18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (5) Soft (5) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: 14 minut temu
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 4:40
🔥 Koniec jazdy - teraz popularne

#ekonomia

Socjalizm kontra Kapitalizm.
s................k • 2015-06-02, 19:01
Stworzyłem ten temat do walki między Socjalistycznymi sadolami a Kapitalistycznymi Sadolami więc rozpoczynamy:
1. Dlaczego kraje tak socjalistyczne jak Szwecja odnoszą sukcesy a kapitalistyczne takie jak Chiny klepią biedę?.
2. Kapitalizm zabija wielu ludzi rocznie. Dowody? o to dowody:
W Chinach gdzie jest już kapitalizm, ludzie zarabiają strasznie w porównaniu z krajami "z złym socjalizmem".
3. Dlaczego ludzie w tym " tak dobrym kapitalizmie" żyli w ubóstwie?.
Socjalizm- Jedyny Dobry Ustrój
s................k • 2015-05-30, 20:45
Socjalizm to jedyny ustrój który jest dobry. Dobra ale jak? a więc tłumaczę: a więc tak można stworzyć tak, że dostajesz 5 kg mięcha na miesiąc 5 kg chleba , 10 kg owoców , 20 kg warzyw , 5 paczek papierosów miesięcznie, 5 l piwa i 2 l wódki i 2 l wina,60 l wody do picia miesięcznie, 200 l dziennie do kąpania, jeden samochód na dziesięć lat.... wie wiele tego wymieniać dobra , ale powiedzmy sobie dalej dlaczego socjalizm?, socjalizm to sprawiedliwość społeczna, socjalizm to równość społeczna i koniec podziału na klasy! , np. żebrak będzie wreszcie żył godnie ! , nie będzie inteligencji bo ona zagraża ludzkości i jest zniszczeniem równości ! , socjalizm w Szwecji pokazuje jak dobry on jest!!! więc towarzysze! wybieramy Socjalizm!.
Ból odbytnicy czy może sensowna odpowiedź
_................_ • 2014-12-30, 20:42
Czy kiedyś was temat na sadolu tak zaciekawił, że chcieliście go dalej pociągnąć?

Temat przewodni: likwidacji stawki minimalnej motorem rozwoju, a może taki chuj i kolejna bujda dla leniwych nastolatków.

Mnie tak, ale niestety temat powoli umarł, a żaden (a podjął się tylko jeden) z oponentów trochę sobie nie poradził z prostym zadaniem matematycznym. No ale chuj z tym, próbuje jeszcze raz:

Więc drodzy sadole, gimby, kwejkowcy i inni odszczepieńcy. Prosił bym ten jeden jedyny raz o dyskusje w stylu starego sadola, kiedy zamiast wyzwisk czy też kilkunastu akapitów pierdolenia tego samego bez sensu, pojawią się jakieś sensowne argumenty. Temat pewnie trafi do klopa, aczkolwiek mnie strasznie nurtuje.

Płaca minimalna, tak to właśnie o nią chodzi i o to w jaki sposób przyczynia się do rozwoju, lub jego braku. Oczywiście zakładamy nasze piękne polskie realia. Czyli praca min, oznacza opływanie w luksusach, takich jak polowanie na promocje i ciułanie pieniędzy by tylko opłacić rachunki.

Załóżmy sobie kilka rzeczy na początek (tak drogie gimby, to są tylko założenia, mogą być nierealne, są po to by uprościć zadanie, a potem i tak spróbujemy bez nich).

-Przedsiębiorca nie musi martwić się sprzedażą, ile wyprodukuje tyle rynek przyjmie.
-Dostępne środki ludzkie także są nieograniczone, mamy całą masę zamrożonych bezrobotnych, których pracodawca może rozmrozić za darmo kiedy tylko chce.
-Ilość mieszkań także jest nieskończona, i ich cena nie zależy od podaży, czyli ilości chętnych.
-Firma posiada nieskończoną liczbę stanowisk, kosztują tyle co ich użytkowanie.
-Firma nie chce nic zarabiać ani się rozwijać, po prostu żyje z dnia na dzień robiąc to samo, bez oszczędności i długów.
-Firma nie płaci żadnych opłat typu zus, ubezpieczenia etc.
-Pracownik nigdy nie choruje, a jego wydajność jest stała.

Tak gimby, podkreślam, to są tylko założenia, one są NIEREALNE (mam nadzieje że tym razem niektóre osoby zrozumieją).

Rozdział 1: Pracodawca

Jesteśmy pracodawcą, posiadamy n- liczbę pracowników (n jest liczbą dodatnią większą od zera, dla przykładu przyjmijmy sobie n=1, co także jest nierealne, dlatego jeśli chcecie bardziej rzeczywisty przykład przemnóżcie sobie wyniki ile razy tylko chcecie).
Nasz pracownik jest zwykłym robotnikiem bez magicznych zdolności ani żadnej specjalizacji.

No i teraz pytanie ile mu damy zarobić? A dajmy mu na rękę 1700 zł (nie chcę mi się znowu liczyć). Dla jeszcze większego uproszczenia dodajmy że produkuje tylko jeden produkt miesięcznie i jego wydajność jest stała.

No to ile może taki produkt kosztować? Każdy logicznie myślący człowiek powiedział by że koło 3 tyś, w końcu firma musi na tym zarobić, trzeba opłacić badania, dopuszczenia, licencje, magazyny, i marketing. Możemy być realistami, ale dla przykładu zaniżmy delikatnie tą wartość. Niech to będzie jakieś 800 zł.

Na co składa się te 800 zł? Część to opłaty stałe niezależne od ilości sprzedanych produktów, takie jak opłacenie przełożonych, badań rozwojowych, opłacenie ciecia na bramie, sprzątaczek etc. Są także koszta które są stałe dla każdej jednej sztuki i zwiększają się wraz z produkcją. Są to koszty materiału, użytkowania stanowiska, koszt takich pierdół jak woda, srajtaśma, światło na jednego pracownika, który produkuje jeden produkt.
Teraz jak to sobie podzielimy? A dajmy pół na pół, w końcu to tylko PRZYKŁAD. Czyli 400 zł opłata za produkt, i 400 zł stałej opłaty, pomnożonej przez liczbę n (liczba pracowników przed zwiększeniem pracowników). No i oczywiście nie zakładamy nowych inwestycji, czy profitów dla zakładu, to zakład non profit (potem to zmienimy)

Rozdział 2: Zarobki
Nasz pracownik, nazwijmy go Karol zarabia 1700 zł/produkt. Do tego dochodzą koszty wcześniej opisane w wysokości 800 zł, na każde "n" pracowników. Jak że mamy "n" liczbę Karoli, to będą oni zarabiali na łba jakieś 2500 zł (w pamięci policzyłem).
Czyli Karol zarabia 68% wartości produktu, który produkuje (oczywiście w rzeczywistości jest to znacznie mniejszy procent).
A teraz przejdźmy do oszczędności. Potrzebuje on jakieś 800 zł/mies na przeżycie. Są to koszta jedzenia, dojazdów, mieszkania etc. Powiedzmy 400 zł życie, 400 mieszkanie.
Tak więc Karolowi zostaje jakieś 900 zł oszczędności każdego miesiąca, co daje 53% pensji i 36% ceny produktu.

Rozdział 3: Rewolucja

Teraz załóżmy że chcemy obniżyć cenę, i zwiększyć produkcję, czyli wiadomo, nie zrobimy tego kosztem zarządu, inżynierów, materiałów, etc, tylko zrobimy to kosztem pracownika, jak w prawdziwym świecie.
Będziemy teraz zatrudniać m-liczbę pracowników (m jest wielokrotnością liczby n, nie musi być to liczba całkowita, można np zwiększyć liczbę pracowników o 10%, w końcu wcześniej ilość pracowników "n" mogła być np 10, przez co zwiększenie kadr o 10% jest całkiem możliwe), załóżmy sobie że podwoimy kadrę. Więc m = 2 * n.

Jako że nie ma płacy minimalnej, a jej brak stymuluje rozwój, spróbujmy zwiększyć dwukrotnie wydajność, za taką samą cenę. W miejsce n-liczby Karoli zatrudniamy m- liczbę Arnoldów i Katarzyn, jednak będą oni zarabiali połowę tego co Karol, czyli 850 zł.

No ale nie ma tego złego, cena produktu też spadnie, co nie i się wszystko wyrówna i będzie rozwój i dziwki i lasery.

Przeliczmy sobie to jeszcze raz, koszt produktu, tak jest już nie 800 zł, tylko 600zł (opłaty za zarząd, inżynierów etc są dalej takie same, ale jest dwa razy więcej produktów więc dzielą się przez pół 200 zł, jednak koszty stanowiska, materiałów etc pozostają na tym samym poziomie, czyli 400 zł).

Produkt dziś kosztuje już nie 2500 tylko uwaga, 850 zł + 600 zł (opłata dla pracownika, plus koszta), co daje nam 1450 zł. Produkt potaniał o tysiąc złotych, fantastycznie, teraz każdego będzie na niego stać, ale przekonajmy się.

Nasi nowi pracownicy zarabiają po 850 zł na osobę co daje 59% ceny produktu (wcześniej 68%), jednak muszą opłacić sobie życie (wcześniej 800 zł, teraz jednak ludzi jest więcej więc jedzenie tanieje, a mieszkanie drożeje, z uwagi na większy popyt, więc koszt życia pozostanie taki sam). Więc ilość oszczędności to całe 50 zł co daje 4% wartości produktu (wcześniej 36%), na litr wódki miesięcznie będzie.

Rozdział 4: Kurwa moje pole

Podsumujmy sobie na szybko, nasza n-liczba Karoli zarabiała 1700 zł, jednak po opłaceniu rachunków zostawało im 900 zł, jest to 53% pensji i 36% ceny produktu.

Po zmniejszeniu pensji, i przy znacznym zwiększeniu produktywności jednak okazuje się że nowi pracownicy nie są już tacy majętni, ich oszczędności miesięczne wynoszą jedynie 50 zł co daje tylko 4% wartości produktu. Nawet jeśli pomnożymy to przez dwa, wyjdzie nam że na każde m pracowników przypada jedynie 100 zł oszczędności co i tak dalej 8% wartości produktu.

A co jeśli dodamy do tego złe podatki, uznajmy że są one liniowe i dla każdego takie same procentowo. Niech to będzie hmmm 30%? Pasuje.

Każde n Karoli zarabia 1700 zł, więc podatku będzie w chuj, bo 510 zł. Tak więc do ręki Karol dostanie 1190 zł. Po opłaceniu rachunków 800 zł i tak zostanie mu 390 zł, jest mniej, ale ciągle oszczędza 16% produktu.

A teraz przejdźmy do naszej podwojonej grupy pracowników. Tutaj przed opodatkowaniem dostawali 850 zł, teraz płacą tylko 255 zł podatku, a na rękę zostaje595 zł. Po opłaceniu rachunków i życia zostaje -205 zł. Czyli co miesiąc tracą 200 zł.

Czyli wynika z tego, że nawet wzrost wartości nabywczej pieniądza, nie był w stanie skompensować zmniejszenia zarobków.

Rozdział 5: Oranie pola snopowiązałką to zły pomysł.

Powoli urealniamy nasz mały eksperyment myślowi. Podatki już spróbowaliśmy a teraz co by tu. A jedźmy po kolei.
-Przedsiębiorca nie musi martwić się sprzedażą, ile wyprodukuje tyle rynek przyjmie.

Taki chuj, dwukrotne zwiększenie sprzedaży to naprawdę ogromny wyczyn. W dodatku społeczność zarabia znacznie mniej, a uwzględniając podatki nawet traci. Nie ma obrotu pieniądz na rynku, a bieda zamiast kupować dobre rodzime produkty, szuka tańszych zamienników zza wschodu. Skutek? Firma jest zmuszona znacznie zredukować zatrudnienie i spróbować eksportować gdzieś dalej, bo lokalny rynek się powoli załamuje.

-Dostępne środki ludzkie także są nieograniczone, mamy całą masę zamrożonych
Taki chuj, ilość ludzi jest ograniczona. Wraz ze wzrostem zatrudnienia trzeba przyjmować coraz chujowszych, a i za większe pieniądze. Już nie można w ludziach przebierać. Zwiększa to znacząco koszty, raz że ludzie chcą więcej, dwa że produktywność spada.

-Ilość mieszkań także jest nieskończona, i ich cena nie zależy od podaży, czyli ilości chętnych.
Mieszkania wraz ze wzrostem ludności drożeją, więc i koszty życia rosną. Ludzie muszą zatem wydawać coraz więcej na zwykłe życie, oszczędności coraz mniej, a skoro pracownicy dostają mniej pieniędzy, to i mniej zostaje oszczędności.

-Firma posiada nieskończoną liczbę stanowisk, kosztują tyle co ich użytkowanie.
Taki chuj, stworzenie każdego kolejnego stanowiska pracy to spory koszt, na który poza sprzęt składa się wyszkolenie delikwenta. Więc i tutaj zwiększenie zatrudnienia zwiększa znacznie koszta.

-Firma nie chce nic zarabiać ani się rozwijać, po prostu żyje z dnia na dzień robiąc to samo, bez oszczędności i długów.
Taki chuj, chyba tutaj nie muszą tłumaczyć, że podstawowym celem korporacji jest rozrost i zarabianie.

-Firma nie płaci żadnych opłat typu zus, ubezpieczenia etc.
No niestety trzeba to gówno płacić. No ale każdy przed wyborami mówi że to zmniejszy więc dlaczego jkm miałby być inny.

-Pracownik nigdy nie choruje, a jego wydajność jest stała.
Taki chuj, tutaj chyba nie muszę tłumaczyć.

Rozdział 6: Taki chuj, jak ktoś tu doczytał.

Podsumowując, zademonstrowałem tutaj prosty eksperyment myślowy. Nie jestem ekonomistą, ale chciałem się dowiedzieć w jaki sposób obniżenie pensji wpływa na rozwój, w końcu wg pewnych osób płaca minimalna go tylko blokuje. Wiem że pod tym tematem pojawi się sporo bólu dupy i pustych frazesów, w stylu wartość nabywcza wzrasta, jak jest go mniej (tak geniusze po to pisałem jak się ma procentowo pensja do ceny produktu).

Teraz po prostu chciałbym się dowiedzieć gdzie popełniłem błąd, skoro miał być rozwój a jest regres i kryzys. No i tym razem starałem się prosto do bólu pisać, żeby wszyscy w miarę zrozumieli.

Nie chcę bólu dupy, ani shit stormu (nie tym razem ), ciekawi mnie po prostu wytłumaczenie.

edit:
@rzklanu
Czyli jestem marksistą, bo uważam że wypłacanie ludziom sprawiedliwej części wypracowanego zysku wpływa pozytywnie na rozwój. No i dowiedziałem się dzięki tobie, że powinno się zatrudniać najtańszych ludzi, nie zwracając uwagi na produktywność. Ważne że chce "pracować", nie ważne jak mu to będzie szło. No i nie zważajmy na rynek, ważne żeby jak najwięcej kasy zgarnąć dla siebie, bo nic tak nie przyśpiesza rozwoju jak zamrażanie pieniędzy, w końcu obrót gotówki jest taki nietwórczy i zły.

No niestety, to nie ja mam spojrzenie zbliżone do marksa

@furor.condemnandi
Podoba mi się twoje spojrzenia na świat. Jeśli komuś się praca nie podoba to odchodzi, no brawo. A gdzie, przeprowadza się, zamraża się? A co jeśli ma rodzinę, jeśli ma małe dzieci, a w pobliżu nie ma żadnego podobnego zakładu pracy? Tak niestety wyglądają nasze realia.
No a jeśli podnosi pensje to się poprawia, brawo po to ten cały mój wywód był, że jeśli chcemy by stopa życiowa się poprawiła, szczególnie na danym rejonie trzeba ludziom zacząć płacić, wtedy mają oszczędności i mogą je wydawać na mniej potrzebne badziewie.
No i wiarę w magiczną rękę wolnego rynku postawił bym obok wiary w mikołaja. Niestety ludzie to skurwysyny, a ręka rynku działa tylko w marzeniach. Chociaż zazdroszczę tak prostej wizji świata.

@Nuterx
Czyli mówisz ze gość straszący komuną to najlepszy dowód? Ja pierdole, płaca minimalna to puste półki, bo ludzie kupują wszystko, taka ogromna jest ta stawka
W czasach w których płaca minimalna ledwo starcza na życie strasznie pustymi półkami jest dość żałosne. No i olaboga, zdrożeją produkty, bo trzeba zapłacić ludziom. Super, w końcu po co robolowi pieniądze, skoro lepiej je wyda dyrektor zakładu, albo zamrozi na koncie.
Strasznie naiwny i ogólnikowy ten filmik.
Murzyn a dobrze gada
PanMarian • 2014-07-09, 4:34

Murzyn, a dobrze gada. O tym jak placa minimalna i zasilki zniszczyly Hamerykanska murzynskosc (wsrod ktorej odsetek osob bezrobotnych do roku bodajze 1930 byl zawsze duzo nizszy niz wsrod bialych!!)
Nie wrzucam w dokumentalne czy inna polityke, bo mysle ze tresc jest bardzo przystepna i moze zaciekawicz znaczne wieksze grono niz stalych "bywalcow" owego dzialu.

Pozdrawiam, po tagach nie bylo.
Zeitgeista nie powinno sie chyba nikomu przedstawiac a jednak pierwsza czesc-ta z 2007 dostala az bodajze 34 piwa swiadczy to o poziomie wiedzy uzytkownikow albo ich mozliwosci adaptacji nowej wiedzy ta czesc porusza temat technologii, gospodarki, rozwoju oraz pracy.Nie jest to zadne teoryzowanie, suche fakty poparte odpowiednimi analizami rynku, podobnie zreszta jak poprzednie czesci.Czytalem komentarze pod tamtymi tematami, moze dla dobra ludzkosci nie wypisujcie tu za duzo bo ludzie zamiast sami myslec sugeruja sie opiniami innych a wtedy wychodzi jak zwykle-jeden hejt, reszta za, co innego wymiana zdan na poziomie.Zapraszam do zaznajomienia sie z pewnymi sadystycznymi faktami:

Wstyd mi za patologiczny kult wolnego rynku
s................e • 2014-04-05, 19:30
Wbrew pozorom jakie okrywają moją osobę przedstawiam bardzo wyważony i obiektywny wywiad z cenionym profesorem Paulem Craigiem Robertsem...
Cytat:

Będzie pan przepraszał za Ronalda Reagana i jego reaganomikę?

Nie. Ale jest mi wstyd z powodu tego, co wydarzyło się potem.

To znaczy?

Wstyd mi za neoliberalizm. Ten patologiczny kult wolnego rynku, który wprowadził zachodnie gospodarki, w tym USA, na ścieżkę samozniszczenia.

Chwileczkę! Przecież to nie kto inny, tylko Ronald Reagan był ojcem neoliberalizmu! Pan jako jeden z jego najbliższych współpracowników powinien to chyba wiedzieć najlepiej.

Ronald Reagan był ojcem reaganomiki. Była ona dokładnym przeciwieństwem reform neoliberalnych.

To musi pan sam wyjaśnić, bo nikt mi nie uwierzy, jak zacznę opowiadać, co usłyszałem z ust architekta reaganomiki.

My, reaganowcy, przejmowaliśmy władzę na przełomie lat 70. i 80. Był to moment, w którym przestała działać stosowana od lat 30. keynesowska polityka pobudzania popytu. Ekonomiści i politycy działali dotąd według prostego schematu: gdy gospodarka zwalniała i pojawiały się problemy z bezrobociem, to oni zajmowali się pobudzaniem popytu. Starali się, by konsumenci znowu mieli trochę więcej pieniędzy i stymulowali gospodarkę swoimi wydatkami. A gdy ta przyspieszała, powodując ryzyko inflacji, ograniczali popyt.

Aż do momentu, gdy pojawiła się stagflacja. Czyli zabójcza mieszanka recesji, bezrobocia i wysokiej inflacji.

Ten problem trawił Amerykę i Europę przez całe lata 70. Nawet najbardziej zatwardziali keynesiści czuli, że walą głową w mur. Coś musiało się zmienić. A my wymyśliliśmy, na czym ta zmiana ma polegać. To była tzw. rewolucja podażowa.

Czyli?

Już w czasie kampanii wyborczej Reagan powiedział, że problem polega na tym, iż zbyt wiele dolarów goni za zbyt małą ilością dóbr. I to było celne stwierdzenie. Bo pokazywało nasz cel. To znaczy: dość manipulowania przy popycie. Czas zająć się zwiększaniem podaży.

Co konkretnie zrobiliście?

Zaczęliśmy od podatków osobistych oraz od zysków kapitałowych. Obniżyliśmy wszystkie stawki. Tu nie chodzi tylko o to, by ludzie w sumie płacili mniej. Naszym celem było stworzenie takiej sytuacji, w której opłaca się pracować i produkować więcej niż dotychczas. Bo dotąd każdy dodatkowy dolar był opodatkowany na tyle wysoko, że nie warto było pracować więcej. A jak nie pracowano więcej, to było mniej oszczędności i mniej pieniędzy na inwestycje. Logiczny wniosek, że taki system promował bierność zamiast pracy i konsumpcję zamiast inwestycji. Więc myśmy tę sytuację odwrócili. Niższe podatki od wyższych dochodów sprawiały, że brak pracy i konsumpcja stały się nagle bardziej kosztowne. A inwestycje bardziej opłacalne. Keynesistom się to nie podobało, ale gdy zobaczyli, że nasza recepta działa, musieli złożyć broń. Bo nagle amerykańska gospodarka ruszyła z miejsca. Pojawiła się też praca. Dobra, solidna praca dla zwyczajnych Amerykanów. A stagflację udało się w końcu przełamać. I to było nasze wielkie zwycięstwo.

Jak dotąd wszystko było, jak rozumiem, w porządku. A czy pamięta pan moment, w którym zauważył pan, że rewolucja podażowa skręca w niewłaściwym kierunku?

Kłopoty zaczęły się w momencie upadku Związku Radzieckiego. To była kompletna katastrofa dla amerykańskiej gospodarki.

Nie wierzę. Reaganowiec żałuje zwycięstwa w zimnej wojnie.

Kiedy to prawda! Wraz z upadkiem ZSRR dotychczasowe reguły gry wywróciły się do góry nogami. I nie mówię tu tylko o sytuacji geopolitycznej. Chodzi przede wszystkim o gospodarkę. Chcąc nie chcąc, reszta świata musiała bowiem ugiąć kark przed zwycięzcą. I otworzyć się na zachodni kapitał, udostępniając mu ogromne zasoby swojej niesamowicie taniej siły roboczej. Choćby w komunistycznych Chinach czy socjalistycznych Indiach. Towarzyszyło temu powtarzane jak mantra przekonanie, że nie ma alternatywy dla zachodniego kapitalizmu. Amerykańskie korporacje musiały z tej okazji skorzystać. Szybko zauważyły, że neoliberalizm daje im niesamowite możliwości maksymalizacji zysków. Czyli również maksymalizacji premii dla najwyższej kadry menedżerskiej. To był bezlitosny proces, bo nawet gdyby amerykański biznes nie chciał uciekać z kraju, to i tak zostałby do tego... zmuszony.

Zmuszony? Przez kogo?

Przez Wall Street. Bo inwestorzy powiedzieli do firm: zobaczcie, tam są niesamowite szanse na krociowe zyski. Nadal ich nie widzicie? To my zaraz pójdziemy do waszych konkurentów i sfinansujemy im przejęcia waszego biznesu. Więc i tak wasze firmy trafią do Chin. Ale już niestety bez was na pokładzie. Więc lepiej zróbcie to, co wam mówimy! Ta presja działała również w branżach, które z pozoru nie podlegają outsourcingowi. Weźmy sieci handlowe takie jak Wall Mart. One mogły postawić swoich dostawców przed dosadnym ultimatum. Stawki w Chinach są takie i takie. Chcecie, żebyśmy zostali z wami? To zbliżcie się do ich poziomu! W ten sposób nakręcał się ten piekielny wyścig do samego dna.

Zaraz, przecież to powinno pana cieszyć! Czy reaganowcy nie twierdzili, że rynek najlepiej alokuje zasoby?

To nie tak. Dla nas rynek nigdy nie był celem samym w sobie. On miał być drogą do osiągnięcia pewnych celów. Już panu mówiłem, że w naszym wypadku tym celem było odtworzenie amerykańskich miejsc pracy, które zabijała stagflacja. Chcieliśmy wprowadzić do gospodarki zasadę, że firmy walczą o uzyskanie przewagi konkurencyjnej. A nie przewagi absolutnej. Powtarzam, to nie miał być wyścig do samego dna!

Jaki był skutek tego wyścigu?

Pamiętam, że przyglądałem się wtedy regularnie miesięcznym statystykom dotyczącym amerykańskiego rynku pracy. I patrzyłem ze zgrozą, jak na moich oczach znikają solidne miejsca pracy w sektorze produkcji, potem w usługach biznesowych, projektowaniu, logistyce, badaniach. Czyli wszystkich tych dziedzinach, w których pracę znajdowali kiedyś absolwenci amerykańskiego systemu edukacyjnego. To przecież były dokładnie te miejsca pracy, o których stworzenie walczyła reaganomika! I to przez nie wiodły tradycyjne ścieżki awansu społecznego w amerykańskim społeczeństwie. A więc to, z czego Ameryka była przez dziesiątki lat taka dumna i na czym opierał się ten słynny „amerykański sen”. Bez nich USA nie są już krajem obietnicy wielkich nieograniczonych możliwości. To się skończyło. Globalizacja i niczym nieograniczona swoboda kapitału prowadzą więc w prostej konsekwencji do skostnienia relacji społecznych. W praktyce dobrą pracę mogą więc dostać tylko ci, którzy wywodzą się z dobrych rodzin. Natomiast ci na dole z coraz większym prawdopodobieństwem na tym dole pozostaną. Podobnie jak ich potomkowie. Smutne, ale prawdziwe.

A nie jest tak, jak przekonują zwolennicy wolnego rynku? Że globalizacja, owszem, niszczy stary porządek, ale w jego miejsce buduje nowy i lepszy.

Bzdura. Wystarczy rzut oka na statystyki. Owszem, w ciągu ostatnich dwudziestu lat w USA pojawiły się nowe stanowiska pracy. Ale głównie w najsłabiej płatnym segmencie usług. Wśród kelnerów, sprzedawców, barmanów albo sprzątaczek. I owszem, profity z globalizacji też się pojawiły. Ale zgarnął je wielki biznes. A rachunek został wystawiony i przesłany rodzimej sile roboczej. I dlatego wszędzie zasada jest taka sama. Im bardziej neoliberalna gospodarka, tym wyższy poziom bezrobocia. Według najnowszych statystyk 40 proc. amerykańskiej populacji zarabia mniej niż 40 tys. dol. rocznie. A granica biedy w tym kraju to jakieś 24 tys. 3 proc. populacji w ogóle nie ma pieniędzy na żadne wydatki prócz pokrycia najbardziej podstawowych potrzeb. Oni właściwie nie uczestniczą w obrocie gospodarczym i są na dodatek potężnie zadłużeni. Rosną tylko dochody absolutnie najbogatszych. Tego symbolicznego już jednego procentu. Tylko czy to jest powód do radości w rzekomo najbogatszym i najpotężniejszym gospodarczo kraju na ziemi? Przecież w tej sytuacji nie ma absolutnie żadnych szans na ożywienie gospodarcze. Bo skąd ono ma się wziąć?

Ale tak z ręką na sercu. Kiedy zaczął pan dostrzegać te wszystkie procesy? Jeszcze przed wybuchem obecnego kryzysu czy już po nim?

Pisałem o tym już w latach 90. Kiedy zacząłem dowodzić, że outsourcing to przekleństwo, pierwszą reakcją były zaprzeczenia. Mówiono, że tak wygląda przyszłość, że trzeba się dostosować i że nie ma alternatywy. Niestety, obecny kryzys tylko potwierdził te czarne scenariusze. USA mają dziś najwyższe od lat bezrobocie. A i tak te statystyki są mylące, ponieważ nie biorą pod uwagę ludzi, którzy porzucili poszukiwanie stałej pracy, chwytając się prac dorywczych, niedających im żadnego bezpieczeństwa.

Pytam o kryzys, bo jak się szuka praprzyczyn jego wybuchu, to można znaleźć wiele tropów prowadzących do was, reaganowców. To wy jako pierwsi rzuciliście przecież hasło, że gospodarkę trzeba deregulować.

To, co mieliśmy na myśli, mówiąc o deregulacji, z dzisiejszej perspektywy wydaje się trudne do uwierzenia. Nam chodziło raczej o eliminację tej całej niepotrzebnej papierkowej roboty dla biznesu. Zwłaszcza dla przedsiębiorców drobnych i średnich. Zapewniam pana, że absolutnie ostatnią rzeczą, jakiej chcieliśmy, była deregulacja systemu finansowego. Nie przypominam sobie ani jednej rozmowy na ten temat z czasów, gdy pracowałem w Departamencie Skarbu. Ani jednej! Owszem, były pewne kosmetyczne zmiany (czasowa zmiana regulacji Q – red.). Ale jedynie jako reakcja na politykę monetarną szefa Fed Paula Volckera. Jeśli szukać autorów liberalizacji amerykańskiego sektora finansowego, to trop wiedzie tutaj wprost do dwóch nazwisk.

Po pierwsze, demokrata Bill Clinton.

Tak jest! Weźmy słynną ustawę Glassa-Steagalla z lat 30., którą uchwalono po to, żeby ukrócić poziom spekulacji i pokusę nadużycia na rynkach finansowych. W 1999 r. za czasów Clintona to prawo zostało ostatecznie zmienione. Od tamtej pory każdy bank mógł zacząć działać w branży inwestycyjnej i używać depozytów swoich klientów do finansowania nawet bardzo ryzykownej działalności.

A potem nastał republikanin George W. Bush.

I deregulacyjne szaleństwo ruszyło pełną parą. Już na samym początku jego administracja zniosła regulacje derywatów (czyli instrumentów pochodnych, np. kontraktów terminowych albo swapów – red.) znajdujących się w obrocie pozagiełdowym. Potem bushowcy zdecydowali, że w ogóle nie interesuje ich ograniczanie działalności spekulacyjnej. I tak zmienił się świat finansów. Bo jeszcze w latach 80. operacje o charakterze czysto spekulacyjnym szacowane były na jakieś 15 proc. rynku. A dziś w wielu dziedzinach dominują. Kulminacją tej orgii zniszczenia było zniesienie wszelkich ograniczeń dotyczących relacji długu do kapitału. Banki mogły więc lewarować jeszcze bardziej niż dotychczas.

Trudno mi uwierzyć w to, co słyszę. Głównie dlatego, że bushowcy chętnie i często odwoływali się do dziedzictwa Reagana.

Nazywanie polityki bushowskiej kontynuacją reaganomiki to wielkie i nieuprawnione nadużycie. Po pierwsze, bushowcy dopuścili do tego, że z Ameryki uciekły najlepsze miejsca pracy dla klasy średniej, a wszystkie zyski z tego tytułu trafiły do najbogatszych korporacji. W tej sytuacji nie zadziałają już żadne obniżki podatków czy ułatwienia dla przedsiębiorców. I ta banda chciwych republikanów to wiedziała! Po drugie, nawet ich reformy podatkowe były sprzeczne z duchem reaganomiki. Bo oni podatki obniżyli. Ale tylko dla najbogatszych. Twierdząc na dodatek, że to jest ekonomia strony podażowej. Nonsens! Ale największą zbrodnią tamtej administracji była ich durna imperialna polityka zagraniczna.

Sądziłem, że to by się Reaganowi spodobało. Wojna z terroryzmem jako kontynuacja wojny z radzieckim imperium zła.

Dokładnie odwrotnie! Uważam, że nie tylko w gospodarce upadek ZSRR okazał się dla naszego kraju kompletną katastrofą. Brak przeciwwagi doprowadził do tego, że amerykańskie elity polityczne poczuły się po prostu bezkarne. Zaczął się etap hegemonicznej dominacji Stanów Zjednoczonych. Na jej potrzeby wymyślono sobie papierowego wroga w postaci rzekomego terroryzmu islamskiego. Rozdmuchano jego znaczenie, by uzasadnić wiele haniebnych posunięć. To był dramat nie tylko dla nas, ale i dla całego świata. Również dla kilku dużych krajów muzułmańskich. Taka inwazja na Irak nigdy nie miałaby miejsca, gdyby istniał Związek Radziecki.

Wróćmy do gospodarki. Mówi pan o zwycięstwie ideologii wolnorynkowej. Dlaczego właściwie ona wygrała? Dlaczego amerykańskie elity i społeczeństwo uwierzyły, że rynki same się uregulują?

Przyczyna jest prozaiczna. Wielki kapitał, a zwłaszcza sektor finansowy, zainwestował wiele w to, by do globalizacji dorobić opowieść pod tytułem „To jest w interesie każdego z nas. Nikt na niej nie straci, a wszyscy zyskają”.

Jak to zrobili?

Pieniędzmi. Wielki kapitał po prostu kupił sobie amerykańską klasę ekonomiczną. Uczynił z niej swoich lobbystów. Stworzył sieć grantów badawczych, think tanków. Niektórzy ekonomiści przechodzili wręcz do biznesu, zasiadając w zarządach spółek finansowych. Ekonomia w latach 90. i na początku XXI wieku przestała być nauką. Stała się propagandą.

Brzmi to jak jakaś teoria spiskowa.

To nie ma nic wspólnego ze spiskiem. To przejaw degeneracji amerykańskiego życia publicznego. Ameryka stała się państwem lobbingowym.

Lobbing to część demokracji.

Tak. Ale może też przemienić się w jej śmiertelne zagrożenie. W USA kampanie wyborcze są finansowane z datków prywatnych. Kilka lat temu Sąd Najwyższy tylko to utwierdził, uznając, że prawo do wspierania kampanii wyborczych przez korporacje nie może być ograniczone. Bo byłoby to – uwaga, uwaga – naruszenie ich „prawa do wolności wypowiedzi”. W efekcie nie mamy więc dziś żadnych ograniczeń na tym polu. I efekt jest taki, że korporacje w majestacie prawa mogą kupować sobie wybory oraz rządy.

Bez przesady.

Mówię to poważnie jako emerytowany waszyngtoński insider. W Stanach niezależnie od politycznego rozdania rządzi więc kilka potężnych organizacji lobbystycznych. Najważniejsza z nich to Wall Street, a więc banki i instytucje finansowe. Drugą jest sektor militarny oraz bezpieczeństwa. Wyjątkowo groźny dla reszty świata, co pokazały wypadki sprzed dekady. Trzeci blok to potężne lobby izraelskie. Potem jeszcze lobby górniczo-naftowe. Szczególnie wpływowe od czasów George’a W. Busha, który postawił wielu nafciarzy na czele powiązanych z rządem ogranizacji zajmujących się środowiskiem. Na tym przykładzie dobrze widać, jak działa ta „neoliberalna deregulacja”. To znaczy nafciarze w imieniu rządu regulują swój własny sektor. I niech pan zgadnie, w którym kierunku to regulują! Oczywiście robią to w taki sposób, żeby większa część kosztów ich działalności została przerzucona na innych. W tym przypadku na środowisko. W ten sposób ich produkty mogą być śmiesznie tanie. A sektor bankowy? Dokładnie ta sama historia. Pozwolono bankom w imię wolności rosnąć do rozmiarów, gdy stały się zbyt duże, by upaść. I teraz rząd musi je ratować za każdym razem, gdy wpadną w kłopoty. I to nie tylko poprzez bailouty. O wiele częściej odbywa się to w sposób dużo bardziej zakamuflowany. Przez dłuższy czas Fed musiał wpuszczać w gospodarkę ciężkie miliardy dodatkowych dolarów. W efekcie na Wall Street panuje niespotykana hossa. A realna gospodarka jak tkwiła, tak tkwi w kłopotach. Na rynek wewnętrzny to się w ogóle nie przekłada. To nie jest żadna deregulacja. To jest samoregulacja.

Gdy się tego słucha, to aż trudno uwierzyć, że Amerykanie nie wyszli jeszcze masowo na ulice.

Szczerze? Bo nie ma w tym kraju żadnych wolnych mediów.

Aż tak?

Rynek medialny to również rynek. I jego nie ominęły wielkie procesy konsolidacji kapitału z ostatnich dwóch dekad. Mieliśmy kiedyś w Ameryce tysiące niezależnych od siebie tytułów. Wzajemnie się uzupełniających i niezależnych. I to był prawdziwy pluralizm. Dziś całe amerykańskie media są skoncentrowane w mniej więcej pięciu kluczowych megakoncernach. Wiem, co mówię, bo współpracowałem kiedyś blisko z „Wall Street Journal”. Dziś ten szacowny tytuł należy do... megakoncernu Ruperta Murdocha. Tymi tytułami nie rządzą już dziennikarze, tylko specjaliści od marketingu i reklamy. Zniknął też słynny mur oddzielający pion biznesowy od merytorycznego. Rząd zaś zabezpiecza się przed nadmierną krytyką ze strony tych tytułów, kontrolując system licencji na nadawanie. Jeśli pan nie wierzy, mogę dać przykład.

Proszę.

Jeszcze w latach 70. media były w stanie zmusić do rezygnacji prezydenta Richarda Nixona. I to za co? Bo kręcił, w którym właściwie momencie dowiedział się o mało istotnym włamaniu do siedziby partii demokratycznej. Z którym – dodajmy – nie miał nic wspólnego. Trzy dekady później prezydent George Bush rozpoczyna wojnę, opierając się na kłamstwie dotyczącym broni masowego rażenia. Dość szybko wszyscy się orientują, że on kłamie. W Iraku nie ma żadnej broni. I co się dzieje? Nic. Absolutnie nic. Podobnie jest teraz. Amerykańskie służby naruszają własne prawa, a nawet łamią konstytucję USA, stosując tortury i podsłuchując całą resztę świata. I znów nikomu nawet włos z głowy nie spada. Przecież Obama powinien być za to wszystko pociągnięty do odpowiedzialności. Jest chyba tylko jedno przestępstwo, które może w tym kraju złamać karierę polityka.

Chyba się domyślam...

Oczywiście skandal seksualny. Jeśli masz żonę i idziesz do łóżka z inną kobietą, to wypadasz z gry. W innym wypadku potężne siły nie dadzą ci zginąć. Oczywiście dopóki robisz to, co ci każą.



Cytat:

Paul Craig Roberts, amerykański ekonomista uważany za jednego z twórców reaganomiki, w latach 1981–1982 zastępca sekretarza skarbu USA. Wykładał później na wielu czołowych amerykańskich uczelniach.


Źródło google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=1...

[/b]
Znalazlem stary lecz ciekawy filmik ktory przedstawia rezultat wprowadzania w zycie wolnosci gospodarczej na przykladzie Chile


Filmik ma 6 lat wiec mozliwe ze juz był a jak tak to wyj*bac
chodz mysle ze nie warto
Normalność jest w zasięgu ręki
a................m • 2014-03-15, 14:47
troche ciekawych przemyslen



ta, wiem ze było rano ale tam gośc wrzucił tylko link do filmu a na sadolu nikt linkom nie ufa
Witam.
Jest to moj pierwszy temat, wiec prosze o wyrozumialosc, jak było to do śmieci.
Material obowiązkowy, dla każdej myślącej samodzielnie osoby.
Nie jest to kolejna teoria spiskowa, dla tego polecam wykład.
Dr Rath - kartel farmaceutyczny
W ostatnich latach okazało się, że przemysł farmaceutyczny jest przynoszącym wiele bilionów dolarów biznesem, polegającym na „robieniu interesów na chorobach, którego przyszłość jest uzależniona od dalszego istnienia i rozwoju chorób. CEL KARTELU FARMACEUTYCZNEGO: Scementowanie globalnej kontroli nad własnymi inwestycjami zmierzającymi do „robienia interesów na chorobach.


W roku 1994, krótko przed swoją śmiercią, dwukrotny noblista Dr Linus Pauling zwrócił się do Dr Ratha ze znaczącymi słowami: „twoje odkrycia są tak ważne, bo dotyczą milionów ludzi i zagrażają wielkim gałęziom przemysłu. Pewnego dnia mogą wybuchnąć wojny, których jedynym celem będzie zahamowanie dostępu do twoich przełomowych odkryć. Wówczas nadejdzie czas próby, kiedy będziesz musiał stanowić opór!