18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (2) Soft (3) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie (tylko materiały z opisem) - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 21:52

#mity

Witam sadole, przeglądająć ostatnio prase online zaciekawił mnie jeden artykuł, którym to pragne się z wami podzielić:
Cytat:

W debacie o unijnych funduszach powielanych jest mnóstwo mitów i półprawd, które warto wyjaśnić. Z poziomu zachwytów nad zbawiennym wpływem dotacji oraz miliardami, które sprawnie wydajemy, warto zejść do twardych faktów. Przedstawiamy 6 mitów na temat unijnych środków.
Aktualizacja 28.04.2014 r.

Z poziomu zachwytów nad skutecznymi negocjacjami oraz miliardami, które sprawnie wydajemy, warto zejść do twardych faktów.

Mit 1: Polacy dostaną najwięcej
"Polska jest największym beneficjentem unijnego budżetu" - to zdanie nie znika z ust polityków, ekonomistów i dziennikarzy. Ma być dowodem skuteczności polskiej polityki w walce o unijne pieniądze. Trudno jednak przyjąć taki punkt widzenia. Po pierwsze dlatego, że nie bardzo wiadomo, jaki inny kraj miałby kwotowo otrzymać większe środki, skoro wśród państw tzw. nowej Unii jesteśmy krajem największym i najliczniejszym.

Drugim argumentem psującym ogólnonarodowy euroentuzjam jest fakt, że w przeliczeniu na 1 mieszkańca (a taki wskaźnik jest bardziej miarodajny) jest już dużo gorzej. Biorąc pod uwagę kwoty przyznane na politykę spójności, nasz kraj wyprzedzają takie państwa jak: Litwa - 2400 euro na mieszkańca (7,1 mld euro), Słowacja - 2400 euro (12,7 mld euro), Estonia-2300 euro (3 mld euro), Węgry - 2100 euro (20,8 mld euro), i Malta (0,9 mld euro). Polska z kwotą 1900 euro na mieszkańca zajmuje piątą pozycję, wspólnie z Czechami (19,9 mld euro) i Chorwacją (8,2 mld euro).

Mit 2: Polska otrzymała więcej niż w latach 2007-2013
Ostatniej decyzji Parlamentu Europejskiego tradycyjnie towarzyszy szereg komentarzy, w których najważniejsze jest podkreślenie faktu, że nasz kraj otrzyma więcej środków niż w poprzedniej perspektywie. Jeżeli zakończyć dyskusję na poziomie przyznanych kwot, to rzeczywiście prawda. Tyle, że pogłębiona analiza nie jest już tak optymistyczna. - Polska otrzymała przydział 105,8 mld euro na lata 2014-20, czyli realnie (po uwzględnieniu inflacji) mniej niż 101,3 mld euro w poprzedniej unijnej 7-latce - komentuje Krzysztof Kolany.

Mało mówi się także o tym, że w nowym budżecie składka naszego kraju wzrośnie. Według wiceministra spraw zagranicznych ds. europejskich Piotra Serafina polska składka do budżetu UE wyniesie w następnym okresie budżetowym Unii około 30 mld euro. Uwzględniając więc inflację oraz wyższą składkę, trudno bronić tezy o większym budżecie dla Polski.

Mit 3: Dotacje niwelują różnice między regionami
Jednym z głównych celów polityki Unii Europejskiej jest niwelowanie różnic między bogatszymi i biedniejszymi terenami zarówno w skali krajów, jak i regionów. Przykład Polski pokazuje, że w tym zakresie polityka ta jest nieskuteczna. Wnioski z analizy wskaźnika PKB, wyrażonego w parytecie siły nabywczej w poszczególnych województwach, są niepokojące. - Pogłębiają się różnice między poziomem rozwoju poszczególnych regionów. Zamożne województwa rozwijają się coraz szybciej, ale uboższe zbyt wolno nadrabiają zaległości cywilizacyjne - pisał w październiku 2012 prof. dr hab. Jan Wiktor Tkaczyński, wykładowca Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Źródło: ec.europa.eu/polska/news/opinie/121010_fundusze_unijne_dla_polski_pl.htm

Mit 4: Dotacje z UE jedyną szansą dla Polski
Unijne środki to ważny zastrzyk gotówki dla polskiej gospodarki. Zachowajmy jednak odpowiednie proporcje. Ostatnie przemówienie premiera Donalda Tuska zdominowane było unijnymi planami. Rekonstrukcja rządu w dużej mierze również podporządkowana była tej tematyce. A przecież, jak słusznie zauważył Bartosz Marczuk na łamach "Rzeczpospolitej, "z UE mamy otrzymać w ciągu siedmiu lat niespełna 60 mld zł rocznie. Nasz PKB wynosi obecnie 1600 mld, czyli brukselskie pieniądze to zaledwie 3,5 proc. rocznego bogactwa".

Należy także dodać, że duża część tych pieniędzy wraca do krajów zachodnich w postaci zamówień. - Analizy przygotowane przez nas wspólnie z polskimi władzami pokazują, że z 1 euro wydanego przez Niemcy w Polsce w ramach polityki strukturalnej 89 eurocentów wróci do Niemiec w postaci zamówień dla niemieckich firm - mówił dla "Gazety Wyborczej" komisarz UE ds. polityki regionalnej Johannes Hahn. Przypomnijmy także dla porównania, że nakłady inwestycyjne w 2012 roku wyniosły w Polsce ogółem około 310 mld zł.

Mit 5: Jesteśmy liderem w wydawaniu środków
Jedną z najczęściej powtarzanych nieprawd jest teza, że Polska wiedzie prym w absorpcji unijnych środków. Naturalnie jako duży kraj kwotowo wydajemy najwięcej. Wskaźnik 90 proc. wykorzystanych środków również wygląda efektownie, ale daje to nam dopiero 7. pozycję w Unii Europejskiej. Rzecz jasna to niezły rezultat, zważywszy na wielkość środków o jakie zabiegamy w porównaniu z innymi krajami. Jednak do widocznego w mediach i ministerstwie huraoptymizmu droga daleka. - Na pierwszych miejscach są takie kraje jak Litwa, Łotwa, Estonia - kontrowała w Radiu ZET minister Bieńkowska. Trzeba jednak dodać, że oprócz wymienionych państw Polskę wyprzedzają także np. Węgry i Czechy. Z państw tzw. nowej unii wyprzedzamy tylko Bułgarię i Rumunię.

Bez wątpienia największe problemy mamy z wykorzystaniem środków przeznaczonych na kolej. Rząd chciał część pieniędzy przeznaczyć na budowę dróg, ale Komisja Europejska kilkakrotnie odmawiała.

Pendolino, Dreamlinery i na co jeszcze nas nie stać
2,7 mld zł za 20 składów, a dodatkowe inwestycje to około 11,6 mld zł. Mamy kolejną błyskotkę w momencie, gdy budżet pęka w szwach.
więcej…
W czerwcu MRR informowało, że podpisano umowy (zakontraktowano) o dofinansowanie inwestycji kolejowych o wartości 12,1 mld zł co stanowiło 60 proc. z kwoty 20 mld zł przyznanych Polsce na kolej. Wydano natomiast 2,3 mld zł, czyli 11,6 proc. dostępnych pieniędzy. Ostatnie dane również nie napawają optymizmem. W rozmowie z Radiem ZET na zarzut wykorzystania tylko 15 proc. środków wicepremier odpowiedziała: "To nieprawda. Mamy teraz ponad 60, a na koniec roku będziemy mieli 70 procent kontraktacji". Problem w tym, że pani minister mówi o kontraktacji, a opozycja o płatnościach.

Zresztą te same dane, co opozycja, przywoływała kilka dni temu Patrycja Wolińska-Bartkiewicz z Ministerstwa Transportu: - "Obecnie do Brukseli zostały wysłane faktury na 15,02 proc. środków. Szacujemy, że do końca roku kwota ta wzrośnie do ok. 17 proc." - mówiła kilka dni temu wiceminister transportu, odpowiedzialna za wykorzystanie unijnych dotacji. Warto przypomnieć, że pierwotny plan zakładał osiągniecie płatności na poziomi 40 proc. do końca roku. Już dziś wiadomo, że nie zostanie zrealizowany. Kłopoty z wydatkowaniem funduszy na kolej były także przedmiotem analizy Najwyższej Izby Kontroli. Autorzy dokumentu "Inwestycje infrastrukturalne PKP PLK S.A." negatywnie ocenili poziom zaawansowania absorpcji unijnych środków.

Mit 6: Najważniejsze, żeby wydać
Dyskusja na temat środków unijnych zbyt często zdominowana jest wyłącznie odsetkiem wydanych pieniędzy. Najlepsze nawet parametry absorpcji nie zwalniają nas jednak od zadawania pytań dotyczących sensowności wydatków. - Unijne pieniądze, zamiast na rzeczywiste rozwojowe inwestycje, są wydawane w dużej mierze na bieżące lub zbędne wydatki- mówił niedawno prof. Jerzy Hausner.

Były wicepremier jest współautorem raportu "Kurs na innowacje", w którym krytycznie ocenia skutki wydawania unijnych środków. Zdaniem autorów publikacji pieniądze te, poza rosnącym popytem, nie działają prorozwojowo i nie zostawiają trwałych efektów. - Opieranie rozwoju kraju wyłącznie na dotacjach i na dyfuzji naśladowczej, czyli imporcie maszyn i technologii z Zachodu, już się wyczerpuje. Jeśli będziemy tak dalej postępować, przestaniemy doganiać kraje rozwinięte - mówił "Gazecie Wyborczej" prof. Jarosław Górniak, współautor raportu.

Czy Inwestycje Polskie wyciągną nas z kryzysu?
Program Inwestycje Polskie będzie motorem napędowym polskiej gospodarki w najbliższych kwartałach. Natomiast rachunek przyjdzie za kilka lat.
więcej…
Warto przypomnieć, że mimo ogromnych środków wydanych w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, Polska w rankingu Global Innovation Index w ciągu ostatniego roku spadła o 5 pozycji - na 49 miejsce. Z kolei w unijnym rankingu innowacyjności z 2012 r. Polska zajęła miejsce 24. na 27 możliwych, wyprzedzając tylko Łotwę, Rumunię i Bułgarię.

Jednym z istotnych problemów, z którym boryka się nasz aparat państwowy, jest zbyt wolna cyfryzacja Nie może to jednak dziwić, skoro fundusze na ten cel stanowiły zaledwie 0,8 proc. ogółu środków przyznanych Polsce. -Słowacy wydali na ten cel 6,6 proc. ze swojej ogólnej puli środków. I to oni, a nie my, stworzyli portal, który pozwala obywatelom na załatwianie spraw w urzędach przez internet - mówiła niedawno dla "Dziennika Gazety Prawnej" ekspert FOR Anna Czepiel.

Debata na temat wydatkowania środków unijnych ciągle przed nami. Zamiast powszechnego optymizmu i niezasłużonych pochwał, powinniśmy się dobrze zastanowić jak zagospodarować środki z nowego budżetu UE. Jest wiele do zrobienia, by pieniądze te pracowały dla polskiej gospodarki także po roku 2020. Zdejmijmy więc różowe okulary i bierzmy się do pracy.


zajebane bezczelnie z :http://www.bankier.pl/wiadomosc/6-mitow-na-temat-dotacji-z-Unii-3003181.html
UWAGA!!! TEKST BAAAARDZO DŁUGI. Jeśli planujesz przeczytać, zarezerwuj sobie chwilkę czasu.

Bitwa pod Grunwaldem była najdonioślejszym wydarzeniem wojny toczonej w latach 1409-1411 pomiędzy Polską i Litwą, a Zakonem Krzyżackim. Wojna ta należy do największych i zarazem najważniejszych starć średniowiecznej Europy. Jednak wokół grunwaldzkiej bitwy narosło wiele mitów i legend. Artykuł ten ma na celu wyjaśnienie wielu niejasności, które do dziś dnia towarzyszą temu wydarzeniu.

15 lipca 1410 roku naprzeciw siebie stanęły wojska polsko-litewskie oraz Zakonu Najświętszej Marii Panny. Lewe skrzydło armii polsko-litewskiej składało się głównie z sił polskich dowodzonych przez marszałka Zbigniewa z Brzezia (w większości była to ciężka jazda). Prawe skrzydło tworzyło rycerstwo z Wielkiego Księstwa Litewskiego, pod dowództwem księcia Witolda (głównie lekka jazda). Nie należy zapominać, iż wśród sił prawego skrzydła były także odziały tatarskie prowadzone przez Dżalal ad-Dina, oddziały mołdawskie przysłane przez Aleksandra Dobrego, a także prawdopodobnie również oddziały serbskie. Centrum stanowiło zaciężne rycerstwo z Czech i Śląska, chorągwie małopolskie oraz trzy chorągwie smoleńskie. Całością dowodził król Władysław Jagiełło.

Długie wyczekiwanie w pełnym słońcu sprowokowało wielkiego mistrza Ulryka von Jungingena do wysłania delegatów z dwoma nagimi mieczami (Krzyżacy sami nie zdecydowali się na atak, gdyż obawiali się zasadzki). Jednym z nich był wysłannik cesarza Zygmunta Luksemburskiego, drugi reprezentował księcia szczecińskiego Kazimierza (walczącego po stronie Zakonu). Jan Długosz opisuje ten fakt następująco: „Wielki mistrz pruski Ulryk posyła tobie i twojemu bratu… dwa miecze, ku pomocy, byś z nim i z jego wojskiem mniej się ociągał i odważniej, niż to okazujesz, walczył, a także żebyś dalej się nie chował i, pozostając w lasach i gajach, nie odwlekał walki”. Ponadto przybysze zadeklarowali gotowość do cofnięcia szeregów krzyżackich, by Polacy i Litwini mogli wyjść na odkryty teren.

Według Jana Długosza przed rozpoczęciem batalii 300 żołnierzy czeskich wycofało się bez wiedzy króla, zawrócili jednak, gdy podkanclerz Królestwa Polskiego – Mikołaj Trąba, napotykając ich na swojej drodze, wypomniał im strach przed wojskami zakonnymi. Pomimo tego podczas bitwy najemnicy z Czech i Moraw z chorągwi świętego Jerzego prawdopodobnie ponownie opuścili plac boju, za namową swojego chorążego Jana Sarnowskiego. Również i tym razem dostrzegł ich Mikołaj Trąba oskarżając Jana o zdradę.

Około południa Władysław Jagiełło odjechał w towarzystwie niewielkiej chorągwi na pobliski pagórek, skąd mógł bacznie przyglądać się wydarzeniom na polach grunwaldzkich. Niedługo potem całe wojsko królewskie zaśpiewało Bogurodzicę, a następnie rzuciło się do walki. Wbrew pozorom praktycznie nie było różnic w orężu obu walczących stron. Dowodem na taki stan rzeczy może być „Kronika Konfliktu” – polskie źródło powstałe na krótko po grunwaldzkiej bitwie. Czytamy w niej, iż Władysław Jagiełło nakazał włożyć swojemu rycerstwu słomiane przepaski na zbroje w celu odróżnienia od nieprzyjaciół. Ustalono także hasła, które brzmiały: Kraków, Wilno. Jednak pozostali walczyli tą samą bronią i podczas bitwy ciężko było odróżnić swoich od obcych, jeśli nie było w pobliżu chorągwi. Wyjątek stanowili bracia zakonni ubrani w białe szaty z czarnym krzyżem (w bitwie było 250). Różnojęzyczna była również gwara, jaką posługiwali się walczący żołnierze. Wśród wojsk zakonnych znajdowali się i Niemcy, i goście z zachodu, i Prusowie, i polscy poddani Krzyżaków. Natomiast w wojskach kierowanych przez Władysława Jagiełłę oprócz Polaków i Litwinów walczyli Tatarzy, Rusini, Wołosi, a nawet Czesi.

Bój trwał ponad sześć godzin i skończył się przed zachodem słońca. Przewagę na placu boju praktycznie przez cały czas miały wojska dowodzone przez króla Władysława Jagiełłę. Nie należy zapominać, iż Krzyżaków nie pokonali sami Polacy. Dokonały tego wspólne armie Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego.

O klęsce Krzyżaków w dużej mierze zadecydowała wyższość taktyki zastosowanej przez Władysława Jagiełłę. Polski król nie śpieszył się w z rozpoczęciem bitwy, wiedząc doskonale, iż jego armia czeka na wroga w lesie, a rycerze Zakonu wprost smażyli się w pełnym słońcu. Parogodzinne oczekiwanie w żelaznej zbroi na rozpalonym polu może spowodować wyczerpanie nawet bez wysiłku fizycznego. W bitwie zginęło około 8 tysięcy Krzyżaków, w tym 203 rycerzy zakonnych (z 250 biorących udział w bitwie), a do niewoli dostało się od 2 do 4 tysięcy walczących po stronie krzyżackiej. Według źródeł straty strony polskiej były dość niskie. Jan Długosz pisze, iż pod Grunwaldem poległo jedynie 12 znaczniejszych polskich rycerzy. Pozostaje niedosyt, gdyż brakuje informacji o całkowitej liczbie strat w armii polsko-litewskiej…

Dlaczego Polska nie odzyskała Pomorza Gdańskiego pomimo zwycięstwa pod Grunwaldem? Powodów było zapewne kilka:

Zakon miał liczne zamki, a armia polsko-litewska składała się głównie z jazdy, nieprzygotowanej do prowadzenia długotrwałych walk oblężniczych.
Zwycięska armia polsko-litewska po bitwie nie była w najlepszym stanie. Można przypuszczać, iż każda zbroja wymagała naprawy, wielu ludzi odniosło rany, a niektóre konie były kulawe po zmaganiach z Krzyżakami. Co więcej szlachta nie widziała sensu dalszej walki z Zakonem.
Litwini zaraz po bitwie wycofali się z dalszej walki. Być może ponieśli zbyt duże straty lub też bali się dominacji Polaków we wspólnocie po całkowitym triumfie nad Krzyżakami.
Władysław Jagiełło oczekiwał orzeczenia słuszności prowadzonej wojny z Krzyżakami od papieża. Jednak zarówno papież jak i cesarz wstawili się za Zakonem. Jagiełło oskarżany o to, że przyjął chrzest z powodów politycznych nie chciał sprzeciwiać się woli papieża. Ponadto mógł obawiać się wojny z cesarzem.
Wielka bitwa, wielkie zwycięstwo, niezbyt korzystny pokój. W taki sposób interpretowało postanowienia toruńskie wielu historyków. Jednak bez wątpienia zwycięstwo pod Grunwaldem zachwiało potęgą Zakonu i pokazało, iż Polska urosła do roli mocarstwa w środkowo-wschodniej Europie (status ten utrzymała do polowy XVII wieku). Zwycięstwo grunwaldzkie uznano w Polsce i na Litwie za przełom w zmaganiach z Zakonem, a już w 1412 roku, dzień 15 lipca uznano za święto państwowe.

Sprawy niewyjaśnione

Według słynnego filmu Aleksandra Forda „Krzyżacy” Władysław Jagiełło rozpoczął bitwę od wysłania lekkiej jazdy litewskiej, która wpadła w wilcze doły przygotowane przez Krzyżaków. Uczeni są jednak zdania, że zakonnicy mieli za mało czasu na wykopanie tych pułapek. Czy aby na pewno? Mając szpiegów w lesie król Polski doskonale znał poczynania Krzyżaków i (moim zdaniem) nie zdecydowałby się na wysłanie lekkiej jazdy na ciężkozbrojnych braci Zakonu.

Jak liczne były walczące armie? Tego nie dowiemy się już chyba nigdy, ponieważ kwestia liczebności wojsk do dziś dnia budzi wiele wątpliwości wśród badaczy i historyków. Francuz Enguerran de Monsterlet w XV wieku pisał, iż siły Jagiełły liczyły milion ludzi (w tym 400 000 Tatarów), a odziały zakonne oszacował na 300 000. Anonimowy kronikarz z Lubeki oceniał wojska polsko-litewskie aż na 6 milionów żołnierzy, w tym ponad milion Tatarów. Nie wiem czym się oni kierowali, ale z pewnością takie wartości w XV wieku są mocno wyolbrzymione. Badacze wielkość obu armii obliczali na podstawie liczby walczących chorągwi, w każdej określili liczbę kopii i mnożyli przez 3, przy założeniu, iż każdy poczet składał się z kopijnika i 2 czeladzi. Wyniki powinny być zatem w miarę obiektywne. Tak się jednak nie stało, gdyż dowolnie rachowali liczbą kopii w chorągwiach, zarówno polskich, jak i krzyżackich. Inną drogą do poznania prawdy podążył Stefan Maria Kuczyński. Jako podstawę obliczeń przyjął możliwości mobilizacyjne walczących wojsk. Uwzględniając wojska zaciężne oraz gości Zakonu stwierdził, że siły krzyżackie liczyły 27 000 zbrojnych (w tym 21 000 kawalerii) oraz 6000 piechoty i artylerii. Polską armię ocenił na 18 000 jazdy i około 3000 piechoty. Przewaga wojsk Jagiełły wynikała ze wsparcia 11 000 armii Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz 2000 Tatarów. Niestety również i te badania okazały się nieobiektywne, gdyż uczony zawyżył liczbę armii po stronie Krzyżaków. Najmniej budzące wątpliwości są rezultaty pracy Andrzeja Nadolskiego. Ocenił on rozmiary kontyngentów możliwych do zmobilizowania przez Krzyżaków w oparciu o tak zwane służby, które obowiązywały poddanych Zakonu na terytorium pruskim oraz o liczebność najemników zaciąganych przez władze zakonne na początku XV wieku. Wykorzystał również rezultaty badań niemieckich historyków. Nadolski obliczył liczebność wojsk krzyżackich na około 15 000 zbrojnych, a połączonych sił polsko-litewskich na około 30 000.

Aż do bitwy pod Grunwaldem Krzyżacy byli postrzegani, jako świetni wojownicy, co wywodziło się głównie z ich wcześniejszych działań (między innymi podbicie Prus). Nikt nie umniejsza ich zdolności w boju, ale bracia mieszkający w Prusach szybko otrzymywali różne stanowiska administracyjne. Według znalezionych przeze mnie źródeł Zakonem Najświętszej Marii Panny musiało zarządzać około 250 osób. Podczas bitwy Krzyżacy nie potrafili odeprzeć ataku wojsk polsko-litewskich. Możliwe, iż było to spowodowane nie tylko świetną taktyką Jagiełły, ale i „zastojem” rzadko ćwiczących urzędników Zakonu Najświętszej Marii Panny. Być może właśnie z tego powodu kronikarz Jan Długosz pominął opis ich śmierci.

bezczelnie zajebane z mints.blog.pl/
Czyli prawda czy mity.



Ostatnio coraz częściej pojawiają się informacje wskazujące na to, że istnieje rodzaj broni, która działa tylko na daną rasę. Po raz pierwszy doniesienia takie pojawiły się już w latach 80 tych ubiegłego wieku. Eksperymenty takie rozpoczęli wtedy rzekomo biali mieszkańcy RPA pragnący pozbyć się swoich czarnych obywateli.

Eksperymenty z RPA miały na celu przetestowanie substancji, która powodowałaby wyłączenie niektórych genów, co miało prowadzić do ciężkich chorób i w konsekwencji redukcji niechcianej populacji. Według relacji naocznych świadków w specjalnych laboratoriach pod pozorem eksperymentów medycznych, ludzi o ciemnym kolorze skóry karmiono zanieczyszczoną kukurydzą i oferowano piwo, do którego dodawano substancji, które miały eliminować konkretne geny.

Jak wynika z dostępnych informacji program testowy został zatrzymany, bo okazało się, że ze względu na niejednorodność genetyczną, nowa broń zagrażała również białym. Istniało po prostu realne ryzyko, że zabójca genów wymknie się spod kontroli i zacznie zabijać wszystkich.

Można oczywiście wierzyć w to, że nikt poza RPA nie prowadził takich eksperymentów, ale niestety fakty wskazują na coś innego. Niektórzy twierdza, że dowodem na stosowanie broni genetycznej była dziwna epidemia SARS, która wybuchła w Chinach w listopadzie 2002 roku. W jej wyniku śmierć poniosło 813 osób w tym 770 Chińczyków.

Wirus powodował objawy przypominające zapalenie płuc, ale żaden ze znanych leków nie pomagał. Nikt do dzisiaj nie wie skąd pojawił się wirus i mimo, że rozprzestrzenił się na cały świat stanowił zagrożenie głównie dla Chińczyków. Może to stanowić dowód na to, że był to jakiś rodzaj testu udoskonalonej broni wymierzonej w jedną grupę etniczną.

Jeśli ta śmiercionośna biotechnologiczna broń jest rozwijana od lat należy się spodziewać znacznego postępu w zakresie jej skuteczności. Mimo, że oficjalnie działające konwencje międzynarodowe zabraniają prac nad tego typu "genetycznymi bombami" to wielu ekspertów uważa, że takie badania są prowadzone do dzisiaj tylko bywają kamuflowane, jako eksperymenty medyczne.

Przełomowe może być odkrycie amerykańskich naukowców, którzy już w 1998 roku udowodnili, że można dokonać sztucznej ingerencji w łańcuch RNA wprowadzając go do ciała człowieka. Cząsteczka ta może niszczyć predefiniowane kombinacje genów. Innymi słowy możliwe byłoby wręcz wyłączenie procesów życiowych ewentualnych ofiar.

Zabójcza cząsteczka po znalezieniu się w organizmie mogłaby dopisywać lub zmieniać części kodu genetycznego, co prowadziłoby do powstawania raka, cukrzycy, czy innych nieuleczalnych chorób. Oficjalnie badania takie są prowadzone, aby je leczyć, ale technologia taka pozwala redukować niepożądaną populację ludzką w sposób wręcz niezauważalny.

Coraz częściej padają sugestie, ze taką broń wstrzykuje się ludziom pod pozorem rzekomych szczepień ochronnych. Można sobie to łatwo wyobrazić, że technologia taka mogłaby być użyta w celu redukcji populacji, nawet jeśli nie bezpośrednio wywołując ciężkie choroby to na przykład wpływając na płodność przyszłych pokoleń.

Mimo, że taki technologiczny holokaust jest możliwy do przeprowadzenia nikt na ten temat nie dyskutuje. Pojawiające się co jakiś czas głosy wskazujące na to, że epidemia chorób onkologicznych jest przez kogoś implementowana nie są traktowane z należytą uwagą, a osoby wskazujące na taką możliwość otrzymują domyślnie łatki oszołomów. Jednak prędzej czy później większość teorii uważanych za spiskowe okazuje się realnymi. Oby w przypadku takiej cichej, niewidocznej broni genetycznej, nie okazało się podobnie.

Główne źródło: ctv.by/node/49943
1. II wojna światowa rozpoczęła się od ostrzału Westerplatte

Z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić na podstawie badań historyków, że pierwsze niemieckie bomby spadły 1-go września nie na polską składnicę wojskową Westerplatte w Wolnym Mieście Gdańsku, a na położony wtedy blisko granicy z nazistowskimi Niemcami Wieluń. Niemieckie siły lotnicze Luftwaffe zbombardowały miasteczko niszcząc prawie doszczętnie zabudowania i infrastrukturę, oraz zabijając setki ludzi.

Do tej pory jednak nie jest to wiedza powszechna. Przekonanie o tym, że Westerplatte było pierwsze pokutuje jednak z wielu powodów. Z jednej strony dlatego, że to tam odbywają się wczesnym rankiem co roku 1-go września państwowe obchody wybuchu II wojny światowej. Z drugiej – może zdradzieckie wystrzały z pancernika Schleswig-Holstein, który wcześniej pokojowo wpłynął do gdańskiego portu, mają bardziej "odpowiedni" (z braku lepszego słowa) wymiar symboliczny.


2. Polska kawaleria szarżowała na niemieckie czołgi


Mit, który zbudowała niemiecka propaganda, a posługują się nią teraz… pojedynczy niedouczeni narodowcy, widzący w tym wydarzeniu którego nie było, jakiś szlachetny, porywczy romantyzm. Z drugiej strony zdarzają się także lewacy, krytykujący autodestrukcyjny patriotyzm na podstawie tej rzekomej szarży kawalerii na niemieckie czołgi.

Historię wylansowała nazistowska propaganda w celu wyśmiania polskiego wojska i ukazania technologicznej przewagi nad nim. Niemcy opisywali, że polska kawaleria atakując lancami i szablami, rzuciła się bezmyślnie pod gąsienicę ich czołgów. Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Kawaleria atakowała piechotę, ale nie czołgi. Poza tym oddziały konne miały w swoim wyposażeniu także m.in. armaty przeciwpancerne, do których ciągnięcia służyły rumaki.

3. Bitwa pod Wizną to polskie Termopile

Wiznę w ostatnich latach rozsławił szwedzki zespół metalowy Sabaton. Polacy uwielbiają, gdy mówi się o nas za granicą, dlatego też pokochaliśmy tę muzyczną grupę. Na swojej płycie z 2008 roku – obok np. "Ghost Division", utworu o dywizji pancernej Rommela (Wehrmachtu) podczas inwazji na Francję – znalazł się także "40:1", kawałek o żołnierzach broniących Wizny.

Mit głosi, że garstka żołnierzy (stąd tytuł "czterdzieści do jednego"), broniła strategicznego przejścia, walcząc dzielnie i odpierając ataki Niemców. Niczym Spartanie, którzy w wąwozie termopilskim przegrali, ale doprowadzili do potężnych strat w wojskach Persów.

Coraz więcej faktów wskazuje jednak na to, że powszechna pamięć o obronie Wizny ma się tak do prawdy historycznej, jak komiks Franka Millera "300" i jego filmowa adaptacja, do prawdziwej bitwy pod Termopilami.

Historycy wskazują m.in. na to, że ta przeprawa wcale nie była kluczowa dla wojsk niemieckich, a obrońcy w schronach na Strękowej Górze szybko zostali rozgromieni, lub nawet opuścili swoje stanowiska. Cały czas nie wiemy też do końca co stało się z kapitanem Raginisem, który dowodził obroną – oficjalna wersja podaje, że rozsadził się granatem, ale są też nawet pogłoski o tym, że życie skrócili mu jego podkomendni. Coraz głośniej przebija się do świadomości społecznej, że porównywanie tego wydarzenia z Termopilami to wynik komunistycznej propagandy.

4. Istniały "polskie obozy koncentracyjne"

Oczywiście mit ten nie jest obecny w naszym kraju, ale poza jego granicami. Wywodzi się z niefortunności wielu języków, w których przymiotnik "polskie" może oznaczać zarówno prowadzone przez Polaków, jak i znajdujące się na ziemiach polskich.

Ostatnio nawet prezydent Barack Obama w swoim przemówienia użył tego niefortunnego – delikatnie mówiąc – sformułowania. Na szczęście szybko jego biuro zareagowało na wpadkę i przeproszono.

Fakty oczywiście są takie, że w czasie drugiej wojny światowej to nazistowskie Niemcy tworzyły obozy koncentracyjne, a Polacy byli jednym z narodów, który najbardziej ucierpiał z ich strony.

Trudno mówić także o geograficznym uzasadnieniu nazywania obozów "polskimi", ponieważ większość z nich znajdowała się na terenach przedwojennej Trzeciej Rzeszy. Część historyków odróżnia jednak "obozy koncentracyjne" (Konzentrationslagern) od "obozów zagłady" (Vernichtungslager – poświęconych prawie wyłącznie eksterminacji ludności). Tego drugiego rodzaju rzeczywiście było więcej na terytorium Polski, ale tylko ze względów logistycznych – łatwiej było przewozić tam polskich Żydów i Polaków na śmierć.

Piszę tu oczywiście o czasach II wojny światowej. Przed wojną, a także zaraz po niej istniały w Polsce miejsca, które część historyków określa mianem obozów koncentracyjnych.

5. Polska armia była słaba

Choć oczywiście nasza armia była gorzej wyposażona i mniejsza niż połączone siły Niemców, Słowacji i ZSRR, to nie można powiedzieć, że była armią słabą. Według szacunków polskie wojsko mogło mieć nawet 1 milion żołnierzy, co czyniło z niej poważnego przeciwnika. To prawie 400 tys. więcej żołnierzy niż wynosiły siły ZSRR w kampanii wrześniowej (Niemcy miały 1,8 mln, a Słowacy 50 tys.).

Głównym problemem był niespodziewany atak ze wschodu, a także niedogodny dla nas układ granic. Po części istotnym czynnikiem była także zastosowana taktyka Blitzkrieg – wojny błyskawicznej – do której nie było przygotowane nasze wojsko.

Żołnierze polscy dysponowali nie tylko piechotą i kawalerią, o której wyżej piszę, ale także oczywiście czołgami (w liczbie 880), samolotami (400 maszyn) czy działami (4300 sztuk). Mit o tym, że byliśmy zacofani jeśli chodzi o liczby i technikę w stosunku do Niemców o lata świetlne jest nieuprawniony. Niestety przewaga była wystarczająco znacząca, żeby naziści wygrali.

6. Wojnę wygrali Amerykanie

To oczywiście Hollywoodzki mit, bo w Polsce każdy wie, że wojnę wygrali czterej pancerni i ich pies. Bohaterstwo żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych oczywiście także nie może być podważane.

Faktem jest jednak, że to front wschodni zaangażował największe siły, najwięcej czasu i krwi żołnierzy. I choć oczywiście Stalin w zamian za pozbycie się Hitlera ustanowił siebie upiornym władcą marionetek, to nie można odmówić armii radzieckiej tego, że to właśnie ona miała prawdopodobnie największy wpływ na wygraną z nazistowskimi Niemcami.

7. Alianci to ci dobrzy

Musimy zdawać sobie sprawę, że filmowy mit o szlachetności żołnierzy alianckich i brutalności pozbawionych skrupułów nazistów, nie sprawdza się gdy patrzymy na historię okrutnej wojny.

Oczywiście wojna z samego założenia wymaga zabijania. Alianci jednak także dopuszczali się zbrodni wojennych, choć oczywiście na skalę nieporównywalną z np. Holokaustem (wykluczamy z aliantów ZSRR, który np. Norman Davies traktuje raczej jako trzecią siłę).

Znane są takie przypadki jak te z belgijskiej miejscowości Malmedy. Doszło tam do masakry 84 alianckich jeńców, ale także do zbombardowania przez lotnictwo USA miasta, które było już wtedy kontrolowane przez ich wojska. Głośny jest też przypadek zbombardowania Drezna nalotami dywanowymi, przez co zginęło kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Największa zbrodnia aliantów miała jednak miejsce daleko od granic Europy. Stany Zjednoczone zrzuciły pod koniec wojny dwie bomby atomowe na miasta Hiroszimę i Nagasaki w Japonii.
Witam wszystkich,

Chciałem się podzielić z wami filmikiem w którym nie będzie o jacy to źli są ciapaci, ani o kibolach ( dobrych albo złych), nie będzie o najistotniejszych sprawach "jak jest" ( dwóch czarnuchów gdzieś na zadupiu w stanach pobiło białego, czy o bijatyce w porcie), też nie zobaczycie wypadku z Rosji. Nawet nie będzie o religii czy o pedałach. Więc dlaczego warto jednak obejrzeć ten dość długi film?

Ponieważ człowiek będący jak sam się określa "prosument, właściciel Browaru Kopyra, piwosz, piwowar, krytyk piwny, bloger, certyfikowany sędzia piwny PSPD" opowiada o czymś co jest dla każdego bardzo ważne ( nawet jeżeli chodzi o wirtualne czyli zwykłą zmienną typu int)czyli o Piwie. Do tego gada mądrze i zna się na rzeczy.



Mam nadzieje że się będzie podobać.

Dobra żartowałem jebie mnie to czy się wam będzie podobać, mnie się podoba.

__________________________________
Tradycyjna końcówka posta:
Jeżeli było to przypiąć na głównej jako najważniejszy temat.
To mój któryś tam temat więc proszę o cośtam.
Najlepszy komentarz (30 piw)
ostatni • 2013-09-04, 19:47
Ile jeszcze można czytać wypociny gimbusów, którzy udają znawców, a tak naprawdę są dziećmi, których tępe ryje krzywi po wszystkim co ma więcej niż 0,5% więc węszą spisek i podejrzewają nie wiadomo co, bo przecież mają łeb jak skurwysyn. Jeszcze zacznijcie pisać, że do mąki dodaje się mielony piasek, a gorzelnie to atrapy, gdzie wódkę syntezuje się z benzyny. Piwo wam śmierdzi? Główka boli? Producenci oszukują? Szukacie tradycyjnych receptur z małych lokalnych browarów. Proponuję oryginalne nieskażone niczym receptury ze średniowiecza, kiedy do kadzi dorzucano palce kupowane od miejskiego kata. Taki browar dopiero musiał jebać, ale jako zwolennicy tradycji na pewno wypilibyście ze smakiem. Dlatego proszę was wypierdalajcie bansować do polskiego rapu i popijać jacka danielsa z kubusiem w przerwach miedzy zajęciami w gimbazie, ale nie wypowiadajcie się o rzeczach, na które jesteście za głupi.
Dwa zabawne cytaty na temat religii.
A................s • 2013-08-11, 13:07
Przerażająca jest płytkość refleksji u polskich katolików (...). Tak naprawdę to żaden Judasz, uczestnik świętej historii, tylko Żyd zwykły. Żydzisko po prostu, które zdradziło Jezusa. Naszego polskiego Jezusa. No, bo przecież Jezus był Polakiem. I Matka Boska też była Polką. Jakby to wyglądało, żeby Żydówka była królową Polski!
(Andrzej Stasiuk, pisarz, prozaik, poeta, eseista i publicysta)

Kiedy byłem mały, dorośli wmawiali mi, że bar micwa jest fajniejsza niż urodziny, ale w prezencie dostałem tylko skarpetki. I tak zostałem ateistą.
(Jack Black, amerykański aktor i muzyk rockowy)

Z ostatniego FiM