Witam serdecznie,
parę moich tematów cieszyło się jakimś tam zainteresowaniem. Stwierdziłem więc, iż, z uwagi na fakt, że lubię ten serwis i niektórych tutaj użyszkodników, umieszczę dla Was swoje dopiero rozpoczęte dzieło. Co inteligentniejsza część, która posiada nieco czasu na przeczytanie, będzie mogła ocenić moje wypociny, może wskazać wady i zalety. Mianowicie, piszę książkę, umieszczoną w realiach wojennych. Niezwiązaną z żadną faktyczną wojną. Części dalszej nie zdradzę, chcę tylko, żebyście podzielili się uwagami a'propos części, którą tutaj wrzucam. Lektura docelowo w języku angielskim, ale tutaj wrzucam przetłumaczoną część, specjalnie dla Was.
Była piątkowa, ciemna noc.
John nie spał już od 28 godzin. Wciąż pamiętał wczorajsze bombardowanie, jakby miało miejsce godzinę temu. Pourywane kończyny cały czas przelatywały mu przed oczami. Twarz miał czerwoną. Tak, jak podczas ucieczki z 6-tego piętra, z facjatą zamazaną karmazynową od strachu krwią. Uciekał myślami od tych wydarzeń, z taką samą determinacją, z jaką opuszczał teren betonowego wieżowca. Nie wszyscy uciekli. Ofiary bogatych, opasłych, oszalałych z ambicji, zepsucia, pełnych pogardy dla życia...
„Oni wszyscy - zginęli na marne. Bez celu. Czy można w ogóle zginąć w jakimś celu?" - 21-letni chłopak próbował rozszyfrować motywy nalotów. Łza spłynęła po jego policzku. Potem druga.
„Jedna dla matki, druga dla ojca" - pomyślał. John od wczoraj był sierotą. Dobrze zbudowany, zdrowy mężczyzna, mocny psychicznie. Zdawałoby się, że ktoś taki nigdy nie płacze. Szlochał teraz jak mała dziewczynka. Przypominały mu się sceny z dzieciństwa. Tata, właściciel dobrze prosperującej firmy. Jego "wielki brat", gotowy poświęcić wszystko dla rodziny. Piękny dom, troskliwa mama.
„Mamusia" - pomyślał – „ta, z którą od czasu do czasu dzieliły mnie waśnie”. Przypomniał mu się zapach gorącego rosołu. Kiedy wyprowadził się, gotował sam rosół. Nigdy nie był tak dobry, jak ten mamusiny. Uronił trzecią łzę.
Została mu siostra; starsza o dwa lata. Zawsze była silna, trochę wstydliwa, ale silna. Teraz jednak, jej widok przypominał mu zagłodzone, biedne, małe zwierzę. Wiedział, że jeżeli straci ją, upadnie całkowicie. Nie podniesie się już. Nie po niej...
„John, braciszku, przynieś mi wody proszę" - doszedł go cichy, piskliwy, słaby głos - "i powiedz strażnikowi, żeby zorganizowali jakieś ogrzewanie”.
Strażnicy „Dzielnic Mieszkalnych". Byli to ludzie, pilnujący porządku, w nowopowstałym miasteczku, tworzonym przez oprawców. Dzielnice wyrastały, jak grzyby po deszczu, w każdym miejscu na ziemi. Przetrzymywało się tam ogromne masy ludzi. Ściągano wszystkich w obrębie kilkudziesięciu kilometrów. Nie było, praktycznie, miejsca w Europie, nie objętego nowymi przepisami. Przepisy były jasne. Ludzie są własnością nowego rządu. Rząd będzie decydował, gdzie chodzą, co jedzą, w co się ubierają, czy mogą mieć dzieci.
-„No idź już, proszę!" - obudził go z rozmyślań słaby głos.
-„Idę, idę. Zaraz wrócę. Odpoczywaj, Claire”.
„Spróbuję ukraść parę ziemniaków. Widziałem, jak strażnicy targali worki pełne warzyw po okolicy" - stwierdził John. Nienawidził strażników. Były to zwykle obmierzłe małpy. Typowo wyprane mózgi. Według nich, w dzielnicach nic złego się nie działo. Było to normalne. Hodowla ludzi. Nic nadzwyczajnego. Zachowywali się, jakby nie znali wcześniejszego świata. John przechodził przez kolejne alejki. Co ciemniejsze z nich, były okupowane przez prostytutki. Słychać było, na zmianę, odgłosy rozkoszy i płacz bólu.
„Kolejny niezadowolony klient” – skwitował – „Jak istoty ludzkie mogły upaść tak nisko? Dlaczego żyjemy w taki sposób?” – jego rozmyślania przerwało mocne odepchnięcie.
-„Patrzcie, jak idziecie, do cholery! Mam nowe buty, świeżutkie, z magazynu! Nie chcę ich jeszcze wypróbować, szczególnie, na takim nieudaczniku, jak ty!”
„Mógłbym go zabić z łatwością” – zauważył chłopak – „Ten mały gnój jest ze dwie stopy niższy ode mnie. Wątły. Słaby”.
-„Halo, umiesz mówić, czy chcesz się nauczyć w karcerze?!” - dodał niski, męski głos.
-„Przepraszam” – wydusił przez zęby John, ruszając w dalszą drogę.
Dotarł do biura. „Biuro ochrony obywateli” – pomyślał – „Ja pierdolę, cóż za ironiczna nazwa”. Nazwa istotnie, była ironiczna. Jeszcze wczoraj w tym biurze, zginęły 3 osoby. Nikt o tym oczywiście, na jakimkolwiek większym forum, nie był w stanie powiedzieć słowa. Dotarł do działu „Prośby i zażalenia”. Siedziała tam drobna, młoda, ledwo widoczna od dymu tytoniowego, kobieta. Nie była to strażniczka, ale urzędniczka. John sam nie wiedział, któr ego rodzaju bardziej nienawidzi.
-„W czym mogę pomóc, obywatelu?” – zapytała zadziwiająco uprzejmie.
-„Potrzebuję 2 butelki wody pitnej i coś do ogrzewania. Moja siostra jest słaba”. – odpowiedział młodzian.
-„Nie mogę w tym momencie pomóc, ale podajcie mi adres i imię.”
-„John Kerwick, ulica Zjednoczenia europejskiego 9/11”. – dziewczyna chwilę wpatrywała się w twarz Johna z zaciekawieniem w oczach.
-„To ten stary, biały budynek? Sporo już przeszedł. Nie wiedziałam, że tam ktoś jeszcze mieszka”. – dziewczyna wyraźnie wykazywała zainteresowanie.
-„Taki dostaliśmy przydział. Nic na to nie poradzę. Wczoraj zginęli moi rodzice. Została mi tylko siostra, ale jest bardzo słaba. Naprawdę potrzebuję tej wody i ogrzewania.” – sprostował, ze strachem i konsternacją w głosie chłopak.
-„Powiedziałam już, teraz nic nie mogę poradzić. Tam są drzwi.” – dodała, tym razem z mocną nutą oziębłości.
John wyszedł, nic nie odpowiadając. Wydawało mu się, że gdzieś już widział to dziewczę. Na pewno wykazywała niebywałe, jak na urzędniczkę, zainteresowanie. Wracając do domu, szukał okazji do kradzieży jakiegoś jedzenia. W domu czekały na niego dwie sztuki marchwi, bułka, ćwierć bochenka chleba i kostka masła. Droga z biura do mieszkania nie była przerażająco długa. Kilka przecznic, kierując się na południowy zachód. John nie znalazł nic, co mógłby „podwędzić”. Był zły. Wiedział, że Claire potrzebuje pomocy. Dotarł. Biedna siostra leżała na starej pryczy. Poczuł nieprzyjemny zapach uryny, unoszący się w powietrzu, w całym bloku.