#rozbiór
Lubisz oglądać nasze filmy z dobrą prędkością i bez męczących reklam? Wspomóż nas aby tak zostało!
W chwili obecnej serwis nie jest w stanie utrzymywać się wyłącznie z reklam. Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Lider lojalnej wobec Kremla nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) Władimir Żyrinowski zaproponował we wtorek Polsce, Węgrom i Rumunii, by włączyły się do rozbioru Ukrainy.
Żyrinowski uczynił to z trybuny Dumy Państwowej, niższej izby rosyjskiego parlamentu, podczas dyskusji nad uchwałą izby "O sytuacji na Krymie", w której z zadowoleniem odniosła się ona do wyrażonej w niedzielnym referendum przez mieszkańców tego ukraińskiego półwyspu woli przyłączenia się do Federacji Rosyjskiej.
Lider LDPR jest znany z kontrowersyjnych, nacjonalistycznych i wielkomocarstwowych wystąpień. Uważany jest za polityka bardzo dobrze wyczuwającego nastroje panujące na Kremlu, niektórzy analitycy uważają, że często mówi to, czego z różnych powodów powiedzieć nie może lub nie chce Kreml.
"Ukraińcy zawsze przegrywali"
Żyrinowski oświadczył, że "Kijów nigdy nie zgodzi się na federalizację Ukrainy, gdyż nie jest już w stanie czymkolwiek rządzić". - W Kijowie nastąpił paraliż władzy - podkreślił.
Zauważył, że "taki los zawsze spotykają podejmowane przez Ukrainę próby budowy państwa". Dodał, że Ukraińcy już 300 lat temu "miotali się" między Rosjanami, Szwedami, Turkami i Polakami. - I zawsze przegrywali - zaznaczył.
Według Żyrinowskiego "nadszedł czas, by nie tylko rosyjskie ziemie wróciły pod rosyjską flagę". - Ziemie zachodniej Ukrainy w czasach reżimu stalinowskiego słusznie zostały przyłączone do Związku Radzieckiego. Chodziło o to, aby powstrzymać niemieckie armie jak najdalej (od granic ZSRR). Ale to nie były rosyjskie ziemie; to nie były ukraińskie ziemie - oświadczył.
- To były polskie ziemie wschodnie - Łuck, Lwów, Tarnopol, Iwano-Frankowsk i Równe. Obwód zakarpacki - to Węgry. W Użhorodzie wszyscy mówią po węgiersku. Albo po rosyjsku. Nie ma żadnego związku z Ukrainą. I Czerniowce - w tym wypadku żadnego porozumienia nie było. Stalin zabrał Czerniowce dla zaspokojenia apetytu; porozumienia z Hitlerem nie było - oznajmił.
"Czas, by zwrócić te ziemie"
Przywódca LDPR podkreślił, że "teraz nadszedł czas, by zwrócić (te ziemie)". - Są to trzy kraje NATO - Rumunia, Węgry i Polska. Chodzi zwłaszcza o Polskę. W jej wypadku mowa jest o pięciu wschodnich obwodach. Zniknie wówczas pojęcie zachodnioukraińskiego nazizmu, faszyzmu i rasizmu. Niech Polacy się tym zajmują. I Węgrzy, i Rumuni - powiedział.
Zdaniem Żyrinowskiego "prawdziwa Ukraina, to centralna Ukraina, bez zachodnich ziem, które bardziej są polskie i bez wschodnich, które bardziej są rosyjskie". - Sumy, Czernihów, Chmielnicki, Połtawa, Winnica, Kirowohrad, Krzemieńczuk i Kijów - to można uważać za Ukrainę, choć i to było prezentem"- wskazał.
Prowadzący obrady przewodniczący Dumy Państwowej Siergiej Naryszkin, jeden z najbardziej zaufanych współpracowników prezydenta FR Władimira Putina, w żaden sposób nie zareagował na wystąpienie Żyrinowskiego.
Ciekawy pomysł pozbycia się upowców z ukrainy. Dać Polakom niech się oni w tym babrają;D
Parlament Krymu przyjął deklarację niepodległości
Według informacji podanych przez "Rosyjskie Wieści" rumuńskie siły zbrojne są gotowe wkroczyć na terytorium Ukrainy w przypadku wybuchu wojny domowej na terytorium tego państwa. Obecnie na Ukrainie przebywają rumuńscy emisariusze mający za zadanie przygotować odpowiednie warunki pod potencjalną interwencję zbrojną. Z kolei portal internetowy "Nowiny Zakarpacia" informuje o możliwości inwazji armii węgierskiej w przypadku dalszego zaostrzenia kryzysu ukraińskiego.
Rumuńska prasa od kilku dni przygotowuje opinie publiczną do podjęcia przez armię tak radykalnych kroków w stosunku do północno - wschodniego sąsiada. Najczęściej powtarzanym sloganem przez tamtejsze media jest wezwanie do obrony dawnych rumuńskich terytoriów.
Dziennik "Adewaruł" ("Prawda") pisze: "Ukraina znajduje się na krawędzi wojny domowej. Nie jest wykluczony podział kraju na proeuropejski Zachód i prorosyjski Wschód. Czy Rumunia jest gotowa do interwencji w celu ochrony Rumunów z Północnej Bukowiny, okręgu Herc, Północnej i Południowej Besarabii?"
"Ukraina, sztuczne, niejednorodne państwo, które pojawiło się na gruzach ZSRR, z prawie 24 -letnią historią, w stosunku do którego Rumunia ma największe roszczenia terytorialne, może w najbliższej przyszłości ostatecznie podzielić się na dwie części. Konflikt z proeuropejską opozycją, rozwiązywany siłą przez administrację Janukowycza, cicho przekształca się w prawdziwą wojnę domową."
"Czy w tej sytuacji, w przypadku demonstracji przemocy, państwo rumuńskie nie powinno interweniować, w tym przy użyciu sił zbrojnych, w celu obrony Rumunów mieszkających na terytorium obecnego państwa Ukrainie? Rosja zdecydowanie będzie bronić swoich rodaków, tak jak to robi na Kaukazie od prawie 20 lat.
Logicznym wnioskiem jest taki, że państwo rumuńskie nie tylko nie powinno wykluczać, ale nawet powinno starannie przygotować się do sytuacji, gdy stanie się nieuchronna ewentualna interwencja zbrojna w Północnej Bukowinie, okręgu Herc, Północnej i Południowej Besarabii, i, a dlaczegóż by nie, w Naddniestrzu, kiedy państwo ukraińskie nie będzie już w stanie utrzymać porządku publicznego na terytoriach zamieszkanych przez Rumunów."
Portal internetowy "Nowiny Zakarpacia" informuje z kolei o możliwym wkroczeniu wojsk węgierskich na Ukrainę: "Mieszkańcy naszego kraju, posiadający obywatelstwo Węgier, są przekonani, że w przypadku zaostrzenie politycznej i socjalnej sytuacji w obwodzie, Węgry będą gotowe wprowadzić swoje wojska na terytorium Zakarpacia w celu stabilizacji sytuacji i dla obrony swoich obywateli. Jest bardzo możliwe, że na Zakarpaciu może powtórzyć się historia 1939 roku, kiedy Węgry wprowadziły swoje wojska na Zakarpacie, aby przeciwstawić się galicyjskiemu ekstremizmowi"."
PS: Moglibyśmy pod*ebać im Lwów. No i wspólna granica z Węgrami
Blisko 700 szkół do zamknięcia. Może ich być jeszcze więcej!
Co roku z mapy kraju znika średnio ponad 300 szkół. W tym roku może być jeszcze gorzej. Z danych zebranych przez DGP z 16 kuratoriów wynika, że do zamknięcia przeznaczonych jest 665 placówek. Ta liczba może być jeszcze wyższa.
– Liczenie będzie trwało nawet w pierwszym tygodniu marca, bo gminy podejmują takie decyzje w ostatnim tygodniu lutego, a nawet dniu – potwierdza Jacek Wojtas, kurator podkarpacki.
Powody zamykania szkół są zawsze te same – względy ekonomiczne i demograficzne. Gminy likwidują wszystkie typy placówek, począwszy od przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjów, ponadgimnazjalnych, a na internatach kończąc.
Wszystko do likwidacji
Z sondy DGP wynika, że najwięcej placówek przeznaczonych do zamknięcia lub przekształcenia jest w woj. lubelskim, bo aż 90, w mazowieckim 82, a podkarpackim 60. W przypadku Mazowsza aż 10 z wytypowanych to szkoły podstawowe, w zachodniopomorskim – 8. Podobnie jest w województwie warmińsko-mazurskim. Do śląskiego kuratorium również wpłynęło dziewięć uchwał o zamiarze zamknięcia podstawówek, 10 w świętokrzyskim i aż 11 w Małopolsce.
Działania samorządów w zakresie placówek oświatowych - KLIKNIJ TUTAJ
Wśród zamykanych placówek są również takie, które nie prowadzą od lat naboru, ale formalnie istnieją, a także szkoły dla dorosłych, np. licea profilowane. Te ostatnie zgodnie z nowelizacją ustawy z 19 sierpnia 2011 r. o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. nr 205, poz. 1206) mają zostać wygaszone do 2015 r.
– W przypadku 54 szkół zamiar liwidacji związany jest z porządkowaniem sieci placówek, które już nie funkcjonują, oraz zmianami w strukturze szkolnictwa ponadgimnazjalnego – potwierdza Andrzej Kulmatycki, rzecznik prasowy Kuratorium Oświaty w Warszawie.
Niż i wysokie koszty
Główny powód, jaki podają samorządy, wyznaczając placówki do likwidacji, to niż demograficzny i wysokie koszty.
– Likwidujemy trzy szkoły podstawowe, bo nie zamierzamy finansować nauczania indywidualnego. W klasach I–III jednej ze szkół jest zaledwie 14 uczniów – wyjaśnia Ignacy Gierada, wójt gminy Pawłów (woj. świętokrzyskie).
Tłumaczy, że koszty dowożenia dzieci do innych placówek są znacznie niższe od utrzymywania pustych budynków i nauczycieli.
Podobnych argumentów używają inni samorządowcy.
– Co roku dopłacamy do oświaty dwa miliony. Zdecydowaliśmy, że w dwóch podstawówkach połączymy klasy. W jednej z nich będą klasy I–III, a w drugiej IV–VI – przedstawia Andrzej Zabłocki, burmistrz miasta i gminy Witnicy (woj. lubuskie).
Podkreśla, że dzięki temu zaoszczędzi rocznie pół miliona złotych, bo samorząd ograniczy liczbę nauczycieli.
– Likwidujemy jedną szkołę, bo uczy się w niej zaledwie 40 uczniów. W efekcie do jednej złotówki subwencji dokładamy drugie tyle. Uczeń kosztuje nas kilkanaście tysięcy złotych rocznie – wylicza Jerzy Laskowski, wójt gminy Purda.
Dodaje, że po likwidacji koszty spadną nawet do 800 tys. zł rocznie.
Źródło: KLIKNIJ TUTAJ
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów