#mordercy
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Byli żołnierze podziemia niepodległościowego i ich rodziny skierują do prokuratury zawiadomienie w sprawie wypowiedzi byłej posłanki SLD Joanny Senyszyn. W TVN24 powiedziała, że Żołnierze Wyklęci dopuszczali się zbrodni na ludności cywilnej.
Kontrowersyjna wypowiedź padła 2 marca, nazajutrz po Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych. – Ci żołnierze zabili tylko tysiąc radzieckich żołnierzy, a 30 tysięcy Polaków, w tym kobiety i dzieci. Gwałcili je, mordowali, rabowali. Występowali na przykład przeciwko bardzo wielu, np. rozdawnictwu ziemi w ramach reformy – mówiła na antenie TVN 24 Senyszyn. Zaatakowała zwłaszcza działającego na Podhalu Józefa Kurasia, pseud. Ogień. Jej zdaniem dopuszczał się on „zbrodni przeciwko ludzkości".
Dzień wcześniej pisała na Twitterze: „Wreszcie marzec, miesiąc wiosny. Radosny nastrój psuje tylko dzisiejszy dzień" oraz „trzeba pamiętać także o pomordowanych przez żołnierzy wyklętych, czyli o ich ofiarach. Historii się nie oszuka".
– Słowa pani Senyszyn to skandal, potwarz i zniesławienie. Nie zgadzamy się na opluwanie naszego polskiego wojska, które walczyło o wolny kraj. Pani Senyszyn reprezentuje stronę, która represjonowała i mordowała naszych żołnierzy – komentuje Tadeusz M. Płużański, prezesem Fundacji „Łączka" i syn więźnia stalinowskiego prof. Tadeusza Płużańskiego.
dalsza część artykułu w źródle
rp.pl/artykul/10,1184753-Senyszyn-odpowie-za-slowa-o-Zolnierzach-Wykletych.html
1. Mamy wolność słowa, więc każdy obywatel może powiedzieć co chce.
2. Jeśli komuś się słowa obywatela nie spodobają, może dochodzić swoich praw przed sądem.
3. Tak prawdopodobnie będzie w tym przypadku, więc z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg sprawy.
4. Swoją drogą trzeba mieć tupet i brak przyzwoitości, żeby za nazywanie bandziorów bandziorami podawać kogoś do sądu. No, ale czego można się spodziewać po potomkach i mentalnych spadkobiercach bandziorów?
"Tragedia Górnośląska" obejmuje nie tylko epizod obozu "Zgoda", lecz także szereg aktów terroru wobec cywilnych mieszkańców Górnego Śląska. Niestety działacze Ruchu Autonomii Śląska obarczając Polaków winą za zbrodnie, zadają kłam historii, w której odpowiedzialność ponosił radziecki okupant.
Złego licho nie bierze - trudno zliczyć, jak wiele razy Josef Mengele sam bliski był utraty życia, zanim dorobił się wiele mówiącego przydomku "Anioł Śmierci". Był nazistą, najwyżej postawionym lekarzem w hitlerowskiej hierarchii. Pozwalano mu na wszystko. Doktor Mengele prowadził eksperymenty na więźniach niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Zabił ogromną liczbę Żydów, Romów i wszystkich innych, którzy w jego ocenie "nie byli perspektywiczni". Wyróżniające się osoby torturował, a wszystko w imię specyficznie pojmowanej medycyny.
Jane Toppan
Zabić więcej ludzi niż ktokolwiek inny w historii - niezły cel dla pielęgniarki, prawda? Trzydzieści jeden trupów to, co prawda, żaden rekord, ale i tak sporo. Zwłaszcza jak na filigranową dwudziestokilkulatkę. W rzeczywistości jednak ofiar Jane Toppan mogło być kilkakrotnie więcej - przyznała się "jedynie" do wspomnianych trzydziestu jeden. Działała zwykle w ten sam sposób, tj. podając pacjentom zbyt duże dawki morfiny i atropiny. Wpadła w dość typowy dla lekarzy-morderców sposób. Postanowiła uśmiercić pacjenta, którego była jedyną opiekunką. Fakt, przypadkowa śmierć mogła się wydarzyć, ale żeby od razu umarły też dwie z trzech córek pacjenta, którym zajmowała się Toppen? To właśnie ostatnia córka skierowała śledczych na właściwy trop i doprowadziła do skazania Jane Toppen. Pielęgniarka resztę życia spędziła w szpitalu dla obłąkanych.
Michael Swango
Dlaczego ludzie decydują się zostać lekarzami? Z woli pomagania innym? Większość - zapewne tak. Innym przyświecają dobre zarobki, a jeszcze inni... opętani są chorobami psychicznymi, które sprawiają, że ciągnie ich do ludzkich nieszczęść. Przedstawicielem tej ostatniej kategorii "lekarzy" jest Michael Swango, obecnie odsiadujący wyrok w więzieniu na Florydzie. Amerykanin nie okazał się najlepszym ambasadorem Stanów Zjednoczonych. Podczas pracy w Afryce zdołał śmiertelnie otruć nie tylko kilkudziesięciu pacjentów, ale też swoich własnych kolegów. A dlaczego wcześniej chciał zostać kierowcą karetki? Jak sam przyznał dlatego, że lubił krew i wypadki. Że też nikogo to nie zastanowiło...
John Bodkin Adams
Kiedy jakikolwiek początkujący przedsiębiorca przyjdzie do starszego i bardziej doświadczonego kolegi po fachu, musi usłyszeć sakramentalne pytanie: "jaki masz model biznesowy?". Trudno powiedzieć, czy John Bodkin Adams kiedykolwiek odpowiedział, grunt jednak, że jego model sprawdził się w ponad stu sześćdziesięciu przypadkach. Nakłaniał mianowicie swoich podstarzałych pacjentów do uwzględnienia go w testamencie, a następnie wysyłał ich na tamten świat z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Istnieje jednak podejrzenie, że brytyjski lekarz wcale nie był tak zły, jak go malowano. Możliwe bowiem, że duża liczba rzekomych morderstw, za których popełnienie nigdy jednak Adamsa nie skazano, była w rzeczywistości eutanazją na życzenie pacjenta.
Dorothea Waddingham
Kolejna dobra siostra miłosierdzia miała podobne zamiary co wspomniany wyżej John Bodkin Adams. Z tym że żyła nieco wcześniej i nie miała najwyraźniej wystarczająco czasu, by dokładnie zaplanować strategię (tudzież model biznesowy). Podobnie jak Adams, Dorothea Waddingham w cudowny sposób trafiała do testamentów umierających ludzi. Rewanż za okazaną za życia dobroć? Nic z tych rzeczy, bo oprócz oddania całego majątku siostrze Waddingham, w testamencie kobiety, która pośmiertnie pogrążyła pielęgniarkę, znalazły się zapisy m.in. żądające nieinformowania rodziny o śmierci czy natychmiastowego spalenia zwłok. Aby możliwa była kremacja, potrzebna była opinia dwóch lekarzy. I to właśnie drugi z nich nabrał słusznych podejrzeń, kończąc karierę pazernej pielęgniarki.
H. H. Holmes
Doktor Holmes to postać szczególna w historii Ameryki - był to wszak pierwszy seryjny morderca w Stanach Zjednoczonych. Zaczął zresztą niewinnie, bo od posiadania trzech żon jednocześnie, co już samo w sobie było karkołomne. Żadna z nich nie wiedziała o pozostałych, ale H. H. Holmesowi było mało. Za wyłudzone pieniądze stworzył hotel. Zatrudnił kilku pracowników i zażądał od nich, by wykupili polisy na życie, których beneficjentem miał być... A jakżeby inaczej, on sam. W czasie, w którym Holmes nie uśmiercał swoich podwładnych, miał w zwyczaju wykradanie ciał z kostnicy, aranżowanie wypadków z ich udziałem i inkasowanie wypłat ze sfałszowanych umów ubezpieczeniowych.
H. H. Holmes był niebywale pomysłowy, ale również pechowy. W 1897 roku skazano go na powieszenie, ale coś poszło nie tak. Jego kark, który miał się złamać w momencie egzekucji, natychmiast uśmiercając klienta, przetrzymał zetknięcie ze sznurem. Holmes dusił się więc przez 15-20 minut, zanim ostatecznie rozstał się z ziemią.
Beverly Allitt
Jedno trzeba Beverly Allitt przyznać - z całą pewnością nie mordowała dla zysku. Dlaczego? Dlatego, że jej ofiarami padały dzieci. Działo się to zresztą w niezbyt odległych czasach - na początku lat 90. XX wieku - a więc już wtedy, kiedy firmy ubezpieczeniowe gotowe były stanąć na głowie, byle wydusić od klienta składki, nie dając mu nic w zamian. Jak ustalili biegli psychiatrzy, Beverly Allitt, pielęgniarka z Anglii, zabijała po to, by zwrócić na siebie uwagę. Dzieciom, którymi miała się zajmować, podawała śmiertelne w skutkach dawki insuliny. Wtłaczała też powietrze w żyły swoich ofiar, nie dając im najmniejszych szans na przeżycie. Za swoje niewątpliwe osiągnięcia na polu medycyny nagrodzona została trzynastokrotnym wyrokiem śmierci.
Arnfinn Nesset
My zastanawiamy się nad przypadkiem Trynkiewicza, pedofila i mordercy, który lada dzień wyjść ma na wolność i mordować. Tymczasem Norwegowie bez cienia wątpliwości wierzą w resocjalizację. Za zabicie 22 pacjentów środkiem zwiotczającym mięśnie pielęgniarz Arnfinn Nesset został skazany na 21 lat pozbawienia wolności. To najwyższy wymiar kary w norweskim prawodawstwie. Na dodatek Nesset wyszedł z więzienia już po dwunastu latach i żyje pośród nas. Z nowym nazwiskiem, ale czy z innym hobby?
Harold Shipman
Biznes to biznes - to stara zasada, od której niestety nie ma wyjątków. A przynajmniej Harold Shipman nie był wyjątkiem. Oficjalnie uśmiercił piętnaścioro pacjentów. W rzeczywistości mogło ich być nawet dwie setki więcej, a motywem przewodnim działania były jak zwykle pieniądze. Doktor Shipman sumiennie pracował na swoją emeryturę - zabijał pacjentów, pilnował, by ich ciała zostały skremowane, a dowody otrucia zatarte. Fałszował testamenty, przypisując sobie ogromne sumy - zapewne w podzięce za troskliwą opiekę. Podejrzenia, które doprowadziły ostatecznie do demaskacji mordercy, pojawiły się, gdy Shipman zapisał sobie wyjątkowo pokaźny spadek, jednocześnie wydziedziczając całą rodzinę zmarłego. Tego nawet dla brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości było zbyt wiele.
Znalezione w Internecie
Damien (Film: Omen)
Chyba najbardziej znany, jednocześnie najbardziej przerażający chłopiec w historii kina. Damien, jest wcieleniem samego Antychrysta, morduje bez skrupułów każdego kto stanie mu na drodze. Jego przeznaczeniem jest rozpocząć koniec świata.
Charakterystyczne cechy:
- trójkołowy rowerek
- znamie "666" na głowie
Regan McNeil (Egzorcysta)
Niewinna dziewczynka nawiedzona przez Szatana. Przedstawiona w filmie jak stereotypowa opętana osoba. Atakuje wszystkich którzy starają się jej pomóc zaczynając od matki, lekarzy czy księdza. Ma na imię Regan
Charakterystyczne cechy:
- wymiotuje zieloną mazią
- nie posiada źrenic, jedynie białe gałki oczne
- lewitacja
- ponadnaturalna siła jak na dziecko w jej wieku
Dziecko Rosemary (Film: Dziecko Rosemary)
Nienarodzone jeszcze dziecko Rosemary Woodhouse jeszcze przed narodzinami narobiło zamiesznia. Płód okazuje się dzieckiem szatana i jest przyczyną śmierci niejednej osoby oraz niesamowitego zamieszania.
Cechy charakterystyczne:
- brak
Dziecko Zombie (Film: Martwica mózgu)
Dziecko które jest zombie i posiada wszystkie jego charakterystyczne cechy. Objawy bycia żywym trupem w filmie Pitera Jacksona pojawiają się po ugryzieniu przez zwierzę zwane małposzczurem. Mały brzdąc a powoduje wielki rozlew krwi i jest dość niesforny.
Cechy charakterystyczne:
- wózeczek z drutem kolczastym
- gryzie
- jest martwe
Dzieci kukurydzy (Film: Dzieci Kukurydzy)
Tym razem nie jedno a grupa dzieci. Cała wioska niepełnoletnich dzieciaków, którzy mordują wszystkich dorosłych pojawiających się na ich terytorium miasteczka którym zarządzają. Wymordowali również wcześniej wszystkich dorosłych, mieszkańców miasta. W tym swoich własnych rodziców.
Cechy charakterystyczne:
- orgie
- pole kukurydzy
Źródło: dogorybrzuchem
program o mordercach, pedofilach którzy mają wyjść na wolność, problem w tym że otwarcie mówią o tym że będą dalej rozrabiać
Pan Max jak zwykle mówi jak jest
Podczas piątkowego meczu z Polską ukraińscy kibice planują, w ramach protestu wobec działań FIFA, "patriotyczną" demonstrację - informuje dziennik "Siegodnia". Fani zamierzają przynieść na to spotkanie dużo czerwono-czarnych flag, które symbolizują zbrodniczą UPA, odpowiedzialną za rzezie Polaków podczas II wojny światowej.
Początkowo mecz w Charkowie miał odbyć się przy pustych trybunach. Taką karę oraz grzywnę w wysokości 45 tys. franków szwajcarskich i zakaz rozgrywania spotkań el. MŚ 2018 we Lwowie FIFA nałożyła za zachowanie ukraińskich kibiców podczas wrześniowego meczu z San Marino. Fani mieli rozwiesić flagi o rasistowskiej treści a także naśladować odgłosy małp, kiedy przy piłce był reprezentant gospodarzy Edmar.
Ostatecznie światowa federacja zmieniła zdanie i kibice będą mogli obejrzeć mecz z Polakami. Działania FIFA wywołały jednak wściekłość wśród ukraińskich fanów, którzy planują w piątkowy wieczór urządzić demonstrację swoiście pojmowanego "patriotyzmu".
Jak informuje dziennik "Siegodnia", dominującymi barwami podczas pojedynku z Polakami mogą być nie niebiesko-żółte Ukrainy, ale czerwono-czarne. Takie kolory nosiły sztandary UPA - organizacji odpowiedzialnej za ludobójstwo Polaków na Kresach Wschodnich podczas II wojny światowej. Tymczasem dla niektórych Ukraińców, takie postaci jak Stepan Bandera czy Roman Szuchewycz czczone są jako narodowi bohaterzy...
- Wierzymy w nasze patriotyczne symbole i zamierzamy pokazać FIFA, że ukraińscy kibice nie porzucą swoich idei - powiedział gazecie jeden z przywódców fanów z Charkowa.
Podobnie do fanów zareagowali również działacze Karpat Lwów, którzy na oficjalnej stronie klubu ogłosili, że od przyszłego sezonu jego oficjalnymi barwami w miejsce dotychczasowych zielono-białych staną się czerwono-czarne.
Ode mnie parę słów... Te symbole powinny być w jednym worze ze swastyką, sierpem i młotem! A taki gest jest chamskim policzkiem dla NAS POLAKÓW! Pluję na ich czarno-czerwone ścierwo.
Cześć poległym na Wołyniu, pokój ich duszom!
Rocznie w Polsce popełnianych jest od 1000 do 1200 zabójstw. Co dziesiąte pozostaje niewykryte
Tego widoku pan Mieczysław, pracownik Żeglugi Krakowskiej, nie zapomni do końca życia. Tym bardziej że to, co znalazł, mogło należeć do jego córki...
A zaczęło się od kłopotów z napędem wiślanej barki - posłuszeństwa odmówiła jedna ze śrub. Coś uniemożliwiło jej obracanie się.
- Strasznie śmierdziało - opowiadał policjantom. - Myślałem, że to jakaś szmata. Spróbowałem ją wyciągnąć i wtedy zobaczyłem, że to... ludzka skóra.
Był styczeń 1999 r. Dwa miesiące wcześniej matka Katarzyny Z., 23-letniej studentki psychologii UJ, zgłosiła zaginięcie córki. Policja podeszła do sprawy rutynowo, licząc, że dziewczyna wróci do domu. Nie wróciła. Zdjęta z barki skóra należała właśnie do niej. Patolodzy nie kryli szoku. Skóra została wypreparowana, tak by można ją było na siebie włożyć.
Policjanci rozpoczęli poszukiwania mordercy. Bez skutku - po dwóch latach prokuratura umorzyła śledztwo. Akta trafiły do szafy...
- Śledztwo w sprawie zabójstwa wszczyna się na trzy miesiące - tłumaczy Maciej Kujawski z warszawskiej prokuratury okręgowej. - Jednak rzadko kończy się ono w tym czasie. Często bywa tak, że sprawca został już ujęty, lecz konieczne jest przeprowadzenie ekspertyz, zebranie zeznań dodatkowych świadków itp. Wówczas prokurator występuje o przedłużenie śledztwa \"na dalszy czas oznaczony\". Jaki, zależy od jego oceny sytuacji. Podobny wniosek składa, gdy sprawca wciąż pozostaje nieznany, lecz istnieją uzasadnione przypuszczenia, że dalsze śledztwo pozwoli go zidentyfikować i ująć.
Jak długo śledztwo może być przedłużane? Znane są przypadki spraw prowadzonych przez lata, jak choćby ta dotycząca zabójstwa Marka Papały - przedłużana już 13 razy, zawsze o pół roku. Bywa również tak, że śledztwo zostało umorzone, lecz po pewnym czasie wrócono do niego, gdyż pojawili się nieznani dotąd świadkowie lub policja przy okazji innych dochodzeń dotarła do nowych dowodów. Przykład - wznowione niedawno śledztwo dotyczące zabójstwa Wojciecha K., \"Kiełbasy\", pruszkowskiego gangstera zastrzelonego w 1996 r.
Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by przedłużanie śledztwa - czy jego ponowne wszczynanie - odbywało się przez 30 lat od popełnienia zbrodni. Tyle bowiem czasu musi upłynąć, by zabójstwo zostało uznane za przedawnione i niepodlegające karze.
- Ten okres wydłuża się o pięć lat, jeśli w dochodzeniu zidentyfikowano zabójcę, jednak ten wymknął się wymiarowi sprawiedliwości. Obowiązek ścigania sprawcy zabójstwa wygasa bowiem po 35 latach - dodaje Kujawski.
W takim stanie prawnym krakowska Grupa Operacyjno-Dochodzeniowa, zwana Archiwum X, jest ewenementem. Ta utajniona jednostka zajmuje się wyłącznie zabójstwami. Jej funkcjonariuszy nie interesują jednak przestępstwa \"bieżące\" - ich zadaniem jest kontynuowanie dochodzeń już umorzonych, bez oczekiwania na przypadkowo zebrane dowody. To jedyny taki zespół w Polsce, choć policja tworzy podobną grupę przy poznańskiej KWP.
Okres wyciszenia
Kilka miesięcy po umorzeniu sprawa Katarzyny Z. trafiła właśnie do Archiwum X.
- Dziś jest to nasze priorytetowe zadanie - zapewnia Bogdan Mikołajczyk, jeden z członków siedmioosobowej grupy. - Nie tylko z powodu drastyczności samego zabójstwa - zaznacza.
Psychiatrzy nie mają wątpliwości - zabójca działał z pobudek seksualnych. Przed pięcioma laty byli pewni, że uderzy ponownie. Dlatego poświęcano uwagę każdemu zaginięciu kobiety zgłoszonemu w Małopolsce. Do tej pory jednak nie udało się ujawnić innej ofiary niż studentka.
- To powód do radości i stresu zarazem - wyjaśnia Mikołajczyk. - Bo psychopatyczni zabójcy po dokonaniu mordu przechodzą okres wyciszenia. W tym czasie może u nich nastąpić zwrot ku religii, nawet o charakterze dewocyjnym. Ponieważ zabili z pobudek seksualnych, tym później dobiorą się do następnej ofiary, im dłużej będą czuli zaspokojenie. Niektórzy mogą zabić następnego dnia, inni - na zawsze zaspokojeni bądź gnębieni wyrzutami sumienia - nie zrobią tego już nigdy. Momentem krytycznym jest siódmy rok od zabójstwa - to maksymalny czas wyciszenia, po którym wiadomo, czy przestępca jest zabójcą seryjnym, czy epizodycznym.
Psychopata, który ściągnął skórę z Katarzyny Z., nadal więc stanowi zagrożenie. Z drugiej jednak strony, jeśli nie spróbuje ponownie uderzyć, raz na zawsze urwie się policjantom z Archiwum X. Ci bowiem przyznają, że sprawa \"skóry\" może być ich pierwszą porażką. Do tej pory nie znaleziono reszty ciała, a stan wyłowionych szczątków wykluczył pobranie śladów biologicznych mordercy. Obserwacja przybrzeżnych terenów nie przyniosła efektów. Bezowocny okazał się przegląd kontaktów zamordowanej - przyjaciół, znajomych, sąsiadów, rodziny itp. Także w małopolskim półświatku nie dopatrzono się choćby potencjalnego sprawcy.
Zabójca zapadł się pod ziemię.
- Rocznie notujemy w całym kraju od 1 tys. do 1,2 tys. zabójstw - informuje Klaudiusz Kryczka z Komendy Głównej Policji. - Ze statystyk wynika, że od 10 do 13% sprawców pozostaje niewykrytych. Wziąwszy pod uwagę charakter przestępstwa, to sporo, jednak nie jesteśmy w tym zakresie jakimś światowym wyjątkiem. Ponadto trzeba zastrzec, że te dane dotyczą poszczególnych okresów statystycznych. Tymczasem śledztwa w sprawach zabójstw nierzadko trwają rok i dłużej. Ujmując rzecz innymi słowy, większość zabójców z 1993 r. została wykryta w latach następnych itd. Zatem te 10-13% to tendencja statystyczna, w pewnym tylko stopniu podtrzymywana sprawami, w których szanse na wykrycie sprawcy są niewielkie.
Ile jest takich spraw? Tego w KGP nie wiedzą. I to jest jedna z największych bolączek rodzimych organów ścigania. W USA już przed laty utworzono Narodowe Centrum ds. Analizy Gwałtownej Przestępczości (NCAVC) przy Akademii FBI w Quantico. Zajmuje się ono m.in. tworzeniem komputerowej bazy danych na temat wszystkich niewyjaśnionych przestępstw popełnionych na terenie Stanów. W Polsce taki system nie istnieje, a informacje na temat poszczególnych spraw są rozrzucone w archiwach lokalnych komend i prokuratur. Za namiastkę NCAVC można by uznać krakowskie Archiwum. Tyle tylko, że zebrane w nim materiały dotyczą zbrodni popełnionych w Małopolsce.
Opisy poszczególnych zdarzeń zawarte w bazie NCAVC są na tyle szczegółowe, że umożliwiają skojarzenie konkretnych spraw z podobnymi, mającymi miejsce w innych częściach kraju.
- Pozwalają na to tzw. wizytówki, czyli ślady pozostawione przez sprawcę na miejscu zbrodni, np. charakterystyczne okaleczenia ciała ofiary - tłumaczy Kacper Gradoń, były pracownik KGP, współautor książki \"Seryjni mordercy\". Jego zdaniem, część niewyjaśnionych dotąd zabójstw to efekt działania rodzimych seryjnych morderców - bezkarnych, bo policja nie może powiązać czynów dokonywanych przez nich w różnych rejonach kraju...
Jak w \"Milczeniu owiec\"
Dziś krakowscy policjanci dysponują jedynie portretem psychologicznym sprawcy zabójstwa studentki. Wynika z niego m.in., że wypreparowana skóra miała służyć jako kamizelka, za pomocą której zabójca chciał wejść w tożsamość ofiary. Zupełnie jak w \"Milczeniu owiec\". Autorzy portretu nie wykluczają zresztą, że zabójcę zainspirował ten film.
- Albo prawdziwa historia amerykańskiego seryjnego zabójcy z lat 50., Edwarda Geina, w którego domu znaleziono \"strój kobiecy\" z ludzkiej skóry - mówi pracownik krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdzie przy pomocy amerykańskich specjalistów sporządzono ów portret. - O ile jednak tamten był zrobiony z pozszywanych pasów, o tyle \"nasza skóra\" została zdarta w całości...
Co zaskakujące, ścigające Geina FBI nie stwierdziło, by sporządzony przez niego \"strój\" był \"wynikiem przestępstwa\" (skazano go na śmierć za same zabójstwa). To czyni z zabójcy studentki UJ jedynego znanego światowej kryminalistyce mordercę, który zdarł skórę ze swojej ofiary.
- Fachowość, z jaką ten człowiek ściągnął z dziewczyny skórę, wskazuje na lekarza, studenta medycyny, ewentualnie na pracownika rzeźni - mówi Bogdan Mikołajczyk. - To, że po zaginięciu kobiety nikt nie zauważył podejrzanego typka kręcącego się nad Wisłą, a mimo to wyłowiono z niej szczątki, świadczy, że mamy do czynienia z osobą związaną z rzeką. Najpewniej stałym bywalcem przybrzeżnych terenów, którego obecność nikogo nie dziwi, albo kompletnym odludkiem przemykającym sobie tylko znanymi szlakami. Z profilu i zebranych przez nas informacji wynika zaś, że Kaśka była jego przypadkową ofiarą. Ot, wyszła na spacer, akurat w czasie kiedy zabójca postanowił zapolować...
Kobiety jak bydło
\"Zabójca-myśliwy\" to wzorzec często przejawiający się w dochodzeniach dotyczących zabójstw. W październiku 1993 r., przy dworcu PKP w Zakopanem, znaleziono ciało młodej kobiety w zaawansowanej ciąży. Już pobieżne oględziny wystarczyły, by stwierdzić, że ofiara została wyjątkowo brutalnie zabita.
- Zabójca gwałcił i zadawał rany nożem - opowiada policjant zajmujący się wówczas śledztwem. - W mieście zapanowała psychoza, a nas naciskano, byśmy jak najszybciej ujęli sprawcę. Ale się nie udało - zabrane ślady nie pasowały do żadnego znanego nam gwałciciela czy osoby, która odsiedziała wyrok za zabójstwo. A sam zabójca najwyraźniej się przestraszył i zwinął żagle - przez kilka miesięcy obstawialiśmy okolice dworca tajniakami i nic. Po roku trzeba było sprawę zamknąć.
Pięć lat później - gdy utworzono małopolską KWP - akta sprawy trafiły do Krakowa. Zabójstwem z Zakopanego zajęli się oficerowie z tworzącego się wówczas Archiwum X. To oni zwrócili uwagę na fragment opisu z sekcji zwłok, w którym mowa była o dziwnej ranie na udzie kobiety. Ofiara zmarła od ciosów nożem w klatkę piersiową i twarz - jednak tych kilkanaście ran nie przypominało tej na nodze.
- Przyjrzeliśmy się dokładnie zdjęciom kobiety - wspomina Michał Zakrzewski, inny członek grupy. - Ktoś wpadł na pomysł, by porównać fotografię rozszarpanego uda ofiary z ranami powstającymi po zawieszeniu bydła na haku rzeźnickim. Uszkodzenia były bardzo podobne...
Policjanci przejrzeli meldunki sprzed lat i odkryli, że w dniach poprzedzających zabójstwo kilkanaście kobiet widziało w okolicach zakopiańskiego dworca mężczyznę wymachującego rzeźnickim hakiem przymocowanym do łańcucha.
- Facet używał tego urządzenia jak lassa - mówi Zakrzewski. - Biegł za kobietą, wywijając nim tak, by hak wbił się w jej udo. Gdyby mu się udało, wystarczyłoby tylko ściągnąć łańcuch, by powalić \"upolowaną zwierzynę\". Zaatakowane uciekały w popłochu, więc w żadnym z meldunków nie znaleźliśmy dokładnego opisu sprawcy.
Policjanci szukali dalej, poszerzając krąg podejrzanych o pacjentów szpitali psychiatrycznych. Wśród ujawnianych sprawców najokrutniejszych mordów jest bowiem wiele osób upośledzonych umysłowo, zwłaszcza schizofreników i cierpiących na rozszczepienie osobowości (MPD). Oficerowie Archiwum odwiedzili także dziesiątki komend w kraju, uważnie przeglądając informacje o zamordowanych kobietach. W końcu \"Hakownik\" - jak go nazwano - działał w okolicy dworca. Niewykluczone, że po zabójstwie w Zakopanem przeniósł się gdzie indziej. Jednak w żadnym badanym przypadku nie było mowy o ranie zadanej rzeźnickim hakiem.
W tym samym czasie z policyjnych archiwów wygrzebano zeznania mieszkańca Zakopanego, którego dom znajdował się w pobliżu PKP. Wynikało z nich, że w dniu, w którym zabito kobietę w ciąży, \"Hakownik\" zaatakował raz jeszcze. Raniona hakiem młoda kobieta zdołała się wyrwać. \"Cała zakrwawiona wpadła do mojego mieszkania - twierdził zeznający. - Udzieliłem jej pierwszej pomocy i gdy pobiegłem po pogotowie, ona znikła\".
- Przejrzeliśmy rejestry placówek medycznych z regionu - relacjonuje Michał Zakrzewski. - Rana nogi musiała być na tyle poważna, że bez pomocy lekarskiej kobieta szybko wykrwawiłaby się na śmierć. Poszukiwania okazały się bezskuteczne. Żaden ośrodek nie zanotował również zgonu osoby w tym wieku, z takimi uszkodzeniami ciała. Słowem, kamień w wodę. A szkoda, bo ta dziewczyna to jedyna osoba, która byłaby w stanie rozpoznać \"Hakownika\".
Do dziś, przez 11 lat od zabójstwa w Zakopanem, w policyjnych statystykach nie zanotowano podobnego zdarzenia. Czyżby więc \"Hakownik\" zaniechał swojej działalności? Zdaniem policjantów z Archiwum, jest bardzo prawdopodobne, że były dalsze ataki.
- Część osób uznawanych za zaginione to w rzeczywistości ofiary zabójstw - mówią. - Niewykluczone, że wśród nich znalazły się kolejne ofiary \"Hakownika\". Zwłaszcza że ten mógł się stać ostrożniejszy. I, na przykład, ukrywać ciała zamordowanych kobiet na tyle skutecznie, że dotąd ich nie odnaleziono.
Zadeptane śledztwo
Dla policjantów z wydziałów kryminalnych nie ma większego dyshonoru niż unikający odpowiedzialności zabójcy. Dlatego tropią ich z zawziętością, nawet w sytuacjach uznawanych za beznadziejne. Niestety, zdarza się przy tym, że popełniają szkolne błędy. Najlepszy przykład stanowi śledztwo w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów.
2 września 1992 r., w willi w podwarszawskim Aninie, znaleziono ciała Piotra Jaroszewicza, byłego premiera PRL, i jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz.
- Przed śmiercią byli torturowani - mówił jeden z policjantów prowadzących wtedy śledztwo. - Ciało Jaroszewicza znaleziono w sypialni, w fotelu. Na szyi miał pętlę ze sznura, zaciśniętą od tyłu góralską ciupagą. Solską z dużą raną postrzałową głowy zabójcy zostawili w łazience.
Dwa lata później aresztowano mieszkańców Mińska Mazowieckiego, włamywaczy recydywistów - Krzysztofa R., \"Faszystę\", Wacława K., \"Niuńka\", Jana K., \"Krzaczka\", i Henryka S., \"Sztywnego\". Zdaniem śledczych, Jaroszewiczów zamordowano z motywów rabunkowych, co było o tyle dziwne, że z domu skradziono zaledwie dwa pistolety. Sprawcy nie zabrali cennych obrazów, m.in. Kossaka ani Picassa. Nie ruszyli pozłacanych ani srebrnych zastaw stołowych, a na podłodze zostawili porozrzucaną biżuterię i wiele innych wartościowych przedmiotów.
Proces domniemanych zabójców rozpoczął się w 1996 r. i miał charakter poszlakowy. W willi nie znaleziono bowiem żadnych śladów wskazujących na obecność któregoś z oskarżonych. Dowodami świadczącymi przeciw całej czwórce były zeznania konkubiny \"Faszysty\", Jadwigi K. (kobieta twierdziła, że feralnej nocy Krzysztof R. i koledzy byli \"na robocie\" w Aninie) oraz nóż, finka, zdaniem prokuratury, należący do Piotra Jaroszewicza, a znaleziony w mieszkaniu \"Krzaczka\".
Dwuletni proces zakończył się uniewinnieniem oskarżonych. Jadwiga K. - główny świadek oskarżenia - odmówiła składania zeznań przed sądem, a syn Jaroszewicza, Andrzej, nie był w stanie z całą pewnością stwierdzić, że wspomniana finka należała do jego ojca.
- Totalna kompromitacja - opowiada dziś policjant z Komendy Stołecznej Policji, przed laty związany z tym śledztwem.
Jak to możliwe, że do niej doszło? Już w trakcie procesu okazało się, że część śledztwa policja zmarnowała na wykrywanie śladów zostawionych przez... swoich ludzi. Jeden z nich przed przybyciem ekipy techników kryminalistyki kręcił się po kuchni z papierosem w ustach. Nie pamiętał, czy zgasił \"peta\" w zlewie, czy wyrzucił do kosza. W aktach sprawy znalazła się m.in. ekspertyza odcisku jego buta. Na pytanie sądu, czy pomyślał, że może zacierać ślady albo je \"wzbogacić\", odpowiedział, że nie przyszło mu to do głowy. Inny oficer, z 23-letnim stażem, przyznał przed sądem, że zostawił ślad swojego palca na stoliku na piętrze willi, gdzie zginęli małżonkowie...
Mój rozmówca z KSP mówi wprost: - Zadeptaliśmy ślady. Nie tylko przez nieuwagę, lecz także przez brak odwagi. W willi Jaroszewiczów zjawiło się ze 20 osób - szyszek z komendy stołecznej, głównej i prokuratury. Każdy chciał zobaczyć dom premiera. Zwykli gliniarze bali się popędzić to towarzystwo. I mieliśmy to, co mamy. Czyli nic...
Sprawca z komputera
Dziś mało kto wierzy, że uda się ustalić zabójców Jaroszewiczów. Spór o to, czy jest możliwie popełnienie \"morderstwa doskonałego\", nabiera w tym świetle uzasadnienia. Jednak policjanci na co dzień zajmujący się tropieniem zabójców nie popadają w pesymizm. I przywołują krakowskie Archiwum, któremu przez pięć lat udało się zamknąć 13 pozornie beznadziejnych spraw.
- Staramy się zebrać jak najwięcej informacji o ofiarach - mówią w Archiwum. - Wypytujemy rodzinę, znajomych, sąsiadów, przełożonych z pracy, nauczycieli i innych. Interesują nas fakty nawet z odległej przeszłości. I nie chodzi jedynie o poglądy polityczne, kontakty towarzyskie czy preferencje seksualne. Chcemy wiedzieć, gdzie dana osoba kupowała książki, a gdzie nabywała ubrania. To pozwala nam poszerzyć krąg poszukiwań o osoby i grupy, które na pierwszy rzut oka nie mają z zabójstwem nic wspólnego.
Z plątaniny informacji policjanci starają się ułożyć w miarę spójny obraz zamordowanej osoby. A następnie - jak mówią - wejść w jej osobowość, popatrzeć na świat jej oczyma. Jednocześnie zamawiają profil psychologiczny zabójcy. Następnie, mając dane dotyczące kata i ofiary, puszczają wodze fantazji, wskazując miejsca i sytuacje, w których ta dwójka (trójka, czwórka itd...) mogła się spotkać. Większość efektów tej burzy mózgów to intelektualne śmieci, ale zdarzają się pomysły inspirujące nowe tropy w śledztwie.
- Z uporem wczytujemy się w akta umorzonych śledztw. Czasami odnajdujemy w nich drobne fakty, zupełnie naturalnie przeoczone przez kolegów - mówi Bogdan Mikołajczyk.
Tak było w przypadku sprawy Lucyny B. zaginionej w 1995 r. Cztery lata później jej szczątki znaleziono w Tarnowie. Mimo wysiłków miejscowych policjantów sprawę zamknięto. Śledczy z Krakowa jeszcze raz przeanalizowali ostatnie dni przed zniknięciem kobiety. Ich uwagę przykuły zeznania partnera B. - pozornie logiczne, ale miały w sobie trudno dostrzegalną nieścisłość (na pytanie jaką, usłyszałem, że przestępcy też czytają gazety...). Policjanci odwiedzili mężczyznę i - jak mówią - przycisnęli go do muru. W lipcu 2003 r. trafił do aresztu pod zarzutem zabójstwa Lucyny B.
Pomaga również stosowanie prasowej dezinformacji. Wystarczy podać do mediów przekłamaną informację, która albo sprowokuje sprawcę do udzielenia \"sprostowania\", a tym samym zdekonspirowania się, albo utwierdzi go w przekonaniu, że w śledztwie nie jest brany pod uwagę, co z kolei może uśpić jego ostrożność. W pierwszym przypadku trzeba wielkiego wyczucia, by nie wywołać u zabójcy wściekłości. Lecz - jak twierdzą moi rozmówcy - przy dobrym profilu psychologicznym można znacznie ograniczyć takie ryzyko. Funkcjonariusze Archiwum, niestety, nie chcieli powiedzieć, przy jakiej sprawie posiłkowali się dezinformacją. Nie zaprzeczyli też, że i w naszej rozmowie mogły się znaleźć jej elementy...
- Wielkim ułatwieniem w wykrywaniu sprawców zabójstw okazał się Automatyczny System Informacji Daktyloskopijnej (AFIS) - mówi Witold Kozicki z KWP w Łodzi. I przywołuje sprawę \"Kulawki\", łódzkiej prostytutki zamordowanej wraz z koleżanką w listopadzie 1984 r.
Ciała 50-letniej Bożeny S. (nazywanej po kontuzji nogi \"Kulawką\") oraz jej o połowę młodszej współlokatorki, Honoraty P., znaleziono w mieszkaniu starszej kobiety. Obie zginęły od uderzeń - po kilkadziesiąt razy każda - tasakiem. Milicjanci nie mieli wątpliwości, że sprawcą był klient.
- To były czasy sprzed agencji towarzyskich - wyjaśnia Kozicki. - Panie przyjmowały klientów w mieszkaniach. Prowadzący śledztwo sprawdzili kilkuset mężczyzn. Bez skutku. Fiaskiem skończyło się poszukiwanie kierowcy taksówki, który w dniu zabójstwa wiózł kobiety i klienta najpierw po alkohol, a później do mieszkania. Mordercy nie ustalono, sprawę zamknięto.
W marcu 2002 r. w KGP zainstalowano wspomniany już AFIS - system komputerowy do identyfikowania śladów linii papilarnych. Umożliwia on cyfrowy zapis śladu z miejsca przestępstwa i porównywanie go z odciskami umieszczonymi w bazie danych. Cała operacja trwa od 1 minuty do 12. Polski AFIS to jedna z najnowocześniejszych jego wersji - pozwala bowiem także na porównywanie odcisków całych dłoni. W systemie znajduje się obecnie ponad milion kart daktyloskopijnych.
Do AFIS podłączono wszystkie komendy wojewódzkie. Testując program, policjanci \"wkładali\" weń odciski palców zebrane z miejsc zabójstw sprzed lat. W Łodzi okazało się, że ślady zebrane z mieszkania \"Kulawki\" - odciski palców z butelki i mebli - pasują do linii papilarnych Krzysztofa G.
- Jego odciski zebrano w 1995 r., gdy był zatrzymany za niepłacenie alimentów - opowiada Kozicki. - W tym czasie nie było obowiązku pobierania linii od alimenciarzy, jednak G. miał pecha - trafił na skrupulatnego policjanta.
Dziś Krzysztof G. oczekuje na proces. Nie przyznaje się do winy. Grozi mu dożywocie.
* * *
Zdaniem policjantów, są sprawy niemal oczywiste - \"przyjeżdżasz na miejsce i zastajesz całą pulę dowodów. Wiesz, że ten czy tamten jest zabójcą\". Niektórzy funkcjonariusze o niezatartych śladach mówią, że są krzykami zza grobu. Że to martwi zwracają im na nie uwagę, pragnąc zemsty na zabójcach. Jednak nie wszystkie zabójstwa można wyjaśnić \"od ręki\". Niektóre sprawy muszą dojrzeć, inne wymagają kolejnych ofiar, by można było zidentyfikować sprawcę. Takie dochodzenia ludzie z kryminalnych nazywają ciszą zza grobu...
Z uwagi na charakter krakowskiego Archiwum X nazwiska funkcjonariuszy zostały zmienione.
Profil zabójcy
Ponad 90% sprawców wyjątkowo okrutnych zabójstw to mężczyźni, najczęściej przed 35. rokiem życia
Analiza miejsca zbrodni i zebranych tam materiałów oraz protokół autopsji ofiary - to podstawowe źródła wykorzystywane do stworzenia portretu psychologicznego zabójcy. Nie wszystkie przypadki morderstw wymagają interwencji specjalisty z zakresu profilowania. Zdarza się to, gdy przestępstwo ma naturę seryjną bądź też cechy skrajnej przemocy. Specjaliści tego typu włączani są również do śledztw, które przez długi czas nie doprowadziły do wykrycia sprawcy.
W profilowaniu zasadnicze jest ustalenie stopnia zorganizowania przestępcy. Wyróżnia się dwa rodzaje zabójców - zorganizowanych i niezorganizowanych. Zorganizowany przykłada wielką wagę do ukrycia ciała, niezorganizowany porzuca je w miejscu popełnienia zbrodni. Jeśli zwłoki noszą ślady krępowania sznurami czy kajdankami - przedmiotami przygotowanymi wcześniej przez sprawcę - za zbrodnią stoi typ zorganizowany. Unieruchomienie ofiary jej własnymi ubraniami zdradza zabójcę niezorganizowanego.
Natura seksualna
Ślady walki i obrony na zwłokach pozwalają przypuszczać, że sprawca nie działał logicznie, a myśl o zabójstwie naszła go ad hoc. Możliwe, że potraktował ofiarę jak potencjalne zagrożenie i dlatego zabił. Tak zachowują się zabójcy niezorganizowani, mający ponadto tendencję do depersonalizacji ofiar - nie chcąc wiedzieć, kim są, z miejsca pozbawiają je przytomności, po czym zakrywają bądź deformują im twarze. Brak oznak depersonalizacji wskazuje na przestępcę zorganizowanego.
Większość brutalnych morderstw ma naturę seksualną, nawet jeśli sprawca nie odbył stosunku z ofiarą. Jednak jeśli już dojdzie do gwałtu, istotne jest ustalenie, czy miał on miejsce za życia, czy po śmierci ofiary. Zorganizowany zwykle gwałci żywą ofiarę. Nawet jeśli jest impotentem, może uprawiać seks, gdy kogoś bije, dźga czy dusi. Niezorganizowany z reguły nie jest w stanie współżyć, a jeśli już, to tylko z osobą martwą lub całkowicie nieprzytomną. Zabija więc natychmiast po porwaniu.
Brak śladów daktyloskopijnych i przydatnych do analizy balistycznej zdradza zabójcę zorganizowanego. Często usuwa on linie papilarne, krew oraz niszczy dowody pozwalające na identyfikację zarówno jego, jak i ofiary. Tymczasem zabójca niezorganizowany może wziąć nóż z domu ofiary, wbić go w jej pierś i tak zostawić, nie myśląc przy tym o śladach daktyloskopijnych. Bardzo szybkie odnalezienie i zidentyfikowanie zwłok świadczy o popełnieniu zbrodni przez przestępcę niezorganizowanego.
Istotny jest wykaz znalezionych przy zwłokach rzeczy osobistych. Jeśli brakuje biżuterii, części stroju czy zdjęć - przedmiotów mających niewielką wartość - można uznać, że zabójca to typ zorganizowany. Ten bowiem, w przeciwieństwie do niezorganizowanego, ma skłonność do zabierania \"trofeów\". Równie ważnym dowodem są ślady samochodu - jeśli widać je w miejscu zbrodni lub znalezienia ciała, prawie zawsze znaczy to, że zabójca był zorganizowany.
Jakie znaczenie mają te ustalenia? Brak śladów użycia pojazdu wskazuje, że sprawca porusza się na piechotę lub korzysta z transportu publicznego. Najczęściej więc mieszka w okolicy. Najpewniej jest też osobą upośledzoną, której stan wyklucza prowadzenie pojazdu. Zdarza się, że choć miejsce zbrodni nosi cechy działania niezorganizowanego, odnajduje się w nim ślady auta. Dotychczasowe doświadczenia przesądzają, że zawsze jest to pojazd w bardzo złym stanie, brudny i zaniedbany. Ślady auta poszerzają terytorium poszukiwań sprawcy. Jeśli są przesłanki wskazujące na jego wysokie zorganizowanie, niemal na pewno poszukiwane auto będzie najczęściej wysokiej klasy i w świetnym stanie.
Zwolnione hamulce
Zabójca zorganizowany planuje zbrodnię. W poszukiwaniu ofiar patroluje okolice przyszłej \"akcji\", szukając osób pasujących do własnych wyobrażeń. Zwabiając je, często posługuje się podstępem - udaje policjanta lub inną osobę wzbudzającą zaufanie. Musi w związku z tym posiadać duże umiejętności werbalne i odznaczać się wysokim poziomem inteligencji. Niemal zawsze jest atrakcyjny fizycznie.
Niezorganizowani nie są atrakcyjni dla innych - najczęściej mają pewne ułomności fizyczne, których nie akceptują i nienawidzą. Z tego powodu mają małe poczucie własnej wartości. By unikać dyskomfortu, najczęściej zostają samotnikami. Mieszkają zwykle sami, rzadziej z rodzicami lub jednym z nich. Jeśli w ogóle pracują, są to zajęcia fizyczne.
O ile zabójcy niezorganizowani tłumią w sobie frustrację, o tyle zorganizowani uzewnętrzniają ją. Ci pierwsi uchodzą za cichych, spokojnych, nierzucających się w oczy. Drudzy często zachowują się agresywnie lub nieodpowiedzialnie. Pamięta się ich jako szkolnych łobuzów, rozrabiaków z barów czy jeżdżących nieostrożnie kierowców. Zabójcy zorganizowani wykonują prace umysłowe, ale często dążą do konfrontacji z przełożonymi i są zwalniani dyscyplinarnie. To zresztą staje się przyczyną silnego stresu, który zwalnia hamulce trzymanych dotąd na wodzy fantazji na temat zabijania...
Z danych amerykańskiego Narodowego Centrum ds. Analizy Gwałtownej Przestępczości wynika, że 90% sprawców wyjątkowo okrutnych zabójstw to mężczyźni, najczęściej przed 35. rokiem życia.
Oprac. Marcin Ogdowski
Na podstawie: Arkadiusz Czerwiński, Kacper Gradoń, Seryjni mordercy, Warszawa 2001, Wydawnictwo MUZA SA
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów