Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (8) Soft (1) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się

#morderca

WAMPIR Z MO
JoSeed • 2025-03-06, 19:56
Lata 80. były trudne dla Śląska. Ledwo wykonano wyrok na Zdzisławie Marchwickim, seryjnym zabójcy i gw🤬cicielu, znów zaczęły pojawiać się ciała. Zupełnie jakby mordował je zza grobu. Nic dziwnego, że wszystkie siły skupiono na odnalezieniu naśladowcy. A jednak cześć ofiar nie pasowała do schematu, a modus operandi sprawcy był zupełnie inny. ..

Mieczysław Zub urodził się 10 października 1953 roku. Mieszkał w Chorzowie i pracował jako milicjant. Na pozór był wzorowym mężem i ojcem, ale w rzeczywistości prowadził podwójne życie. W domu stawał się oprawcą. Jego żona wielokrotnie skarżyła się przełożonym na przemoc, jakiej doświadczała. Skargi żony nie spotkały się z reakcją przełożonych aż do momentu, gdy ich liczba stała się zbyt trudna do zignorowania. Zuba zdegradowano i przeniesiono do komendy w Rybniku, a wkrótce całkowicie wyrzucono ze służby za „wykroczenia dyscyplinarne”. To jednak nie powstrzymało jego eskalujących przestępstw.,,



PIERWSZE PRZESTĘPSTWA
Pierwszy udokumentowany atak Zub przeprowadził 29 listopada 1977 roku w Świętochłowicach. Jego ofiarą była 14-letnia dziewczynka, którą zaczepił na ulicy, udając troskliwego milicjanta. – Szła ze mną ufnie, bo wiedziała, że jestem funkcjonariuszem – wspominał później.
Zaciągnął ją do lasu, tam przewrócił, położył się obok niej i ręką zatkał jej usta. Zagroził pistoletem i kazał się rozebrać.
Czy pan mnie zabije?” – zapytała przerażona dziewczynka.
Nie, jeśli będziesz grzeczna” – odpowiedział.
Po wszystkim zapytał 14-latkę o stopnie i zaproponował, że odprowadzi ją do domu. Przerażona dziewczynka opowiedziała wszystko rodzicom, którzy zgłosili sprawę na milicję.

Milicja rozpoczyna śledztwo, sprawie nadano kryptonim "Fantomas".


Portret pamięciowy.

Mieczysław Zub podczas popełniania przestępstw miał na sobie mundur milicjanta, w takim przebraniu dokonał jeszcze kilku napadów na tle seksualnym na kobiety. Przełożeni Zuba widzą, że jego służba nie przebiega normalnie. Wkrótce został zwolniony w trybie dyscyplinarnym.
Na ponad dwa lata zawiesza swoją przestępczą działalność...

KOLEJNE OFIARY
Na przestępczą drogę powrócił we wrześniu 1980 roku. Zgw🤬cił wtedy młodą kobietę.
Rok później Zub dopuścił się pierwszego morderstwa. 19 listopada 1981 roku w Rudzie Śląskiej zgw🤬cił i udusił 19-letnią dziewczynę w ósmym miesiącu ciąży. Jak wspominał: – "Byłem pijany. Wciągnąłem ją do rowu, zgw🤬ciłem i udusiłem".
Na początku 1983 r. życie straciła kolejna młoda kobieta w Sosnowcu. Tym razem ofiarą nieuchwytnego Fantomasa padła 23-letnia Elżbieta. Do końca 1983 roku zamordował jeszcze dwie kobiety.
Morderca działał zawsze według tego samego schematu: napadał na kobiety w ustronnych miejscach, gw🤬cił je, a następnie zabijał, by nie zostawić świadków.

WPADKA
Na początku 1983 roku, w czasie kolejnego gw🤬tu, zgubił swą przepustkę, uprawniającą do wejścia na teren huty, w której niedawno znalazł pracę. Gdyby nie jego własna głupota i przypadek zabijałby dalej. Śledczy odnaleźli również legitymację ubezpieczeniową z danymi osobowymi, adresem i fotografią byłego milicjanta. Nie było mowy o pomyłce.
8 marca 1983 roku Zuba zatrzymano, a w czasie przesłuchania przyznał się do wszystkich popełnionych zbrodni.



PROCES I WYROK
Proces Mieczysława Zuba był pełen dramatycznych scen. Ogółem przed sądem wystąpiły 24 osoby pokrzywdzone, 39 świadków i kilku biegłych psychiatrów. Eksperci uznali, że oskarżony był poczytalny w momencie dokonywania czynów zabronionych.

W czasie rozpraw morderca zachowywał się wulgarnie, gwizdał, śpiewał i obrażał sąd. Po wprowadzeniu na salę rozpraw powitał sędziów stekiem wyjątkowo wulgarnych wyzwisk, a następnie stwierdził: „Zdrastwujtie towariszczi, możecie zaczynać”.
Pierwsza rozprawa nie trwała długo. Już na początku procesu zbrodniarz przyznał się do wszystkich zarzucanych mu morderstw. Zaznaczył także, że nie będzie udzielał żadnych wyjaśnień, bo „to nie ma sensu”. Powiedział też: „Lepiej powieście mnie od razu na rynku w Katowicach. Będzie szybciej”.
Resztę pierwszego dnia procesu spędził na gwizdaniu i głośnym śpiewie.
Tak było również przez wszystkie następne rozprawy, w trakcie których Mieczysław Zub przeklinał prokuraturę i sędziów, a także zdemolował kopniakami ławę oskarżonych, na której siedział. Skandaliczne zachowanie oskarżonego powodowało, że często trzeba było wyprowadzać go z sali sądowej.
Przyznał się do winy, ale winę zrzucał na alkohol. – Na trzeźwo nigdy bym czegoś takiego nie zrobił – twierdził.
Za cztery morderstwa i 13 gw🤬tów Zub został skazany na karę śmierci.

WYKONANIE KARY
W więzieniu Zub nadal pokazywał swoje agresywne oblicze, demolując cele i znęcając się nad współwięźniami. Konieczne było stosowanie dodatkowych kajdanek oraz izolacja. Dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo. Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem, ale 29 września 1985 roku skutecznie odebrał sobie życie, wieszając się w celi.
Strażnicy skomentowali jego śmierć lakonicznie: – Nie chciał czekać na kata...

Zainteresowanym osobą Fantomasa polecam pozycję Roberta Gawlińskiego
W dużej mierze korzystałam z tegoż źródła.

ANIOŁ ŚMIERCI Z POZNANIA
JoSeed • 2025-03-02, 10:06
"Z szacunkiem i dumą przyjmuję nadany mi tytuł zawodowy pielęgniarki i uroczyście przyrzekam: sprawować profesjonalną i troskliwą opiekę nad zdrowiem i życiem ludzkim na każdym jego etapie."


Maciej D. dziesięć lat pracował jako pielęgniarz na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej w szpitalu wojewódzkim przy ul. Lutyckiej w Poznaniu. Na oddział ten trafiają osoby nieprzytomne, po wypadkach lub przebytych poważnych operacjach. 30-letni Maciej D. był jedynym pielęgniarzem - mężczyzną pracującym wówczas na OIOM-ie. Wśród personelu medycznego i pacjentów cieszył się dobrą opinią. Doskonale radził sobie z obowiązkami, był doceniany przez swoich przełożonych.

Właśnie mija 30 lat od makabrycznych zdarzeń, które działy się w Poznaniu. Poznański pielęgniarz, znany jako "Anioł Śmierci", czynił zło z lubością. Gw🤬t i zabójczy zastrzyk to przykłady tego, w jaki sposób popełniał zbrodnie. Do dziś nie wiadomo, ile osób przez niego straciło życie...



PIERWSZE SYGNAŁY
Prawdopodobnie to właśnie ta nieskazitelna opinia Macieja D. sprawiła, że zlekceważono pierwsze sygnały mogące świadczyć o przerażających praktykach pielęgniarza. W maju 1993 roku jedna z pacjentek, która miała za sobą operację czaszki, poskarżyła się podczas porannego obchodu, że została w nocy zgw🤬cona. Nie potraktowano tego poważnie, w końcu pacjentka była świeżo po zabiegu. Stwierdzono, że coś jej się przewidziało lub przyśniło. Niedługo później kobieta zmarła. Czy padła ofiarą „Anioła Śmierci”? Tego nigdy nie udało się ustalić.

Jedna z pacjentek opisała jak pielęgniarz Maciej próbował ją wykorzystać. "Stał i dyszał, kazał mi być cicho. Cały czas myślałam, że to był zły sen" - napisała kobieta, zastrzegając "nie podaję nazwiska, bo nie chcę mieć kłopotów". Inna pacjentka zeznała, że pielęgniarz przychodził do niej w nocy, głaskał i nakłaniał by spała, a kiedy usypiała brał jej rękę i dotykał nią siebie.

Dopiero coś, co wydarzyło się dwa miesiące później, podda w wątpliwość słuszność zlekceważenia skargi pacjentek...

NOCNY DYŻUR
To była noc z 21 na 22 lipca 1999r. Na OIOM-ie dyżur miał Maciej D. W sali leżała nieprzytomna 70-latka Mirosława W. A pielęgniarka, która szła obok, zauważyła, że ktoś pochyla się nad jej łóżkiem i wykonuje dziwne ruchy, kładąc się wręcz na pacjentce. Pielęgniarka wraz z koleżanką zawiadomiła przełożonych. Nagle stan Mirosławy W. się pogorszył. Trzeba było przystąpić do reanimacji, ale Maciej D. najpierw dał zastrzyk 70-latce, mimo, że nie było takich zaleceń. Mirosława W zmarła.
Pielęgniarki, podejrzewając, że Maciej D. doprowadził do zgonu pacjentki zastrzykiem, pobrały krew od zmarłej i zaniosły ją do szpitalnego laboratorium. Wyniki badań nie pozostawiały złudzeń. Jak się później okazało, w strzykawce znajdował się chlorek potasu, który w wysokim stężeniu powoduje zatrzymanie krążenia. Ulega on szybkiemu rozpadowi - już po pięciu godzinach od podania we krwi nie ma po nim śladu.

ANIOŁ ŚMIERCI
Pojęcie to zostało ukute, gdy okazało się, że podczas dyżurów Macieja D. dochodziło do wielu zgonów. Jeśli chodzi o sprawę Mirosławy W., to na niekorzyść pielęgniarza działało to, że w łóżku i na odzieży pacjentki znaleziono ślady jego nasienia. Sekcja zwłok była jednoznaczna: doszło do gw🤬tu.
Jeśli zaś chodzi o zastrzyk, podany pani Mirosławie to pielęgniarz szukał wymówki w sposób mało przekonujący i twierdził, że to była… pomyłka.

W wyniku analizy dokumentacji szpitalnej uznano, że w szpitalu miało miejsce ponad 30 podejrzanych śmierci kobiet (to jednak wciąż pewna niewiadoma, nie znana jest dokładna liczba) tam, gdzie pełnił dyżur Maciej D. Jednak zrezygnowano z ekshumacji ciał na polecenie biegłych, którzy uważali, że minął zbyt długi czas i próby znalezienia pozostałości po chlorku potasu spełzłyby na niczym.

KOLEJNE OFIARY?
Pół roku po wszczęciu śledztwa prokurator prowadzący sprawę otrzymał list od matki zmarłej 17-letniej dziewczyny, która rok przed zabójstwem Mirosławy W. zmarła w szpitalu przy ul. Lutyckiej. Nastolatka była leczona w szpitalu przez dwa miesiące w związku z obrażeniami, jakich doznała podczas wypadku. Matka dziewczyny szczegółowo opisała śledczym swoją wizytę u córki, dwa dni przed jej śmiercią. Kobieta zauważyła przerażenie w oczach 17-latki, kiedy na salę wchodził Maciej D. Dziewczyna ze strachu nie potrafiła nic powiedzieć, gestami wskazała na krocze.
Dopiero później jej matka zrozumiała, że w ten sposób córka dawała jej do zrozumienia, że została zgw🤬cona. Później matka nastolatki rozpoznała pielęgniarza na zdjęciach okazanych jej przez policjantów.
Kiedy stan dziewczyny poprawił się i miała zostać przewieziona do szpitala ortopedycznego, nieoczekiwanie straciła przytomność. Lekarze stwierdzili u niej niedotlenienie mózgu, jednak nie potrafili wytłumaczyć, w jaki sposób do tego doszło. Dziewczyna zmarła. Wówczas lekarka zdradziła matce pacjentki, że w ostatnim czasie to już trzeci taki przypadek...
Prokuratura nie wszczęła jeszcze wtedy dochodzenia w tej sprawie.

Nadszedł drugi list, pisali rodzice 15-letniej dziewczynki... Trafiła ona do szpitala przy ul. Lutyckiej również po wypadku, i podobnie jak w przypadku 17-latki, kiedy stan dziewczyny poprawił się, nagle uległ pogorszeniu. Dopiero po śmierci 15-latki jej rodzice dowiedzieli się, że wyznała pielęgniarkom, iż została zgw🤬cona przez Macieja D.
Pielęgniarki zgodnie potwierdziły to śledczym. Wskazały, że interweniowały u przełożonych, jednak ci uznali, że dziewczyna miała przewidzenia w związku z doznanym urazem głowy. Późniejsza ekshumacja zwłok 15-latki wykazała, że nie zmarła na skutek doznanych podczas wypadku obrażeń, jednak nie udało się ustalić przyczyny jej zgonu. Prokuratura musiała umorzyć sprawę, bowiem rodzice nastolatki odmówili złożenia wniosku o ściganie pielęgniarza za gw🤬t.

WYROK
Maciej D. nie przyznał się do żadnego przestępstwa. Twierdził, że chlorek potasu pomylił z solą fizjologiczną. Takie wyjaśnienia uznano za niewiarygodne, gdyż oba specyfiki znacząco różniły się ampułkami oraz pudełkami i były przechowywane w różnych, odległych od siebie miejscach. Podczas prowadzonego (ze względu na drastyczne okoliczności ) częściowo niejawnie procesu, pielęgniarz odmawiał składania wyjaśnień.
30 listopada 1994 roku sąd skazał "Anioła śmierci" na 25 lat więzienia. Uznał, że D. działał ze szczególną premedytacją, a motywem zabicia przez niego pacjentki była obawa przed ujawnieniem przez nią gw🤬tu. "Sposób popełnienia przestępstwa wskazuje na daleko posuniętą demoralizację" - uzasadniali swój werdykt sędziowie. Apelacja i kasacja pielęgniarza zostały odrzucone.
Morderca nie doczekał końca kary. Zmarł w 2011 roku w murach więzienia w Rawiczu.
Najlepszy komentarz    
żmij • 2025-03-02, 10:41
Fotopstrykacz napisał/a:

Pamiętam tamta sprawę, gdyż była ona szeroko komentowana w kraju nazistów.
Nazistowskie media starały się przedstawiać Polskę jako kraj prymitywny i państwo z kartonu.



Poprawiłem. Nie ma za co.
RZEŻNIK Z WILDY
JoSeed • 2025-02-25, 16:55
Kazimierz Polus to prawdopodobnie najsłabiej opisany powojenny polski morderca.
Niewiele wiemy o jego dzieciństwie i młodości. Był rodowitym poznaniakiem, który na świat przyszedł 10 września 1929 r. Ukończył tylko siedem klas podstawówki., nie miał wyuczonego zawodu, pracował jednak przez czas jakiś jako dozorca.
Pochodził z Wildy, ponad połowę swojego życia spędził w zakładach karnych. Był człowiekiem zaburzonym, a najczęstsze zarzuty, które mu stawiano i za które go karano, to molestowanie dzieci i rozboje.
Mężczyzna od czasu swojego pierwszego kontaktu z zakładem karnym gdy miał 19 lat, właściwie nie potrafił już funkcjonować w normalnym świecie i był zatrzymywany wielokrotnie.
Przejrzałam wiele materiałów o tym człowieku, książki i wzmianki w necie, nie trafiłam na żadne inne zdjęcie owego Kazimierza, niż to:



W 1950 r. Polus się ożenił. Jego nadmierny popęd seksualny i zdrady niszczą małżeństwo i już po roku żona wnosi o rozwód. Nie mieli dziec.
Pierwszy raz w konflikt z prawem wszedł najprawdopodobniej w 1953 r., gdy miał 24 lata. Napadł wtedy na młodego mężczyznę i go zgw🤬cił. Sąd skazał go na 10 lat więzienia. Ostatecznie na wolność - za dobre sprawowanie - wyszedł po siedmiu latach.
Długo jednak na wolności nie zabawił. Po kilku miesiącach znów dopuścił się czynów lubieżnych i ponownie został skazany - na 10 lat więzienia i tym razem wyrok odsiedział w całości.
Gdy wyszedł z kaliskiego zakładu karnego, wyjechał do Szczecina. Zatrudnił się w Szczecińskich Zakładach Celulozowo-Papierniczych. Pracował tam przez 4 lata.

PIERWSZE ZABÓJSTWO
Maj, 1971 rok. 8-letni Irek spacerował po placu Orła Białego w Szczecinie. Chłopieć był nauczony, by nie rozmawiać z obcymi, jednak gdy sympatyczny mężczyzna powiedział, że chce mu sprezentować nowy rower, chłopczyk dał się w końcu namówić i udał się z nim do wynajmowanego mieszkania. To właśnie tam Kazimierz Polus go zaatakował, dotykał w miejsca intymne, a następnie zabił. Ciała Irka nie można było znaleźć przez wiele miesięcy, w końcu jednak okazało się, że zabójca zawinął zwłoki w worek i wywiózł na pobliskie wysypisko śmieci. Po pewnym czasie śledztwo zostało umorzone ze względu na brak dowodów.
Później Polus swoją zbrodnie motywował tym, że tylko podczas jej dokonywania był w stanie osiągnąć satysfakcje seksualną. Wiele razy podkreślał, że gdyby nie to, do zabójstw nigdy by nie doszło...


MORD PO RAZ DRUGI
Polus w roku 1975 przenosi się do Poznania.
Tym razem jego ofiarą stał się 17-letni Henryk, którego mężczyzna poznał na dworcu PKP dokładnie 14 grudnia 1975r. To był mroźny, zimowy dzień. Nastolatek udawał się na kurs do Mosiny, z ramienia szkoły, do której uczęszczał. Gdy zabójca usłyszał, że młody chłopak szuka pracy, zaproponował, że mu pomoże. Wspólnie udali się w rejony dzisiejszej Malty gdzie, gdy chłopak odmówił mu współżycia, zabił, uderzając go wielokrotnie ciężkim kamieniem w głowę. Trzeba przyznać, że Kazimierz Polus miał też niesamowite szczęście do ukrywania zwłok. I tym razem, pomimo zgłoszenia zaginięcia Henryka, nie udało się ustalić jego miejsca pobytu, a ciało znaleziono dopiero 8 lat później.
Podobnie jak przy poprzedniej zbrodni i tym razem zabójca jako motyw swoich działań wskazywał satysfakcje seksualną.

Rok później Polus zostaje zatrzymany pod zarzutem molestowania 13-letniego chłopca i trafia za kratki. Zostaje skazany na 5 lat pozbawienia wolności, ale udaje mu się wyjść wcześniej (!) i niestety... koszmar zaczyna się od nowa.

DO TRZECH RAZY SZTUKA...
Grudzień, 1982 rok.
Kazimierz poznaje 21-letniego, niepełnosprawnego, Janusza B., który rozpoczyna z nim pracę w MPK w Poznaniu. Janusz jest zdeterminowany, by wyjechać do pracy za granicę, w czym oczywiście Polus deklaruje mu pomóc. Zapewnia go o swoich znajomościach, dzięki którym może załatwić nielegalne paszporty i zająć się organizacją podróży. Gdy ustalają datę wyjazdu, zabójca zaprasza młodego mężczyznę do swojego mieszkania przy ul. 28 czerwca, gdzie dokonuje kolejnego, brutalnego mordu, a następnie rozczłonkowuje jego zwłoki.
W pobliżu ulicy Rolnej wsiada do taksówki i udaje się w okolice ulicy Grunwaldzkiej gdzie porzuca zwłoki. Rozczłonkowane zwłoki, w tym głowę ofiary, przypadkowo odnajduje synek 35letniej poznanianki....
W prasie umieszczony został komunikat - kto rozpoznaje... Komunikat przynosi efekt, ofiara została rozpoznana.



Milicja wpada na ślad Polusa, w jego domu znajdują przedmioty należące do Janusza.
Kazimierz Polus zostaje zatrzymany 5 stycznia 1983 roku, ale do wszystkich trzech zabójstw przyznaje się dopiero po 11 dniach. Wcześniej twierdzi, że jest niepoczytalny i należy go leczyć.
Akt oskarżenia trafił do Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu w styczniu 1984r. Zarzucono mu dokonanie trzech zabójstw na tle seksualnym oraz przywłaszczenie pieniędzy, należących do jednej z jego ofiar.

WYROK
Polus przed sądem udawał chorobę psychiczną, prosił, by go "wyleczyć". Biegli ocenili jednak, że mężczyzna jest poczytalny. Wyrok zapadł szybko, bo już 13 kwietnia 1984 r. "Rzeźnika z Wildy" skazano na karę śmierci i pozbawienia praw publicznych na zawsze. Sąd tłumaczył, że w przypadku Polusa kary więzienia nie przynoszą oczekiwanych efektów - mężczyzna aż 29 lat z 54 swojego życia przebywał w zakładach karnych, a wciąż dopuszczał się kolejnych przestępstw.
Apelacje i odwołania od wyroku nic Polusowi nie dały. Z prawa łaski nie skorzystała Rada Państwa.
Wyrok wykonano 15 marca 1985 r. w Areszcie Śledczym przy ulicy Młyńskiej w Poznaniu.
Pochowany został na cmentarzu Miłostowo. W 2016 roku jego grób przestał istnieć, obecnie jest tam pochowana inna osoba.
We wczesnych latach 70-tych Santa Cruz (niewielka miejscowość znajdująca się przy krańcu zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, położona pomiędzy San Francisco, a San Jose) raz na zawsze przestało kojarzyć się z rajem dla surferów.
Przez dwóch grasujących tam w tym samym czasie seryjnych morderców miasteczko okryła zła sława. Urzędujący wówczas prokurator okręgowy Peter Chang określił je nawet mianem "Murdersville" - stolicy seryjnych morderców. Wszystko za sprawą Eda Kempera i Herberta Williama Mullina którzy od 1972 r. siali postrach w okolicy. Mordowali w tym samym czasie, lecz nigdy nie wchodzili sobie w drogę

Herbert William Mullin ur. 18 kwietnia 1947 w Salinas w Kalifornii). Mullin spędził dzieciństwo w Santa Cruz. Jego ojciec, weteran II wojny światowej, wychowywał go surowo, ale nie znęcał się nad nim. Często opowiadał o swoich bohaterskich czynach wojennych i od najmłodszych lat pokazywał synowi, jak posługiwać się bronią. Mullin miał wielu przyjaciół w szkole i był uważany przez kolegów z klasy za tego, który odniesie największy sukces w życiu. Ponadto w czasach szkolnych spożywał narkotyki, takie jak LSD i marihuana.
Według profilera FBI, Mullin mógł już w tym okresie rozwinąć schizofrenię paranoidalną.

Krótko po ukończeniu szkoły średniej jeden z jego przyjaciół, Dean, zginął w wypadku samochodowym. Utrata przyjaciela wzbudziła w nim obsesyjne wręcz zainteresowanie religiami świata i zjawiskiem reinkarnacji. Herbert stworzył nawet w swoim domu ołtarzyk poświęcony zmarłemu Deanowi. Później mówił, że bał się, że jest homoseksualistą, chociaż miał stałą dziewczynę.

Jego zmartwieni rodzinie nie interweniowali ,aż do chwili, gdy Herbert uparcie podtrzymywał, że tak naprawdę jest swoim szwagrem i naśladował go we wszystkim, co robił. Wtedy zachowanie Mullina zostało skonsultowane z psychiatrą, który ocenił, że chłopak ma objawy echopraksji, wskazującej na zaburzeniach schizofreniczne. Lekarze uznali, że Herbert wymaga fachowej opieki i zdecydowali o konieczności umieszczenia go w szpitalu psychiatrycznego z rozpoznaniem schizofrenii paranoidalnej.
Mullin studiował przez wiele lat książki z zakresu numerologii, i reinkarnacji. Kiedy odkrył, że narodził się w dniu śmierci Alberta Einsteina, był przekonany, że taka zbieżność nie jest przypadkiem, lecz wskazuje na to, że umysł naukowca połączył się z jego umysłem, dając mu możliwość pojęcia rzeczy niezrozumiałych dla innych. Podczas lektury grubych tomów natknął się też na inne istotne w jego przekonaniu wnioski. Jego uwagę przykuł fakt, że w czasie gdy na świecie wybuchały wojny, ludzkość omijały klęski żywiołowe. Wtedy zrozumiał, na czym polegała jego "rola" na ziemi:
- "Głosy powiedziały mi, że natura potrzebuje ludzkiej ofiary. Śmierci na wojnie w Wietnamie odwlekały trzęsienie ziemi, ale wojna się kończyła. Dlatego głosy kazały mi wziąć sprawy w swoje ręce, inaczej trzęsienie ziemi zniszczy Kalifornię"
Według jego chorego, przeżartego narkotykami rozumu, zabijanie na masową skalę chroniło ludzkość przed wszelkimi nieszczęściami i kataklizmami.



MORDERSTWA
Jego pierwszą ofiarą (1972r.) był 55-letni mężczyzna, którego minął, przejeżdżając samochodem przez miejscowość Rincon. Widząc go na poboczu, Herbert usłyszał "Zabij mnie, aby inni zostali zbawieni". Zatrzymał się pod pretekstem usterki samochodu i poprosił mężczyznę o pomoc. Gdy ten pochylił się nad silnikiem, Mullin zabił go, zadając kilka ciosów kijem bejsbolowym, który woził w bagażniku. Jak wynika z notatki policyjnej, ofiarą Herberta był Lawrence White. Jego ciało znaleziono później w zaroślach, nieopodal miejsca zbrodni. Sekcja zwłok ujawniła, że zginął od uderzenia w głowę, jednak nie udało się zabezpieczyć narzędzia zbrodni.

Kolejną ofiarą Mullina padła 24-letnia Mary Guilfoyle, której morderca zaproponował podwiezienie, gdy chciała dostać się autostopem z miejscowości Aptos do Santa Cruz. Tak jak poprzednio tajemniczy głos przekonał Herberta, że dziewczyna chce, by ją zabić w imię dobra ludzkości. Mullin zadźgał swoją pasażerkę nożem, po czym przeniósł jej ciało w odludne miejsce, wyjął z niego narządy i zawiesił je na rosnących w pobliżu krzewach.

Po dokonaniu dwóch morderstw w listopadzie 1972 r. Herbert Mullin udał się do kościoła, chcąc wyspowiadać się ze swoich zbrodni. Wtedy nad konfesjonałem, w którym siedział nieświadomy zbliżającego się zagrożenia ksiądz Henri Tomei, ujrzał snop światła. Jak zeznał później Mullin, głos w jego głowie powiedział wówczas "to jest osoba, którą należy zabić". Nie czekając na kolejne znaki, mężczyzna wyjął schowany w kurtce nóż i zamordował duchownego.

Następną ofiarą Mullina był kolega ze szkolnej ławy, Jim Gianery, którego obarczał, że wciągnął go w nałóg narkotykowy, a tym samym złamał mu życie. Udał się pod znany mu z dawnych lat adres Jima, gdzie dowiedział się, że jego kolega przeprowadził się w inne miejsce.
25 stycznia 1973 r. Mullin zapukał do drzwi Gianery, po czym zamordował jego, a także jego żonę, która brała w tym czasie prysznic.
Potem wrócił pod stary adres kolegi (bojąc się, że kobieta która dała mu nowy adres kolegi doprowadzi do niego policję - i strzałami w głowę zamordował ją i dwójkę jej dzieci (4 i 9 lat)

Po dwóch tygodniach, na początku lutego 1973 r., Mullin dopuścił się kolejnej serii morderstw. Mężczyzna zabił czterech biwakujących w parku Redwoods nastolatków, bo przypomniał sobie, jak przed laty pomieszkując w lesie, został z niego wypędzony przez miejscowego strażnika...

Osiem dni później Herbert Mullin zaatakował po raz ostatni. Tego dnia miał usłyszeć w głowie głos swojego ojca nakazujący mu, by "niczego nie robił, dopóki kogoś nie zabije". Mężczyzna postanowił od razu zastosować się do wyimaginowanej rady i bez wysiadania z samochodu zabić pierwszą napotkaną na swojej drodze osobę. Był nią 72-letni Fred Perez, który pracował akurat we własnym ogródku.

ZATRZYMANIE
Sąsiadka zamordowanego Freda Pereza zdążyła zapisać numery rejestracyjne samochodu, którym poruszał się Mullin i bezzwłocznie zawiadomiła policję. Patrol zatrzymał go zaledwie kilka ulic od miejsca zbrodni. Herbert nie stawiał oporu, a w chwili, gdy otoczyła go policja, założył jedynie na głowę papierową torbę.





PROCES

Po przyznaniu się do winy Mullin opowiedział o głosach, które do niego przemawiały i wizjach, które "kazały" mu mordować. Winą za swoje czyny obarczał otoczenie, narkotyki, schizofrenię, a także swojego ojca, który rzekomo miał być seryjnym mordercą i telepatycznie zmuszać syna do popełniania zbrodni. Z jego rąk zginęło łącznie 13 osób, w tym trójka nieletnich.
Ustalenie poczytalności Mullina, było niezwykle ważnym elementem tego procesu. Gdyby uznano go za osobę niepoczytalną, zostałby umieszczony w zakładzie psychiatrycznym, a po czasie zapewne wypuszczono by go i czekałby go powrót do społeczeństwa.
Proces rozpoczął się 30 lipca 1973 roku przed sądem Santa Cruz, zakończył się w połowie września, a po 14 godzinach obrad ława przysięgłych jednogłośnie uznała go winnym zarzucanych mu czynów. Sąd skazał go na karę dożywotniego pozbawienia wolności, z możliwością ubiegania się o przedterminowe warunkowe zwolnienie najwcześniej w 2025 roku. Ośmiokrotnie odrzucono jednak wniosek o wcześniejsze zwolnienie.
Herbert William Mulin (na zdjęciu poniżej ma 74 lata) przebywał w więzieniu Mule Creek w Kalifornii. Podczas odbywania nie sprawiał żadnych problemów i uważany byłza wzorowego więźnia. Wolny czas spędzał głównie na malowaniu obrazów. Ukończył też specjalistyczne kursy z zakresu gotowania, architektury krajobrazu oraz filozofii tai-chi.



Zmarł 18.08.2022 roku.
Władimir Nikołajewicz Nikołajew urodził się 16 marca 1959 r. W ZSRR, w mieście Nowoczeboksarsk.



Jeszcze przed zabójstwami Nikołajew większość życia spędził w miejscach pozbawienia wolności z powodu kradzieży i rabunków . Pierwszy wyrok otrzymał w 1980 roku, po czym został skazany jeszcze dwukrotnie .
Przyjaciele wyrażali się o Nikołajewie jako nietowarzyskim, wycofanym alkoholiku i awanturniku . Nie pozostał długo wolny: dwa, trzy miesiące, ostatni raz siedem miesięcy.
Podczas tych siedmiu miesięcy wolności w 1997 roku Nikołajew zaczął zabijać. Pierwsze morderstwo, jak powiedział później Nikołajew, wydarzyło się przypadkowo: podczas pijackiej kłótni zabił pięścią kumpla od picia. Następnie Nikołajew, nie wiedząc, że towarzysz nie żyje, zabrał ciało do swojego domu, gdzie kilkoma uderzeniami w policzki i zimną wodą próbował ocucić przyjaciela. Zdając sobie sprawę, że znajomy nie żyje, zaczął go ćwiartować, aby pozbyć się zwłok. Wpadł wtedy na pomysł, by skosztować mięsa. Odciął kawałek z nogi, ugotował i spróbował. Nie podobało mu się to i usmażył kolejny kawałek, po czym go dokończył, twierdził też, że próbował mięsa z ziemniakami. Częścią mięsa poczęstował swojego przyjaciela. Ten ostatni przywiózł mięso do domu, a jego żona przygotowała pierogi , które według Nikołajewa jadła sama i karmiła dzieci... Nikołajew wymienił trochę mięsa na alkohol.
Drugie morderstwo Nikołajew popełnił już umyślnie. Zjadł też część zwłok innego towarzysza od libacji, a część sprzedał na targu.

Wkrótce Nikołajew został zdemaskowany: jego znajomy wraz z żoną przygotowywali pierogi z otrzymanej „ polędwicy saiga ” (jak to nazywał Nikołajew), którymi częstowali sąsiadów na werandzie. Tym, smak pierogów wydawał się podejrzany, postanowili zbadać mięso i pokazali lekarzowi dziwny produkt. Najprostsza analiza wykazała, że ​​mięso mielone zawiera ślady ludzkiej krwi...

Wkrótce Nikołajew został aresztowany pod zarzutem morderstw. - 2001 rok. Szybko przyznał się do zbrodni. Sąd Najwyższy Republiki Czuwaskiej w Czeboksarach skazał kanibala na śmierć . Następnie w 1999 roku egzekucję zastąpiła kara dożywocia, z czego Władimir był rad





sprawca odbywa karę w kolonii karnej nr 6 - Czarny Delfin .
Wcześniej Nikołajew był często przesłuchiwany w kolonii, ale ze względu na to, że zabójca zgodził się mówić tylko w zamian za nagrody w postaci papierosów i słodyczy - w końcu przesłuchań zaprzestano.
W 2006 roku w wywiadzie Nikołajew powiedział, że każdy dożywotni więzień powinien mieć wybór – odbyć dożywocie lub wybrać karę śmierci.
Sympatyczny morderca ze srebrnym zębem nadal żyje i odbywa karę. Jako jedyny umieszczony jest w izolatce nr 174...

Fanom takich tematów polecam filmik, gdzie pani Renata pięknym, aksamitnym głosem opowiada historię kanibala

Dziś "bohaterem" jest seryjny morderca zza zachodniej granicy - Fritz Honka.



Urodził się w 31 lipca 1935 r. w Lipsku. Imię dostał po ojcu. Był trzecim z dziesięciorga dzieci stolarza Fritza Honki i jego żony Else, która pracowała jako sprzątaczka. Troje jej dzieci zmarło przy porodzie.
Dzieciństwo Fritza nie należało do szczęśliwych, ojciec zmarł w 1946 r. z powodu nadużywania alkoholu i chorób wynikających z pobytu w nazistowskim obozie. Matka została uznana za "przytłoczoną zbyt wielką liczbą dzieci". Z tego powodu Honka dorastał w placówkach opiekuńczych. Urzędnicy uznali, że w domu dziecka będzie mu lepiej niż przy matce.
W latach 50-tych miał poważny wypadek drogowy. Jego nos został na trwale zmiażdżony. Jego lewa strona była zdeformowana. Po wypadku pozostał mu też tik nerwowy, przez który ciągle mrugał oczami.



Honka był drobnym, szczupłym mężczyzną o niewielkiej posturze i wzroście 168 cm (inne źródła podają 165 cm). Cierpiał na wadę wymowy, której się wstydził. Był bardzo zezowaty, co zdaniem biegłych również miało duży wpływ na jego samoocenę. Jedna z kobiet, z którą był w związku, prawdopodobnie fałszywie oskarżyła go o ojcostwo. Oba jego małżeństwa zakończyły się niepowodzeniem z powodu intensywnego picia alkoholu przez oboje partnerów, był ojcem dwóch synów, z którymi jednak kontaktu nie utrzymywał.





Wpływ na jego zachowanie mógł mieć też pobyt w obozie koncentracyjnym dla młodzieży. Honka, mimo że był alkoholikiem, dbał o porządek i czystość, lubił też występować w czarnym mundurze i nazywał siebie "Generałem". Gdy pracował jako nocny stróż, zakładał na służbie czarny uniform podobny do munduru kolejarskiego.
Po drugim rozwodzie Honce nie udawało się nawiązywać dłuższych relacji z kobietami ze względu na jego problemy z alkoholem. Za seks płacił prostytutkom, które spotykał głównie w barach w okolicy ulicy Reeperbahn, która znajduje się w centrum St. Pauli, nazywaną też Dzielnicą Czerwonych Latarni. Ta część miasta słynęła z ze swoich domów publicznych.
Kiedy z Reeperbahn zaczęły znikać kobiety, przez długi czas nie spowodowało to reakcji policji. Ostatecznie prostytutki często uciekały od alfonsów. Inne zmieniały swoje rewiry, a część wyjeżdżała za granicę zacząć nowe życie. Rzadko też ktoś zgłaszał ich zaginięcie. W latach 70. najczęściej były to kobiety, które wcześniej zerwały więzi rodzinne.

OFIARY Honki:

Gertraud Bräuer miała 42 lata, była fryzjerką i czasami dorabiała jako prostytutka. Została zamordowana prawdopodobnie w grudniu 1970 r.
Bräuer została zwabiona do mieszkania Honki przez jego przyjaciółkę, Annie Wachtmeister. Mężczyzna zażądała od nich seksu w trójkącie. Kiedy Bräuer odmówiła, Honka ją zabił. Był wtedy mocno pijany. Ciało swojej ofiary poćwiartował. Głowę, piersi, ręce i jedna nogę Bräuer znaleziono 2 listopada 1971 r. w pobliżu mieszkania zabójcy na złomowisku. Po odnalezieniu głowy, biuro koronera zrekonstruowało oryginalne rysy twarzy w celu identyfikacji ofiary. Tors Bräuer został natomiast odnaleziony wiele lat później w mieszkaniu Honki na poddaszu przy Zeisstrasse. Zabójca okazał się bowiem tak leniwy, że po wyrzuceniu części poćwiartowanego ciała, uznał, że jego resztę ukryje na poddaszu i będzie je okładać... kostkami zapachowymi. Druga kobieta była nieprzytomna w czasie, gdy Honka zabił jej koleżankę.

Jego drugą ofiarą była Anna Beuschel (54 l.), gospodyni domowa i prostytutka, zamordowana w 1974 r. Honka spotkał ją w pubie Zum Goldenen Handschuh (Pod Złotą Rękawiczką). Zabrał ją do swojego mieszkania w stanie upojenia alkoholowego i udusił, ponieważ według niego "leżała tam jak deska". Jej ciało po zbrodni zostało okaleczone, a szczątki ukryte na strychu.

Prostytutka Frieda "Rita" Roblick (57 l.), została zamordowana w grudniu 1974 r., kiedy Honka odkrył, że ukradła mu 200 marek, chociaż zapłacił jej już tyle samo za seks. Była jego trzecią ofiarą.

Ruth Schult (52 l), także prostytutka, została zamordowana w 1975 r. Schult, również przychodziła do pubu Pod Złotą Rękawiczką i zamieszkała z Honką. W dniu zbrodni doszło między nimi do kłótni. Kobieta została ogłuszona uderzeniem w głowę butelką, a następnie uduszona damską pończochą. W raporcie z autopsji odnotowano, że Honka pastwił się nad jej ciałem. Pociął je tak, by utrudnić identyfikację. Odciął jej nos i uszy. Powiedział później o pozbyciu się ciała Ruth: było po prostu zbyt ciężkie. Kiedy próbowałem usunąć ciało, potknąłem się na klatce schodowej i upadłem.. Wrócił więc z ciałem do mieszkania.

Honka szukał swoich ofiar w dzielnicy St. Pauli w późnych godzinach nocnych. Jego żerowiskiem był w pub Pod Złotą Rękawiczką. Było to miejsce spotkań społecznych wyrzutków i starszych prostytutek. Według samego Honki pracującego wtedy jako nocny stróż, chodził tam, aby "rozmawiać z ludźmi". A le według opinii biegłych sądowych, Honka w pubie szukał osób, z którymi mógł uprawiać "seks zgodnie ze swoimi fantazjami o władzy". Jego preferencje obejmowały pijane, upadłe kobiety, wobec których pełnił rolę nadrzędnego strażnika. Jedna z wersji śledztwa zakładała, że tę rolę odgrywał w mundurze esesmana. Do swojego mieszkania często zapraszał kobiety, które miały w wyraźne braki w uzębieniu.
Zamordował 4 kobiety, Ze względu na swoje lenistwo, przechowywał zwłoki kobiet w mieszkaniu, w beczkach z alkoholem. Gdy sąsiedzi narzekali na odór wydobywający się z jego domu, ten pryskał wszystkie pomieszczenia tanimi dezodorantami.

ZATRZYMANIE, KARA:

17 lipca 1975 roku w domu Honki wybuchł pożar. Po ugaszeniu domu strażacy znaleźli w nim szczątki kobiet. Sam Honka w czasie pożaru pracował na nocnej zmianie jako strażnik. Gdy tylko wrócił do domu, został aresztowany. Podczas przesłuchania przyznał się do wszystkich morderstw.
W dniu 20 grudnia 1976 r. Honka został skazany na łączną karę 15 lat pozbawienia wolności za jedno morderstwo i trzy zabójstwa popełnione w stanie ograniczonej poczytalności; nakazano również umieszczenie go w szpitalu psychiatrycznym po odbyciu kary.
Sąd uznał, że sprawca był "mniej winny", ponieważ można było rozpoznać u niego "poważne zaburzenia psychiczne o cechach patologicznych".

Po odbyciu kary Honka trafił do szpitala psychiatrycznego, skąd został zwolniony w 1993 r. Hamburska obrończyni Alma Diepoldt uzyskała dla niego zmianę nazwiska. Jako Peter Jensen (tak nazywał się jeden z jego bliskich krewnych) spędził ostatnie lata życia w domu spokojnej starości w Scharbeutz, gdzie nikt nie znał jego prawdziwej tożsamości. Zmarł 19 października 1998 r. Miał wtedy 63-lata. Do jego śmierci przyczyniła się prawdopodobnie choroba alkoholowa.

DOM Honki:







Polecam Wam serdecznie film z 2019 roku - Złora rękawiczka.
Fritz Honka to przerażająco wiarygodny Jonas Dassler - nie wiem, jak go ucharakteryzowali, ale śnił mi się po nocach..





Reżyser nie daje widzowi taryfy ulgowej. Ekranowa przemoc zostaje ukazana w sposób skrajnie realistyczny, czynione przez Honkę zło jest przerażająco realne! Film jest właściwie wstrętny, brudny, a postać ohydna.
Myślę, ze kto nie widział - powinien, w ramach bycia Sadolem 😎
Znając Wasze preferencje temat powinien wzbudzić aplauz

A na poważnie... Jest to informacja o nigdy nie schwytanym, seryjnym mordercy gejów z Łodzi (nota bene - moje miasto).

Do tych makabrycznych zbrodni doszło u schyłku poprzedniej ery. W całym kraju można było odczuć nadejście zmiany ustroju. Nie inaczej było na ulicach przemysłowej Łodzi. Ludzie, którzy przez lata byli tłamszeni zgodnie z obowiązującym ustrojem, mieli już dość ukrywania swojej tożsamości i zaczynali domagać się wolności. Przez kraj przetaczały się strajki, a w dużych miastach pojawiły się nawet pikiety homoseksualistów. Rzecz nie do pomyślenia we wcześniejszych czasach...
W Łodzi do takich demonstracji doszło w centrum miasta. Osoby homoseksualne pojawiały się w rejonie: Dworca Łódź Fabryczna, parku Moniuszki, placu Dąbrowskiego, a także Domu Aktora z popularną niegdyś restauracją "Orfeusz". Ten obszar był miejscem kontaktowym, gdzie spotykali się miejscowi homoseksualiści, poszukując relacji z osobami tej samej orientacji.

Zabójca zaatakował po raz pierwszy we wrześniu w 1988 r.
Ofiarą był rencista Stefan W., który dorabiał handlem na Węgrzech. Do morderstwa doszło w domu ofiary, gdzie rencista zaprosił na randkę przyszłego mordercę. Jak ustalono podczas śledztwa, Stefan W. był duszony, pchnięty nożem w klatkę piersiową, otrzymał też kilka niegroźnych ran ciętych. Na koniec zwłoki zostały przygniecione meblościanką. Sprawca zabrał swojej ofierze magnetowid, aparat fotograficzny, dwa sygnety. Policję powiadomiła sąsiadka denata, którą zaniepokoił smród rozkładającego się ciała na klatce schodowej.

Drugą ofiarą zabójcy był Jacek C. przewodnik PTTK. Napastnik zaatakował go w jego mieszkaniu podczas randki w lipcu 1989 r. Przewodnik został uduszony ścierką kuchenną, wepchniętą głęboko w usta. Funkcjonariusze zastali zwłoki z rękami związanymi sznurkiem pakowym. Nogi miał skrępowane paskiem od spodni. Tym razem bandyta ukradł telewizor i pieniądze. Ofiara nie miała nic więcej cennego w domu. Większość pieniędzy przewodnik przeznaczał na zakup książek.

Kolejnym na liście zbrodni znalazł się Bogdan J., aktor teatralny. Zginął od ciosów ostrym narzędziem. Było to w listopadzie 1989 r. Liczne rany kłute były zadawane z taką wściekłością, że nóż przebił ciało mężczyzny na wylot. Schemat działania mordercy był taki sam jak wcześniej: towarzyszył mu alkohol, seks i na końcu kradzież. Tym razem sprawca zabrał magnetowid, kasety VHS, lornetkę, książeczki oszczędnościowe oraz złoty sygnet. Zginęło też kilkaset dolarów.

Śledczy mieli niełatwy orzech do zgryzienia. Morderca otrzymał pseudonim "z pikiety" – odnosiło się to do protestów homoseksualistów. Śledztwo trwało, gdy seryjny zabójca zaatakował ponownie — tym razem w lutym 1990 r. Zabił Andrzeja S. rencistę chorego na schizofrenię. Zadał mu liczne rany kłute nożem kuchennym ofiary. Zabrał telewizor, ubrania i pieniądze.

Kolejne zabójstwo nastąpiło w lipcu tego samego roku (1990). Tym razem ofiarą był Jakub M., rolnik. Został uduszony w lesie. Rolnik mieszkał z rodzicami, dlatego uprawiali miłość na łonie natury, gdzie mogli się czuć niczym nieskrępowani. Po wszystkim morderca zamaskował zwłoki ściółką leśną. On jako jedyny nie zginął w odróżnieniu od pozostałych ofiar w mieszkaniu. Policja już wtedy zauważyła też pewną prawidłowość: do wszystkich zabójstw doszło w miesiącach, które w swojej nazwie miały literę L...

W lutym 1992 r. zginął Jan D., właściciel smażalni ryb. Denat głowę miał obwiązaną przewodem elektrycznym, złamany nos, a zmarł na skutek urazów czaszki. Zwłoki zostały przykryte poduszkami i kołdrą. By zatrzeć ślady, morderca próbował bezskutecznie je podpalić. Zabrał magnetowid i notes z adresami, numerami telefonów i terminami spotkań. Ostatnią ofiarą był Kazimierz K. emeryt. Zginął w lipcu 1993 r. Zabójca zadał mu ciosy w głowę tępym narzędziem, emeryt miał też złamany nos, rozerwane nozdrza oraz naderwane ucho. Na ciele znaleziono liczne siniaki i otarcia. Zgon denata nastąpił przez uduszenie. Morderca zabrał radiomagnetofon, skórzaną odzież oraz nóż z kuchni.

Zanim zbrodnie nabrały charakteru serii, funkcjonariusze nie przykładali szczególnej uwagi do zabójstw w "wyklętym" środowisku gejów. Niektórzy nawet uznawali te zgony za usprawiedliwione, miały być "dopustem bożym" za życie wbrew "naturze"

Co ustalili śledczy?
Ponoć morderca posługiwał się imieniem "Roman". Gdy zabił po raz pierwszy, mógł mieć około 20 lat. Świadkowie zeznali, że widzieli mężczyznę krępej budowy ciała, był blondynem, z lekko falującymi blond włosami, o urodzie — jak to określali — łagodnej, wzrostu około 175-180 cm. Miał mieć też tatuaże w stylu więziennym – litery na lewej dłoni, kropki na grdyce i przy lewym oku. Według więziennego slangu, to znaki alkoholika, grypsera i skazańca, któremu nie zależy na wolności. Naoczny świadek, zamieszany w sprawę ostatniej zbrodni, który odbył stosunek seksualny z "Romanem" i przeżył, po kilku miesiącach zmarł na AIDS. Wcześniej zeznał, że "Roman" dużo opowiedział mu o sobie. Był rozgoryczony życiem. Miał być zgw🤬cony w poprawczaku w wieku 15 lat, sprawcą był jego wychowawca. Jako dorosły pracował w przemyśle włókienniczym, mieszkał z matką. Jego życie było beznadziejne — tak opowiadał o sobie.



Postępowanie trwało, setki osób składały zeznania, ale śledztwo nie przynosiło rezultatu. W końcu sprawa zabójstw w Łodzi została umorzona.
W rozwiązaniu zagadki nie pomagało nastawienie środowiska homoseksualnego do mundurowych, które od czasów PRL nie chciało współpracować z policją. A tajemniczy Roman? Rozpłynął się bez śladu...
Jeśli był chory na AIDS przed 1996 r., to ludzie zarażeni przez niego mieli niewielkie szanse na przeżycie choroby. Policja otrzymała kilka donosów, które miały doprowadzić do wykrycia mordercy. Był to jednak ślepy zaułek. Żaden sygnał się nie potwierdził. Sprawdzono dziesiątki tropów, przesłuchano setki gejów. Śledztwo stanęło w martwym punkcie, aż w końcu zostało umorzone.

Dlatego najbardziej prawdopodobna hipoteza zakłada, że seryjny morderca gejów od dawna nie żyje. Inna mówi, że na stałe opuścił terytorium Polski, lub przebywa w zakładzie karnym za morderstwo innego rodzaju.
W 2023 r. przedawniło się ostatnie morderstwo, którego miał dokonał "morderca z pikiety".

Żródło:
A.Lorenc "Morderca z pikiety", kronikidziejow.pl
Z okazji opuszczenia tego padołu przez jednego mordercę-pedofila przedstawię krótko sylwetkę kolegi po fachu, można by rzec, bo seryjnego mordercę i pedofila - Henryka Kukułę,

Henryk Kukuła (58 l.) nazywany też monstrum z Chorzowa to gw🤬ciciel i zabójca dzieci, jeden z najgorszych zwyrodnialców, jakich znała Polska. Pierwszą ofiarę zabił, gdy miał 14 lat. Lata spędzone w zakładzie wychowawczym a później karnym niczego go nie nauczyły.

Ponoć od dziecka sprawiał problemy wychowawcze. Był agresywny wobec rówieśników. Według relacji matki, gdy Kukuła był dzieckiem, uderzył głową o stół. Kobieta nie zabrała go do szpitala, a źle zaleczony uraz mógł powodować u chłopca napady agresji. Leczył się w poradni zdrowia psychicznego, jednak matka pozwoliła mu odstawić przepisane leki.

Pierwszy raz zabił, gdy miał 14 lat. Był rok 1980, gdy w Chorzowie dopadł młodszą koleżankę Karinę S. 5-letnia dziewczynka nie miała szans w starciu z bestią: znaleziono ją martwą w piwnicy, miała rozerwaną pochwę.
Kukuła trafił do ośrodka wychowawczego w Krupskim Młynie, ale i tam dała o sobie znać jego natura psychopaty.

10 stycznia 1984 roku Henryk Kukuła zakatował na śmierć syna jednego z wychowawców – 9-letniego Radka Zrobił to będąc jeszcze niepełnoletnim. Dziecku, z zadanych ciosów, pękł m. in. przedsionek serca. Po bójce Kukuła miał pójść obierać ziemniaki…
Za tę zbrodnię Monstrum z Chorzowa trafiło do więzienia. Jednak zamiast 15 zasądzonych lat, pobyt za kratkami trwał dużo krócej. Najpierw, na mocy amnestii wyrok został skrócony, a następnie sąd postanowił warunkowo wypuścić go na wolność. Tam Kukuła wytrzymał trzy miesiące zanim zabił po raz kolejny.

W lipcu 1990 r. w Rudzie Śląskiej seryjny morderca zgw🤬cił i zamordował dwóch chłopców Roberta (7l.) i Radka (5 l.). Jednego z nich zabił, wpychając mu dłoń do gardła, drugiego udusił paskiem. Tym razem trafił za kratki na dłużej. Skazano go na 25 lat więzienia, do których doliczono mu jeszcze kilka lat ze starego wyroku, a następnie rok za atak na strażnika.

Kary odbył i dziś mógłby chodzić po wolności, ale na szczęście dla nas, po tej stronie muru - został objęty ustawą o bestiach i trafił do Gostynina - 2020rok.

A to zdjęcie jegomościa z Rejestru Sprawców Przestępstw Seksualnych.:



Najlepszy komentarz    
RozjebieCiMatke • 2025-01-13, 21:41
Dobry wieczór
Czytałem kiedyś artykuł dziennikarza śledczego z okolic Piotrkowa Trybunalskiego (teren łowiecki i bytowania Trynkiewicza), że Trynio właśnie część morderstw wziął na siebie w zamian za pewną sumę pieniędzy i dobre warunki w więzieniu(między innymi ochronę i bezpieczną dla niego cele), a morderstw tych dokonał chyba syn miejscowego polityka czy biznesmena. Badała ten trop policja, ale odgórnie dostali nakaz zaprzestania kierowania śledztwa w tą stronę i obcięte fundusze, bo trzeba było szybko uspokoić społeczeństwo, a przecież winny już się znalazł. Nie pamiętam dokładnie jakie dowody przestawił autor, a nie mogę znaleźć tego artykułu. Napisałem to tylko jako ciekawostkę.
Adrzej Ś. został skazany za 20 gw🤬tów, choć przyznał się w śledztwie do 95 napaści na kobiety, a w swoim pamiętniku opisał 96. Działał we Wrocławiu. Na mapie miasta zaznaczał miejsca, w których planował kolejny atak. Skrupulatnie zapisywał informacje o swoich ofiarach, którym wiązał ręce, a po gw🤬cie kazał liczyć do stu, by zyskać czas na ucieczkę z miejsca zdarzenia. Notował wiek, kolor włosów, imię, adres, wszystko, co zdołał ustalić w momencie napaści.
Pamiętnik gw🤬ciciela policjanci znaleźli w jego mieszkaniu, kiedy w końcu udało się namierzyć i złapać Andrzeja Ś. Wśród wielu zapisków mężczyzny był i taki, że będzie gw🤬cił dziewczynki od 12. roku życia i kobiety do 50. „Bóg zwalnia mnie z grzechu gw🤬tu na kobiecie. W czasie pokoju mogę gw🤬cić kobiety. Ale w czasie wojny mogę gw🤬cić i zabijać. W czasie wojny nie zabijam kobiet, ale mogę zabijać mężczyzn” – zanotował. Policjantom Andrzej Ś. miał powiedzieć, że kiedy zostanie wypuszczony z więzienia, nie będzie już gw🤬cił. Będzie zabijał.

Andrzej Ś. na wolność może wyjść w 2025 r.
Na razie odsiaduje wyrok 15 lat – sąd skazał go na najwyższy wymiar kary za gw🤬ty (sic!)

Można się zastanawiać, czy nie powinien on trafić do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie.?
Trafiają tam przestępcy, którzy odsiedzieli zasądzony wyrok, ale na wolności stanowić będą zagrożenie...

A oto zdjęcie owego pana z RSPS (Rejestr Sprawców Przestępstw Seksualnych):



Żródło: wiki ; polityka.pl
Najlepszy komentarz    
Andrzejas • 2025-01-09, 20:36
No jak najwyższy wymiar kary?
15 lat maksymalnie jest za gw🤬t.
Skazany został za 20 gw🤬tów.
15 x 20 = 300
Typ powinien dostać 300 lat odsiadki.

Przyznał się do 95 pod przysięgą, więc sąd przymknął oko na 75 gw🤬tów.
Wszyscy zatem na sali sadowej, razem z Andrzejem, powinni dostać wyroki za umniejszanie winy na korzyść sprawcy.
Według obliczeń zaś, Andrzej powinien dostać 15 x 95 = 1425 lat pierdla.

No dlatego was, rodacy, szczerze nienawidzę. Na przedstawicieli władzy powybieraliście kretynów, którzy nawet tabliczki mnożenia nie potrafią, a jeszcze macie czelność mnie strofować...

Oznaczenia wiekowe materiałów są zgodne z wytycznymi Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji

 Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na ukrycie oznaczeń wiekowych materiałów zamieszczonych na stronie
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na 12 miesięcy. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem