Zarówno utwór jak i filmik traktują o dżihadzie, pokazują bezsens takiej wojny. Parę soczystych pierdolnięć, trochę ujęć ,,zza kulis" itd.
Jest jeden błąd (WTC i dżihad, WTF), ale reszta OK.
Na czym polega prawdziwa tolerancja wobec obcych? To jasne: trzeba dać się zarżnąć, zgwałcić lub przynajmniej pobić, a następnie – o ile się przeżyje – zapewniać, że nadal ma się bardzo pozytywny stosunek do imigrantów, zwłaszcza muzułmańskich. Niestety, nie dowiemy się, co o tym sądzi Szwedka Elin Krantz. Ona nie przeżyła - pisze Łukasz Warzecha w felietonie Wirtualnej Polski.
Zamieszki w Szwecji, protesty w Londynie, właściwie nieustające problemy z mniejszością muzułmańską w każdym z większych francuskich miast. I lewactwo, święcie oburzone na każdą sugestię, że może jednak system radosnej akceptacji dla obcych nam kulturowo obyczajów islamskich imigrantów się nie sprawdza.
Elin Krantz należała do tych lewacko oburzonych. Uważała, że imigrantów trzeba przyjmować bez oporów i dawała temu wyraz. Do dziś na YouTube można znaleźć dość obrzydliwy klip do piosenki śpiewanej przez murzyńskiego imigranta, w którym wystąpiła panna Krantz. Symuluje w nim kopulację z czarnym mężczyzną, śpiewając zarazem szwedzki hymn. To kwintesencja lewackich metod i przekonań, która każdego normalnego Szweda musiałaby przyprawić o wściekłość (proszę sobie wyobrazić taką scenę z „Mazurkiem Dąbrowskiego” w roli głównej). Ale tak właśnie działają propagatorzy multi-kulti.
Pod koniec września 2010 roku wojująca multikulturalistka 27-letnia Elin Krantz wracała nocnym tramwajem do domu w Göteborgu. Tam spotkał ją 23-letni imigrant z Etiopii Ephrem Tadele Yohannes. Gdy wysiadła, podążył za nią. Dopadł, siłą zaciągnął do niedalekiego lasu, tam zgwałcił z trudną do wyobrażenia brutalnością, powodując tak olbrzymie obrażenia, że dziewczyna zmarła. Tadele przywalił jej ciało kamieniami. Szwedzki sąd skazał go na porażające 16 lat pozbawienia wolności, które w szwedzkich warunkach więziennych będą zapewne raczej przypominać pobyt w przytulnym pensjonacie. Potem zostanie wydalony ze Szwecji.
Nikt nie wie, czy w ostatnich chwilach życia pannie Krantz przemknęło przez głowę, że może jednak w kwestii imigracji się myliła.
Nie wiemy także, co w ostatnich momentach świadomości myślał 25-letni Lee Rigby, brytyjski żołnierz zaszlachtowany na londyńskiej ulicy przez dwóch Murzynów – islamskich fanatyków. Wiemy natomiast, że najprawdopodobniej nie byli oni częścią większej siatki i działali sami. Wiemy, że czekali na policję, wygłaszając manifest o tym, że będą walczyć, bo „muzułmanie umierają każdego dnia” i że zabójstwo żołnierza to „oko za oko, ząb za ząb”. Ponadto wiemy – dzięki znakomitemu Mariuszowi Maxowi Kolonce, który świetnie wyłapał to w swoim internetowym programie – że większość zachodnich kanałów informacyjnych pominęła islamistyczne, antyeuropejskie przesłanie morderców, zagłuszając je komentarzem. Premier Cameron, władze Szwecji, Francji czy Niemiec stają przed problemem, który same ściągnęły sobie na głowę przez lata uprawiania polityki bezrefleksyjnego przyjmowania imigrantów. Co oczywiście działo się pod naciskiem lewicy. W tych krajach urosły ogromne mniejszości imigrantów, z których największy problem stanowią ci z krajów muzułmańskich. Źródło problemów nie tkwi wcale – jak usiłuje przekonywać lewica – w niedostatecznym finansowaniu, braku edukacji czy pracy, a radą nie jest marnowanie kolejnych miliardów euro na socjal. To wszystko nie są przyczyny, ale skutki. Przyczyną jest obcość kulturowa i niezdolność do zintegrowania się z cywilizacją kraju przyjmującego.
Nie jest to zaskoczeniem dla tych, którzy pamiętają prace wybitnego, choć bardzo dziś niepoprawnego politycznie polskiego filozofa Feliksa Konecznego (1862-1949). W swoim najbardziej chyba znanym dziele „O wielości cywilizacyj” Koneczny pokazywał, dlaczego członków odmiennych cywilizacji nie da się ze sobą z powodzeniem wymieszać. O islamie pisał: „[…] islam sam przez się cywilizacyą odrębną nie jest, a możebnym jest przy rozmaitych cywilizacyach. O ile powstaje w islamie prąd, robiący z niego cywilizacyę, jest ona zawsze defektowną”. I zapewne z tym mamy właśnie do czynienia.
Czy to oznacza, że muzułmańska imigracja lub mniejszość musi być zawsze źródłem problemów? Bynajmniej. Wystarczy wspomnieć polską mniejszość tatarską, której członkowie walczyli jeszcze w 1939 roku w obronie swojej ojczyzny, ręka w rękę z chrześcijanami i żydami. To oczywiście nieco inna sytuacja, bo przecież Tatarzy od dawna żyli w granicach polskich wpływów kulturowych i niegdysiejszej I Rzeczypospolitej. Niemniej pokazuje, że wyznanie nie musi być problemem, jeżeli istnieje kulturowa zgodność.
Problem Zachodniej Europy leży w tym, że tam żadnej kulturowej zgodności nie ma. Mówimy w większości o ludziach, którzy przyjechali ze swoich rodzimych krajów w ciągu ostatnich lat i których mentalność jest całkowicie obca naszej strefie kulturowej. Korzystając z hojności systemów socjalnych i głupoty lewackich grup nacisku, ludzie ci przybywali przez lata do krajów Zachodu z nastawieniem roszczeniowym. Nie liczyli się z tym, że są tam gośćmi. Nie interesowała ich integracja. Przeciwnie – buńczucznie i arogancko domagali się inkorporowania własnych obyczajów do miejscowego katalogu praw. I odnosili sukces. Dowodem na to są kuriozalne zarządzenia albo nawet sądowe wyroki, zakazujące choćby noszenia w widocznym miejscu symboli religijnych (chodzi o krzyżyki) albo ustawiania w publicznym miejscu choinki w Święta Bożego Narodzenia, aby nie urazić innowierczej mniejszości. Dzwony na Anioł Pański? Nie ma mowy, to przeszkadza i jest „agresywne” wobec „osób o innych poglądach”. Co innego meczet, przy nim minaret i muezzin, nawołujący kilka razy w ciągu dnia do modlitwy, choćby w historycznym centrum starego europejskiego miasta. To wyraz tolerancji.
Tu dochodzimy do źródła słabości Zachodu wobec żądań muzułmanów. Jest nim dobrowolna rezygnacja z własnej tożsamości, kulturowej i religijnej. Obsesja laickości powoduje, że Zachód stracił swoją naturalną tkankę ochronną. Dla asertywnego islamu ideologia praw człowieka i tolerancji, głoszona przez europejskie instytucje i wyznawana oficjalnie, nie jest żadnym partnerem. Muzułmanów nie obchodzą bajania o dobrotliwej demokracji. Islam po prostu wypełnia lukę, jako tworzy ideowa próżnia, w której pogrąża się Zachód.
Gdyby lewica potrafiła być konsekwentna i myśleć logicznie – czego nie umie – miałaby z mniejszościami imigrantów, a już zwłaszcza muzułmanów, poważny problem, bo znaczna część spośród nich nie chce się jakoś podporządkować lewicowym ideałom. Kobiety nie mają swobody, zwierzęta są zarzynane w ofierze, dziewczynki zostają obrzezane, co chwila zdarzają się „honorowe” zabójstwa. Ale to dla lewicy problemem nie jest, a jeśli już zostaje on zauważony, to w żaden sposób nie dostrzega ona związku pomiędzy tymi zdarzeniami a własną postawą wobec imigracji. Ją zajmuje nadal głównie walka z Kościołem.
Jak teraz rządy państw, gdzie zaczyna się gorąca kulturowa wojna, poradzą sobie z problemem? Nie mam pojęcia. Jest jasne, że wśród rdzennych mieszkańców tych krajów będzie rósł sprzeciw, co już widać na przykładzie Szwecji, Wielkiej Brytanii czy Holandii, gdzie ostra antyimigracyjna postawa może przynieść realne polityczne sukcesy.
Może zatem jest szansa na porozumienie i współpracę przynajmniej z bardziej umiarkowanymi kręgami islamskiej mniejszości? Może. Na razie jednak po zabójstwie Rigby’ego nie usłyszeliśmy ani słowa refleksji, o przeprosinach nie wspominając, ze strony któregokolwiek z duchowych przywódców islamu w Wielkiej Brytanii czy Europie. To mówi samo za siebie.
Łukasz Warzecha dla WP.PL
Dwóch podejrzanych z Woolwich pogwałciło doktryny swojej własnej religi. Koran, rozdział 5 wers 32 głosi, że “Ten, kto zabił człowieka, który nie popełnił zabójstwa i nie szerzył zgorszenia na ziemi, czyni tak, jakby zabił wszystkich ludzi. A ten, kto przywraca do życia człowieka, czyni tak, jakby przywracał do życia wszystkich ludzi.”
Tak więc dwóch muzułmanów, którzy zaatakowali w Londynie nieuzbrojonego żołnierza krzycząc “Allahu Akbar” (Bóg jest wielki) pogwałciło tym samym nakaz zawarty w swojej świętej księdze. Jak na złość wygląda na to, że to jednak człowiek, który rzucił się na pomoc zaatakowanemu żołnierzowi – nie wyznający islamu lider drużyny skautów – działał w zgodzie z naukami Koranu. Postawmy sprawę jasno: islam nie zezwala na mordowanie niewinnych. Dżihad jest akceptowany jedynie jako samoobrona i tylko w sytuacji, gdy jest usankcjonowany przez praworządne władze. Cytując wypowiedź premiera, której udzielił przed swoim biurem na Downing Street 10: „(Atak) był zdradą islamu i wspólnot muzułmańskich, które tyle dały temu krajowi“.
Na szczęście brytyjscy muzułmanie nie muszą już czekać na oficjalne zajęcie stanowiska przez Muzułmańską Radę Wielkiej Brytanii (Muslim Council of Britain – MCB), organizację, która sama mianowała się przywódcą wszystkich muzułmanów. Co więcej, nie muszą już walczyć o uwagę mediów z pajacami pokroju Anjema Choudary’ego. Dzięki Twitterowi i Facebookowi mają teraz większą siłę przebicia i otwarcie wyrażają na portalach internetowych swoją dezaprobatę dla łączenia islamu ze straszną zbrodnią. (Odnotujmy, że MCB również wydała oświadczenie, w którym potępia atak jako „barbarzyński wybryk niezwiązany z islamem“.)
Mimo wszystko powszechnie uważa się, że to islam jest źródłem ekstremizmu i radykalizmu, że muzułmanie nie robią dostatecznie wiele, by zwalczać terroryzm, że imamowie i meczety nawołują do świętej wojny. I tak jak to często bywa, powszechne poglądy są mylne. Całe swoje życie wyznaję islam i byłem w meczetach w całej Europie, Ameryce Północnej i Wielkiej Brytanii. Ani razu nie spotkałem się z imamem, który by wzywał do agresji wobec Zachodu albo popierał zabijanie niewinnych.
Pamiętajmy, że zamchowiec z Bostonu Tamerlan Carnajew został wyrzucony ze swojego meczetu po tym jak zaatakował imama, gdy ten wypowiedział się pozytywnie o Martinie Lutherze Kingu. Ojciec Umara Farouka Abdulmutallaba znanego jako “underwear bomber” (majtkowy zamachowiec), kilka miesięcy wcześniej kontaktował się z władzami, by ostrzec przed swoim synem, który później usiłował wysadzić się na pokładzie samolotu z Amsterdamu do Detroit w grudniu 2009 roku. Faisal Shahzad, który podłożył bombę w aucie na Times Square w 2010 trafił za kratki dzięki ulicznemu sprzedawcy – muzułmaninowi senegalskiego pochodzenia, który zauważył dym wydobywający się z auta.
Wielu moich współwyznawców domaga się konsekwencji od polityków i mediów. Kiedy Anders Breivik, który sam siebie zaliczył w poczet “międzynarodowego chrześcijańskiego zakonu rycerskiego” zamordował 77 Norwegów, w większości dzieci w lipcu 2011, czy potępiliśmy chrześcijaństwo? Niestety, muzułmanie podlegają innym standardom, mimo iż w dzisiejszych czasach radykalizacja odbywa się głównie za pośrednictwem Internetu; zjawisko, które eksperci określają mianem „trzeciej fali” inspirowanego Al-Kaidą ekstremizmu nie potrzebuje ani meczetów na terenie Wielkiej Brytanii ani obozów treningowych w Pakistanie.
“Czy w ogóle da się powstrzymać szaleńców, którzy w sieci radykalizują się i planują zabicie kogoś na ulicy przy pomocy noża kuchennego?“, zapytał mnie wczoraj rano bezradny funkcjonariusz. Jak zapobiec takim sytuacjom? Demonizacja islamu ani muzułmanów w niczym tu nie pomoże. Posłuchajmy Oliviera Roya, jednego z ekspertów ds. ekstremizmu: „Proces radykalizacji ma niewiele wspólnego z praktyką religijną”. Przeczytajmy przygotowany przez MI5 w czerwcu 2008 roku raport. „Wielu terrorystów nie praktykuje religi regularnie, a na pewno nie można ich uznać za fanatyków religijnych”, powiedział „Guardianowi” Alan Travis po lekturze dokumentu. „Tylko niewielu terrorystów wychowało się w bardzo religijnych domach… Istnieją dowody, że stabilne poczucie tożsamości religijnej chroni przed radykalizacją.“
A jednak w telewizji, w gazetach, na portalach społecznościowch i w Internecie każdy jest ekspertem do spraw terroryzmu czy islamu, albo jednego i drugiego. Niektórzy kopiują i wklejają wyrwane z kontekstu wersety Koranu, jeszcze inni domagają się reformy islamu. Niewielu chce jednak rozpocząć dyskusję o roli brytyjskiej polityki zagranicznej w radykalizacji młodych zniechęconych osób.
Były agent CIA Marc Sageman przyznaje, że ponad 11 lat od wydarzeń z 11 września nadal nie wiemy, dlaczego ludzie zostają terrorystami. Powiem wam tylko jedno: winna na pewno nie jest moja wiara, którą wyznaje łącznie 1.6 miliarda muzułmanów. Ten jeden raz muszę przyznać Cameronowi rację.