Muzyk Roger Frisch przeszedł głęboką stymulację mózgu w celu eliminacji drżenia rąk i grał na skrzypcach w trakcie całego procesu. W każdym innym zawodzie niewielkie drżenie rąk może być ignorowane, ale dla skrzypka jest katastrofą. W 2009 roku, po 40 latach pracy jako profesjonalny muzyk, Roger Frisch stwierdził, że nie może już płynnie grać. Zgodził się poddać głębokiej stymulacji mózgu w Mayo Clinic Neural Engineering Lab, aby spróbować rozwiązać problem.
Głęboka stymulacja mózgu jest techniką wykorzystywaną do pomocy osobom z chorobą Parkinsona, dystonią (zaburzenia neurologiczne), a także osobom cierpiącym na OCD (zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne), depresję lub przewlekły ból. Podczas tej procedury, chirurdzy umieszczają elektrody wewnątrz najgłębszych części mózgu i używają impulsów elektrycznych do modyfikowania neurologicznych odpowiedzi. Lekarze wszczepili elektrody do wzgórza Rogera, kiedy był jeszcze przytomny, by spróbować skorygować jego drżenie rąk. Mózg nie posiada receptorów bólowych, więc pacjenci są zawsze świadomi podczas operacji mózgu i lekarze mogą monitorować ich stan.
W przypadku Rogera, lekarze obawiali się, że drżenie było tak małe, iż ryzykowali umieszczenie elektrod w niewłaściwym miejscu co owocowałoby niepowodzeniem zabiegu. Inżynier Kevin Bennet wymyślił sprytny sposób na wykrycie, czy elektrody działają. Zaprojektował urządzenie podłączone do skrzypiec, na których Roger grał podczas operacji, a lekarze mogli zmierzyć jego nieprawidłowe ruchy w czasie rzeczywistym. Podczas gry lekarze włożyli pierwszy przewód do jego mózgu i dostarczyli impuls energii elektrycznej. Roger powiedział, że poczuł różnicę oraz zgodził się na włożenie drugiego przewodu, co załatwiło sprawę i zatrzymało drżenie jego rąk.
Trzy tygodnie po zabiegu, Roger wrócił do pracy, grając na skrzypcach, jak gdyby nic się nie stało. Ma do dyspozycji urządzenie, które kontroluje ilość stymulacji wymaganych dla jego mózgu, ale Roger może włączać i wyłączać elektrody za pomocą sterownika głównego, który ma natychmiastowy wpływ na drżenie rąk.
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 18:08
📌
Konflikt izrealsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 5:23
#operacja
Cytat:
Kotu się flaki poprzestawiały.
Aż miło.
Jak za mocne to na harda.
Jak za mocne to na harda.
Szybki face-lifting
Linda Perez z Florydy w wieku 18 lat zdecydowała się latem ubiegłego roku na zabieg powiększania piersi. Ale w trakcie znieczulenia, wpadła w śpiączkę. Przez dwa miesiące była w śpiączce. Jak wyglądała po przebudzeniu będzie w komentarzach.
Jak ktoś chce więcej fotek - klik
Jak ktoś chce więcej fotek - klik
Najlepszy komentarz (141 piw)
Steven
• 2014-02-06, 18:04
No i co, ma te cycki większe czy nie?
Budzi się Cygan po operacji i w krzyk:
- Aaaaa!!! Nie czuję nogi, nie czuję nogi!!!
- Proszę pana - odpowiada pielęgniarka - Proszę się uspokoić. Musieliśmy ją panu umyć do operacji...
- Aaaaa!!! Nie czuję nogi, nie czuję nogi!!!
- Proszę pana - odpowiada pielęgniarka - Proszę się uspokoić. Musieliśmy ją panu umyć do operacji...
Mężczyzna z przerwanym rdzeniem kręgowym, któremu wrocławscy neurochirurdzy przeszczepili komórki nerwowe pobrane z nosa, może ruszać nogami. To nadzieja na wyleczenie dla innych osób po wypadkach
Pacjent to mężczyzna powyżej trzydziestki. Po wypadku całkowicie stracił władzę w nogach. Do tej pory wobec takich osób medycyna była całkowicie bezradna.
Komórki z nosa pomogą rdzeniowi kręgowemu
Lekarze z Kliniki Neurochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu przeprowadzili u chorego operację przeszczepienia do rdzenia kręgowego komórek nerwowych pobranych z nosa. To tak zwane glejowe komórki węchowe, które występują w błonie śluzowej nosa. Badania prowadzone w latach 80. w Londynie wykazały, że są one odpowiedzialne za regenerację nabłonka węchowego.
Wrocławscy naukowcy postanowili wykorzystać tę niezwykłą cechę do odtworzenia zniszczonych włókien rdzenia kręgowego. Glejowe komórki węchowe mają naprawiać zerwany rdzeń tak, by impuls nerwowy wysłany z mózgu dotarł do nóg. Zespół lekarzy i naukowców, m.in. neurochirurdzy prof. Włodzimierz Jarmundowicz i dr Paweł Tabakow, opracował własną metodę pobierania, izolacji i hodowli ludzkich komórek gleju węchowego.
Jeden z pacjentów rusza nogami
O przeprowadzonym we wrocławskiej klinice eksperymencie i wielkiej szansie m.in. dla ofiar wypadków samochodowych czy skoków do zbyt płytkiej wody po raz pierwszy pisaliśmy w "Wyborczej" w 2008 roku. Wówczas neurochirurdzy przeprowadzili pierwszy taki zabieg w Polsce i jeden z pierwszych na świecie.
- Uszkodzenia centralnego układu nerwowego są nieodwracalne - mówił wówczas prof. Jarmundowicz. - Tymczasem okazało się, że komórki glejowe w naszych nosach to jedyna część układu nerwowego, która potrafi się odrodzić. Sparaliżowane szczury z przeciętym rdzeniem, którym wszczepiono glej, zaczynały znów wspinać się na kratki.
Od czasu pierwszego zabiegu minęło już ponad pięć lat. W tym czasie lekarze przeprowadzili kilka takich operacji. Podkreślają, że to złożony proces. Wciąż ostrożnie mówią o wynikach eksperymentu. Przyznają jedynie, że u jednego z pacjentów są bardzo obiecujące. Mężczyzna najpierw odzyskał czucie w nogach, następnie zaczął nimi ruszać. Nie wstaje z łóżka, ale jest już w stanie wykonywać ćwiczenia nogami, kiedy leży na plecach.
[LINK]
Najlepszy komentarz (275 piw)
kokinosz
• 2014-01-17, 1:40
Nauka. Nie modlitwy.
Dwie koreańskie bliźniaczki przed i po operacji plastycznej.
Bierzesz sobie taką laleczkę a później rodzą się wam jakieś trolle.
To większe skurwysyństwo niż pushupy, makijaż i inne takie pierdoły.
Bierzesz sobie taką laleczkę a później rodzą się wam jakieś trolle.
To większe skurwysyństwo niż pushupy, makijaż i inne takie pierdoły.
Najlepszy komentarz (59 piw)
Smutas
• 2013-12-23, 23:12
Już nawet była taka sprawa rozwodowa w Chinach, że facet miał taką żonę po operacji i urodziła mu się brzydka córka. I co najlepsze, wygrał ją! Sąd uznał że żona go oszukała.
Dawno nie było tu narzekania na naszą kochaną służbę zdrowia, więc przytoczę fragmenty pewnego artykułu-wywiadu. Jak za długie to do dokumentu.
Niedowład kończyn, postępujące uszkodzenie kręgosłupa, nieoperacyjna przepuklina, nieuleczalne problemy z trawieniem i wydalaniem, utrata funkcji seksualnych. Kalectwo. To skutek 116 dni pobytu w warszawskim szpitalu na Banacha. Grażyna Garboś-Jędral padła ofiarą serii potężnych błędów ze strony lekarzy, którzy nazywali ją "roszczeniową pacjentką". Renomowany szpital ma zapłacić rekordowe 5 mln zł odszkodowania. Wyrok na razie jest nieprawomocny. Ostatecznie sprawa rozstrzygnie się - przed sądem apelacyjnym - za kilka dni: 21 listopada.
Zakrawa na ironię fakt, że pani Grażyna jako radca prawny broniła tamtejszych lekarzy w sądzie w sprawach o błędy medyczne. I - jak mówi - żadnej nie przegrała. Dziś sama jest ofiarą tych błędów.
W sprawie pani Grażyny nie wszystko jest zupełnie jasne. [...] Bezsprzeczne jednak pozostaje: kobieta trafiła do szpitala z zawałem serca, z którym lekarze uporali się szybko i skutecznie, a mimo to - po pobytach w różnych szpitalach - wróciła do domu dopiero pół roku później: z I grupą inwalidzką, niezdolnością do podjęcia pracy oraz prowadzenia samodzielnej egzystencji.
Joanna Berendt/Gazeta.pl: Kiedy zaczyna się pani historia?
Grażyna Garboś-Jędral: - 9 lat temu, na początku czerwca 2004 r. Dostałam zawału. Z mojego domu pod Warszawą zadzwoniłam po karetkę. Chcieli mnie zawieźć do Pruszkowa. A ja wiedziałam, że w tamtym szpitalu nie było wtedy sprzętu ratującego życie pacjentom po zawale. [...] Powiedziałam, że mają mnie więc zawieźć na Banacha, gdzie dawniej pracowałam jako radca prawny. [...] Mimo zawału zaczęłam się awanturować, grozić prokuratorem...
Poskutkowało. Na Banacha sprawnie założyli mi stent, dlatego żyję. [...]
To co się takiego wydarzyło?
- Niedługo po zabiegu dostałam strasznych bólów. Okazało się, że ok. 1 proc. osób, które przeszły zawał, doświadcza takich bólów. To tzw. neuralgia międzyżebrowa. Lekarze postanowili wykonać mi przeciwbólową blokadę nerwów międzyżebrowych.
No i tu zaczyna się gehenna. Przyszedł do mnie dr A.* i założył mi tę blokadę na łóżku szpitalnym (z którego przy okazji spadłam, bo tak mnie naćpali Dolarganem...). Zero antyseptyki, zero dezynfekcji... Dopiero później dowiedziałam się, że ten zabieg przeprowadza się na sali operacyjnej albo zabiegowej. A on niemal dzień po dniu, nakładał mi tę blokadę na łóżku szpitalnym, trzymając ampułki z Depo-Medrolem w szafce przy moim łóżku, mimo 12 ostrzeżeń na ulotce o konieczności zachowania ostrożności aseptycznej. I ja grzeczna, pokorna, obolała na wszystko się godziłam.
Potem opowiadał w sądzie jakieś śmieszne rzeczy, że on przecież ręce umył... Powinien był wiedzieć, czym to się może skończyć.
Czym się skończyło?
- Jestem inwalidką I grupy, niezdolną do samodzielnej egzystencji. Stwierdzono u mnie trwałe kalectwo w stopniu znacznym.
Jak do tego doszło?
- Najpierw wszystko było w porządku. 2 lipca wypisali mnie, a 4 lipca miałam jechać do sanatorium do Konstancina. Wróciłam do domu szczęśliwa, że nic mnie już nie boli, że dobrze się czuję... Budzę się następnego dnia, a ból wrócił! Tylko z drugiej strony. I narastał. Więc do sanatorium postanowiłam pojechać przez szpital na Banacha. Tam, na izbie przyjęć, powiedzieli, że wszystko jest w porządku. Nałożyli mi jeszcze jedną blokadę i napisali, że "nie ma przeciwwskazań", bym pojechała. [...]
Z tym bólem pojechałam do sanatorium. Tam zaczęły się problemy z chodzeniem. Karmili mnie, ale nie pomagali. Zero diagnostyki.
I po 10 dniach pobytu w sanatorium budzę się o 4 nad ranem i mnie nie boli! Co za ulga! W końcu... - pomyślałam. Czułam tylko, że nogi mi cierpną. Wstałam, udało mi się nawet wejść do wanny. Myślałam, że kąpiel pomoże.
Nie pomogła, a drętwienie postępowało. O 6 rano już po ścianach szłam do gabinetu lekarza, błagając o pomoc. Pół godziny później pielęgniarka niemal zaniosła mnie z powrotem do łóżka, bo już nie byłam w stanie iść. Jak mnie w tym łóżku położyła, tak już nie wstałam. Przez 4 kolejne godziny nikt mi nie pomógł.
Zadzwoniłam do domu, przyjechali córka z mężem. Dopiero dzięki ich interwencji - a raczej awanturom, bo od ich krzyków dach się trząsł! - zgodzili się zawieźć mnie do szpitala.
Trafiła pani z powrotem na Banacha?
- Tak. Lekarz powiedział mi, że jest jakiś ogromny ucisk na rdzeń i trzeba natychmiast operować. [...] Podał mi nawet telefon ze słowami, że jeżeli mam jakieś życiowe sprawy do załatwienia, to najlepiej teraz. Wiem już, jak to jest żegnać się z życiem, bliskimi.
Pani przeżyła.
- Bo ten lekarz, fantastyczny człowiek, dokonał cudu! Uratował mi życie i jakąkolwiek władzę w nogach. [...] Nieważne jak, ale chodzę... Dopiero dużo później się dowiedziałam, że szanse na zapewnienie mi jakiejkolwiek sprawności w nogach - wynosiły 5 proc. Tak wielkie było uszkodzenie rdzenia.
Skąd się wzięło to uszkodzenie?
- Okazało się, że na rdzeń uciskał ropień. Pan doktor już po operacji naprowadził mnie na to, skąd się ten ropień wziął. Zapytał mnie wprost: "Proszę powiedzieć, co pani zrobiono na tym odcinku kręgosłupa około trzech tygodni wcześniej?"
W pierwszej chwili nie rozumiałam. Zaskoczyłam dopiero, kiedy wyjaśnił, że musiało to być ok. 25 czerwca. [...] Powiedziałam mu, że byłam tu w szpitalu, leżałam na kardiologii i zakładano mi blokadę przeciwbólową... "No to przy okazji blokady prawdopodobnie wszczepiono pani gronkowca, bo miała pani ropień, który uciskał na rdzeń" - powiedział.
Wyniki badań posiewowych wykazały jednak, że to nie gronkowiec, tylko... salmonella pokarmowa. "Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszałem!" - tak mi powiedział. To chyba jedyny taki przypadek wszczepienia komuś salmonelli pokarmowej w kręgosłup w Europie, o ile nie na świecie...
Chce pani powiedzieć, że trzy tygodnie chodziła z tą bakterią, a ona w tym czasie nigdzie się poza ten ropień nie rozprzestrzeniła?
- Dobrze pani pyta. Żyję tylko cudem. [...] Na Bloku "D", na którym leżałam, gdy doszło do zakażenia, przez kilka miesięcy szalała bakteria salmonelli, na wszystkich ośmiu piętrach. Odnotowano na nim 10 przypadków zakażeń wśród pacjentów kardiologii - choć to wyszło na jaw dużo później. W tamtym czasie władze szpitala ani nie ostrzegały pacjentów przed zagrożeniem, ani nie zgłosiły go w sanepidzie. Ale ktoś musiał o tym wiedzieć, bo wśród wszystkich antybiotyków, które mi podawano, przepisano mi również Ciprofloksacynę, lek najnowszej generacji wyjątkowo silnie zwalczający salmonellę. Do tej pory nie wiadomo, kto mi go przepisał, bo z karty choroby to nie wynika.
[...]
Zrobił się ropień, przeszła pani operację jego usunięcia... I co dalej? Wypisano panią do domu?
- Jeszcze nie. Dolna część mojego ciała ciągle była sparaliżowana. Po tej operacji 14 lipca miałam też porażone zwieracze, nie mogłam się wypróżnić. Pielęgniarki zrobiły mi więc 24 lipca lewatywę. Na ubikacji. Zabieg trzeba było przerwać, bo dostałam straszliwych boleści. Tak strasznych, że wyłam z bólu. To nie było ludzkie, ja po prostu wyłam...
Dopiero na prośby mojej córki pielęgniarki dały mi środki przeciwbólowe i zasnęłam. Ale przez cały czas wyciekała ze mnie jakaś brązowa wydzielina pomieszana z krwią. Jak się później okazało, podczas lewatywy doszło do poważnego urazu, niemal przebicia, błony śluzowej jelita grubego. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, nie rozumiałam, co się ze mną działo.
A co na to lekarze?
- Jeden wpisywał, że krwawienie jest z hemoroidów. Ale drugi pisał już, że krwawienia z hemoroidów nie stwierdził. Tak sobie pisali. A ja dopiero później dowiedziałam się, że w praktyce lekarskiej jest przyjęte, że każde krwawienie z odbytu powinno zostać precyzyjnie zdiagnozowane, bo może być oznaką ciężkiej choroby.
No ale przecież musieli wykonywać pani jakieś badania.
- Tak, robili mi badania per rectum, czyli paluchem - zamiast kolonoskopii, o którą błagałam niemal codziennie. Bo w jednym z najlepiej wyposażonych diagnostycznie szpitali w tym kraju najważniejszym narzędziem diagnostycznym chirurga jest jego palec... Potem w sądzie prof. F. z Kliniki Neurochirurgii, na której wtedy leżałam, mówił, że lekarze nie widzieli potrzeby robienia mi kolonoskopii.
- Przecież oni prawie cały miesiąc pozwolili mi tak leżeć z tym krwawieniem, z tym bólem... Mimo moich próśb, błagań nawet palcem nie kiwnęli... A nie, przepraszam! Paluch - to akurat jedyne, czym kiwali...
Źródło
Część druga, "Lekarz dowcipkował, że wpierw włożyłam sobie palec z salmonellą do kręgosłupa, a potem zrobiłam sobie nim dziurę w dupie":
- Mąż odszedł. Sytuacja go przerosła. Ale nie mam żalu. Miesiącami dzień w dzień bez słowa skargi mył mi tyłek, zmieniał pampersy i masował to porżnięte po operacjach ciało... On i córka przez dwa lata żyli z ropą, krwią i gównem. Dwa lata! Nie dziwię się, że nie wytrzymali. Nikt normalny by tego nie wytrzymał.
[...] Przewieziono panią na OION. Co się stało?
- Trzy dni przed tym zrobiła mi się przetoka. Miejsce uszkodzenia błony śluzowej mi zgniło i zrobiła mi się dziura między pochwą i jelitem. 25 sierpnia - czyli miesiąc po tym, jak mi źle wykonano tę lewatywę - kał zaczął mi się wylewać przez pochwę.
Pielęgniarki natychmiast zawołały lekarza urologa. Ale pan doktor przyszedł i najpierw się na nie wydarł, czemu mnie nie umyły, skoro "cała w gównie jestem" - użył dokładnie tych słów. A kiedy zorientował się, co się dzieje, to się roześmiał! I błyskotliwie zauważył: "Rzeczywiście, gówno jej pochwą wychodzi!".
Co takiego?
- Tak! Powiedział to w obecności kilku innych osób. Wcześniej, kiedy zgłaszałam problemy z oddawaniem moczu - miałam ropomocz i krwiomocz... - to powiedział tylko: "Jak szczała, tak będzie szczać". [...]
Ale wracając do pana doktora, to był z niego rzeczywiście przyjemniaczek. Jak pytałam o niego pielęgniarki, to mówiły, że on już tak ma.
Wobec innych pacjentów też się tak zachowywali?
- Nie mam pojęcia! Ale proszę sobie wyobrazić, że jeden z lekarzy - tego akurat dobrze znałam - chodził po szpitalu i dowcipkował, że wpierw włożyłam sobie palec z salmonellą do kręgosłupa, a potem ten sam palec włożyłam sobie do dupy i zrobiłam sobie w nim dziurę...
Nie chce się wierzyć. Skąd pani wie, że tak mówił?
- Znajomi ze szpitala mi donosili. Przecież ja tam wcześniej pracowałam, pomogłam wielu osobom... I dlatego nie wiem, dlaczego lekarze tak się wobec mnie zachowywali. Może chodziło o to, że po tym, jak przez kilka lat broniłam ich w sądzie, to nagle znalazłam się po drugiej stronie barykady.
Lekarze dopiero, jak zrobiła się pani ta przetoka, zorientowali się, że lewatywa doprowadziła do uszkodzenia jelita grubego?
- To mnie zaczęło wtedy świtać, że ta przetoka to chyba przez tę lewatywę. Co do lekarzy - ciężko powiedzieć, bo do tej pory żaden tego nie przyznał, choć jedna z biegłych w sądzie stwierdziła, że nie ma co do tego wątpliwości.
A co się stało, jak już zrobiła się pani ta przetoka?
- Po trzech dniach byłam w takim stanie, że zaczęłam tracić przytomność. Po prostu umierałam. [...]
Był piątek po południu i wszyscy albo już wyszli do domu, albo byli w blokach startowych. I mój mąż musiał biegać po całym szpitalu i robić awantury, bo nie było nikogo, kto by się mną zajął. W końcu sam zawiózł mnie na łóżku na OION. Dosłownie im mnie wepchnął na tym łóżku, kazał mnie przyjąć, mówiąc, że umieram. Łaskę mu zrobili, że mnie przyjęli. I tam to dopiero zaczął się horror...
"Dopiero"?
- Zapadła decyzja, by wyłonić mi stomię - czyli sztuczny odbyt na brzuchu - aby przetoka mogła się zagoić. Tomografia i USG nie wykazały niczego istotnego, więc w końcu zlecili mi kolonoskopię. Ale ponieważ miałam kompletnie zapchane jelita - w wyniku stanu zapalnego zamknęło mi się światło jelita - kierownik oddziału kazał kupić w szpitalnej aptece preparat X-Prep i wypić 6 litrów wody...
I się zaczęło. Cała ta zawartość jelit zaczęła mi się przez tę przetokę wylewać. Trwało to godzinami, aż odparzeń dostałam... Wyłam z bólu! Przez cały weekend musiała być ze mną córka albo mąż, by mnie obmywać. W końcu pielęgniarka zlitowała się i powiedziała córce, aby kupiła Sudocrem, żeby mi te bąble nie popękały. Trochę pomogło... Nie wiem, co by było, gdyby nie mąż i córka... Do badania ostatecznie i tak nie doszło, bo mimo tego, przez co przeszłam, uznano, że "źle było przygotowane jelito grube".
Czyli robi się pani przetoka, wyjątkowo paskudna. Nie wiadomo, skąd się wzięła, kolonoskopii zrobić nie można. Mają wyłonić pani stomię. I co się dzieje?
- Pani ginekolog, która była u mnie dwa razy na OION-ie i wiedziała o przetoce, zleciła konsultację u siebie na oddziale. Ja wtedy w ogóle nie chodziłam, miałam bezwładne nogi, ciągle traciłam przytomność.
Więc mąż z córką najpierw próbowali mnie przewieźć do pani ginekolog na łóżku, ale okazało się, że nie mieszczę się z nim do drzwi gabinetu. Przełożyli mnie więc na kozetkę - nikt im w tym nie pomagał. Dopiero do gabinetu pani doktor zawołano rehabilitantów, aby ułożyli mnie na łóżku ginekologicznym. Wszystko to trwało prawie godzinę.
Tymczasem przychodzi pani doktor i zaczyna krzyczeć, że nie będzie mnie badać, bo "tu wszędzie jest kał!". Że czemu ja jej to łóżko zabrudziłam i kto to teraz będzie sprzątać?! Nawet się do mnie nie zbliżyła. A ja tam leżałam naga, bezwładna, brudna...
Źródło/Więcej.
Ocenę i komentarz pozostawiam Wam.
Niedowład kończyn, postępujące uszkodzenie kręgosłupa, nieoperacyjna przepuklina, nieuleczalne problemy z trawieniem i wydalaniem, utrata funkcji seksualnych. Kalectwo. To skutek 116 dni pobytu w warszawskim szpitalu na Banacha. Grażyna Garboś-Jędral padła ofiarą serii potężnych błędów ze strony lekarzy, którzy nazywali ją "roszczeniową pacjentką". Renomowany szpital ma zapłacić rekordowe 5 mln zł odszkodowania. Wyrok na razie jest nieprawomocny. Ostatecznie sprawa rozstrzygnie się - przed sądem apelacyjnym - za kilka dni: 21 listopada.
Zakrawa na ironię fakt, że pani Grażyna jako radca prawny broniła tamtejszych lekarzy w sądzie w sprawach o błędy medyczne. I - jak mówi - żadnej nie przegrała. Dziś sama jest ofiarą tych błędów.
W sprawie pani Grażyny nie wszystko jest zupełnie jasne. [...] Bezsprzeczne jednak pozostaje: kobieta trafiła do szpitala z zawałem serca, z którym lekarze uporali się szybko i skutecznie, a mimo to - po pobytach w różnych szpitalach - wróciła do domu dopiero pół roku później: z I grupą inwalidzką, niezdolnością do podjęcia pracy oraz prowadzenia samodzielnej egzystencji.
Joanna Berendt/Gazeta.pl: Kiedy zaczyna się pani historia?
Grażyna Garboś-Jędral: - 9 lat temu, na początku czerwca 2004 r. Dostałam zawału. Z mojego domu pod Warszawą zadzwoniłam po karetkę. Chcieli mnie zawieźć do Pruszkowa. A ja wiedziałam, że w tamtym szpitalu nie było wtedy sprzętu ratującego życie pacjentom po zawale. [...] Powiedziałam, że mają mnie więc zawieźć na Banacha, gdzie dawniej pracowałam jako radca prawny. [...] Mimo zawału zaczęłam się awanturować, grozić prokuratorem...
Poskutkowało. Na Banacha sprawnie założyli mi stent, dlatego żyję. [...]
To co się takiego wydarzyło?
- Niedługo po zabiegu dostałam strasznych bólów. Okazało się, że ok. 1 proc. osób, które przeszły zawał, doświadcza takich bólów. To tzw. neuralgia międzyżebrowa. Lekarze postanowili wykonać mi przeciwbólową blokadę nerwów międzyżebrowych.
No i tu zaczyna się gehenna. Przyszedł do mnie dr A.* i założył mi tę blokadę na łóżku szpitalnym (z którego przy okazji spadłam, bo tak mnie naćpali Dolarganem...). Zero antyseptyki, zero dezynfekcji... Dopiero później dowiedziałam się, że ten zabieg przeprowadza się na sali operacyjnej albo zabiegowej. A on niemal dzień po dniu, nakładał mi tę blokadę na łóżku szpitalnym, trzymając ampułki z Depo-Medrolem w szafce przy moim łóżku, mimo 12 ostrzeżeń na ulotce o konieczności zachowania ostrożności aseptycznej. I ja grzeczna, pokorna, obolała na wszystko się godziłam.
Potem opowiadał w sądzie jakieś śmieszne rzeczy, że on przecież ręce umył... Powinien był wiedzieć, czym to się może skończyć.
Czym się skończyło?
- Jestem inwalidką I grupy, niezdolną do samodzielnej egzystencji. Stwierdzono u mnie trwałe kalectwo w stopniu znacznym.
Jak do tego doszło?
- Najpierw wszystko było w porządku. 2 lipca wypisali mnie, a 4 lipca miałam jechać do sanatorium do Konstancina. Wróciłam do domu szczęśliwa, że nic mnie już nie boli, że dobrze się czuję... Budzę się następnego dnia, a ból wrócił! Tylko z drugiej strony. I narastał. Więc do sanatorium postanowiłam pojechać przez szpital na Banacha. Tam, na izbie przyjęć, powiedzieli, że wszystko jest w porządku. Nałożyli mi jeszcze jedną blokadę i napisali, że "nie ma przeciwwskazań", bym pojechała. [...]
Z tym bólem pojechałam do sanatorium. Tam zaczęły się problemy z chodzeniem. Karmili mnie, ale nie pomagali. Zero diagnostyki.
I po 10 dniach pobytu w sanatorium budzę się o 4 nad ranem i mnie nie boli! Co za ulga! W końcu... - pomyślałam. Czułam tylko, że nogi mi cierpną. Wstałam, udało mi się nawet wejść do wanny. Myślałam, że kąpiel pomoże.
Nie pomogła, a drętwienie postępowało. O 6 rano już po ścianach szłam do gabinetu lekarza, błagając o pomoc. Pół godziny później pielęgniarka niemal zaniosła mnie z powrotem do łóżka, bo już nie byłam w stanie iść. Jak mnie w tym łóżku położyła, tak już nie wstałam. Przez 4 kolejne godziny nikt mi nie pomógł.
Zadzwoniłam do domu, przyjechali córka z mężem. Dopiero dzięki ich interwencji - a raczej awanturom, bo od ich krzyków dach się trząsł! - zgodzili się zawieźć mnie do szpitala.
Trafiła pani z powrotem na Banacha?
- Tak. Lekarz powiedział mi, że jest jakiś ogromny ucisk na rdzeń i trzeba natychmiast operować. [...] Podał mi nawet telefon ze słowami, że jeżeli mam jakieś życiowe sprawy do załatwienia, to najlepiej teraz. Wiem już, jak to jest żegnać się z życiem, bliskimi.
Pani przeżyła.
- Bo ten lekarz, fantastyczny człowiek, dokonał cudu! Uratował mi życie i jakąkolwiek władzę w nogach. [...] Nieważne jak, ale chodzę... Dopiero dużo później się dowiedziałam, że szanse na zapewnienie mi jakiejkolwiek sprawności w nogach - wynosiły 5 proc. Tak wielkie było uszkodzenie rdzenia.
Skąd się wzięło to uszkodzenie?
- Okazało się, że na rdzeń uciskał ropień. Pan doktor już po operacji naprowadził mnie na to, skąd się ten ropień wziął. Zapytał mnie wprost: "Proszę powiedzieć, co pani zrobiono na tym odcinku kręgosłupa około trzech tygodni wcześniej?"
W pierwszej chwili nie rozumiałam. Zaskoczyłam dopiero, kiedy wyjaśnił, że musiało to być ok. 25 czerwca. [...] Powiedziałam mu, że byłam tu w szpitalu, leżałam na kardiologii i zakładano mi blokadę przeciwbólową... "No to przy okazji blokady prawdopodobnie wszczepiono pani gronkowca, bo miała pani ropień, który uciskał na rdzeń" - powiedział.
Wyniki badań posiewowych wykazały jednak, że to nie gronkowiec, tylko... salmonella pokarmowa. "Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszałem!" - tak mi powiedział. To chyba jedyny taki przypadek wszczepienia komuś salmonelli pokarmowej w kręgosłup w Europie, o ile nie na świecie...
Chce pani powiedzieć, że trzy tygodnie chodziła z tą bakterią, a ona w tym czasie nigdzie się poza ten ropień nie rozprzestrzeniła?
- Dobrze pani pyta. Żyję tylko cudem. [...] Na Bloku "D", na którym leżałam, gdy doszło do zakażenia, przez kilka miesięcy szalała bakteria salmonelli, na wszystkich ośmiu piętrach. Odnotowano na nim 10 przypadków zakażeń wśród pacjentów kardiologii - choć to wyszło na jaw dużo później. W tamtym czasie władze szpitala ani nie ostrzegały pacjentów przed zagrożeniem, ani nie zgłosiły go w sanepidzie. Ale ktoś musiał o tym wiedzieć, bo wśród wszystkich antybiotyków, które mi podawano, przepisano mi również Ciprofloksacynę, lek najnowszej generacji wyjątkowo silnie zwalczający salmonellę. Do tej pory nie wiadomo, kto mi go przepisał, bo z karty choroby to nie wynika.
[...]
Zrobił się ropień, przeszła pani operację jego usunięcia... I co dalej? Wypisano panią do domu?
- Jeszcze nie. Dolna część mojego ciała ciągle była sparaliżowana. Po tej operacji 14 lipca miałam też porażone zwieracze, nie mogłam się wypróżnić. Pielęgniarki zrobiły mi więc 24 lipca lewatywę. Na ubikacji. Zabieg trzeba było przerwać, bo dostałam straszliwych boleści. Tak strasznych, że wyłam z bólu. To nie było ludzkie, ja po prostu wyłam...
Dopiero na prośby mojej córki pielęgniarki dały mi środki przeciwbólowe i zasnęłam. Ale przez cały czas wyciekała ze mnie jakaś brązowa wydzielina pomieszana z krwią. Jak się później okazało, podczas lewatywy doszło do poważnego urazu, niemal przebicia, błony śluzowej jelita grubego. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, nie rozumiałam, co się ze mną działo.
A co na to lekarze?
- Jeden wpisywał, że krwawienie jest z hemoroidów. Ale drugi pisał już, że krwawienia z hemoroidów nie stwierdził. Tak sobie pisali. A ja dopiero później dowiedziałam się, że w praktyce lekarskiej jest przyjęte, że każde krwawienie z odbytu powinno zostać precyzyjnie zdiagnozowane, bo może być oznaką ciężkiej choroby.
No ale przecież musieli wykonywać pani jakieś badania.
- Tak, robili mi badania per rectum, czyli paluchem - zamiast kolonoskopii, o którą błagałam niemal codziennie. Bo w jednym z najlepiej wyposażonych diagnostycznie szpitali w tym kraju najważniejszym narzędziem diagnostycznym chirurga jest jego palec... Potem w sądzie prof. F. z Kliniki Neurochirurgii, na której wtedy leżałam, mówił, że lekarze nie widzieli potrzeby robienia mi kolonoskopii.
- Przecież oni prawie cały miesiąc pozwolili mi tak leżeć z tym krwawieniem, z tym bólem... Mimo moich próśb, błagań nawet palcem nie kiwnęli... A nie, przepraszam! Paluch - to akurat jedyne, czym kiwali...
Źródło
Część druga, "Lekarz dowcipkował, że wpierw włożyłam sobie palec z salmonellą do kręgosłupa, a potem zrobiłam sobie nim dziurę w dupie":
- Mąż odszedł. Sytuacja go przerosła. Ale nie mam żalu. Miesiącami dzień w dzień bez słowa skargi mył mi tyłek, zmieniał pampersy i masował to porżnięte po operacjach ciało... On i córka przez dwa lata żyli z ropą, krwią i gównem. Dwa lata! Nie dziwię się, że nie wytrzymali. Nikt normalny by tego nie wytrzymał.
[...] Przewieziono panią na OION. Co się stało?
- Trzy dni przed tym zrobiła mi się przetoka. Miejsce uszkodzenia błony śluzowej mi zgniło i zrobiła mi się dziura między pochwą i jelitem. 25 sierpnia - czyli miesiąc po tym, jak mi źle wykonano tę lewatywę - kał zaczął mi się wylewać przez pochwę.
Pielęgniarki natychmiast zawołały lekarza urologa. Ale pan doktor przyszedł i najpierw się na nie wydarł, czemu mnie nie umyły, skoro "cała w gównie jestem" - użył dokładnie tych słów. A kiedy zorientował się, co się dzieje, to się roześmiał! I błyskotliwie zauważył: "Rzeczywiście, gówno jej pochwą wychodzi!".
Co takiego?
- Tak! Powiedział to w obecności kilku innych osób. Wcześniej, kiedy zgłaszałam problemy z oddawaniem moczu - miałam ropomocz i krwiomocz... - to powiedział tylko: "Jak szczała, tak będzie szczać". [...]
Ale wracając do pana doktora, to był z niego rzeczywiście przyjemniaczek. Jak pytałam o niego pielęgniarki, to mówiły, że on już tak ma.
Wobec innych pacjentów też się tak zachowywali?
- Nie mam pojęcia! Ale proszę sobie wyobrazić, że jeden z lekarzy - tego akurat dobrze znałam - chodził po szpitalu i dowcipkował, że wpierw włożyłam sobie palec z salmonellą do kręgosłupa, a potem ten sam palec włożyłam sobie do dupy i zrobiłam sobie w nim dziurę...
Nie chce się wierzyć. Skąd pani wie, że tak mówił?
- Znajomi ze szpitala mi donosili. Przecież ja tam wcześniej pracowałam, pomogłam wielu osobom... I dlatego nie wiem, dlaczego lekarze tak się wobec mnie zachowywali. Może chodziło o to, że po tym, jak przez kilka lat broniłam ich w sądzie, to nagle znalazłam się po drugiej stronie barykady.
Lekarze dopiero, jak zrobiła się pani ta przetoka, zorientowali się, że lewatywa doprowadziła do uszkodzenia jelita grubego?
- To mnie zaczęło wtedy świtać, że ta przetoka to chyba przez tę lewatywę. Co do lekarzy - ciężko powiedzieć, bo do tej pory żaden tego nie przyznał, choć jedna z biegłych w sądzie stwierdziła, że nie ma co do tego wątpliwości.
A co się stało, jak już zrobiła się pani ta przetoka?
- Po trzech dniach byłam w takim stanie, że zaczęłam tracić przytomność. Po prostu umierałam. [...]
Był piątek po południu i wszyscy albo już wyszli do domu, albo byli w blokach startowych. I mój mąż musiał biegać po całym szpitalu i robić awantury, bo nie było nikogo, kto by się mną zajął. W końcu sam zawiózł mnie na łóżku na OION. Dosłownie im mnie wepchnął na tym łóżku, kazał mnie przyjąć, mówiąc, że umieram. Łaskę mu zrobili, że mnie przyjęli. I tam to dopiero zaczął się horror...
"Dopiero"?
- Zapadła decyzja, by wyłonić mi stomię - czyli sztuczny odbyt na brzuchu - aby przetoka mogła się zagoić. Tomografia i USG nie wykazały niczego istotnego, więc w końcu zlecili mi kolonoskopię. Ale ponieważ miałam kompletnie zapchane jelita - w wyniku stanu zapalnego zamknęło mi się światło jelita - kierownik oddziału kazał kupić w szpitalnej aptece preparat X-Prep i wypić 6 litrów wody...
I się zaczęło. Cała ta zawartość jelit zaczęła mi się przez tę przetokę wylewać. Trwało to godzinami, aż odparzeń dostałam... Wyłam z bólu! Przez cały weekend musiała być ze mną córka albo mąż, by mnie obmywać. W końcu pielęgniarka zlitowała się i powiedziała córce, aby kupiła Sudocrem, żeby mi te bąble nie popękały. Trochę pomogło... Nie wiem, co by było, gdyby nie mąż i córka... Do badania ostatecznie i tak nie doszło, bo mimo tego, przez co przeszłam, uznano, że "źle było przygotowane jelito grube".
Czyli robi się pani przetoka, wyjątkowo paskudna. Nie wiadomo, skąd się wzięła, kolonoskopii zrobić nie można. Mają wyłonić pani stomię. I co się dzieje?
- Pani ginekolog, która była u mnie dwa razy na OION-ie i wiedziała o przetoce, zleciła konsultację u siebie na oddziale. Ja wtedy w ogóle nie chodziłam, miałam bezwładne nogi, ciągle traciłam przytomność.
Więc mąż z córką najpierw próbowali mnie przewieźć do pani ginekolog na łóżku, ale okazało się, że nie mieszczę się z nim do drzwi gabinetu. Przełożyli mnie więc na kozetkę - nikt im w tym nie pomagał. Dopiero do gabinetu pani doktor zawołano rehabilitantów, aby ułożyli mnie na łóżku ginekologicznym. Wszystko to trwało prawie godzinę.
Tymczasem przychodzi pani doktor i zaczyna krzyczeć, że nie będzie mnie badać, bo "tu wszędzie jest kał!". Że czemu ja jej to łóżko zabrudziłam i kto to teraz będzie sprzątać?! Nawet się do mnie nie zbliżyła. A ja tam leżałam naga, bezwładna, brudna...
Źródło/Więcej.
Ocenę i komentarz pozostawiam Wam.
Najlepszy komentarz (42 piw)
Avalanger
• 2013-11-18, 22:42
Ja PIERDOLĘ.. Naprawdę sadystyczne, nie doczytałem jeszcze tekstu nawet do większej połowy, gdy herbata wyleciała mi z ręki. I to jest WARSZAWSKI szpital-klinika (który zresztą kojarzę), a co dopiero musi być w lokalnych ambulatoriach, małych mieścinach? Kurwa mać.
Dlatego właśnie nie preferuję leczenia publicznego.
Nikomu nie życzę czegoś takiego, a kobita powinna dostać całą tę sumę co do grosza, z pensji tych skurwysynów. Najlepiej, żeby wypracowali te pieniądze w kamieniołomach z ciapatymi ruchającymi ich od tyłu.
Dlatego właśnie nie preferuję leczenia publicznego.
Nikomu nie życzę czegoś takiego, a kobita powinna dostać całą tę sumę co do grosza, z pensji tych skurwysynów. Najlepiej, żeby wypracowali te pieniądze w kamieniołomach z ciapatymi ruchającymi ich od tyłu.
Po USG lekarz mówi do pacjenta:
- No tak... Wątroba powiększona. Nawet bardzo powiększona. Koszmarnie! - rzekłbym. No cóż... Trzeba będzie usunąć płuco.
- Czemu płuco? - wykrzykuje pacjent.
- Jak to czemu? - odpowiada lekarz. Przecież trzeba zrobić miejsce wątrobie.
- No tak... Wątroba powiększona. Nawet bardzo powiększona. Koszmarnie! - rzekłbym. No cóż... Trzeba będzie usunąć płuco.
- Czemu płuco? - wykrzykuje pacjent.
- Jak to czemu? - odpowiada lekarz. Przecież trzeba zrobić miejsce wątrobie.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów