Husaria, czyli najlepsza jazda świata
„Historia Polski obejmuje szczegół, że gdy pewien król pragnął się cofnąć przed nieprzyjacielem następującym nań z przemagającą siłą, husarze przeszkodzili temu, oświadczywszy wyniośle, że nie ma powodu obawiać się, kiedy jest pod ich osłoną, gdyż jeżeliby niebiosa zapaść się miały, toby je podtrzymano na ostrzach kopii”
Tą jedną anegdotą pod koniec XVII w. Françoise Paulin Dalerac, francuski dworzanin Jana III Sobieskiego, wyjaśnił istotę fenomenu skrzydlatego rycerstwa polskiego. Nadzwyczajna pewność siebie, przekładająca się na wysokie morale, była kluczowym czynnikiem pozwalającym husarzom przez dwa wieki odnosić fenomenalne sukcesy. Najlepszym świadectwem wartości tego rycerstwa są opinie jego największych nieprzyjaciół.
Choćby ta wygłoszona przez szwedzkiego króla Gustawa Adolfa: O gdybym miał taką jazdę; z moją piechotą obozowałbym tego roku w Konstantynopolu. Taki podziw wzbudził w nim widok husarzy, którzy 1 października 1626 w bitwie pod Gniewem uniesieni zapałem bojowym, skakali na koniach ze stromego wzgórza w dół, jak w przepaść. Wszystko po to, aby uderzyć w piechotę szwedzką, która chroniąc się przed szarżą husarii, opuściła szańce na wzgórzu i zeszła do jego podnóża, licząc że stromizna nasypu uniemożliwi polskim kawalerzystom dotarcie do nich.
Złote lata husarii
Pierwsi husarze pojawili się w Polsce w 1500 r., lecz złoty okres tej kawalerii rozpoczął się wraz z jej reformą, którą zainicjował Stefan Batory. Już niecałe półtora roku po jego elekcji na króla Polski husarze w bitwie pod Lubieszowem (1577) rozbijają pięciokrotnie liczniejszego wroga – zbuntowanych gdańszczan i zaciężne wojska niemieckie, które mieszczanie wynajęli do obrony swoich interesów. Później zwycięstwa sypnęły się jak z rękawa, każde kolejne bardziej spektakularne.
Poczesne miejsce wśród nich zajmuje bitwa pod Kłuszynem (1610), dzięki której Polska załoga stanęła wkrótce na moskiewskim Kremlu, a polski królewicz Władysław Waza został carem Rosji. W bitwie tej husaria wspięła się na absolutne wyżyny możliwości kawalerii. Piersiami swoich rumaków łamała dębowe płoty. Pokonała kobylice, pikinierów i kirasjerów. Wytrzymała ogień muszkietowy otwierany z minimalnej odległości (ledwo nie w bok [piechota] muszkiety naszym [husarzom] kładła). Nie zmógł jej ogień licznej artylerii. Przejechała w ciągu doby od kilkudziesięciu do nawet 120 km, walcząc przy tym kilka godzin w lipcowym słońcu, szarżując na przeciwnika nawet po dziesięć razy. I pokonała kilkunastokrotnie liczniejszego nieprzyjaciela! A wszystko to przy minimalnych stratach własnych – około 80 zabitych i 100 rannych.
Trudno też pominąć epizod spod Chocimia (1621), kiedy to sam sułtan turecki Osman II, widząc jak garstka 600 husarzy pojedynczą szarżą rozbija 10 tys. jego najlepszych żołnierzy, rozpłakał się z bezsilności.
Skrzydła strachu
Po czym poznać husarza? Po skrzydłach? Tak, chociaż nie wszyscy ich używali. W Polsce robili to tylko niektórzy pocztowi, szeregowi husarscy. Towarzysze – podoficerowie – ich nie nosili. Ponadto w czasach świetności nie były to znane nam z filmów i muzeów wysokie, wygięte nad głową skrzydła. Takie nosiła husaria dopiero w epoce swojego zmierzchu – w XVIII w.
W XVIII w. do boju zakładano skrzydła krótkie, niewystające ponad głowę i niewyginające się nad nią. Mocowano je bądź przy siodłach (zazwyczaj pojedyncze skrzydło), bądź na plecach. W tym drugim przypadku mogła to być też para. Jeszcze wcześniej, bo w wieku XVI, bywało, że skrzydła mocowano do tarcz.
Przez lata w bojowe zastosowanie skrzydeł mocno powątpiewano, sądząc, że noszone były wyłącznie podczas uroczystości. Ostatnie badania pozwalają jednak odrzucić wątpliwości. Używano ich także w walce, o czym świadczą różnorakie źródła. Wśród nich są i wspomnienia samych husarzy.
A czemu skrzydła służyły? Po pierwsze – do ozdoby. Z drugiej jednak strony miały też stricte bojowe zastosowanie. Otóż konie z natury są zwierzętami płochliwymi. Skrzydła zaś, jak potwierdzają eksperymenty wykonywane przez rekonstruktorów, oddziałują na nie szczególnie silnie. W XVII w. aby wywołać zamieszanie w szeregach wroga, przed szyk roty husarskiej wysyłano kilku pocztowych ze skrzydłami. Ci straszyli konie nieprzyjaciela nieprzyzwyczajone do takich widoków, a reszta husarzy miała ułatwione zadanie. Gdy rycerstwo polskie w zwartych szeregach uderzało mieszającego szyki, próbującego opanować rumaki nieprzyjaciela, wynik starcia był przesądzony.
Podobny cel miało malowanie koni husarskich i długie proporce mocowane do kopii, które w trakcie szarży kręciły się i furkotały. Jak notował służący w wojsku polskim francuski inżynier Philippe Dupont: Nie ma takiego szwadronu wroga, który by się nie zachwiał, a często i nie załamał, gdy konie widzą migoczące [proporce] przed ich oczyma i słyszą świst powodowany w powietrzu, gdy husaria rusza do natarcia, które wykonywane jest zawsze z pełną prędkością. Istnieją źródła, które potwierdzają skuteczność proporców jeszcze w XIX w. Ten element wyposażenia przeszedł bowiem z kopii husarskich na ułańskie lance.
Przejdźmy teraz do skór drapieżników, noszonych przez husarzy na plecach, a czasem i pod siodłami. Przy czym im zamożniejszy towarzysz husarski, tym droższe, bardziej egzotyczne skóry nosił. Zazwyczaj towarzysze stroili się w skóry dzikich kotów – lwów i lampartów, pozostawiając pocztowym tańsze skóry wilków i niedźwiedzi. Wszystko to też miało wzbudzać strach.
Jednak nie skrzydła i nie skóry były najważniejszymi elementami wyróżniającymi husarię, ale kopie – specjalnej konstrukcji, używane w szczególny sposób. Wydrążone wewnątrz, były lżejsze niż te o pełnych drzewcach. A dzięki zmyślnej technice posługiwania się tą bronią, czyli pozostawieniu końca kopii w toku podczas składania się do ataku, znacznie mniej obciążały ramię husarza. Obie te innowacje pozwalały polskiemu rycerstwu posługiwać się najdłuższą w dziejach ludzkości bronią. Sięgała ona nawet 6,2 m, umożliwiając dosięgnięcie każdego przeciwnika, nim ten uderzył swą bronią w husarza. Źródła historyczne mówią o przypadkach, gdy taką kopią przebijano nawet pięciu, sześciu wrogów naraz!
Towarzysz husarski mający na wyposażeniu broń drzewcową, białą, obuchową i palną, mógł stanąć do walki z każdym przeciwnikiem. – Skuteczność zastosowana tzw. toku, który służył do podtrzymania kopii w walce w pozycji pionowej i poziomej przy ataku, była zdumiewająca.
,,Drzewko” traciło na wadze – mówi Radosław Szleszyński z Chorągwi Husarskiej Marszałka Woj. Pomorskiego z siedzibą na zamku w Gniewie. – Po wieloletnich ćwiczeniach w siodle porównując husarza z innymi przedstawicielami dowolnej formacji jazdy w XVII w. mogę powiedzieć, że funkcjonalność i uniwersalność jej uzbrojenia była wyjątkowa – ciągnie rekonstruktor – Poczynając od uzbrojenia ochronnego jako kompilacji wzorów wschodnich i zachodnich, które nie krępuje w walce i wielogodzinnej jeździe. Zastosowanie m.in. karwaszy i zmodyfikowanie zachodnioeuropejskich naramienników doskonale wpłynęło na zwiększenie mobilności w ręcznej walce, zarówno przy zastosowaniu broni drzewcowej (kopie), jak i białej (szabla, pałasz, koncerz).
Cena sukcesu
Właściciel pocztu, czyli towarzysz, musiał być człowiekiem bardzo majętnym, gdyż służba w husarii w żaden sposób nie zwracała mu poniesionych nakładów. Dlatego choć w tym względzie nie było żadnych obostrzeń, przytłaczająca większość towarzyszy wywodziła się ze szlachty. Tylko ją stać było na najlepsze rumaki, które kosztowały fortunę. Dla przykładu: Wojciech Stanisław Chróściński, wyruszając na odsiecz Wiednia, kupił sobie konia wartego 3146 złotych. W tym czasie roczny żołd husarza wynosił 200 zł. Tańsze były wierzchowce, które towarzysze kupowali dla swoich pocztowych. Zazwyczaj kosztowały od 100 do kilkuset złotych. Cena skór wahała się od kilkudziesięciu do 200 zł. Podobna była wartość zbroi. Na koński rząd trzeba było wyłożyć od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Szable, koncerze, broń palna, ubrania, wozy, żywność, namioty i tabun innych koni (do wozów i podjezdki), sprzęt obozowy – to wszystko razem kosztowało fortunę. Biorąc pod uwagę fakt, że rycerz ryzykował życiem, a służba w wojsku polskim była ochotnicza, trudno nie postawić pytania, co pchało ludzi do husarii.
No właśnie, co? Odpowiedź jest złożona. Z jednej strony był to na pewno przejaw ideologii szlachty polskiej, przekonania, że jej uprzywilejowana pod względem politycznym pozycja w państwie wynikała właśnie ze zobowiązania do obrony ojczyzny. Czyli szlachcic, służąc w wojsku, niejako spłacał Polsce rachunek za to, że mógł się cieszyć niespotykaną w innych krajach wolnością i pozycją.
A ponieważ służba w husarii przynosiła największy prestiż, przeto ci, których było na to stać, zaciągali się w szeregi właśnie tej formacji. Z drugiej jednak strony ten, kto chciał w kraju zrobić polityczną karierę, musiał przejść przez szeregi armii. Wykazać się poświęceniem dla ojczyzny. Służba w wojsku była więc legitymacją do sprawowania urzędów w Polsce. Często w grę wchodziły rodzinne tradycje. Młody człowiek, nasłuchawszy się w domu o wyczynach ojca i innych swoich przodków, chciał iść w ich ślady. Niektórych do wojska pchała gorąca krew, innych nadzieja na bogate łupy.
Najczęściej w grę wchodziły wszystkie te elementy – w różnych proporcjach. Zawsze jednak podkreślano, że narażano się (i swoją kieszeń) dla sławy. Własnej, swojego rodu, dowódcy, króla i Rzeczypospolitej.
Czasy zmierzchu
Kres tak spektakularnych zwycięstw husarii nie przyniósł, jak się powszechnie uważa, rozwój broni palnej, lecz zastosowanie przeszkód oraz unikanie konfrontacji w polu ze skrzydlatym rycerstwem. Choć husarze używali skrzydeł, latać nie potrafili. Zaś konie, jak każde stworzenia, mają swoje ograniczenia.
Nawet najlepsze, najdroższe rumaki, za które płacono fortunę, nie były w stanie przeskoczyć odpowiednio szerokich rowów czy przebić się przez specjalnie konstruowane przeciwko kawalerii zapory. Gdy przeciwnik za takowymi się chował, husaria była bezsilna. Tak było na przykład w bitwie ze Szwedami pod Kliszowem (1702), gdzie – jak zanotował generał Otto Vellingk – wojsko polskie nacierało w całkiem dobrym porządku na naszych [Szwedów] i dobrze wytrzymało pierwszą salwę naszej piechoty.
Tyle że chwilę później husaria musiała zatrzymać się przed kozłami hiszpańskimi. Zatrzymać i wycofać, bo nie było najmniejszego sensu tkwić pod ostrzałem, bez szans na pokonanie tych przeszkód.
Trzeba też wspomnieć, że formacja była niesłychanie kosztowna. Wprawdzie nie dla państwa, które płaciło minimalny w stosunku do niezbędnych nakładów żołd, ale dla samych husarzy. Ci musieli sobie sprawić konie, broń i wyposażenie
Gdy sytuacja ekonomiczna szlachty polskiej była dobra, wojsko zasilały liczne rzesze husarzy, którzy się właśnie z tej klasy wywodzili. W czasach gospodarczego upadku liczba mogących sobie pozwolić na służbę w tej jakże wymagającej formacji drastycznie spadła. Jeszcze pod Chocimiem, w 1621 r., stawiło się ponad 8000 husarzy. Ale już w latach potopu szwedzkiego (1655–1660) w zniszczonej wojnami Polsce było ich dziesięciokrotnie mniej. Wprawdzie za panowania Sobieskiego sytuacja uległa chwilowej poprawie, ale wiek XVIII przyniósł ostateczny upadek formacji. Także dlatego, że drastycznie wówczas spadły wysoki w poprzednich stuleciach poziom wyszkolenia i morale tego rycerstwa.
Sławni husarze
Wielu husarzy wsławiło się wiekopomnymi czynami, dzięki którym przeszli do historii. Wspomnijmy tu rotmistrza Andrzeja Firleja, który w bitwie pod Kłuszynem poprowadził swój oddział do szarży na kobylice i pikinierów, pokonując i jedne, i drugich. Jest to wybitne osiągnięcie, nie mające precedensu w dziejach wojen. W gronie tych, którzy okryli się sławą, jest Władysław Wilczkowski, porucznik husarii Lubomirskich. Jednym z ciekawszych jego wyczynów było zaszarżowanie na dziesięciokrotnie liczniejszych kirasjerów rosyjskich. Gdy do jego oddziału dołączyła druga rota husarska, nie tylko przepędzono kirasjerów, lecz i wdeptano w ziemię stojący za nimi pułk kozaków. Czyli tą pojedynczą szarżą pod Kutyszczami w 1660 r. rozbito kilkunastokrotnie liczniejsze siły przeciwnika. Mimo to, nie oni są najbardziej znanymi husarzami. Palmę pierwszeństwa dzierży Stefan Czarniecki.
Czarniecki wywodził się z niezbyt zamożnej, a na dodatek obdarzonej licznym potomstwem rodziny szlacheckiej. Zaczynał swą karierę jako jeździec lekkiej kawalerii w 1621 r. W 1634 r. za jego wojenne wyczyny król nadał mu 200 włók ziemi, co pozwoliło mu już w następnym roku zaciągnąć się do husarii. Był z nią związany do końca życia. Najpierw, przez kilkanaście lat, jako porucznik. Później jako wódz wiodący i husarzy, i inne rycerstwo polskie do walk ze Szwedami, Kozakami, Rosjanami... Dzięki wojnom, 44 latom służby wojskowej, swoim talentom i zasługom, pod koniec życia Stefan Czarniecki awansował na urząd hetmana polnego koronnego.
Zrobił oszałamiającą karierę. Jego nazwisko znalazło się w naszym hymnie narodowym. Dzięki temu zyskał to, co było marzeniem każdego husarza – nieśmiertelną sławę.
Zajebane z
"National-Geographic"
17 październik 2012