18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (3) Soft (3) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: 30 minut temu
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 2:25

#medycyna

Apteka
Earl Grey • 2013-11-22, 1:27
Wiedziałem że jest niewiele rzeczy które mogą mnie jeszcze zdziwić, ale co jakiś czas się zdarzają.
Przywykłem do widoku McDrive i ludzi którzy zamawiają żarcie z auta, ale to mnie rozłożyło na łopatki: LEKDRIVE



Pewnie otwarli to z myślą o emerytach którzy ledwo o kulach potrafią dojść do auta, ale nadal jeżdżą.
Może na moją wioskę cywilizacja dopiero dociera, a w większych miastach to jest codzienność.
Najlepszy komentarz (27 piw)
Charles_Manson • 2013-11-22, 1:49
To dla gimbów, coby nie musieli schodzić ze skutera, żeby Acodin kupić
Ratownik zgwałcił pacjentkę w karetce. Odurzył ją lekami
C................c • 2013-10-20, 21:12
Ratownik zgwałcił pacjentkę w karetce. Odurzył ją lekami.




"Ratownik medyczny z Slagelse na duńskiej wyspie Zelandia został oskarżony o gwałt na pijanej 17-latce, którą wiózł karetką firmy Falck do szpitala - donosi cphpost.dk.

Wszystko działo się w przedziale oddzielonym od kabiny kierowcy. To dlatego jadący z przodu chłopak nastolatki, jak i prowadzący ambulans nic nie słyszeli.

Mężczyzna zaprzecza zarzutom i twierdzi, że dziewczyna sama zgodziła się uprawiać z nim seks. Ta na izbie przyjęć powiedziała jednak lekarzom, że sanitariusz odurzył ją jakimś preparatem.

Louis Honoré, rzecznik prasowy spółki Falck jest zszokowany tym wydarzeniem. Zapewnia, że jego firma udzieli wszelkiej możliwej pomocy 17-latce i jej rodzinie - dodaje portal.

Ratownik został zwolniony. Zdążył przepracować w pogotowiu tylko miesiąc."
więcej info - sfora.pl/Ratownik-zgwalcil-pacjentke-w-karetce-Odurzyl-ja-lekami-a60723

taka pokrewna dziedzina mojego życia...
może użył chloroformu
a tak serio to gnida z niego straszna, zajebał bym.
Najlepszy komentarz (87 piw)
MrKinggston • 2013-10-20, 21:17
Jak zostać ratownikiem?
Znalezione w sieci.

Ja: Dzień dobry.
Rozmówca: Dzień dobry.
Ja: Jestem umówiona na 9:20. Chciałabym zapytać w którym budynku odbywa się badanie.
Rozmówca: (cisza)
Ja: (cisza) Czy coś się nie zgadza?
Rozmówca: Jakie to badanie?
Ja: No... okulistyczne.
Rozmówca: Dodzwoniła się pani do prosektorium. Życzę wszystkiego dobrego i oby nie musiała się pani do mnie rejestrować na żadne badania.
Zbrodnicza medycyna III Rzeszy
Vof • 2013-09-09, 17:58
Lekarze w obozach zagłady, zbrodnicza medycyna III Rzeszy.


KL Dachau, Konzentrationslager Dachau – pierwszy niemiecki obóz koncentracyjny, założony wiosną 1933 roku w opuszczonej fabryce amunicji na obrzeżach miasta Dachau, na północ od Monachium, w południowych Niemczech. Funkcjonował do 29 kwietnia 1945, oswobodzony przez wojska amerykańskie.

W 1939 r. Trzecia Rzesza uruchomiła przygotowywaną od kilku lat machinę wojenną, która do 1945 r. pochłonęła miliony ludzkich istnień. Wśród nich znalazły się ofiary zbrodniczych eksperymentów medycznych, dokonywanych w niemieckich obozach koncentracyjnych rozlokowanych w całej Europie. Lekarze składający kilka lat wcześniej przysięgę Hipokratesa stawali się teraz katami przeprowadzającymi okrutne doświadczenia na ludziach, bez względu na wiek czy płeć. Większość takich działań dla ofiar kończyła się trwałym kalectwem lub śmiercią. Obozy traktowano nie tylko jako środek do realizacji „ostatecznego rozwiązania” czy miejsce pracy przymusowej, ale często także jako ośrodki praktyk dla chirurgów, którzy nie zdążyli jeszcze nabrać wprawy w wykonywanym zawodzie. Więźniowie stanowili doskonały materiał badawczo-doświadczalny do prac naukowych, na których wielu powojennych niemieckich lekarzy budowało swoją karierę. Wszystko to działo się na oczach świata, za przyzwoleniem najwyższych władz państwowych Trzeciej Rzeszy oraz niemieckich medycznych ośrodków uczelnianych.

Działania lekarzy w obozach zagłady określane są mianem eksperymentów pseudolekarskich. Są to zabiegi w formie masowych prób, mających na celu zdobycie umiejętności lekarskich czy zbadanie na żywym ludzkim organizmie zmian wywoływanych przez określone czynniki lub środki. Przeprowadzane są na osobach pozbawionych wolności, bez ich zgody i bez względu na możliwe dla niej szkody czy niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia[1]. Takie doświadczenia prowadzono w obozach zagłady w Buchenwaldzie, Oświęcimiu, Ravensbrück, Dachau, Mauthausen-Gusen, Natzweiler-Struthof, Neuengamme, Sachsenhausen, Mittelbau-Dora, Gross-Rosen, Stutthof, Majdanek i Flossenburg[2].

Chorzy oraz osoby poddane doświadczeniom przebywali w bloku szpitalnym, który jednak niewiele miał wspólnego z tym, co znamy dziś jako szpital. Podzielony był na mniejsze bloki odpowiadające rodzajom schorzeń, na które cierpieli w nich przebywający. We wszystkich jednak warunki były podobne. Ludzie leżeli po 5-6 w jednym łóżku, na siennikach splecionych z papieru. Lekarstw nie było prawie żadnych, chorzy dostawali drastycznie obniżone porcje żywnościowe. Większość cierpiała na biegunkę, ale nie mając siły wstać załatwiali się pod siebie. Przez całą dobę słychać było jęki i krzyki. Nie było więc niemal żadnej opieki medyczno-sanitarnej. Izba chorych była po prostu miejscem działania doboru naturalnego. Znaczna część w niej przebywających umierała na skutek głodu, brudu i epidemii[3].

We wszystkich obozach było zaledwie 200 lekarzy SS, a i tak zajmowali się przede wszystkim podpisywaniem aktów zgonów, nadzorowaniem wymierzania kar czy egzekucji oraz prowadzeniem selekcji wśród więźniów. Trzeba też zaznaczyć, że znaczną część personelu medycznego stanowili ludzie młodzi, jeszcze bez dyplomów i z niepełnymi studiami. W obozach mieli doskonalić swe umiejętności na więźniach metodą prób i błędów, nie ponosząc za swe decyzje ani działania żadnej odpowiedzialności[4]. Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, to jak takie postępowanie ma się do przysięgi Hipokratesa? Lekarz obozowy w Oświęcimiu Klein Fritz twierdził, że zadaniem lekarza jest usuwanie skalpelem zropiałego wyrostka robaczkowego, aby ratować życie człowieka, a on usuwa Żydów, którzy byli właśnie takimi zropiałymi wyrostkami robaczkowymi w ciele Europy[5].

Od 1941 r. w obozach wypróbowywano nową metodę uśmiercania więźniów przy pomocy dożylnego lub dosercowego zastrzyku. Początkowo wstrzykiwano dożylnie wodór (ofiara była w pełni przytomna i umierała przez 20 min.), stosowano też wodę utlenioną, benzynę czy evipan. Później używano fenolu aplikowanego bezpośrednio do serca[6]. Było to na porządku dziennym we wszystkich obozach. W ten sposób, w tzw. pokojach zabiegowych zabijano chorych, u których zakładano, że nie będą już zdolni do pracy, więźniów politycznych przekazanych do likwidacji oraz dzieci, traktowane jako uciążliwa i bezwartościowa siła robocza[7]. Z czasem metoda ta znalazła zastosowanie wobec wszystkich, których lekarze SS chcieli się po prostu pozbyć[8]. Unieruchomionej ofierze wkłuwano w pierś długą igłę i wstrzykiwano śmiertelną dawkę roztworu. Jeśli zastrzyk wykonany był prawidłowo, to śmierć następowała po upływie ok. pół minuty, ale często wkłuwano się nie trafiając bezpośrednio w serce, wlewając żrący płyn np. do płuc czy osierdzia, co powodowało długą i bolesną agonię. Zabiegom tym poddawano również dzieci[9]. Zastrzyki stosowano także w celu uzyskania narządów do badań nad różnego rodzaju schorzeniami. Wybierano np. więźniów z wirusowym zapaleniem wątroby, schorzeniami rozwojowymi itp. Przeprowadzano z nimi szczegółowy wywiad i mordowano. Następnie pobierano chory narząd lub szkielet, często odcinano samą głowę czy inne części ciała, które następnie preparowano i konserwowano w specjalnych płynach[10]. Uśmiercano ludzi także zupełnie zdrowych, z zadbaną cerą oraz tych, którzy posiadali tatuaże. Czyniono to dla uzyskania skóry, którą zdejmowano ze zmarłych od klatki piersiowej do pleców. Preparowano ją, suszono, a następnie wykorzystywano do wykonania, przeważnie na prywatne zamówienie, różnego rodzaju przedmiotów. Zainteresowani, wśród których znajdowali się oficerowie SS, lekarze, ale także osoby prywatne, dostarczali wzorów według których robiono siodła, spodnie, rękawiczki, torby, pantofle czy oprawy na książki[11].

Zabiegi chirurgiczne wykonywali przede wszystkim studenci medycyny lub lekarze posiadający dopiero dwuletnią praktykę. Dr Heinz Thilo dla nabycia wprawy operował wszystkich więźniów z przepukliną, a następnie większość posyłał do komór gazowych. Dr Edmund König z kolei doskonalił swoje umiejętności chirurgiczne, zwłaszcza amputacje. Dokonywał więc odjęcia różnych części ciała z najbardziej nawet błahych powodów, a następnie wysyłał swoje ofiary na śmierć[12]. Zabiegów dokonywano często na ludziach zupełnie zdrowych, na dodatek bez każdorazowej sterylizacji narzędzi. Operowano żołądek, pęcherzyk żółciowy, śledzionę, szyję. Wielu więźniów umierało na stole inni, po źle wykonanym zabiegu cierpieli po wybudzeniu i umierali niedługo potem[13].

Najszersze badania prowadzono nad masową sterylizacją. Zabiegi te prowadzono od końca 1942 r. Początkowo ich ofiarami byli więźniowie i więźniarki w wieku od 13 do 35 lat. Wypróbowywano kilka metod sterylizacji. Jeśli chodzi o mężczyzn, to pierwszą było naświetlanie promieniami rentgenowskimi w różnych dawkach, przez czas od 5 do 15 min. U osób, którym podano niewielkie dawki promieniowania występowały przeważnie objawy lekkich oparzeń I stopnia. U tych jednak, których poddano masywnemu napromieniowaniu występowały silne oparzenia, powodujące otwarte głębokie i trudno gojące się rany. W każdym przypadku ofiary musiały wrócić do pracy, a tych którzy nie byli w stanie odsyłano do komór gazowych[14]. Kolejną metodą była kastracja chirurgiczna. Młodych ludzi, również tych po wcześniejszym naświetlaniu, grupowano w bloku i zabieg przeprowadzano seryjnie. Znieczulano tylko dolną połowę ciała więc ofiara była w pełni świadoma i musiała śledzić przebieg operacji. Ta, przeważnie przeprowadzana niedbale często kończyła się przewlekłymi i bolesnymi powikłaniami oraz trwałym kalectwem lub śmiercią[15]. W przypadku kobiet stosowano napromieniowanie poprzez dwie elektrody, z których jedną umieszczano na pośladkach, a drugą na brzuchu. Oczywiście dawki promieni były wielokrotnie przewyższające normę, to też działania te kończyły się poparzeniami, silnymi bólami, zapaleniem otrzewnej oraz wymiotami[16]. Operacji dokonywano przez cięcie brzuszne, otwarcie jamy otrzewnowej i usunięcie jajowodu. Kobiety przywiązane były do stołu ustawionego pod kątem 30°, wezgłowiem w dół. Znieczulona była tylko dolna część ciała, a pacjentki były w pełni świadome tego co się dzieje. Całość trwała ok. 10 minut. Operacja wykonywana była niedbale, bez odpowiednich narzędzi ani bez mycia i wyjałowienia tych, którymi się posługiwano. Krótko po zabiegu źle zszyte rany często się otwierały powodując ciężkie zakażenia. Nie było morfiny, lekarstw ani w ogóle niemal żadnej opieki, a lekarz przeprowadzający operację więcej się nie pojawiał na sali. Duża część kobiet w ciągu kilku dni umierała, krzycząc w strasznych cierpieniach[17]. Dokonywano także sterylizacji przez wstrzyknięcie substancji żrącej, przeważnie formaliny lub azotanu srebra. Wywoływały one wielomiesięczne bóle, uczucie palenia i darcia w brzuchu, wymioty i obfite krwotoczne wydzieliny[18]. Z czasem podobnym zabiegom poddawano także dzieci. Najmłodsze miały zaledwie 8 lat. Zdarzało się, że dziecku nie zaszywano rany aby eksperymentator mógł obserwować zmiany bezpośrednio na operowanych narządach, co oczywiście wiązało się dla ofiary z powolną śmiercią w męczarniach[19].

W ramach zabiegów chirurgicznych przeprowadzano również sztuczne poronienia nawet w ósmym i dziewiątym miesiącu ciąży. Po takim zabiegu matka przeważnie umierała, a noworodki wraz ze zmarłymi wrzucano do pieca krematoryjnego[20]. Czasem pozwalano na donoszenie ciąży, by następnie na oczach matki utopić dziecko, sprawdzając przy tym jego odporność na uduszenie w wodzie, przez co trwało to nawet do 30 min[21]. Do maja 1943 r. w obozach Mauthausen i Auschwitz, ze względu na przeludnienie zabijano wszystkie nowo narodzone dzieci poprzez utopienie w kuble z wodą lub zastrzykiem w serce[22].

Lekarze SS zajmowali się również prowadzeniem doświadczeń dla wojska. Były to np. eksperymenty dotyczące śmierci na dużych wysokościach. Wybierano do nich głównie Polaków, Rosjan i Żydów, w wieku 20-40 lat. Musieli być zupełnie zdrowi i w dobrej kondycji fizycznej. Wyselekcjonowane osoby umieszczano w stalowej komorze, podwieszając je na spadochronie. Pompy próżniowe poprzez odpowiednie podawanie lub odsysanie powietrza, sztucznie przenosiły znajdującego się w środku człowieka na wysokość do 21 kilometrów, a później opuszczały, co powodowało silne skurcze, paraliż, ślepotę, obłęd i śmierć. Nieliczni, którzy przeżyli taki eksperyment ponownie byli mu poddawani[23]. Śmierć następowała na skutek zatorów powietrznych tworzących się przez różnicę ciśnień wewnątrz organizmu i na zewnątrz. Czasem lekarze nie czekając na śmierć przeprowadzali sekcję na żywym jeszcze człowieku aby zobaczyć wpływ, jaki wywierają ekstremalne wysokości na pracujących narządach[24].

Na innej grupie podobnie wyselekcjonowanych osób badano proces śmierci spowodowanej wychłodzeniem organizmu. Ludzi zmuszano do wejścia do kadzi z zimną wodą o wymiarach 2x2x2 metra, do której stale dorzucano kawałki lodu. Temperatura wody wahała się między 2,3 a 12 stopni. Ofiary były nagie lub odziane w kombinezon lotniczy. Podłączano je przewodami do aparatury kontrolującej funkcje życiowe, a termo-sondami umieszczonymi w żołądku i odbycie mierzono temperaturę ciała. Za każdym razem gdy spadała o jeden stopień pobierano krew i cewnikowano mocz, a przez nakłuwanie głowy i kręgosłupa pobierano płyn mózgowo-rdzeniowy. Śmierć następowała po 6-8 godzinach, gdy temperatura ciała spadła do 28-26 stopni[25]. Proces wychładzania badano jeszcze w inny sposób, przez tzw. „suche oziębianie”. W czasie mrozu ofiary kładziono na dworze, przykrywając je jedynie prześcieradłem, które co jakiś czas polewano jeszcze zimną wodą[26].

Badano także wpływ jaki wywiera na ludzki organizm spożywanie morskiej wody. Osoby wytypowane do eksperymentu zmuszano do picia od 1-3 litrów wyłącznie wody morskiej. Najpóźniej po sześciu dniach takiej diety u wszystkich występowały nieodwracalne w skutkach szkody organizmu prowadzące do śmierci[27].

W specjalnie przystosowanych komorach prowadzono doświadczenia na ludziach z gazami trującymi, głównie fosgenem niszczącym płuca oraz neurotoksynami, tabunem i sarinem, w przypadku których śmierć następowała przez uduszenie. Osoby doświadczalne zamykano w specjalnie przystosowanych pomieszczeniach, następnie wpuszczano do nich gaz lub wrzucano fiolki, które po rozbiciu uwalniały trujące opary[28]. Badano też działanie iperytu rozkładającego skórę. Więźniowie musieli wchodzić nago do laboratorium, gdzie smarowano ich płynem. Dziesięć godzin później na całym ciele pojawiały się ciężkie rany oparzeniowe. W niektórych miejscach skóra była całkowicie wypalona, a oparzenia przenosiły się na organy wewnętrzne. Część osób doświadczalnych ślepła. Lekarze każdego dnia sporządzali dokumentację fotograficzną eksperymentu. Po 5-7 dniach ofiary umierały[29].

Na potrzeby wojska prowadzono eksperymenty nad środkami przyspieszającymi proces krzepnięcia krwi w przypadku zranienia. Osobom doświadczalnym zadawano więc rany o różnej głębokości lub otrzymywały one postrzał z bliskiej odległości. Następnie po podaniu leku, ze stoperem w ręku obserwowano proces krwawienia[30].

Obozy służyły jeszcze jednemu celowi – stanowiły laboratorium przemysłu farmaceutycznego. Prowadzono w nich badania bakteriologiczne i epidemiologiczne, polegające na zarażaniu zdrowych więźniów ropowicą, zgorzelą gazową, malarią, rakiem, tyfusem, gruźlicą itd., by następnie obserwować przebieg chorób oraz reakcje na poszczególne leki lub przeprowadzane zabiegi[31]. Bakterie hodowano na tzw. „Menschenboulion”, czyli rosole z człowieka, którego wyrób polegał na ugotowaniu i podaniu jako pożywki dla bakterii ludzkiego mięsa, pobranego z zamordowanych wcześniej więźniów[32]. Zakażenia dokonywano przez nacięcie skóry na ramionach i wprowadzenie do rany bakterii oraz przez dożylne, domięśniowe lub podskórne wstrzyknięcie 2 ml krwi osób chorych[33]. Firmą która nie zawahała się w wykorzystaniu mężczyzn, kobiet i dzieci do prowadzenia badań nad skutecznością leków i szczepionek był np. znany dziś wszystkim Bayer, z pełną świadomością dostarczający specyfików w celu przetestowania ich na ludziach[34]. Zachowały się też dokumenty, w których firma otrzymuje przydział więźniów do doświadczeń i wkrótce później zawiadamia o ich śmierci[35]. Warto zaznaczyć, że nikt odpowiedzialny za zbrodnicze eksperymenty ze strony przemysłu farmaceutycznego nie został po wojnie pociągnięty do odpowiedzialności[36].

Bez wątpienia działania lekarzy obozowych podczas II wojny światowej położyły trwały cień na historii medycyny. Wielu z nich rozpoczynało swoją karierę naukową broniąc prac doktorskich, które powstały w oparciu o opisane wyżej eksperymenty. To przeraża nie tylko ze względu na sposób i tematykę prezentowanych zagadnień, ale również ze względu na fakt, że uczelnie dopuszczały do powstawania takich rozpraw, a później oceniały je bardzo wysoko[37]. Oczywiście nie można osądzać wszystkich przez pryzmat patologii, która ogarnęła III Rzeszę, jednak bierność całego środowiska medycznego, czyni je współodpowiedzialnym za zaistnienie tej patologii. Wstrząsające jest także to, że wszystko działo się na oczach świata, przede wszystkim aliantów, którzy wiedzieli o przeznaczeniu obozów koncentracyjnych, ale zbyt długo pozostawali głusi na docierające z różnych źródeł sygnały o makabrycznych zbrodniach tam popełnianych[38]. Trzeba także zaznaczyć, że proces lekarzy w Norymberdze nie zakończył się skazaniem wszystkich winnych. Nieliczne ofiary eksperymentów medycznych, którym udało się przeżyć nigdy nie odzyskały dawnej sprawności. Do końca życia zmagały się z bólem i dolegliwościami będącymi następstwem pobytu w obozie, nie mówiąc już o zdruzgotanej psychice. Oprawcy natomiast, w dużej części zdążyli zniknąć w odpowiednim czasie, inni zostali uniewinnieni lub otrzymali niskie kary, co wkrótce po wojnie pozwoliło im na nowo otworzyć praktyki lekarskie[39]. Tak było np. ze znanym chyba wszystkim Josefem Mengele, który do końca lat `70 żył w dostatku i spokoju, nie niepokojony przez nikogo w Paragwaju[40].

Podobne przykłady opieszałości w ściganiu zbrodniarzy wojennych po 1945 r. można by mnożyć, ale jest to temat na odrębną publikację. Osobnym tematem jest także postawa koncernów farmaceutycznych, które w ogóle nie poniosły odpowiedzialności za udział w zbrodniczych praktykach, a to właśnie na ich wynikach krótko po wojnie rozpoczęły zbijanie gigantycznego kapitału.

Lekarze, którzy uniknęli odpowiedzialności za zbrodnicze eksperymenty medyczne[41]:

- Benno Adolph, lekarz obozowy w Auschwitz, Flossenbürg, Buchenwaldzie, Bergen-belsen, Neuengamme, w 1953 r. przeprowadza się do NRD, a od 1958 r. pracuje w różnych klinikach na Zachodzie;

- Karl Babor, brał udział w eksperymentach w Dachau, jako lekarz wyjeżdża do Etiopii;

- Otto Blaschke, lekarz obozowy Auschwitz, Flossenbürg, Ravensbrück, Mauthausen, otwiera praktykę lekarską w Ludwigsburgu;

- Ludwig Blies, lekarz obozowy w Buchenwaldzie, otwiera praktykę lekarską w Offenbach;

- Karl Böhmichen, lekarz obozowy w Neuengamme, Mauthausen, Flossenbürg, zostaje ordynatorem w sanatorium kardiologicznym w okręgu Büdingen;

- Rudolf Brachtel, oddział eksperymentów z malarią w Dachau, otwiera praktykę lekarską w okręgu Gießen;

- Gerhard Ehrlich, lekarz obozowy Flossenbürg, znika w NRD;

- Hans Kurt Eisele, skazany na śmierć w 1952 r. wychodzi na wolność i otwiera praktykę w Monachium;

- Hermann Kiesewetter, prowadził eksperymenty w Dachau i Mauthausen, po 1945 r. zamieszkał w Berlinie Wschodnim;

- Heinrich Plaza, lekarz obozowy w Buchenwaldzie, Natzweiler i Auschwitz, otwiera praktykę w okręgu Altötting;

- Sigbert Ramsauer, lekarz obozowy w Mauthausen i Dachau, pracuje później jako lekarz w Klagenfurcie;

- Heinrich Rindfleisch, lekarz obozowy Sachsenhausen i Lublin, zostaje ordynatorem oddziału chirurgicznego szpitala Joannitów w Rheinhausen;

- Hugo Schmick, lekarz obozowy Sachsenhausen, otwiera prywatną klinikę w Bawarii;

- Heinrich Schmidt, lekarz obozowy w GroßRosen, osiedla się w dolnej Saksonii;

- Gustaw Ortman, Sachsenhausen, Dachau, osiada w Lehr w Szwarcwaldzie;

- Erich Wagner, Buchenwald, otwiera praktykę w Lehr w Szwarcwaldzie;

- Robert Neumann, Buchenwald i Auschwitz, zostaje pracownikiem naukowym zakładu farmaceutycznego Stada w Tybindzie;

- Emil Schmitz, Sachsenhausen, zostaje pracownikiem naukowym zakładów farmaceutycznych Boehringer;

Po 1945 r. prywatne praktyki spokojnie prowadzili także: Eduard Klug (Sachsenhausen), Richard Kreibich (Sachsenhausen), Richard Krieger (Sachsenhausen, Mauthausen, Natzweiler) , Helmut Müllmerstaedt (Dachau), Julius Muthig (Dachau, Sachsenhausen).

źródło: dziwnawojna.pl/lekarze-w-obozach-zaglady-zbrodnicza-medycyna-iii-rzeszy/
Warszaffka
n................h • 2013-08-11, 14:19
Pewien temat, który niedawno znalazł się na głównej dotyczący Warszawiaków przypomniał mi śmieszną rozmowę z moim przyjacielem.

Otóż ów przyjaciel ponad rok temu dostał się na kierunek lekarski do Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach i na początku -jak to wiadomo- jego grupa zorganizowała sobie spotkanie integracyjne w celach zapoznawczych. Bardzo szybko okazało się, że ma do czynienia z ludźmi pochodzącymi z miast znajdujących się daleko od Katowic, tj. Łódź, Poznań, Gdańsk czy Warszawa.

Zaciekawił go pewien gość, który powiedział, że jest Warszawiakiem i, że mieszka "pod Warszawą". Mój przyjaciel ma pewne uprzedzenia co do pochodzenia "spod Warszawy", więc szybko zadał mu pytanie, a konwersacja między nimi wyglądała mniej więcej tak:
[P]- przyjaciel [W]- Warszawiak

[P]: A ty skąd jesteś?
[W]: Ja? Z Warszawy...
[P]: Aha, a tak dokładniej?
[W]: Dokładniej to z takiej miejscowości pod Warszawą
[P]: A ile masz do tej Warszawy?
[W]: Trochę ponad 60km.
[P]: A, to bardzo ciekawe...
[W]: A ty skąd?
[P]: Ja jestem spod Krakowa.
[W]: Spod Krakowa? A tak dokładniej?
[P]: Z Katowic

Mina niedoszłego Warszawiaka bezcenna.

Dodam iż z Katowic do Krakowa jest około 70-80km.
Najlepszy komentarz (59 piw)
AncientMariner • 2013-08-11, 20:50
@up

Albo warszawiakiem


Naczelnym i pierwotnym zadaniem dla Grup Ratownictwa PCK jest przygotowanie się w zakresie wiedzy, umiejętności oraz wyposażenia do wsparcia zawodowych służb ratowniczych na wypadek klęsk i katastrof.

Początki GR PCK w Bydgoszczy datuje się na czerwiec 2004 roku, kiedy to kilku pasjonatów pierwszej pomocy i ratownictwa postanowiło zrobić coś z życiem swoim i innych ludzi. Chcieli pomagać, bo czuli, że jest to potrzebne.
7 września 2004 Grupa została oficjalnie zarejestrowana jako podstawowa jednostka PCK. Od tego właśnie dnia zaczęła się ona rozwijać, przyjmując w swoje szeregi coraz to nowych adeptów niełatwej, ale jakże ekscytującej sztuki ratownictwa.

Grupa, w skład której wchodzą ambitni i w pełni oddani swoim zainteresowaniom ludzie, skupia studentów, pracowników służby zdrowia i innych, dla których ratownictwo to pasja, hobby, sposób na życie.

Dzięki swoim umiejętnościom i profesjonalizmowi, Grupa pomagała w zabezpieczeniu medycznym wielu imprez masowych, brała udział w licznych ćwiczeniach, kursach, manewrach i konferencjach.

Są to ludzie zazwyczaj niezauważani przez uczestników imprez. Jednak wykonują oni ciężką pracę w punktach medycznych i patrolach opiekując się każdym kto potrzebuje pomocy medycznej.

Grupa jest otwarta dla wszystkich chętnych, którzy interesują się ratownictwem i wszelkimi innymi pobocznymi elementami związanymi z tą dziedziną.

Zapraszamy na naszą stronę

www.grpck.bydgoszcz.pl
Jak wyżej, angielska służba zdrowia ssie i jest do bani. Dzisiejsza historia tak mnie wkurwiła, że musiałem wziąć fajki mojej drugiej połówki. A palę bardzo rzadko, tylko do towarzystwa, jak jakaś sroga impreza jest. Macie zarys mego wkurwienia.

No, więc tak. Ostatnimi czasy, pojawiły się na mojej twarzy problemy dermatologiczne. Mówiąc prosto, czerwone rumieńce na policzkach. Pojawiają się przy drobnej zmianie pogody itd. Mniejsza o to.

Udałem się dwa tygodnie temu (poniedziałek), do lokalnej przychodni National Health Service (NHS). Chcę sobie załatwić wizytę i mi proponuje kilka o 10 rano. Tłumaczę spokojnie, że, wtedy jestem w pracy i nie mogę. Ale głupia baba nadal swoje, po raz kolejny muszę kurwa tłumaczyć, że nie będę brał specjalnie urlopu na jedną wizytę. W końcu znajduje wolny termin. Sobota, 10 rano. Chuj, nie wyśpię się, ale mam wizytę.

Idę tam spacerkiem, bo nie ma parkingu, ( ) przychodzę o 9:45 i widzę w poczekalni pół Pakistanu i Afryki. Już widzę jak ciapaci gapią się na moją bransoletkę 'Help For Heroes'. Widać, że im to nie odpowiada, ale pierdolić tych dzikusów.

Owa bransoletka


Wreszcie! O 10:25, wyczytują moje nazwisko. Idę do gabinetu i, kto tam siedzi? Lekarz w turbanie Angielski oczywiście minimalny, co wydaje się dziwne, w takiej ważnej dziedzinie.Wyjaśniam problem itd. i co mówi? Nie wiem, co, to jest, ale dam panu skierowanie do centrum dermatologicznego )w mojej gminie). Myślę sobie, że jest ok, wreszcie jakieś specjalista mnie zbada.

No i dziś miałem wizytę. Pominę fakt, że musiałem sam tam dzwonić i przez 30 ustalać termin wizyty. Kurwa, czy po 16 nie można nic załatwić w Anglii?

Ciapaty mi podał adres, żebym sobie do nawigacji wpisał. Wyciągam go, wpisuje i jadę. Te 'centrum' jest oddalone od mojego miasta o 25 minut i znajduje się w miasteczku, w którym mieszka 5tyś ludzi. A ja mieszkam w ponad 150tyś mieście. Nie można tego było zbudować tutaj? W końcu 'stolica' gminy jego mać.

Okazuje się, że adres jest zły, bo to jest ogólna przychodnia, a nie te centrum. Babie w recepcji zajęło 10 min, by znaleźć adres tej placówki. Jadę do tej miejscówki, okazuje się..., że jest zamknięta. Wychodzi babka i mówi, że muszę jechać... do innego miasteczka. Bo tam się znajduje te centrum. Kurwa! Do 6 jest otwarta, o wizyta miałem o 7. Po 7 to przyjmują, gdzie indziej.

Po kilkunastu minutach błądzenia, udaje mi się to znaleźć, tylko że brawa jest zamknięta. Wracam do tej 'drugiej' placówki i doktor się zlitował i mnie przyjął. Generalnie chłopina nie miał zielone pojęcia o mojej przypadłości i przepisał mi jakiś krem i radził kupić witaminę C... No comment. Powiedział, że ta maść, raczej nawilży skórę, ale rumieńce zostaną. A witamina C? Tak podał, bo może coś da.

Pierdolę ich służbę zdrowia. Na to idą moje podatki? Również chciał kolejną wizytę, za 5 tygodni, tylko że ja, wtedy będę w mojej na wakacjach. Był generalnie zdziwiony, że lecę na wakacje, latem kurwa.

Wyleczę się prywatnie, w Polsce, na urlopie.

Konkluzja, nie tylko Polski nfz jest chujowy.
Najlepszy komentarz (59 piw)
meil1 • 2013-06-24, 23:21
Ja kiedyś w PL po wypadku samochodwym ze złamanym mostkiem, wstrząśnieniem mózgu, zwichniętym palcem i ogólnym potłuczeniem leżałem 2 godziny na izbie przyjęć po czym wzięli mnie na prześwietlenie i spowrotem na izbe mnie położyli... w sumie i tak było mi to obojętne bo myślałem, że umieram
Tradycyjna medycyna chinska
V................n • 2013-06-04, 16:10
To który sprawdzi? Może jest tu jakiś wariat co chętnie spróbuje. Toż to czysta medycyna chinska



"According to expert studies, to make this young animals suckling mice does not rot in the wine, the wine must have used a higher degree. Sanhuajiu is already famous in the Ming Dynasty, its alcohol content more than 50 degrees, ideal for wine soaked with wine."
Zapewne nie raz zastanawialiście się, "co to jest to coś, co mi lata przed oczami?". Otóż są to tzw "męty ciała szklistego".



Więcej na ten temat z Wikipedii:

Męty ciała szklistego znane także jako latające muszki (łac. Muscae volitantes) (ang. Floaters) – przypadłość medyczna polegająca na nagromadzeniu się różnych substancji o dowolnym stopniu ruchomości, przeźroczystości, gęstości, grubości, znajdujących się w ciele szklistym oka. Mogą one powstawać już w okresie płodowym, a także w wyniku zmian degeneracyjnych siatkówki oka i ciała szklistego.
Zjawisko postrzegania mętów w oku nosi medyczną nazwę łac. myodesopsia. Najczęściej występuje podczas patrzenia na jasne tło z przymrużonymi oczami.
Męty przyjmują różnorodne kształty: cieni, nitek, kropek, zmarszczek – zazwyczaj w środkowym polu widzenia. Jeżeli ktoś widzi je od zawsze, to z reguły przyjmuje się, że są to pozostałości włókien organicznych powstałych jeszcze w czasie embrionalnym.

Charakterystyka

Męty są zawieszone w ciele szklistym oka, galaretowatej substancji wypełniającej gałkę oczną. Podążają one za ruchami oka przemieszczając się inercyjnie. Męty znajdujące się blisko środka pola widzenia potrafią wpływać rozpraszająco i wprowadzać znaczny dyskomfort psychiczny. Najczęściej są zauważalne na jasnym tle np. śniegu, suficie, niebie, również na tle monitora komputerowego. W jasne dni męty widoczne są także przy zamkniętych oczach.
Męty są widziane w zasadzie tylko dlatego, że są ruchome. Naczynia krwionośne też znajdują się w siatkówce oka i przechodzi przez nie światło, ale są one niewidoczne, gdyż w procesie adaptacyjnym postrzegania ośrodek widzenia w mózgu usuwa je z obrazu.
Męty w oku nie należą do zjawisk rzadkich i dla większości ludzi nie stwarzają problemów. W niektórych przypadkach konieczne jest jednak ich chirurgiczne usunięcie, zwłaszcza gdy pacjent odczuwa silny dyskomfort.
Męty to produkty przemiany materii, a komora, w której znajduje się ciało szkliste, nie potrafi się ich szybko pozbywać. Występują one również u młodych ludzi, przy czym ich ilość narasta z wiekiem. Szczególnie podatne na ich występowanie są osoby krótkowzroczne. Występują one w sposób wzmożony, także u osób z zaćmą i jaskrą.
Spotykane czasem twierdzenie, iż powstają one z powodu promieniowania wydzielanego przez monitory komputerowe jest całkowicie błędne.




Więcej na ten temat TUTAJ