18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (1) Soft (2) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 19:49
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:52

#rząd



Naczelna zasada kolonializmu XXI wieku: drenować ile się da kapitał państw podległych.

Według szacunkowych wyliczeń w 2012 roku wytransferowano z Polski do zagranicznych państw rekordowe 70 mld zł. To niestety najbardziej odczuwalny efekt dotykającego nasz kraj neokolonializmu ekonomicznego.

W Polsce przeciętne wynagrodzenie brutto wynosi ok. 3,6 tys. zł, czyli ponad 2,5 tys. na rękę. Ale większość Polaków może o takich pieniądzach tylko pomarzyć. Blisko 65 proc. z nas zarabia poniżej średniej. W przemyśle, gdzie wynagrodzenia są relatywnie wyższe, zarabiamy średnio (brutto) 2,5 razy mniej niż Hiszpanie, 3 razy mniej niż Brytyjczycy i 3,8 razy mniej niż Niemcy, nie mówiąc już o Duńczykach, których płace ponad 5-krotnie przewyższają polskie. Nasz poziom płac jest w przybliżeniu taki jak w Estonii. Z nowych krajów UE wyprzedzają nas pod tym względem Chorwaci i Czesi.

Dlaczego jesteśmy tak nisko wynagradzani, skoro wytwarzany przez nas PKB rośnie, wydajność pracy przekroczyła w ubiegłym roku 72,2 proc. unijnej średniej, a ceny są zbliżone do cen w starej Unii?

„Duszenie” wynagrodzeń sprawiło, że koszty pracy w Polsce należą dziś do najniższych w Europie. Jak przypomina prof. Jerzy Żyżyński z Wydziału Zarządzania UW, poseł PiS, godzina pracy w przemyśle kosztuje polskiego pracodawcę, według Eurostatu, 7,4 euro, z czego 6,2 euro stanowi płaca (brutto), a 1,2 euro – tzw. koszty pozapłacowe (16,2 proc.). Dla porównania, w Niemczech każda godzina zatrudnienia pracownika wymaga od pracodawcy wydatkowania 30,4 euro (z czego płaca pochłania 23,7 euro na godzinę).

W Szwecji koszty są jeszcze wyższe – 39 euro na godzinę. W postkomunistycznej części Europy wyższe od nas koszty zatrudnienia ma sześć krajów: Czechy, Chorwacja, Estonia, Słowenia, Słowacja i Węgry. Za nami uplasowały się: Łotwa, Litwa, Rumunia i Bułgaria, cztery kraje o najniższych kosztach pracy. W Bułgarii koszt zatrudnienia wynosi zaledwie 3,7 euro na godzinę, z czego 3,1 euro to stawka brutto za godzinę pracy w przemyśle.

Mimo bardzo niskiej ceny pracownika w Polsce organizacje pracodawców naciskają na dalsze obniżanie kosztów pracy. Forsują elastyczne formy zatrudnienia, elastyczne sposoby rozliczania czasu pracy i twierdzą, że dzięki temu spadnie bezrobocie. Nasuwa się jednak pytanie: gdzie skutek, a gdzie przyczyna? Przecież niskie zarobki tłamszą popyt, co osłabia koniunkturę i wzrost i powiększa, a nie zmniejsza bezrobocie. Zdaniem prof. Żyżyńskiego, przyjęty przez reprezentantów pracodawców tok rozumowania jest wyrazem niezrozumienia procesów ekonomicznych.

– Koszty pracy wracają do gospodarki w formie wydatków gospodarstw domowych i płaconych przez nie podatków, stając się przychodem przedsiębiorców – przypomina profesor.

W gospodarce istnieje naturalna sprzeczność pomiędzy interesem pojedynczego przedsiębiorstwa a interesem gospodarki jako całości. O ile pojedynczy przedsiębiorca jest zainteresowany jak najniższymi kosztami pracy, to nadmierne ich zaniżenie przez wszystkich przedsiębiorców prowadzi do redukcji popytu na rynku wewnętrznym i generuje finansowe problemy w sektorze publicznym – tłumaczy ekonomista. Z taką sytuacją mamy właśnie do czynienia teraz, a opinię tę podziela wielu ekspertów.

– Rozsądna polityka państwa powinna polegać na utrzymywaniu równowagi pomiędzy interesami w skali mikro i makro – podkreśla prof. Jerzy Żyżyński. Niestety, obecny rząd nie respektuje zasady złotego środka. Cechuje go odporność na argumenty związków zawodowych i uległość wobec postulatów pracodawców.

Głodowe wynagrodzenia i niestabilne warunki pracy wypchnęły na margines lub na emigrację całe rzesze młodych Polaków. Ale kij ma dwa końce, i ten drugi uderzył w pracodawców i finanse państwa. Marazm, jaki zapanował w gospodarce wskutek spadku popytu wewnętrznego, jak również kryzys w finansach publicznych, systemie emerytalnym i zdrowotnym, to w dużej mierze pokłosie wieloletniej polityki duszenia płac.

Koszty zatrudnienia generują dobrobyt

Jednym z mierników oceny realnego poziomu życia w kraju jest udział kosztów związanych z zatrudnieniem w produkcie krajowym brutto (PKB). Wskaźnik ten pokazuje, jaka część wytworzonego PKB została przeznaczona na potrzeby ludzi w formie wynagrodzeń za pracę, składek emerytalno-rentowych i zdrowotnych oraz podatków na sfinansowanie tzw. konsumpcji zbiorowej, np. szkolnictwa i transportu publicznego, przychodni i szpitali etc. Im wyższy jest udział kosztów związanych z zatrudnieniem, tym wyższy dobrobyt. Pozostała część PKB trafia w ręce właścicieli kapitału i to oni decydują, co z nią zrobić.

W bogatej Szwajcarii do fiskusa i pracowniczych kieszeni trafia prawie 60 proc. PKB, w liberalnych Stanach Zjednoczonych – ponad 55 proc., w Niemczech i większości państw Europy Zachodniej od 42 do 55 procent.

– Polska w minionych latach stopniowo schodziła pod względem tego wskaźnika coraz niżej – twierdzi prof. Żyżyński. W 1997 r. udział kosztów związanych z zatrudnieniem w PKB wynosił 44,2 proc. i utrzymywał się na tym poziomie jeszcze w 2000 roku. Potem zaczął stopniowo spadać i w 2008 r. wynosił już tylko 37,1 proc., a w ciągu kolejnych trzech lat, do 2011 r., obniżył się do 36 procent. Tak niski poziom wskaźnika, który daje Polsce przedostatnią pozycję wśród państw europejskich, oznacza, że lwia część owoców wzrostu polskiej gospodarki jest przejmowana przez właścicieli kapitału. Za nami jest tylko Grecja ze wskaźnikiem 34,2 proc. PKB.

Transfer PKB za granicę

Niski wskaźnik kosztów związanych z zatrudnieniem w PKB wyjaśnia, dlaczego Polacy, żyjący głównie z pracy, a nie z kapitału, na ogół nie odczuwają korzyści ze wzrostu PKB. Brak zachowania zdrowych proporcji w podziale PKB jest dla Polski szczególnie niekorzystny, ponieważ nasz majątek produkcyjny znajduje się w rękach zagranicznych i środki, które trafiają do właścicieli kapitału – w ogromnej części wypływają z kraju, zamiast pracować na naszym rynku. Tak naprawdę dzielimy między siebie tylko to, co nam zostaje z wypracowanego przez nas PKB, po odliczeniu zagranicznych transferów, które płyną ze sprywatyzowanych zakładów produkcyjnych, banków, firm telekomunikacyjnych, przedsiębiorstw ciepłowniczych itd. Ta pozostająca w kraju część PKB nosi nazwę produktu narodowego brutto (PNB).

Od 2004 roku, tj. od wejścia Polski do UE, coraz większa część naszego PKB wypływa za granicę. Wcześniej transferowano rocznie 6-12 mld złotych. Od czasu akcesji transfery gwałtownie wzrosły do ponad 40 mld rocznie, w 2010 – przekroczyły 54 mld zł, w 2011 – 63 mld zł, a w ubiegłym roku doszły do 70 mld zł w jednym roku.

– Skumulowany strumień transferów zagranicznych, zdyskontowany stopą kredytu refinansowego, sięga niemal jednej trzeciej wartości obecnego PKB. Innymi słowy, gdyby nie te transfery, bylibyśmy teraz o jedną trzecią bogatsi, bo te pieniądze pracowałyby w polskiej gospodarce – wyjaśnia prof. Jerzy Żyżyński. – To cena, jaką płacimy, za przekazanie znacznej części majątku produkcyjnego podmiotom zagranicznym.

Źródło
Żydzi
k0rdian • 2013-10-22, 18:46
Suchar wymyślony przy gorączce.

Ile Żydów trzeba by okraść polski rząd?
Żadnego. Swój swojego nie okradnie.

Dziękuję za uwagę.

Rząd Tuska boi się społeczeństwa. Przygotowuje projekt użycia wojska w czasie „stanu wyjątkowego”

Rząd zaczyna bać się społeczeństwa i przygotowuje projekt rozporządzenie w sprawie szczegółowych zasad użycia oddziałów i pododdziałów Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w czasie „stanu wyjątkowego”. Dziwnym zbiegiem okoliczności jakoś umyka to uwadze mediom mainstreamowym. Ciekawe dlaczego?

Rozporządzenie określa szczegółowe zasady użycia wojska w czasie stanu wyjątkowego w celu przywrócenia „normalnego funkcjonowania państwa” (par. 1). Warto śledzić tego typu inicjatywy legislacyjne, tym bardziej, że w mediach głównego nurtu nikt o tym nie mówi.

Warto zadawać pytania czy, celem tego rozporządzenia jest tylko i wyłącznie dostosowanie i ujednolicenie regulacji dotyczących użycia sił zbrojnych w stanie wyjątkowym z uchwaloną kilka miesięcy wcześniej ustawą o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej (jak możemy przeczytać w oficjalnym uzasadnieniu dla projektu rozporządzenia)? Czy też chodzi o coś zupełnie innego? Pamiętajmy, że jeszcze nie tak dawno rząd Tuska forsował ustawę zgodnie, z którą pacyfikować nielegalne zgromadzenia w Polsce, przy użyciu broni, mogliby funkcjonariusze obcych państw, w tym także „państw nie należących do strefy Schengen”. Tej władzy nie wolno ufać i trzeba im nieustannie patrzeć na ręce…

Źródło: parezja.pl/rzad-tuska-boi-sie-spoleczenstwa/
Tylko szkoda że gadają a nie robią... tak samo jak u nas... biedactwo woli cierpieć niż wyjść na ulice i roznieść to wszystko...



Napisy po Polsku
Najlepszy komentarz (66 piw)
giboN31 • 2013-10-19, 14:54
Chyba powoli zbliża się Słowiańska wiosna ludów, oby jak najszybciej, piwko dla Słowaków
Szybki żarcik
vonFuchs • 2013-09-22, 18:40
Szybki żart zanim się zdezaktualizuje;D
Wchodzą do baru azjata, gej, koleś na wózku i NRDowiec. Zamawiają piwo. Podchodzi do nich kelner, patrzy nich zdziwionym wzrokiem i pyta się:
-Ej, a wy co za jedni?
-Rząd Niemiec

BA DUM TSS
Najlepszy komentarz (99 piw)
BongMan • 2013-09-22, 19:40
vonFuchs napisał/a:


-Rząd Niemiec


Źle.

vonFuchs napisał/a:


-Rząd niemiec


Dobrze.
Igraszki
1.Michal • 2013-09-12, 17:12
Zabawy w budynku rządowym w Rosji. Dumają o sytuacji w kraju


Od 0:20.
Najlepszy komentarz (28 piw)
zarpion • 2013-09-12, 17:58
ale mają wyjebany pałac kultury
Zajście to można oglądać na TVN 24. W końcu coś sie dzieje ludzie przeszli z czczego gadania i marudzenia do czynów. Jak możecie to śmigajcie też protestować przecież bardzo tego chcemy . To materiał jaki udało mi się znaleźć na internetach:

Blisko 700 osób pojedzie z naszego województwa do Warszawy. Cel? Uczestnictwo w protestach przeciwko polityce rządu Donalda Tuska.

Protesty startują dzisiaj i potrwają cztery dni. Ich kulminację zaplanowano na sobotę. To tego dnia przed piątą rano autokary z lubuskiego wyruszą do stolicy. - Będziemy wyjeżdżać z kilkunastu miejsc w województwie. Poza Gorzowem, będą też wyjazdy m. in. z Kostrzyna, Rzepina, Drezdenka, Dobiegniewa - wylicza Jarosław Porwich, przewodniczący gorzowskiej Solidarności. Dodaje, że zazwyczaj na podobne protesty z naszego regionu wyjeżdżały trzy, cztery autokary. - I to po wielu telefonach i rozgłoszeniu całej akcji. Teraz ludzie zgłaszali się do nas sami. Nie mieliśmy żadnego problemu, żeby skompletować kilkanaście autokarów - mówi J. Porwich. Jego zdaniem to dowód na to, że ludzie mają już dosyć polityki, serwowanej Polakom przez Donalda Tuska.

Co na to premier? - Jedynym postulatem związkowców jest obalenie rządu, a to nie jest cel właściwy dla związku zawodowego - przyznał na wczorajszej konferencji prasowej. - Dla mnie najważniejszym celem jest zapewnienie spokoju mieszkańcom Warszawy - dodał. Premier podkreślił, że jest gotowy rozmawiać na każdy temat. Ale jak trudno wymagać, bym umawiał się na rozmowy na temat tego, w jaki sposób mnie obalić - mówi.

źródło: gazetalubuska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20130910/POWIAT/130919947