji a może się zdarzyć że będziemy musieli uciekać wtedy zrzucamy chest riga lub kamizelkę i zostajemy z wyposażeniem ucieczkowym które znajduj e się na pasie. Słynne zdjęcie żołnierza SBS z wojny na Falklandach pokazuje go właśnie w pasie ucieczkowym SBS i z chest rigiem wypełnionym amunicją. Pasa ucieczkowego nie powinniśmy nigdy zdejmować. Gdy żołnierze wykonywali szybkie rajdy lub akcje dywersyjne czasem wystarczały im magazynki które mieściły się na pasie. Reszta amunicji trafiła do plecaka.
Woja na Falklandach mocno przyczyniła się do rozwoju wyposażenia i umundurowania żołnierzy brytyjskich i jest jedną z najciekawszych i najtrudniejszy operacji sił specjalnych w tamtych latach. Przy Falklandach lądowanie na Grenadzie które było rok później to amerykański spacer po parku.
źródło:
supertac.pl/30-sta-rocznica-wojny-o-falklandy-oporzadzenie-sas-i-sbs/?nggpage=4
Zaraz po incydencie na Georgii, na Falklandach wzmocniono garnizon złożony z żołnierzy oddziału Royal Marines (Królewskiej Piechoty Morskiej). Teraz stacjonowało tam już łącznie 60 ludzi. Informacja o incydencie z wywieszeniem flagi szybko obiegła świat. Dowódca oddziału RM bardzo szybko podjął decyzję o rozmieszczeniu ludzi w kilku kluczowych miejscach na wyspie przewidując że to dopiero początek kłopotów. I oczywiście się nie pomylił. We wczesnych godzinach porannych Argentyńczycy rozpoczęli operację „Rosario”. Chodź piechota morska była gotowa i już na nich czekała to 60 żołnierzy nie miało szans z desantem amfibijnym i śmigłowcowym. Bronili się trzy godziny do czasu gdy gubernator wyspy nakazał złożenie broni i poddanie się aby zapobiec nieuniknionemu rozlewowi krwi.
Wiadomość o zajęciu Falklandu wschodniego zaskoczyła dowództwo SAS. Praktycznie nikt nie był przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Nie było wcześniej żadnych napięć i nic nie wskazywało że dojdzie do inwazji. Do tego jeszcze był piątek przed świętami wielkanocnymi i większość żołnierzy miała urlopy. Dopiero w niedzielę rano udało się skompletować praktycznie cały szwadron D. Żołnierze szybko wyfasowali ekwipunek arktyczny i już po południu znaleźli się w bazie tranzytowej w Ascension.
W tydzień po inwazji do Georgii zbliżyło się zgrupowanie bojowe w składzie: 42 kompani Commando Rolay Marines, 2 Sekcji łodzi SBS i szwadronu D 22 pułku SAS. Była to grupa Task Force 319.9
Była to pierwsza operacja sił specjalnych o takim rozmachu od wojny w Wietnamie. Zresztą nawet wtedy tylu operatorów różnych jednostek nie operowało w jednej misji. Łącznie w początkowej fazie operacji „Paraquet” uczestniczyło 300 komandosów.
21 kwietnia szwadron SAS wysadzono na lodowcu Fortuna. Byli to eksperci od walki w górach więc była to najlepsza grupa jaka mogła się tam znaleźć. Mimo to, po pięciu godzinach walki z burzą w klimacie subantarktycznym, komandosi którzy dźwigali plecaki ważące po 35 kg wyładowane sprzętem obserwacyjnym oraz ciągnęli sanie ważące 90 kg dali radę pokonać niespełna kilometr od miejsca lądowania. Podczas próby budowy skrytej bazy, silny wiatr połamał i porwał kilka arktycznych namiotów w które byli wyposażeni żołnierze SAS. Rano padła decyzja o natychmiastowej ewakuacji. Noc była tragiczna. Cały czas trwała burza śnieżna. Część żołnierzy mogła się tylko ukryć w śpiworach przy temperaturze grubo poniżej zera. To że SAS podjął decyzję o ewakuacji może świadczyć o bardzo trudnych warunkach jakie panowały na lodowcu. Możemy sobie tylko wyobrażać jak było ciężko. Wezwano na pomoc śmigłowce. Kilka godzin później udało się podebrań zmarzniętych komandosów na pokład dwóch śmigłowców. Po chwili lotu podmuch wiatru spowodował awarię i rozbicie jednego ze śmigłowców. Gdy pozostałe dwa zawróciły, jeden z nich zawadził o czubek góry lodowej i także runął do morza. Część komandosów udało się wyciągnąć z wody i przeładowany śmigłowiec wrócił na lotniskowiec. Po czekających na pomoc komandosów wracał jeszcze dwa razy.
Kolejna próba desantu została wykonana przez pluton łodzi SAS. Pięć szybkich pontonów typu Gemini (francuski odpowiednik Zodiaka) pomknęło w kierunku wyspy. I tym razem prawo Murphego dało znać o sobie. W trzech łodziach zgasły silniki i nie dało się ich uruchomić. Komandosi zaczęli więc je holować dwoma sprawnymi pontonami. Niestety podczas porywistego wiatru pękły hole. Załoga jednej z łodzi została ewakuowana przez śmigłowiec. Reszcie komandosów udało się dotrzeć o brzegu (wraz z dryfującą załogą pontonu z zepsutym silnikiem). Te zespoły weszły do działania i pełniły zadania rozpoznawcze w skrytych bazach w różnych punktach wysypy. Ich zadaniem był rekonesans przed lądowaniem głównych sił. Równocześnie z tą misją na południowym wschodzie wyspy lądował zespoły SBS. Tutaj także klimat dał się we znaki. Łodzie SBS zostały podziurawione przez ostre kawałki lodu i żołnierze musieli zostać ewakuowani przez śmigłowiec.
Główne siły brytyjskie były jeszcze daleko od Falklandów ale wykryte grupy SAS i SBS powodowały że nie można już było liczyć na zaskoczenie. Brytyjczycy postanowili przeprowadzić desant tylko siłami specjalnymi które obecnie mieli na okręcie HMS Antrim. Było to tylko 70 żołnierzy! Port który mieli zdobyć był obstawiony ponad trzykrotnie większą ilością Argentyńczyków. Mimo to SAS i RM zupełnie się tym nie przejęli. Pod osłoną dział okrętowych komandosi wylądowali około dwa kilometry od Grytviken. Po krótkiej wymianie ognia port został zdobyty. Obrońcy się poddał. Znów w porcie zawisła brytyjska flaga. Tym razem zawiesił ją żołnierz SAS.
Podczas wojny na Falklandach zadaniami SAS i SBS były przede wszystkim rozpoznanie oraz wskazywanie celów na rzecz lotnictwa i artylerii.
W pobliżu port Stanley gdzie była zlokalizowana baza śmigłowców wroga, swoją kryjówkę założył patrol SAS. W tej skrytej bazie spędzili pełne 25 dni! Takie zadania były bardzo trudne ze względu na panujące na wyspach warunki. Nie było jak podgrzewać w ciągu dnia żywności, do tego padał ciągły deszcz, mżawka lub gwałtowne burze. Utrzymanie ciepła w takich warunkach było prawdziwym problemem. Do tego panowała zabójcza wilgoć. W tamtych czasach sprzęt w który byli wyposażenie żołnierze nie był najlepszy. Mimo że istniał już wzór słynnej wiatrówki SAS (smock windproof) to nie każdy operator miał już taką kurtkę na stanie. A to dopiero warstwa przeciwwietrzna. Na mokry i wilgotny klimat gdy nie ma się gdzie wysuszyć taka odzież nie jest do końca idealna. Inna sprawą były ocieplacze które też pozostawały wiele do życzenia o plecakach i innych elementach oporządzenia nie wspominając. Najgorzej było z butami. Klasyczny model używanych wtedy butów przez armię o nazwie DMS (Direct Moulded Sole) nie sprawdzał się w takich warunkach. Był niski i szybko łapał wilgoć. Żołnierze bardzo częśto używali wtedy nakładek na buty z zestawu NBC. Mokrych butów nie było gdzie wysuszyć co było poważnym problemem w takich warunkach. Wielu żołnierzy podczas konfliktu występowało w swoich prywatnych butach lub kurtkach które często sprawdzały się lepiej niż przydziałowy sprzęt.
Nie będę opisywał tutaj całej historii konfliktu falklandzkiego bo o tym można sobie poczytać w wielu miejscach. Pragnę tylko tym wpisem uczcić żołnierzy SAS, SBS i RM którzy w tamtych trudnych warunkach prowadzili działania wojenne tak daleko od domu.
Wojna o Falklandy to też kamień milowy jeśli chodzi o rozwój wyposażenia i doktrynę wykorzystania sił specjalnych. Takie doświadczenia są nie do przecenienia.
Zauważcie że w 1982 jedna z najlepszych jednostek na świecie SAS (i SBS także) używała oporządzenia które było wykonane z brezentu i pochodziło z lat 50-tych a sama koncepcja jeszcze z drugiej wojny światowej. Mówię tutaj o słynnym pasie SAS. Kto myśli że to był jakiś typowy sprzęt jest grubo w błędzie. Pojęcie custom chyba nawet bardziej zagościło w SAS i SBS niż w amerykańskich odpowiednikach tych jednostek. Mimo że zdjęć z tego okresu nie jest dużo to widać olbrzymią różnorodność w wyposażeniu, umundurowaniu oraz w przeróbkach jakie żołnierze robili ze swoim ekwipunkiem. Ciężko powiedzieć na ile oporządzenie SAS było robione przez firmy a na ile przez tzw: krawców kompanijnych. W zdjęciach przewijają się szyte ładownice jak i przerabiane z klasycznych modeli.
Przyjrzyjmy się bliżej takiemu pasowi. W 1982 roku w USA już od prawie 10-lat wykorzystywano oporządzenie wykonane w całości z nylonu, czyli popularne ALICE. SAS jeszcze kilka lat po wojnie nosił swoje drugo-wojenne szpeje. Podstawą oporządzenia był pas. Noszono klasyczny pas pattern 58 lub roll-pin belt. Zdarzało się także wykorzystanie pasów amerykańskich. Na pasie znajdowała się najmniej jedna podwójna ładownica amunicyjna. Największą różnica między sprzętem SAS i SBS w porównaniu do innych jednostek na świecie było obniżenie montażu ładownic . Takie ładownice nosiło się około 7 cm poniżej pasa. Co to dawało? Dzięki takiemu rozwiązaniu można było wygodnej przenosić duży plecak posiadając nawet mocno obciążony pas. Podwójne ładownice były znakiem rozpoznawczym Sił specjalnym. Można domniemywać że stały się niejako prototypem późniejszych ładownic PLCE. Ładownice wstępowały w wersji na magazynki 20-sto i 30-sto nabojowe. Mieściły po dwa magazynki w jednej ładownicy. Chyba tylko ten element wyposażenie nie podlegał customizacji za wyjątkiem malowania. Reszta wyposażenia była przerabiana. Kolejną charakterystyczną rzeczą była kieszeń Escape Ration pouch. Noszono dwie lub jedną taka kieszeń w zależności od zadania. Kieszeń ta na początku była zwykłą torba tylną z oporządzenia pattern 58. Jako że tam te kieszenie były montowane bardzo wysoko przeszkadzało to w noszeniu plecaka. Ktoś wpadł na pomysł na obniżenie kieszeni. Wypruto wszystko z tyłu i doszyto taśmy które obniżały torby. Tak powstała słynna torba Escpe SAS która obok podwójnych ładownic była jednym z charakterystycznych elementów tamtego okresu. Same torby zdarzały się w rożnych rozmiarach i z różnymi zapięciami. Można tez było spotkać torby z trochę wyższym montażem. Wszystko zależało od użytkownika. Obok toreb mieściła się manierka która można było przenosić w łącznie trzech typach pokrowców. Od manierki pattern 44 od oporządzenia pattern 58 lub starsze pokrowce drugo-wojenne.
Jeśli pas był mocno obciążony do zakładano na niego szelki pattern 58 które także były przerabiane.
SAS i SBS to obok sił rodezyjskich jedne z pierwszych jednostek które rozdzielały wyposażenie z amunicją. Na czym to polegało? Te wszystkie słynne linie wyposażenia właśnie wzięły się od anglików i Rodezyjczyków z tym że Ci drudzy operujący w cieplejszym klimacie nie przywiązywali wagi do 1 linii. Brytyjczycy rozwinęli to do rangi sztuki. Podstawa czyli 1 linia to szpej noszony w kurtce i w kieszeniach spodni. Słynna kurtka SAS to także protoplasta dzisiejszego najnowszego munduru UK. 2 linia to podstawowy sprzęt do walki i przetrwania jaki noszono na pasie (później w kamizelkach lub chestach). I tutaj właśnie zastosowana rozdzielność amunicji wraz z wyposażeniem. Co do daje i po co się tak robi? W niektórych przypadkach gdy zabieramy dużą ilość amunicji a może się zdarzyć że będziemy musieli uciekać wtedy zrzucamy chest riga lub kamizelkę i zostajemy z wyposażeniem ucieczkowym które znajduj e się na pasie. Słynne zdjęcie żołnierza SBS z wojny na Falklandach pokazuje go właśnie w pasie ucieczkowym SBS i z chest rigiem wypełnionym amunicją. Pasa ucieczkowego nie powinniśmy nigdy zdejmować. Gdy żołnierze wykonywali szybkie rajdy lub akcje dywersyjne czasem wystarczały im magazynki które mieściły się na pasie. Reszta amunicji trafiła do plecaka.
Woja na Falklandach mocno przyczyniła się do rozwoju wyposażenia i umundurowania żołnierzy brytyjskich i jest jedną z najciekawszych i najtrudniejszy operacji sił specjalnych w tamtych latach. Przy Falklandach lądowanie na Grenadzie które było rok później to amerykański spacer po parku.
źródło:
supertac.pl/30-sta-rocznica-wojny-o-falklandy-oporzadzenie-sas-i-sbs/?nggpage=4
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów