18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Strona wykorzystuje mechanizm ciasteczek - małych plików zapisywanych w przeglądarce internetowej - w celu identyfikacji użytkownika. Więcej o ciasteczkach dowiesz się tutaj.
Obsługa sesji użytkownika / odtwarzanie filmów:


Zabezpiecznie Google ReCaptcha przed botami:


Zanonimizowane statystyki odwiedzin strony Google Analytics:
Brak zgody
Dostarczanie i prezentowanie treści reklamowych:
Reklamy w witrynie dostarczane są przez podmiot zewnętrzny.
Kliknij ikonkę znajdującą się w lewm dolnym rogu na końcu tej strony aby otworzyć widget ustawień reklam.
Jeżeli w tym miejscu nie wyświetił się widget ustawień ciasteczek i prywatności wyłącz wszystkie skrypty blokujące elementy na stronie, na przykład AdBlocka lub kliknij ikonkę lwa w przeglądarce Brave i wyłącz tarcze
Główna Poczekalnia (7) Soft (1) Dodaj Obrazki Dowcipy Popularne Losowe Forum Szukaj Ranking
Wesprzyj nas Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 1:14
📌 Konflikt izrealsko-arabski Tylko dla osób pełnoletnich - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 23:00

#polityka



"Będziemy raczej dzielić biedę niż opływać w dostatki"
Skutki demogra- ficznej katastrofy będą bardzo bolesne


Zdaniem Stanisława Kluzy (były minister finansów i szef KNF) przez katastrofę demograficzną Polska - na tle gospodarki światowej - będzie relatywnie coraz uboższa i coraz mniej konkurencyjna. Tym samym przeciętni Polacy nigdy nie osiągną poziomu oszczędności i bogactwa porównywalnego z krajami Europy Zachodniej.

Kluza pisze w swoim najnowszym tekście opublikowanym w periodyku "Rzeczy Wspólne", że nasz kraj "ze względu na oczekiwane bilanse demograficzne w perspektywie najbliższych 50 lat będzie jedną z 3 gospodarek w ramach OECD o najniższym potencjale do podnoszenia konkurencyjności ekonomicznej". Niestety słowa te współgrają ze źródłami, na które powołuje się były minister finansów. Zgodnie z oficjalnymi wyliczeniami OECD za pół wieku wartość PKB według parytetu siły nabywczej na obywatela będzie w naszym kraju niższa niż w Meksyku, Turcji, Rosji czy Chinach. W porównaniu do innych państw będziemy się stawali coraz biedniejsi. Obecnie, według statystyk OECD, wartość PKB na jednego obywatela jest w Polsce o około 50 proc. wyższa, niż średnia na świecie. Problem w tym, że za 50 lat nasze PKB per capita będzie o około 6 proc. poniżej średniej światowej. Inaczej rzecz ujmując: w 2060 roku ponad połowa ludzi na świecie będzie bogatsza od Polaków.

Jako przyczyny takiego stanu rzeczy w przyszłości możemy wymienić katastrofę demograficzną, coraz większe koszty systemu emerytalnego oraz niską innowacyjność naszej gospodarki. Katastrofa demograficzna już się rozpoczęła, a z każdym kolejnym rokiem jej skutki będą coraz mocniej odczuwalne. W ciągu ostatnich 10 lat na stałe poza granicę naszego kraju wyjechało około 2 mln ludzi. Najczęściej są to osoby w wieku produkcyjnym, które w Polsce - gdyby nie były zmuszone emigrować w celach zarobkowych - mogłyby normalnie pracować i zakładać rodziny. Taką "wyrwę" w populacji możemy porównać jedynie do czasów głębokich kryzysów - biologicznej eksterminacji z czasów II wojny światowej, czy wielkiej emigracji wolnościowej z czasów lat 80-tych ubiegłego stulecia. Jeśli do tego doliczymy jedną z najniższych na świecie dzietności wśród kobiet (212. miejsce na świecie na 224 notowane kraje), to nie powinny dziwić prognozy ONZ, według których w 2060 roku w kraju nad Wisłą będzie żyło jedynie 26 mln mieszkańców, a w 2100 roku jedynie 14 mln! Katastrofa demograficzna ma bezpośrednie przełożenie na koszty funkcjonowania systemu emerytalnego. Niestety już w ciągu najbliższych kilku lat (2015-2019) na wypłatę bieżących emerytur ZUS-owi zabraknie aż 356,5 mld zł. Aby pokryć tak olbrzymi deficyt, każdy pracujący Polak musiałby jednorazowo przekazać do ZUSu po około 25 tys. zł. Pod względem ekonomicznym będzie to największy wyzwanie Polski od czasu zakończenia II wojny światowej. Pokrycie tak wielkiego deficytu będzie musiało skutkować przesunięciem środków budżetowych z innych dziedzin (np. zmniejszenie wydatków na utrzymanie i tak już niewielkiej armii czy też poważne cięcia inwestycyjne). Więcej jak pewne jest też podniesienie obowiązkowych składek na ubezpieczenia społeczne dla ogółu pracującej części społeczeństwa. To wszystko sprawi, że polska gospodarka pogrąży się w marazmie, a kraj przestanie się rozwijać. W tym kontekście słowa Stanisława Kluzy o tym, że będziemy raczej dzielić biedę niż opływać w dostatki, a większość państw na świecie przegoni nas pod względem zasobności, stają się niezwykle realistyczne.

Czy Polska ma szanse poradzić sobie z tymi problemami? Wiele zależy od rządzących nami polityków oraz ich strategicznych planów na przyszłość. Niestety obecnie utrzymująca się przy władzy (głównie dzięki wsparciu polskojęzycznych mediów zarządzanych przez ludzi wywodzących się z PRL) Platforma Obywatelska nie ma jakiegokolwiek planu na przyszłość. Dla nich liczy się jedynie "tu i teraz" oraz możliwość szybkiego pomnożenia swoich prywatnych majątków. A z takimi ludźmi scenariusz kreślony przez OECD możemy już dziś uznać za pewnik.

Źródło

Zrzutka na serwery i rozwój serwisu

🇬🇧  English version
Witaj użytkowniku sadistic.pl,

Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.

Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).

Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę
 już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany

Support this website with a small donation

🇵🇱  Polska wersja
Hello guest,

We hope you enjoy our movies. Please consider a small donation to help us to cover the costs of our servers because currently we don't have enough ads to do it.

Currently we accept donations with Polish Zloty (PLN, zł). 1 PLN = 0.23 EUR (this may vary)
Available payment methods: Credit card, debit card, Google Pay

Thank you for your support!

Donate
 already done / not interested
Najlepsze momenty polityki w 2013
M................2 • 2013-12-27, 16:55
Ten filmik ukazuje większość pojebanych akcji polityków ,które warto obejrzeć ,ale i tak trafi pewnie do sucharów to .Mój ulubiony moment od 0:35 Zajebane z kanału wybierzpolske.

Jeśli masz w dupie Polskę, przewiń. A potem usuń konto i idź na paradę równości. [edit] Albo po porstu nawrzucaj wymyśne bluzgi. Lubię patrzeć, jak ludzie, zamiast konstruktywnego myślenia, wylewają zawartość rynsztoków ze swoich umysłów.

Ogromnie mnie martwi sytuacja polityczna w Europie i w Polsce. To, co się dzieje, można nazwać spokojnie cofnięciem się naszej cywilizacji o lata.

Zacznijmy od tego, że w sejmie są same zwierzęta. W sejmie siedzą same samce i samice alfa. Jak w stadzie wilków. Dla zwierząt pozycja wodza stada jest najważniejsza, dlatego zwierzę dąży, poprzez walkę i terror, do władzy. Dla zwierząt władza równa się seks, sława i dobrobyt. Władza nie jest obowiązkiem czy funkcją, jest przywilejem pozwalającym na życie w standardzie niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika.

W teorii człowiek jest jednak bardziej skomplikowany niż zwierzę. W społeczeństwie ludzkim władza niesie za sobą konsekwencje, jest ciężką pracą nad nie tylko dobrem swoim, ale przede wszystkim innych. U władzy powinni być ludzie, którzy potrafią zapanować nad organizacją tak ogromnej machiny jaką jest państwo. Powinni to być sami specjaliści od gospodarki, od prawa i administracji, zarządzania i planowania, etyki i kultury, dyplomacji, mający olbrzymią wiedzę na tematy z zakresu swojej specjalności, jak i ogólną. Tacy ludzie powinni siedzieć w sejmie. To na takich ludzi powinniśmy głosować.

Tymczasem dzisiaj, w Polsce, wystarczy powiedzieć, że zgadzam się lub nie zgadzam się z tym, że Krzyż wisi w sali sejmowej i już ma się kilka milionów poparcia. Rzec, że będzie można palić zioło i już jest się w sejmie. Ludzie dają się ponieść zwierzęcym instynktom
- zagłosuję na niego, bo wtedy on zrobi tak, że będę mógł ssać fiuta koledze; zagłosuję na niego, bo też nie lubię Kościoła; zagłosuję na niego, bo wyjaśni katastrofę smoleńską; zagłosuję na niego, bo ładnie wygląda.
Wystarczy być tępym samcem alfa, chorągiewką na wietrze, umalowaną gębą paplającą utopijne farmazony - i ma się pod sobą rzesze ludzi, którzy z chęcią zagłosują na ciebie. Szara masa, której tak bardzo bał się Witkacy, właśnie stała się większością i teraz ona dyktuje, kto będzie dyktował prawo, kto będzie sterował gospodarką i kto będzie rozmawiał z przedstawicielami innych państw.

To tak jakby dzieciom z przedszkola kazać wybrać, kto dzisiaj będzie pilotował samolot. Wystarczy dać po cukiereczku i już się siedzi za sterami. Jest frajda, ale nie umiem pilotować. Rozbijemy się. Zginiemy.
Ale za to jest super.

Zwierzęce instynkty. Zezwierzęcenie. Przyjemności cielesne i władza. Oto główny cel wszystkich samców i samic alfa. Wszystkich zwierząt.
My jesteśmy ludźmi. Gatunkiem, który wymyślił język, potrafi poruszać się i przetrwać w każdym środowisku, który ma sumienie, system prawny, komputery, który potrafi z dokładnością do milisekundy obliczyć czas pomiędzy jednym a drugim dniem.
I naszym celem nagle stała się możliwość odcięcia sobie fiuta, bo czuję się kobietą? Kłócimy się, czy w sejmie ma wisieć Krzyż i defraudujemy setki tysięcy złotych, o których inni marzą, by dowieść, że kawałek drewna nie pozwala nam pracować?
A na pytanie, jak spowodować wzrost zarobków w Polsce to żaden, nawet sam Korwin-Mikke, nie zna racjonalnej odpowiedzi. Nikt, kto mieni się politykiem, nie zasługuje na takie miano. Bo odpowiedź na najtrudniejsze pytania nie przychodzi od tak sobie na kiblu - tu trzeba burzy mózgów kilkunastu ekspertów z różnych dziedzin, młodych, z otwartymi umysłami i świeżymi pomysłami.
Ale to nie zajdzie. Bo każdy, kto ma wiedzę, ma mądrość - nie ma chęci. Bo rozumie, czuje i widzi OGROM ODPOWIEDZIALNOŚCI jaki spadłby na niego, gdyby stał się posłem, gdyby doszedł do władzy. Dlatego ci, którzy nie czują tej odpowiedzialności, a jedynie okazję do bycia samcem czy samicą alfa, zostają posłami. Oni nie czują odpowiedzialności. Oni nic nie czują, poza podstawowymi pragnieniami - głód, napięcie seksualne, agresja. To tylko zwierzęta.

Nie ma polityków z powołania.
A teraz powiedzmy sobie szczerze - jeśli jestem mądry, inteligentny, obeznany, posiadam dużą wiedzę i mam masę pomysłów... To czy byłbym zdolny do poświęcenia całego swojego życia, wszystkich swoich planów i marzeń, dla narodu, który tak niewdzięcznie za chwilę mnie opluje za to, że nie wyjaśniamy katastrofy smoleńskiej? Czy porzucę dotychczasowe plany, całe dotychczasowe życie dla syzyfowej pracy, jaką jest prawdziwa polityka?

Nikt nie chce zostać cierpiętnikiem, więc cierpimy wszyscy.
Hans Frank i pare słów o Unii Europejskiej
N................e • 2013-12-25, 4:05
Hans Frank jest znany na tym serwisie głownie z sucharów o żydach, jednakże oprócz fanatycznego rozprawiania się z Izraelitami, bardzo lubił zabijać Polaków. Zresztą każdy niemiec w tamtym okresie nas nienawidził, a potem nagle po upadku III Rzeszy wszyscy sie "zmienili" lub nie wiedzieli co wyprawiało SS. To że nasi zachodni sąsiedzi bardzo nas kochają bardzo dobitnie pokazuje historia i myślę, że gdyby wybrali teraz na urząd drugiego Adolfika to spokojnie złapaliby za broń i polecieliby swoimi nowymi nowoczesnymi Junkersami nad Warszawę.

Przy okazji szukania cytatów o Hansie Franku znalazłem ciekawą wypowiedź pewnego ekonomisty:

Cytat:



autor: Janusz Szewczak

"Polacy muszą być tak biedni, by sami chcieli dobrowolnie jechać na roboty do Niemiec, bez łapanek"

Generalny gubernator Hans Frank wypowiedział prorocze słowa w okresie okupacji naszego kraju. Stwierdził, że Polacy muszą być tak biedni, by sami chcieli dobrowolnie jechać na roboty do Niemiec, bez łapanek. Te słowa mają dziś niesłychanie smutną wymowę, ale są coraz bardziej prawdziwe. Po wejściu do Unii nastąpiła harmonizacja cen, czyli wyrównanie cen w nowych krajach takich jak Polska do poziomu Austrii, Niemiec czy Holandii, ale nie nastąpiła harmonizacja płac. Polacy mieli być rezerwuarem taniej siły roboczej, pracować w zagranicznych firmach i konsumować zachodnie, importowane produkty. Ten postkolonialny model jest skutecznie realizowany od ponad 20 lat. Młodzi, bardziej aktywni i mobilni Polacy zorientowali się na czym rzecz polega i zagłosowali nogami opuszczając w liczbie prawie 2 mln naszą ojczyznę, by szukać szansy na przyszłość, na życie, na rodzinę, na mieszkanie za granicą.
Teraz, w obliczu dopiero wstępującego do Polski kryzysu, który potrwa co najmniej 2–3 lata, wraz ze wzrostem bezrobocia, bankructwami firm, problem płac będzie nabrzmiewał. Przedsiębiorcy sposobu na przetrwanie kryzysu szukają w zwolnieniach i cięciach pensji. Już firmy przeprowadzają zwolnienia grupowe. To, co czyni rząd PO, czyli zamrażanie płac, do tego opór organizacji pracodawców, a nawet bogatych koncernów przed jakimikolwiek podwyżkami, pogłębi w Polsce kryzys, ponieważ nasz wzrost gospodarczy opierał się na konsumpcji wewnętrznej. Aby przełamać kryzys należy raczej podnosić płace i świadczenia. Koncepcja niskich wynagrodzeń jako atutu Polski w konkurencji europejskiej jest haniebna i samobójcza. Część przedsiębiorców konkuruje tanią siłą roboczą, niskimi kosztami pracy. W Polsce koszty pracy – wbrew opowieściom różnych demagogów – są jednymi z najniższych w Europie. Przynajmniej koszty płacowe. Mniej pieniędzy w portfelu Polaka oznacza mniejszą konsumpcję, ograniczenie inwestycji, również prywatnych, dziurę w budżecie NFZ, ZUS i wreszcie załamanie wpływów podatkowych, które już jest widoczne – kilkanaście miliardów złotych mniej w budżecie z VAT w zeszłym roku, w tym pewnie dwadzieścia kilka miliardów.
Widać tendencje protekcjonistyczne we wszystkich krajach UE, olbrzymią liczbę barier dla polskich przedsiębiorców. A władza PO-PSL podpisuje międzynarodowe umowy jak weksle in blanco. Forsowany teraz jednolity patent europejski oznacza ogromne koszty dla polskich przedsiębiorców, ale tak naprawdę wyrugowanie ich z rynku europejskiego.



Oczywiście nikt nie chce wam wmawiać, że Unia Europejska powstała po to żeby dokończyć plany nazistów, jednakże to cale zjednoczenie to wymysł Germańców. Dodatkowo często się mówi, że już Otton III kiedy przyjechał do Chrobrego chciał tworzyć cos podobnego. Prawda jest taka, że głównie chodziło mu o zabezpieczenie granic od wschodu, a dodatkowo w 1000r miał dopiero 20 lat i myślę że nie był jakimś doświadczonym dowódcą, strategiem, wizjonerem itd, dlatego ten epizod w historii nie jest niczym istotnym. Potem nasi zachodni sąsiedzi raz popierali Czechy, raz Polskę , Węgry, tak aby żadne ze Słowiańskich państw nie uzyskało zbyt dużej siły.

Polska leży w europie środkowej i bliżej nam do wschodu niż do zachodu, dlatego nie powinniśmy pchać się tak w tą stronę bo nadzwyczajnie nie damy rady. Sprzedaliśmy Polskę, teraz okradamy siebie z zarobków(tak my siebie bo to obywatele tworzą kraj a nie sami politycy i wszystko jest w naszych rękach) , jaki jest sens pchać teraz zad do unii? Najpierw powinniśmy podrosnąć, obalić obecny rząd, który nie daje sobie rady z ówczesną sytuacją, odkupić naszą gospodarkę i wstąpić do unii jako równy partner i wtedy robić interesy i biznesy zarabiając krocie. Przedwczesne wejście Polski do Unii pokazało jakimi jesteśmy debilami i jednocześnie spełnił sie cytat tego samozwańczego króla polski, ale on zapisał 11 tysięcy stron pamiętnika, wiec proste że łatwo wyłapać słowa które się zgadzają z rzeczywistością.

Moja wypowiedź jest spóźniona o jakieś 9 lat ale lepiej późno niż wcale

A co do długu publicznego, zawsze możemy zrobić nowe państwo -- V Rzeczpospolitą, a w IV zostawić wszystkich polityków odpowiedzialnych za ten stan i niech sobie sami tam spłacają Ale niestety to nie takie proste


Rząd wyśle polskich żołnierzy na misję do Republiki Środkowoafrykańskiej celem wsparcia interweniujących tam sił francuskich. Według przedstawicieli mediów znad Sekwany powodem, dla którego polskie władze zdecydowały się wysłać siły militarne do Afryki mogło być... zwiększenie szans dla Radosława Sikorskiego na objęcie jakiegoś istotnego stanowiska w strukturach Unii Europejskiej.

Według słów prezydenta Francji Francois'a Hollande, nasz kraj ma wsprzeć francuską operację w Republice Środkowoafrykańskiej udostępniając na trzy miesiące wojskowy samolot Hercules C-130 oraz 50 żołnierzy sił powietrznych i wsparcie logistyczne. W tym kontekście warto zauważyć, co o decyzji Polski mówi największa francuska informacyjna stacja telewizyjna LCI. Jej dziennikarze sugerują, że Polska - jako jeden z pierwszych krajów Unii Europejskiej - obiecała wsparcie dla francuskiej interwencji zbrojnej w Republice Środkowoafrykańskiej, głównie po to, aby Radosław Sikorski mógł dostać fotel szefa unijnej dyplomacji. Na poparcie od władz w Paryżu dla potencjalnej kandydatury Sikorskiego na następcę Cathrine Ashton bardzo liczy rząd Tuska. Aby było to możliwe Polska musiała wysłać swoje siły do Republiki Środkowoafrykańskiej - sugeruje stacja LCI, powołując się przy tym na nieoficjalne informacje.

Czytaj więcej...
Tematy zastępcze rulez...
Mr.Drwalu • 2013-12-23, 20:44


Była mama Madzi, były dopalacze, potem ksiądz z Dominikany, związki partnerskie i inne pomniejsze dramaty rodzinne, a teraz zdesperowana kobieta, która chce usunąć dziecko w wigilię. Nie mam już żadnych wątpliwości - głównymi mediami polskojęzycznymi rządzą przepełnione emocjami tematy zastępcze, których głównym celem jest odciągnąć uwagę Polaków od realnych problemów.

Zasada jest prosta: tworzone i promowane przez establishment medialny tematy "przykrywkowe", które - przy odpowiednim uwypukleniu ich sfery emocjonalnej - nagłaśniane będą przez prawie wszystkie telewizje "pro-rządowe", są w stanie całkowicie zająć uwagę milionów odbiorców medialnego przekazu. W ten sposób zmiatane pod dywan (zasłaniane) są tematy naprawdę ważne dla funkcjonowania całego państwa (stan finansów państwa, bezpieczeństwo i obronność, służba zdrowia, bezpieczeństwo energetyczne, nasilenie fiskalizmu), za które odpowiedzialność ponosi władza. Taka sytuacja jest z pewnością patologiczna, bowiem o sprawach publicznych, czyli ważnych dla nas wszystkich, powinniśmy być informowani na co dzień w sposób rzetelny i kompleksowy. Im większa świadomość społeczna dotycząca mechanizmów władzy, tego czym się władza zajmuję, tym większa presja może być wywierana na rządzących. Niestety mam nieodparte wrażenie, że niektórym, wpływowym środowiskom w Polsce bardzo zależy, aby zwykli ludzie nie interesowali się polityką i sprawami publicznymi. Stąd też z gorliwością neofity promowane są tematy zastępcze, uprawiany jest na szeroką skalę inwazyjny "przemysł przykrywkowy", promujący tematy trzeciorzędne, nie mające znaczenia dla naszego życia, ale przy tym deformujące prawidłową percepcję tego co się wokół nas dzieje. Przy ciągłym wałkowaniu sprawy mamy Madzi, księży czy związków partnerskich bardzo łatwo "po cichu" przeforsować na najwyższych szczeblach władzy pewne decyzje i rozwiązania legislacyjno-prawne, o których miliony obywateli nie będą miały pojęcia, a które będą niosły katastrofalne skutki dla naszego kraju (jak choćby podpisanie przez rząd niekorzystnej umowy gazowej z Rosją; gdyby istniała realna presja społeczna Tusk nigdy nie zdecydowałby się na zawarcie z Gazpromem aż tak niekorzystnego kontraktu). Nasilenie tematyką zastępczą, nacechowaną silnymi emocjami (np. kobieta, która chce usunąć ciąże w wigilię) ma też taki efekt, że media nie muszą wspominać o nieudolności i niekompetencji rządzących. Zmiatane pod dywan są tematy istotne dla życia nas wszystkich (np. katastrofalna sytuacja w energetyce, która za 2 lata będzie skutkować niezwykle kosztownymi blackoutami). Nikt o takich sprawach, z które odpowiedzialność ponosi władza, nie musi mówić publicznie, bowiem przekaz wypełniony jest szczelnie tematami "zastępczymi".

Piotr Skwieciński, w jednym ze swoim artykułów na temat wolności mediów, napisał: "Programy informacyjne lubią lekkie wiadomości ze świata. Widzowi, który kiedyś czytał Kapuścińskiego, przypomina się jego refleksja, że gdy trafia do nieznanego mu kraju i włącza nieznana mu stację radiową, to jeśli słyszy, że nadaje ona tylko muzykę przeplataną serwisami informacyjnymi w stylu "w Urugwaju urodziło się dwugłowe cielę", wie od razu, iż jest to radiostacja prorządowa. Wie, że tak jest, chociaż w programie rozgłośni nie ma żadnej agitacji na rzecz władzy, i w ogóle słowa o polityce. Bo władzy sprzyja cisza...". Nie mam wątpliwości co do tego, że obecna władza potrzebuje ciszy wokół siebie niczym ryba wody. Stąd sprzyjające jej media eskalują do granic możliwości przemysł przykrywkowy, odciągający uwagę od realnych problemów kraju (za które odpowiada władza) i skupiający ją na rzeczach wręcz nieistotnych. Powstaje pytanie - co musiałoby się wydarzyć, aby ta sytuacja uległa zmianie? Czy to w ogóle jest możliwe...?

Źródło
Kto tu oszalał - my czy kapitalizm?
c................0 • 2013-12-21, 17:02
Polacy są rozczarowani kapitalizmem. Tak wynika z badań, które przeprowadziła PBS. Niemal 90 procentom respondentów polski kapitalizm kojarzy sięz korupcją.

Wybraliśmy się w tę podróż bez busoli i jasno określonego planu. Entuzjastów na pokładzie było niewielu. Czy przy Okrągłym Stole, przy którym rodziła się III Rzeczypospolita, ktoś używał słowa kapitalizm? To byłoby w złym tonie. Mówiono o rozszerzaniu praw pracowniczych, likwidacji przywilejów dla rządzących elit, sprawiedliwym podziale dóbr. A potem, gdy wszyscy wyszli z salonów Pałacu Namiestnikowskiego, trzeba było zmierzyć się z realnymi problemami - szalejącą inflacją, spadkiem produkcji, załamywaniem się gospodarek krajów RWPG. Okazało się wówczas, że jedyny pomysł na opanowanie chaosu mają zwolennicy szybkiego wprowadzenia wolnego rynku.

Nie zapowiadał go Tadeusz Mazowiecki w swym exposé ani nawet Leszek Balcerowicz, gdy w październiku 1989 roku ogłaszał program. Kapitalizm nie był celem, był wynikiem odrzucenia ciasnych ram gospodarki

socjalistycznej, zezwolenia na wolną działalność gospodarczą. Przyjmowano go z niedowierzaniem, pewną nadzieją, a potem... potem z coraz większym entuzjazmem.

W 1995 roku, kiedy nasz wzrost gospodarczy wyniósł 7 proc., wskaźnik optymizmu był najwyższy w całej ostatniej dekadzie i sięgnął 54 proc. Później tylko spadał. Dziś rozprysł się jak bańka mydlana. PBS zbadała w minionym tygodniu uczucia Polaków do kapitalizmu. Na pytanie, czy kapitalizm daje większe, mniejsze, czy takie same szanse na rozwój zawodowy jak poprzedni ustrój, połowa respondentów

odpowiedziała: mniejsze. Czy polski kapitalizm jest korzystny, czy niekorzystny dla podnoszenia standardu życia całego społeczeństwa? - blisko 62 proc. jest zdania, że niekorzystny. A już niemal 90 procentom badanych polski kapitalizm kojarzy się z korupcją.

Ostatnie wydanie niemieckiego tygodnika "Der Spiegel" zapowiada na okładce: "Der neue raubtier - kapitalismus" (nowy drapieżny kapitalizm). Rozczarowanie "najlepszym ustrojem na świecie" spłynęło do Europy ze Stanów Zjednoczonych, tej świątyni wolnego rynku. Tamtejsze afery księgowe w wielkich spółkach zatrzęsły gospodarką światową oraz podważyły wiarę w kontrolujące, samooczyszczające mechanizmy rynkowe. Ale nasze rozczarowanie nie bierze się ze straconych złudzeń Zachodu, choć i one mają wpływ na nasz stosunek do kapitalizmu. Źródeł rozczarowania szukajmy w naiwnym myśleniu Polaków o kapitalizmie. Sądziliśmy, że zawsze już będzie tak łatwo jak na początku. Że zyskamy wolność, ale nie stracimy bezpieczeństwa. Politycy obiecywali nam szybką poprawę sytuacji. To tak, jakby mówili: biegniemy na 100 metrów, zaraz będzie meta. Potem twierdzili, że to bieg na średni dystans. Wreszcie okazało się, że to będzie maraton.

I jeszcze jedno - może najważniejsze. Kapitalizm - w odróżnieniu od demokracji, kojarzonej jednoznacznie pozytywnie - nie był wartością pożądaną. Kapitalizm to ustrój głęboko związany z wolnością jednostki i jej odpowiedzialnością za swój los. Ten "ustrój dla ludzi dorosłych" najlepiej wyrastał na glebie etyki protestanckiej, choć przyjął się również w krajach katolickich, w cywilizacji konfucjańskiej, a nawet hinduistycznej i buddyjskiej. Ma on korzenie etyczne, a jeśli jest ich pozbawiony, wyrasta cherlawa roślinka. Nie tylko dlatego, że szerzy się korupcja i zwykłe złodziejstwo. Po prostu - gospodarka bez podstaw etycznych gorzej się rozwija. Ekonomia zna pojęcie "kosztu transakcyjnego", czyli kosztu poniesionego przez przedsiębiorcę dla wyegzekwowania kontraktu. Tam, gdzie za kontrakt wystarczy mocny uścisk ręki, gospodarka kwitnie, tam, gdzie potrzebne są dziesiątki zabezpieczeń - usycha.

Gabinet Millera jest najbardziej antykapitalistycznym rządem III Rzeczypospolitej. Grzegorz Kołodko ogłosił właśnie w Sejmie antyrynkowy program reformowania państwowych przedsiębiorstw. Prywatyzacja

została niemal wstrzymana i po raz pierwszy od wielu lat mówi się poważnie o renacjonalizacji. Program Kołodki spowolni przemiany w przemyśle, ale ich nie odwróci. Spowolni też tworzenie nowych prężnych firm - ale może Polacy potrzebują dziś chwili wytchnienia?

Socjalizm narzucał ludziom opiekę "od kołyski po trumnę" i kilka pokoleń przyzwyczaiło się do wiecznego dzieciństwa - życia pod parasolem instytucji państwowych. Przejście do dorosłości zawsze powoduje stres. Polacy zgodzili się na kapitalizm bez entuzjazmu tylko dlatego, że nikt w 1989 roku nie proponował innego rozwiązania, zaś pierwsze miesiące po przełomie okazały się łatwiejsze niż można było przypuszczać. Gdy pojawiły się problemy, zaczęli protestować. Gdy nadzieje polskiego rynku - menedżerowie, biznesmeni, firmy - pękały niczym nadmuchane balony, pojawiła się frustracja.

Na początku dyrektorzy państwowych przedsiębiorstw nie wierzyli, że nowy system utrzyma się długo. Przeżyli już niejedną reformę i wiedzieli - wygrywa ten, kto robi swoje, a po głowie dostają ci, którzy wierzą w hasła rządowe. Ze zdumieniem przekonywali się, że coraz łatwiej kupić surowce, a coraz trudniej sprzedać wyroby.

Ale nie to było ich największym zmartwieniem. Zagrożeniem byli pracownicy. Nastało dla nich kilka miesięcy karnawału. W państwowych firmach rządy przejęły samorządy pracownicze, sterowane zwykle przez działaczy Solidarności. Wymieniano "złych" dyrektorów, mianowano "dobrych", czyli swoich.

W rządzie Jacek Kuroń najbardziej obawiał się wzrostu bezrobocia i napięć społecznych. Szybko przyjęto ustawę o bezrobociu, gwarantującą wszystkim zwalnianym wysokie zasiłki. Nowe przepisy emerytalne wypychały na wcześniejszy odpoczynek 50-letnich emerytów, gwarantując im godziwe dochody.

Wszyscy bali się napięć, ale pierwsze miesiące nowego ustroju były raczej łatwe. Rolnicy po zniesieniu kartek oraz cen urzędowych na mięso i mleko przez kilka miesięcy mieli nadzwyczajne dochody; robotnicy wciąż czuli swoją siłę i nie bardzo wierzyli w nadchodzące bezrobocie; inteligencja, będąca na budżetowym garnuszku, cieszyła się wolnością słowa i wierzyła, że wcześniej czy później rząd doceni jej rolę. Najważniejsze, że rząd był wreszcie nasz.

Wielkie dni przeżyli ci, którzy poczuli żyłkę przedsiębiorczości. Rynek był rozregulowany, kontrola państwa słaba, więc nie trzeba było wielkiej filozofii, by zarabiać pieniądze. Podróż z Berlina z torbami pełnymi towarów gwarantowała zyski na najbliższy miesiąc. Państwowe przedsiębiorstwa pozbywały się majątku, który przechodził w ręce prywatnych przedsiębiorców. Powstawały firmy handlujące, pośredniczące, udzielające porad, korzystające z luk prawnych i dziurawego systemu celnego. Było w tym wiele korupcji, wiele nieuczciwości. I wiele entuzjazmu.

Entuzjazm ogarnął media, piszące o raczkującej gospodarce rynkowej. "Prosper Bank prosperuje" - krzyczał tytuł gazety. Ale szefowie Prosper Banku kilka miesięcy później znaleźli się w areszcie. "Jutro dolar po 12 000" - zapowiadał na jesieni 1989 roku dziennikarz, nie rozumiejąc, że gazeta nie ma prawa wpływać na kurs złotego, bo to nieetyczne. Dziennikarz okazał się zresztą pracownikiem Lecha Grobelnego, który na krótko stał się "człowiekiem nowej epoki". Polityczny tygodnik i jego naczelny robili z nim wywiad, z szacunkiem wysłuchując, jak były cinkciarz wygłasza wykład z makroekonomii. Zapotrzebowanie na ludzi sukcesu było wielkie. Lista najbogatszych Polaków "Wprost" przytaczana była z powagą przez inne media. Nazwiska: Gawronik, Bagsik, Sekuła, Michalak, Baranowski, Duda, Leksztoń budziły szacunek. Nasza wiedza o kapitalizmie była naiwna, nasze oczekiwania także.

Naiwnością grzeszyły również rządzące elity. Jacek Kuroń oswajał ludzi z nową sytuacją, ale wprowadzał rozwiązania, na które w dłuższej perspektywie nie stać było budżetu państwa. Potem trzeba było nowelizować ustawę o bezrobociu i uchwalać nową ustawę emerytalną, odbierając ludziom pochopnie przyznane przywileje. Trudno się dziwić, że poparcie dla rządu i nowego ustroju zaczęło słabnąć.

Na fali "rynkowego entuzjazmu" powstało na początku lat 90. przeszło 100 małych banków i kilkadziesiąt towarzystw ubezpieczeniowych. Większość z nich zarządzana była fatalnie, bo skąd nagle miało się wziąć tysiące wykwalifikowanych finansistów? Wiele banków i firm ubezpieczeniowych powstawało tylko po to, by ukraść pieniądze klientów. Większość w połowie lat 90. zbankrutowała lub została przejęta przez poważniejsze instytucje finansowe.

Fiaskiem zakończyły się marzenia o powszechnej prywatyzacji, która jednym skokiem miała nas wprowadzić w dorosły kapitalizm. Program Narodowych Funduszy Inwestycyjnych, który przez jakiś czas był głównym pomysłem na przyspieszenie zmian w gospodarce, pozwolił jedynie wzbogacić się grupce menedżerów i inwestorów.

Naiwne pomysły dawno zostały wyrzucone do kosza, miejsce samorodnych finansistów zastąpili absolwenci renomowanych wydziałów polskich i zagranicznych uczelni. Zmieniło się prawo bankowe i ubezpieczeniowe, powstały nowe instytucje nadzoru, kontrolujące działanie sektora finansowego. Akurat w tym sektorze dokonaliśmy nieprawdopodobnego skoku. Ale przed 10 laty finansista kojarzył się przeciętnemu Polakowi z cudotwórcą, który potrafi pomnożyć swoje i cudze pieniądze, a dziś jedynie z urzędnikiem siedzącym w sterylnym pokoju, uważnie przeglądającym nasz wniosek kredytowy.

Zmiany ustrojowe w Polsce zbiegły się z przyśpieszeniem przemian w światowej gospodarce. Tradycyjny wielki przemysł traci w najbogatszych krajach na znaczeniu, zamykane są kopalnie, huty, zakłady przetwórcze. Na ich miejsce wyrastają nowe firmy, bazujące przede wszystkim na ludzkiej myśli i najnowszej technice. Procesy te nie omijają też naszego kraju.

Jeszcze w 1992 roku eksperci kanadyjscy, pracujący na zlecenie polskiego rządu, postulowali ograniczenie zdolności produkcyjnych polskich hut do 11,7 mln ton (w 1990 r. hutnictwo mogło wyprodukować 19 mln ton). Dla hut oznaczało to konieczność radykalnego odchudzenia. Ale dziś kanadyjska ekspertyza jest już nieaktualna. Nowe szacunki mówią, że trzeba będzie ograniczyć zdolności wytwórcze do 8,5 mln ton. To spowoduje zamykanie hut i redukcję zatrudnienia. My tego nie chcemy przyjąć do wiadomości.

Ale to samo dzieje się w górnictwie, gdzie 100 tysięcy ludzi już straciło pracę, a Ministerstwo Gospodarki twierdzi, że odejść musi następne 20 tysięcy. Czy wówczas kopalnie staną się rentowne? Rząd składa obietnice, ale to znów słowa bez pokrycia. Czyż można się dziwić robotnikom państwowych zakładów, że są przerażeni, że nie wierzą, by mechanizmy wolnego rynku kiedykolwiek zapewniły im bezpieczeństwo, takie jak dawniej państwowy monopol w gospodarce?

Eksperci zauważają postęp, jaki dokonał się w ostatnich 10 latach. Rynek jest stabilny, bardziej przewidywalny, ceny stopniowo zbliżają się do poziomu europejskiego, płace, liczone w dolarach czy euro, rosną. Ale dla wielu przedsiębiorców ten postęp oznacza utratę łatwych szans, które przed 10 laty pozwalały na zyski. Boleśnie odczuwają pogorszenie warunków młodzi profesjonaliści, o których kilka lat temu biły się wielkie firmy zagraniczne. Rynek się nasycił, pensje profesjonalistów spadły, niejeden absolwent SGH z trudem znajduje pracę. Nawet ci, którym się wciąż powodzi - przedsiębiorcy, menedżerowie - pracują dziś ciężej niż kiedykolwiek. Wciąż stać ich na wyjazdy zagraniczne, na wysyłanie dzieci na kursy językowe do Anglii i Francji. Ale kiedyś przychodziło im to łatwiej.

Kapitalizm w początkach miał w Polsce wprawdzie nieliczną, lecz wpływową grupę proroków. Intelektualistów zafascynowanych amerykańską i brytyjską myślą neokonserwatywną, spadkobierców inteligencji, którzy uznali III Rzeczypospolitą za swoje państwo, a jej krytyków za wrogów.

W 1990 roku Balcerowicz otrzymywał najsilniejsze wsparcie ze strony inteligencji, broniącej go przed krytykami radykalnych liberałów. Ale i inteligenci wkrótce zaczęli się niecierpliwić, a wreszcie buntować. Ich płace zależały od budżetu państwa, a ten stale był w opłakanym stanie. Charakterystyczne są zmiany postaw dwóch profesorów socjologii Pawła Śpiewaka i Ireneusza Krzemińskiego, którzy z ideologów Kongresu Liberalno-Demokratycznego przedzierzgnęli się w coraz bardziej zdecydowanych krytyków polskiej odmiany kapitalizmu. Naukowcy nie kwestionują samych zasad wolnego rynku, ale już nie chcą udzielać kredytu zaufania kolejnym rządom, "budującym kapitalizm", nastawionym na sprawy ekonomiczne, a nie na problemy społeczne.

Coraz wyraźniej antykapitalistyczny nurt występuje w miesięczniku "Respublika Nowa", której poprzedniczka - "Respublika"

- przed kilkunastu laty gorliwie propagowała idee wolnorynkowe. Dziś redaktorzy "Respubliki Nowej" atakują "dyktat ekonomistów" narzucających w gospodarce liberalne rozwiązania. Leszek Balcerowicz dawno przestał być chroniony przez to środowisko. Przeciwnie - stał się celem ataku za to, że nie docenia patologii związanych z transformacją ustrojową - bezrobocia, rozszerzających się sfer nędzy, pauperyzacji inteligencji. Polscy intelektualiści, przyznający się do związków z liberalizmem - Marcin Król, Sergiusz Kowalski, Andrzej Walicki - szukają wzorów u liberałów amerykańskich w rodzaju Johna Rawlsa lub Ronalda Dworkina, których poglądy bliskie są europejskiej lewicy. Organem sfrustrowanych intelektualistów stanie się być może nowy kwartalnik "Krytyka Polityczna", której pierwszy numer (lato 2002) zawiera dyskusję o roli polskich inteligentów. Autorzy dotychczasowe zaangażowanie intelektualistów po stronie kapitalizmu nazywają "nową zdradą klerków", nawiązując do słynnego eseju Juliena Bendy'ego, w którym ten potępiał intelektualistów wspierających totalitaryzm.

Polacy czują się dziś jak maratończyk po czterdziestu kilomatrach biegu, któremu w dodatku nikt nie mówi, ile jeszcze zostało do mety. Nie mówi, gdyż kapitalizm to gra indywidualna, w której nie ma jednego planu dla wszystkich, gdzie nie można za jednym zamachem załatwić wszystkich problemów.

Wolny rynek stwarza szanse, ale trzeba je wykorzystać samemu, to znaczy - liczyć na siebie, swoją pracę i spryt. Tymczasem Polacy tęsknią do bezpieczeństwa, do parasola ochronnego państwa, który uchroni przed bankructwem, do mądrych ministrów, którzy w zaciszu gabinetów opracują genialny plan cudu gospodarczego. Mają dość zabawy w dorosłość, tęsknią do dzieciństwa. Bardziej niż kiedykolwiek są skłonni podążać za prorokami, takimi jak Andrzej Lepper czy Marian Jurczyk, którzy obiecują trzecią drogę - łatwiejszą i krótszą. Prorokom tym nie wróżę sukcesów, gdyż wcześniej czy później będą musieli swoje magiczne formułki przełożyć na język konkretów - ot, choćby powiedzieć: komu chcą sprzedawać polską stal, węgiel i budowane w stoczniach statki. Ale klęska proroków wcale nie będzie oznaczała, że Polacy pokochają kapitalizm.

Metą nie będzie też Unia Europejska, choć wielu polityków to właśnie obiecuje. Przeciwnie - Unia postawi polskiej gospodarce poprzeczkę jeszcze wyżej, zażąda likwidacji deficytu budżetowego, zabroni państwowej pomocy dla przedsiębiorstw, zmusi do jeszcze twardszej konkurencji. Kto wie, czy po wejściu do Unii nie podniesie się nowa fala krytyki wolnego rynku, tym razem wspomagana przez europejskich i światowych przeciwników kapitalizmu.

źródło: (PAP)
Inteligencja w PO
neo_1995 • 2013-12-19, 23:14


Sądzę że komentarz niepotrzebny. Widać wyraźnie jacy ludzie nami rządzą Pozdrawiam Sadole
Najlepszy komentarz (126 piw)
dnr • 2013-12-20, 0:00
Stare, ale jare Dobrze przypominać ludziom o takich wpadkach. Ale Pis też jebać jakby co.
Najwieksze afery III RP
c................0 • 2013-12-18, 20:53
1. Zacznijmy od roku 1989 - co prawda formalnie istniał jeszcze wtedy PRL, ale przynajmniej symbolicznie od czerwca tego roku można już mówić o III RP. Jedno z pierwszych zjawisk przedstawionych w mediach jako afera, to "afera alkoholowa". Była ona konsekwencją wykorzystania przez importerów kilku uregulowań dotyczących przywozu alkoholu do Polski. Wszystko zaczęło się, gdy Minister Współpracy Gospodarczej z Zagranicą wydał 30 grudnia 1988 r. zarządzenie, zgodnie z którym nie była wymagana koncesja na niehandlowy import alkoholu. Osoby prywatne, sprowadzające alkohol na własny użytek, płaciły tylko niewielkie cło. W sierpniu 1989 r. podniesiono ceny alkoholu i zaczął się opłacać jego import na dużą skalę. Celnicy korzystali z interpretacji, zgodnie z którą wystarczało zadeklarować, że dany transport alkoholu jest na użytek własny. W ten sposób na granicy odprawiano nawet cysterny wypełnione alkoholem. Później - w miarę kolejnych zmian w prawie - pojawiały się inne mechanizmy wykorzystywane dla sprowadzania alkoholu z niskim cłem (m.in. w listopadzie 1989 r. - importerzy korzystali z luki związanej z faktem, że na towary sprowadzane przez składy celne obowiązywało niższe cło). W lipcu 1990 r. przywrócono kontyngenty na import alkoholu, co można potraktować jako zakończenie "afery alkoholowej".

Jest ona dobrym przykładem, w jaki sposób tego rodzaju zjawiska mogą być generowane przez ułomne regulacje prawne. Przy czym najciekawsze jest to, że pojawiają się osoby, które od początku wiedzą o tychże ułomnościach i potrafią z nich czerpać korzyści. Pojawia się zatem problem zorganizowanych grup interesów, które są w stanie wywrzeć wpływ na proces legislacyjny (czy też na decyzje wysokich urzędników państwa). Jest to z pewnością jeden z ważniejszych mechanizmów generujących afery (przykładem późniejszym jest chociażby "afera hazardowa").

2. W roku 1990 pojawiły się pierwsze krytyczne wzmianki o działalności Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Fundusz, który miał zajmować się skupowaniem długu zagranicznego Polski, został powołany dużo wcześniej (początki to rok 1986). Ponieważ cele funduszu były niezgodne z obowiązującym wówczas prawem międzynarodowym, prowadził on działalność w sposób tajny i w efekcie osłabiona była kontrola państwa nad jego operacjami finansowymi. Tymczasem zakup wierzytelności okazał się tylko przykryciem dla wyprowadzania ogromnych środków, przekazanych FOZZ przez Ministerstwo Finansów. Wbrew deklarowanemu celowi działania, FOZZ udzielał kredytów, przyjmował pożyczki, dokonywał skomplikowanych i świadomie zawikłanych operacji na międzynarodowych rynkach finansowych. Tylko część operacji była dokumentowana, a istniejące księgi prowadzono wadliwie. Dodatkowo dziś wydaje się pewne, że FOZZ został powołany przez wojskowe i cywilne tajne służby PRL. W związku z tym współuczestniczył w operacjach finansowych tajnych służb razem z przedsiębiorstwami państwowymi handlu zagranicznego i spółkami handlowymi handlu zagranicznego, kontrolowanymi przez państwo.

Zakończył on działalność w styczniu 1991 r. i został poddany kontroli NIK, co doprowadziło do ujawnienia afery. I tu zaczął się interesujący epizod związany z FOZZ: mianowicie rozpoczęły się procesy sądowe. Od skierowania do sądu pierwszego aktu oskarżenia w 1993 r., sprawa ciągnęła się przez kilkanaście lat i zakończyła dopiero w 2007 r. W międzyczasie część zarzutów się przedawniła.

"Afera FOZZ" jest interesująca z wielu względów, ale dwa jej aspekty są charakterystyczne dla afer gospodarczych III RP. Po pierwsze, w wielu tego rodzaju sprawach przewijają się osoby wywodzące się ze środowiska służb specjalnych. Po drugie, znaczna część afer jest zadziwiającym przykładem słabości polskiego sądownictwa. Ciągnące się latami procesy i stosowanie wszelakich kruczków prawnych dla ich wydłużania, przedawnienia, zadziwiające umorzenia postępowań - to coś "normalnego" w tych przypadkach.

3. Rok 1991 był niewątpliwie rokiem firmy Art-B. Na początku tego roku firma była jedną z najjaśniejszych gwiazd polskiej gospodarki. W drugiej połowie roku jej właściciele - Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski - stali się modelowym wręcz przykładem aferzystów. Jeśli idzie o "aferę Art-B", wiele rzeczy nie jest do dziś jasnych. Wiemy, że wykorzystując hiperinflację i powolny przepływ informacji między bankami, spółka Art-B lokowała "te same pieniądze" w wielu bankach, stosując mechanizm tzw. oscylatora ekonomicznego. Wyłudzone czeki były wielokrotnie oprocentowywane. Dodatkowo, Art-B wykorzystywała sztywny kursu dolara względem złotówki, co w połączeniu z wewnętrzną wymienialnością złotówki i wysokimi stopami procentowymi pozwalało na zarabianie na różnicy między oprocentowaniem lokat złotówkowych a oprocentowaniem lokat dewizowych poza granicami kraju. Wykorzystywano do tego celu tzw. zasłonowe transakcje towarowe.

Mechanizm w uproszczeniu był następujący. Po pierwsze, uzyskiwano list gwarancyjny na dużą sumę w dolarach od zagranicznego banku. Po zapłaceniu owym papierem wartościowym za importowany do Polski towar, był on sprzedawany w kraju, nawet po zaniżonej cenie. Następnie pieniądze ze sprzedaży wpłacane były na lokatę terminową w banku polskim. Wreszcie następowało wybranie lokaty wraz z dużymi odsetkami, wykupienie listu gwarancyjnego i spłata kredytu. Tego rodzaju działania to tylko część aktywności Art-B. Do tej pory nie wiadomo m.in., skąd Art-B posiadała znaczny kapitał, niezbędny do opłacalnego zainwestowania w oscylator.

"Afera Art-B" jest doskonałą ilustracją tego, jak - przynajmniej po części - powstawała elita finansowa wolnej Polski. Naprawdę duże pieniądze zarabiane były nie poprzez produkcję, inwestycje czy innowacje. Mechanizmem wykorzystywanym w akumulacji kapitału była inżynieria finansowa, której celem było "przepompowanie" jak największej ilości zasobów publicznych w ręce prywatne.

4. Pierwszy Komercyjny Bank w Lublinie był jednym z pierwszych, które otrzymały licencję bankową po 1989 r. Jego głównym udziałowcem był David Bogatin, obywatel amerykański. Zakładając bank oraz pozyskując środki na jego prowadzenie, Bogatin dopuszczał się działań będących de facto oszustwami. PKBL oferował bardzo wysokie odsetki od lokat - celem było zgromadzenie dużych zasobów, które następnie byłyby wyprowadzane z banku przez udzielanie kredytów, które nie zostałyby spłacone. W 1992 r. wybuchła "afera Bogatina" - okazało się, że właściciel banku jest poszukiwany w USA za przestępstwa podatkowe. Pojawienie się tej informacji w przestrzeni medialnej spowodowało paniczne wycofywanie wkładów. Natomiast sam Bogatin został przekazany władzom amerykańskim.

"Afera Bogatina" nie była szczególnie ważna. Owszem - została nagłośniona medialnie, ale raczej za sprawą ekstradycji Bogatina do Stanów Zjednoczonych. Przywołuję ją z jednego powodu - otóż przyglądając się rozmaitym aferom gospodarczym, łatwo dostrzec, że w miarę regularnie przewijają się w nich te same osoby. Podobnie było i w tym przypadku - ze sprawą PKBL powiązane są osoby, które wcześniej i później pojawiały się w innych zjawiskach aferalnych (takich jak "afera FOZZ" - komisarzem PKBL był Janusz Rejent, dość ważna postać w Funduszu; "afera Polisy" - wspólnikiem Bogatina był Antoni Pieniążek, jeden z uprzywilejowanych akcjonariuszy Polisy; "afera PZU" - w PKBL pracował Grzegorz Wieczerzak). I to, co jest najbardziej frapujące w tym kontekście, to właśnie owo nieustanne krążenie pewnych osób i zasobów, tworzących razem sieć powiązań, co sprawia, że na znaczną część afer nie można patrzeć jako na zjawiska niezależne od siebie.

5. W 1993 r. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych powołał spółkę Normiko Holding. Nie przynosiła ona dochodów, inwestowała w przedsięwzięcia przynoszące straty, co wydawało się być działaniem zamierzonym. Weźmy chociażby operacje finansowe związane z ratowaniem Banku "Posnania". Normiko przeznaczyła na ten cel 3 mln zł i założyła w tym upadającym banku lokatę terminową. Lokatą zapłaciła za bezwartościowe udziały w spółce Jaxa Press, powiązanej z Elektromisem. Elektromis był właścicielem Banku "Posnania", którego zadłużenie spadło dzięki opisanej operacji o 3 mln zł. Podobnych przykładów można podać więcej. Jedynym źródłem utrzymania Normiko były pieniądze z PFRON. W momencie powstania w 1993 r. spółka otrzymała 20 mln złotych, w rok później kredyt na 4,7 mln złotych. W 1999 r. oceniano, że w latach 1993-1997 PFRON zainwestował w Normiko ponad 45 mln złotych. Część z tych pieniędzy została bezpowrotnie zmarnotrawiona.

Jednym z często spotykanych mechanizmów aferalnych, czego przykład stanowi właśnie "afera Normiko", jest drenaż środków ze Skarbu Państwa, przeprowadzony w taki sposób, że w agencji państwowej utracona zostaje kontrola nad sposobem, w jaki wydawane są owe środki. Stwarza to okazję do nadużyć, które mogą w niektórych przypadkach przybrać trwały charakter. Należy dodać, że "afera Normiko" to tylko jedna z afer związanych z PFRON.

6. W roku 1994 rozpoczęła się tzw. afera sprzętowa. Oszuści przekonywali kierownictwo sanepidów i szpitali, że są gotowi zapewnić od producentów darowiznę w postaci specjalistycznego sprzętu medycznego. Manipulując kierownictwem instytucji, skłaniali je do podpisania dokumentów, które miały być rzekomo tylko nieistotną formalnością. Dyrekcje kilkudziesięciu szpitali i kilku sanepidów dały się oszukać i przyjęły "darowiznę". Po pewnym czasie pojawiało się żądanie dokonania zapłaty za "darowiznę". Naliczane były przy tym odsetki. Kolejny etap to sprzedaż długów - na rynku wierzytelności były one cenione, jako należące do jednostek budżetowych.

Co ważne, jeden z członków grupy pracował w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej, dzięki czemu oszuści przedstawiali dokument wydany przez to ministerstwo, który miał stanowić gwarancję zapłaty za sprzęt ze środków publicznych. Śledztwo wykazało, że oszuści działali wspólnie w spółkach polskich i szwajcarskich. Na ich konta w bankach szwajcarskich wpływały pieniądze z tych spółek. Postacią kluczową dla sprawy był dyrektor Biura do Spraw Prywatyzacji i Zamówień Publicznych MZiOS (w latach 1993-1995), a później doradca ministra zdrowia - to jego listem polecającym posługiwali się oszuści. Co ciekawe, osoba ta do roku 1986 była dyrektorem Departamentu Techniki Medycznej w MZiOS, zwolnionym po kontroli NIK. Zwolnienie to było skutkiem działania bardzo podobnego do tego przeprowadzonego w latach 1994-1996.

Pewna część afer, szczególnie tych z lat 90. miała swoje wyraźne korzenie w PRL. Bez odwołania się do wiedzy o tamtych czasach nie da się zrozumieć rzeczywistości nas otaczającej (przy tym nie idzie tu o banalną konstatację, że większość aferzystów funkcjonowała jakoś wcześniej w poprzednim systemie). Przypadek "afery sprzętowej" jest szczególny: oto w latach 90. w pewnym sensie powtórzony zostaje mechanizm aferalny, sprawdzony już w latach 80., a zatem w innym kontekście społeczno-politycznym. Mechanizm ten ponownie okazuje się skuteczny...

7. W 1995 r. zakończyła się prywatyzacja Cementowni Ożarów (rozpoczęta w 1992 r.). 75% akcji kupił Holding Cement Polski (powiązany z kapitałem irlandzkim). W raporcie NIK z 1997 r. wskazywano na szereg nieprawidłowości związanych z przebiegiem tej prywatyzacji. Kontrolerzy NIK zwracali na przykład uwagę na preferowanie przez Ministerstwo Przekształceń Własnościowych oferty HCP, mimo że finansowo była porównywalna z innymi, a dodatkowo budziła pewne zastrzeżenia. Dużo później okazało się, jakie były tego przyczyny. Otóż negocjacje w imieniu inwestorów prowadził Marek Dochnal. Po aresztowaniu tego ostatniego, stwierdzono, że przekazał on łapówkę dyrektorowi generalnemu w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych (do dziś jest ścigany listem gończym). Dlatego zapewne oferta HCP okazała się bezkonkurencyjna.

Nie może dziwić, że prywatyzacje są procesami generującymi afery. Rozważmy rzecz z takiej oto perspektywy: to dzięki prywatyzacji (a raczej dzięki "podłączeniu się" pod prywatyzację) można radykalnie powiększyć majątek i - metaforycznie rzecz ujmując - przeskoczyć z ligi okręgowej do ekstraklasy. Innymi słowy, kluczowe są tu pojęcia pośrednictwa i własności. Nie może więc dziwić, że afery prywatyzacyjne są relatywnie częste. W powyższym przykładzie należy podkreślić jeszcze jedną rzecz: otóż w wielu przypadkach raporty NIK wskazują na nieprawidłowości związane z procesami prywatyzacji, rzadko się jednak zdarza uzupełnienie tej wiedzy o dodatkowy kontekst. W tym przypadku raport NIK, czytany jednocześnie z informacjami o działaniach Marka Dochnala, pokazuje, jak rzeczywiście przebiegała ta konkretna prywatyzacja. Można domniemywać, że w wielu innych przypadkach wyglądało to podobnie.

8. W 1996 r. w ramach Programu Powszechnej Prywatyzacji 512 przedsiębiorstw państwowych (ówcześnie było to ok. 10% majątku Skarbu Państwa) zostało przekształconych w spółki akcyjne, których akcje posiadały Narodowe Fundusze Inwestycyjne. NFI zarządzane były przez firmy, których wynagrodzenie nie było powiązane z wynikami funduszy. Z kontroli NIK wynikało, że działalność NFI wskazuje na scenariusz mający na celu maksymalizację zysków firm zarządzających, a nie maksymalizację wartości majątku funduszy. Jak się wydaje, cały proces tworzenia i zarządzania NFI był po prostu mechanizmem służącym uwłaszczeniu części klasy politycznej.

Jadwiga Staniszkis wielokrotnie w swoich pracach posługiwała się pojęciem kapitalizmu politycznego. Kategoria ta odnosi się m.in. do działań, poprzez które kapitał polityczny w sposób zorganizowany przekształca się w kapitał finansowy (czy też szerzej - związany z własnością), znajdujący się w rękach prywatnych. Jak się wydaje, "afera NFI" jest doskonałym przykładem ilustrującym to zjawisko: oto politycy arbitralnie wybierają firmy, którym przekazywana jest kontrola nad majątkiem Skarbu Państwa. I jedyne zyski, które się pojawiają, to właśnie zyski owych firm i rad nadzorczych funduszy (pozostających całkowicie pod kontrolą polityków).

9. W marcu 1997 r. Ministerstwo Finansów (mimo negatywnych opinii niektórych departamentów) pozytywnie zaopiniowało wniosek Laboratorium Frakcjonowania Osocza o poręczenie kredytu inwestycyjnego, udzielonego przez konsorcjum banków. Był to jeden z najważniejszych elementów tzw. afery LFO. Punkt wyjścia był następujący: w Mielcu miała zostać wybudowana fabryka osocza krwi, co miało uniezależnić Polskę od dostaw z zagranicy. Pierwsze plany pojawiły się już w roku 1994. Szybko zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Skończyło się na tym, że firma - nie będąca technicznie w stanie wybudować fabryki - wyłudziła od państwa poręczenie kredytu na wykonanie tej strategicznej inwestycji. Państwo zobowiązało się wobec konsorcjum bankowego do zagwarantowania spłaty kredytu, a inwestycja nie została zrealizowana. Mimo niedopełnienia warunków umowy i dezaktualizacji zobowiązania państwa, banki otrzymały pieniądze. W całej sprawie pojawiły się niejasne powiązania polityczne i finansowe głównych aktorów - także z podmiotami zagranicznymi.

W przypadku "afery LFO" (ale też wspomnianej wcześniej "afery sprzętowej") można zobaczyć, w jaki sposób lokalne mechanizmy aferalne powiązane są z działaniami firm zagranicznych. Aż prosi się w tym wypadku o użycie kategorii wziętych z teorii zależności. Z tej perspektywy Polska jest krajem peryferyjnym czy półperyferyjnym i idzie o to, by tę peryferyjność utrzymać. Aby tak się stało - czyli w tym przypadku, żeby nie powstało krajowe laboratorium frakcjonowania osocza - prowadzone są działania, które uniemożliwiają powstanie instytucji konkurencyjnych dla tych umiejscowionych w państwach centrum.

10. W roku 1998 kończyło powoli swoje istnienie towarzystwo ubezpieczeniowe Polisa. Jego działalność była w tym czasie opisywana przez media, stała się też przedmiotem zainteresowania NIK. W 1992 r. Polisa rozpoczęła sprzedaż akcji w obrocie pozagiełdowym. Co istotne - spółki Skarbu Państwa, powiązane ze znajomymi kierownictwa Polisy, ubezpieczały się w niej oraz zostawały jej akcjonariuszami. Emitowane były akcje uprzywilejowane, których sprzedaż ograniczona została do wybranych nabywców. Głównymi posiadaczami pakietów akcji uprzywilejowanych były osoby związane z najwyższymi władzami w państwie (zasadniczo były to osoby powiązane również z SdRP). Mimo braku znaczących zysków z działalności ubezpieczeniowej, Polisa wypłacała wysokie dywidendy akcjonariuszom, a zarazem fałszowane były jej sprawozdania finansowe. Jednocześnie organ uprawniony do nadzoru nad Polisą, czyli Państwowy Urząd Nadzoru Ubezpieczeń, zwlekał z interwencją mimo posiadanych informacji o nieprawidłowościach.

Była już mowa o kapitalizmie politycznym. Inną kategorią, również spopularyzowaną przez Jadwigę Staniszkis, którą należy wspomnieć w kontekście afer w latach 90., jest postkomunizm. Postkomunizm to coś więcej niż dziedzictwo PRL. To cały kompleks powiązań i zależności nomenklaturowych (w szerokim znaczeniu), który przetrwał upadek komunizmu i stał się platformą dla rozmaitych działań. Część z tych działań, jak w przypadku Polisy, miała niewątpliwie charakter aferalny.

11. W 1999 r. z funkcji prezesa PKP został odwołany Jan Janik. Z jego działalnością od 1996 r. związana jest "afera wekslowa". Przy wykorzystaniu zasobów spółek Skarbu Państwa powiązanych z PKP, wystawione zostały przez zarządzające nią osoby weksle, które umożliwiały wytransferowanie pieniędzy z PKP. Członkowie zarządu PKP podejmowali niekorzystne ekonomicznie decyzje dotyczące spółek powiązanych z PKP. W raporcie NIK z 2001 r. można przeczytać: Stwierdzono, że środki z dotacji budżetowych i kredytów bankowych wykorzystywane były przez PKP z naruszeniem zasad legalności, celowości, rzetelności i gospodarności. Kontrola wykazała przy tym, że działania niektórych członków Zarządu PKP oraz prezesów spółek Kolsped Sp. z o.o. i Viafer S.A. miały charakter korupcyjny i uzasadniają podejrzenie popełnienia przez te osoby przestępstwa. Ogólna kwota środków wydatkowana lub rozdysponowana z naruszeniem prawa lub niegospodarnie zamknęła się kwotą blisko 500 mln zł. Istnieje również groźba powstania zobowiązań wekslowych na kwotę ponad 580 mln zł.

W największym skrócie można powiedzieć, że "afera wekslowa" wydaje się sztandarowym przypadkiem traktowania instytucji państwowej jako pasa transmisyjnego dla zdobycia zasobów. Co ważne - tego rodzaju instrumentalne traktowanie instytucji państwowych i samorządowych wydaje się być powszechne, aczkolwiek zazwyczaj nie przyjmuje aż tak skrajnej postaci.

12. W roku 2000 miało miejsce zdarzenie, które później zostało określone jako "afera TON AGRO". Towarzystwo Obrotu Nieruchomościami AGRO S.A. to spółka zależna Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Celem jej utworzenia było zapewnienie AWRSP zysków ze sprzedaży szczególnie wartościowych gruntów należących do Skarbu Państwa. AWRSP zaobserwowała bowiem, że nabywcy ziemi położonej w szczególnie korzystnych lokalizacjach, szybko ją odrolniają i mogą sprzedać po dużo wyższych cenach. W ten sposób pośrednie ogniwo zarabiało najwięcej, a traciła Agencja.

Okazało się jednak, że TON AGRO nie zawsze spełniało dobrze swoje zadania - w niektórych przypadkach było wręcz przeciwnie. Najprawdopodobniej dochodziło bowiem do przekazywania poufnych informacji na temat planowanego przekształcenia gruntów rolnych w budowlane. Dzięki temu nabywca płacił za ziemię uprawną i mógł ją po przekształceniu sprzedać drożej jako grunty przeznaczone pod inne cele niż rolnicze lub wykorzystać na potrzeby własnej inwestycji.

Najbardziej znana sprawa, w ramach której TON AGRO miało doprowadzić do strat AWRSP i Skarbu Państwa, to sprzedaż działek w Bielanach Wrocławskich. Było to 20,6 hektara leżących w gminie Kobierzyce, koło trasy wylotowej z Wrocławia, przy planowanej autostradzie. AWRSP chciała, by grunty sprzedano po uprzednim ich odrolnieniu i zleciła to zadanie TON AGRO Wrocław. Jednak według władz tej spółki, wójt gminy Kobierzyce twierdził, że nie zgodzi się na zmianę w planie zagospodarowania przestrzennego, ponieważ planuje w pierwszym rzędzie korzystnie sprzedać działki należące do samorządu. Prywatni inwestorzy pomimo takiego postawienia sprawy kupili te 20,6 ha w styczniu 2000 r., jako ziemię uprawną, za 20,9 mln złotych płatne w ratach. Po zaledwie miesiącu Rada Gminy Kobierzyce na ich wniosek rozpoczęła procedurę wprowadzania zmian w planie zagospodarowania przestrzennego, o co miało się rzekomo bezskutecznie dopominać TON AGRO Wrocław (nie znaleziono śladów takich prób). W lipcu 2001 r. doszło do sprzedaży już odrolnionych działek za 41,6 mln złotych warszawskiej spółce. Następnego dnia tę samą ziemię spółka sprzedała za 53,4 mln zł francuskiemu koncernowi Auchan. Półtora roku dzielące styczeń 2000 i lipiec 2001 r. doprowadziło do osiągnięcia zysku w wysokości 32,5 mln zł.

W lutym 2003 r. został zatrzymany prezes TON AGRO Wrocław. Zostały mu postawione zarzuty związane m.in. z niegospodarnością przy sprzedaży gruntów, na których budowany był hipermarket Auchan. W lutym 2005 r. do sądu trafił akt oskarżenia w sprawie niegospodarności przy tej transakcji. Oprócz prezesa, oskarżono jego zastępcę i trzy osoby z warszawskiej centrali AWRSP, które nadzorowały i zaakceptowały transakcję. Linia obrony opierała się na "hipotetyczności strat", jakie miał ponieść Skarb Państwa. Nie sposób bowiem ustalić, czy straty w ogóle zaistniały. Przy braku rzeczywistej i możliwej do ustalenia szkody nie można udowodnić zajścia przestępstwa. Sędzia prowadzący sprawę zaakceptował takie rozumowanie i uznał, że nie udowodniono oskarżonym złamania prawa, a tym samym muszą oni zostać uznani za niewinnych. Wyrok tej treści zapadł w czerwcu 2008 r.

"Afera TON AGRO" wskazuje na pewną fundamentalną sprawę, jeśli idzie o afery gospodarcze. Otóż znaczna część przywoływanych tutaj przez mnie przypadków, to zjawiska, które przebiegały w sposób legalny, bez złamania prawa, albo też prawo zostało złamane jedynie gdzieś na marginesie całej sprawy. Inaczej rzecz ujmując, cechą charakterystyczną znacznej części afer jest to, że litera prawa nie została naruszona, a mimo to dobro wspólne wyraźnie ucierpiało.

13. Rok 2001 to apogeum tzw. afery Stella Maris. SM to wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej, założone w 1989 r. Około 1998 r. jego kierownictwo zaczęło handlować fakturami. Osoby kierujące spółkami zawierały umowy-zlecenia, umowy o dzieło oraz umowy związane z zapłatą prowizji, które w rzeczywistości nie miały związku z wykonaną pracą. Przedstawiane faktury były jednak podstawą zapłaty. Pieniądze trafiały na konta spółek konsultingowych, które po potrąceniu prowizji przelewały je na konta spółki kościelnej jako podwykonawcy. Z kont spółki kościelnej, po potrąceniu kolejnej prowizji, pieniądze powracały do osób, które zatwierdziły fikcyjne umowy. Spółka kościelna mogła wykazywać dowolnie wysokie zyski, ponieważ była zwolniona z płacenia podatku dochodowego na mocy przepisów regulujących działanie tego typu instytucji. Chociaż sprawę kwalifikowano jako pranie brudnych pieniędzy, mechanizm w niej wykorzystany należy nazwać raczej "brudzeniem pieniędzy" - wyprowadzaniem ich z legalnego obrotu na prywatne konta lub do "funduszy specjalnych" firm. System działał do roku 2002 i ok. 30 spółek przepuściło przez niego ok. 67 mln złotych.

Wspomniałem już wcześniej o zasobach aferowych i krążących osobach. Jak się wydaje z pewnej perspektywy, większość afer polega na umiejętnej konwersji różnych typów kapitałów. Najczęściej jest to konwersja kapitału politycznego na ekonomiczny. Ale nie tylko - w przypadku "afery Stella Maris" (ale też nieco mniej znanej "afery salezjańskiej") miała miejsce konwersja kapitału społecznego instytucji religijnych na kapitał ekonomiczny.

14. W 2002 r. nastąpiła prywatyzacja Fabryki Wagon S.A. Zakłady te, zajmujące się budową i remontami wagonów oraz lokomotyw, zostały włączone do Programu Powszechnej Prywatyzacji i ich akcje przekazano NFI. NFI Hetman ogłosił przetarg na 33% akcji Fabryki Wagon S.A. w marcu 2002 r. Jeszcze przed nadejściem terminu wskazanego w ogłoszeniu o przetargu, postępowanie zostało zamknięte, ponieważ jako nabywcę wybrano szwajcarską spółkę Partner Marketing AG, powiązaną z inwestorami pochodzącymi ze Słowacji. Nie miała ona jednak odpowiednich zezwoleń wymaganych do nabycia ponad 25% akcji spółki i wniosła o rozwiązanie umowy. NFI Hetman zgodził się na to i przystał na podzielenie akcji na dwie części - 24% dla Partner Marketing AG i 9% dla jej warszawskiej spółki-córki Partner Group Sp. z o.o. Nie przeprowadzono ponownego postępowania przetargowego i nie doszło do rozpatrzenia, czy inne oferty nie są korzystniejsze. Tymczasem spółka powiązana z Partner Marketing AG - Tetrawagon AG - posiadała już 19,29% akcji FW S.A., kupionych od NFI Jupiter. W ten sposób na przełomie marca i kwietnia 2002 r. "grupa słowacka" (osoby kontrolujące Tetrawagon i Partner Marketing) zdobyła pakiet kontrolny w FW S.A. - 52,29% udziałów.

Po sprzedaży FW S.A. nastąpiło drastyczne pogorszenie sytuacji finansowej spółki. Jej majątek został w dużej części wytransferowany do stworzonej przez Słowaków szwajcarskiej spółki Fabryka Wagon Holding AG. Działo się tak poprzez umowy dotyczące m.in. pośrednictwa spółki szwajcarskiej w zakupie materiałów do produkcji wagonów czy pośrednictwa i działań marketingowych. Spółce FWH AG płacono za pośrednictwo, ale nie doprowadziła ona do podpisania żadnego nowego kontraktu. Przez półtora roku działalności "grupy słowackiej" w FW S.A. pogarszały się wyniki finansowe przedsiębiorstwa. Wreszcie 11 września 2003 r. została ogłoszona jego upadłość.

Była już mowa o prywatyzacjach i o tym, dlaczego towarzyszą im zjawiska, które można określić mianem afer. Trzeba to uzupełnić o jeszcze jeden element. Otóż o ile w przypadku cementowni z Ożarowa firma zmieniła właściciela, ale przetrwała i nadal funkcjonuje, to pewna część działań tego rodzaju prowadzi do upadłości prywatyzowanych przedsiębiorstw, po wytransferowaniu ich zasobów. Przypadek Fabryki Wagon jest tu modelowy.

15. 10 kwietnia 2003 r. w Sejmie uchwalono Ustawę o zmianie ustawy o grach losowych, zakładach wzajemnych i grach na automatach. W sierpniu tego roku pojawiły się podejrzenia wobec Jerzego Jaskierni i innych posłów uczestniczących w pracach nad ustawą - zarzucano im korupcję i niejasne związki (także biznesowe) z przedsiębiorcami lobbującymi na rzecz jak najmniejszego opodatkowania zysków z automatów do gier. Główny wątek "afery hazardowej" czy też "afery jednorękich bandytów", dotyczył właśnie opodatkowania tychże automatów. W projekcie ustawy przyjęto, że zryczałtowany podatek będzie wynosił 200 euro miesięcznie od automatu. Kontrowersje i podejrzenia o korupcję były związane ze zmianą tego ustalenia w czasie prac sejmowych na podatek wynoszący 50 euro miesięcznie, który miał rosnąć co roku, aż do osiągnięcia sumy 125 euro miesięcznie. Ustawę forsowano w Sejmie pomimo negatywnych opinii policji - nie wprowadzała ona bowiem rozwiązań uniemożliwiających pranie brudnych pieniędzy za pomocą automatów.

Cechą charakterystyczną pewnej części afer gospodarczych jest udział osób, które znajdują się bardzo blisko elit władzy. W "aferze hazardowej" (tej opisywanej powyżej i tej świeżej, ujawnionej w 2009 r.) widać to doskonale. Wiąże się z tym zjawisko konfliktu interesów. Mamy oto sytuację podwójnej lojalności osób istotnych dla procesu legislacyjnego: względem państwa i względem ludzi, z którymi prowadzi się interesy albo pozostaje w bliskiej zażyłości.

16. Do roku 2004 przez dziesięć lat trwała "afera korupcyjna w Ministerstwie Finansów". Grupa skorumpowanych urzędników ministerialnych, działając wspólnie z gangsterami, zapewniała przedsiębiorcom możliwość uzyskiwania znaczących ulg podatkowych. Za odpowiednią opłatą dochodziło do wydawania korzystnych dla określonych podatników interpretacji przepisów, co było sprzeczne z interesem Skarbu Państwa. Najbardziej znany wymiar tej afery związany jest z uzyskaniem przez Henryka Stokłosę uchylenia na poziomie Ministerstwa Finansów decyzji dotyczących podatków. W latach 1999-2001 wysocy rangą urzędnicy MF uchylili pięć decyzji wydanych przez Izbę Skarbową w Pile, które dotyczyły zobowiązania Stokłosy do zapłacenia zaległych podatków.

Zjawiskiem organicznie powiązanym z aferami jest korupcja. Możemy o niej mówić w przypadku większości afer, przy czym czasami jest to istota afery (jak w tym przypadku), a czasami występuje ona tylko na jej marginesie. Warto też dodać, że korupcja to jedna z przyczyn pozostawania w sytuacji konfliktu interesów.

17. W grudniu 2005 r. sprzedaż swoich usług rozpoczęła firma Digit Serve. Jej oferta związana była z inwestycjami na rynku walutowym (forex), a jedną z osób, które firmowały przedsięwzięcie, był Bogusław Bagsik, kluczowy bohater "afery Art-B". Oferując duże zwroty z inwestycji, firma wyłudzała pieniądze. Dopóki pojawiali się nowi klienci, Digit Serve pozyskiwał środki na wypłacanie - w rzeczywistości nieistniejących - zysków. Pierwsze oznaki zniecierpliwienia klientów żądających zwrotu zainwestowanych środków spowodowały wytransferowanie zysków aferzystów poza zasięg polskiego wymiaru sprawiedliwości. Na przełomie czerwca i lipca 2007 r. przerwano wypłaty dla klientów i rozpoczęto maskowanie śladów działalności.

Wspominałem już o krążeniu ludzi i zasobów w kontekście poszczególnych afer - dotyczyło to jednak przede wszystkim postaci z drugiego planu. Tymczasem zdarzają się też spektakularne powroty aferzystów, jak w "aferze Digit Serve". Jak się wydaje, jest to przypadek wiele mówiący o postrzeganiu świata przez osoby chcące pomnożyć swoje zasoby. Zdawałoby się, że wchodzenie w interesy z Bogusławem Bagsikiem, w kontekście wiedzy o tej osobie, to przedsięwzięcie bardzo ryzykowne. Tymczasem nie brakowało chętnych do inwestowania z nim. Być może kryje się za tym pewien typ racjonalności - spróbujmy go zatem zrekonstruować. Otóż Bagsik (zapewne również inni aferzyści) jest postrzegany jako osoba, która wie, jak zarobić pieniądze. A że będzie to najprawdopodobniej działanie po części nielegalne? Cóż - to przecież jedyny sposób, żeby się dorobić. Nie może zatem dziwić, że afery traktowane są jako coś "normalnego".

18. W 2006 r. zakończyła się "afera Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej" - w kwietniu tego roku Komisja Papierów Wartościowych i Giełd odebrała WGI licencję maklerską. WGI była firmą zajmującą się inwestowaniem pieniędzy klientów na rynkach wysokiego ryzyka. Dzięki wytworzeniu odpowiedniej aury, zatrudnieniu polityków i medialnych ekspertów oraz sponsorowaniu sportu i popularnonaukowych wykładów, pozyskała wielu klientów. W pewnym momencie organa kontrolne rynku finansowego odkryły nieprawidłowości w działaniu firmy. Przed zablokowaniem konta inwestycyjnego WGI, prowadzonego przez amerykańską instytucję finansową Wachovia Securities, z konta tego wychodziły środki na różne, często niejasne inwestycje. Odzyskano tylko część pieniędzy, które zostały ostatecznie zajęte przez amerykański wymiar sprawiedliwości. Większość pieniędzy zainwestowanych przez klientów zniknęła. Z powodu braków w dokumentacji nie można ustalić, jak duża część to straty wynikające z nieudolnego zarządzania powierzonymi pieniędzmi oraz czy i w jakim stopniu doszło do defraudacji. Niemniej jednak wiele wskazuje, że była to świadoma polityka firmy.

Sporo działań aferalnych, nakierowanych na drenowanie nie zasobów państwowych, ale raczej oszczędności ludzi, osiąga sukces dzięki stworzeniu wizji swego rodzaju elitarności czy też ekskluzywności podejmowanych działań. Stwarza się aurę okazji, z której trzeba skorzystać. Podobnie zresztą było w przypadku "afery Digit Serve". Jak się wydaje, również wiele mówi to o części społeczeństwa polskiego i o istniejących przekonaniach na temat tego, w jaki sposób można zarobić.

19. Na początku 2007 r. Komisja Nadzoru Finansowego rozpoczęła postępowanie kontrolne w sprawie spółki Interbrok. Była to firma zajmująca się pośrednictwem i doradztwem finansowym. W 2001 r. zaczęła inwestować na rynku transakcji walutowych (forex). Szybko zaczęła oferować niezwykle atrakcyjne stopy zwrotów z inwestycji. Co ważne: kolejni klienci mogli powierzać swoje pieniądze tylko dzięki poleceniu ich przez innego, już zaangażowanego inwestora. Początkowo spółka osiągała zyski, lecz później działała jak typowa piramida finansowa: to napływ klientów zapewniał Interbrok płynność finansową. Spółka nie reklamowała się, a jedynie korzystała z tzw. marketingu szeptanego. Takie postępowanie umożliwiało roztaczanie aury wyjątkowości i elitarności. Wreszcie w lutym 2007 r. KNF powiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez właścicieli.

Przykład "afery Interbrok" pokazuje, że tzw. piramidy finansowe to nie tylko początek lat 90. (można tu przypomnieć Bezpieczną Kasę Oszczędności Lecha Grobelnego) i transformacja ustrojowa, ale zjawisko, które regularnie powraca w nowych wcieleniach. Żywotność tego mechanizmu wydaje się być charakterystyczna dla systemu kapitalistycznego w ogóle.

20. W listopadzie 2008 r. rozpoczęto śledztwo w sprawie niegospodarności w spółce Chemia Polska. Jego podstawą było zawiadomienie ze strony NIK, stanowiące efekt kolejnego raportu dotyczącego tak zwanego Trójkąta Buchacza. Cała sprawa rozpoczęła się dużo wcześniej - jej początki to rok 1994. To wówczas skomplikowane przekształcenia własnościowe doprowadziły do tego, że powoływane przez państwo spółki (Polski Fundusz Gwarancyjny, Międzynarodowa Korporacja Gwarancyjna oraz Chemia Polska), które zasilane były przede wszystkim należącymi do Skarbu Państwa akcjami przedsiębiorstw, obejmowały nawzajem swoje akcje. W ten sposób trzy spółki kontrolowały się nawzajem, a Skarb Państwa stał się w nich mniejszościowym udziałowcem. Kolejne rządy nie mogły odzyskać kontroli nad majątkiem należącym do Skarbu Państwa, z powodu braku na to zgody osób zarządzających spółkami z "trójkąta". Tymczasem pieniądze tych spółek były marnotrawione (m.in. przez błędne decyzje o poręczeniu kredytów), a one same nie realizowały swoich zadań statutowych. Mimo formalnego odzyskania kontroli przez Skarb Państwa w 2002 r. - "trójkąt" (choć już bez Polskiego Funduszu Gwarancyjnego) funkcjonuje do dnia dzisiejszego.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.

Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:

  Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Funkcja pobierania filmów jest dostępna w opcji Premium
Usługa Premium wspiera nasz serwis oraz daje dodatkowe benefity m.in.:
- całkowite wyłączenie reklam
- możliwość pobierania filmów z poziomu odtwarzacza
- możliwość pokolorowania nazwy użytkownika
... i wiele innnych!
Zostań użytkownikiem Premium już od 4,17 PLN miesięcznie* * przy zakupie konta Premium na rok. 6,50 PLN przy zakupie na jeden miesiąc.
* wymaga posiadania zarejestrowanego konta w serwisie
 Nie dziękuję, może innym razem