Brywieczór sadole, uraczę was dziś historią(a właściwie jej rozdziałem) z mojego życia. Kilka wydarzeń potoczyłoby się inaczej, a - na pewno - byłaby iście sadystyczna.
A więc, wszystko zaczęło się, gdy odwiedziłem moją siostrę w Holandii. Studiowała tam, jednak nie jest to istotne w tej historii, więc przejdę do meritum. Pierwszego dnia odwiedzin, siostra zaprosiła mnie do jakiegoś Holenderskiego klubu na "foam-party"(piana-party, taka impreza dla "innych" umysłowo). Kluby to nie mój teatrzyk, ale stwierdziłem, co najgorszego może się stać - może coś wyhaczę i zamoczę w holenderskiej słodyczy. Po długich namowach, udałem się z siostrą do tej "jaskini". Każdy ma inne gusta, wiadomo, ale w mojej ocenie, chodzą tam sfrustrowane szympansy, lub ludzie z IQ nieprzekraczającym średniej ilości wypitych piw na uczestnika. Dalej nie wiem, dlaczego siostra lubi takie "towarzystwo". Nieważne. Studiowałem wtedy nauczanie angielskiego oraz niemieckiego, więc chciałem trochę wypróbować w praktyce umiejętności i pogadać z tubylcami. Szybko okazało się, że rozmowa z kimkolwiek jest niemożliwa. Nagłośnienie było tragiczne. Nie dało się usłyszeć jednego słowa w konwersacji. Zrezygnowałem więc, po czym stwierdziłem, że zrobię to, co mi wychodzi najlepiej. Napierdolę się. Tak więc uczyniłem. Piwo za piwem. Litr za litrem. W stanie bardzo mocno wskazującym, stwierdziłem, że wyjdę z imprezy i pochodzę trochę po mieście, po czym wrócę po kochaną siostrę. Wyszedłem, wyciągnąłem szlugi - zonk - zgubiłem ogień. Moją misją wtedy stało się znalezienie cholernej zapalniczki, zapałek, siarki, nie wiem, trotylu, pieprzonego krzemienia(nie wiem czemu, bo nie jestem nałogowym palaczem). Zacząłem więc łazić po mieście - ale - ani żywej duszy. Nieopodal zauważyłem jadącego na rowerze damce, z bagażnikiem, jegomościa(wtedy już powinienem coś zwęszyć - cóż, widocznie byłem "troszeczkę" za bardzo napierdolony). Pytam się więc cyklisty, czy ma ogień. On ochoczo odpowiedział, że ma, i że mi nawet da na zawsze, bo mu i tak niepotrzebny. Ładnie podziękowałem i już mieliśmy się rozstać, ale - o zgrozo - zapytał się, dokąd zmierzam. Odparłem, że do klubu, tu, niedaleko, po siostrę. Rozradowany, od ucha do ucha(mam dłuższe włosy, gdzieś do klaty - oni podobno takich lubią) zaproponował mi transport na bagażniku. Dołączyłem się więc, będąc przekonanym(jakże zresztą mylnie) o dobrych intencjach pana "wąskie spodnie". Dotarliśmy, a pan siusiakopołykacz, zapytał, czy nie pójdę z nim do środka, na piwo. Zacząłem wtedy powoli trzeźwieć. Chłop wydał się dziwny, stał nieprzyjemnie blisko, był nadpobudliwy i był ubrany bardzo "modnie". Na wpół podejrzliwy zgodziłem się jednak. Byłem od niego o głowę wyższy i znacznie "większy" generalnie(ćwiczę regularnie). Stwierdziłem - co mi tam. Wszedłem z nim do klubu. Kolega wtedy ni z gruchy, ni z pietruchy bąknął coś, że jestem cool i w ogóle, i uścisnął mnie(taki przytulaśny skurwiel...). W tym momencie wytrzeźwiałem już całkowicie. Nagle widzę, nadchodzi siostra, z dwoma koleżankami. Jedna z nich, przechodząc, szepnęła mi do ucha - "Człowieku, to gej". Nagle zrozumiałem. Poskładałem wszystko do kupy. Odepchnąłem delikwenta, już miałem się zamachnąć, ale siostra złapała mnie za ramię(pewnie koleżanki ją ostrzegły, że może być różnie) i wywlokła mnie z lokalu. Na zewnątrz znów się najebałem i wracając do mieszkania na rowerze, rozpierdoliłem sobie całe kolano. Do dziś nie wiem, co by się stało, gdybym dotarł na to cholerne piwo. Do dziś też czuję chłodny oddech jesieni na moim odbycie.
Jak się spodobało, to wrzucę jeszcze jakieś inne gówniane, w ten czy inny sposób, historie. Może cycki siostry też.
Nie było, bo moje własne.