Gdy na podolskich wzgórzach ludzie wybudowali kościół i klasztor, diabeł wściekły, że będzie się tam głosić chwałę Bożą, porwał z karpackich szczytów ogromną skałę i zamierzał zrzucić ją na świątynię. Gdy leciał, zapiał kur i szatan upuścił głaz na wzgórze tuż obok kościoła.Ludzie sprowadzili do Podkamienia słynący łaskami obraz Matki Boskiej. To jeszcze bardziej rozsierdziło diabła. Nie ustawał on w wysiłkach, by święte miejsce zniszczyć. Sprowadzał najazdy tatarskie, liczne wojny. Mimo zniszczeń, miasteczko i klasztor, rzec można sposobem cudownym, trwały i rozwijały się. Miejsce to zaczęto nazywać „Podolską Częstochową”. Stąd wzięła się nazwa miasteczka – Podkamień.Ale nadeszły dni straszne, jakie jeszcze nie bywały. Bestia wyszła z czeluści i wydała ludziom wojnę. Brat wydawał brata na śmierć i ojciec swoje dziecko; powstały dzieci przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawiały.
12 marca 1944 roku, w Dzień Pański, diabeł dopiął swego. Jego hordy wdarły się do klasztoru i pod okiem Podkamieńskiej Pani wymordowały zakonników i chroniącą się za murami ludność. Grasowały w całej okolicy. Tego dnia w pobliskich Palikrowach spełnił się apokaliptyczny obraz rzek czerwonych od krwi. „Ktokolwiek kiedyś będzie szedł lub jechał z Podkamienia do Palikrów, nich zatrzyma się przy cmentarzu (...) a potem, idąc dalej, niech przy moście spojrzy w lewo, tam nad rzeczkę, dwieście metrów od miejsca, gdzie (...) lała się polska niewinna krew, a rzeczka krwią płynęła.”(Zbigniew Iłowski)
Pani Podkamieńska repatriowała się do Wrocławia. W opuszczonym przez Nią miejscu nowy pan-szyderca umiejscowił szpital psychiatryczny. Dzisiaj po grobach podkamieńskich męczenników kręcą się w charakterystycznych strojach pensjonariusze psychuszki. Do pełnego szczęścia zabrakło diabłu tylko zburzenia świątyni. Mikołaj Falkowski tak opisuje to miejsce:
„Podkamień przyciąga uwagę niczym widmo na wzgórzu. Pięknie zlokalizowany, lecz zrujnowany, otoczony kamiennymi murami, nie pozbawiony śladów zaciętych walk, kryje w sobie mroczne tajemnice z lat II wojny światowej. Atmosfera spowijająca to wzgórze wciąż przeraża wspomnieniem ludobójstwa i widocznymi śladami sowieckiego barbarzyństwa.”
Ojciec Józef Bocheński, dominikanin, światowej sławy filozof, mający związki z Podolem, pisał we wspomnieniach: „Europa, nasza Europa – kończy się w Podkamieniu. Myślę, że kogoś, kto przeżył te wydarzenia, nikt nie nabierze na historyjki o Europie aż do Urala…”.
Bocheński mylił się – tego dnia w Podkamieniu i Palikrowach nie skończyła się Europa - skończył się cały świat.
A to przebieg zbrodni:
Według relacji ks. Józefa Burdy o. Marcin Kaproń, który w sobotę, 11 marca 1944 był w gminie w Podkamieniu w sprawie urzędowej, usłyszał od woźnego, że szykuje się napad na klasztor. Po powrocie do zabudowań nakazał on zamknięcie bram. Faktycznie, tego samego dnia pod murami klasztoru pojawił się oddział podający się za partyzantkę radziecką (inne świadectwo – za oddział SS walczący z banderowcami) i zażądał wpuszczenia do klasztoru oraz wsparcia w postaci żywności. Dowodzący obroną klasztoru spuścili posiłek na linach, a na żądanie domniemanych partyzantów sowieckich wysłali do nich delegację, która jedząc go razem z oblegającymi miała udowodnić, że jedzenie nie jest zatrute. Delegaci zostali wypuszczeni tego samego dnia, rozpoznali oni, że oblegającymi są Ukraińcy z UPA. Sprawiło to, że obrońcy tym bardziej postanowili nie opuszczać klasztoru i w miarę możliwości umocnili jego bramy i okna. W tym czasie wewnątrz murów obiektu przebywało na stałe co najmniej 300 polskich cywilów. Pod osłoną nocy część ludności wymknęła się z klasztoru.
Następnego dnia, 12 marca, wobec kolejnej odmowy otwarcia bram, oblegający zaczęli ostrzeliwać klasztor i rąbać siekierami furtę. Powstrzymały ich jednak strzały z dwóch posiadanych przez Polaków karabinów maszynowych. Wówczas dowództwo ukraińskiego oddziału zażądało opuszczenia budynków przez wszystkich ukrywających się tam Polaków, z wyjątkiem zakonników, obiecując wypuścić ich wolno. Kiedy Polacy zaczęli wychodzić z klasztoru, upowcy otworzyli ogień. Powstało ogólne zamieszanie, w którym napastnicy przedarli się do wnętrza klasztoru.
W dalszym toku wydarzeń zamordowanych zostało ok. 100 Polaków, nie licząc osób ukrywających się poza klasztorem na terenie Podkamienia[4]. Ciała ofiar były porzucane w miejscu zabójstwa lub wrzucane do klasztornej studni. Części osób udało się przetrwać w kryjówce na strychu.
Mienie klasztorne, stanowiące jedno z najbogatszych zbiorów precjozów i dzieł sztuki na ówczesnych Kresach, było przez kilka dni sukcesywnie i pedantycznie łupione, aż do zupełnego jego rozgrabienia, według kapłanów który ocaleli z tej rzezi skarby zrabowane przez Ukraińców sięgnęły kilku milionów dolarów. Pogromy przeniosły się także na teren miasteczka, gdzie trwały jeszcze przez kilka następnych dni. Bojówki banderowskie penetrowały zabudowania, ogrody i zagajniki, poszukując ukrywających się Polaków. Ewa Siemaszko szacuje, że w miasteczku zginęło więcej ludzi niż w samym klasztorze[2].
Osoby ocalałe z klasztoru podkamieńskiego (ks. Józef Burda, Paulina Reissowa) podawały liczbę ok. 150 zabitych. Publicysta Jacek Borzęcki relacjonując odsłonięcie pomnika ofiar mordu na portalu Wspólnoty Polskiej, mówił o ponad 120 ofiarach[5]. Wszystkie relacje brały jednak pod uwagę jedynie zabitych w samych zabudowaniach klasztornych. Ewa Siemaszko szacuje całkowitą liczbę zabitych w Podkamieniu na 400-600 osób[2]. H. Różański, H. Komański i Sz. Siekierka podają liczbę ok. 600 zabitych, pisząc zarówno o zamordowanych w samym klasztorze, jak i w czasie próby ucieczki z niego. Ci sami autorzy wskazują na związek między wycofaniem się UPA z Podkamienia a wejściem do miejscowości Armii Czerwonej, które nastąpiło 19 marca. Twierdzą też, że obok oddziału UPA w napadzie na klasztor brała udział 14 Dywizja Grenadierów SS.
Rzeka, która oddziela kolejną granicę(20km od elektrowni), do tej rzeki w przyszłym roku otworzą teren dla ludności:
Robotnicy pracujący przy elektrowni mieszkają w tym miasteczku:
Pomnik ku czci i pamięci pierwszych 8 ofiar katastrofy. Pracownicy gasili palący się grafit wodą (nieskutecznie ofc), umarli następnego dnia:
Pozostałość cmentarza maszyn które oczyszczały elektrownię (reszta jest zakopana jak ziemniaki, by wiatr nie roznosił napromieniowanej rdzy):
Przedszkole - nasz dozymetr uwielbiał to miejsce! Wszystkie drzewa napromieniowane 30x dawką dopuszczalną dla człowieka, a samo dojście do budynku (w powietrzu) 25x...
Jeden z bloków elektrowni - wszystkich bloków miało być 12 i eksportować energię na wschodnią część Europy. Niestety nie wyszło.
Dźwigi, rusztowania, wszystko zostało tak jak w dniu katastrofy, zbyt napromieniowane by teraz je usunąć:
W oddali blok nr 4, który uległ awarii:
Ten 'mały' zalew ma powierzchnię 23km kwadratowych i nie można z niego usunąć wody, jak już pewnie zgadliście - napromieniowana, ale do tego stopnia, że gdyby nie betonowe dno, szlag by trafił cały związek radziecki i Europę (po dostaniu się do rzeki):
Blok 4 elektrowni w Czarnobylu. Pomnik upamiętnia katastrofę i jest postawiony ku przestrodze przyszłym pokoleniom (w cholerę napromieniowany przy okazji):
Nowy Sarkofag! Przejadą nim na elektrownię, zastawiając ją i potem żurawiami (pod sufitem nowego sarkofagu) będą rozbierać stary sarkofag, który już się sypie. Potem zakopią rozebrane części w cholerę.
A tu już Prypeć:
Szalony graficiarz pomalował mury i ściany w Prypeci, znaleźliśmy 6 rysunków, z czego 4 w dziwnych lokacjach (widać je na zdjęciach)
Kto rozpoznaje hotel z misji w Call of Duty: Modern Warfare? Barrett, zdjęcie i widok na blok czwarty (nie pozwolili nam tam wejść, za duże promieniowanie )
Słynne młyńskie koło i 'wesołe' miasteczko:
Nasz dozymetr wskazuje, że potrawka z mchu byłaby ciężko strawna. Mech ma właściwości 'pochłaniające' i lubi absorbować cząsteczki promieniowania(przekroczona dawka 300x):
Tu jak to określił przewodnik, 'dziwny beton', koło studzienki - nikt nie wie dlaczego tak daje promieniowanie w tym miejscu... Może coś żyje w kanałach? Kto wie...
Ten 'las' to tak naprawdę murawa boiska na stadionie:
Mniam! (dawka przekroczona 200x)
Nasi tu byli! Cholerni wycieczkowicze...
Maski przeciwgazowe użyte w czasie ewakuacji. Po pierwszych dniach przestano ich używać i zostały w szkole:
Wódka musi być!
Moje ulubione zdjęcie:
W niektórych pomieszczeniach było tak ciemno, że gdyby nie telefon, to byśmy się zgubili... Tyle historii, tyle wspomnień, tyle radiacji...
Specjalne podziękowania dla mrlewy & ~Gordon_Ramsay za pomoc w stworzeniu tematu!