W każdym bądź razie jestem bardzo zadowolony z prędkości przyjazdu karetki...
#karetka
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów.
Niestety sytaucja związana z brakiem reklam nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany Link do Zrzutki
W każdym bądź razie jestem bardzo zadowolony z prędkości przyjazdu karetki...
Zygmunt Gołębiowski z podszczecineckiego Turowa zmarł kilka dni temu. Od prawie roku ciężko chorował na nowotwór płuc. – To nie był jeszcze jego czas, choć lekarze od początku uprzedzali nas, żeby przygotować się na najgorsze – mówi przez łzy Kamilla Dobysz, córka pana Zygmunta. – Walczyliśmy o każdy jego dzień, dlatego nie możemy się pogodzić z tym, jak zostaliśmy potraktowani przez lekarza szczecineckiego pogotowia - dodaje.
Wraca do wydarzeń z drugiej połowy września. Ojciec pani Kamilli od miesięcy walczył z rakiem. Wykryto go zbyt późno, aby przeprowadzić operację, stąd lekarze odciągnęli płyn z płuc, zaordynowali radioterapię i chemioterapię. – Choć na chemię ojciec był już zbyt słaby i przeszedł tylko jeden cykl, liczyliśmy, że się wzmocni i będzie można kontynuować leczenie – opowiada córka. Chory od kilku miesięcy przebywał w domu pod opieką rodziny i lekarza rodzinnego. – W maju tata dostał udaru, był częściowo niewładny i udało nam się załatwić aparat tlenowy, bo oddychał z coraz większym trudem – wspominają bliscy. Kryzys przyszedł 18 września.
– Tata czuł się tego dnia fatalnie, był bardzo słaby, nic nie jadł i w pewnym momencie zaczął się dusić – mówi Kamilla Dobysz. – Zadzwoniliśmy po karetkę. Przyjechał doktor S.K. z dwoma ratownikami. - Pan doktor jak usiadł w fotelu, tak wstał z niego dopiero wyjeżdżając – opowiada córka. - Nie podszedł nawet do taty, nie zbadał go, kazał tylko tacie rozpiąć piżamę. Ciśnienie zmierzyli mu ratownicy. Nie wiem, na jakiej podstawie wpisał więc do karty, że tony serca są czyste i głośne, źrenice prawidłowe, a jama brzuszna w normie. Lekarz oświadczył tylko, że aby ściągnąć ojcu płyn z płuc musi być w dobrej formie, że sami powinniśmy się zatroszczyć o transport, a nie wzywać karetkę, bo karetka to nie karuzela. W końcu odjechali bez pacjenta. - Byliśmy w szoku, bo pogotowie wracało do szpitala w Szczecinku, mogli przecież zabrać tatę – mówi pani Kamila.
Po resztę odsyłam tu: wiadomosci.onet.pl/szczecin/karetka-w-szczecinku-odjechala-bez-pacjenta/0yxzn
Co to się odpierdala w tym moim Szczecinku to ja nie wiem
"Mogli przecież zabrać tatę" - tylko po co? Żeby umarł w szpitalu? Lepiej chyba zapewnić swojemu bliskiemu, gdy nie można już pomóc, godną śmierć w domu przy rodzinie zamiast targanie po szpitalach i umieranie w samotności. Taki pacjent umrze tak czy inaczej, można mu tylko złagodzić proces umierania, a zabieranie na siłę do szpitala i kolejne bolesne procedury na pewno tego nie zrobią.
Prawda też, że karetki zabierają i takich pacjentów - przez naciski rodzin, żeby potem nie być obsmarowanym jak w tym przypadku. Ale pomyślcie sobie inaczej zanim wysracie tu swoje złote myśli - wasz ojciec umiera na zawał bo karetka wiezie terminalnie chorego na raka aby umarł w szpitalu.
Nie róbmy taniej sensacji, szczególnie gdy nie ma z czego.
"Dostałem prośbę o opisanie nietypowych sposobów udzielania pomocy. To opisuję.
Wezwanie do wsi, na granicy rejonów. Daleko, droga kiepska, oględnie mówiąc. Wzywający dodzwonił się do sąsiedniej stacji Pogotowia, która potrafiła nam przekazać tylko tyle, że jedziemy do starszego pana z bólem w klatce piersiowej...
Wezwanie powszechne, może być poważne, ale możemy się natknąć na zgagę albo bóle kręgosłupa...
Do tego, Dyspozytor wysyła nas w kodzie drugim.
Wyjaśniam: kod pierwszy to bezwzględnie sygnały, bo dramat. Kod trzeci w zasadzie nie powinien dotyczyć zespołu ratunkowego, bo to wizyta dla lekarza POZ (akurat...).
Kod drugi to zmora dla zespołu. Bo oznacza: jeżeli kierownik ma ochotę, to lećcie na gwizdkach, a jak nie, to na spokojnie.
W wolnym tłumaczeniu: nie udało mi się zebrać porządnie wywiadu, więc zrzucam odpowiedzialność na was. Miłego wyjazdu, chłopcy
Ponieważ miejsce zdarzenia było naprawdę daleko, no i miałem jakieś złe przeczucia, poleciłem jazdę na szybko. Czyli błyskoteka, wyjce i cała naprzód.
Przypominam: wezwanie do bólu w klatce piersiowej, najpewniej zawał...
Wpadamy na podwórko, potem do chałupy.
Widoku, jaki się nam ukazał, nie zapomnę nigdy:
na podłodze pokoju leży facecik, wyjący z bólu jak potępieniec. Na brzuchu ślady bieżnika opon, jakieś duże, tak na oko. Więc pytam:
- Co dolega, co boli?
- Uuuuuuu... wszystko, panie wszystko!!!
- A od kiedy tak jest?
- A od kiedy mnie traktor przejechał!!!
Ból w klatce, nieprawdaż....
Sytuacja była poważna, choć groteskowa.
Nasz Dziadunio kierował pojazdem rolniczym. Nawalony jak szpak. A że ciągnik nie zapewnia dawki adrenaliny podobnej do prowadzenia Ferrari, usnął sobie słodko na siedzeniu...
I wypadł prosto pod to wielkie kolisko z tyłu ciągnika.
Rodzina była oczywiście również zanietrzeźwiona tak solidnie, że zorientowali się w sytuacji dopiero, kiedy traktor zatoczył na polu wielkie koło i wracając do domu walnął w ścianę stodoły.
Wtedy rozpoczęto poszukiwania pechowego operatora.
I tu zaczyna się piekielnie skuteczna pomoc medyczna ze strony rodziny...
Znaleźli. Wydłubali wbitego w pole dziadka ŁOPATAMI...
Trzymając za połamane i zwichnięte kończyny donieśli do domu.
A tam, najpierw wezwali karetkę, podając jedyny powód wezwania, jaki pamiętali. Bo jak sąsiad tak wzywał, to przyjechali, więc działa.
I - jako, że dochtór miał przyjechać - trza było dziadka wyszykować...
Kiedy weszliśmy, jedna osoba próbowała oskrobać mu oblicze brzytwą, na sucho, druga polewała powstałe rany wodą kolońską "Czar pegeeru", zaś dwie kolejne w pocie czoła prostowały powykręcane nogi celem upchnięcia ich w nogawkach świątecznych (do szpitala w końcu jedzie, do miasta) portek...
Byli tak zapamiętali w dziele przerabiania biedaka na modela, że musieliśmy siłą odsunąć ich od ledwo żywego z bólu człowieka, żeby unieruchomić pogruchotane kończyny i podać środki przeciwbólowe...
Udało nam się pozbierać pechowego traktorzystę.
Niestety, historia bez happy endu. Na skutek wielomiejscowych złamań miednicy i kończyn, starszy pan zmarł w szpitalu, na stole operacyjnym...
Do dziś nie wiem, na ile przyczyniła się do tego fachowa i pełna oddania pomoc, jaką otrzymał od najbliższych...
Na moją wyobraźnię działa zwłaszcza obrazek podważania dziadka łopatami, celem wydobycia z dziury w glinie..."
Każdy, kto potrafi i lubi czytać, czyli większość na tym portalu i wszyscy wyedukowani ludzie.
A jak się jest głąbem, to się potem zadaje takie pytania.
Jeśli zbyt mocne, proszę o przeniesienie.
Lekarz: czy uprawiała pani seks w ciągu ostatnich 3 miesięcy?
Koleżanka : skądże znowu, ja czekam do ślubu.
L: jest możliwe że jest pani w ciąży, na pewno zero seksu?
K: tak
L: cóż, trzynastolatka tydzień temu też tak mówiła....
Z tą samą koleżanką rozmawiałem o seksie przedmałżeńskim :
K: Ja jestem jak księga... ( tutaj jej wtrąciłem )
Ja : hmm ... książki jeszcze nie posuwałem
Może jest tak brzydka, że na imprezy chodzi z własną pigułką gwałtu
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów