Każdy z nas słyszał o niemieckich obozach koncentracyjnych i zapewne trochę o nich wie. Jednak temat rosyjskich gułagów i łagrów nie jest już aż tak popularny. Kiedy powstały, jakie panowały tam warunki i czy dało się stamtąd wyjść żywym?
#łagry
Każdy z nas słyszał o niemieckich obozach koncentracyjnych i zapewne trochę o nich wie. Jednak temat rosyjskich gułagów i łagrów nie jest już aż tak popularny. Kiedy powstały, jakie panowały tam warunki i czy dało się stamtąd wyjść żywym?
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
-Jaki?
-Musisz mieszkać w łagrze.
Od plotki do buntu
W październiku 1941 r., kiedy od kilku miesięcy trwała wojna z wojskami niemieckimi wdzierającymi się w głąb sowieckiej Rosji, w łagpunkcie Lesoried, wchodzącym w skład kompleksu łagrów Workuty w Republice Komi, wybucha plotka, że władze obozowe są zdecydowane na rozstrzelanie wszystkich więźniów i zatrudnionych tam osób, jeżeli Wermacht podejdzie blisko obozowych bram.
Plotkę tę więźniowie przekazywali sobie lotem błyskawicy z ust do ust i chociaż, jak podają źródła historyczne, była to plotka wyssana z palca, to jednak ludzie w nią uwierzyli. Uwierzyli, bo dobrze poznali wcześniej zdecydowanie funkcjonariuszy NKWD pilnujących i mordujących ich na co dzień.
W 1941 roku w punkcie obozowym Lesoried, gdzie trwały przygotowania do buntu, przebywało, jak podają źródła, 202 mężczyzn, z czego 108 stanowili więźniowie polityczni - i to głównie z nich rekrutowali się przyszli buntownicy.
24 stycznia 1942 r. w czasie obowiązkowej kąpieli więźniowie zaatakowali i rozbroili obozowych strażników, zdobywając w ten sposób dwanaście karabinów i cztery rewolwery. Zabito trzech wartowników stawiających opór. Kąpiących się wartowników aresztowano i zamknięto w szopie do przechowywania warzyw. Więźniowie włamali się też do obozowego magazynu, zabierając z niego spory zapas ciepłej odzieży.
60 więźniów, którzy nie brali udziału w buncie, uciekło z obozu w pobliskie lasy. Reszta, uzbrojona, udała się do pobliskiego miasteczka Ust-Usa. Tam, po krótkiej walce, oswobodzono z policyjnego aresztu 38 osadzonych i zdobyto budynek poczty.
Mieszkańcy zaatakowanego przez buntowników miasteczka zaczęli stawiać zbrojny opór. Kilku zabarykadowało się w budynku milicji i przy wykorzystaniu zgromadzonej tam broni zaczęło stawiać zbrojny opór buntownikom.
Inni zorganizowali obronę miejscowego lotniska, gdzie stały dwa samoloty. Mieszkańcom udało się także uruchomić ukrytą w lesie radiostację i wysłać komunikat o zbrojnej akcji buntowników. Powstańcy zrezygnowali z walk o te obiekty, udając się do najbliżej położonego innego miasteczka Kożwy, po drodze zdobywając duży kołchoz.
Gdy żołnierze NKWD przybyli na odsiecz, buntownicy uciekli, chroniąc się w lasach tajgi w farmie dla reniferów. Tam, o świcie 28 stycznia, rozgorzała bitwa, trwająca niemal cały dzień.
Z okrążenia, jak podają źródła, udało się uciec tylko kilku buntownikom. Uciekinierzy ukryli się w szałasie górskim, gdzie postanowili walczyć z oprawcami z NKWD do ostatniego naboju.
Ostatecznie nie poddali się swoim oprawcom, popełniając samobójstwo.
Koniec buntu, represje
Funkcjonariusze NKWD schwytali w sumie 49 buntowników, którzy odmówili walki. Po torturach zostali rozstrzelani.
Władze komunistycznej Rosji przestraszyły się zaistniałej sytuacji i buntu więźniów łagru. By w przyszłości nie podpuścić do podobnych buntów, w połowie sierpnia 1942 r. wydano memorandum, skierowane do komendantów łagrów, o prowadzeniu przez nich drastycznych kroków prewencyjnych, w tym pozbycia się czyli zamordowania w ciągu 14 dni, jak podają źródła, „elementów kontrrewolucyjnych i antysemickich”.
Od tego momentu rozpoczęły się działania represyjne skierowane do niewinnych ludzi, w wyniku których aresztowano ponad 4640 osób, z których większość po prostu w bestialski sposób wymordowano.
Ciekawe, że elementy antysemickie zostały uznane za równie groźne jak kontrrewolucyjne. Czyżby za Związkiem stali wiadomo którzy?
Wraca stare czy idzie nowe? Według zmian proponowanych przez rosyjskie Ministerstwo Sprawiedliwości na wyżywienie, środki czystości i inne niezbędne przedmioty osobiste osadzeni w łagrach będą musieli sobie zapracować. Jeśli odmówią wykonywania pracy, środki na ich utrzymanie w kolonii karnej będą pobierane z ich konta.
Rosyjski system penitencjarny to z pewnością ewenement na skalę światową. Mimo przynależności Rosji do G8 i utrzymywania, że panują w niej demokratyczne i cywilizowane standardy, system łagrów i kolonii karnych odziedziczonych w spadku po Związku Radzieckim wciąż ma się dobrze. Proponowana reforma sprawi, że będzie miał się jeszcze lepiej.
Zmiany, które chce wprowadzić rosyjskie Ministerstwo Sprawiedliwości są odzwierciedleniem prostej zasady "kto nie pracuje, ten nie je". A raczej je, tyle że na własny rachunek. Więźniowie kolonii karnych, którzy odmówią wyjścia do pracy (przypomnijmy, że zakładami pracy przy łagrach, których większość położona jest tradycyjnie na Syberii, są głównie tartaki, szwalnie i piekarnie), nie mogą liczyć na darmowy wikt i opierunek. W grę wchodzi nie tylko wyżywienie, ale również odzież i podstawowe środki czystości. W przypadku osadzonych, którzy nie zamierzają wykonywać w łagrze wyznaczonej im pracy, fundusze na utrzymanie będą pobierane z ich rachunku osobistego. Osoby, które nie mają oszczędności, muszą liczyć na przelewy od bliskich.
W rosyjskich koloniach karnych nie posiedzą sobie za darmo również emeryci i renciści - choć w ich przypadku praca w przyłagrowych zakładach nie jest obowiązkowa, wypłacane przez państwo świadczenia będą szły na utrzymanie takiego rodzaju więźniów.
Projekt ustawy zakłada również reformę obecnych więzień, dzieląc je na dwie kategorie: "zwyczajne" i dla osób odbywających wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Kolonie karne również będą podzielone w nowy sposób, a osadzeni zyskają możliwość zamiany widzeń na rozmowy telefoniczne. W celach, w których spędzają noc, ma być wprowadzony limit do 10 osób. Wiele wskazuje na to, że jest to jedynie pobożne życzenie - rosyjskie więziennictwo od lat zmaga się z problem przepełnienia cel, a w niektórych koloniach karnych baraki, w których przebywa nawet 100 osób, nie są podzielone na mniejsze pomieszczenia.
Na pewno pomysł, by osadzeni sami musieli zapracować na swoje utrzymanie, znajdzie sporo zwolenników wśród osób, które uważają, że w zakładach karnych utrzymuje się "darmozjadów". Przypadek rosyjskich kolonii karnych jest jednak szczególny - należy pamiętać nie tylko o sowieckim "dziedzictwie" i często koszmarnych warunkach, ale również o tym, że często nie siedzą w nich zwyczajni kryminaliści, ale osoby, które można nazwać więźniami reżimu Putina. Od 2005 roku w kolonii karnej przebywa Michaił Chodorkowski, a od 2012 roku członkinie grupy "Pussy Riot", które zaśpiewały "Bogurodzico, przegoń Putina" w soborze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie.
Dzięki za link, ~WojciechKaruzelski.
Mimo tego własnie tak powinno to wyglądać, jak nie pracujesz to nie dostajesz żreć.
Piwerko za podjebanie temata mości PC
Enkawudziści – z katyńskiego lasu, sadyści, ludzie bezwzględni, zezwierzęceni, na wpół obłąkani. W takich słowach zazwyczaj charakteryzuje się funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa Związku Radzieckiego. Tymczasem nawet wśród tych ludzi wyćwiczonych w bestialskim traktowaniu podejrzanych, pojawiały się osoby... dobre, które wydawały się jedynie nic nieznaczącymi trybikami w wielkiej machinie zła. „Enkawudziści byli bezwzględni, czasami nieludzcy i okrutni. Ale były też i wyjątki […]. Byli wśród naszych prześladowców ludzie” – wspominała sybiraczka Maria Dąbrowska. Wielu deportowanych zgadzało się z jej opinią.
Wojna to straszna rzecz
Masowe deportacje i aresztowania obywateli polskich na Kresach Wschodnich rozpoczęły się wraz z pierwszą okupacją sowiecką. O świcie w wielu domach rozległo się natarczywe łomotanie do drzwi wejściowych, po którym do wnętrza wdzierali się enkawudziści. Schemat postępowania z represjonowanymi z reguły był ten sam – bicie, pokrzykiwanie, poganianie. Bywało jednak inaczej. „Kazał matce wydoić krowę i nakarmić dzieci, podpowiadał wystraszonej i zdezorientowanej, co ma zabrać, co będzie nam potrzebne” – zapamiętała Maria Zielińska funkcjonariusza bezpieki odpowiedzialnego za deportację jej rodziny.
Członkowie NKWD, napotykając całkowitą dezorganizację domowników, niekiedy sami przystępowali do pakowania bagaży wywożonych. „Widząc szok i bezradność Janiny, [enkawudzista] ściągnął kapę z wersalki, otworzył szafę i krzyknął: »Dawaj ciepłe rzeczy, tam, gdzie pojedziesz, jest zimno – bardzo zimno. U mnie w doma też żona w ciąży i jeszcze dwa malczyki, nie wiem, czy ich zobaczę, wojna to straszna rzecz«” – wspominała Barbara Penc. „Ten Rosjanin to był jednak dobry człowiek, uczciwie powiedział nam, co mamy wziąć” – w podobnym tonie wypowiadał się zesłaniec Władysław Kowalik. Ponadto enkawudziści często także pozwalali, a nawet wręcz przymuszali bliskich sąsiadów do przygotowania wyprawki deportowanym.
Niech się pożegna, bo tu już nie wróci
Wśród oficerów aparatu bezpieczeństwa pojawiali się i tacy, którzy gotowi byli na daleko idące ustępstwa. Pozwalali nawet na zabranie ze sobą... domowego pupila. Taka sytuacja wydarzyła się choćby w rodzinie Eugeniusza Szwajkowskiego, której podjęcie decyzji o porzuceniu psa przychodziło z trudem. Jak napisał Szwajkowski: „Wzruszyło [to] bardzo enkawudzistę i proponował nam go [pieska] zabrać ze sobą”.
Nie były to zresztą jedyne „akty łaski” ze strony oficerów NKWD. Zdarzało się, że funkcjonariusze NKWD przed wyprowadzeniem przesiedleńców z rodzinnych domów zezwalali im na zmówienie modlitwy. „Zwróciłam się do niego z prośbą, czy mogę mieć kilka minut na modlitwę? Skinął głową” – odnotowała sybiraczka Helena Podkopacz. Po chwili Rosjanin serdecznie położył rękę na ramieniu kobiety i z troską stwierdził, że chętnie uchroniłby ją i jej dzieci, jednak nie może tego zrobić, ponieważ jest zobowiązany do wykonania rozkazu. Wyrozumiałego enkawudzistę na swojej drodze spotkała również deportowana Irena Benit-Leonkiewicz. Jak opisuje kobieta – funkcjonariusz zgodził się na to, by jej matka przed wyruszeniem w drogę pocałowała pamiątkowy obrazek Matki Boskiej. Miał wtedy powiedzieć: „[…] niech się pożegna, bo tu już nie wróci”.
Więcej czasu z funkcjonariuszami NKWD spędzali aresztowani polscy obywatele, których poddano śledztwu. Może to zdumiewać, ale również na kartach relacji tej grupy represjonowanych pojawiają się wzmianki o poczciwych enkawudzistach. „Czy ja naprawdę jestem taki straszny? Aż tak bardzo się mnie boisz?” – pytał zatroskany funkcjonariusz Irenę Haw. Co więcej, enkawudziści potrafili podczas śledztwa… wyrazić skruchę za swoje zapalczywe zachowanie. „Nie wierzyłem swoim uszom. Przedstawiciel NKWD prosi mnie o przebaczenie […], że na mnie krzyczał” – pisze Wacław Grubiński. Zdarzało się również, że funkcjonariusze zapominali o rezerwie. Oficer śledczy rozmawiający z Eugeniuszem Lubomirskim na wieść, że Polak zna język rosyjski, „uradowany tym uścisnął moją rękę. Specjalnie to mnie uderzyło jako bardzo rzadki wypadek spontanicznej, nieprzemyślanej reakcji u tych ludzi” – wspomina aresztowany Polak.
U nas nie tylko dzieci jedzą cukier
Transport aresztowanych i przesiedleńców w głąb ZSRR odbywał się w różny sposób: pieszo, na furmankach, saniach, jak również pociągami czy statkami. Nierzadko już u progu podróży enkawudziści wykazywali się uczynnością, „pomogli podnieść bagaże i wdrapać się na lorę” – jak podaje sybiraczka Danuta Tęczarowska. Niekiedy eskorta dokładała wszelkich starań, aby przymusowa tułaczka była jak najmniej uciążliwa. „Ten oficer biegł za saniami, przypominał o przykrywaniu się i przykrywał sam” – napisała Maria Zielińska-Kwiatkowska. Zrozumieniem i współczuciem dla przewożonych wykazał się też konwojent, o którym w swej relacji wspomina Helena Kowalik. Enkawudzista, gdy sanie, na których przewożeni byli wysiedleńcy, przewróciły się i wpadły w zaspy, zarządził postój, a zmarzniętym ludziom pozwolił udać się do pobliskiego gospodarstwa. Tam „kazał gospodyni dać kawałek słoniny i sam nacierał ręce dzieciom. Widocznie odezwało się w nim sumienie, gdyż jak mówił, miał także żonę i dwójkę dzieci. Kazał również gospodyni zaparzyć herbatę, aby dzieci się napiły”.
Najbardziej uciążliwy w trakcie podróży był głód. Ilość przydzielanego przez konwojentów jedzenia okazywała się niewystarczająca. Aby zaspokoić przynajmniej pragnienie, transportowani starali się nabrać śniegu leżącego przy torowisku lub też odłamywali przyklejone do wagonu sople lodu. Większość pilnujących porządku enkawudzistów starała się temu przeszkodzić. Wyjątek stanowiło zachowanie jednego z konwojentów, przywołanego w relacji deportowanego Marcina Lamparta, który w trakcie postoju pociągu za Uralem sam wrzucał przez okienko do wagonu śnieg. Zdarzały się również przypadki, że „wielkoduszni” oficerowie NKWD przymykali oczy i udawali, że nie widzą, że komuś udało się przecisnąć przez szparę wagonu i wydostać na zewnątrz po wodę. Niejednokrotnie konwojenci przydzielali większe racje żywnościowe czy też dostarczali szklankę mleka dla niemowlaków. Czasami dbali również o kilkuletnie dzieci i rozdawali im po kilka deka cukru. Na taki dziecięcy przydział „załapała” się Jadwiga Bornik-Pytlarzowa, choć była wówczas już nastolatką. Wykazała się przy tym nie lada odwagą, wytykając enkawudziście, że wszystkie dzieci otrzymały kostki cukru, a ona została pominięta. „A co – ty masz trzy lata?” – zapytał konwojent. „To u was w Sowieckim Sojuzie tylko dzieci do lat trzech jedzą cukier?”. „Coś mi odpowiedział i odszedł. Po jakimś czasie wrócił i dał mi torbę skręconą z gazety, w której było ze dwa kilogramy cukru w kawałkach: – Pamiętaj, że u nas nie tylko dzieci do lat trzech jedzą cukier!”.
Czasami podczas przerw w podróży enkawudziści dawali tułaczom czas na odpoczynek. Deportowana Maria Dąbrowska w swojej relacji wspomina o funkcjonariuszu NKWD, który nie tylko zezwolił na to, aby podczas postoju pociągu w azjatyckim stepie dzieci wyszły na zewnątrz, ale także – jak podaje kobieta – przyjął od niej list kierowany do jej rodziców: „Wsunęłam mu ten list do kieszeni. Udawał, że tego nie widzi i nie czuje, ale widział i czuł, jak mu manipulowałam przy kieszeni”.
Prosili, żebyśmy sami otwierali walizki
Poprawcze obozy pracy i miejsca zsyłek były nazywane enklawami innego życia. Całkowitą „opiekę” nad obywatelami polskimi sprawowali tam enkawudziści. Zdarzały się wśród nich osoby, pomagające przetrwać w „innym świecie”. Zostawiali pod drzwiami przesiedleńców butelkę mleka, bochenek chleba, worek ziemniaków. W jednym z łagrów w archangielskim obwodzie więzień Stanisław Dakiniewicz spotkał funkcjonariusza, który za rozpiłowanie drewna poczęstował więźniów pożywnym posiłkiem. Później wdał się z nimi w szczerą rozmowę: „Wypytywał nas, skąd pochodzimy i za co siedzimy. […]. Pytał o rodzinę, wykształcenie, a także interesował się warunkami życia w Polsce przed wojną i w czasie okupacji niemieckiej. Wyrażał mi swoje współczucie z powodu sytuacji, w jakiej się znalazłem” – wzmiankuje Dakiniewicz. Innym razem kazał przedterminowo zwolnić więzionych w karcerze łagierników. Podobnie dobre zdanie o naczelniku łagru w Donbasie zawarła w swoim pamiętniku Maria Kulczyńska. „Dobry i ludzki, o łagodnym usposobieniu i nieprzeciętnej słowiańskiej urodzie Rosjanina” – wspominała.
Funkcjonariusze NKWD nękali więźniów i zesłańców rewizjami, z reguły przeprowadzanymi w barbarzyński sposób. Niektórzy potrafili jednak być bardziej wyrozumiali. Tak było chociażby w kołchozie pod Miczuryńskiem. Zesłaniec E. [?] Kurkowski wspominał: „Zapytali, czy mogą wejść […]. Trudno to jednak nazwać rewizją. Prosili, żebyśmy sami otwierali walizki, wyjęli z nich wszystko, zdjęli z pieca, co tam było, zajrzeli do pieca, obmacali łóżko, przekopali słomę w sieni”. Na koniec dodatkowo przeprosili za zamieszanie, życzyli rodzinie miłego pobytu w kołchozie oraz zaoferowali w każdej chwili służyć pomocą. Do wyjątków należy też postawa oficera NKWD z północnych łagrów, który okazał litość konającemu starcowi. „Długo stał przy kojce umierającego, a potem wypytywał doktora Sokołowskiego o przyczyny jego choroby” – podkreślił Jerzy Drewnowski.
Nawet wśród funkcjonariuszy zbrodniczego NKWD znalazły się więc jednostki, które oparły się praniu mózgu i potrafiły zachować się przyzwoicie. Ludzie, o których w innych warunkach można by zapewne powiedzieć po prostu – dobrzy.
źródło:Focus.pl
Kliknij tutaj aby wyświetlić wpis
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów