Warto przeczytać o tym jak ludzie nazywający się dziś naszymi przyjaciółmi, traktowali Polaków kilkadziesiąt lat wcześniej.
Markowa to wieś niedaleko Rzeszowa. Przed wojną należała do największych w :Polsce, liczyła 931 domów, w których zamieszkiwało 4442 mieszkańców. Większość z nich stanowili katolicy, ale mieszkało w niej także około 30 rodzin żydowskich. Wbrew zarzutom o antysemityzm Polacy żyli w zgodzie z żydowskimi sąsiadami...
Dali tego dowód już wkrótce, kiedy na kraj zwaliła się hitlerowska nawała. Historyk Jan Żaryn wyliczył, że w czasie okupacji dla uratowania jednego Żyda życie ryzykowało 20 Polaków. Rodzina Ulmów z Markowej za pomoc udzieloną bliźnim zapłaciła najwyższą cenę.
Józef Ulm urodził się w 1900 roku. Całe życie spędził w Markowej. Pochodził z biednej rodziny, posiadającej tylko 3-hektarowe gospodarstwo. Józef poznał więc smak ciężkiej pracy. Można powiedzieć, ze zaczynał od „zera”. Ale był bardzo pracowity, pomysłowy i rzutki. Ukończył szkołę powszechną a potem rolniczą,
co pozwoliło mu na wprowadzanie w gospodarstwie różnych innowacji. Zajął się szkółkarstwem, pszczelarstwem oraz hodowlą jedwabników. Zbierał nagrody na wystawach rolniczych. Pomimo nawału ciężkiej pracy znajdował czas na działalność społeczną i udział w młodzieżowych organizacjach religijnych. Każdemu chętnie służył pomocą. Jego pasją była fotografia – aparatem własnej konstrukcji zrobił najbliższym setki zdjęć. Mając 35 lat ożenił się z młodszą o 12 lat Wiktorią Niemczak i stworzył z nią ogromnie kochającą się rodzinę. Na ocalałych z pożogi wojny zdjęciach widać zadbaną i otoczoną miłością szóstkę ich dzieci – Stasię, Basię, Władzia, Franusia, Antosia i Marysię. Józef i jego żona ciężko ale i efektywnie pracowali, dzięki czemu stać ich było na zakupienie większego, 5-hektaorwego gospodarstwa. Plany przeprowadzki pokrzyżowała jednak wojna. Zostali w Markowej.
Już 12 października 1939 roku gubernator Hans Frank wydał rozporządzenie w myśl którego za pomoc udzieloną Żydowi każdy Polak oraz cała jego rodzina mieli zostać ukarani śmiercią. Niemcy bardzo skrupulatnie przestrzegali tego przepisu, przy czym należy odnotować, że tak surowe prawo wprowadzili tylko w okupowanej Polsce. W żadnym innym kraju Europy za ukrywanie Żydów nie karano śmiercią całych rodzin. A pomimo tego to właśnie Polacy uratowali największą ich liczbę. Niemiecka okupacja w Markowej nie różniła się od okupacji w innych polskich wioskach. Oznaczała obowiązkowe, bardzo wygórowane kontyngenty, ciągłe kontrole oraz rewizje gospodarstw, zakaz handlu produktami rolnymi, wywożenie młodzieży na roboty przymusowe do Niemiec i stały terror. Kiedy w miastach zaczęły powstawać getta, część Żydów uciekała na wieś, spodziewając się, że tam łatwiej będzie się ukryć. Nie było. Na wsi zazwyczaj wszyscy wszystko o sobie wiedzą, więc jeśli ukrywający się przeżywali, to dlatego, że chroniła ich cała społeczność. Wbrew zarzutom Grossa, wiejskie społeczności bardzo pomagały Żydom.
Prawdopodobnie jesienią 1942 roku Umlowie przyjęli pod swój dach prześladowanych Żydów: pięciu mężczyzn z rodziny Szallów i dwie kobiety oraz dziecko z rodziny Goldmanów. Ukryli ich na strychu. Nie brali od nich żadnych pieniędzy ani kosztowności, chociaż ze swojego 3-hektarowego gospodarstwa musieli wyżywić 16 osób i każde wsparcie finansowe na pewno by im się przydało. Żydzi starali się pomóc swoim dobroczyńcom, ale mogli wykonywać tylko prace, które dało się zrobić w ukryciu i po cichu. Pomagali więc garbować skóry, bo w ten sposób Józef Ulm dorabiał do pracy na roli. Ulmowie nie byli egzaltowani, dobrze wiedzieli czym ryzykują, ale jako katolicy czuli się zobowiązani do udzielania wszelkiej pomocy bliźnim. Wiedzieli też, że jeżeli odmówią pomocy, Żydzi, którzy o nią prosili, zginą. Podejmując decyzję o pomocy, Józef Ulm liczył na oddalenie jego domu od innych i na solidarność sąsiadów. Na sąsiadach się nie zawiódł.
Ale znalazł się człowiek, który wydał go Niemcom.
Istnieją przesłanki, by sądzić, że zdrajcą mógł być Włodzimierz Leś, posterunkowy w Łańcucie, z pochodzenia Ukrainiec. Leś obiecał schronienie swoim sąsiadom, właśnie Szallom. Prawdopodobnie początkowo pomagał im się ukrywać, ale gdy sytuacja się zaogniła, musieli oni opuścić kryjówkę. Schronienie znaleźli u Ulmów. Nachodzili jednak Lesia, u którego prawdopodobnie pozostawili część majątku w celu jego odzyskania lub przejęcia w zamian innych jego dóbr. Prawdopodobnie to wtedy Leś postanowił wydać ich żandarmom.
Na posterunku w Łańcucie zapadła decyzja o „likwidacji” całej rodziny. Akcją dowodził Eilert Dieken. Towarzyszyli mu żandarmi: Josepf Kokott, Michael Dziewulski, Erich Wilde oraz czterech granatowych policjantów, którzy do Markowej pojechali jako „obstawa”.
Wyruszyli w nocy z 23 na 24 marca 1944 i jeszcze przed świtem dotarli na miejsce. Niemcy najpierw zabili trójkę ukrywających się Żydów. Potem, już na oczach polskich furmanów, zmuszonych do przyglądania się akcji, zginęły siostry Goldman, córeczka jednej z nich i pozostali Szallowie. Po nich wywleczono przed domu Ulmów i zastrzelono ich na oczach dzieci. Żandarmi nie bardzo wiedzieli, co zrobić z krzyczącymi i płaczącymi maluchami. Po krótkiej naradzie Dieken zadecydował, że je także trzeba zabić. Wszystkie po kolei zostały więc zamordowane. Trójkę lub czwórkę z nich zabił Kokott.
Krzyczał przy tym: „patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”. Najstarsza z dzieci – Stasia miała 8 lat, najmłodsza Marysia – 1,5 roku. Ostanie dziecko nie zdążyło się urodzić – w chwili śmieci Wiktoria Ulm była w ostatnich dniach ciąży. Po dokonaniu mordu na miejsce zbrodni został wezwany sołtys Markowej Teofil Kielar. Zapytał Niemców, dlaczego zabili także dzieci i usłyszał cyniczną odpowiedź – „Aby gromada nie miała z nimi kłopotu”. W czasie, gdy furmani kopali groby dla ofiar mordu, Niemcy rabowali zwłoki Żydów i zabierali co się dało z domu. Na koniec urządzili sobie w nim pijatykę.
Obecnym na miejscu Polakom kazali zakopać zwłoki. Sąsiedzi nie mogli jednak zostawić Ulmów pogrzebanych byle jak pod płotem. Po 5 dniach, ryzykując życiem, odkopali ciała i włożyli je w trumny, po czym zakopali w tym samym miejscu. Jeden z obecnych przy pochówku gospodarzy złożył wstrząsające zeznanie: „Kładąc do trumny zwłoki Wiktorii Ulmy stwierdziłem, że była ona w ciąży. Twierdzenie to opieram na tym, że z jej narządów rodnych było widać główkę i piersi dziecka”.
Mimo zamordowania rodziny Ulmów, inni mieszkańcy Markowej nie dali się zastraszyć i do końca okupacji ukrywali żydowskich sąsiadów – łącznie co najmniej siedemnaście osób. Józef i Julia Barowie wraz z córką Janiną przez dwa lata przetrzymywali pięcioosobową rodzinę Riesenbachów. Rodzice Jacob i Ita już zmarli ale Joseph, Jenni i Marion REinsbachowie żyją do dzisiaj w Kanadzie wraz z dziećmi i wnukami. Podobnie było u Antoniego i Doroty Szylarów i piątki ich dzieci. W ich stodole ukrywała się rodzina Weltzów. Początkowo mieli tam być tam tylko kilka dni, ale kiedy prosili o możliwość pozostania na dłużej, Szylamrowie, zgodzili się. Wojnę przeżyło u nich siedem osób. U Michała Bara przetrwała trzyosobowa rodzina Lorbenfeldów. U Jana i Weroniki Przybylaków przeżył Jakub Einhorn. Helena i Jan Cwynarowie ukrywali jako pastucha mieszkańca Radymna – Abrahama Segala. Po wojnie wyjechał Hajfy. Nigdy nie zapomniał dobroci mieszkańców Markowej i zawsze utrzymywał z nimi kontakty interesując się sprawami wsi.
Pięć miesięcy po bestialskim mordzie żołnierze podziemia wykonali wyrok śmierci na Lesiu. Por. Diekien nigdy nie odpowiedział za popełnioną przez siebie zbrodnię. Kiedy w końcu natrafiono na jego ślad w RFN, okazało się, ze już nie żyje. Schwytany i postawiony przed sądem został natomiast pochodzący z Czech Josepf Kokott. W 1957 roku sąd w Rzeszowie uznał go winnym i skazał na karę śmierci, którą Rada Państwa zamieniła na dożywocie a potem na dwadzieścia pięć lat więzienia.
Kokott zmarł w więzieniu w 1980 roku. Nigdy nie udało się ustalić, co stało się z pozostałymi zbrodniarzami. Dopiero w 1995 roku izraelski instytut pamięci ofiar Holocaustu Yad Vashem przyznał pośmiertnie Józefowi i Wiktorii Ulmom medal „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”, a w 2003 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny całej rodziny.
24 marca 2004 roku, w sześćdziesięciolecie ich śmierci, w Markowej został odsłonięty pomnik ku ich czci a 23 marca 2006 roku Szkoła Podstawowa oraz Gimnazjum w Markowej otrzymały imię Sług Bożych.Rodziny Ulmów. Dobrze się stało, że w końcu po tylu latach świat oddał im sprawiedliwość,. Pamiętać jednak należy, że wielu Polaków zamordowanych za pomoc Żydom nigdy nie doczekało się ani medalu, ani drzewka od Yad Vashem