18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (3) Soft (2) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 14:43
📌 Konflikt izraelsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 17:47

#kopalnia

Na świecie są setki wyludnionych miast. Każde z nich ma swoją historię. Dzieje Centralii, leżącej w amerykańskim stanie Pensylwania, są równie niesamowite, co budzące grozę. Historia tego miasta tak naprawdę jeszcze się nie zakończyła. I ciągle wywołuje dreszcz emocji.



Kiedy jedzie się drogą stanową nr 61 przez samo serce zagłębia węglowego Pensylwanii, przejeżdża się przez rozwidlenie tej drogi na szczycie wzgórza, opodal niewielkiego miasta Ashland. Przy dawnej Byrnesville Road stały kiedyś łaźnia i magazyn lamp górniczych. W późniejszych latach składowano tu popiół używany do posypywania zaśnieżonych dróg. Dziś zabudowania są opuszczone. W miejscu gdzie Byrnesville Road ponownie łączy się z drogą nr 61, wjeżdżamy do Centralii. Gdyby teraz skręcić w prawo, dojedzie się do starego cmentarza Goodfellows Cemetery. Obok niego znajdowała się kiedyś kopalnia odkrywkowa, używana jako wysypisko śmieci. Ground Zero, jak mówią Amerykanie. To tu wszystko się zaczęło..
Na pierwszy rzut oka wygląda to na objazd. Wielu kierowców zapewne pomyślało o robotach drogowych, albo budowie mostu - i podążając za znakami drogowymi pojechało dalej. Nie wiedzieli skąd się wzięło to dziwne rozwidlenie, nie słyszeli też o pewnym mieście, którego w zasadzie już nie ma. Kto jednak, mimo znaków, pojedzie w prawo odnogą drogi nr 61, szybko zrozumie, że coś tu nie gra. Droga bowiem nagle się urywa.
Nagle? Właściwie nie. Wcześniej kierowca będzie musiał się zmierzyć z dziwnie pofałdowaną nawierzchnią. Asfalt jest to wybrzuszony, to znów zapadnięty. W kilku miejscach drogę przecinają głębokie rozpadliny. Z niektórych unosi się strużka dymu. Nie, to nie krajobraz po bitwie, ani ślad po trzęsieniu ziemi. Nawierzchnia drogi odkształciła się od wysokiej temperatury spowodowanej pożarem. Gdzie się paliło? Zabrzmi to nieprawdopodobnie. Pod ziemią.



Podziemny pożar

Historia miasta Centralia zaczęła się w 1840 roku, kiedy przemysł górniczy był jeszcze w powijakach. Wraz z otwarciem kopalni Locust Run i Coal Ridge osiedlili się tu pierwsi górnicy z rodzinami. W 1866 roku mieszkało w Centralii 3 tysiące osób, większość z nich stanowili osadnicy z Iralndii.
W 1935 roku na południe od Centralii górnicy odsłonili jedną z żył węgla kamiennego. Za pomocą materiałów wybuchowych utworzono odkrywkę, w której później eksploatowano złoża. W późniejszych latach miasto używało jej do składowania śmieci. W maju 1962 roku stos odpadków został podpalony. Od płomieni zajęła się także odsłonięta żyła węgla. Podjęte próby ugaszenia pożaru nie powiodły się. Co gorsza, złoża węgla zaczęły się palić także pod ziemią.
Jak to się właściwie stało? W 1962 roku zapadła decyzja uporządkowania terenu w pobliżu cmentarza. Powszechną praktyką było wówczas palenie śmieci. W zasypanej odpadkami odkrywce po prostu podłożono ogień. Kiedy płomienie strawiły część wysypiska, zagaszono je. Okazało się jednak, że ogień tlił się nadal wewnątrz stosu odpadków. Płomienie wybuchły po kilku dniach. Kolejny raz ugaszono je, i kolejny raz nieskutecznie. Kiedy podjęto próbę przekopania się przez śmieci w celu dotarcia do żaru, było już za późno. Przez otwór w ścianie zagłębienia ogień przedostał się do starej sztolni górniczej i wgryzł w pokłady węgla...
Dziś ten teren jest płaski, odkrywka została dawno zasypana. W kilku miejscach sterczą z ziemi stare rury instalacji wentylacyjnych. Pod ziemią nie ma już ognia, od tamtego czasu przesunął się w kilku kierunkach. Jednak kilkadziesiąt metrów dalej na zachód, po drugiej stronie szosy widać ślady pozostawione przez pożar.
Setki drzew - bezlistnych i martwych, wyznacza szlak płomieni. Wprawdzie wędrowały one pod ziemią, ale na tyle blisko powierzchni, że wysoka temperatura spaliła korzenie okolicznej roślinności. Tu i ówdzie ze szczelin wydobywają się smugi dymu. Lepiej nie podchodzić zbyt blisko - opary składające się głównie z tlenku węgla są toksyczne.
Na wschód od Centralii, u stóp jednego ze wzgórz można znaleźć miejsca, w których ogień wydostał się na powierzchnię. Widać wyraźnie rozżarzone kawały węgla. Spod ziemi zaś wydobywa się budzący dreszcz odgłos - ryk buzujących płomieni, jakby znajdował się tam gigantyczny piec hutniczy. Nocą w kilku miejscach zbocza widać czerwono-złote żyłki żaru...
W ciągu kolejnych dwudziestu lat ludzie toczyli zawziętą walkę z ogniem. Kopalnię zalewano wodą z tzw. popiołem lotnym, kopano szyby w celu zlokalizowania granicy pożaru i zatrzymania go. Dość wspomnieć, że w latach 1965-1972 wydrążono ponad 1600 szybów, wpompowano w głąb ziemi ponad 120 ton popiołu lotnego i 90 m sześc. piasku. Wszystko na nic. Powtarzane kilkukrotnie akcje gaśnicze kosztowały ponad 8 milionów dolarów. Kiedy więc wyczerpał się budżet na nie przewidziany, zaniechano dalszych działań. I to mimo tego, że w 1971 roku udało się w końcu dokopać do płonącego węgla - czyli do serca pożaru. "Przyszło polecenie, by zasypać szyby. Jeszcze miesiąc pracy i udałoby się ugasić pożar", wspominają dziś ostatni mieszkańcy Centralii. Renee Jacobs w swojej książce, a właściwie albumie fotograficznym "Slow Burn" ("Powolny pożar") cytuje jednego z robotników pracujących przy kopaniu, a potem zasypywaniu szybu: "Potrzeba było jeszcze tylko 50 tysięcy dolarów. Gdyby drążono szyb na trzy zmiany, zamiast na jedną, można było pokonać ogień".



Wyludnione miasto

Wydawałoby się, że węgiel płonący pod ziemią to kłopot jedynie górników. Niestety, okazało się, że jest inaczej. W mieszkańcach narastał strach. Trudno żyć spokojnie ze świadomością, że pod stopami nieustannie się pali. Pierwsze rodziny wyprowadziły się z Centralii już w 1969 roku. Prawdziwy eksodus nastąpił na początku lat 80-tych. 14 lutego 1981 roku Todd Domboski bawił się na podwórku swojej babci. Nagle pod chłopcem rozstąpiła się ziemia. W ostatniej chwili Todd zdążył się złapać korzeni drzewa. Gdyby nie to, wpadłby do dziury o głębokości około 15 metrów. Tlenek węgla o wysokiej temperaturze zabiłby go w mgnieniu oka. Na szczęście Toddowi pomógł wydostać się na powierzchnię jego kuzyn. To wydarzenie zwróciło uwagę mediów. Centralia znalazła się na ustach wszystkich Amerykanów.
Podobnych szczelin powstawało coraz więcej. Trujący gaz wydobywał się na powierzchnię. Kolejne rodziny podejmowały decyzję o wyprowadzce. Wiekszość mieszkańców przeniosło się do leżącej niedaleko miejscowości Ashland.
Pożar obejmował wtedy powierzchnię około 80 hektarów. W 1983 roku było to już ponad 140 hektarów. W ciągu kolejnych dziesięciu lat pożar rozprzestrzenił się na powierzchni 2 kilometrów kw. Najbardziej pesymistyczny scenariusz zakłada, że węgiel będzie płonął jeszcze przez sto lat, a pożar obejmie w sumie 15 km kw! Co gorsza, ostatecznie zagrozi także pobliskiemu miastu Ashland.
W 1991 roku władze stanowe odkupiły od mieszkańców Centralii ich posesje i rozpoczęły wyburzanie opuszczonych domostw. Mimo to do dziś pozostało tam kilka stojących domów, a w Centralii mieszka jeszcze kilkanaście osób (w 1962 roku było ich ponad tysiąc). Tak zakończył się upadek górniczego miasta. Podziemny pożar, który wybuchł 45 lat temu, zrujnował Centralię i zamienił ją niemal w miasto duchów. Rozpoczął się natomiast żywot dziwnej atrakcji turystycznej.



Widok opuszczonego, niemal w całości wyburzonego miasta robi niesamowite wrażenie. Jedyne ślady, jakie pozostały po dawnych mieszkańcach to fragmenty schodków, kawałki krawężników, słupy telegraficzne, kilka znaków drogowych. I dosłownie parę zamieszkanych domów oraz budynek urzędu gminy, w którym jest także posterunek policji i - o, ironio - straż pożarna.
Kilkudziesięcioletni pożar nie pochłonął bezpośrednio żadnych ludzkich istnień. Umarła jednak dusza miasta. Zastąpiły ją opowieści rozpowszechniane przez tych, którzy odwiedzają Centralię. Kiedy spaceruje się wśród ruin, człowiekowi cały czas towarzyszy nieodparte wrażenie, że piekło szalejące pod ziemią nie jest naturalnego pochodzenia. Niektórym turystom wydaje się, że słyszą jakieś dziwne odgłosy, innym - że cały czas ktoś ich obserwuje. Byli i tacy, którzy odjeżdżali stąd w panice, wystraszeni przez rzekome zjawy. Ktoś nazwał nawet Centralię bramą piekieł. Krążą plotki, że pozostałości miasta są nawiedzone.
Niewątpliwie przyczynił się do tego film "Silent Hill". Nakręcony na podstawie gry komputerowej, opowiada o górniczym mieście owładniętym przez siły zła, które wychodzą z płonącej kopalni. Scenarzyści tego horroru zresztą byli zainspirowani po części dziejami Centralii.
Być może to tylko wybujała wyobraźnia niektórych turystów sprawiła, że uwierzyli w obecność kogoś, lub czegoś. Podobno widziano postacie w hełmach górniczych, które wynurzały się z dymiących dziur w ziemi. Ze szczelin dochodziły głosy, a w opuszczonych domach słyszano kroki niewidzialnych osób. Tak czy inaczej, sława miasta duchów jednych przyciąga, dla innych jest powodem, by nigdy tu nie przyjechać.



źródła:
- www.sprawa.pl/spnumer151/bylem.htm
- www.sprawa.pl/spnumer152/bylem.htm#srodek
Witaj użytkowniku sadistic.pl,

Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!

W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).

Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę
 już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Ijen (czyt. idżen) – kompleks czynnych wulkanów we wschodniej części Jawy w Indonezji; zaliczany do stratowulkanów.
Leży na wysokości wysokość 2799 m n.p.m.; składa się z wielu kraterów znajdujących się w starej kalderze o średnicy ok. 20 km; w jednym z kraterów mieści się turkusowe, kwaśne jezioro wulkaniczne o średnicy 1km.

Schodząc na dno kopalni już można się przekonać dlaczego to miejsce nazywane jest „piekłem na ziemi”! Smród siarki wręcz odurza. Jeśli pechowo wiatr skieruje chmurę oparów na człowieka, momentalnie oczy zachodzą mgłą, zaczynają łzawić i ciężko złapać oddech! Jedynie co pozostaje, to próbować wstrzymać oddech i czekać aż wiatr zmieni kierunek… Chusta na twarzy nie pomaga i ciężko jest oddychać. Człowiek chce stamtąd jak najszybciej uciec, ale nie wiadomo dokąd, ponieważ nic nie widać-opary unoszą się nieustannie.
Gdy jednak podejdzie się bliżej „źródła” okazuje się, że ludzie tam pracują bez żadnych zabezpieczeń! Bez masek, kasków, rękawic! Trzymają tylko w ustach kawałek szmatki nasączonej wodą, która ma ich „chronić”…
Ich praca polega odłupywaniu brył siarki, potem załadowują je na kosze, a następnie wspinają się z ciężkim ładunkiem na górę. Na tym jednak nie kończy się praca tych dzielnych mężczyzn- muszą jeszcze wędrować przez ponad 3 kilometry mając ok 70 kg na plecach załadowane w koszach!
Nie robią jednak tego z powodu ogromnego majątku, gdyż za 1 kg dostarczony na dół otrzymują 600 Rupii (w przybliżeniu 22 gr.) czyli za ładunek ok 70kg ok 15zł..

Reszta w komentarzach.
Najlepszy komentarz (34 piw)
0statniSprawiedliwy • 2012-08-31, 14:57
@up bo kurwa teraz powstała jakaś nowa pojebana moda na uwidacznianie swojego kretyństwa pisaniem: "jestę", "hardokrę", "freskię", "umię", "rozumię", to się potem "ludzią" pierdoli jak pisać końcówki wyrazów... Co najlepsze, wychodzą na idiotów, a myślą, że są fajni i oryginalni kurwa.
(znalezione na jakimś forum) Apel mieszkańców okolic Konina i Turka UWAGA !!!

Chcą sprywatyzować dwie potężne kopalnie zatrudniające 5 tyś osób ( KWB ADAMÓW , KWB KLECZEW ) które przynoszą olbrzymie zyski skarbowi państwa. Najpierw chcą je złączyć z PAK SERWISEM a później sprzedać Vattenfalowi za śmieszne pieniądze, oczywiście już podzielone pod stołem. Ogłosili 50% redukcje zatrudnienia czyli ok 2,5 tyś ludzi na bruk z okolic Konina i Turka ! Pomóżcie bo nawet regionalna prasa milczy bo jest opłacana przez te spółki ! Po tej sprzedaży 2 duże energetyczne spółki przejdą w ręce obcego kraju ! Przyklejajcie to proszę na różne fora, nagłaśniajcie , może GP się zajmie tematem, bo my nie rozumiemy dlaczego sprzedawać firmy dające całym rodzinom pracę ale i potężne zyski skarbowi państwa ( roczny przychód obu kopalni 700 milionów złotych ) !!!

A wszystko to w biały dzień , na oczach wszystkich polaków...

We wtorek (29.05.2012 r.) przedstawiciele związków zawodowych działających przy KWB "Adamów" SA w Turku zorganizowali pikietę pod budynkiem dyrekcji Kopalni.

Głównym celem pikiety było głośne wyartykułowanie niezadowolenia z zaproponowanych przez zarząd ZE PAK SA gwarancji zatrudnienia dla pracowników Kopalni „Adamów” i Kopalni „Konin” po ich sprywatyzowaniu. Propozycja, by pracowników zatrudnionych bezpośrednio...

czytaj dalej:
http://http://www.kwbadamow.com.pl/artykul.asp?fold=a005%20Pikieta
Najlepszy komentarz (30 piw)
S................x • 2012-07-16, 1:26
Prywatyzacja w Polsce ma się tak do prywatyzacji, jak krzesło elektryczne do krzesła.
To nie jest prywatyzacja, tylko rozdawnictwo.
Podobnie czyniono w latach 90tych.
Powinna być normalna licytacja (jeżeli ktoś już chce to sprzedać) a nie jakieś lewe interesy.
No ale macie co chcecie, głosowaliście na złodziei, to teraz cierpcie.
Pewien człowiek postanowił wybrać się do nieczynnej, opuszczonej kopalni uranu w Czechach. Troszkę długie ale ciekawe. Jeśli się spodoba dodam drugą część wyprawy.

(Fri 02 Jul 2004 - 18:43:37 MET DST)

"marzy mi się wyjazd do Czech. Jest tam do »zrobienia« bardzo
interesująca kopalnia. Rzecz jednak w tym, żeby ją »zrobić«,
a nie być przez nią »zrobionym« To oznacza, że nie chcę być
w niej uwięziony przez jakiś zawał, ani też nie mam ochoty bulić
żadnej grzywny za włażenie tam gdzie mnie nie proszą"

Z końcem lata uzyskałem niezbyt pewną informację o możliwości odwiedzenia starej, nieczynnej kopalni uranu. Wejście miało się znajdować w lesie na zboczu góry, u podnóża skały wyzierającej na powierzchnię. We wskazanym rejonie takich miejsc jest sporo, a krótkie i pobieżne oględziny niewiele dały. Jednak perspektywa zobaczenia podziemnych wyrobisk była dla mnie na tyle kusząca, że postanowiłem wszystko jeszcze raz dokładnie sprawdzić na miejscu. Plan był bardzo prosty: Kilka późnych popołudniowych godzin na przeszukiwanie terenu, a w razie trafienia we właściwe miejsce "otwarcie" go tuż przed zmrokiem i wejście do kopalni. Ta, przyznaję, dość dziwna pora miała zagwarantować, że moja obecność w tym miejscu nie będzie nikomu przeszkadzała. 18 października (obładowany sprzętem do kopania jak wędrowny ogrodnik) około godziny szesnastej byłem na miejscu. Fotografia obok pokazuje miejsce, które szczególnie mnie zainteresowało. Na pozór nie ma w nim nic nadzwyczajnego, ale to właśnie tutaj znalazłem swoją bramkę do wnętrza Ziemi.

Wystarczyło usunięcie płytkiej warstwy kamieni żeby poczuć wyraźny, zimny podmuch z podziemia. O ile dotychczas wejście do kopalni tkwiło jedynie w sferze mojej wyobraźni, od tego momentu z każdą minutą zdawało się być coraz to bardziej realne. Jeszcze pół godziny i mogłem zajrzeć do otworu, jaki pojawił się w dole pod skałą. Widok nieco mnie przeraził. Zobaczyłem tam bardzo ciasny kanał - "kiszkę" długości kilku metrów wchodzącą poziomo w głąb góry. Nie cierpię na klaustrofobię, jednak, kiedy po dłuższym wahaniu i przymiarkach wpełzałem pod ziemię na plecach ciągnąc za sobą wór ze sprzętem, czułem się bardzo nieswojo. Niezwykła pora i okoliczności zrobiły swoje - byłem dobrze przestraszony.


Szczęśliwie, chyba gdzieś na trzecim metrze mogłem prawie, że usiąść. Cóż za ulga! Teraz został jeszcze do pokonania ciasny przesmyk między drewnianymi belkami blokującymi korytarz. Zauważyłem, że ludzie, którzy byli tu przede mną (wiem, że weszli do kopalni miesiąc wcześniej) solidnie się napracowali przy udrożnienieniu tego zacisku. Jakkolwiek moje prośby o to, aby wskazali mi gdzie jest wejście pozostały bez echa, to i tak, właśnie im zawdzięczam przetarcie szlaku. Owszem, byłoby przyjemnie być tutaj pierwszym, ale i też przyjemnie jest zobaczyć ślad czyjegoś buta, błądząc samotnie gdzieś głęboko pod ziemią.


Spojrzenie w tył - tutaj jestem już po drugiej stronie przeszkody. Wkładam na siebie dodatkową odzież - temperatura otoczenia wynosi około 5 - 7 stopni. Mierzę promieniowanie. Wychodzi tło razy 20, czyli 4 µSv/h. Jeszcze sprawdzam zapas baterii, kask na głowę, wór z resztą moich drobiazgów na plecy i naprzód...

Dopiero teraz, stojąc w chodniku mogłem cokolwiek więcej ogarnąć wzrokiem. Obraz nie przedstawiał się zbyt imponująco. Niski i wąski korytarz, o dość nieregularnym, jakby "pijanym" przebiegu, ani trochę nie przypominał sztolni, które widywałem na archiwalnych zdjęciach. W powietrzu obecny intensywny zapach zbutwiałego drewna. Pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy - skąd tutaj gruz ceglany - wkrótce zyskało odpowiedź.

Tuż za zakrętem korytarza natknąłem się na zbudowane z cegieł niewielkie pomieszczenie zamykane masywną kratą. Wewnątrz przy ścianach stały tylko pordzewiałe, stalowe regały. Wyglądało mi to na jakiś magazyn. Później naliczyłem pięć podobnych pomieszczeń, rozmieszczonych po lewej stronie, co 10 - 15 metrów. Chodnik, mniej więcej przebiegający na tym odcinku prostoliniowo, miał tak nierówne ściany jakby górnicy nie byli zdecydowani, w którą stronę mają go drążyć. W zakamarkach walał się kopalniany złom - stare gaśnice, łańcuchy, stalowe liny. W usypanej pod ścianą stercie piasku (nie wiedzieć w jakim celu tu przechowywanego) znajduję wbitą łopatę o niespotykanym trójkątnym kształcie - pewnie jakiś górniczy model.

Choć nie widać tego dobrze na zdjęciu, cały korytarz był mocno zasypany przegnitymi elementami drewnianej obudowy. Przebycie śliskiego rumowiska z desek w niektórych miejscach okazywało się trochę kłopotliwe. Tu i ówdzie przejście przegradzały małe usypiska kamieni oderwanych od stropu.

Wkrótce dotarłem do piątego, ostatniego z pomieszczeń. Tutaj okazało się, że prawdopodobnie spełniały one funkcję składu materiałów wybuchowych. Może o tym świadczyć napis 300 kg widoczny na drzwiach, a także znaleziona nieopodal metalowa tablica, na której wyszczególniono materiały wybuchowe (perunit, permonex) oraz spłonki (rozbušky) Po chwili korytarz zrobił się nieco przestronniejszy, bardziej uporządkowany. Sprawił to brak drewnianej obudowy. Wokół gołe skały. Napotykam jeszcze podwozie górniczego wózka . Po bodaj pięciu zakrętach (chodnik wił się tu niczym szczelina przeciwlotnicza) wszedłem do sporej komory, skąd w dwóch kierunkach odchodził obszerny korytarz. Próbę posuwania się w jego prawą stronę przerwałem wraz z pojawieniem się wody. Tylko kierunek w lewo mógł zaprowadzić mnie dalej w głąb kopalni. Tam też poszedłem.

Dziura, przez którą musiałem przeleźć, aby pokonać ścianę, po jej drugiej stronie wypadła akurat na powierzchni dużego zawału. Pomiędzy zalegającymi tam głazami oraz pozostawionym przez górników kłębowiskiem belek i szyn, a stropem było jeszcze dosyć przestrzeni by swobodnie przejść do dalszej części kopalni. Zdjęcie obok pokazuje właśnie to miejsce. Ciekawe, dlaczego odcięto część korytarzy ścianą? Być może było to uwarunkowane koniecznością lepszej wentylacji pozostałej, czynnej części wyrobisk i ochroną przed radonem wydostającym się z wyeksploatowanych już odcinków. Promieniowanie gamma osiąga tutaj poziom około 10 - 15 µSv/h.

Po zejściu z zawału znalazłem się w okazałym, przestronnym chodniku z dobrze zachowaną obudową. Jak się później okazało, przebiegał on w linii prostej na odcinku około 500 metrów. Kiedy szedłem tam pierwszy raz chodnik zdawał się nie mieć końca. Ślady pozostałe po zdemontowanej dwutorowej kolejce mogą świadczyć, że transportowano tędy urobek z bardziej oddalonych miejsc właściwej eksploatacji złoża. Jakość prezentowanej obok fotografii jest bardzo kiepska, a wynika z małej wydolności lampy błyskowej mojego aparatu fotograficznego. Pozostawiam ją tutaj, bo ma w sobie coś z nastroju chwili, kiedy to w szybkim tempie "wykończają" się zużyte baterie, a do wyjścia pozostaje jeszcze kilkaset metrów. W takiej sytuacji znalazłem się kilka dni później będąc tu ponownie.

Po około dwustu metrach wszedłem do ściśle obudowanego drewnem odcinka korytarza. Krył on w sobie kilka dotychczas nieznanych mi (jestem pierwszy raz w kopalni) "urządzeń". Najpierw dostrzegłem blaszaną bańkę (oliwiarkę?) o fajnym kształcie i ze śmiesznym dzióbkiem, którą natychmiast uwieczniłem w fotografii.

Poza niewątpliwie zwartą i mocną konstrukcją obudowy, w pobliżu natrafiłem na wyposażony w drabiny szyb do wyżej położonego chodnika. Według później zdobytej informacji, sam znajdowałem się na drugim poziomie wyrobisk. Odwrotnie, od góry (z poziomu pierwszego) schodziło tu coś w rodzaju zsypu. Pod jego wylotem pozostała sterta kamieni. Podobno kopalnia w całości była rozbudowana aż na pięciu poziomach.

To samo zjawisko (na zdjęciu widoczna mglista smuga ciepłego powietrza wciąganego w dół szybu) obserwowałem w jeszcze jednym miejscu kopalni . To zapewne efekt skroplenia powietrza, które dotarło tu z chodników pierwszego poziomu. Przypuszczam, że istnieją tam otwory wentylacyjne lub jakieś inne szczeliny połączone z powierzchnią. Przydało się na coś słabsze światło. W mocnym oświetleniu efekt nie jest widoczny.

W dalszej drodze napotykam boczny korytarz w lewo. Ma około 180 metrów, a jego przebieg wskazuje, że kiedyś mógł kończyć się wyjściem na powierzchnię. Teraz znalazłem tu zawał i nieco wody. W środkowej części, pośród obszernego rozsypiska desek natrafiłem na przepastną dziurę (szyb?) w dół. Na ścianach pojawiają się dziwne wycieki czarnej i bardzo mazistej substancji . Szybko wracam do poprzedniej trasy.

Kolejne sto metrów, kolejny zawał i wkrótce pojawiają się pierwsze - jak to sobie nazwałem - gałązki, czyli boczne, dużo mniejsze chodniki rozchodzące się w dwie strony od głównego korytarza. Mają one bardzo różne długości oraz nieregularny przebieg. Być może z tych chodników drążonych "za żyłą" wybrano najwięcej zasobnej w uran rudy. Licznik pokazuje dawkę gamma rzędu 20 µSv/h. Kolorowa plama, to mój ubabrany błotem plecak i radiometr.

Coraz większa różnorodność kształtów, form i kierunków. Nie liczę już szybów, drabin i poszczególnych odnóg. Zaczynam odczuwać nieprzyjemną obawę przed utratą orientacji. Trudniejsze miejsca oznaczam "drogowskazami" > z desek. Trochę z siebie kpię po cichu, ale układam te dechy i jestem spokojniejszy. Niesamowita jest cisza przerywana czasem odgłosem kapania wody. Cmoknięcie błota pod butem urasta do rangi hałasu - chyba nie ważyłbym się użyć tu młotka. Kuszą drabiny ustawione w szybach, ale są wystarczająco stare, aby się pode mną rozsypać. Upadek musiałby się skończyć fatalnie. Chwilami przychodzi mi na myśl, że zbyt łatwo ta wycieczka przebiega, że powinienem bardziej uważać. Chyba jestem już trochę zmęczony.

Dopiero szkicując plan naliczyłem dziewięć szybów z drugiego poziomu. Pięć prowadzących w górę i cztery na niższy, trzeci poziom. Szyb tutaj, to na ogół kwadratowa konstrukcja, często całkowicie obudowana drewnem o przybliżonych rozmiarach 1,5 x 1,5 m. Komunikacja odbywała się za pomocą drabin stojących na wewnętrznych podestach. Nie dostrzegłem żadnych urządzeń w rodzaju prymitywnych wind czy kołowrotów. Jest tu jeszcze jedno miejsce, które mogło spełniać rolę szybu, choć z pewnością nie zasługuje na tak specjalistyczną nazwę. Była to szeroka, trzymetrowa szczelina, rozciągająca się w skałach na długości około sześciu metrów i co najmniej tak samo głęboka. Natknąłem się na nią w dosyć obszernej komorze na końcu jednego z chodników. Niestety, nie zmieściła się w obiektywie.

Znów konflikt temperatur tworzy tajemniczą, zamgloną scenerię - jest trochę baśniowo Środkowy fragment chodnika otwiera się tu ku górze wąską, wysoką szczeliną. Pewnie gdzieś stamtąd jest zasysane cieplejsze powietrze. Zachęcony żółtawym kolorem skał przez dłuższy czas bezskutecznie próbuję szukać minerałów uranu. Kopalnia robi wrażenie dobrze "wygarniętej" Zapewne więcej odłamków uranowej blendy pozostało na hałdach niż tu na dole. Przy słabym, sztucznym świetle wszystko wygląda inaczej, całe moje doświadczenie z powierzchni na nic. Do tego we wszechobecnym promieniowaniu nie sposób licznikiem namierzyć pojedynczy obiekt. W pewnej chwili ze zdziwieniem zauważyłem, że najbardziej radioaktywny jestem ja sam. Winowajcą był oczywiście radon, a dokładniej to, co z jego radioaktywnego rozpadu na mnie pozostało. Przy średnim poziomie 10 - 15, (miejscami do 20 µSv/h) licznik przyłożony do odzieży wykazał dawkę 24 µSv/h. Co ciekawe, tak wysoką wartość stwierdziłem wyłącznie na bluzie z tkaniny typu polar.

Białą powłokę na fragmencie drewnianej obudowy tworzą grzyby, które całkowicie opanowały podziemie i na stałe są tu chyba jedynym żywym organizmem. Z pewnością ich zarodniki zostały już dawno przywleczone z powierzchni i bardzo dobrze zaaklimatyzowały się w tej niegościnnej przestrzeni.

Takim ślepym, małym "kurnikiem" za drzwiami z siatki (pewnie znów jakiś podręczny magazynek) kończy się półkilometrowy główny chodnik drugiego poziomu. Podobnie jak w rejonie składu materiałów wybuchowych tu także znalazłem stertę piasku. Ciekawe, do czego był potrzebny?

Być może tędy udałoby się zejść na niższy (trzeci) poziom wyrobiska unikając ryzykownej wyprawy szybem. Wydaje się jakby drążone z dwóch stron na spotkanie chodniki, wykonano przez pomyłkę na różnych wysokościach. Choć różnica nie przekracza wysokości chodnika, nie próbowałem jednak sforsować tego stopnia.

Podobno kiedyś naliczono w kopalni około stu występujących minerałów. Mój mineralny łup okazał się mniej niż skromny - wyniosłem zaledwie kilka próbek skał, aby obejrzeć je przy świetle dziennym. Całkowicie nowe, obce otoczenie, a co za tym idzie - nadmiar wrażeń, nie sprzyjały poszukiwaniom. Pozostało trochę zdjęć, co bardziej efektownych barw, skupień i wykwitów zaobserwowanych pod ziemią. Pozostanie mi także świadomość pobytu w miejscu bardzo niezwykłym i satysfakcja z pokonania własnych obaw. Tych małych i dużych, tych mniej i tych bardziej racjonalnych. Promieniowanie radioaktywne (20 µSv/h = tło naturalne x 100) wydaje mi się nieodzownym składnikiem środowiska kopalni uranu, jego niezbędną i charakterystyczną cechą. Bez niego kopalnia uranu traci tożsamość. Tu na szczęście nikt nie sprzedaje biletów wstępu z gwarancją bezpieczeństwa radiologicznego.

Nasycony radonem i podziemnymi wrażeniami, przed północą wychylam głowę z dziury w Ziemi. Leżę chwilę, nagle zaskoczony mocno rozgwieżdżonym niebem. Wspaniale teraz wygląda.
Najlepszy komentarz (97 piw)
Gacek2426 • 2012-07-03, 13:26
W chuj mi sie podoba że coraz częściej na sadolu są własnie takie tematy ! PIWKO
Górnik
BongMan • 2012-06-27, 20:06
Kowalski zostaje wezwany przed oblicze egzekutywy.
- Okłamaliście nas. Gdy wstępowaliście do partii, to w ankiecie personalnej napisaliście, że wasz ojciec przed wojną był górnikiem. Tymczasem dowiedzieliśmy się, że był właścicielem domu publicznego.
- To prawda, ale tatuś zawsze mówił, że ten burdel to prawdziwa kopalnia złota.
Wpis zawiera treści oznaczone jako przeznaczone dla dorosłych, kontrowersyjne lub niezweryfikowane
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na rok. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem