18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (5) Soft (5) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:48
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 2:25

#nacjonalizm

75 lat temu, 2 stycznia 1939 roku w Drozdowie koło Łomży zmarł Roman Dmowski, wielki Polak, ojciec polskiego nacjonalizmu.
Polak przez naprawdę duże "P", na co zasłużył sobie poświęcając praktycznie całe swoje życie walce o utworzenie polskiej państwowości ze wszystkich trzech zaborów oraz propagowaniu polskiej idei narodowej, której był jednym z głównych ojców.
Człowiek, którego można nazwać ministrem spraw zagranicznych nie istniejącego jeszcze państwa polskiego, któremu zawdzięczamy praktycznie całą politykę zagraniczną oraz walkę o granice, szczególnie zachodnie w odzyskanej po 123 latach polskiej państwowości.
Jeden z głównych liderów narodowej-demokracji.



Roman Dmowski był także pisarzem politycznym.
Jego dzieła m. in. "Myśli nowoczesnego Polaka", "Niemcy, Rosja i kwestia Polska", "Polityka polska i odbudowanie państwa", "Kościół, naród i państwo", "Dziedzictwo", czy nie zliczone artykuły i polemiki w ówczesnej prasie, mające na celu budowanie świadomości narodowej oraz szerzenie ideologii i wizji odzyskania niepodległości poprzez organizację narodu we wszystkich trzech zaborach do dzisiaj tworzą fundament polskiej ideologii narodowej w dzisiejszych organizacjach nacjonalistycznych.

Z dzieł tych pochodzą znane cytaty jak:

Cytat:

"Jestem Polakiem – to słowo w głębszym rozumieniu wiele znaczy. Jestem nim nie dlatego tylko, że mówię po polsku, że inni mówiący tym samym językiem są mi duchowo bliżsi i bardziej dla mnie zrozumiali, że pewne moje osobiste sprawy łączą mnie bliżej z nimi, niż z obcymi, ale także dlatego, że obok sfery życia osobistego, indywidualnego znam zbiorowe życie narodu, którego jestem cząstką, że obok swoich spraw i interesów osobistych znam sprawy narodowe, interesy Polski, jako całości, interesy najwyższe, dla których należy poświęcić to, czego dla osobistych spraw poświęcić nie wolno."



Cytat:

"Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka.
Bo im szersza strona mego ducha żyje życiem zbiorowym narodu, tym jest mi ono droższe, tym większą ma ono dla mnie cenę i tym silniejszą czuję potrzebę dbania o jego całość i rozwój.
Z drugiej strony, im wyższy jest stopień mego rozwoju moralnego, tym więcej nakazuje mi w tym względzie sama miłość własna."


Cytat:

"Państwo polskie jest państwem katolickim.
Nie jest nim tylko dlatego, że ogromna większość jego ludności jest katolicką, i nie jest katolickim w takim czy innym procencie. Z naszego stanowiska jest ono katolickim w pełni znaczenia tego wyrazu, bo państwo nasze jest państwem narodowym, a naród nasz jest narodem katolickim.
To stanowisko pociąga za sobą poważne konsekwencje. Wynika z niego, że prawa państwowe gwarantują wszystkim wyznaniom swobodę, ale religią panującą, której zasadami kieruje się ustawodawstwo państwa, jest religia katolicka, i Kościół katolicki jest wyrazicielem strony religijnej w funkcjach państwowych.
Mamy w łonie naszego narodu niekatolików, mamy ich wśród najbardziej świadomych i najlepiej spełniających obowiązki polskie członków narodu. Ci wszakże rozumieją, że Polska jest krajem katolickim i postępowanie swoje do tego stosują. Naród polski w znaczeniu ściślejszym, obejmującym świadome swych obowiązków i swej odpowiedzialności żywioły, nie odmawia swoim członkom prawa do wierzenia w co innego, niż wierzą katolicy, do praktykowania innej religii, ale nie przyznaje im prawa do prowadzenia polityki, niezgodnej z charakterem i potrzebami katolickimi narodu, lub przeciw katolickiej."



Sylwetka Romana Dmowskiego okiem bliskich:

Cytat:

"W pamięci osób, które go bliżej znały, pozostał Dmowski postacią o niezwykłym uroku intelektualnym i towarzyskim: czarował dowcipem, imponował wszechstronną, choć niesystematyczną wiedzą, pamięcią, znajomością świata i języków. Serdeczny, gościnny, z natury wesoły i niefrasobliwy, lubił, odkąd poznał Anglię, komfort, którego zresztą po utracie Chludowa (w ręce zakonników, 1934) nie miał już gdzie zażywać. Wśród pracy i walki wyładowywał gwałtowną energię: wówczas porywał, łamał przeszkody, parł konsekwentnie i niewstrzymanie do celu. Zmienne powiewy opinii lekceważył. Dla swoich mniej wyrozumiały, niż dla obcych, słuchał odmiennych zdań, ale nie znosił, gdy go publicznie dezawuowano lub dyskredytowano, toteż nieraz zrażał sobie umysły krytyczne, o aspiracjach samodzielnych. Mówca sugestywny, silny, raczej klubowy niż wiecowy, umiał organizować wyznawców tej samej idei, nie bardzo zaś umiał się posługiwać ludźmi inaczej myślącymi. Polskę kochał wyłączną, całopalną miłością, a im lepiej widział jej słabe strony, tym goręcej życzył jej siły i wielkości. W polityce daleki od oportunizmu, bezwzględny, zresztą bardziej brutalny na pokaz niż w rzeczywistości, choć nie gustował w humanitarnych doktrynach i frazesach, praktykował jednak etykę chrześcijańską, albo dokładniej: katolicką. Gwałt uczył gwałtem odciskać, ale sam go nie wszczynał, a w Polsce odrodzonej przestrzegał zasad i opozycji legalnej. Kłamać, oszukiwać, a zwłaszcza intrygować nie umiał - w tym słabszy od wielu swych przeciwników. Jeżeli karcił kogo za grzechy przeciw Polsce lub za złe obyczaje polityczne, to tylko ostrym słowem lub piórem.
Władał zaś piórem świetnie, jak mało kto i z pisarzy politycznych po Mochnackim. Jego styl staranny, klasycznie prosty, męski, nigdy nie błyskotliwy ani kapryśny, wyrażał myśli dojrzałe, niejednokrotnie drgające ciepłym uczuciem, ale trzymane w karbach logiki; tchnął ów styl siłą przekonania, służył sprawie publicznej, a nie sławie osobistej, toteż przenikał do mózgów i sumień. Kulturę literacką miał Dmowski szerszą niż filozoficzną, przestawał też chętnie z wybitnymi pisarzami: Sienkiewiczem, Kasprowiczem, Reymontem, Weyssenhofem; nie zbliżył się ani z radykalizującym Żeromskim ani z Wyspiańskim, na którego „Wyzwolenie” przecież oddziałał swymi „Myślami” niewątpliwie. Z cudzoziemców odwiedzał we Francji Maurrasa i Bainvilie’a, gościł w Chludowie Chestertona, przyjaźnił się z Zofią Casanova - Lutosławską, Corradiniego, (który go zaliczał do niewielu polityków „jasnowidzących”, rozumiejąc przez to niezwykły jego dar przewidywania przyszłości) w Rzymie (1926) gorąco namawiał do podjęcia akcji nacjonalistycznej na całym świecie.
Ocenili go obcy za życia zgodniej, niż Polacy, że przytoczymy choćby zdania Anglika Dillona, Czecha Benesza, Rosjanina Wittego, Niemców Reckego i Rotha. Po śmierci oddali mu w prasie hołd przedstawiciele wszystkich kierunków. Pewnym jest to, że nie tylko rozpalił w całej Polsce ogniska patriotyzmu, ale stworzył ideologię narodową; że zorganizował politykę, która zaprowadziła Polskę w Wersalu do stołu zwycięzców: że w ojczyźnie wskrzeszonej potężnie pchnął naprzód sprawę oczyszczenia miast i wsi z pierwiastków żydowskich, całemu zaś narodowi dał wskazania wychowawcze w duchu cywilizacji zarazem polskiej, zachodnio - europejskiej i katolickiej."



Roman Dmowski pochowany został zgodnie z jego wolą na cmentarzu dla najuboższych na Bródnie na peryferiach Pragi, gdzie spoczywają jego rodzice.
Cytat:

"Trumnę przewieziono na chłopskich saniach do Łomży, stamtąd koleją pod eskortą sztandarową Stronnictwa Narodowego do Warszawy - a towarzysze pracy ponieśli ją na swych barkach do katedry św. Jana. Na nabożeństwie żałobnym 7 I podniosłą mowę wygłosił ks. prałat Marceli Nowakowski. Olbrzymi pochód wśród ciszy i smutku szedł siedem kilometrów od Zamku przez most Kierbedzia na Bródno. Obóz rządzący nie wziął udziału w pogrzebie; nad grobem nie było mów, tylko się pochyliło tysiąc sztandarów i proporców."

"W pogrzebie, według źródeł sanacyjnych, nieprzychylnych Dmowskiemu, wzięło udział 100 tysięcy osób. Zdaniem organizatorów, w pogrzebie mogło wziąć udział nawet 200 tysięcy osób, co czyniłoby go jedną z największych manifestacji narodowych okresu międzywojennego."

- co świadczy o wielkości osoby oraz uczucia, szacunku i wdzięczności Narodu Polskiego wobec tego wielkiego Polaka.



Wszystkich serdecznie zapraszam na mszę za duszę Romana Dmowskiego 12 stycznia o godz. 14.00 w kościele św. Klemensa Hofbauera w Warszawie na Woli, ul. Karolkowa 49, w klasycznym rycie rzymskim.

facebook.com/events/1444890889063296/?fref=ts
W ramach "Tygodnia Antykomuny" łódzcy narodowcy zorganizowali pikietę pod siedzibą Gazety Wyborczej, przyznając jej dziennikarzom czerwoną kartkę za szereg kłamstw, manipulacji i nadużyć cechując artykuły w gazecie.

Podczas pikiety, narodowcy skandowali znane wszystkim hasło: "Kłamstwa Michnika wyrzuć do śmietnika", które chętnie podchwyciła także grupka przechodniów.

Organizatorzy przeczytali też listę artykułów GW szkalujących polską tradycję i historię lub uderzających w środowiska patriotyczne. Każdy z ich autorów dostał od demonstrantów czerwoną kartkę.

Na koniec przywołano św. Mikołaja, który przybył z wiązką rózg dla pracowników Agory, jednak nikt nie podjął się odebrania "prezentu".



Od pewnego czasu na sporej części nacjonalistycznych manifestacji (wyszczególniając te organizowane przez autonomicznych nacjonalistów) pojawiają się flagi z symbolem przedstawiającym młot skrzyżowany z mieczem. Flagi z tym na razie niezbyt popularnym w Polsce symbolem ze względu na swoje znaczenie, od wielu lat zaliczają się do najważniejszych proporców używanych przez europejskich narodowych rewolucjonistów, a także środowiska odwołujące się do idei i zasad Trzeciej Pozycji. Warto nakreślić kilka słów o tym symbolu.

Historia tej symboliki może budzić kontrowersje. Symbol skrzyżowanych ze sobą logotypów przedstawiających młot oraz miecz – aczkolwiek w formie nieco odstającej od tej używanej obecnie – został rozpowszechniony w latach ’30-tych ubiegłego wieku przez niemieckie ugrupowanie Czarny Front (niem. Schwarze Front), założone przez braci Gregora i Ottona Strasserów. Było to jedyne antyhitlerowskie ugrupowanie w III Rzeszy o zdecydowanie nacjonalistycznym charakterze, którego przywódcy (bracia Strasserowie) i działacze przez cały czas swojej politycznej aktywności pozostawali w twardej opozycji wobec Adolfa Hitlera, jak i samej NSDAP. Za ich działalność, podobnie jak resztę antyhitlerowskich opozycjonistów, spotkały ich prześladowania – Gregor Strasser został zamordowany przez SS podczas tzw. nocy długich noży w 1934 roku, jego bratu udało się natomiast uciec zagranicę, gdzie kontynuował politykę. Otto Strasser przebywając na emigracji działał m.in. w Ruchu Wolnych Niemców, a także prowadził rozgłośnię radiową, w której agitowano przeciwko działaniom Hitlera i rozpętanej przez niego wojnie.

„Dzisiejszy” symbol młota i miecza co prawda jedynie nawiązuje swoją stylistyką do tego, który przyjęto za oficjalne logo Czarnego Frontu, jednak w tekście go przedstawiającym nie mogło zabraknąć wzmianki o tym ugrupowaniu. Skupmy się jednak na obecnym znaczeniu flag, które co najmniej od lat ’60-tych zwykły pojawiać się na demonstracjach nacjonalistów w całej Europie.

Znaczenie tego symbolu jest bardzo proste i wymowne. Młot oznacza solidaryzm społeczny, miecz z kolei symbolizuje nacjonalizm. Skrzyżowane ze sobą podkreślają symbiozę walki o przetrwanie narodu z walką o prawa pracownicze i społeczną sprawiedliwość – symbolizują chęć zarówno narodowej jak i społecznej rewolucji. Właśnie dlatego rzeczoną symboliką poważniej zainteresowały się wszelakie ugrupowania narodowo-rewolucyjne oraz trzeciopozycyjne, dostosowując ją na swoje potrzeby i używając przy adekwatnych okazjach. Od wielu lat flagi z młotem i mieczem pojawiają się m.in. we Francji czy Włoszech na nacjonalistycznych manifestacjach w obronie miejsc pracy, lub odwołujących się do historycznych wystąpień robotników. Część europejskich nacjonalistów (zwłaszcza w Niemczech) sięgając po ten symbol pragnie również zaznaczyć swoje przywiązanie do idei Strasseryzmu, jednak dzisiaj młot skrzyżowany z mieczem jest przede wszystkim jednym z symboli Trzeciej Pozycji – światopoglądu odrzucającego zarówno komunizm i kapitalizm, jak też „tradycyjny” podział na lewicę i prawicę. Z tego względu zdecydowano się zacząć eksponować go również w Polsce.

Młot i miecz to uniwersalny symbol, w którym każdy współczesny nacjonalista przykładający dużą uwagę do kwestii socjalnych odnajdzie odpowiadające mu znaczenie. Jako polscy nacjonaliści posiadamy co prawda bogatą gamę własnej, polskiej tradycji ideowej, a co za tym idzie, także własne symbole, co jednak nie stoi na przeszkodzie adaptowaniu symboli o tej „bardziej europejskiej” genezie (zresztą jednym z tego typu symboli jest np. Krzyż Celtycki). W Polsce młot skrzyżowany z mieczem zaczął pojawiać się na takich okazjach jak coraz chętniej „zawłaszczane” przez nacjonalistów Święto Pracy, rocznice robotniczych wystąpień przeciwko władzy PRL, na których nie brak odniesień do obecnej sytuacji gospodarczej, a także wszystkich innych wydarzeniach podkreślających społeczny charakter nacjonalizmu.

Identyfikowanie się z tym symbolem nie jest w żadnym wypadku obowiązkowe, jak również nie powinno zawężać całej społeczno-nacjonalistycznej idei właśnie do tego symbolu. Jednak faktem jest już obecność tej symboliki wśród polskich nacjonalistów, dlatego też warto się nad nią pochylić. Z pewnością wśród wielu narodowych działaczy flagi czy transparenty eksponujące młot i miecz będą dopełnieniem do prezentowanych przez nich poglądów, cała reszta natomiast będzie musiała się do nich po prostu przyzwyczaić.

J.


Baner „Wolni, socjalni, narodowi” na manifestacji 1 Maja w Warszawie
Gábor Vona: Islam
whorejp • 2013-12-06, 2:36
Od Tłumacza: Ze względu na barierę językową i powielane w środkach masowego przekazu publicystyczne klisze, zagadnienia koncepcji polityki zagranicznej i koncepcji tożsamości międzynarodowej Węgier rozwijanej przez Jobbik nie są szerzej w Polsce znane.

Dodatkowe zamieszanie wprowadzają związki węgierskich narodowych radykałów z polskim Ruchem Narodowym, prezentującym stanowisko rusofobiczne i islamofobiczne, oraz mającym w swoim kierownictwie „chrześcijańskich syjonistów” (Artur Zawisza) i proamerykańskich republikanów (Krzysztof Bosak). Z przyjaznych kontaktów Jobbiku i RN można by wnioskować, że ten pierwszy prezentuje poglądy na politykę międzynarodową podobne do tego drugiego. Tekst Gábora Vony, przywódcy Ruchu na rzecz Lepszych Węgier, falsyfikuje taką tezę.

Lider węgierskich narodowych radykałów, który spotkał się niedawno z rosyjskim ideologiem eurazjatyzmu, Aleksandrem Duginem, wskazuje w nim na tradycjonalizm integralny jako na filozoficzny punkt wyjścia dla swoich poglądów politycznych. Charakterystyczne dla tego nurtu przekonanie o transcendentnej jedności religii i o wspólnych metafizycznych źródłach wielkich światowych kultur, prowadzi Gábora Vonę do pozytywnego ustosunkowania się do wojującego antymodernizmu świata islamskiego i do szukania związków Węgier ze światem turańskim (1) oraz z Rosją (2).

Prezentowany artykuł, choć pochodzi z 2010 roku, wskazując na filozoficzne i metafizyczne źródła poglądów Vony, pozwala zrozumieć, bez tego mogące być odbieranymi jako paradoksalne i wewnętrznie sprzeczne, koncepcje polityki międzynarodowej przywódcy węgierskich nacjonalistów.


Islam

Prasa i większość opinii publicznej myśli o narodowych radykałach jako o grupie homofobicznej, ksenofobicznej, która jest całkowicie nieczuła wobec innych ras. By być uczciwym, muszę przyznać że tego rodzaju myślenie jest obecne w umysłach niektórych spośród naszych zwolenników, ale dodać też muszę natychmiast, że odsetek tych ludzi nie jest większy niż wśród wyborców FIDESZ-u (Związku Młodych Demokratów) lub MSZP (Węgierskiej Partii Socjalistycznej). Odzwierciedla to jedynie typowe uwarstwienie społeczne, które nie wynika z bycia zwolennikiem Jobbiku (Ruchu na rzecz Lepszych Węgier), ale jest zjawiskiem społecznym występującym niezależnie od czasu i miejsca. Faktem jest jednak, że wielu ludzi myśli o nas jako o grupie rasistowskiej i przeciwnej imigracji. Właśnie dlatego wszyscy są zaskoczeni, gdy okazuje się że nie ma to nic wspólnego z prawdą. Na Węgrzech, jedynie Jobbik reprezentuje koncepcję polityki zagranicznej zakładającą otwarcie na Wschód, w ramach której domagamy się rozwiązań poprawiających stosunki z Rosją, Chinami, Indiami, Azją Centralną i światem muzułmańskim. (nasze propozycje były aż dotychczas wołaniem na puszczy, MSZP i LMP (Polityka może być Inna) nie wiedzą nawet o czym mówimy a FIDESZ wiedząc że mamy rację, drepce jedynie w miejscu).

Często pojawiają się pytania w związku z kwestią stosunku Jobbiku, w tym także mnie samego, do świata muzułmańskiego, wobec którego wiele razy wyrażaliśmy sympatię. Jeszcze w roku 2002, zanim ukończyłem studia, po zmianie rządu, wystąpiłem z prelekcją na wystawie palestyńskiej w Vác, następnie wziąłem udział w konferencji młodzieżowej w Jemenie, oraz w wielu propalestyńskich demonstracjach. Wiele nieporozumień tyczących się moich poglądów istnieje nawet wśród naszych zwolenników. Lewicowe i prawicowo-liberalne środki masowego przekazu rozwiązanie tej kwestii znajdują oczywiście bardzo łatwo, gdyż wierzą że – co jest prawdą jedynie w ich pojęciu – jest to jedynie kolejny dowód mojego antysemityzmu. Ponieważ Arabowie (muszę tu dodać, że wielu ludzi utożsamia świat arabski z islamem, czego bezmyślność nie jest nawet warta, by o niej wspominać) walczą z Żydami, zaś ja nie lubię Żydów, myślą że wrogiem mojego wroga musi być islam. Ale nie o to bynajmniej chodzi. Tak więc o co chodzi? By na to odpowiedzieć, muszę bardziej zagłębić się w temat.

Moja koncepcja społeczeństwa i ludu powstała i rozwinęła się pod wpływem takich wielkich myślicieli jak Schopenhauer, Nietzsche, Mircea Eliade, Rüdiger Safranski, Konrad Lorenz i zawsze dla mnie najważniejszy Mistrz Eckhart. Jeśli jednak miałbym zdefiniować kategorię w której mieści się mój sposób myślenia i światopogląd, byliby to wymienieni poniżej tradycjonaliści. Wspomnieć tu muszę Bélę Hamvasa, Juliusa Evolę i René Guenona. Ich światopogląd – a także mój, który przejąłem od nich – scharakteryzować można jako przekonanie o istnieniu pradawnej, fundamentalnej wiedzy, która wraz z upływem czasu była coraz to mniej i mniej rozumiana przez ludzkość, i dziś, w czasach nowożytnych, nasze życie – znane nam jako zglobalizowane, neoliberalne, konsumpcyjne – zatonęło w antytradycjonalizmie.

Najpewniej Średniowiecze było ostatnią epoką, która podtrzymywała światło pradawnej tradycji, nawet jeśli było to światło zamglone. Ale proces rozpoczęty przez Renesans i Reformację, kontynuowany przez Oświecenie i rewolucję przemysłową, zamroczył wszystko. Pisma jedynie z zakresu ekonomii politycznej nie przywiązują takiej uwagi jak ja do subtelnych, intelektualnych pasm, z których utkana jest historia. Stany Zjednoczone Ameryki zostały założone jako państwo bez tradycji. Utożsamiły się one ze zniekształconą koncepcją wolności i wydawało im się, że ich nadzwyczajna potęga wynika z ich światowego posłannictwa. Co nie oznacza nic innego, niż eksport w świat swoich „wartości”, niezależnie czy jest to potrzebne, czy nie. Ponieważ zazwyczaj nikt się tego nie domagał, jako środek pozostawała jedynie przemoc ukryta w przebraniu takich ładnie brzmiących słów jak światowy pokój, demokracja, liberalizm.

Zorganizowane na sposób tradycyjny państwa Europy – Monarchia Austro-Węgierska, Niemcy – przegrały I Wojnę Światową na rzecz tych, którzy walczyli pod sztandarem liberalizmu, i po krótkiej przerwie jaką była II wojna światowa, przyszłość Europy została ostatecznie przesądzona. Jednocześnie, liberalizm zaniepokoił wielkie państwa Azji. Wydaje się że Rosja, Japonia, Chiny i Indie pozostały przy swoich tradycjonalizmach, ale jest to tylko światło błyszczące na powierzchni, w głębi pod którą czerw neoliberalizmu powoduje gnicie społeczeństw. Objawy wewnętrznego rozkładu są wyraźne i jest tylko kwestią czasu, gdy wrzody staną się jednoznacznie widoczne. Patrząc z tej perspektywy, Afryka nie przedstawia sobą żadnej siły; Australia i Ameryka Południowa cierpią z powodu swojej niejednolitej tożsamości, związanej ze złożonością tamtejszych społeczeństw. Mając to wszystko na uwadze, zostaje tylko jedna kultura dążąca do obrony swoich tradycji: świat islamski. Oczywiście nie popieram zamachowców-samobójców i wojen toczonych bez pardonu ale zarazem zastrzegam, że ostatnimi utrzymanymi do dziś przez ludzkość bastionami tradycyjnej kultury – gdzie ludzie doświadczają transcendencji w życiu codziennym – jest świat islamski. Piszę to jako rzymski katolik. Jej sukces lub porażka, w układzie świata islamskiego i Ameryki/Izraela, istotna jest dla mnie w odniesieniu do ludzkości. Jeśli islam przegra, zgasną ostatnie światła. Globalizm nie będzie już miał żadnego przeciwnika. Wówczas historia naprawdę dobiegnie końca i nie będzie to koniec szczęśliwy…

Gábor Vona

(opublikowano w Barikád, 9 grudnia 2010 r.)

(z języka angielskiego tłumaczył: Ronald Lasecki)

Przypisy tłumacza:

1. Zob. xportal.pl/?p=3319 (dostęp: 9.11.2013)

2. Zob. nacjonalista.pl/2013/06/07/gabor-vona-europie-potrzebna-jest-rosja/ (dostęp: 9.11.2013)

Zdrady nie wybaczymy
Hauer88 • 2013-12-02, 12:27


13 grudnia jak co roku przemaszerujemy ulicami Wrocławia. Upamiętnimy ofiary Stanu Wojennego podczas którego życie straciło ponad 100 osób a blisko 10 tysięcy internowano.
Przy okazji tej smutnej rocznicy pamiętamy także o zdradzieckim podpisaniu przez polski rząd Traktatu Lizbońskiego, który ostatecznie pozbawił Polskę suwerenności na rzecz eurokołchozu. Nastąpiło to 13 grudnia 2007 roku.

Szczegóły wkrótce!

Wydarzenie w serwisie Facebook: facebook.com/events/551231251618654/
Trzeba przyznać że rumuńscy nacjonaliści zbytnio popłynęli z fantazją.

Ostatni pogrubiony fragment dla tych co wiążą NOP z NPD

Cytat:

Relacje z tegorocznego Marszu Niepodległości przedstawiają go na dwa sposoby: wielki organizacyjny sukces lub przejście przez Warszawę band chuliganów. Tymczasem najoryginalniejszą interpretacją wydarzeń popisał się rumuński portal nacjonalistyczny FrontPress.ro.

Według niego tydzień temu mieliśmy do czynienia z… zawiązaniem anty-rumuńskiej koalicji partii narodowych z Europy. Rumuni doszli do takich wniosków, bowiem w manifestacji uczestniczyli liderzy węgierskiego Jobbiku, który walczy o autonomię Węgrów w Rumunii. Strona związana z organizacją Noua Dreapta (Nowa Prawica), ma też wielki żal do swoich dawnych włoskich sojuszników z Nowej Siły (Forza Nuova), którzy utrzymują kontakty z Węgrami i nie zaprosili Rumunów na tegoroczną edycję Festiwalu Boreal.

W newsie na portalu pojawiły się też nieścisłości, bowiem skrytykowano także Narodowe Odrodzenie Polski do którego miała być skierowana styczniowa propozycja lidera Jobbiku Gabora Vony, proponującego utworzenie chorwacko-polsko-węgierskiej osi współpracy.

Rumunom nie podoba się również obecność Chorwackiej Partii Czystego Prawa, oskarżanej o anty-serbskie resentymenty. NOP ma być również współwinny dekompozycji Europejskiego Frontu Narodowego z powodu swojego sprzeciwu wobec obecności w nim Narodowodemokratycznej Partii Niemiec.

frontpress.ro/2013/11/alianta-anti-romaneasca-intre-sovinii-unguri-ita...



LINK
Fragment z programu Jana Pospieszalskiego:



Tutaj "artykuł" o samym marszu:

sadistic.pl/maszeruj-albo-gin-vt246196.htm

Najlepszy komentarz (157 piw)
w................4 • 2013-11-23, 13:04
TVN i Polsat i tak pokazali tylko płonącą tęczę i budkę pod ambasadą.... cała ta propaganda jest tylko po to, aby zniechęcić młodych do przeciwstawiania się władzy i by myśleli oni tak jak chcą tego ludzie, którzy nami rządzą. Jesteśmy dalej niewolnikami systemu. To, że nasza smycz jest dłuższa niż za komuny, nie oznacza jeszcze że jesteśmy wolni.

Dyskredytowanie ruchów patriotycznych trwa w najlepsze. Obrzucając gównem każdego patriotę i traktując pamięć historyczną jako zbrodnię i przejaw faszyzmu, władza chce zniechęcić ludzi do przejawów polskości. Dla nich najlepiej by było gdybyśmy odrzucili polskość na rzecz europejskości.
Maszeruj albo giń
Hauer88 • 2013-11-20, 20:15


Sezon marszowy ma się powoli ku końcowi. Potuptali sobie chyba wszyscy. Nacjonaliści, “antynacjonaliści” (i to dwa razy, ale nie uprzedzajmy faktów), szanowny pan (p)Rezydent, opozycja parlamentarna, a nawet ekowariaci - dziwnym trafem w większości spędzeni pociągami z Bundesrepubliki. Minął tydzień, a media wciąż żyją wydarzeniami otaczającymi Marsz Niepodległości, jak zwykle przy tym zapominając o samym pochodzie dziesiątek tysięcy Polaków, którzy przyszli uczcić narodowe święto. Ważniejsze są marginalne zadymy, których wymiar okazał się daleko mniejszy, niż miało to miejsce w latach ubiegłych.

Przyznali to zarówno Donald Tusk, jak i minister spraw wewnętrznych, Bartłomiej Sienkiewicz. Zmitygowali tym samym swoje wypowiadane jeszcze na gorąco sądy, po części na pewno z powodu politycznych kalkulacji (jeśli stolica płonie, to władza czegoś nie dopilnowała, więc trzeba zbagatelizować rozmiar zajść), ale także za sprawą spływających na biurka urzędnicze kolejnych raportów służb porządkowych. Nie da się ukryć, że straty materialne, liczba zatrzymanych i skala starć były o wiele mniejsze.

Problemem jest ich spektakularność i wymiar symboliczny. Zaatakowano melinę anarchistów, spłonęła wątpliwej urody instalacja artystyczna, którą znaczna część mieszkańców Warszawy utożsamiała bądź to z symboliką ruchów homoseksualnych, bądź ze zwyczajnym marnotrawieniem pieniędzy podatnika i paskudzeniem przestrzeni miejskiej kiczem. Natomiast ogniska pod ambasadą rosyjską przyciągneły, z przyczyn oczywistych, uwagę zagranicznych mediów nadając wszystkiemu wymiar międzynarodowy. Tak oto trzy symboliczne kamyki, rzucone gdzieś poza i na obrzeżach marszu, przemieniły się medialną lawinę.

Jutro zrobimy skok na squat

Atak na ruderę nielegalnie okupowaną przez anarchistów raczej zbyt wielu osób nie zainteresował. Wszelki kapitał społeczny, jaki mogliby zbić na tym “oblężeniu” został zniwelowany przez rzucane z dachu koktajle mołotowa, kamienie i butelki. Administrator jednego z okolicznych budynków, z oczywistych względów nieszczególnie zachwycony szturmem na zrujnowaną przychodnię, sam podkreślał na wizji, że większość zniszczeń fasad i samochodów zaparkowanych wokoł pustostanu została spowodowana przez miotane wątłą anarchistyczną ręką obiekty.

Dramatyczne doniesienia o płonących wozach na ulicach stolicy jak zwykle były przesadzone, a większość zniszczeń przypisywano nie temu, komu należało (wiadomo, że spalił się samochód należący do anarchisty, ale oni nie przywiązują specjalnej uwagi do dóbr doczesnych - raczej interesuje ich co można komuś zabrać, niż to co sami mają). Publikowane tu i ówdzie wywiady z gnieżdżącymi się w “Przychodni” meliniarzami ostatecznie grzebały jakiekolwiek szanse na wzbudzenie współczucia.

Zapytani wprost o koktajle Mołotowa odpowiadali “bez komentarza”. Pełni strachu i oczywiście skryci za kominiarkami. Po sieci krążą również filmy, gdzie rozhisteryzowany anarchista, który przedstawił się Gazecie Wyborczej jako Antek, wrzeszczy na Bogu ducha winnego człowieka, że chciano go spalić, a następnie przechodzi do rękoczynów. To znaczy do tego, co u kogoś z tak giętkimi nadgarstkami uchodzi za rękoczyny (do obejrzenia TUTAJ ).

Próbą ratowania wizerunku były grzeczne konferencje prasowe, już bez kominiarek, już nie w czarnym przyodziewku, już bez radykalnych haseł na ustach. I tak gawiedź mogła dowiedzieć się, że to nie squat, a przedszkole z całą gromadką dzieci. O ile nikt chyba wątpliwości nie ma, że anarchiści kolektywnie cierpią na kompleks Piotrusia Pana i charakteryzuje ich wielka niechęć do dorosłości, to chyba nie o to tutaj chodzi. Otóż środowiska antycypujące atak “faszystowsko-kibolskiej hordy”, zabijające deskami drzwi i okna oraz przygotowujące koktajle Mołotowa podobno uznały, że doskonałym pomysłem będzie trzymanie w takich warunkach grupki dzieci. Postawa zasługująca na gromkie owacje na stojąco. Komicznie wyglądały także żale o opieszałość policji ze strony ludzi nielegalnie zajmujących budynek i obwieszający go transparentami z napisem “władza precz”.

Wspomniany wcześniej Antek, miotający się między policjantami a uzbrojonymi w kamery gapiami, krzyczący “naziści i policja, ręka rękę myje” jest w zasadzie obrazem, który każdy powinien przywoływać sobie z pamięci na myśl o polskim ruchu anarchistycznym. Płaczliwy, rozchwiany emocjonalnie, zabiedzony i wyraźnie zagubiony gówniarz chcący ochrony władzy przed częścią społeczeństwa nie zgadzającą się na jego wybryki, a jednocześnie wrzeszczący, że każda władza mu przeszkadza. Dzieciaczki drogie, nie można mieć ciastka i zjeść ciastka.

Tęcza, tęcza, cza, cza, cza. Czarodziejska wstążka ta.

Pięć. Gdyby ktoś pytał ile razy trawiły płomienie ten nieszczęsny wykwit antytalentu Julity Wójcik. Do tej pory nie wnikano zbyt dociekliwie w przyczynę tego notorycznego podkładania ognia, które stało się swego rodzaju stołecznym sportem. Zawsze mówiono o wandalizmie lub pijackich ekscesach, dopiero 11 listopada dopisano konkretny powód do tego aktu. Spłonął symbol homoseksualnej propagandy oraz napluto na sztukę współczesną i tolerancję. Podobnie jednak jak Julita Wójcik odżegnuje się od jednoznacznej interpretacji “Tęczy”, tak i w przypadku podpalenia nie można mieć pewności co do rzeczywistych intencji autora.

Wątpliwości budzi sposób finansowania, notoryczne wyrzucanie pieniędzy na jej renowację, czy nawet to, że powstała z okazji polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Zniszczona instalacja stała się najbardziej nośnym, cóż, punktem zapalnym pomarszowej debaty, który zmobilizował jakąś tam część społeczeństwa do wyrażenia protestu, a lewicowe media wprowadził w prawdziwie quasi-religijny szał. Gazeta Wyborcza w ostatnich dniach poświęciła zdecydowanie więcej miejsca sprawie tęczy, niż czemukolwiek innemu. Gazeta.pl natomiast przez kilka dni wyświetlała apel o jej odbudowę, reklamowała różnej maści happeningi i organizowane przez anarchistów zbiegowisko pod hasłem “Dość terroru Marszu Niepodległości”.

Ta ostatnia inicjatywa dobitnie pokazała, że potencjał po lewej stronie jest marginalny. Uczestników pochodu, spędzonych przez Gazetę Wyborczą, profile na Facebooku, Krytykę Polityczną, organizacje anarchistyczne i homoseksualne było niewiele więcej niż 9 listopada. Nawet piątkowy wieczór nie pomógł frekwencji. Niesiono te same wymięte i miejscami wyblakłe transparenty, kilka pstrokato ubranych małp tarzało się po ziemi, anarchiści znowu wyżalili się, że policja ich nie uratowała, a na dokładkę pozwolono się wypowiedzieć reprezentantom Krytyki Politycznej.

Chyba już nikogo nie dziwią przedziwne mariaże skrajnych lewaków - 9 listopada przemawiali przedstawiciele OPZZ, czyli pseudo-związku zawodowego powołanego przez komunistyczne władze PRL do pacyfikowania inicjatyw oddolnych, a na niedawnym marszu swoje pięć minut dostała Krytyka Polityczna. Ta ostatnia jest finansowana z zagranicy w ramach Open Society Foundations za pieniądze spekulanta finansowego George’a Sorosa. Dorzućmy do tego anarchistyczne protesty przed dawną knajpą KP, Nowym Wspaniałym Światem, w związku z zatrudnianiem na umowach śmieciowych. Doprawdy doborowe towarzystwo, pochwały godna spójność światopoglądowa i integralność moralna anarchistów.

Nietrudno również dojść do wniosku, że święte oburzenie wobec przemocy i aktów “wandalizmu” wśród lewackich aktywistów przyjmuje wyjątkowo wybiórczą formę. Palenie samochodów przez niemieckich anarchistów, zadymy na Kreuzbergu, kolorowa hołota dewastująca przedmieścia europejskich miast, opłacone dziwki z Femen ścinające krzyż poświęcony ofiarom NKWD, zabójstwa polityczne działaczy prawicy - czyli wszelkie składowe lewackiego mokrego snu, wywołują na “branżowych” portalach na ogół reakcje ekstatycznego zachwytu. Jednak to płonące sztuczne kwiaty i kilka wybitych okien stały się motorem napędowym głoszenia tezy rzekomego dalszego wiktymizowania środowisk anarchistycznych przez System i “faszystów”.

Syndrom oblężonej twierdzy sprzyja przecież zacieśnianiu więzi wewnątrz grupy, a jeszcze może da się wyżebrać trochę współczucia od społeczeństwa. Szkoda, że żadnego lewackiego junaka nie naszła jeszcze refleksja, iż ta cała “inna przemoc”, którą można pozachwycać się w internecie robi się nieco mniej wesoła, gdy puka do zabitych deskami drzwi squatu.

Płonie ambasada płonie, dolejcie benzyny

Jak zwykle gruba przesada, spaliła się budka strażnicza stojąca poza terenem ambasady i śmietnik przy płocie. Myślałby kto, że ten incydent zdominuje doniesienia prasowe z 11 listopada. Tak też się stało, ale w mediach zagranicznych. Polskie wolały się skupić na nieszczęsnej tęczy.

Najciekawsze z naszego punktu widzenia były reakcje rosyjskich środowisk nacjonalistycznych, które bynajmniej nie zajęły jednolitej pozycji. Niektórzy, jak Narodowi Bolszewicy, tradycyjnie wykorzystali okazję, żeby o sobie przypomnieć. Sputnik i Pogrom w dość powściągliwych słowach pisał, że ofiarą padła ambasada Rosji, bo gdyby zaatakowano budynek, w którym mieści się jakaś unijna instytucja polskich nacjonalistów czekałyby poważne konsekwencje, a za atakowanie Rosji nic nie grozi. Jeszcze inne opinie dało się przeczytać na rosyjskim portalu społecznościowym VKontakte, gdzie można było znaleźć głosy poparcia. Różne organizacje nacjonalistyczne wymieniły także listy otwarte do braci Polaków/Rosjan.

Zamieszanie wokół ambasady, paradoksalnie, może przyczynić się do nawiązania kontaktów z rosyjskimi nacjonalistami i zacieśnienia już istniejących. Polskie władze jak zwykle zaś wolały klęknąć przed wschodnim sąsiadem i wystosować oficjalne przeprosiny.

Nawet chorągiewka polityczna, Radzio Sikorski, wdał się swoim zwyczajem w niezbyt lotną pyskówkę na Twitterze z reprezentującym Marsz Niepodległości i o wiele wyższy poziom od “pana ministra” Krzysztofem Bosakiem.

My jesteśmy banda, agresywna banda, my jesteśmy banda, każdy z nas to wandal

Dwa fakty są niezaprzeczalne i zdecydowanie niezbyt wygodne dla wszelkich politycznych adwersarzy i kontestatorów myśli narodowej. Marsz Niepodległości co roku jest większy i, co zaskakujące, spokojniejszy. Media kreujące obraz zdewastowanej Warszawy grają jedynie na uczuciach odbiorców, próbując zniechęcić ich do nabierającego rumieńców ruchu. Bynajmniej nie chodzi tu jedynie o Ruch Narodowy, ale miriadę inicjatyw, które powstają na wzbierającej fali społecznego buntu i sprzeciwu wobec antywartości serwowanych z sejmowej mównicy, łamów prasy i święcących ekranów telewizyjnych.

Pojedyncze incydenty gdzieś na peryferiach marszu były z pewnością krótkimi i gwałtownymi wybuchami niezadowolenia, które skierowane były na to, co utożsamia się z wartościami zagrażającymi Polsce i Polakom. Nie warto płakać nad rozlanym mlekiem, stało się i być może w przyszłym roku znów powtórzy się podobny scenariusz spokojnego przemarszu i kilku otaczających go atrakcji.

Organizatorzy znowu zostaną zmuszeni do udowadniania, że nie są wielbłądami, gorące głowy po raz kolejny wypuszczą trochę pary w jakimś niezaplanowanym i kompletnie chaotycznym ataku na będący solą w oku symbol degeneracji, a po tygodniu czy dwóch media znajdą sobie kolejną mamę Madzi czy inny temat zastępczy do pacyfikowania biernego odbiorcy informacyjnej papki.



zermatia1920.tumblr.com/