Zostało mi jeszcze trochę do opowiedzenia, więc wrzucam drugą część.
Ceny. Ile i czemu tak drogo? Ktoś zapytał w komentarzach, czemu w granicach UE ceny są wyższe? Bo niby strefa wolnocłowa itp. Otóż w granicach UE nie ma czegoś takiego, jak "duty free" - każda sprzedaż w granicach wspólnoty to konieczność doliczenia akcyzy i podatku VAT. A że marże w sklepach lotniskowych są "nieco" wyższe, niż na normalnym rynku, to i ceny dla podróżujących po wspólnocie są mało ciekawe. Choć oczywiście to, co dla nas będzie drożyzną, dla Szweda czy Norwega będzie ceną promocyjną. Często słyszałem komentarze, że przy kupieniu zwykłej litrowe wódki za 50 zł i tak są około 150 zł do przodu. Swoją drogą - szkoda, że mają mocno przestrzegane limity wwozu alkoholu i papierosów do swoich krajów, bo byliby to chyba najlepsi klienci
Żydzi. A konkretniej - młodzi Żydzi. Wiem, że to nośny temat na sadolu, ale ja sam nie jestem rasistą czy antysemitą - oceniam ludzi po ich czynach i słowach, a nie po kolorze skóry, wyznaniu czy tym, co robią w łóżku. Tak więc po tym poprawnym politycznie wstępie...
Młodzi Żydzi to zmora lotnisk. Gdy ja się załapałem do tej pracy, ich wycieczek było już stosunkowo mało, ale i tak na widok "koszernej" wycieczki miałem odruch wymiotny. Zachowują się jak bydło, obrażają pracowników, kradną (możesz stać z nimi twarzą w twarz, a ci bezczelnie będą próbować ci coś podpier...). Krążyła nawet historia o egzemplarzu, który zasłonięty przez kolegów zesrał się na podłogę sklepową (ale to zasłyszane, nie wiem, czy prawdziwe).
Faktem jest, że jak do sklepu wchodził Tel Aviv, to jedna osoba stała przy kasie, a dwie pilnowały towaru.
A o tym, co działo się w samolotach, pewnie sporo mogą opowiedzieć stewardessy. Ponoć loty do Tel Avivu w firmie LOT były traktowane jako coś w rodzaju zsyłki/kary. Zresztą sam kilka razy rozmawiałem z załogami obsługującymi te loty - wyglądali, jakby właśnie szli na ścięcie.
Co mnie wtedy cieszyło - w firmie nie było żadnego cichego przykazu w stylu "to Żydzi, traktujcie ich delikatnie, bo będą problemy" - dzięki temu w razie chamstwa często nie byliśmy dłużni. Może to i nieprofesjonalne, ale o 22:30, po "przewaleniu" londyńskiego, Sztokholmu, Bergen i 4 czarterów, każdy miał na to wyj...
Załogi. Skoro już zostali wspomnieni, no to kilka słów o nich. Może wielu z was ma w głowie obraz pilotów jako tych wspaniałych fachowców, z troską wykonujących swoją odpowiedzialną pracę... Może i tak, ale w sklepie można ich poznać od tej mniej ciekawej strony.
Załogi jako takie mają zniżki. Nieduże, ale dla nich to ważne, bo "się opłaca". Przy czym do zakupów potrzebują małych karteczek z celnego - oczywiście w 70% przypadków ich nie mieli (była chyba jedna na załogę - pilotów i stewardessy), ale to w sumie drobiazg.
Natomiast wykłócanie się czasem o 10 groszy przez ludzi zarabiających kilkanaście tyś złotych było dla mnie czymś niesamowitym. Nawet sam byłem świadkiem ciekawej sytuacji - kolejka na 20 osób do 3 kas, drobnych nikt nie ma, a tu dla pilota nie ma 20 gr reszty. Kasjerka rzuca pół-żartem "jak panu bardzo zależy, to skoczę na zaplecze, wezmę ze swojego portfela i panu przyniosę", na co pilot "ok, to ja poczekam"... No kur.. szok...
Oczywiście zawsze chcieli, żeby ich obsługiwać bez kolejki, zawsze mieli pretensję, że za wolno, że im się spieszy (wszak alkohol to niezbędna substancja ratująca życie - trzeba kupić!), a stewardessy o wyglądzie średnio wycenianych prostytutek nosiły sie po sklepach niczym księżniczki.
Zresztą porównanie do kobiet "ciężko pracujących" nie jest takie bezzasadne. Wierzcie bądź nie, ale kiedyś biega nam po sklepie pilot i czegoś szuka. Podbiega do mnie i kolegi i pyta "panowie, nie widzieliście może takiego małego czarnego notesu? Wszystko tam miałem, łącznie z ich telefonami i kalendarzykami, wiecie, rozumiecie...".
No i jeszcze jedno - to już info z drugiej ręki, ale to fakty. W czasach PRL piloci latający do USA dostawali diety w dolarach na noclegi. Jednak że to ludzie bardzo oszczędni, to wielu z nich kasę brało dla siebie, a sypiali po różnych podrzędnych knajpach w ciemnych kątach przy stolikach. Zatem na pewno byli odpowiednio wypoczęci, żeby pilotować samoloty, lecące przez ocean.
Poza tym nie lubiłem ich, bo zawsze brali najgorszy szajs - najtańsze wódki, których wy pewnie nie użylibyście na podpałkę do grilla. Jakieś paskudne whisky w cenach 40 zł za 2L, najtańsze fajki, smakujące jak siano. Czy brali to na handel, czy dla siebie - bez różnicy, w obydwu sytuacjach wypadali mało ciekawie.
Aha, wspomnę jeszcze tylko o wiecznym żebraniu o próbki i testery na perfumerii - oczywiście darmowe, bo "przecież macie tego dużo, dla siebie pewnie wszystko bierzecie".
Przemytnicy. A raczej "przemytnicy". Wiadomo, że do poszczególnych krajów są jakieś limity wwozu fajek czy wódy. Nam generalnie było wszystko jedno - mogliśmy sprzedać dowolną ilość, co kto potem z tym zrobił - nie nasza sprawa. Kupował na własną odpowiedzialność. Byli jednak tacy, którzy już kasjerów brali za pierwszy oddział służb celnych i skarbowych. Potrafili podchodzić po kilka razy do różnych kas, za każdym razem kupując dozwoloną ilość fajek (bo o fajki głównie chodziło), wywołując oczywiście u nas spore rozbawienie.
Była nawet jedna babcia (dosłownie, miała z 70 lat), która regularnie latała do Londynu i Liverpoolu, oczywiście zawsze z 20-30 kartonami Marlboro. Podchodziła do kas na kilka razy, za każdym razem tłumacząc "wie pan, ja lecę na wczasy, a sporo palę, a tam papierosy takie drogie". Latała dość często, była jedną z ulubionych klientek
Na koniec - ktoś jeszcze pytał, jak personel wchodził na lotnisko. Jest dla nich osobne wejście, otwierane indywidualną przepustką. Potem przechodzi się kontrolę, praktycznie taką samą, jaką przechodzą pasażerowie. Prześwietlanie toreb, metalowe rzeczy do kuwet itp. Z tą różnicą, że mogliśmy wnosić jedzenie czy napoje w dowolnych ilościach.
Ale oczywiście jak służby kontrolujące nas nie lubiły, to wejście na lotnisko mogło trwać nawet kilka minut. Zdejmowanie butów to był w sumie drobiazg (choć po 10 godzinach chodzenia ciężko założyć buty bez łyżki, której przy kontroli oczywiście nie było, bo i po co?). Czasami było "macanko", niestety przez osobnika tej samej płci
, a jak kogoś bardzo nie lubili (np. mojej kierowniczki), to niemal za każdym razem robili dokładne przeszukanie torebki, bo prześwietlanie na Heimannie było mało dokładnie. Kontrola czasem także z jakimś tam wykrywaczem narkotyków "bo kolega właśnie przyniósł i sprawdzimy, czy działa". Oczywiście po takim trzepanku kierowniczka zawsze wchodziła wkur...ona, no i pewnie domyślacie się, komu się potem obrywało.
Oczywiście mundurowe służby lotniskowe prześwietlać się nie musiały, co niektórzy wykorzystywali. Ale o tym może później