Przelot satelity wokoło ziemi w nocy .
📌
Wojna na Ukrainie
- ostatnia aktualizacja:
Wczoraj 18:08
📌
Konflikt izrealsko-arabski
- ostatnia aktualizacja:
Dzisiaj 5:23
🔥
Spowodowała kolizję i uciekała
- teraz popularne
#satelita
Obraz satelitarny ukazujący największy pentagram świata, stworzony z nasadzonych szpalerów drzew (miał to zapewne być emblemat Armii Czerwonej - pięcioramienna gwiazda). Miasto Lisakowsk, Kazachstan
A tu już "naturalny" pentagram na Warszawskim Ursynowie.
A tu już "naturalny" pentagram na Warszawskim Ursynowie.
Najlepszy komentarz (48 piw)
alveanerleo2
• 2013-04-14, 17:07
Szatan kocha cię takiego jakim jesteś. Dla niego nie ma znaczenia czy jesteś mordercą, czy gwałcicielem, on i tak Cię przyjmie.
Korea Północna widziana nocą z satelity, czyli współczesny Mordor. Już nawet morze jest bardziej oświetlone.
Najlepszy komentarz (81 piw)
Policeman
• 2013-04-08, 13:04
No i? Jebcie z Korei Północnej, tak jak kiedyś nabijali się z Polski. Jesteśmy już przecieeeeż takich zachodnim i rozwiniętym krajem, że praktycznie niczego nam nie brakuje, możemy oddawać się rozpuście wyśmiewania biedaków, buraków, robaków, hahaha? Nie uważam, by Korea Pn dążyła do wojny, możecie myśleć, że to są głupki, ale oni doskonale wiedzą co robią, mobilizują społeczeństwo, pewnie wmawiają im, że świat chce ich zaatakować, by ukraść ich dobra, a poprzez eskalację konfliktu chcą dobrych warunków pokojowych. Mówi się, że najlepszym sposobem na szybkie wzbogacenie się, jest zaatakowanie USA, a następnego dnia poddanie się.
\
\Pewnie za kilkanaście lat Koreańczycy [Pn] będą mieli zajebiście rozwinięty kraj i super świadczenia, gospodarkę etc. A wy nie będziecie mieli czasu, bo będziecie musieli zapierdalać na emerytury swoich rodziców i dziadków, płodzić dzieci, których nie będziecie mogli utrzymać, w nadziei, że może oni kiedyś będą pracować na wasze, na koniec dostaniecie zawału na ulicy, a karetka nie przyjedzie, bo wpadnie w dziurę na drodze i dodatkowo dostanie mandat za niedostosowanie prędkości do warunków.
\
\Pewnie za kilkanaście lat Koreańczycy [Pn] będą mieli zajebiście rozwinięty kraj i super świadczenia, gospodarkę etc. A wy nie będziecie mieli czasu, bo będziecie musieli zapierdalać na emerytury swoich rodziców i dziadków, płodzić dzieci, których nie będziecie mogli utrzymać, w nadziei, że może oni kiedyś będą pracować na wasze, na koniec dostaniecie zawału na ulicy, a karetka nie przyjedzie, bo wpadnie w dziurę na drodze i dodatkowo dostanie mandat za niedostosowanie prędkości do warunków.
Ciekawy artykuł o bez załogowym statku Voyager 1.
Ułomy mające problem z przeczytaniem więcej niz 2 zdania , skrolować dalej .
Żegnaj Voyager !
Voyager 1, statek skierowany do gwiazd, opuszcza Układ Słoneczny. Dzieło ludzkich rąk wydostanie się z matczynego systemu gwiazdowego i odleci na zawsze, stając się wkrótce martwym emisariuszem naszego gatunku, przemierzającym czarną, lodowatą pustkę przez miliardy lat.
Dziś przyjrzymy się mu bliżej.
Wyjątkowość
Ten ważący 772 kilogramy robot badawczy, od 35 lat przemierza kosmos zbliżając się coraz bardziej do ostatniej granicy dzielącej go od przeraźliwie pustej i zimnej przestrzeni międzygwiazdowej. Opuszczenie tej granicy nie było jednak jedynym celem Voyagera. Statek w roku 1980 dotarł do Saturna, wykonując pierwsze szczegółowe zdjęcia tych planet, które znalazły się następnie we wszystkich astro książkach popularnonaukowych i podręcznikach na całym świecie.
Podczas swojego ostatniego przelotu obok Saturna, Voyager żegnając się z nami prawdopodobnie na zawsze, wykonał to oto, zwalające z nóg zdjęcie. To co widzicie poniżej to pierścienie Saturna z bliska. Po prawej stronie przebija przez nie malutki błękitny punkcik. Ziemia.
Wszystko czym jesteśmy, cała nasza historia i dziedzictwo nasze i wszystkich istot żyjących na tej planecie, zawiera się w punkciku, który można pomylić z badpixelem na monitorze. Każda ideologia, każda myśl, każde dzieło, każda zbrodnia i chwalebny czyn, każda wojna i każde zjednoczenie miało tam miejsce. Każdy człowiek i każde stworzenie od początków biogenezy, przez miliardy lat toczyły swoje krótkie żywoty w tym właśnie punkciku. Oceany ludzkiej krwi były przelewane, aby wyrwać innym, równie nieznaczącym istotom, maleńki fragmencik tego punkciku i ogłosić go swoim własnym, na geologiczną sekundę istnienia.
A przecież Voyager był wtedy dopiero przy orbicie Saturna i mając za sobą zaledwie 3-letnią podróż, wciąż tkwił wewnątrz jednego z setek miliardów układów gwiazdowych, w tej jednej z setek miliardów galaktyk.
Wiadomość do NICH
Ale Voyager miał lecieć jeszcze dalej. I leciał, przez kolejne 32 lata pokonując dystans 120 odległości Ziemi od Słońca, coraz bardziej zbliżając się do granic. Międzygwiazdowy charakter misji Voyagerów, rozpalał wyobraźnię na tyle, że poczyniono bezprecedensowe kroki ku uczynieniu ze statku naszej wizytówki. LUDZKIEJ wizytówki na wypadek przechwycenia go gdzieś, kiedyś, przez obcą cywilizację kosmiczną. Zgadza się, amerykańska rządowa agencja kosmiczna NASA wyposażyła swój statek w cały zestaw identyfikatorów i powitań od rasy ludzkiej, do nieznanego odbiorcy. I mimo, że miało to raczej charakter symboliczny, bardziej romantyczny niż pragmatyczny, bo prawdopodobieństwo przechwycenia tak mikroskopijnego obiektu w przestrzeni międzygwiazdowej, w dodatku obiektu nie emitującego żadnego promieniowania, przez cywilizację która akurat w danym czasie i obszarze się rozwinie jest praktycznie zerowe, to pewnym optymizmem może napawać fakt, że jednak to zrobiliśmy, że wysłaliśmy swoją butelkę z wiadomością, wiedząc jakie to beznadziejne.
Komu powierzylibyście stworzenie wiadomości od ludzkości do obcej cywilizacji ? NASA dokonała prawdopodobnie najlepszego wyboru jaki istniał. Wiadomość ułożył zespół pod kierunkiem Carla Sagana, naukowca, pisarza, wizjonera i publicysty, który przez dekady ispirował swoją twórczością (cykl programów Cosmos, powieść "Kontakt").
Wiadomość jest opatrzona następującym wstępem, napisanym przez prezydenta Jimmy'ego Cartera :
"Oto prezent z małego, odległego świata, nasze dźwięki, nasza nauka, nasze obrazy, nasza muzyka, nasze myśli i nasze uczucia. Próbujemy przetrwać nasze czasy, aby móc żyć w waszych."
Wiadomość zawiera zakodowane 116 obrazów z Ziemi, dźwięki natury oraz muzykę. Dodatkowo są również próbki 55 języków i nagrane w nich powitania. Jest również próbka języka polskiego. Znajdziecie ją w 2:22
Problem z uploadem filmu , na yt bez problemu możnago znaleźdź
Oto niektóre zdjęcia zakodowane we wiadomości :
Bardzo sprytnie zrealizowano ukazanie położenia Układu Słonecznego. Jako punkty odniesienia posłużyło 14 pulsarów i binarne przedstawienie ich częstotliwości pulsowania (okresowych i wyjątkowych dla danego pulsara, impulsów promieniowania wysyłanych przez te gwiazdy). Cywilizacja która przechwyci sondę, bez trudu odnajdzie przez to nasz system, bo taka konfiguracja, dokładnie takich pulsarów jest praktycznie niemożliwa do pomylenia.
Co więcej, płytka została pokryta izotopem Uranu-238, o czasie połowicznego rozpadu wynoszącym 4,5 miliarda lat. Pozwoli to na precyzyjne określenie wieku sondy. Dzięki temu istoty, które przechwycą sondę za np. 2 miliardy lat, określą jej wiek a następnie będą szukać w galaktyce takiego ustawienia pulsarów, które 2 miliardy lat wcześniej odpowiadało konfiguracji pokazanej na płytce.
Kontakt
Jeśli mieliście kiedykolwiek dziecięcą przyjemność zabawy z krótkofalówkami, pamiętacie zapewne, że wystarczyło odejść zbyt daleko, by powoli tracić sygnał. Winę ponosił oczywiście słaby sygnał nadawczy i ograniczone możliwości jego odbioru.
Voyager jest oddalony od Ziemi o 18 miliardów kilometrów. Jego nadajnik natomiast, posiada moc... 20 wat. Mała pauza w tym miejscu. Nasze ziemskie radiostacje, transmitujące sygnały na kilkaset kilometrów, mają moc np. 100 tysięcy wat. Statek kosmiczny znajdujący na obrzeżu Układu Słonecznego, 18 miliardów km stąd i pędzący ku gwiazdom, tak daleko że Słońce widzi jako kropeczkę nie różniącą się od innych gwiazd, ten właśnie statek kosmiczny porozumiewa się z nami, za pomocą nadajnika o mocy takiej, jaką ma żaróweczka w Waszej lodówce.
Jakim więc cudem udaje nam się go słyszeć ? Jest to możliwe dzięki sieci ogromnych i niezwykle czułych odbiorników, zlokalizowanych w kilku miejscach na Ziemi, pod nazwą "Deep Space Network". Odbiorniki te umieszczone są w Hiszpanii, Australii, oraz w Kalifornii i dzięki temu pozwalają na nieustanny kontakt z sondami dalekiego zasięgu, niezależnie od przeszkód wynikających z ruchu obrotowego Ziemi.
Prędkość transmisji danych wynosi... 160 bitów na sekundę. BITÓW, czyli w ciągu sekundy statek przesyła 160 jednostek informacji o wartości 0 lub 1. Gdybyście na Voyagerze umieścili serwer plików i chcieli ściągnąć stamtąd film, zajęłoby to... 621 dni. Ponieważ transmisja trwa niemal non stop, udaje się na bieżąco przekazywać wszystkie dane z komputera sondy (komputera o mocy kalkulatora w zegarku z lat 80-tych).
Jak długo pociągnie ?
Generator RTG Voyagera 1
Ponieważ źródłem energii Voyagera jest radioizotopowy generator termoelektryczny, bardzo łatwo przewidzieć na jak długo starczy jeszcze energii, jeśli nic się nie zepsuje. Co 88 lat generator ten wytwarza o połowę mniej ciepła i energii, stąd wiadomo że statek straci większość funkcji w okolicach roku 2020, natomiast ostatnie urządzenie na jego pokładzie zostanie zdalnie wyłączone około roku 2025, czyli 48 lat po starcie misji.
Przez kolejne lata generator nadal będzie wytwarzał ciepło, ale już zbyt mało, aby generować wystarczającą ilość energii dla statku. Sonda będzie coraz zimniejsza, aż w końcu przestanie generować jakiekolwiek ciepło i w takim stanie pozostanie do końca swych dni, nieustannie oddalając się od naszego systemu gwiezdnego.
Dokąd zmierzasz ?
Voyager 1 nie zmierza ku żadnej konkretnej gwieździe, choć w roku 40272 powinien minąć gwiazdę AC+79 3888 w odległości niecałych 2 lat świetlnych. Nawet jeśli WTEDY będzie ten system zamieszkiwać inteligentna cywilizacja, to szansa na dostrzeżenie tak mikroskopijnego, ciemnego i odległego paprocha, jest niemal żadna. Pamiętamy widok ziemi z perspektywy pierścieni Saturna powyżej... a tu mówimy o kawałeczku ciemnego żelastwa i odległości 2 lat świetlnych.
Odległa przyszłość - Scenariusze
Jeśli nic nie zatrzyma Voyagera, będzie on krążył w galaktycznym dysku przez miliardy lat. Samotny i opuszczony, będzie mknął przez otchłań przestrzeni międzygwiazdowej na zapomnianej antycznej misji, zapomnianego gatunku, zapomnianej planety, zapomnianej gwiazdy, która dawno już wyczerpała swoje paliwo i pochłonęła świat owych istot puchnąc i wchłaniając go do swego wnętrza, grzebiąc ostatnie ślady prowadzące do źródła pochodzenia zagadkowego statku.
Wszechświat ma jednak to do siebie, że jest przepastny nie tylko przestrzennie, ale i czasowo. Niezwykle rzadkie zjawiska występują w nim co chwile i nieustannie. Miliardy lat to okres, w którym wiele może się wydarzyć i wiele może spotkać samego Voyagera. Generalnie możemy to podzielić na dwie kategorie wydarzeń w jego podróży - ruch oraz spotkania.
Podczas swej podróży Voyager może o coś się rozbić. Medium międzygwiazdowe jest zasadniczo puste, lecz mogą się w nim trafić obiekty wyrzucone z układów gwiezdnych. Np. samotne planety. Tor ruchu Voyagera może również zostać zakrzywiony w kierunku kolizyjnym z jakimś obiektem gwiazdowym, np. w wyniku długotrwałego przelotu przez jakiegoś rodzaju kierunkowy strumień cząstek, choćby z supernowej. Statek może również zostać przechwycony grawitacyjnie przez jakiś obiekt, stając się jego satelitą. Im dłużej Voyager będzie leciał tym większe będzie prawdopodobieństwo, że w ciągu całej podróży coś takiego mu się przytrafi. Niemniej prawdopodobieństwo to najprawdopodobniej zawsze pozostanie niewielkie i sonda będzie po prostu okrążać galaktykę przez miliardy lat lub do zderzenia z Andromedą.
3.bp.blogspot.com/-JvgwApiKpcU/UGW5DeKVzbI/AAAAAAAAAGo/qOge-adbvLI/s16...
I wreszcie scenariusze spotkań. Pierwszym i jak na razie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jaki należy wziąć pod uwagę, jest przechwycenie statku przez przyszłe, bardzo odległe pokolenia ludzi. W tej chwili liczba znanych nam inteligentnych cywilizacji zamieszkujących Wszechświat, wynosi 1, zatem jeśli przetrwamy ten newralgiczny okres zamieszkiwania tylko jednej planety i wkroczymy w dalsze etapy rozwoju, możemy kiedyś odnaleźć Voyagera. Pamiętajmy jednak, że np. za 50 tysięcy lat, ludzkość będzie inna. I to diametralnie inna. Jeśli nawet przetrwają ten okres jakieś antyczne zapiski o istnieniu niegdyś jakiegoś dużego państwa na tamtej III-ciej planecie w systemie Sol, skąd prawdopodobnie pochodzi ludzkość, to informacje o szczegółach misji Voyager, mogą zostać zatarte przez czas i wówczas nawet my sami nie odnajdziemy wysłanych przez naszych praojców sond kosmicznych. Załóżmy jednak że taka informacja przetrwa. Wówczas statek może zostać wytropiony i odnaleziony. Archeolodzy przyszłych czasów zapewne przechwycą go, czyniąc obiektem muzealnym, nie mogąc wyjść z podziwu jakież to prymitywne ustrojstwo wysyłano niegdyś w przestrzeń kosmiczną. Voyager wróci wtedy do domu.
Jeśli z jakichś powodów ludzkość nie osiągnie takiej fazy rozwoju, by móc sprawnie pokonywać odległości międzygwiazdowe, to sonda zniknie nam z pola widzenia na zawsze. Nie oznacza to jednak, że nie może zostać przechwycona przez inną cywilizację. Szansa na to jest mała. Znikoma. Wręcz żadna. Ale jednak jest. I jeśli to kiedyś nastąpi, będzie to zbyt późno spełnione marzenie ludzkości o spotkaniu innych istot, które wylęgły się z atomów tego rejonu Wszechświata. Jakakolwiek istota dotknie kiedyś sondy, za miliard lat przesuwając po Voyagerze swoją dłonią, macką, czy czymkolwiek co wystaje z ciała, ta istota dotknie naszego dzieła. Dotknie dzieła ludzkiego umysłu.
Nie tylko Voyagery miały swoje płytki z wiadomością do gwiazd. Posiadały je również sondy Pioneer 10 i 11, choć znacznie uboższe i zawierające wyłącznie wizualną informację na płytce.
Płytki również zaprojektował Carl Sagan. Mają one jednak dwa elementy, źle odbierane przez specjalistów lub opinię publiczną. Pierwszym elementem jest strzałka, pokazująca że sonda wyleciała z III-ciej planety od Słońca. Dla nas jest to natychmiastowo zrozumiałe. Jednakże symbol strzałki jest głęboko osadzony w kulturze ludzkiej, gdzie pochodzi od strzały lub włóczni rzucanej w danym kierunku, w celu zdobycia pożywienia lub zabicia wroga. Kultura oparta na diametralnie innych podstawach, może tego symbolu zwyczajnie nie zrozumieć. Drugim elementem jest wizerunek nagich ludzi, który najwyraźniej tak gorszył pruderyjnych decydentów, że Sagan dostał zalecenie, aby w ogóle nie umieszczać go na płytkach Voyagera. Tak oto światły i sięgający myślą miliardy lat naprzód projekt, został zmieniony przez ciasny światopogląd ludzi, którzy obawiali się niechętnego pokazywania płytki przez media. No chyba że wstydzili się przed obcymi, którzy być może będą to oglądać za 10 miliardów lat.
W filmie Powrót do przyszłości, występuje scena, w której Marty McFly, jako przybysz z przyszłości wchodzi na scenę, aby pokazać ludziom z przeszłości utwór z przyszłych czasów. Odwrotna sytuacja może mieć miejsce, gdy np. za tysiąc lat ludzie odnajdą Voyagera i odtworzą zawartą tam muzykę. W obydwu przypadkach, występuje ten sam utwór - Chuck Berry - Johhny B. Goode.
[size=18][/size]
Ułomy mające problem z przeczytaniem więcej niz 2 zdania , skrolować dalej .
Żegnaj Voyager !
Voyager 1, statek skierowany do gwiazd, opuszcza Układ Słoneczny. Dzieło ludzkich rąk wydostanie się z matczynego systemu gwiazdowego i odleci na zawsze, stając się wkrótce martwym emisariuszem naszego gatunku, przemierzającym czarną, lodowatą pustkę przez miliardy lat.
Dziś przyjrzymy się mu bliżej.
Wyjątkowość
Ten ważący 772 kilogramy robot badawczy, od 35 lat przemierza kosmos zbliżając się coraz bardziej do ostatniej granicy dzielącej go od przeraźliwie pustej i zimnej przestrzeni międzygwiazdowej. Opuszczenie tej granicy nie było jednak jedynym celem Voyagera. Statek w roku 1980 dotarł do Saturna, wykonując pierwsze szczegółowe zdjęcia tych planet, które znalazły się następnie we wszystkich astro książkach popularnonaukowych i podręcznikach na całym świecie.
Podczas swojego ostatniego przelotu obok Saturna, Voyager żegnając się z nami prawdopodobnie na zawsze, wykonał to oto, zwalające z nóg zdjęcie. To co widzicie poniżej to pierścienie Saturna z bliska. Po prawej stronie przebija przez nie malutki błękitny punkcik. Ziemia.
Wszystko czym jesteśmy, cała nasza historia i dziedzictwo nasze i wszystkich istot żyjących na tej planecie, zawiera się w punkciku, który można pomylić z badpixelem na monitorze. Każda ideologia, każda myśl, każde dzieło, każda zbrodnia i chwalebny czyn, każda wojna i każde zjednoczenie miało tam miejsce. Każdy człowiek i każde stworzenie od początków biogenezy, przez miliardy lat toczyły swoje krótkie żywoty w tym właśnie punkciku. Oceany ludzkiej krwi były przelewane, aby wyrwać innym, równie nieznaczącym istotom, maleńki fragmencik tego punkciku i ogłosić go swoim własnym, na geologiczną sekundę istnienia.
A przecież Voyager był wtedy dopiero przy orbicie Saturna i mając za sobą zaledwie 3-letnią podróż, wciąż tkwił wewnątrz jednego z setek miliardów układów gwiazdowych, w tej jednej z setek miliardów galaktyk.
Wiadomość do NICH
Ale Voyager miał lecieć jeszcze dalej. I leciał, przez kolejne 32 lata pokonując dystans 120 odległości Ziemi od Słońca, coraz bardziej zbliżając się do granic. Międzygwiazdowy charakter misji Voyagerów, rozpalał wyobraźnię na tyle, że poczyniono bezprecedensowe kroki ku uczynieniu ze statku naszej wizytówki. LUDZKIEJ wizytówki na wypadek przechwycenia go gdzieś, kiedyś, przez obcą cywilizację kosmiczną. Zgadza się, amerykańska rządowa agencja kosmiczna NASA wyposażyła swój statek w cały zestaw identyfikatorów i powitań od rasy ludzkiej, do nieznanego odbiorcy. I mimo, że miało to raczej charakter symboliczny, bardziej romantyczny niż pragmatyczny, bo prawdopodobieństwo przechwycenia tak mikroskopijnego obiektu w przestrzeni międzygwiazdowej, w dodatku obiektu nie emitującego żadnego promieniowania, przez cywilizację która akurat w danym czasie i obszarze się rozwinie jest praktycznie zerowe, to pewnym optymizmem może napawać fakt, że jednak to zrobiliśmy, że wysłaliśmy swoją butelkę z wiadomością, wiedząc jakie to beznadziejne.
Komu powierzylibyście stworzenie wiadomości od ludzkości do obcej cywilizacji ? NASA dokonała prawdopodobnie najlepszego wyboru jaki istniał. Wiadomość ułożył zespół pod kierunkiem Carla Sagana, naukowca, pisarza, wizjonera i publicysty, który przez dekady ispirował swoją twórczością (cykl programów Cosmos, powieść "Kontakt").
Wiadomość jest opatrzona następującym wstępem, napisanym przez prezydenta Jimmy'ego Cartera :
"Oto prezent z małego, odległego świata, nasze dźwięki, nasza nauka, nasze obrazy, nasza muzyka, nasze myśli i nasze uczucia. Próbujemy przetrwać nasze czasy, aby móc żyć w waszych."
Wiadomość zawiera zakodowane 116 obrazów z Ziemi, dźwięki natury oraz muzykę. Dodatkowo są również próbki 55 języków i nagrane w nich powitania. Jest również próbka języka polskiego. Znajdziecie ją w 2:22
Problem z uploadem filmu , na yt bez problemu możnago znaleźdź
Oto niektóre zdjęcia zakodowane we wiadomości :
Bardzo sprytnie zrealizowano ukazanie położenia Układu Słonecznego. Jako punkty odniesienia posłużyło 14 pulsarów i binarne przedstawienie ich częstotliwości pulsowania (okresowych i wyjątkowych dla danego pulsara, impulsów promieniowania wysyłanych przez te gwiazdy). Cywilizacja która przechwyci sondę, bez trudu odnajdzie przez to nasz system, bo taka konfiguracja, dokładnie takich pulsarów jest praktycznie niemożliwa do pomylenia.
Co więcej, płytka została pokryta izotopem Uranu-238, o czasie połowicznego rozpadu wynoszącym 4,5 miliarda lat. Pozwoli to na precyzyjne określenie wieku sondy. Dzięki temu istoty, które przechwycą sondę za np. 2 miliardy lat, określą jej wiek a następnie będą szukać w galaktyce takiego ustawienia pulsarów, które 2 miliardy lat wcześniej odpowiadało konfiguracji pokazanej na płytce.
Kontakt
Jeśli mieliście kiedykolwiek dziecięcą przyjemność zabawy z krótkofalówkami, pamiętacie zapewne, że wystarczyło odejść zbyt daleko, by powoli tracić sygnał. Winę ponosił oczywiście słaby sygnał nadawczy i ograniczone możliwości jego odbioru.
Voyager jest oddalony od Ziemi o 18 miliardów kilometrów. Jego nadajnik natomiast, posiada moc... 20 wat. Mała pauza w tym miejscu. Nasze ziemskie radiostacje, transmitujące sygnały na kilkaset kilometrów, mają moc np. 100 tysięcy wat. Statek kosmiczny znajdujący na obrzeżu Układu Słonecznego, 18 miliardów km stąd i pędzący ku gwiazdom, tak daleko że Słońce widzi jako kropeczkę nie różniącą się od innych gwiazd, ten właśnie statek kosmiczny porozumiewa się z nami, za pomocą nadajnika o mocy takiej, jaką ma żaróweczka w Waszej lodówce.
Jakim więc cudem udaje nam się go słyszeć ? Jest to możliwe dzięki sieci ogromnych i niezwykle czułych odbiorników, zlokalizowanych w kilku miejscach na Ziemi, pod nazwą "Deep Space Network". Odbiorniki te umieszczone są w Hiszpanii, Australii, oraz w Kalifornii i dzięki temu pozwalają na nieustanny kontakt z sondami dalekiego zasięgu, niezależnie od przeszkód wynikających z ruchu obrotowego Ziemi.
Prędkość transmisji danych wynosi... 160 bitów na sekundę. BITÓW, czyli w ciągu sekundy statek przesyła 160 jednostek informacji o wartości 0 lub 1. Gdybyście na Voyagerze umieścili serwer plików i chcieli ściągnąć stamtąd film, zajęłoby to... 621 dni. Ponieważ transmisja trwa niemal non stop, udaje się na bieżąco przekazywać wszystkie dane z komputera sondy (komputera o mocy kalkulatora w zegarku z lat 80-tych).
Jak długo pociągnie ?
Generator RTG Voyagera 1
Ponieważ źródłem energii Voyagera jest radioizotopowy generator termoelektryczny, bardzo łatwo przewidzieć na jak długo starczy jeszcze energii, jeśli nic się nie zepsuje. Co 88 lat generator ten wytwarza o połowę mniej ciepła i energii, stąd wiadomo że statek straci większość funkcji w okolicach roku 2020, natomiast ostatnie urządzenie na jego pokładzie zostanie zdalnie wyłączone około roku 2025, czyli 48 lat po starcie misji.
Przez kolejne lata generator nadal będzie wytwarzał ciepło, ale już zbyt mało, aby generować wystarczającą ilość energii dla statku. Sonda będzie coraz zimniejsza, aż w końcu przestanie generować jakiekolwiek ciepło i w takim stanie pozostanie do końca swych dni, nieustannie oddalając się od naszego systemu gwiezdnego.
Dokąd zmierzasz ?
Voyager 1 nie zmierza ku żadnej konkretnej gwieździe, choć w roku 40272 powinien minąć gwiazdę AC+79 3888 w odległości niecałych 2 lat świetlnych. Nawet jeśli WTEDY będzie ten system zamieszkiwać inteligentna cywilizacja, to szansa na dostrzeżenie tak mikroskopijnego, ciemnego i odległego paprocha, jest niemal żadna. Pamiętamy widok ziemi z perspektywy pierścieni Saturna powyżej... a tu mówimy o kawałeczku ciemnego żelastwa i odległości 2 lat świetlnych.
Odległa przyszłość - Scenariusze
Jeśli nic nie zatrzyma Voyagera, będzie on krążył w galaktycznym dysku przez miliardy lat. Samotny i opuszczony, będzie mknął przez otchłań przestrzeni międzygwiazdowej na zapomnianej antycznej misji, zapomnianego gatunku, zapomnianej planety, zapomnianej gwiazdy, która dawno już wyczerpała swoje paliwo i pochłonęła świat owych istot puchnąc i wchłaniając go do swego wnętrza, grzebiąc ostatnie ślady prowadzące do źródła pochodzenia zagadkowego statku.
Wszechświat ma jednak to do siebie, że jest przepastny nie tylko przestrzennie, ale i czasowo. Niezwykle rzadkie zjawiska występują w nim co chwile i nieustannie. Miliardy lat to okres, w którym wiele może się wydarzyć i wiele może spotkać samego Voyagera. Generalnie możemy to podzielić na dwie kategorie wydarzeń w jego podróży - ruch oraz spotkania.
Podczas swej podróży Voyager może o coś się rozbić. Medium międzygwiazdowe jest zasadniczo puste, lecz mogą się w nim trafić obiekty wyrzucone z układów gwiezdnych. Np. samotne planety. Tor ruchu Voyagera może również zostać zakrzywiony w kierunku kolizyjnym z jakimś obiektem gwiazdowym, np. w wyniku długotrwałego przelotu przez jakiegoś rodzaju kierunkowy strumień cząstek, choćby z supernowej. Statek może również zostać przechwycony grawitacyjnie przez jakiś obiekt, stając się jego satelitą. Im dłużej Voyager będzie leciał tym większe będzie prawdopodobieństwo, że w ciągu całej podróży coś takiego mu się przytrafi. Niemniej prawdopodobieństwo to najprawdopodobniej zawsze pozostanie niewielkie i sonda będzie po prostu okrążać galaktykę przez miliardy lat lub do zderzenia z Andromedą.
3.bp.blogspot.com/-JvgwApiKpcU/UGW5DeKVzbI/AAAAAAAAAGo/qOge-adbvLI/s16...
I wreszcie scenariusze spotkań. Pierwszym i jak na razie najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jaki należy wziąć pod uwagę, jest przechwycenie statku przez przyszłe, bardzo odległe pokolenia ludzi. W tej chwili liczba znanych nam inteligentnych cywilizacji zamieszkujących Wszechświat, wynosi 1, zatem jeśli przetrwamy ten newralgiczny okres zamieszkiwania tylko jednej planety i wkroczymy w dalsze etapy rozwoju, możemy kiedyś odnaleźć Voyagera. Pamiętajmy jednak, że np. za 50 tysięcy lat, ludzkość będzie inna. I to diametralnie inna. Jeśli nawet przetrwają ten okres jakieś antyczne zapiski o istnieniu niegdyś jakiegoś dużego państwa na tamtej III-ciej planecie w systemie Sol, skąd prawdopodobnie pochodzi ludzkość, to informacje o szczegółach misji Voyager, mogą zostać zatarte przez czas i wówczas nawet my sami nie odnajdziemy wysłanych przez naszych praojców sond kosmicznych. Załóżmy jednak że taka informacja przetrwa. Wówczas statek może zostać wytropiony i odnaleziony. Archeolodzy przyszłych czasów zapewne przechwycą go, czyniąc obiektem muzealnym, nie mogąc wyjść z podziwu jakież to prymitywne ustrojstwo wysyłano niegdyś w przestrzeń kosmiczną. Voyager wróci wtedy do domu.
Jeśli z jakichś powodów ludzkość nie osiągnie takiej fazy rozwoju, by móc sprawnie pokonywać odległości międzygwiazdowe, to sonda zniknie nam z pola widzenia na zawsze. Nie oznacza to jednak, że nie może zostać przechwycona przez inną cywilizację. Szansa na to jest mała. Znikoma. Wręcz żadna. Ale jednak jest. I jeśli to kiedyś nastąpi, będzie to zbyt późno spełnione marzenie ludzkości o spotkaniu innych istot, które wylęgły się z atomów tego rejonu Wszechświata. Jakakolwiek istota dotknie kiedyś sondy, za miliard lat przesuwając po Voyagerze swoją dłonią, macką, czy czymkolwiek co wystaje z ciała, ta istota dotknie naszego dzieła. Dotknie dzieła ludzkiego umysłu.
Nie tylko Voyagery miały swoje płytki z wiadomością do gwiazd. Posiadały je również sondy Pioneer 10 i 11, choć znacznie uboższe i zawierające wyłącznie wizualną informację na płytce.
Płytki również zaprojektował Carl Sagan. Mają one jednak dwa elementy, źle odbierane przez specjalistów lub opinię publiczną. Pierwszym elementem jest strzałka, pokazująca że sonda wyleciała z III-ciej planety od Słońca. Dla nas jest to natychmiastowo zrozumiałe. Jednakże symbol strzałki jest głęboko osadzony w kulturze ludzkiej, gdzie pochodzi od strzały lub włóczni rzucanej w danym kierunku, w celu zdobycia pożywienia lub zabicia wroga. Kultura oparta na diametralnie innych podstawach, może tego symbolu zwyczajnie nie zrozumieć. Drugim elementem jest wizerunek nagich ludzi, który najwyraźniej tak gorszył pruderyjnych decydentów, że Sagan dostał zalecenie, aby w ogóle nie umieszczać go na płytkach Voyagera. Tak oto światły i sięgający myślą miliardy lat naprzód projekt, został zmieniony przez ciasny światopogląd ludzi, którzy obawiali się niechętnego pokazywania płytki przez media. No chyba że wstydzili się przed obcymi, którzy być może będą to oglądać za 10 miliardów lat.
W filmie Powrót do przyszłości, występuje scena, w której Marty McFly, jako przybysz z przyszłości wchodzi na scenę, aby pokazać ludziom z przeszłości utwór z przyszłych czasów. Odwrotna sytuacja może mieć miejsce, gdy np. za tysiąc lat ludzie odnajdą Voyagera i odtworzą zawartą tam muzykę. W obydwu przypadkach, występuje ten sam utwór - Chuck Berry - Johhny B. Goode.
[size=18][/size]
Temat dość ciekawy jak i zarazem kontrowersyjny.
NASA ukrywa przed światem dziejową tajemnicę
Naturalny satelita Ziemi od lat jest źródłem wielu dywagacji. Prowadzą one do powstawania wielu - mniej lub bardziej dziwnych - teorii dotyczących jego historii. Bólu głowy mogą przysporzyć kolejne, wykluczające się często hipotezy dotyczące powstania Księżyca, lądowania na nim człowieka, a nawet starożytnych cywilizacji, które niegdyś rzekomo go zamieszkiwały.
Wielu obserwatorów sugeruje, że świat już dawno mógłby zapoznać się z prawdą dotyczącą Srebrnego Globu, a odpowiedzialność za to, że tak się dotąd nie stało ponosi NASA, która starannie maskuje kolejne fakty. Czy rzeczywiście coś jest na rzeczy, a jeśli tak, to czy poznamy kiedyś prawdę na temat Księżyca?
Wśród najbardziej kontrowersyjnych teorii dotyczących Księżyca, które pojawiły się dotąd znajdziemy tą, która zakłada, że człowiek nigdy nie postawił na nim stopy. Ale też inną, dość surrealistyczną wersję, która głosi, że jedną z pierwszych osób, które dotarły na Księżyc był Hitler, który na Srebrnym Globie stanąć miał dzięki supernowoczesnej technologii rozwijanej przez nazistów.
Wśród narzędzi, które miały pomóc mu się tam dostać znajdują się: pocisk rakietowy V2 oraz samolot myśliwski Messerschmitt Me 262.
Ale odkładając na bok temat dotyczący ucieczki fuhrera na Księżyc, nie można zapomnieć, że znawcy zgłębiający tajemnice kosmosu wysuwają inne, niemniej kontrowersyjne wnioski.
Jednym z nich jest ten zakładający, że Księżyc był w przeszłości zamieszkiwany przez cywilizację, która pozostawiła po sobie całe dziedzictwo. Wskazywać miałyby na to dziwne ryty odnajdywane regularnie na jego powierzchni, a także dziwne przedmioty, które z pewnością nie są pochodzenia ziemskiego.
"To czego NASA nie mówi ludziom, to informacje dotyczące odkrycia pozostałości starożytnej księżycowej cywilizacji. Do dnia dzisiejszego zarówno same informacje, jak i artefakty są starannie ukrywane przed narodem amerykańskim." - mówi bez ogródek cytowany przez portal AOL Richard C. Hoagland, były konsultant NASA i kurator w Springfield Science Museum w Springfield. "Fotografie orbitalne wyraźnie pokazują skalę starożytnych ruin, które pozostały na Księżycu.
Już zdjęcia powierzchni Księżyca wykonane przez astronautów pokazały wyraźnie przykłady anomalii, które wyjaśnić można w jeden sposób - są starożytnymi pozostałościami po tworach powstałych dzięki użyciu zaawansowanej technologii."
Richard C. Hoagland, który był także konsultantem stacji CBS podczas kolejnych misji realizowanych przez NASA w ramach programu Apollo, od lat podkreśla, że w trakcie kolejnych wypraw człowieka na Księżyc oraz w czasie misji bezzałogowych, naukowcom udało się zgromadzić cały arsenał dowodów potwierdzających jego teorie.
Z jakiegoś powodu przedstawiciele amerykańskiej agencji kosmicznej pozostają głusi na apele swojego byłego konsultanta, wzywające ich do przekazania światu prawdy.
W książce pt.: "Dark Mission: The Secret History of NASA", której współautorem jest właśnie Hoagland pojawiły się sensacyjne doniesienia na temat wielkich szklanych konstrukcji, które znajdują się na Księżycu oraz tajemniczych struktur o charakterystycznej geometrii. - poinformował AOL.
Informacje te można by włożyć między bajki, a Hoaglanda nazwać niegroźnym szaleńcem, gdyby nie fakt, że w swoich wypowiedziach oraz publikacjach opiera się on często na oficjalnych dokumentach NASA. W jednym z raportów, który powstał na zlecenie amerykańskiej agencji w 1960 r. pojawia się informacja, która może wskazywać na to, że naukowcy spodziewali się odkrycia na Księżycu oraz innych planetach Układu Słonecznego tajemniczych rekwizytów obcego pochodzenia.
W raporcie sporządzonym przez "Brookings Institution" na zlecenie NASA znaleźć możemy takie oto stwierdzenie:
"Jeśli w ciągu najbliższych 20 lat nie dojdzie do spotkania "twarzą w twarz" z przedstawicielami obcych cywilizacji, to można się spodziewać, że artefakty pozostawione niegdyś przez te formy życia zostaną odkryte dzięki naszej aktywności na Księżycu, Marsie i Wenus."
Zdaniem Hoaglanda NASA ukrywa prawdę przed światem, ponieważ uważa, że ludzie nie są gotowi na to, by ją poznać. Większość astronautów nazywa jednak hipotezy Hoaglanda nonsensownymi.
Na to, że słowa Hoaglanda nie do końca pozbawione są jednak sensu mogą wskazywać pojawiające się każdego roku doniesienia. W grudniu ub.r. świat obiegła informacja, że w trakcie pierwszej wysłanej przez Indie na Księżyc bezzałogowej misji kosmicznej zebrano próbki zawierające materię organiczną zawierającą węgiel.
To może wskazywać na trwający proces kształtowania się form życia albo... rozpad żyjących kiedyś formacji. Podobne obserwacje zostały poczynione wprawdzie już w 1969 r., podczas pierwszej załogowej misji na Księżyc. Astronautom z misji Apollo 11 udało się bowiem dostarczyć do analizy odpowiednie próbki, jednak z powodu braku odpowiedniej aparatury nie udało się wtedy ich zweryfikować.
Słowa, które pośrednio mogłyby wskazywać na prawdziwość argumentów Hoaglanda są też wyznania jednego z astronautów, który brał udział w pierwszej załogowej misji na Księżyc. Buzz Aldrin, który postawił stopę na Srebrnym Globie tuż po Armstrnogu powiedział podczas wywiadu, że w czasie dziejowej misji ujrzał w pobliżu Księżyca Niezidentyfikowany Obiekt Latający.
"Istota 20 lipca 1969 r. polega nie na tym, że człowiek po raz pierwszy dotknął powierzchni Księżyca, ale na tym, że zdaliśmy sobie sprawę z tego, że wszechświat jest zamieszkiwany także przez inne inteligentne istoty." - miał wg relacji boliijskiego dziennikarza powiedzieć Buzz Aldrin. Według relacji Noticias 24, Aldrin spotykał się również z andyjskimi mędrcami plemiennymi, z którymi dyskutował na temat tradycji starożytnych spotkań z obcymi cywilizacjami. Według wielu opinii, po incydencie z 1969 r. NASA uruchomiła procedury, które miały skutecznie ukryć przed opinią publiczną fakt spotkania z UFO załogi Apollo 11.
Alternatywna historia Księżyca
Człowiek oficjalnie postawił pierwszy raz swą stopę na Księżycu w 1969 roku, ale inni twierdzą, że na Księżyc w ogóle nie dotarliśmy, zaś wszystko jest wynikiem spisku. Pojawiają się jednak historie, w których Srebrny Glob jawi się jako teren zajęty przez inne inteligentne istoty, czego dowodem mają być przeróżne anomalie. Wśród czasem zabawnych historii pojawia się jednak nuta kontrowersji, jak i prawdziwej tajemnicy dotyczącej podboju naszego satelity.
____________________________
Philip Coppens
Satelita Ziemi, który raz na miesiąc obiega naszą planetę, od wieków powodował u ludzi lunatyzm. Istnieje wiele historii, które odzwierciedlają nasze zainteresowanie białym dyskiem, który nocą rozświetla nasze niebo. Wprowadzenie nowego sprzętu pozwoliło ludzkości przypatrzeć się Księżycowi bliżej. Anglik Sir John Herschel przypatrując się mu w czasie zaćmienia dostrzegł na jego powierzchni dziwne obiekty. Jak mówił, widział światła, które zdawały się poruszać. Już w 1788 roku astronom o nazwisku Schroeter zaobserwował niewielkie „wybrzuszenia” na powierzchni Srebrnego Globu. Twierdził, że to ślady aktywności „Selenitów” – mieszkańców Księżyca. Inni astronomowie tamtej epoki mówili o obserwacjach dziwnych zjawisk i struktur świetlnych przypominających te z Ziemi. W 1869 roku Królewskie Towarzystwo Astronomiczne rozpoczęło trzyletni plan badania anomalnych świateł widzianych w części Księżyca o nazwie Mare Crisium – Morze Przesileń.
Choć działo się to wszystko na wiek przez lotem Apollo 11, nie był to pierwszy ani ostatni raz, kiedy uwaga kierowała się na Mare Crisium. 29 lipca 1953 roku John J. O’Neill – redaktor naukowy „New York Herald Tribune” poświęcał swój wolny czas na obserwację naszego satelity przez teleskop. Na obszarze Morza Przesileń zauważył on most, który jak oszacował, miał ok. 25 km długości. O’Neill mówił o tym w raczej spokojnym tonie sugerując, że mógł być to „naturalny most”, który w jakiś sposób niespodziewanie powstał. Doniósł on o swych odkryciach Stowarzyszeniu Obserwatorów Księżyca i Planet, jednak jego relacja została wyśmiana, a on padł ofiarą szyderstw. Mimo to miesiąc później legendarny astronom dr H.P. Wilkins potwierdził znalezisko O’Neilla, podobnie jak Patrick Moore.
Mare Crisium
W latach 70-tych XX wieku NASA zapragnęła zbadać zjawisko określane jako LTP – krótkotrwałe zjawiska księżycowe (ang. Lunar Transient Phenomena), które obejmowały niespodziewanie pojawiające się obiekty na powierzchni naszego satelity. Projekt nie przyniósł większych sukcesów, lecz mimo to NASA zaoferowała wyjaśnienie tych zjawisk. Odpowiadać za nie miały gazy uciekające z lawy, których pojawienie się pociągało za sobą istnienie świetlnych efektów. Nie była to ani poprawne, ani jedyne wyjaśnienie, choć w grę wchodzą wszystkie możliwości.
Niezidentyfikowane zjawiska świetlne nie były jednak zjawiskiem nowym. Astronomowie już je znali. Czym jednak są? Czy wyjaśnienia NASA mówiące, że to czysto naturalne zjawisko, są poprawne? A może jest to dowód na obecność pewnej formy inteligencji na Księżycu?
Brytyjski badacz UFO Timothy Good wspomina historię przytoczoną przez „pewnego profesora”, którego nazwiska nie podaje a który współpracował z brytyjskim wywiadem. Wiąże się ona z rozmową z Neilem Armstrongiem, do której doszło w czasie konferencji NASA, kiedy profesor podpytywał go o to, co rzeczywiście miało miejsce w czasie misji Apollo 11. „To było niesamowite” – miał mówić Armstrong. „Oczywiście wiedzieliśmy, że taka możliwość istniała, ale jeśli tak, ostrzeżono by nas. Od tego czasu oddaliła się od nas możliwość budowy stacji kosmicznej czy też miasta na Księżycu.” Profesor miał zapytać Armstronga, co oznaczać miało „ostrzeżenie”. „Nie mogę podawać szczegółów, za wyjątkiem tego, że ich statki wyprzedzają nasze, zarówno pod względem naukowym, jak i technologicznym… Chłopie – one były wielkie i… przerażające. Nie, nie ma możliwości, aby powstała tam stacja kosmiczna” – miał powiedzieć astronauta. Profesor dodał, że kolejne wyprawy na Księżyc nie mogły się nie odbyć, bowiem w przypadku powiedzenia prawdy, istniało ryzyko wywołania paniki. Okazało się, że Armstrong zaprzeczył potem, że jakakolwiek podobna rozmowa miała miejsce.
Na kilkanaście lat przed podróżą Armstronga świat poznał związane z Księżycem kolejne kuriozum. George Adamski – protoplasta tzw. kontaktowców twierdził, że spotkał istoty pozaziemskie, a nawet odbył podróże w ich statkach. Ów urodzony w Polsce mężczyzna twierdził, że w czasie podróży na Księżyc widział rosnące na jego powierzchni rośliny i przemierzające go zwierzęta. W sierpniu 1954 roku Adamski widzieć miał wielkie hangary i stacjonujące w nich pojazdy. Kolejna barwna postać na tym polu, którą był Howard Menger, widzieć miała na Księżycu budynki. Wyobraźnia Mengera nie znała granic – pozwolono mu wykonać ich fotografie, które umieścił potem w swej książce. Wspominał on także, że na Księżycu spotkał wielu gości, w tym Rosjan, Japończyków i Niemców.
Odchodząc od tych jakże niewiarygodnych opowieści wskazać należy na fakt, że na kilkanaście lat przed pojawieniem się osób, jak Adamski czy Menger, plany budowy na Księżycu bazy nie były odległą fantastyką. Nazistów zawsze interesował podbój, w tym kosmosu. Zwolennicy bajecznych teorii spiskowych przytaczają czasem opowieść o rzekomej wyprawie Niemców na Księżyc, którzy przy pomocy odpowiedniej rakiety mieli dostać się tam już w latach 40-tych. NASA miało wiedzieć o ich przedsięwzięciu, ale wolała o tym milczeć. Najwyraźniej mieszkańcy niemieckiej bazy nie potrzebowali kombinezonów – wystarczyło im zwyczajne odzienie. Mieli oni także podróżować na Ziemię. Aby zaokrąglić historię wspomina się także o wykonanych przez Nazistów tunelach znajdujących się pod powierzchnią Srebrnego Globu, w których jego pierwsi amerykańscy zdobywcy mieli spędzać noce.
Jedna z anomalnych struktur na Księżycu
Wszystkie te historie jakże dalece odbiegają od rzeczywistego i bardziej „przyziemnego” zadania, jakim była wyprawa na Księżyc. Mimo wszystko istnieją pewne tajemnice związane z tym przedsięwzięciem, które zawsze intrygowały naukowców. Tytułowa strona wydania „Washington Post” z 2 listopada 1966 roku zawiera nagłówek o „sześciu tajemniczych cieniach” przypominających figury sfotografowanych przez Lunar Orbiter 2. Sfotografował on obszar o powierzchni ok. 30 na 50 km kwadratowych. Zdjęcie ukazuje rzekomo 6 lub 7 „wież” wznoszących się ponad obszar o nazwie Mare Tranquilis tworzących specyficzny geometryczny układ. Ich szpiczasty cień sugerował, że miały kształt piramid lub spodków. Jedna ze struktur mierzyła 213 metrów. Mimo to NASA uznała, że fotografie nie ukazują niczego ciekawego. Prawdopodobnie, aby spowodować zmieszanie wśród Amerykanów, radziecki naukowiec Aleksander Abromow stwierdził, że Luna 9 po lądowaniu na Księżycu 4 lutego 1966 roku wykonała zdjęcia dziwnych struktur. „Lokacja tych księżycowych obiektów da porównać się z lokalizacją piramid w Gizie. Czubki tych wież zdają się mieć ten sam wzór, co czubki piramid."
Dziesięć lat później George Leonard opublikował książkę pt. „Somebody Else in our Moon” („Ktoś inny na naszym Księżycu”). Autor twierdził, że dokonał szczegółowej analizy archiwów NASA, gdzie odkrył także zdjęcia z pierwszych bezzałogowych misji na Księżyc. Tropem Leonarda poszedł Fred Steckling, który w 1981 roku wydał „We Discovered Alien Bases on the Moon” („Odkryliśmy obce bazy na Księżycu”). Była to analiza 125 fotografii, na których autor dopatrzył się „dowodów” na istnienie na Srebrnym Globie budynków i innych obiektów. Większa część tej publikacji wykorzystał ponownie David Hatcher Childress w książce „Extraterrestrial Archeology” („Pozaziemska archeologia”).
Rzeczywiście – wiele ze zdjęć użytych w książce wskazuje na anomalie na powierzchni Księżyca. W latach 80-tych Leonard przekazał swój dorobek badawczy Jamesowi Sylvanowi, który poddał go ponownej analizie. Sylvan materiał przekazał następnie Richardowi Hoaglandowi, który zajmował się pisaniem o dziwnych obiektach na fotografiach z Marsa. Szczególna uwaga zwrócona została na księżycowy krater Ukert. Hoagland skontaktował się w jego sprawie z dr Brucem Cornetem, chcąc skonsultować z nim fakt, że krater zawiera w sobie trójkąt. Cornet potwierdził, że nie może być to twór natury i wszystko wskazuje na jego sztuczne pochodzenie. Naukowiec orzekł także, że struktura nazywana „skorupą” widoczna na fotografii Lunar Orbitera III z 1967 roku była najlepszym dowodem na to, że na Księżycu znajdują się równie ciekawe, co tajemnicze struktury o sztucznym pochodzeniu. „Skorupa” mierzyła ponad 1.5 km wysokości. Jak mówił Cornet, jeśli byłaby tworem naturalnym, byłaby również swoistym cudem zaprzeczając wszelkim znanym wzorcom erozji. Co więcej, na szczycie struktury znajdowała się również znacznych rozmiarów „wieża”. Tworzenie tak wielkich konstrukcji miało być możliwe dzięki mniejszemu oddziaływaniu grawitacyjnemu na Księżycu. Hoagland i jego towarzysze orzekli nawet, że wieża widziana była przez Armstronga i innych astronautów… a nawet została przez nich sfilmowana. Wszystkie struktury wykonane miały być ze szkła. Choć na Ziemi jest ono kruche, w próżni nabiera właściwości podobnych do stali.
Co zatem więcej powiedzieć możemy o tych historiach? Niestety większość zdjęć przedstawiających rzekome struktury jest w najlepszym przypadku złej jakości, a w najgorszym z kolei nie da się ich oglądać. Jeśli chodzi o Herschela i jego księżycowe odkrycia, wszystko wydaje się być fałszerstwem napędzanym przez prasę. W sierpniu 1835 roku „The New York Sun” opublikował artykuł o astronomie, który od razu wzbudził podejrzenia. 29 sierpnia pojawiły się zarzuty o oszustwo, które przypisywano pracującemu dla gazety Richardowi Adamsowi Locke. Gazeta nigdy nie przyznała się do umyślnego fałszerstwa.
Tak samo jest z wszystkimi podobnymi historiami, gdzie wszystko wymaga otwartości i prawdy. Na Księżyc zatem powrócić możemy wtedy, kiedy porównamy i rozsądzimy dwie wersje historii – oficjalną i alternatywną.
infra.org.pl/wiat-tajemnic/2012-i-teorie-spiskowe/572-alternatywna-his...
Tajemnica krateru Ciołkowskiego
Ken Johnston nauczył się latać odrzutowcem w czasach kiedy był żołnierzem US Marine Corps w latach 60-tych. Latanie szło mu tak dobrze, że został on później jednym z 5 pilotów, których oddelegowano do pracy z astronautami w Houston, uczestniczącymi w programie Apollo. Pomagał astronautom opanować lot modułem księżycowym. Był nawet dyrektorem testów modułu TS5, na którym ćwiczyli wszyscy astronauci, lądujący później na Księżycu. Od 1969 roku Ken Johnston kontrolował także wszystkie dane – włączając w to fotograficzne informacje – jakie astronauci wysyłali na Ziemię podczas lotów na Księżyc. Obecnie jest on emerytem i nie jest związany z NASA, co pozwala mu mówić o rzeczach, o których nie wolno było mu wspominać wcześniej.
Po nieudanej misji Apollo 13, przez ręce Kena Johnstona przechodził cały materiał fotograficzny jaki zarejestrowano podczas kolejnych księżycowych wypraw. Johnston katalogował przesłane materiały i segregował je w taki sposób, aby były łatwe do odnalezienia podczas analizy naukowej danego obszaru Księżyca. Każde zdjęcie powierzchni Księżyca jest fascynujące i Johnston często przyglądał im się długo, zaspokajając własną ciekawość.
Podczas lotu kosmicznego Apollo, przez ręce Johnstona przechodził zapis filmowy na żywo tego, co obserwowali astronauci. Jedne z najbardziej interesujących zdjęć pochodziły z orbitera Apollo 14, który w oczekiwaniu na moduł lądujący, krążył dookoła Księżyca na wysokości nie większej niż 80 km od jego powierzchni, i filmował powierzchnię Srebrnego Globu. Taka wysokość gwarantowała doskonały widok wszystkiego co znajdowało się na powierzchni Księżyca. Do filmowania użyto wówczas 16 mm kamery sekwencyjnej, zapisującej obraz podzielony na poszczególne stop klatki. Kamer takich używano w armii amerykańskiej na bombowcach, gdzie fotografowała ona moment uderzenia bomb w wyznaczony cel. Kamera tworząc film fotografowała każdą klatkę z osobna przez co dokładność takich zdjęć była ogromna. Znalazła więc pożyteczne zastosowanie podczas wyprawy na Księżyc. Szczególnie interesująca była ciemna strona Księżyca, której nie można dojrzeć z Ziemi. Jedyne znane wówczas fotografie niewidocznej części Księżyca dokonała satelita Clementine, ale zdjęcia jakie zrobiła ze swojego pokładu nigdy nie zostały opublikowane.
Zdjęcia z orbitera Apollo 14 zostały wydobyte mniej więcej już po pierwszym tygodniu kwarantanny statku kosmicznego (każdy pojazd kosmiczny przechodził kwarantannę ze względu na możliwość przywleczenia na Ziemię obcych bakterii). O film poprosił niejaki dr Page, który musiał mieć specjalne uprawnienia aby dotrzeć do objętego klauzulą „ściśle tajne” laboratorium fotograficznego. Page’owi towarzyszyło 7 nieznanych Johnstonowi naukowców i wszyscy razem obejrzeli film, na którym można było obejrzeć powierzchnię ciemnej strony Księżyca.
Szczególne zainteresowanie oglądających wzbudził pokryty w połowie cieniem krater Ciołkowskiego. Krater ten należy do średnich rozmiarów (185 km średnicy) a w jego cieniu można było dostrzec przestrzeń, na której stało 5 przezroczystych kopuł, z których wydobywało się światło i coś co przypominało smużkę pary. Para wskazywała na działanie wentylatora, który stał w centralnej części przestrzeni jaką zajmowały kopuły. Już na pierwszy rzut oka wszystko wskazywało na wyrafinowaną i zaawansowaną technologicznie konstrukcję. W tym momencie dr Page nakazał zatrzymanie projekcji i cofnięcie filmu. Moment w którym widać było przezroczyste kopuły oglądano wielokrotnie. Dzięki temu, że zdjęcia nakręcono kamerą sekwencyjną można było dokonywać zbliżeń i oddaleń obiektów. „I co o tym myślicie chłopaki? Jest prawdziwe? Co?” w ten sposób zwrócił się Page do ludzi których przyprowadził na projekcję. Odpowiedział mu gromki, nerwowy śmiech.
Ten sam film miał być pokazany następnego dnia innej grupie naukowców. Kiedy następnego dnia o świcie Johnston pojawił się w laboratorium, spotkał tam grupę ludzi w białych fartuchach retuszujących negatyw filmu. Najpierw dokonywali oni powiększeń poszczególnych klatek, zamalowywali na nich niektóre elementy i przetwarzali takie klatki później na główną kopię zapisu dokumentalnego lotu na Księżyc. Johnston naturalnie zapytał ich co tutaj robią na co roześmiany technik odpowiedział, że są zawodowymi striptizerami (gra słów oznaczająca rozbieranie się, ale także zdzieranie czegoś niepotrzebnego), na co jego zażenowana porównaniem koleżanka dodała, że malują horyzont Księżyca na zdjęciach, żeby odblask gwiazd nie mylił się z tym co jest na jego powierzchni. Johnston nie wiedział wtedy, że takiej obróbce poddano film, który pokazywał dzień wcześniej, ale wszystko stało się jasne, kiedy na ekranie pojawiły się zdjęcia krateru Ciołkowskiego i nie było w nim szklanych kopuł.
Zdumiony tym Johnston wyjął film ze szpuli i zaczął uważnie egzaminować taśmę w poszukiwaniu cięć sklejeń i zamalowań. Film był w jednej całości bez śladów dodatkowej obróbki co oznaczało, że w ciągu 24 godzin został wyretuszowany i sfilmowany na nowej kopii. Jakiś czas później Johnston zupełnym przypadkiem natknął się w budynku NASA na dr Page’a. Zapytał go wtedy co się stało ze szklanymi kopułami na Księżycu? Na co dr Page z kamienną twarzą odpowiedział, że nigdy ich tam nie było. Ken Johnston długo nie mógł wyjść z osłupienia.
W NASA zawsze panowała szczegółowa kontrola używanych tam materiałów i mediów. Nie można było zabrać ze sobą żadnej notatki, zdjęcia czy instrukcji obsługi. Po zakończeniu programu Apollo na teren budynku, gdzie pracowano nad projektem, wkroczył specjalny oddział FBI, który zabezpieczył całą dokumentację i zabrał w nieznanym kierunku.
nowaatlantyda.com/2011/09/28/tajemnica-krateru-ciolkowskiego/
Zakazana strefa na Księżycu
Pod koniec tego miesiąca, na Księżycu ma zostać wprowadzona pierwsza w historii strefa zakazu lotów!!! Powodem ma być uniknięcie zanieczyszczania rakietowym pyłem ściśle określonych historycznych miejsc na Srebrnym Globie.Te historyczne miejsca to oczywiście miejsca lądowania statków kosmicznych Apollo 11 i 17. NASA precyzyjnie wydzieliła 36 takich miejsc, do których nawet po wylądowaniu na Księżycu nie będzie się można zbliżać na odległość mniejszą niż 225 metrów.
Oczywiście takie zarządzenie nie ma mocy prawnej i nawet jeśli NASA uznaje sprzęt pozostawiony na Księżycu za swoją własność, to wg. Traktatu o Przestrzeni Kosmicznej – podpisanego i ratyfikowanego przez większość krajów świata w 1967 r. – Księżyc jest ciałem niebieskim, które nie posiada właściciela i dlatego tego typu zakaz można przyjąć jedynie jako rekomendację.
USA ma nadzieję, że przyszłe wyprawy na Księżyc zorganizowane przez inne kraje nie będą odwiedzać amerykańskiego lądowiska i np. zabierać pozostawionych tam szczątków jedzenia i nieczystości po to, by zbadać sposób zmutowania się bakterii po prawie 40 latach przebywania pod wpływem promieniowania kosmicznego. Podobnie rzecz się ma z innymi pozostawionymi przez amerykańskich astronautów przedmiotami, które dla znalazcy stałyby się cennym źródłem informacji na temat np. utleniania się metalu w warunkach księżycowych.
Decyzja o utworzeniu na Srebrnym Globie strefy wolnej od lotów, została podjęta po tym jak Google ogłosił sowitą nagrodę dla tych, którzy zdołają wylądować robota na Księżycu i będą w stanie pokonać nim dystans 500 metrów, robiąc przy tym zdjęcia księżycowego krajobrazu. Najwyżej oceniono by te zdjęcia, na których można byłoby zobaczyć miejsce lądowania pojazdów Apollo.
Zabezpieczenie historycznej wartości miejsca pierwszego lądowania na Księżycu, być może jednak niekoniecznie jest prawdziwym powodem tak radykalnej postawy NASA. Agencja wykazała przy swojej decyzji niezwykłą wręcz nerwowość, jakby obawiając się czegoś… No właśnie? Czego?
Z góry uprzedzam tych, którzy zechcą skomentować, że tak naprawdę Amerykanie nigdy nie byli na Księżycu, bo film z lądowania powstał w Hollywood i został nakręcony przez Stanleya Kubricka przy okazji realizacji słynnej „Odysei 2001″. Nie ulega wątpliwości, że Amerykanie byli na Księżycu (choć kto wie – może to co oglądamy rzeczywiście powstało w studio filmowym), a prawdziwy problem być może polega na tym, że byli oni tam częściej niż jest nam to oficjalnie wiadome. Tak więc być może NASA obawia się, że ktoś mógłby zobaczyć pozostałości po technologii, która pozwoliła dolecieć do Księżyca i wystartować z niego ponownie aby powrócić na Ziemię. Technologii, która oficjalnie nigdy nie istniała. Pokrywałoby się to z teorią co jakiś czas poruszaną na NA o tym, że istnieje tajny program kosmiczny o którym nie mamy pojęcia.
Może też być i tak, że NASA obawia się nie tego, że astronauci z innych krajów zobaczą na Księżycu pozostałości po zaawansowanej technologii, jakiej użyto aby dostać się na Srebrny Glob, lecz że ku własnemu zdumieniu odkryją, że… w międzyczasie była tam ekipa sprzątająca i wywiozła wszelkie ślady po podróży Apollo…
nowaatlantyda.com/2011/09/17/zakazana-strefa-na-ksiezycu/
jak był albo słabe to do piekła
gwiazdy.com.pl/14_98/2.htm
Tajemnice Srebrnego Globu
Wydawałoby się, że nie ma ciała niebieskiego mniej tajemniczego niż nasz satelita - Księżyc. Co noc widzimy jego tarczę połyskującą na niebie. Znamy z grubsza jego oddziaływanie na Ziemię i żyjące na niej stworzenia i rośliny. Jest jak do tej pory jedynym poza naszą planetą miejscem w kosmosie, gdzie człowiek postawił swą stopę. Niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że wielu naukowców i badaczy patrzy na Księżyc podejrzliwie, odnotowując skrupulatnie związane z nim tajemnicze zjawiska. Niektóre z nich mają swoją dokumentację fotograficzną, inne wydają się fantazjami. Łączy je jedno - silna wiara, że Księżyc skrywa przed nami niejeden sekret.
20 lipca 1969 roku amerykański astronauta Neil Armstrong, który jako pierwszy człowiek postawił nogę na powierzchni Srebrnego Globu, musiał ujrzeć coś niezwykłego po drugiej stronie krateru, w którym wylądował "Apollo 11", skoro nie mogąc opanować podniecenia, krzyknął do mikrofonu: "Widzę statki kosmiczne! Są olbrzymie! Jest ich tu chyba ze dwadzieścia" Ośrodek Kontroli Lotów w Houston natychmiast przerwał połączenie. Czyżby nie tylko od razu uwierzyli kosmonaucie, ale również wiedzieli coś więcej?
Otóż zanim jeszcze Armstrong poleciał na Księżyc, na jego powierzchnię zrzucono wypalone człony napędowe bezzałogowych statków, które dokonywały lotów zwiadowczych i zostawiły na Księżycu sejsmometry (urządzenia reagujące na drgania skorupy).
Urządzenia te za pomocą sygnałów radiowych przekazywały do Houston wyniki pomiarów drgań skorupy Księżyca. Pomiary te kilka razy wywołały zdziwienie naukowców. Okazało się bowiem, że uderzenie o powierzchnię naszego satelity dwunastotonowych członów napędowych rakiet wywołało lokalne "trzęsienie skorupy Księżyca", przy czym zdaniem wielu astrofizyków (m.in. Harolda Ureya z USA czy H. Wilkinsona z Wielkiej Brytanii) wyglądało to tak, jakby pod powierzchnią zbudowaną ze skał znajdowała się metalowa skorupa otaczająca jądro.
Analizując szybkość rozchodzenia się drgań w tej niby metalowej skorupie, określono nawet, iż jej górna warstwa leży ok. 70 km pod powierzchnią globu i ma grubość 60-70 km. Jeden z astrofizyków stwierdził, że wewnątrz Księżyca może się znajdować niewyobrażalnie wielka, "prawie" pusta przestrzeń o objętości 73,5 miliona Pod koniec lat 70. wykonano analizę komputerową składu chemicznego metalu, z którego miałaby być wykonana skorupa otaczająca wnętrze Księżyca. Mierząc szybkość przenoszenia się dźwięku wewnątrz tej warstwy, stwierdzono, iż głównie składa się ona z niklu, berylu, manganu, wolframu, wanadu, a przy tym zawiera stosunkowo mało żelaza. Taki stop byłby idealnym pancerzem odpornym na przebicie mechaniczne i na dodatek całkowicie antykorozyjnym!
Już tylko ta analiza wykazała, iż jest niemożliwe, by skorupa ta powstała jako twór naturalny. Amerykański miesięcznik omawiający tę sprawę w 1979 roku, podał też, że sejsmometry wykryły powtarzający się co 30 minut i trwający 1 minutę ciągły sygnał o wysokiej częstotliwości, który dobiega z wnętrza Księżyca, prawdopodobnie z głębokości około 960 km. Czy znajduje się tam jakieś urządzenie automatyczne, zasilane energią cieplną (lub inną), które raz zaprogramowane wysyła swój sygnał przez wieczność?
Resztki Faetona czy sonda kosmiczna?
W tym samym artykule podano sensacyjne doniesienia, iż astronomowie zaobserwowali wydobywającą się co pewien czas z wnętrza Księżyca lawę, a także nikłe chmurki zestalającego się natychmiast jakiegoś gazu. Wysnuto stąd wniosek, iż na Księżycu nie ustała działalność sejsmiczna, co z kolei sugerowałoby, iż Księżyc jest częścią jakiejś rozerwanej na kawałki planety, może nawet mitycznego Faetona, którego orbita miała się jakoby znajdować pomiędzy Marsem a Jowiszem, tam, gdzie obecnie rozpościera się pas asteroidów - mniejszych i większych okruchów skalnych.
Jednakże niektórzy badacze, opierając się na tych obserwacjach, wysuwają zupełnie odmienną hipotezę. Otóż przypuszczają oni, że owa wypływająca z wnętrza Księżyca ciekła substancja, zestalająca się w niskiej temperaturze panującej na jego powierzchni, wcale nie musi być lawą usuwaną w naturalnym procesie sejsmicznym. Zakładają bowiem, że może to być efekt działającego do tej pory źródła energii, które kiedyś zasilało w energię hipotetyczny statek kosmiczny zwany "Luną". "w statek, twór równie hipotetycznej, wysoko rozwiniętej cywilizacji kosmicznej, mógł zostać celowo unieszkodliwiony i pozbawiony życia podczas prawdziwej "wojny kosmicznej" mającej miejsce w zamierzchłej przeszłości.
Przesłanek potwierdzających taką możliwość dostarczyły obserwacje dokonane w czasie dywanowych bombardowań przeprowadzonych przez lotnictwo amerykańskie na terenie III Rzeszy podczas II wojny światowej. Zauważono wówczas, iż największe zniszczenia powstają wtedy, gdy na upatrzone obiekty zrzuca się serie jednakowo dużych bomb w ten sposób, że w miejscu ich upadku tworzy się równy czworokąt (wybuchy następują w jego narożnikach) lub prosta linia utworzona przez 3, 4 lub 5 bomb spadających jedna za drugą. Jest statystycznie niemożliwe, by meteoryty tej samej wielkości i masy wybijały na powierzchni Księżyca tak regularnie rozmieszczone kratery. A jest ich na Srebrnym Globie dużo. Wystarczy obejrzeć jego powierzchnię przez lunetę trzydziestokrotną.
Takie właśnie uszkodzenia powierzchni sugerują z kolei, że jest możliwe, iż kiedyś ktoś zrzucał bomby na Księżyc - być może jeszcze wtedy, gdy nie był on satelitą Ziemi.
Gość w dom i... katastrofa gotowa
W najstarszych zapiskach dotyczących astronomii chińskiej, które są datowane na przełom X i XI tysiąclecia przed naszą erą (tak, są takie teksty!), znajdują się opisy nieba, w których nie można znaleźć ani jednej wzmianki o obecności Księżyca na nieboskłonie. Czyżby go jeszcze wówczas nie było?
Bardzo możliwe. Okazuje się bowiem, że na żadnych starożytnych mapach nieba sprzed 9-11 tysięcy lat Księżyc nie jest zaznaczony. Łącząc ten fakt z mitem o potopie (który to mit jest obecny we wszystkich kulturach świata, co oznacza, iż rzeczywiście ok. 11 tysięcy lat temu Ziemię zalały morskie fale, wulkany wybuchały, ziemia się trzęsła i w ogóle był tzw. koniec świata), można wysnuć przypuszczenie, że przyczyną katastrofy było właśnie pojawienie się na ziemskiej orbicie Księżyca. Coraz więcej współczesnych astrofizyków, na podstawie przeprowadzonych różnych badań i pomiarów, skłania się ku tej hipotezie. Księżyc przybył więc do nas z przestrzeni kosmicznej. Lecz czy jest zwykłym małym satelitą czy też czymś zupełnie innym?
Już w latach siedemdziesiątych naszego wieku niektórzy znani astrofizycy, m.in. słynny prof. Teodor Szkłowski z Akademii Nauk ZSRR, wyznawali pogląd, że Księżyc może się okazać martwym, pozbawionym w swym wnętrzu życia statkiem kosmicznym obcej cywilizacji, względnie prastarą, nieczynną sondą kosmiczną.
Księżyc, jak wiemy, jest ustawiony ku Ziemi zawsze tą samą stroną. To unikatowe zjawisko. Niektórzy badacze podejrzewają, że jest tak dlatego, ponieważ ktoś chce ukryć to, co znajduje się po jego drugiej stronie. Ukraińska gazeta "Weczernij Charkow" w numerze z 12 lipca 1994 roku opublikowała zadziwiający artykuł pt. "Co lata nad Księżycem?" "Ponad 150 nieznanych obiektów latających zaobserwowano dotychczas nad Księżycem" - twierdzi autor tekstu. Z wypowiedzi rosyjskiego radioastronoma, członka Ukraińskiej Akademii Nauk, Aleksieja Archipowa, dowiadujemy się, że tajemnicze obiekty obserwowano nad Księżycem jeszcze przed 1947 r. Najstarsze obserwacje dokonane zostały za pomocą lunety w... 1715 roku, gdy astronom E. Halley z Londynu (odkrywca komety nazwanej jego nazwiskiem) ujrzał światło migocące w obrębie cienia rzucanego przez księżycowe skały. Również pomiędzy rokiem 1941 a 1946 widziano olbrzymie, silne błyski wydobywające się spoza tarczy Księżyca, z obszaru leżącego po jego drugiej stronie. Jeszcze podczas drugiej wojny światowej, bo w roku 1940, obserwowano przemieszczające się na tle Morza Spokoju i innych okolic "naszej" strony Księżyca szeregi świateł, poruszające się z prędkością od 2 do 7 km na sekundę!
Gdyby te doniesienia pochodziły od nieznanego autora, to można byłoby je zlekceważyć i uznać za wytwór fantazji, ale trudno nie wierzyć w wyniki obserwacji największych astronomów świata!
Wyżej wspomniany A. Archipow, tym razem już na łamach szanowanego brytyjskiego kwartalnika poświęconego badaniom UFO - "Flying Saucer Review" (nr 2/1995) napisał, że jest wielce prawdopodobne, iż właśnie Księżyc może być stacją Obcych obserwujących życie na Ziemi.
Umieszczenie na naszym satelicie jakiejkolwiek aparatury obserwacyjnej gwarantuje jej długą i bezawaryjną pracę - tym lepszą, że nie narażoną na ujemne wpływy atmosferyczne, takie jak deszcze, wiatry, śniegi czy zwykłe, a niszczące utlenianie, którego to zjawiska na co dzień nie zauważamy.
Boskie oko na niebie
W prastarych staroindyjskich eposach "Ramajana" i "Mahabharata" można znaleźć fragmenty opisujące tkwiącą w przestrzeni kosmicznej stację - latające miasto boga Brahmy. Jak wynika z przeliczenia używanych wówczas - czyli około siedem tysięcy lat temu - jednostek miar, stacja ta tkwiła pomiędzy orbitą Księżyca a Ziemią, okresowo przesuwając się za naszego satelitę. Byłaby więc "sztucznym satelitą naszego Księżyca". Nie jest możliwe, by jakikolwiek okruch skalny mógł zostać przechwycony przez pole grawitacyjne Księżyca i krążyć wokół niego - siła przyciągania Ziemi z łatwością by go oderwała. Więc jeśli cokolwiek krążyło wokół Księżyca, musiało być wytworem inteligencji celowo tam umieszczonym. Wszelkie próby zaobserwowania tej hipotetycznej "stacji" sprzed wieków spełzły na niczym, chociaż...? 9 lutego 1982 r., podczas stanu wojennego, gdy nikomu nie przyszło nawet na myśl, żeby obserwować pełne zaćmienie Księżyca widziane w Warszawie, tzw. "Grupa Badań UFO" zauważyła przez dwudziestokrotną lunetę obcy obiekt znajdujący się w kierunku "odsłonecznym" Księżyca, tj. po stronie przeciwnej niż sierp naszego satelity zakrywanego cieniem Ziemi. Wówczas, niestety, nie mieliśmy możliwości sfotografowania tego obcego obiektu. Trzeba było czekać na powtórkę zaćmienia aż do 16 września 1997 roku. Tym razem nie przegapiliśmy okazji. O godzinie 19.34 przez 4 sekundy naświetlano niskoczułą błonę fotograficzną (jest ona zdolna wychwycić i zarejestrować niewidzialną dla oka podczerwień), fotografując to samo miejsce ze statywu przez teleobiektyw o ogniskowej 300 mm. Tym razem bez pudła! Nie mogliśmy jednak wiedzieć, jak daleko ten obiekt będzie się znajdował od zaciemnionej tarczy Księżyca i uchwyciliśmy go już prawie na krawędzi klatki - ale jest, w pięknej malinowej aureoli. Otrzymane w ten sposób zdjęcie jest z całą pewnością pierwszą na świecie fotografią obiektu, który znajduje się w kosmosie w tym samym miejscu co najmniej od 15 lat (biorąc pod uwagę poprzednie zaćmienie) i choćby z tego względu nie można go zaliczyć do kategorii "zwykłych UFO", które by już dawno stamtąd odleciało. Warto czasami popatrzeć na Księżyc, choćby przez lornetkę.
KOSMICZNY ORZECH DO ZGRYZIENIA
Wielu naukowców badających Księżyc nawet nie chce słyszeć o Kosmitach, bazach Obcych i o sztucznym pochodzeniu naszego satelity. Próbują znaleźć naturalne przyczyny zagadkowych zjawisk zachodzących na Srebrnym Globie. Jednym z nich są znajdujące się pod powierzchniami księżycowych "mórz" maskony (z angielskiego mas concentration) - wielkie skalne bryły, prawdopodobnie asteroidy, które niegdyś spadły w gorącą lawę i zastygły w niej. Owe maskony, dzięki swojej wielkiej masie, zwiększają siłę księżycowego ciążenia. Pytanie - dlaczego wszystkie 11 maskonów znajduje się po "naszej" stronie Księżyca, a także skąd się wziął jeden maskon ujemny - to znaczy taki, który zamiast zwiększać siłę ciążenia, osłabia ją! Jest też zagadką, dlaczego większość wielkich księżycowych kraterów (20) znajduje się po "naszej" stronie Srebrnego Globu, a tylko 3 z nich po stronie ciemnej. Nie mówiąc już o tym, że geolodzy w żaden sposób nie potrafią wyjaśnić, dlaczego kratery, różniące się tak bardzo rozległością - od kilkunastu centymetrów do kilkuset kilometrów średnicy - mają podobną głębokość. Astronomowie zastanawiają się, dlaczego tak wielki satelita naszej planety zachowuje się jak mała planetoida przechwycona przez olbrzyma. Czasem układ Ziemia-Księżyc bywa nazywany układem podwójnym, a to ze względu na zaskakującą wielkość naszego satelity. Jednak w przeciwieństwie do zwykłych układów podwójnych, oba ciała niebieskie nie obiegają wspólnego środka. Księżyc obiega Ziemię. Takich pytań bez odpowiedzi jest o wiele więcej. Księżycowe zjawiska ujawniają luki w naszej wiedzy i naprawdę dają się wyjaśnić jedynie dzięki fantastycznym hipotezom. Kto wie, może nie są one tak bardzo fantastyczne? Może tak naprawdę znamy już odpowiedź na większość tych i podobnych im pytań, tylko w nie nie wierzymy?
NASA ukrywa przed światem dziejową tajemnicę
Naturalny satelita Ziemi od lat jest źródłem wielu dywagacji. Prowadzą one do powstawania wielu - mniej lub bardziej dziwnych - teorii dotyczących jego historii. Bólu głowy mogą przysporzyć kolejne, wykluczające się często hipotezy dotyczące powstania Księżyca, lądowania na nim człowieka, a nawet starożytnych cywilizacji, które niegdyś rzekomo go zamieszkiwały.
Wielu obserwatorów sugeruje, że świat już dawno mógłby zapoznać się z prawdą dotyczącą Srebrnego Globu, a odpowiedzialność za to, że tak się dotąd nie stało ponosi NASA, która starannie maskuje kolejne fakty. Czy rzeczywiście coś jest na rzeczy, a jeśli tak, to czy poznamy kiedyś prawdę na temat Księżyca?
Wśród najbardziej kontrowersyjnych teorii dotyczących Księżyca, które pojawiły się dotąd znajdziemy tą, która zakłada, że człowiek nigdy nie postawił na nim stopy. Ale też inną, dość surrealistyczną wersję, która głosi, że jedną z pierwszych osób, które dotarły na Księżyc był Hitler, który na Srebrnym Globie stanąć miał dzięki supernowoczesnej technologii rozwijanej przez nazistów.
Wśród narzędzi, które miały pomóc mu się tam dostać znajdują się: pocisk rakietowy V2 oraz samolot myśliwski Messerschmitt Me 262.
Ale odkładając na bok temat dotyczący ucieczki fuhrera na Księżyc, nie można zapomnieć, że znawcy zgłębiający tajemnice kosmosu wysuwają inne, niemniej kontrowersyjne wnioski.
Jednym z nich jest ten zakładający, że Księżyc był w przeszłości zamieszkiwany przez cywilizację, która pozostawiła po sobie całe dziedzictwo. Wskazywać miałyby na to dziwne ryty odnajdywane regularnie na jego powierzchni, a także dziwne przedmioty, które z pewnością nie są pochodzenia ziemskiego.
"To czego NASA nie mówi ludziom, to informacje dotyczące odkrycia pozostałości starożytnej księżycowej cywilizacji. Do dnia dzisiejszego zarówno same informacje, jak i artefakty są starannie ukrywane przed narodem amerykańskim." - mówi bez ogródek cytowany przez portal AOL Richard C. Hoagland, były konsultant NASA i kurator w Springfield Science Museum w Springfield. "Fotografie orbitalne wyraźnie pokazują skalę starożytnych ruin, które pozostały na Księżycu.
Już zdjęcia powierzchni Księżyca wykonane przez astronautów pokazały wyraźnie przykłady anomalii, które wyjaśnić można w jeden sposób - są starożytnymi pozostałościami po tworach powstałych dzięki użyciu zaawansowanej technologii."
Richard C. Hoagland, który był także konsultantem stacji CBS podczas kolejnych misji realizowanych przez NASA w ramach programu Apollo, od lat podkreśla, że w trakcie kolejnych wypraw człowieka na Księżyc oraz w czasie misji bezzałogowych, naukowcom udało się zgromadzić cały arsenał dowodów potwierdzających jego teorie.
Z jakiegoś powodu przedstawiciele amerykańskiej agencji kosmicznej pozostają głusi na apele swojego byłego konsultanta, wzywające ich do przekazania światu prawdy.
W książce pt.: "Dark Mission: The Secret History of NASA", której współautorem jest właśnie Hoagland pojawiły się sensacyjne doniesienia na temat wielkich szklanych konstrukcji, które znajdują się na Księżycu oraz tajemniczych struktur o charakterystycznej geometrii. - poinformował AOL.
Informacje te można by włożyć między bajki, a Hoaglanda nazwać niegroźnym szaleńcem, gdyby nie fakt, że w swoich wypowiedziach oraz publikacjach opiera się on często na oficjalnych dokumentach NASA. W jednym z raportów, który powstał na zlecenie amerykańskiej agencji w 1960 r. pojawia się informacja, która może wskazywać na to, że naukowcy spodziewali się odkrycia na Księżycu oraz innych planetach Układu Słonecznego tajemniczych rekwizytów obcego pochodzenia.
W raporcie sporządzonym przez "Brookings Institution" na zlecenie NASA znaleźć możemy takie oto stwierdzenie:
"Jeśli w ciągu najbliższych 20 lat nie dojdzie do spotkania "twarzą w twarz" z przedstawicielami obcych cywilizacji, to można się spodziewać, że artefakty pozostawione niegdyś przez te formy życia zostaną odkryte dzięki naszej aktywności na Księżycu, Marsie i Wenus."
Zdaniem Hoaglanda NASA ukrywa prawdę przed światem, ponieważ uważa, że ludzie nie są gotowi na to, by ją poznać. Większość astronautów nazywa jednak hipotezy Hoaglanda nonsensownymi.
Na to, że słowa Hoaglanda nie do końca pozbawione są jednak sensu mogą wskazywać pojawiające się każdego roku doniesienia. W grudniu ub.r. świat obiegła informacja, że w trakcie pierwszej wysłanej przez Indie na Księżyc bezzałogowej misji kosmicznej zebrano próbki zawierające materię organiczną zawierającą węgiel.
To może wskazywać na trwający proces kształtowania się form życia albo... rozpad żyjących kiedyś formacji. Podobne obserwacje zostały poczynione wprawdzie już w 1969 r., podczas pierwszej załogowej misji na Księżyc. Astronautom z misji Apollo 11 udało się bowiem dostarczyć do analizy odpowiednie próbki, jednak z powodu braku odpowiedniej aparatury nie udało się wtedy ich zweryfikować.
Słowa, które pośrednio mogłyby wskazywać na prawdziwość argumentów Hoaglanda są też wyznania jednego z astronautów, który brał udział w pierwszej załogowej misji na Księżyc. Buzz Aldrin, który postawił stopę na Srebrnym Globie tuż po Armstrnogu powiedział podczas wywiadu, że w czasie dziejowej misji ujrzał w pobliżu Księżyca Niezidentyfikowany Obiekt Latający.
"Istota 20 lipca 1969 r. polega nie na tym, że człowiek po raz pierwszy dotknął powierzchni Księżyca, ale na tym, że zdaliśmy sobie sprawę z tego, że wszechświat jest zamieszkiwany także przez inne inteligentne istoty." - miał wg relacji boliijskiego dziennikarza powiedzieć Buzz Aldrin. Według relacji Noticias 24, Aldrin spotykał się również z andyjskimi mędrcami plemiennymi, z którymi dyskutował na temat tradycji starożytnych spotkań z obcymi cywilizacjami. Według wielu opinii, po incydencie z 1969 r. NASA uruchomiła procedury, które miały skutecznie ukryć przed opinią publiczną fakt spotkania z UFO załogi Apollo 11.
Alternatywna historia Księżyca
Człowiek oficjalnie postawił pierwszy raz swą stopę na Księżycu w 1969 roku, ale inni twierdzą, że na Księżyc w ogóle nie dotarliśmy, zaś wszystko jest wynikiem spisku. Pojawiają się jednak historie, w których Srebrny Glob jawi się jako teren zajęty przez inne inteligentne istoty, czego dowodem mają być przeróżne anomalie. Wśród czasem zabawnych historii pojawia się jednak nuta kontrowersji, jak i prawdziwej tajemnicy dotyczącej podboju naszego satelity.
____________________________
Philip Coppens
Satelita Ziemi, który raz na miesiąc obiega naszą planetę, od wieków powodował u ludzi lunatyzm. Istnieje wiele historii, które odzwierciedlają nasze zainteresowanie białym dyskiem, który nocą rozświetla nasze niebo. Wprowadzenie nowego sprzętu pozwoliło ludzkości przypatrzeć się Księżycowi bliżej. Anglik Sir John Herschel przypatrując się mu w czasie zaćmienia dostrzegł na jego powierzchni dziwne obiekty. Jak mówił, widział światła, które zdawały się poruszać. Już w 1788 roku astronom o nazwisku Schroeter zaobserwował niewielkie „wybrzuszenia” na powierzchni Srebrnego Globu. Twierdził, że to ślady aktywności „Selenitów” – mieszkańców Księżyca. Inni astronomowie tamtej epoki mówili o obserwacjach dziwnych zjawisk i struktur świetlnych przypominających te z Ziemi. W 1869 roku Królewskie Towarzystwo Astronomiczne rozpoczęło trzyletni plan badania anomalnych świateł widzianych w części Księżyca o nazwie Mare Crisium – Morze Przesileń.
Choć działo się to wszystko na wiek przez lotem Apollo 11, nie był to pierwszy ani ostatni raz, kiedy uwaga kierowała się na Mare Crisium. 29 lipca 1953 roku John J. O’Neill – redaktor naukowy „New York Herald Tribune” poświęcał swój wolny czas na obserwację naszego satelity przez teleskop. Na obszarze Morza Przesileń zauważył on most, który jak oszacował, miał ok. 25 km długości. O’Neill mówił o tym w raczej spokojnym tonie sugerując, że mógł być to „naturalny most”, który w jakiś sposób niespodziewanie powstał. Doniósł on o swych odkryciach Stowarzyszeniu Obserwatorów Księżyca i Planet, jednak jego relacja została wyśmiana, a on padł ofiarą szyderstw. Mimo to miesiąc później legendarny astronom dr H.P. Wilkins potwierdził znalezisko O’Neilla, podobnie jak Patrick Moore.
Mare Crisium
W latach 70-tych XX wieku NASA zapragnęła zbadać zjawisko określane jako LTP – krótkotrwałe zjawiska księżycowe (ang. Lunar Transient Phenomena), które obejmowały niespodziewanie pojawiające się obiekty na powierzchni naszego satelity. Projekt nie przyniósł większych sukcesów, lecz mimo to NASA zaoferowała wyjaśnienie tych zjawisk. Odpowiadać za nie miały gazy uciekające z lawy, których pojawienie się pociągało za sobą istnienie świetlnych efektów. Nie była to ani poprawne, ani jedyne wyjaśnienie, choć w grę wchodzą wszystkie możliwości.
Niezidentyfikowane zjawiska świetlne nie były jednak zjawiskiem nowym. Astronomowie już je znali. Czym jednak są? Czy wyjaśnienia NASA mówiące, że to czysto naturalne zjawisko, są poprawne? A może jest to dowód na obecność pewnej formy inteligencji na Księżycu?
Brytyjski badacz UFO Timothy Good wspomina historię przytoczoną przez „pewnego profesora”, którego nazwiska nie podaje a który współpracował z brytyjskim wywiadem. Wiąże się ona z rozmową z Neilem Armstrongiem, do której doszło w czasie konferencji NASA, kiedy profesor podpytywał go o to, co rzeczywiście miało miejsce w czasie misji Apollo 11. „To było niesamowite” – miał mówić Armstrong. „Oczywiście wiedzieliśmy, że taka możliwość istniała, ale jeśli tak, ostrzeżono by nas. Od tego czasu oddaliła się od nas możliwość budowy stacji kosmicznej czy też miasta na Księżycu.” Profesor miał zapytać Armstronga, co oznaczać miało „ostrzeżenie”. „Nie mogę podawać szczegółów, za wyjątkiem tego, że ich statki wyprzedzają nasze, zarówno pod względem naukowym, jak i technologicznym… Chłopie – one były wielkie i… przerażające. Nie, nie ma możliwości, aby powstała tam stacja kosmiczna” – miał powiedzieć astronauta. Profesor dodał, że kolejne wyprawy na Księżyc nie mogły się nie odbyć, bowiem w przypadku powiedzenia prawdy, istniało ryzyko wywołania paniki. Okazało się, że Armstrong zaprzeczył potem, że jakakolwiek podobna rozmowa miała miejsce.
Na kilkanaście lat przed podróżą Armstronga świat poznał związane z Księżycem kolejne kuriozum. George Adamski – protoplasta tzw. kontaktowców twierdził, że spotkał istoty pozaziemskie, a nawet odbył podróże w ich statkach. Ów urodzony w Polsce mężczyzna twierdził, że w czasie podróży na Księżyc widział rosnące na jego powierzchni rośliny i przemierzające go zwierzęta. W sierpniu 1954 roku Adamski widzieć miał wielkie hangary i stacjonujące w nich pojazdy. Kolejna barwna postać na tym polu, którą był Howard Menger, widzieć miała na Księżycu budynki. Wyobraźnia Mengera nie znała granic – pozwolono mu wykonać ich fotografie, które umieścił potem w swej książce. Wspominał on także, że na Księżycu spotkał wielu gości, w tym Rosjan, Japończyków i Niemców.
Odchodząc od tych jakże niewiarygodnych opowieści wskazać należy na fakt, że na kilkanaście lat przed pojawieniem się osób, jak Adamski czy Menger, plany budowy na Księżycu bazy nie były odległą fantastyką. Nazistów zawsze interesował podbój, w tym kosmosu. Zwolennicy bajecznych teorii spiskowych przytaczają czasem opowieść o rzekomej wyprawie Niemców na Księżyc, którzy przy pomocy odpowiedniej rakiety mieli dostać się tam już w latach 40-tych. NASA miało wiedzieć o ich przedsięwzięciu, ale wolała o tym milczeć. Najwyraźniej mieszkańcy niemieckiej bazy nie potrzebowali kombinezonów – wystarczyło im zwyczajne odzienie. Mieli oni także podróżować na Ziemię. Aby zaokrąglić historię wspomina się także o wykonanych przez Nazistów tunelach znajdujących się pod powierzchnią Srebrnego Globu, w których jego pierwsi amerykańscy zdobywcy mieli spędzać noce.
Jedna z anomalnych struktur na Księżycu
Wszystkie te historie jakże dalece odbiegają od rzeczywistego i bardziej „przyziemnego” zadania, jakim była wyprawa na Księżyc. Mimo wszystko istnieją pewne tajemnice związane z tym przedsięwzięciem, które zawsze intrygowały naukowców. Tytułowa strona wydania „Washington Post” z 2 listopada 1966 roku zawiera nagłówek o „sześciu tajemniczych cieniach” przypominających figury sfotografowanych przez Lunar Orbiter 2. Sfotografował on obszar o powierzchni ok. 30 na 50 km kwadratowych. Zdjęcie ukazuje rzekomo 6 lub 7 „wież” wznoszących się ponad obszar o nazwie Mare Tranquilis tworzących specyficzny geometryczny układ. Ich szpiczasty cień sugerował, że miały kształt piramid lub spodków. Jedna ze struktur mierzyła 213 metrów. Mimo to NASA uznała, że fotografie nie ukazują niczego ciekawego. Prawdopodobnie, aby spowodować zmieszanie wśród Amerykanów, radziecki naukowiec Aleksander Abromow stwierdził, że Luna 9 po lądowaniu na Księżycu 4 lutego 1966 roku wykonała zdjęcia dziwnych struktur. „Lokacja tych księżycowych obiektów da porównać się z lokalizacją piramid w Gizie. Czubki tych wież zdają się mieć ten sam wzór, co czubki piramid."
Dziesięć lat później George Leonard opublikował książkę pt. „Somebody Else in our Moon” („Ktoś inny na naszym Księżycu”). Autor twierdził, że dokonał szczegółowej analizy archiwów NASA, gdzie odkrył także zdjęcia z pierwszych bezzałogowych misji na Księżyc. Tropem Leonarda poszedł Fred Steckling, który w 1981 roku wydał „We Discovered Alien Bases on the Moon” („Odkryliśmy obce bazy na Księżycu”). Była to analiza 125 fotografii, na których autor dopatrzył się „dowodów” na istnienie na Srebrnym Globie budynków i innych obiektów. Większa część tej publikacji wykorzystał ponownie David Hatcher Childress w książce „Extraterrestrial Archeology” („Pozaziemska archeologia”).
Rzeczywiście – wiele ze zdjęć użytych w książce wskazuje na anomalie na powierzchni Księżyca. W latach 80-tych Leonard przekazał swój dorobek badawczy Jamesowi Sylvanowi, który poddał go ponownej analizie. Sylvan materiał przekazał następnie Richardowi Hoaglandowi, który zajmował się pisaniem o dziwnych obiektach na fotografiach z Marsa. Szczególna uwaga zwrócona została na księżycowy krater Ukert. Hoagland skontaktował się w jego sprawie z dr Brucem Cornetem, chcąc skonsultować z nim fakt, że krater zawiera w sobie trójkąt. Cornet potwierdził, że nie może być to twór natury i wszystko wskazuje na jego sztuczne pochodzenie. Naukowiec orzekł także, że struktura nazywana „skorupą” widoczna na fotografii Lunar Orbitera III z 1967 roku była najlepszym dowodem na to, że na Księżycu znajdują się równie ciekawe, co tajemnicze struktury o sztucznym pochodzeniu. „Skorupa” mierzyła ponad 1.5 km wysokości. Jak mówił Cornet, jeśli byłaby tworem naturalnym, byłaby również swoistym cudem zaprzeczając wszelkim znanym wzorcom erozji. Co więcej, na szczycie struktury znajdowała się również znacznych rozmiarów „wieża”. Tworzenie tak wielkich konstrukcji miało być możliwe dzięki mniejszemu oddziaływaniu grawitacyjnemu na Księżycu. Hoagland i jego towarzysze orzekli nawet, że wieża widziana była przez Armstronga i innych astronautów… a nawet została przez nich sfilmowana. Wszystkie struktury wykonane miały być ze szkła. Choć na Ziemi jest ono kruche, w próżni nabiera właściwości podobnych do stali.
Co zatem więcej powiedzieć możemy o tych historiach? Niestety większość zdjęć przedstawiających rzekome struktury jest w najlepszym przypadku złej jakości, a w najgorszym z kolei nie da się ich oglądać. Jeśli chodzi o Herschela i jego księżycowe odkrycia, wszystko wydaje się być fałszerstwem napędzanym przez prasę. W sierpniu 1835 roku „The New York Sun” opublikował artykuł o astronomie, który od razu wzbudził podejrzenia. 29 sierpnia pojawiły się zarzuty o oszustwo, które przypisywano pracującemu dla gazety Richardowi Adamsowi Locke. Gazeta nigdy nie przyznała się do umyślnego fałszerstwa.
Tak samo jest z wszystkimi podobnymi historiami, gdzie wszystko wymaga otwartości i prawdy. Na Księżyc zatem powrócić możemy wtedy, kiedy porównamy i rozsądzimy dwie wersje historii – oficjalną i alternatywną.
infra.org.pl/wiat-tajemnic/2012-i-teorie-spiskowe/572-alternatywna-his...
Tajemnica krateru Ciołkowskiego
Ken Johnston nauczył się latać odrzutowcem w czasach kiedy był żołnierzem US Marine Corps w latach 60-tych. Latanie szło mu tak dobrze, że został on później jednym z 5 pilotów, których oddelegowano do pracy z astronautami w Houston, uczestniczącymi w programie Apollo. Pomagał astronautom opanować lot modułem księżycowym. Był nawet dyrektorem testów modułu TS5, na którym ćwiczyli wszyscy astronauci, lądujący później na Księżycu. Od 1969 roku Ken Johnston kontrolował także wszystkie dane – włączając w to fotograficzne informacje – jakie astronauci wysyłali na Ziemię podczas lotów na Księżyc. Obecnie jest on emerytem i nie jest związany z NASA, co pozwala mu mówić o rzeczach, o których nie wolno było mu wspominać wcześniej.
Po nieudanej misji Apollo 13, przez ręce Kena Johnstona przechodził cały materiał fotograficzny jaki zarejestrowano podczas kolejnych księżycowych wypraw. Johnston katalogował przesłane materiały i segregował je w taki sposób, aby były łatwe do odnalezienia podczas analizy naukowej danego obszaru Księżyca. Każde zdjęcie powierzchni Księżyca jest fascynujące i Johnston często przyglądał im się długo, zaspokajając własną ciekawość.
Podczas lotu kosmicznego Apollo, przez ręce Johnstona przechodził zapis filmowy na żywo tego, co obserwowali astronauci. Jedne z najbardziej interesujących zdjęć pochodziły z orbitera Apollo 14, który w oczekiwaniu na moduł lądujący, krążył dookoła Księżyca na wysokości nie większej niż 80 km od jego powierzchni, i filmował powierzchnię Srebrnego Globu. Taka wysokość gwarantowała doskonały widok wszystkiego co znajdowało się na powierzchni Księżyca. Do filmowania użyto wówczas 16 mm kamery sekwencyjnej, zapisującej obraz podzielony na poszczególne stop klatki. Kamer takich używano w armii amerykańskiej na bombowcach, gdzie fotografowała ona moment uderzenia bomb w wyznaczony cel. Kamera tworząc film fotografowała każdą klatkę z osobna przez co dokładność takich zdjęć była ogromna. Znalazła więc pożyteczne zastosowanie podczas wyprawy na Księżyc. Szczególnie interesująca była ciemna strona Księżyca, której nie można dojrzeć z Ziemi. Jedyne znane wówczas fotografie niewidocznej części Księżyca dokonała satelita Clementine, ale zdjęcia jakie zrobiła ze swojego pokładu nigdy nie zostały opublikowane.
Zdjęcia z orbitera Apollo 14 zostały wydobyte mniej więcej już po pierwszym tygodniu kwarantanny statku kosmicznego (każdy pojazd kosmiczny przechodził kwarantannę ze względu na możliwość przywleczenia na Ziemię obcych bakterii). O film poprosił niejaki dr Page, który musiał mieć specjalne uprawnienia aby dotrzeć do objętego klauzulą „ściśle tajne” laboratorium fotograficznego. Page’owi towarzyszyło 7 nieznanych Johnstonowi naukowców i wszyscy razem obejrzeli film, na którym można było obejrzeć powierzchnię ciemnej strony Księżyca.
Szczególne zainteresowanie oglądających wzbudził pokryty w połowie cieniem krater Ciołkowskiego. Krater ten należy do średnich rozmiarów (185 km średnicy) a w jego cieniu można było dostrzec przestrzeń, na której stało 5 przezroczystych kopuł, z których wydobywało się światło i coś co przypominało smużkę pary. Para wskazywała na działanie wentylatora, który stał w centralnej części przestrzeni jaką zajmowały kopuły. Już na pierwszy rzut oka wszystko wskazywało na wyrafinowaną i zaawansowaną technologicznie konstrukcję. W tym momencie dr Page nakazał zatrzymanie projekcji i cofnięcie filmu. Moment w którym widać było przezroczyste kopuły oglądano wielokrotnie. Dzięki temu, że zdjęcia nakręcono kamerą sekwencyjną można było dokonywać zbliżeń i oddaleń obiektów. „I co o tym myślicie chłopaki? Jest prawdziwe? Co?” w ten sposób zwrócił się Page do ludzi których przyprowadził na projekcję. Odpowiedział mu gromki, nerwowy śmiech.
Ten sam film miał być pokazany następnego dnia innej grupie naukowców. Kiedy następnego dnia o świcie Johnston pojawił się w laboratorium, spotkał tam grupę ludzi w białych fartuchach retuszujących negatyw filmu. Najpierw dokonywali oni powiększeń poszczególnych klatek, zamalowywali na nich niektóre elementy i przetwarzali takie klatki później na główną kopię zapisu dokumentalnego lotu na Księżyc. Johnston naturalnie zapytał ich co tutaj robią na co roześmiany technik odpowiedział, że są zawodowymi striptizerami (gra słów oznaczająca rozbieranie się, ale także zdzieranie czegoś niepotrzebnego), na co jego zażenowana porównaniem koleżanka dodała, że malują horyzont Księżyca na zdjęciach, żeby odblask gwiazd nie mylił się z tym co jest na jego powierzchni. Johnston nie wiedział wtedy, że takiej obróbce poddano film, który pokazywał dzień wcześniej, ale wszystko stało się jasne, kiedy na ekranie pojawiły się zdjęcia krateru Ciołkowskiego i nie było w nim szklanych kopuł.
Zdumiony tym Johnston wyjął film ze szpuli i zaczął uważnie egzaminować taśmę w poszukiwaniu cięć sklejeń i zamalowań. Film był w jednej całości bez śladów dodatkowej obróbki co oznaczało, że w ciągu 24 godzin został wyretuszowany i sfilmowany na nowej kopii. Jakiś czas później Johnston zupełnym przypadkiem natknął się w budynku NASA na dr Page’a. Zapytał go wtedy co się stało ze szklanymi kopułami na Księżycu? Na co dr Page z kamienną twarzą odpowiedział, że nigdy ich tam nie było. Ken Johnston długo nie mógł wyjść z osłupienia.
W NASA zawsze panowała szczegółowa kontrola używanych tam materiałów i mediów. Nie można było zabrać ze sobą żadnej notatki, zdjęcia czy instrukcji obsługi. Po zakończeniu programu Apollo na teren budynku, gdzie pracowano nad projektem, wkroczył specjalny oddział FBI, który zabezpieczył całą dokumentację i zabrał w nieznanym kierunku.
nowaatlantyda.com/2011/09/28/tajemnica-krateru-ciolkowskiego/
Zakazana strefa na Księżycu
Pod koniec tego miesiąca, na Księżycu ma zostać wprowadzona pierwsza w historii strefa zakazu lotów!!! Powodem ma być uniknięcie zanieczyszczania rakietowym pyłem ściśle określonych historycznych miejsc na Srebrnym Globie.Te historyczne miejsca to oczywiście miejsca lądowania statków kosmicznych Apollo 11 i 17. NASA precyzyjnie wydzieliła 36 takich miejsc, do których nawet po wylądowaniu na Księżycu nie będzie się można zbliżać na odległość mniejszą niż 225 metrów.
Oczywiście takie zarządzenie nie ma mocy prawnej i nawet jeśli NASA uznaje sprzęt pozostawiony na Księżycu za swoją własność, to wg. Traktatu o Przestrzeni Kosmicznej – podpisanego i ratyfikowanego przez większość krajów świata w 1967 r. – Księżyc jest ciałem niebieskim, które nie posiada właściciela i dlatego tego typu zakaz można przyjąć jedynie jako rekomendację.
USA ma nadzieję, że przyszłe wyprawy na Księżyc zorganizowane przez inne kraje nie będą odwiedzać amerykańskiego lądowiska i np. zabierać pozostawionych tam szczątków jedzenia i nieczystości po to, by zbadać sposób zmutowania się bakterii po prawie 40 latach przebywania pod wpływem promieniowania kosmicznego. Podobnie rzecz się ma z innymi pozostawionymi przez amerykańskich astronautów przedmiotami, które dla znalazcy stałyby się cennym źródłem informacji na temat np. utleniania się metalu w warunkach księżycowych.
Decyzja o utworzeniu na Srebrnym Globie strefy wolnej od lotów, została podjęta po tym jak Google ogłosił sowitą nagrodę dla tych, którzy zdołają wylądować robota na Księżycu i będą w stanie pokonać nim dystans 500 metrów, robiąc przy tym zdjęcia księżycowego krajobrazu. Najwyżej oceniono by te zdjęcia, na których można byłoby zobaczyć miejsce lądowania pojazdów Apollo.
Zabezpieczenie historycznej wartości miejsca pierwszego lądowania na Księżycu, być może jednak niekoniecznie jest prawdziwym powodem tak radykalnej postawy NASA. Agencja wykazała przy swojej decyzji niezwykłą wręcz nerwowość, jakby obawiając się czegoś… No właśnie? Czego?
Z góry uprzedzam tych, którzy zechcą skomentować, że tak naprawdę Amerykanie nigdy nie byli na Księżycu, bo film z lądowania powstał w Hollywood i został nakręcony przez Stanleya Kubricka przy okazji realizacji słynnej „Odysei 2001″. Nie ulega wątpliwości, że Amerykanie byli na Księżycu (choć kto wie – może to co oglądamy rzeczywiście powstało w studio filmowym), a prawdziwy problem być może polega na tym, że byli oni tam częściej niż jest nam to oficjalnie wiadome. Tak więc być może NASA obawia się, że ktoś mógłby zobaczyć pozostałości po technologii, która pozwoliła dolecieć do Księżyca i wystartować z niego ponownie aby powrócić na Ziemię. Technologii, która oficjalnie nigdy nie istniała. Pokrywałoby się to z teorią co jakiś czas poruszaną na NA o tym, że istnieje tajny program kosmiczny o którym nie mamy pojęcia.
Może też być i tak, że NASA obawia się nie tego, że astronauci z innych krajów zobaczą na Księżycu pozostałości po zaawansowanej technologii, jakiej użyto aby dostać się na Srebrny Glob, lecz że ku własnemu zdumieniu odkryją, że… w międzyczasie była tam ekipa sprzątająca i wywiozła wszelkie ślady po podróży Apollo…
nowaatlantyda.com/2011/09/17/zakazana-strefa-na-ksiezycu/
jak był albo słabe to do piekła
gwiazdy.com.pl/14_98/2.htm
Tajemnice Srebrnego Globu
Wydawałoby się, że nie ma ciała niebieskiego mniej tajemniczego niż nasz satelita - Księżyc. Co noc widzimy jego tarczę połyskującą na niebie. Znamy z grubsza jego oddziaływanie na Ziemię i żyjące na niej stworzenia i rośliny. Jest jak do tej pory jedynym poza naszą planetą miejscem w kosmosie, gdzie człowiek postawił swą stopę. Niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że wielu naukowców i badaczy patrzy na Księżyc podejrzliwie, odnotowując skrupulatnie związane z nim tajemnicze zjawiska. Niektóre z nich mają swoją dokumentację fotograficzną, inne wydają się fantazjami. Łączy je jedno - silna wiara, że Księżyc skrywa przed nami niejeden sekret.
20 lipca 1969 roku amerykański astronauta Neil Armstrong, który jako pierwszy człowiek postawił nogę na powierzchni Srebrnego Globu, musiał ujrzeć coś niezwykłego po drugiej stronie krateru, w którym wylądował "Apollo 11", skoro nie mogąc opanować podniecenia, krzyknął do mikrofonu: "Widzę statki kosmiczne! Są olbrzymie! Jest ich tu chyba ze dwadzieścia" Ośrodek Kontroli Lotów w Houston natychmiast przerwał połączenie. Czyżby nie tylko od razu uwierzyli kosmonaucie, ale również wiedzieli coś więcej?
Otóż zanim jeszcze Armstrong poleciał na Księżyc, na jego powierzchnię zrzucono wypalone człony napędowe bezzałogowych statków, które dokonywały lotów zwiadowczych i zostawiły na Księżycu sejsmometry (urządzenia reagujące na drgania skorupy).
Urządzenia te za pomocą sygnałów radiowych przekazywały do Houston wyniki pomiarów drgań skorupy Księżyca. Pomiary te kilka razy wywołały zdziwienie naukowców. Okazało się bowiem, że uderzenie o powierzchnię naszego satelity dwunastotonowych członów napędowych rakiet wywołało lokalne "trzęsienie skorupy Księżyca", przy czym zdaniem wielu astrofizyków (m.in. Harolda Ureya z USA czy H. Wilkinsona z Wielkiej Brytanii) wyglądało to tak, jakby pod powierzchnią zbudowaną ze skał znajdowała się metalowa skorupa otaczająca jądro.
Analizując szybkość rozchodzenia się drgań w tej niby metalowej skorupie, określono nawet, iż jej górna warstwa leży ok. 70 km pod powierzchnią globu i ma grubość 60-70 km. Jeden z astrofizyków stwierdził, że wewnątrz Księżyca może się znajdować niewyobrażalnie wielka, "prawie" pusta przestrzeń o objętości 73,5 miliona Pod koniec lat 70. wykonano analizę komputerową składu chemicznego metalu, z którego miałaby być wykonana skorupa otaczająca wnętrze Księżyca. Mierząc szybkość przenoszenia się dźwięku wewnątrz tej warstwy, stwierdzono, iż głównie składa się ona z niklu, berylu, manganu, wolframu, wanadu, a przy tym zawiera stosunkowo mało żelaza. Taki stop byłby idealnym pancerzem odpornym na przebicie mechaniczne i na dodatek całkowicie antykorozyjnym!
Już tylko ta analiza wykazała, iż jest niemożliwe, by skorupa ta powstała jako twór naturalny. Amerykański miesięcznik omawiający tę sprawę w 1979 roku, podał też, że sejsmometry wykryły powtarzający się co 30 minut i trwający 1 minutę ciągły sygnał o wysokiej częstotliwości, który dobiega z wnętrza Księżyca, prawdopodobnie z głębokości około 960 km. Czy znajduje się tam jakieś urządzenie automatyczne, zasilane energią cieplną (lub inną), które raz zaprogramowane wysyła swój sygnał przez wieczność?
Resztki Faetona czy sonda kosmiczna?
W tym samym artykule podano sensacyjne doniesienia, iż astronomowie zaobserwowali wydobywającą się co pewien czas z wnętrza Księżyca lawę, a także nikłe chmurki zestalającego się natychmiast jakiegoś gazu. Wysnuto stąd wniosek, iż na Księżycu nie ustała działalność sejsmiczna, co z kolei sugerowałoby, iż Księżyc jest częścią jakiejś rozerwanej na kawałki planety, może nawet mitycznego Faetona, którego orbita miała się jakoby znajdować pomiędzy Marsem a Jowiszem, tam, gdzie obecnie rozpościera się pas asteroidów - mniejszych i większych okruchów skalnych.
Jednakże niektórzy badacze, opierając się na tych obserwacjach, wysuwają zupełnie odmienną hipotezę. Otóż przypuszczają oni, że owa wypływająca z wnętrza Księżyca ciekła substancja, zestalająca się w niskiej temperaturze panującej na jego powierzchni, wcale nie musi być lawą usuwaną w naturalnym procesie sejsmicznym. Zakładają bowiem, że może to być efekt działającego do tej pory źródła energii, które kiedyś zasilało w energię hipotetyczny statek kosmiczny zwany "Luną". "w statek, twór równie hipotetycznej, wysoko rozwiniętej cywilizacji kosmicznej, mógł zostać celowo unieszkodliwiony i pozbawiony życia podczas prawdziwej "wojny kosmicznej" mającej miejsce w zamierzchłej przeszłości.
Przesłanek potwierdzających taką możliwość dostarczyły obserwacje dokonane w czasie dywanowych bombardowań przeprowadzonych przez lotnictwo amerykańskie na terenie III Rzeszy podczas II wojny światowej. Zauważono wówczas, iż największe zniszczenia powstają wtedy, gdy na upatrzone obiekty zrzuca się serie jednakowo dużych bomb w ten sposób, że w miejscu ich upadku tworzy się równy czworokąt (wybuchy następują w jego narożnikach) lub prosta linia utworzona przez 3, 4 lub 5 bomb spadających jedna za drugą. Jest statystycznie niemożliwe, by meteoryty tej samej wielkości i masy wybijały na powierzchni Księżyca tak regularnie rozmieszczone kratery. A jest ich na Srebrnym Globie dużo. Wystarczy obejrzeć jego powierzchnię przez lunetę trzydziestokrotną.
Takie właśnie uszkodzenia powierzchni sugerują z kolei, że jest możliwe, iż kiedyś ktoś zrzucał bomby na Księżyc - być może jeszcze wtedy, gdy nie był on satelitą Ziemi.
Gość w dom i... katastrofa gotowa
W najstarszych zapiskach dotyczących astronomii chińskiej, które są datowane na przełom X i XI tysiąclecia przed naszą erą (tak, są takie teksty!), znajdują się opisy nieba, w których nie można znaleźć ani jednej wzmianki o obecności Księżyca na nieboskłonie. Czyżby go jeszcze wówczas nie było?
Bardzo możliwe. Okazuje się bowiem, że na żadnych starożytnych mapach nieba sprzed 9-11 tysięcy lat Księżyc nie jest zaznaczony. Łącząc ten fakt z mitem o potopie (który to mit jest obecny we wszystkich kulturach świata, co oznacza, iż rzeczywiście ok. 11 tysięcy lat temu Ziemię zalały morskie fale, wulkany wybuchały, ziemia się trzęsła i w ogóle był tzw. koniec świata), można wysnuć przypuszczenie, że przyczyną katastrofy było właśnie pojawienie się na ziemskiej orbicie Księżyca. Coraz więcej współczesnych astrofizyków, na podstawie przeprowadzonych różnych badań i pomiarów, skłania się ku tej hipotezie. Księżyc przybył więc do nas z przestrzeni kosmicznej. Lecz czy jest zwykłym małym satelitą czy też czymś zupełnie innym?
Już w latach siedemdziesiątych naszego wieku niektórzy znani astrofizycy, m.in. słynny prof. Teodor Szkłowski z Akademii Nauk ZSRR, wyznawali pogląd, że Księżyc może się okazać martwym, pozbawionym w swym wnętrzu życia statkiem kosmicznym obcej cywilizacji, względnie prastarą, nieczynną sondą kosmiczną.
Księżyc, jak wiemy, jest ustawiony ku Ziemi zawsze tą samą stroną. To unikatowe zjawisko. Niektórzy badacze podejrzewają, że jest tak dlatego, ponieważ ktoś chce ukryć to, co znajduje się po jego drugiej stronie. Ukraińska gazeta "Weczernij Charkow" w numerze z 12 lipca 1994 roku opublikowała zadziwiający artykuł pt. "Co lata nad Księżycem?" "Ponad 150 nieznanych obiektów latających zaobserwowano dotychczas nad Księżycem" - twierdzi autor tekstu. Z wypowiedzi rosyjskiego radioastronoma, członka Ukraińskiej Akademii Nauk, Aleksieja Archipowa, dowiadujemy się, że tajemnicze obiekty obserwowano nad Księżycem jeszcze przed 1947 r. Najstarsze obserwacje dokonane zostały za pomocą lunety w... 1715 roku, gdy astronom E. Halley z Londynu (odkrywca komety nazwanej jego nazwiskiem) ujrzał światło migocące w obrębie cienia rzucanego przez księżycowe skały. Również pomiędzy rokiem 1941 a 1946 widziano olbrzymie, silne błyski wydobywające się spoza tarczy Księżyca, z obszaru leżącego po jego drugiej stronie. Jeszcze podczas drugiej wojny światowej, bo w roku 1940, obserwowano przemieszczające się na tle Morza Spokoju i innych okolic "naszej" strony Księżyca szeregi świateł, poruszające się z prędkością od 2 do 7 km na sekundę!
Gdyby te doniesienia pochodziły od nieznanego autora, to można byłoby je zlekceważyć i uznać za wytwór fantazji, ale trudno nie wierzyć w wyniki obserwacji największych astronomów świata!
Wyżej wspomniany A. Archipow, tym razem już na łamach szanowanego brytyjskiego kwartalnika poświęconego badaniom UFO - "Flying Saucer Review" (nr 2/1995) napisał, że jest wielce prawdopodobne, iż właśnie Księżyc może być stacją Obcych obserwujących życie na Ziemi.
Umieszczenie na naszym satelicie jakiejkolwiek aparatury obserwacyjnej gwarantuje jej długą i bezawaryjną pracę - tym lepszą, że nie narażoną na ujemne wpływy atmosferyczne, takie jak deszcze, wiatry, śniegi czy zwykłe, a niszczące utlenianie, którego to zjawiska na co dzień nie zauważamy.
Boskie oko na niebie
W prastarych staroindyjskich eposach "Ramajana" i "Mahabharata" można znaleźć fragmenty opisujące tkwiącą w przestrzeni kosmicznej stację - latające miasto boga Brahmy. Jak wynika z przeliczenia używanych wówczas - czyli około siedem tysięcy lat temu - jednostek miar, stacja ta tkwiła pomiędzy orbitą Księżyca a Ziemią, okresowo przesuwając się za naszego satelitę. Byłaby więc "sztucznym satelitą naszego Księżyca". Nie jest możliwe, by jakikolwiek okruch skalny mógł zostać przechwycony przez pole grawitacyjne Księżyca i krążyć wokół niego - siła przyciągania Ziemi z łatwością by go oderwała. Więc jeśli cokolwiek krążyło wokół Księżyca, musiało być wytworem inteligencji celowo tam umieszczonym. Wszelkie próby zaobserwowania tej hipotetycznej "stacji" sprzed wieków spełzły na niczym, chociaż...? 9 lutego 1982 r., podczas stanu wojennego, gdy nikomu nie przyszło nawet na myśl, żeby obserwować pełne zaćmienie Księżyca widziane w Warszawie, tzw. "Grupa Badań UFO" zauważyła przez dwudziestokrotną lunetę obcy obiekt znajdujący się w kierunku "odsłonecznym" Księżyca, tj. po stronie przeciwnej niż sierp naszego satelity zakrywanego cieniem Ziemi. Wówczas, niestety, nie mieliśmy możliwości sfotografowania tego obcego obiektu. Trzeba było czekać na powtórkę zaćmienia aż do 16 września 1997 roku. Tym razem nie przegapiliśmy okazji. O godzinie 19.34 przez 4 sekundy naświetlano niskoczułą błonę fotograficzną (jest ona zdolna wychwycić i zarejestrować niewidzialną dla oka podczerwień), fotografując to samo miejsce ze statywu przez teleobiektyw o ogniskowej 300 mm. Tym razem bez pudła! Nie mogliśmy jednak wiedzieć, jak daleko ten obiekt będzie się znajdował od zaciemnionej tarczy Księżyca i uchwyciliśmy go już prawie na krawędzi klatki - ale jest, w pięknej malinowej aureoli. Otrzymane w ten sposób zdjęcie jest z całą pewnością pierwszą na świecie fotografią obiektu, który znajduje się w kosmosie w tym samym miejscu co najmniej od 15 lat (biorąc pod uwagę poprzednie zaćmienie) i choćby z tego względu nie można go zaliczyć do kategorii "zwykłych UFO", które by już dawno stamtąd odleciało. Warto czasami popatrzeć na Księżyc, choćby przez lornetkę.
KOSMICZNY ORZECH DO ZGRYZIENIA
Wielu naukowców badających Księżyc nawet nie chce słyszeć o Kosmitach, bazach Obcych i o sztucznym pochodzeniu naszego satelity. Próbują znaleźć naturalne przyczyny zagadkowych zjawisk zachodzących na Srebrnym Globie. Jednym z nich są znajdujące się pod powierzchniami księżycowych "mórz" maskony (z angielskiego mas concentration) - wielkie skalne bryły, prawdopodobnie asteroidy, które niegdyś spadły w gorącą lawę i zastygły w niej. Owe maskony, dzięki swojej wielkiej masie, zwiększają siłę księżycowego ciążenia. Pytanie - dlaczego wszystkie 11 maskonów znajduje się po "naszej" stronie Księżyca, a także skąd się wziął jeden maskon ujemny - to znaczy taki, który zamiast zwiększać siłę ciążenia, osłabia ją! Jest też zagadką, dlaczego większość wielkich księżycowych kraterów (20) znajduje się po "naszej" stronie Srebrnego Globu, a tylko 3 z nich po stronie ciemnej. Nie mówiąc już o tym, że geolodzy w żaden sposób nie potrafią wyjaśnić, dlaczego kratery, różniące się tak bardzo rozległością - od kilkunastu centymetrów do kilkuset kilometrów średnicy - mają podobną głębokość. Astronomowie zastanawiają się, dlaczego tak wielki satelita naszej planety zachowuje się jak mała planetoida przechwycona przez olbrzyma. Czasem układ Ziemia-Księżyc bywa nazywany układem podwójnym, a to ze względu na zaskakującą wielkość naszego satelity. Jednak w przeciwieństwie do zwykłych układów podwójnych, oba ciała niebieskie nie obiegają wspólnego środka. Księżyc obiega Ziemię. Takich pytań bez odpowiedzi jest o wiele więcej. Księżycowe zjawiska ujawniają luki w naszej wiedzy i naprawdę dają się wyjaśnić jedynie dzięki fantastycznym hipotezom. Kto wie, może nie są one tak bardzo fantastyczne? Może tak naprawdę znamy już odpowiedź na większość tych i podobnych im pytań, tylko w nie nie wierzymy?
Irański satelita przekroczył granicę z Pakistanem.
Zaraz potem tragarze odmówili wykonywania dalszych poleceń.
Zaraz potem tragarze odmówili wykonywania dalszych poleceń.
Samoloty w locie, widziane dzięki usłudze Google Earth
Najlepszy komentarz (49 piw)
Moby_Dick
• 2013-01-31, 23:06
Spoko. Ale jak tupolew w brzozę jebnął to znając życie satelita była wyłączona wtedy
Zdjęcia cmentarzy z lotu ptaka. Na niektórych fotografiach cmentarze zalane w wyniku powodzi.
Więcej w komentarzach.
Więcej w komentarzach.
Ciekawe i dziwne zarazem rzeczy zauważone w Google Earth
Najlepszy komentarz (22 piw)
soqu1
• 2012-02-16, 18:36
Ta.. top 10
Na ekranach znudzonych kontrolerów satelitów w Kanadzie i Rosji zamigało światełko. Alarm! Tonie statek! A może to wypadek samolotu! Trzeba wszczynać akcję ratowniczą! A to tylko Polacy cięli złom pod Lęborkiem...
Standardowym wyposażeniem statków i samolotów są radionadajniki ratownicze. Aktywują się automatycznie: pod wpływem silnego uderzenia (w przypadku samolotów) i zalania wodą (w przypadku statków).
Kiedy urządzenie zaczyna nadawać, sygnał przechwytują satelity. Lokalizują urządzenie i przekazują informację na ziemię.
W piątek satelity namierzyły taki sygnał. Na ekranach stacji odbioru sygnałów satelitarnych w Kanadzie i Rosji zaświeciła kontrolka. Alarm, potrzebna pomoc, w Polsce!
Dokładna informacja została przekazana do Warszawy - do Ośrodka Koordynacji Poszukiwań i Ratownictwa Lotniczego. Stamtąd przybliżone współrzędne przekazano policji, która rozpoczęła akcję poszukiwawczą.
Na nogi postawiono także pilotów z Marynarki Wojennej - śmigłowiec ratowniczy "Anakonda" ma urządzenia namierzające ratownicze radionadajniki i mógł pomóc w szybkim odnalezieniu ofiar.
O godz. 14.27 śmigłowiec wystartował z wojskowego lotniska w Babich Dołach w Gdyni. Pół godziny później precyzyjnie namierzył źródło sygnału. Nie był to jednak na szczęście wrak samolotu, a... podlęborskie złomowisko.
- My tu tylko tniemy silniki - tłumaczyli się opuszczonemu na linie ratownikowi wystraszeni pracownicy. O tym, że postawili na nogi służby ratownicze na całym świecie nie mieli pojęcia.
Ratownik zabrał złomiarzom radionadajnik. Wrócił na pokład śmigłowca, który po chwili znów był w Babich Dołach. Tutaj znalezisko czeka na zbadanie przez specjalistów z Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
Każdy nadajnik ma swoją rejestrację, która umożliwia szybką identyfikację wzywającego pomocy. Nieoficjalnie ustaliśmy, że ten znaleziony pod Lęborkiem pochodził z... USA.
źródło : gazeta.pl
Standardowym wyposażeniem statków i samolotów są radionadajniki ratownicze. Aktywują się automatycznie: pod wpływem silnego uderzenia (w przypadku samolotów) i zalania wodą (w przypadku statków).
Kiedy urządzenie zaczyna nadawać, sygnał przechwytują satelity. Lokalizują urządzenie i przekazują informację na ziemię.
W piątek satelity namierzyły taki sygnał. Na ekranach stacji odbioru sygnałów satelitarnych w Kanadzie i Rosji zaświeciła kontrolka. Alarm, potrzebna pomoc, w Polsce!
Dokładna informacja została przekazana do Warszawy - do Ośrodka Koordynacji Poszukiwań i Ratownictwa Lotniczego. Stamtąd przybliżone współrzędne przekazano policji, która rozpoczęła akcję poszukiwawczą.
Na nogi postawiono także pilotów z Marynarki Wojennej - śmigłowiec ratowniczy "Anakonda" ma urządzenia namierzające ratownicze radionadajniki i mógł pomóc w szybkim odnalezieniu ofiar.
O godz. 14.27 śmigłowiec wystartował z wojskowego lotniska w Babich Dołach w Gdyni. Pół godziny później precyzyjnie namierzył źródło sygnału. Nie był to jednak na szczęście wrak samolotu, a... podlęborskie złomowisko.
- My tu tylko tniemy silniki - tłumaczyli się opuszczonemu na linie ratownikowi wystraszeni pracownicy. O tym, że postawili na nogi służby ratownicze na całym świecie nie mieli pojęcia.
Ratownik zabrał złomiarzom radionadajnik. Wrócił na pokład śmigłowca, który po chwili znów był w Babich Dołach. Tutaj znalezisko czeka na zbadanie przez specjalistów z Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
Każdy nadajnik ma swoją rejestrację, która umożliwia szybką identyfikację wzywającego pomocy. Nieoficjalnie ustaliśmy, że ten znaleziony pod Lęborkiem pochodził z... USA.
źródło : gazeta.pl
Najlepszy komentarz (69 piw)
Rozmiar666
• 2012-01-21, 23:23
polaczki.... O jak ja chętnie jebnął bym cię w ryj!!!!
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zobligowała nas do oznaczania kategorii wiekowych
materiałów wideo wgranych na nasze serwery. W związku z tym, zgodnie ze specyfikacją z tej strony
oznaczyliśmy wszystkie materiały jako dozwolone od lat 16 lub 18.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów