18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (3) Soft (3) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:48
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Dzisiaj 2:25

#kapitalizm

Patriotyzm ekonomiczny
c................0 • 2013-11-22, 20:53
Pomysł, że Polska jest źle urządzona, bo obcy nam w ojczyźnie mieszają, jest wygodny, ale kłamliwy. W Polsce to Polacy Polakom urządzili piekło na na ziemi, bo zamiast współpracować dla wspólnego dobra, rzucili się do morderczego wyścigu szczurów.

Owszem międzynarodowe korporacje na tym korzystają, ale to polskie samorządy oddaję supermarketom ziemię, na której powstają blaszane, nieestetyczne hale, w których bułka kosztuje mniej niż mąka,z której została wytworzona. nie ma takiej polskiej partii, która by obroniła rodzimy handel przed nieuczciwa konkurencją, zwolniona przez polski rząd i polski parlament z płacenia podatków. To nie Hindusi ani Rosjanie oddali w ręce zagranicznego kapitału wszystkie te dziedziny, gdzie odbywa się przyspieszona akumulacja kapitału : banki, fundusze emerytalne, handel wielkopowierzchniowy. To polskie, demokratycznie wybrane rządy otworzyły nasz rynek na bezpłciowy import drogich leków wyprodukowanych przez międzynarodowe koncerny farmaceutyczne, utrzymujące wysokie cło na komponenty dla rodzimych zakładów Polfa, które padały jeden po drugim. To wreszcie nasi w Sejmie i w rządzie pozwalają zagranicznym koncernom, które zarabiają na naszym rynku kokosy, transferować zyski za granicę, a nawet płacić za granica podatki, co sprawia, że brakuje kapitału na rozwój rodzimej nauki, technologii, edukacji.
Dlaczego tak się zachowujemy? Bo ludzie, którzy podejmują te decyzje, robią to we własnym, wąsko pojętym, egoistycznym interesie. Mało tego, panująca neoliberalna doktryna to właśnie zaleca. Wyniosła wręcz egoizm na sztandary i ołtarze. Nie ma już czegoś takiego jak dobro publiczne, bo wspólne to przecież według liberałów niczyje. Ci nieliczni dorobieni biznesmeni, którzy maja jakiś kapitał, zdobyli go na wpuszczaniu do kraju tzw. inwestorów, którzy biorą rynek, nie dając nic w zamian. Dają jednak tym, którzy uchylają bramę. Tak jak się daje napiwek odźwiernemu.
Dla przykładu podam jeden fakt. Państwowy France Telecom przejął państwową Telekomunikacje Polską, która miała się okazać jedyną dochodową częścią tego koncernu. Pośredniczył Jan Kulczyk, najbogatszy Polak i w wyniku pośredniczenia w tej międzynarodowej operacji stał się znaczącym udziałowcem. Po czym zatrudnił w charakterze doradcy byłego prezydenta RP A. Kwaśniewskiego. jeżeli to wszystko jest zgodne z prawem, natychmiast trzeba będzie to prawo zmienić. Inaczej zostaniemy goli i bosi!
W Europie, tej zjednoczonej, nowoczesnej i kosmopolitycznej, karierę robi aktualnie nowe zjawisko - "patriotyzm ekonomiczny". To on kazał Włochom przenieść produkcje jednego z modeli Fiata z najwydajniejszej i najbardziej dochodowej fabryki w Tychach z powrotem do Italii. A francuskiemu rządowi interweniować przeciwko wrogiemu przejęciu kluczowych dla gospodarki firm w rodzaju Gaz de France.
Tymczasem Lech Wałęsa, ten legendarny przywódca sierpniowych strajków, zachęcał zagranicznych inwestorów do wejscia do Polski, obiecując możliwość zapłacenia polskim pracownikom jak najmniej. obecny prezydent nie może się nachwalić "dzielności" Polaków gotowych ciężko i wydajnie pracować za głodowe pensje. W kraju, gdzie czeka chłonny, w żaden sposób niechroniony rynek zbytu i zdyscyplinowana tania siła robocza, musi prędzej czy późnej pojawić się kapitał, a potem nędza. Bo nie wystarczy produkcja, wzrost dochodu, jeżeli ludzie nie maja za co kupować, zaspokajać swych podstawowych potrzeb życiowych, mieszkaniowych, edukacyjnych, zdrowotnych czy kulturalnych.
Patriotycznym obowiązkiem ministra pracy i prezydenta jest troska o to, by w naszym kraju ludzi było stać na urlopy wypoczynkowe, z których jednak 3/4 społeczeństwa nie korzysta bo nie może pracując na umowach śmieciowych. Dbający o dobro publiczne minister finansów musi starać się, by kapitał wypracowany w kraju był w tym kraju inwestowany w rozwój, tworzenie nowych miejsc pracy, a nie transferowany za granicę.
Wydając coraz mniej na naukę, kulturę, edukację, nie gonimy państw rozwiniętych, tylko się od nich oddalamy. Istnieje nowa wersja antypolskiego dowcipu o wkręcaniu żarówki, która ilustruje poziom neoliberalnego skretynienia naszych elit : "Ilu Polaków trzeba do wkręcenia żarówki? Żadnego. Rynek to zrobi." No i nie zrobił. Nie da się pozostawić tworzenia miejsc pracy firmom prywatnym, bo one w 96% zatrudniają do 9 pracowników, marnie płacą, nie kooperują ze sobą, nie inwestują, nie eksportują ani nie są innowacyjne. Bez aktywnej roli państwa w gospodarce żaden rozwój się na świecie nie dokonał. Zaciskanie pasa nic tu nie da, bo pieniądze zaoszczędzone na płacach oraz podatkach i tak trafiają na prywatne konta, gdzie są gromadzone, inwestowane w bezpieczne obligacje a nie rozwój ekonomiczny kraju. Problemu nie rozwiązuje także giełda, która podnosi poziom ryzyka, nie dając spodziewanych funduszy na rozwój. Nie mówiąc już o tym, że nasz tzw. rynek kapitałowy jest tak płytki, że jest co najwyżej źródłem spekulacyjnych dochodów kilku większych graczy, a nie motorem postępu i rozwoju. Najlepszy dowód, że nikt w Polsce nie podejmuje decyzji inwestycyjnych, kierując się indeksami giełdowymi.
Są kraje, które skutecznie wydobywają się z zacofania, podejmując odważne, suwerenne decyzje gospodarcze. To wybijanie się na suwerenność bywa kosztowne i karane przez międzynarodowe instytucje finansowe, które stoją na straży interesów najsilniejszych graczy na globalnym rynku. Jednym się udaje, innym nie. Ale nikt nie dokonał skoku gospodarczego, słuchając grzecznie recept Miedzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Swiatowego czy WTO. Żeby takiego skoku dokonać, trzeba rządu, który będzie emanacją interesów większości polskiego społeczeństwa, która na dotychczasowym modelu rozwoju zaleznego i peryferyjnego traci. I tylko taki rząd będzie dość silny. Silny poparciem swych obywateli. Jak na Islandii.
3 fale Polskiego bandyckiego "Kapitalizmu"
c................0 • 2013-11-21, 15:08
Kiedy zakończył się „realny socjalizm” i nie było widać na horyzoncie żadnych realnych alternatyw, do Polski wlał się – pod kierunkiem Leszka Balcerowicza – kapitalizm w najprymitywniejszej wersji. Gilotyna, która zlikwidowała państwowe zakłady pracy, rozpoczęła brutalną prywatyzację i pod wpływem neoliberalnej ideologii dobiła pegeery. To była pierwsza fala polskiego kapitalizmu, trwająca od roku 1990 do 1993. Strach, który zajrzał obywatelom w oczy, spowodował – wbrew mediom i dyżurnym analitykom – bardzo szybko pierwsze po zmianie systemowej zwycięstwo SLD. Rządy Sojuszu przyblokowały likwidację polskiej gospodarki i wprowadziły nieco spokoju.
Druga fala kapitalizmu zalała Polskę wraz z nastaniem rządów AWS-Unii Wolności i najazdem na Polskę czterech jeźdźców apokalipsy w postaci czterech reform rządu Buzka. Reformy te niczego nie naprawiły, poczyniły natomiast kolejne, nieodwracalne szkody w okresie tzw. transformacji. Od tamtej pory ciągnie się koszmar i bałagan w służbie zdrowia. Ideą, która przyświecała tym działaniom, była wiara, że w sferze publicznej, tak jak w biznesie, rządzą reguły popytu i podaży. I w związku z tym niewidzialna ręka rynku zaprowadzi porządek w systemie opieki zdrowotnej. Zamiast tego nastąpił kompletny chaos. A dziesiątki szpitali tonie obecnie w długach albo już zostało zlikwidowanych w minionych latach. Ciekawie byłoby przeczytać książkę lub raport o skutkach działań rozpoczętych przez rząd Buzka w 1999 r. Byłaby to z pewnością powieść kryminalna.
Utworzenie wówczas gimnazjów oraz skrócenie czasu nauki w szkole podstawowej i w liceach zapoczątkowało radykalne obniżenie poziomu w polskim systemie edukacyjnym. Wraz z wprowadzeniem tzw. nowej matury i likwidacją egzaminów na studia polskie uczelnie stały się fabrykami masowo przerabiającymi materiał coraz gorszej jakości.
Także stworzenie powiatów i zmiana systemu administracyjnego nie ułatwiły życia obywatelom, zapewniły za to nowe etaty dla działaczy partyjnych. Ostatni element drugiej fali kapitalizmu, zalewającej Polskę w latach 1999-2001, to słynna reforma emerytalna, która miała zagwarantować przyszłym emerytom życie pod palmami. Zamysł był równie prymitywny i ideologiczny jak w przypadku wcześniejszych działań – opierał się znowu na wierze w siłę niewidzialnej ręki i prywatnych korporacji bankowych, które miały lepiej się opiekować pieniędzmi przyszłych emerytów niż państwo.
W ten sposób przez kilkanaście lat zarządy prywatnych otwartych funduszy emerytalnych mogły się nieźle obłowić, a przyszli emeryci dowiedzieli się w końcu, że ich świadczenia będą głodowe. Reakcją na drugą falę kapitalizmu była wielka nadzieja związana z zablokowaniem tych działań przez SLD. Na skutek zmęczenia prawicowymi rządami Sojusz odniósł swoje największe w historii zwycięstwo wyborcze w 2001 r. I wcale nie wymyślone oraz częściowo realne afery dobiły go kilka lat później, ale brak wyraźnego zwrotu w polityce społeczno-gospodarczej.
Obecnie następuje trzecia fala kapitalizmu, która chce iść jeszcze dalej i sprywatyzować wszystko, co pozostało. Ostatnio Leszek Balcerowicz, guru pierwszej fali, który najwyraźniej zatrzymał się w czasie i stracił zupełnie kontakt z otoczeniem społecznym, domaga się prywatyzacji również szkół i całego systemu edukacyjnego. Od wielu lat komercjalizacja systemu służby zdrowia rozlewa się po całym kraju. A ci, którzy pod koniec lat 90. obiecywali emerytom życie pod palmami, obecnie wydłużają wiek emerytalny i każą pracować niemal do śmierci. Trzecia fala kapitalizmu, która rozpoczęła się wraz z drugim zwycięstwem Platformy Obywatelskiej, rozgrywa się w innym kontekście niż pierwsza. Wtedy ludzie dawali ciche przyzwolenie na eksperymenty nowych władców w nowej Polsce. Jednocześnie strona społeczna miała za sobą jeszcze dość silne na początku lat 90. związki zawodowe, a więzi międzyludzkie były również dosyć mocne. Dziś nie ma żadnej aprobaty dla działań elit władzy. Przeciwko tzw. reformie emerytalnej jest ponad 80% osób. Ale wszystko rozmywa się w kompletnym marazmie. Związków zawodowych nie ma prawie w ogóle. Większość osób jest kompletnie wycofana z życia publicznego, zanurza się w apatii i obojętności. Więzi międzyludzkie zostały osłabione i porozrywane. Aby również trzecia fala kapitalizmu – symbolizowana przez Rostowskiego i Tuska – zakończyła się zwycięstwem lewicy w Polsce, musi się pojawić mocna nadzieja, że coś jeszcze można zmienić. Już teraz jednak powinno się skutecznie bronić sektora publicznego, cywilizować i uczynić bardziej ludzkim sektor prywatny, a także tworzyć silny sektor społeczny w różnych wymiarach życia zbiorowego. Okoliczności zewnętrzne i sytuacja globalna neoliberalnego kapitalizmu po raz pierwszy od zmiany systemu w 1989 r. sprzyjają głośnemu pytaniu o inne możliwości zorganizowania życia zbiorowego niż to, co obserwujemy. Trzeba to wykorzystać – innego wyboru nie ma. Jest tylko jeszcze groźba powrotu do władzy nacjonalistycznej prawicy.
Dlaczego trwa nagonka na socjalizm?
c................0 • 2013-11-09, 21:39
Dyskredytacja idei socjalistycznych i komunistycznych w państwie o kapitalistycznych stosunkach własności nie jest niczym nadzwyczajnym. Sprzeczne interesy proletariatu i kapitalistów, znajdujące swój wyraz w nieustannie toczonej pomiędzy nimi walce klas, nie toczą się jedynie na gruncie ekonomicznym, choć to z niego wypływają. Wszystkie elementy nadbudowy kapitalistycznego społeczeństwa takie jak prawo, religia, nauka i moralność są nią na wskroś przesiąknięte. Z racji chęci zabezpieczenia swoich interesów, klasa panująca stara się narzucić swoje przekonania całemu społeczeństu

Nie jest to też czymś, właściwym jedynie dla kapitalizmu. Wszystkie poprzednie epoki charakteryzowały się podobnymi zjawiskami. I tak jak dziś większość społeczeństwa uważa za akceptowalne i ‘normalne’ istnienie obok siebie przeciwstawnych kapitału i pracy najemnej tak w przeszłości akceptowalne przez społeczeństwo było istnienie panów feudalnych, chłopów pańszczyźnianych, czeladników , majstrów cechowych czy niewolników i ich właścicieli.Znajduje to swoje podsumowanie w słowach Karola Marksa i Fryderyka Engelsa: „myśli klasy panującej są w każdej epoce myślami panującymi”.

Marksizm jako ideologia uciskanej klasy – proletariatu, na którego garbie dokonuje się cały obecny rozwój społeczny i który jako jedyny dysponuje możliwością, rewolucyjnego przekształcenia stosunków własności stanowi dlań broń, przy pomocy której klasa robotnicza może trafnie demaskować działania burżuazji i w świadomy sposób dokonać rewolucyjnego przewrotu we własnym, klasowym interesie.

Marksizm, który pokazuje, że źródłem bogactwa kapitalistów jest nieopłacona praca robotników i wzywa ich do walki o swoje prawa, stanowi śmiertelne zagrożenie dla żywotnych interesów kapitału. Nie może więc dziwić dziki, szalony atak na jakikolwiek przejaw nie tylko takich radykalnych koncepcji ale i jakiejkolwiek masowej organizacji robotniczej, z jakim dziś mamy doczynienia w mediach jak i w parlamencie.

Miałkość intelektualna klasy rządzącej jak i jej paniczny strach przed socjalizmem, przed siłą której nie są w stanie okiełznać i zrozumieć ze swojej historycznie ograniczonej pozycji, wymusza użycie wszystkich dostępnych sil i możliwości, włączając w to kłamstwo, mściwość, chamstwo i okrucieństwo. Kapitaliści broniąc swoich interesów nie cofnie się przed niczym, co doskonale udowodniła historia każdej brutalnie stłumionej lub tłumionej rewolucji socjalistycznej i co jest na bieżąco udowadniane, nawet dziś w czasach nie rewolucyjnych, poprzez nachalną propagandę i ataki na klasę robotniczą. Prawda historyczna, etyka, moralność – klasa rządząca wykorzystuje je jedynie jako narzędzia własnego panowania, gdy trzeba łamiąc i gwałcąc je wszystkie.

Dlaczego socjalizm utożsamia się z ideologią biurokracji jaką był stalinizm? Otóż dlatego że jest to prosta droga do jego dyskredytacji

W ramach kapitalizmu postulat walki o władzę dla robotników – wyzyskiwanej większości jest zawsze aktualny, dlatego ludzie szukają alternatyw w celu polepszenia własnego bytowania. Czasem wyzyskiwany lud zwraca się w stronę faszyzmu, skrajnego nacjonalizmu, rasizmu i ksenofobii. Ludzie poszukują winnych swoich krzywd. Łatwiej wskazać palcem jakąś grupę ludzi niż zrozumieć mechanizmy systemu.

Jednak ogromna część gniewu spowodowanego głodem, rozwarstwieniem społecznym, bezdomnością, niskimi płacami, czyli wszystkimi negatywnymi konsekwencjami panującego systemu kapitalistycznego wymuszają parcie świadomości społecznej w stronę socjalizmu. Świadomość ludzka się rozwija, a ten proces jest zagrożeniem dla kapitalizmu. Toteż trzeba tą kolorową i piękna alternatywę zdyskredytować i tutaj stwierdzenie kłamstwa że stalinizm jest jedyną praktyczną realizacją komunizmu jest niewątpliwie na rękę burżuazji

W krajach, w których odrestaurowano kapitalizm udaje się to najlepiej, gdyż wszelkie media zostały opanowane przez nową kapitalistyczną grupę ludzi. Przerwana ciągłość historyczna ruchów robotniczych w byłym bloku wschodnim, propaganda dawnych zbankrutowanych w oczach społeczeństwa władz, jakoby były komunistyczne i robotnicze, a wszelkie działania przeciwko niej stanowiły reakcję – czyli prawicę, wystarczająco namieszały w świadomości społecznej.

Toteż dzisiaj ciężko jest w tej części Europy propagować idee socjalizmu i komunizmu. Społeczeństwa byłego bloku wschodniego szczególnie boleśnie utraciły wizję lepszego świata, utraciły alternatywę, a wszelkie próby ich poszukiwania spotykają się z wszechobecną propagandą medialną, atakującą ideologię socjalistyczną.

Dlatego wielu ludzi jest zagubionych. Gniew tych ludzi wzbiera i gdzieś musi znaleźć ujście, a jedyną pozostałą drogą do tego są ruchy faszystowskie, które nie są w żaden sposób atakowane przez media i przez rząd. Ich rozwój jest w Polsce wręcz nieskrępowany, pomimo istnienia barier prawnych.

Czy to znaczy, że jesteśmy bezradni wobec zaistniałej sytuacji?

Rzeczywiście, klasa robotnicza, bez zorganizowanej partii robotniczej, związków zawodowych działających na rzecz socjalizmu a nie ratowania obecnego systemu i korzystania z marksizmu jako rewolucyjnej nauki, jeśli nie jest bezbronna to na pewno jest zbyt słaba, żeby stawić czoło zorganizowanemu w państwo, kapitałowi.

Te potrzeby, określają jednocześnie w jakim kierunku powinni działać Ci, którzy mają dosyć obecnej rzeczywistości. Rzeczywistości wyzysku, biedy i zacofania – rzeczywistości kapitalizmu.
Centralne planowanie gospodarcze
c................0 • 2013-11-05, 10:41
Centralne planowanie jest bardzo efektywną i skuteczną metodą zarządzania gospodarką i żaden rozwinięty kraj nie mógłby dziś bez niego istnieć. Wystarczy wskazać, że najważniejszym elementem centralnego planowania jest przygotowanie budżetów państw, przez które przechodzą ogromne strumienie pieniędzy. Poprzez planowe decyzje podejmowane na szczeblu centralnym, takie jak wydatki z budżetu państwa, wysokość stóp procentowych i stawek podatkowych, rządy wpływają na tendencje makroekonomiczne, czyli wskaźnik wzrostu PKB, stopę bezrobocia, cenę kredytu, skalę inwestycji. Można powiedzieć, że współcześnie największe gospodarki kapitalistyczne są zarządzane w sposób planowy (do tego dochodzi bardzo rozwinięte planowanie w koncernach), lecz planowanie to jest prowadzone w interesie wielkiego kapitału. W tak zwany wolny rynek wierzą jedynie drobni przedsiębiorcy, stanowiący podglebie dla rozwoju wielkich monopoli. To ta drobnica, co chwilę woła, że „wolny rynek” nie działa prawidłowo, gdy przegrywa walkę konkurencyjną z wielkimi koncernami. Istotą kapitalizmu nie jest jednak jakaś wolnorynkowa abstrakcja, lecz maksymalizacja zysku. W tym brutalnym wyścigu po zyski, duży może więcej, dlatego koncentracja kapitału i powstawanie monopoli jest naturalną konsekwencją funkcjonowania konkurencji i wolnego rynku. W tym spektaklu główne role już dawno zostały rozdane.

Dodajmy, że wszystkie korporacje stosują planowanie centralne na szczeblu przedsiębiorstwa, a pod względem ilości zarządzanych pieniędzy, wiele z nich jest większych od średniej wielkości państw. W sieci amerykańskich supermarketów Wal-Mart zatrudnionych jest 2,15 miliona pracowników – więcej niż mieszkańców Łotwy, Słowenii, czy miasta stołecznego Warszawy. W roku 2011 przychód Wal-Martu wyniósł 430 miliardów dolarów. Przychody naftowych gigantów – Exxon Mobil i BP – wyniosły odpowiednio 370 i 368 miliardów. Produkt krajowy brutto Polski – 531,8 miliarda dolarów. PKB Republiki Południowej Afryki – 422 miliardy, PKB Czech – 272 miliardy. [1]

Po tym wstępie nie trzeba już chyba udowadniać, ze centralne planowanie gospodarcze (i nie tylko centralne) jest niezbędne i funkcjonuje powszechnie we wszystkich rozwiniętych gospodarkach kapitalistycznych. Pozostaje nam do omówienia klasowy charakter planowania – w czyim interesie prowadzone jest planowanie gospodarcze – kapitału, czy pracy, oraz technika i zakres planowania.
Oczywistym jest, że w krajach kapitalistycznych planowanie gospodarcze podporządkowane jest interesom wielkiego kapitału, a nie świata pracy. My postulujemy zmianę tego podejścia. Walczymy o to, by wszystkie dostępne narzędzia planowego zarządzania gospodarką na szczeblu centralnym były wykorzystywane do jak najpełniejszego zaspokojenia potrzeb świata pracy, z pominięciem interesów kapitału. Osobnym, bardzo istotnym zagadnieniem jest oczywiście demokratyczna kontrola nad instytucjami planującymi (rządowe resorty gospodarcze, bank centralny itp.) i sposób jej sprawowania. Tu jednak przechodzimy od kwestii czysto gospodarczych do dyskusji o modelu funkcjonowania demokracji socjalistycznej, czyli władzy rad. Pozostaje jeszcze forma, czy też technika planowania gospodarczego: planowanie indykatywne (poprzez parametry i instrumenty o charakterze makroekonomicznym), czy też nakazowo-rozdzielcze (planowanie ilościowe, czasem o absurdalnym zakresie szczegółowości). Dyskusja o modelu planowania tyczyła się w Rosji Radzieckiej w latach 20-tych.

Ostatecznie postawiono na planowanie nakazowo-rozdzielcze, co było w interesie rosnącej w siłę biurokracji. Naszym zdaniem bardziej efektywny byłby model indykatywny, choć w szczególnych warunkach historycznych (powojenna odbudowa, przy braku stabilnej waluty i narzuconych z zewnątrz ograniczeniach w handlu międzynarodowym) planowanie nakazowo-rozdzielcze jest w zasadzie jedynym wyjściem.
Planowanie kapitalistyczne kontra planowanie socjalistyczne
Neoliberalne brednie o cudownej, niewidzialnej ręce wolnego rynku nie mają poparcia w faktach. Kapitaliści sami stworzyli wielkie koncerny i korporacje po to, by działały one efektywniej, posiadały większy budżet, umożliwiający prowadzenie badań naukowych i stosowanie najnowocześniejszych technologii. Jest to niemożliwe w wypadku małych czy średnich przedsiębiorstw konkurujących ze sobą na wolnym rynku, wedle liberalnej utopii. Jedyna różnica między planowaniem w Wal Marcie i Exxon Mobil, a planowaniem w państwie socjalistycznym polega na tym, że inny jest po prostu czynnik, który maksymalizujemy układając plan. Zarządzanie socjalistyczne powinno mieć demokratyczny charakter (rady robotnicze). W przeciwieństwie do despotyzmu wielkich korporacji, ale zasadnicza koncepcja jest taka sama. Pytanie nie powinno więc brzmieć „czy gospodarka planowa”, ale „jaka gospodarka planowa”? Problemem centralnego planowania w całym Bloku Wschodnim, do czasu przemian gospodarczych na przełomie lat 80/90, nie była idea centralnego planu. Problemem było zacofanie technologiczne tych krajów, będących wcześniej peryferiami kapitalizmu. ZSRR w latach, w których powstawał był krajem rolniczym z pozostałościami feudalizmu. Oprócz zacofania technologicznego powodem wielkich niedoborów na rynku był także sam niedemokratyczny, totalitarnie zarządzany system gospodarczy Bloku Wschodniego. Kierowała nimi zbiurokratyzowana partia, która realizowała własne cele. Rozwijał się głównie energochłonny przemysł ciężki oraz przemysł produkujący na potrzeby wojska, który pożerał środki niezbędne na rozbudowę zakładów włókienniczych, spożywczych, motoryzacyjnych.

Mimo tej całej niedemokratycznej struktury, kraje Bloku Wschodniego rozwijały się pod wieloma względami znacznie szybciej niż inne kraje posiadające na początku podobny poziom rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego. Były to na przykład kraje Ameryki Południowej, czy też kraje takie jak: Grecja, Hiszpania, Portugalia i Irlandia, przed ich wstąpieniem do Unii Europejskiej. Szczególnie widać było to jeśli chodzi o dostępność opieki medycznej, edukacji i równość szans.

Przypisy:

[1] Dane CIA, zawarte w tekście

1917.net.pl/?q=node/9542

[2] Włodzimierz Lenin, Państwo a rewolucja

marxists.org/polski/lenin/1917/par/05.htm
Kapitalim na świecie
c................0 • 2013-10-07, 13:15
Obecne rozczarowanie społeczeństw wciąż rosnącym podziałem dychotomicznym, zwiększającą się liczbą ludzi ubogich – wyzwala wizje lepszej przyszłości i rodzi różnorodne jej projekty. Utopia – czyli „projekt lub przedstawienie idealnego ustroju politycznego, funkcjonującego na zasadach sprawiedliwości, solidarności i równości”- istniała prawdopodobnie od zarania dziejów. Ludzie zawsze marzyli o lepszym świecie. W dalszym ciągu utopia nie traci nic na swej aktualności i jest obecnie szczególnym obiektem ożywionego dyskursu – wręcz przeżywającym swój kolejny renesans. Implementację utopii rozważa się w różnych formach i modelach społeczno-politycznych. Widoczna jest częściej na płaszczyźnie „oddolnej”, niż na konkretnych działaniach „odgórnych”.

Władza i kapitał światowy znajdują się obecnie w rękach nielicznej grupy osób. Taka sytuacja zmusza społeczeństwo do refleksji nad istniejącym ładem społeczno-ekonomicznym i politycznym. Dzisiaj – praktycznie na całym świecie – obowiązuje jeden model gospodarczy. W Ameryce Łacińskiej nazywa się go neoliberalizmem, we Francji „dzikim kapitalizmem”, a najczęściej nazywany jest po prostu – „globalizacją”.[1]Wszystkie te pojęcia odzwierciedlają tą samą doktrynę, która polega na podporządkowaniu reguł gry rynkowej, gospodarki światowej i ograniczeniu roli państwa. Wstępne obietnice – mówiące, iż wzrost gospodarczy przyczyni się do poprawy jakości życia wszystkich obywateli - okazały się puste. Zamiast zwiększenia ogólnego dobrobytu, zwiększyły się jedynie dysproporcje między biednymi a bogatymi. Dlatego dyskurs o państwie idealnym – ze sprawiedliwym systemem społeczno–gospodarczym i politycznym, troszczącym się o wszystkich swoich obywateli – jest coraz bardziej ożywiony – praktycznie na wszystkich kontynentach naszego globu. Dążenie do lepszej przyszłości nie ogranicza się jedynie do płaszczyzny werbalnej – dotyczącej tworzenia jego konstruktu – ale również zaznacza się w formie ostrzejszej, polegającej na zwiększaniu ilości i natężenia wystąpień zbrojnych, wybuchów rewolucji przeciwko systemowi wyzysku, i dyktaturze. Wzrost liczby ludzi ubogich jest problemem na skalę globalną. „Niewidzialna ręka rynku” sprawdziła się dla niewielkiej liczby mieszkańców Ziemi – kosztem znacznej większości. Powyższą sytuację dokładniej zobrazują przytoczone poniżej dane statystyczne:

„W połowie 2010 roku bogactwo świata oceniano na 111,5 biliona $, z tego 38% było w rekach 11,2 mln. mieszkańców Ziemi dysponujących minimum 1 milionem $. Stanowią oni 1,2 promila mieszkańców Ziemi. Dla pozostałych, tj.ok.6 790 mln. mieszkańców, pozostało 62% tego bogactwa.”[2]

Skutek takiego stanu rzeczy odbija się bezpośrednio na kondycji zdrowotnej biedniejszej części społeczeństwa. Niedożywione, lub bardzo źle odżywiające się osoby, to już nie tylko bezdomni i/lub bezrobotni, to również coraz liczniej, osoby otrzymujące minimalne wynagrodzenie. Czyż w takiej sytuacji nie marzy im się utopia – wizja szczęśliwego, dostatniego i sprawiedliwego państwa?

Współczesny świat dostrzegł prawdziwe oblicze neoliberalizmu i kapitalizmu, które niesie za sobą łamanie praw człowieka, (Chile, Argentyna) agresję i reżim. W krajach neoliberalnych stery nad gospodarką, a nawet polityką państwa, przejęły wielkie korporacje. Społeczeństwo, a nawet rządy poszczególnych państw, posiadają coraz mniejsze wpływy na losy świata – a tym samym na swoje własne. Narzędzie gospodarki – jakim miał być (i jest nadal) kapitalizm – uległo wyalienowaniu i działa przeciwko społeczeństwu, służąc jedynie nielicznym. Obecne, rosnące ogólnoświatowe niezadowolenie z nieudolności rządzących, którym obojętne są losy obywateli, rodzi fale sprzeciwu i wywołuje dążenia do zmiany systemu i polityki gospodarczej .

Wraz z rozwojem przemysłu, świat w Europie i Ameryce cywilizował się i powstała liczna klasa średnia. Ludzie pracy budowali sobie domy, wygodnie i spokojnie żyli z pracy – co 100 lat wcześniej mogło być uznawane za utopię. A ta utopia się zmaterializowała. Wymyślono nawet emerytury dla osób niezdolnych już do pracy z powodu spadku sił witalnych, renty dla osób chorych, zasiłki dla matek z dziećmi i bezrobotnych. Jednak obecnie właśnie jesteśmy świadkami tego jak ta cywilizacja się sypie: praca nie jest już dobrem pewnym – stąd i możliwość utrzymania domu jest niepewna - co się wielu ludziom niestety ziściło, a możliwe, że kolejne osoby będą tracić dorobek swego życia… Widać już, że nie zahamuje tej degrengolady nic, jeśli nie będzie nowej utopii, zdolnej dać ludziom pracy nadzieję na lepsze jutro, owszem, ale i lepsze dziś, od razu, już. Oczywiście krezusi tego świata muszą zrezygnować na rzecz tej idei ze znaczącej części swoich zysków, na rzecz ludzi pracy, rzemieślników, drobnego handlu, w większości ludzi kultury, nauki i innych – według hierarchii potrzeb. Tą nową ideą zdolną postawić świat na nogach, a nie jak to jest obecnie – na głowie, mógłby być dochód gwarantowany. [3]

Po analizie i syntezie różnorodnych historycznych modeli utopii, chcę dokładnie zapoznać się z tymi, których projekty dopiero powstają . Współczesne utopie są najważniejsze, gdyż bez nich – czyli wyraźnego programu na przyszłość – nie może być zmian, nie może być poprawy ani postępu.

Nasuwają mi się liczne wątpliwości. Czy powinniśmy raczej takich wizji się wyzbywać, czy to są tylko nierealne mrzonki, czy może wystarczy poddawać je pewnym korektom – dostosowując do wymogów i realiów obecnych czasów? Czy mają możliwość powodzenia obecne próby rozwiązań istniejących kryzysów gospodarczych, politycznych i ekonomicznych – innymi słowy - współczesne projekty „naprawy świata” ? Czy utopia musi pozostać li tylko – „utopijnością”?[4]

Jestem przekonany, że tak nie jest. Sporo rzeczy, które dawniej wydawały się nieosiągalne – wręcz niemożliwe – obecnie są „oczywistą oczywistością”.

Dobrze obrazują to słowa Truman’a Capote: „W dzisiejszych czasach poranna utopia staje się rzeczywistością popołudnia”…

[1] wyborcza.pl/1,75515,2362077.html

[2] Zob. A. Karpiński, Prywatna własność środków produkcji. Od ojcobójstwa do syna marnotrawnego, s. 6 Gdańsk 2010

[3] faz.net/s/Rub0B44038177824280BB9F799BC91030B0/Doc~E508A466D05324C1081C...

[4] Zob. A. Karpiński G. Miądlikowska , Utopijność utopii w filozofii i nauce współczesnej
Rewolucja teraz......
c................0 • 2013-08-19, 14:07
…czy polski kapitalizm można zreformować?

Na pytanie postawione w podtytule odpowiadam od razu – NIE!

Już nie. Już jest za późno. Za bardzo już wszystko zostało rozmontowane, by można to było tak po prostu naprawić.

System polityczny jaki panuje w Polsce i innych krajach Europy, który nazwano, żeby było śmieszniej „demokracją”, to system oparty o monteskiuszowską zasadę trójpodziału władz. Zasada słusznie zakłada, że każda władza nienawidzi ludu i demokracji. Każda nie powstrzymana dąży do dyktatury. Każda ulega degeneracji i degeneruje, a ta absolutna degeneruje absolutnie. Przeciwdziałać temu miało wprowadzenie zasady niezależności każdej z części władzy, z której w tym celu wyodrębniono władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Historycznie, dla nowej klasy – burżuazji, sięgającej już wtedy po władzę, celem było stworzenie takiego systemu, który przez wzajemną kontrolę i powstrzymanie przed reakcyjnymi działaniami mogącymi przywrócić arystokratyczne przywileje, da burżuazji przodujące miejsce na scenie politycznej. Zasada nie okazała się nazbyt skuteczną a stworzony w oparciu o nią system burżuazyjnej parlamentarnej demokracji okazał się nieodporny na kogoś takiego jak Hitler, który po prostu wybory wygrał w zgodzie z zasadami systemu, a następnie skutecznie go rozmontował. Z czasem system stawał się więc coraz bardziej odporny na zmiany i to nie tylko na zmiany idące wstecz ale i na każdy postęp. Do podstawowego podziału dołączyły następne instytucje reprezentujące jakieś wycinki władzy posiadające mniej lub bardziej niezależną pozycję. Powstał Bank Centralny, Rada Polityki Pieniężnej, Trybunał Konstytucyjny, NIK, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji czy wreszcie Komisja Europejska na którą już nikt w Polsce żadnego wpływu nie ma. Są to instytucje, na które my obywatele nie mamy żadnego wpływu. Nie my je wybieramy. Obsadzają je partie swoimi ludźmi w kadencjach, które nie następują bezpośrednio po sobie. Przy częstych zmianach układów politycznych bardzo ciężko jakiejkolwiek sile politycznej opanować je wszystkie naraz. System potrafi działać też ad hoc. Gdy zajdzie taka potrzeba jest w stanie uchwalić ustawę choćby i po to, by powstrzymać jednego człowieka. Żeby powstrzymać Andrzeja Leppera, któremu udało się wedrzeć na salony, kilka lat temu wprowadzono utratę biernego prawa wyborczego dla osób, które zostały skazane przez sąd tego systemu za to, że … ten system kwestionowały. Wysypywanie zboża okazało się tu większym przewinieniem niż bycie płatnym donosicielem, tajnym współpracownikiem (TW). W tym ostatnim wypadku wystarczy o tym powiedzieć w oświadczeniu lustracyjnym, by móc kandydować. O tym, czy kandydat uzyska w wyborach poparcie, decyduje i tak suweren czyli lud. Lud w myśl zasady suwerenności ludu sformułowanej przez Rousseau jest jedynym źródłem władzy i on ma prawo wybrać kogo tylko chce, nie ograniczany w tym przez władzę, która przecież jest jedynie wykonawcą jego woli. Okazuje się jednak, że i tu system musiał suwerena przywołać do porządku i zawęzić grono kandydatów, spośród których lud może wybierać swych przedstawicieli. Również instytucje takie jak referendum, kwintesencja demokracji, istnieją tylko formalnie skoro 460 ludzi może odrzucić wolę milionów. Jeśli dodać do tego pięcioprocentowe progi wyborcze, które system tak ustalił, by olbrzymia rzesza ludzi nie dorobiła się nigdy własnej reprezentacji, to rysuje nam się obraz betonowego muru, którego przebić nie sposób. Jest to bardzo skuteczne, bo po ponad 20 latach tzw. wolnej Polski, największa grupa społeczna: pracownicy, nie doczekali się własnej reprezentacji. Może te zmiany w ogóle nie są możliwe?

Zmiany na poziomie państwa

Wyobraźmy sobie, że jakimś socjalistom udaje się wprowadzić do parlamentu swoją własną reprezentację. Wyobraźmy sobie nawet, że ta reprezentacja jest na tyle duża, że podejmuje się misji sformowania rządu. Nad mniejszą nawet nie ma się co zastanawiać, rozpracują ją i poprzez różne intrygi zniszczą i w następnej kadencji już ich nie zobaczymy. Zapamiętamy ich jedynie jako aferzystów i gwałcicieli.

Radość z takiego zwycięstwa byłaby równa wielkim społecznym oczekiwaniom. Niestety szybko by się okazało, że taki rząd chcąc dalej działać w zgodzie z porządkiem konstytucyjnym tego państwa natrafiłby na wielki opór w pozostałych, niezależnych od niego elementach systemu. Miałby przeciwko sobie wszystkie media, które są przecież w rękach kapitalistów, a KRRiT została jeszcze obsadzona przez poprzedni układ parlamentarny. Dziurawy budżet, który po latach niszczenia polskiej gospodarki stanowi dziś już tylko około 1/3 PKB ograniczałby projekty zmian brakiem środków na ich finansowanie. Podniesienie podatku dochodowego dla najbogatszych i zmniejszenie ich dla najbiedniejszych poza poczuciem większej sprawiedliwości wiele by nie zmieniło. Dyscyplina budżetowa narzucona przez Konstytucję i Komisję Europejską, opór Banku Centralnego i brak możliwości zaciągnięcia kredytów na reformy w bankach komercyjnych, z których żaden nie jest już bankiem polskim a i ich celem nie jest wspomaganie polskiej gospodarki, pokazałyby niemoc tego rządu i szybko rosnące niezadowolenie zawiedzionego nim społeczeństwa. Do zmiany Konstytucji potrzebna jest większość 2/3; nadal byłby prezydent wybrany w poprzednich wyborach, który wetowałby każdy pomysł socjalistów podważający władzę kapitału; na Komisję Europejską nie mamy praktycznie żadnego wpływu, a ta być może nałożyłaby na nasz kraj jakieś kary gdyby socjaliści spróbowali spełniać swe wyborcze obietnice; Trybunał Konstytucyjny, również z poprzedniego układu, orzekałby całkowicie politycznie o niekonstytucyjności nowych ustaw. Prawo, instytucje państwa, reguły i inne ograniczenia tracą oczywiście na znaczeniu, gdy nowa władza niczym Chavez w Wenezueli cieszy się tak wielkim poparciem, że w każdym momencie może na ulice wyprowadzić miliony ludzi, co w polskich warunkach oczywiście jest następną abstrakcją. I tu powstaje pytanie, czy w tych warunkach, w tym systemie warto w ogóle sięgać po władzę jeśli nie jest się gotowym na dalsze kroki, które niewątpliwie będą prowadzić do konfrontacji i być może amerykańskiej interwencji w „obronie demokracji”? Bo czy wystarczą, by nie stracić poparcia drobne koncesje i odłożenie ad acta rzeczywistych oczekiwanych społecznie zmian?

A może zmiany zacznijmy od odbudowy więzi społecznej i głębokiej moralnej odnowy?

Dobry i zły kapitalista

Nie tylko w społecznej nauce Kościoła ale i wśród wielu zwykłych ludzi pokutuje mit – dobrego lub złego pana. Stąd dosyć częste nawoływania płynące z różnych stron o odnowę moralną, odpowiedzialność społeczną biznesu, apele do sumienia kapitalisty. Bo jak wszyscy będziemy dobrzy i odpowiedzialni to będzie dobrze! Tak jakby problem choćby śmieciowych umów był problemem złej woli jakiś złych ludzi. Nieprawdą jest, by kapitalista już z racji samej pozycji społecznej jaką zajmuje był dobrym lub złym człowiekiem. On po prostu dobrze zna i rozumie swój interes klasowy. To nie jest kwestia dobra i zła, ale interesów, układów sił i rzeczywistości w jakiej się żyje. Jak pokazało ostatnie 20 lat kapitaliści mają dużo większą świadomość własnych interesów niż pracownicy i poprzez swą roszczeniowość potrafili o nie dużo skuteczniej zabiegać.

W państwie takim jak Polska gdzie z Kodeksu Pracy za chwilę pozostaną już same okładki i gdzie neoliberalizm doprowadził do całkowitego rozmontowania instytucji socjalnych pole manewru jest coraz węższe. W latach dwudziestych ubiegłego wieku Ford zdecydował się na podniesienie dwukrotnie płac zatrudnianym w jego fabrykach pracownikom. W ten sposób nowatorski, kultowy i montowany na pierwszej na świecie taśmie tani Ford T kosztował dwie pensje zatrudnionego tam pracownika. Cała liberalna prasa nie ukrywała oburzenia a ówcześni ekonomiści wieszczyli Fordowi rychłe bankructwo. Stało się wręcz przeciwnie. Ford T pierwszy montowany na taśmie w masowej produkcji samochód odniósł ogromny sukces i stał się najpopularniejszym samochodem w USA. Jego sprzedaż i zyski Forda, mimo większych kosztów pracy ,stale też rosły, bo trzeba pamiętać, że również dzięki tym podwyżkom samochód znajdował nabywców wśród zwykłych robotników. Działo się to w czasach jeszcze przedkeynesowskiego rozbudzania popytu, ale same decyzje Forda wpisywały się w te założenia modelu rozwoju gospodarczego.

Dziś znów żyjemy w czasach światowego kryzysu gospodarczego i coraz większego kryzysu społecznego. Jedyną receptą na kryzys jest obniżanie kosztów, zaciskanie pasa i duszenie popytu poprzez cięcia we wszystkich sferach naszego życia. Na dłuższą metę, co widać w Grecji czy Hiszpanii, taka polityka prowadzi do jeszcze większej zapaści i kurczenia się gospodarek. Wiedzą to również co światlejsi kapitaliści. Warren Buffett publicznie żądał, by najbogatsi tacy jak on, płacili wyższe podatki. Ale czy mogą postąpić niczym Ford? U nas, w Polsce? Planowa deindustrializacja Polski doprowadziła do sytuacji, że polski przemysł przestał już istnieć. Większe fabryki, które są już tylko montowniami, należą do ponadnarodowych korporacji i zachodnich koncernów. Te nie są zaś zainteresowane rozwojem naszego kraju ale jedynie jego tanią siłą roboczą. Nie montują tutaj tych swoich samochodów z sentymentu, ale z tego powodu, że płace są tu bardzo niskie a prawa pracownicze w zaniku. Gdy nie ma państwa, gdy państwo zrzuciło z siebie wszelką odpowiedzialność, słusznie można przypuszczać, że gdy koszty pracy pójdą u nas znacząco w górę produkcję przeniosą na Daleki Wschód. A państwo, jakikolwiek rząd choćby i socjalistyczny, ale honorujący zapisaną w Konstytucji zasadę świętości własności prywatnej nic na to poradzić nie będzie mogło, ponieważ na skutek antypolskiej polityki prowadzonej przez kolejne rządy utraciliśmy gospodarczą suwerenność. Stracimy ją jeszcze bardziej wraz z wprowadzeniem EURO, na które żadnego wpływu mieć nie będziemy. Polska przedsiębiorczość to jednak przede wszystkim małe i średnie firmy. I tam myśli się już podobnie jak w tych dużych firmach, a niejaki Kaźmierczak, przewodniczący Związku Przedsiębiorców i Pracodawców w swym liście do Dudy mówi ostatnio wprost „Nie sądzę, że Pan o tym nie wie – ale mimo to informuję Pana, że przedsiębiorcy mają głęboko w dupie, jaką Pan zechce ustanowić płacę minimalną oraz czy zlikwiduje Pan umowy cywilno-prawne.” a mając świadomość kompletnego rozkładu państwa, bezczelny i pewny siebie pisze, że będą państwo sabotować, zatrudniać tylko na działalność gospodarczą, a jak zajdzie taka potrzeba przeniosą swe firmy do krajów gdzie możliwy jest jeszcze większy wyzysk.

Niestety być może ma rację. Bez zmian systemowych tak się właśnie stanie. Już teraz wielu z nich nie płaci tu podatków, mimo że są jednymi z najniższych w Europie. Ale są przecież kraje, gdzie są one jeszcze niższe. Większość kapitalistów działa, do czego po części zmusza ich doktryna neoliberalna, w perspektywie krótkoterminowych zysków i po nich choćby potop. Nie obchodzi ich to, co będzie za rok, dwa czy trzy lata, ale to, ile on jutro zarobi. Nie tylko w Polsce, ale tu chyba szczególnie, w kryzysie liczy się najbardziej krókoterminowa stopa zwrotu inwestycji a nie to, co będzie później. Ten bardziej świadomy pracodawca, zdający sobie sprawę z tego, że niskie płace są nierzadko niewystarczające na odtworzenie już nawet tylko siły biologicznej pracownika, niszczą popyt i kryzys tylko pogłębiają, też musi działać wedle reguł morderczej konkurencji i równania wszystkich w dół. Zmniejszający się popyt powoduje mniejszą sprzedaż, a mniejsza sprzedaż ograniczenie produkcji, zwolnienia, obniżki płac po to, by własne dochody utrzymać na tym samym poziomie, a nawet je jeszcze zwiększyć.

Jak długo? W tym systemie tak długo jak długo to tylko możliwe. Nie następuje rozwój, taka gospodarka wcześniej czy później prowadzi do katastrofy i nie bardzo wiadomo jak to powstrzymać. Na rynku wygrywa przecież ten, kto bardziej tnie koszty. Ten, kto mniej płaci i na gorszych warunkach zatrudnia. Wygrywa ten, kto zamiast umów o pracę stosuje umowy śmieciowe ponieważ jego produkt będzie tańszy niż analogiczny wytworzony u konkurencji, gdzie pracownikom płaci się lepiej i ponosi większe pozapłacowe koszty pracy, ubezpieczenia zdrowotnego i emerytalnego. Taki producent by utrzymać się na powierzchni jest zmuszony przez czysty rachunek ekonomiczny do pójścia tą samą drogą. Drogą cięcia kosztów, bo alternatywą jest przegrana z tymi, którzy już tą drogą poszli. Kto pierwszy się wychyli, ten przegra ku uciesze konkurencji. Dlatego, bez zmian systemowych, woli państwa, odsetek umów śmieciowych będzie się stale powiększał, bo sam proces, gdy nie istnieje państwo jest obiektywny i prostą droga nieodwracalny.

A może szwedzki model?

Kiedy w 89 roku Polska wkroczyła na nową drogę, Balcerowicz i jego ekipa nie pytając społeczeństwa o zdanie, wybrali najgorszy model gospodarki, charakterystyczny do tej pory dla krajów Trzeciego Świata. O rozwiązaniach skandynawskich, które pozwoliłyby zachować zdobycze socjalne i w oparciu o nie a nie mimo nich przyjąć model rozwoju szwedzkiego, nie było nawet dyskusji. Balcerowicz poprowadził nas drogą Chile, Boliwii, Indonezji i wielu innych krajów gdzie swoją doktrynę, nazwaną przez Naomi Klein – Doktryną Szoku, testowali skrajni liberałowie, tzw. Chicago Boys, uczniowie Miltona Friedmana. Wybór skandynawskiej drogi do socjalizmu był wtedy bardzo realny, ponieważ Polska była krajem, w którym niemal wszystko jeszcze było własnością państwową bądź spółdzielczą. Nic jeszcze nie rozkradziono i nic jeszcze za bezcen nie wyprzedano. Od tego czasu jednak zmieniło się bardzo wiele. O ile od początku planu Balcerowicza, planu eksterminacji polskiej gospodarki, z każdym rokiem powoli traciliśmy nasz majątek a nasz katalog praw zdobywanych krwią robotniczą stale się pomniejszał przy mniej lub bardziej biernej postawie społeczeństwa, to działo się to w miarę łatwo. To teraz, gdy państwo przeżarło już niemal wszystko, co zbudowała Polska Ludowa, a resztę rozkradło lub oddało zachodnim korporacjom, odwrócenie biegu historii nie może się już odbyć na gruncie jakiejś kolorowej rewolucji. Jeśli do rewolucji dojdzie i będzie ona miała jakiś kolor, to będzie to kolor czerwieni, czy to sztandarów, czy naszej krwi.

To państwo zawsze chce źle

Jednym z podstawowych warunków ustrojowej zmiany jest uświadomienie sobie, że to państwo, chce źle i od pierwszego dnia po obaleniu komuny prowadzi politykę uwłaszczenia nielicznych i wywłaszczenia mas. Poza wolnością słowa, na którą znów są zakusy, i formalną demokracją, przez ostatnie 20 lat nie uzyskaliśmy żadnego nowego prawa a nasza pozycja jako obywateli stale się pogarsza. Jesteśmy w stałej defensywie wobec roszczeń kapitału i jego niekończącego się apetytu. Komisja Trójstronna, w założeniu miejsce negocjacji i dochodzenia do konsensusu przez strony reprezentujące sprzeczne interesy, od początku była komisją dwustronną. Po jednej stronie razem z pracodawcami występuje rząd a po drugiej strona społeczna, związkowa. Strony są dwie, ale jakby co, to ta pierwsza ma dwa głosy. Komisja nie zbiera się nigdy po to, by rozważać postępowe postulaty społeczne wzmacniające pozycję pracowników wobec pracodawców, ale jedynie po to by strona społeczna zgodziła się na żądania kapitalistów. By stanowiła legitymizację antyspołecznych działań władzy i miejsce podpisywania dokumentów kapitulacji przed żądaniami pracodawców. Strona związkowa mogła się tylko czasem w niej pochwalić swego rodzaju „zwycięstwami”. Gdy pracodawcy żądali zgody na amputację ręki i nogi pracownika, związkowcy twardo negocjowali, że oddadzą tylko jedną nerkę. Przynajmniej na razie, bo potem drugą też oddadzą, nie żądając już w zamian nawet aparatu do dializy.

Żyjemy w państwie, w którym wszystko co prospołeczne, propracownicze jest „przywilejem”, „roszczeniem”, „komunistyczną mentalnością”. Każde zaś żądanie kapitału, jest racjonalne, służące gospodarce i naszej pomyślności, dające szansę na nowe miejsca pracy, a olbrzymie majątki nielicznych zdobyte są „ciężką pracą”, bo zamiast protestować trzeba ciężko pracować, jak pan Kulczyk, to do czegoś się w życiu dojdzie. Nie wszyscy jesteśmy na tą retorykę odporni. Dlatego gdy rozmawiam ostatnio ze znajomym o konieczności powstrzymania kolejnych niekorzystnych dla pracowników zmian w Kodeksie Pracy, skądinąd inteligentnym człowiekiem, on pyta mnie z całą szczerością – a jaka jest nasza propozycja? Samo pytanie zakłada, że choć władza może się mylić, to przecież chce dobrze. Więc jeśli pracodawcy chcą naszej ręki, to mamy z nimi negocjować, by na razie zadowolili się naszym palcem? Dziś, gdy związki dogorywają i władza czuje się coraz silniejsza, ma Komisję Trójstronną w dupie niczym ten Kaźmierczak z ZPP. Przestała już dbać o pozory i to ciało w ogóle zwoływać.

Postulaty pracownicze, w liberalnej nowomowie – roszczenia, jak przed 100 laty można jedynie wywalczyć a nie wynegocjować w jakiejś ich śmiesznej komisji stworzonej jedynie dla pozorów istnienia jakiegoś dialogu ze społeczeństwem. Jedynym, przed czym ta wroga nam władza może ustąpić jest siła oraz groźba realnych strat jakie poniesie budżet, gdy przez naszymi żądaniami nie ustąpi. Lepiej późno niż wcale, związki przypomniały sobie o podstawowej swej broni w walce z pracodawcami i będącą na usługach wielkiego kapitału władzą – o strajku. Od jego powodzenia zależy dziś los całej Polski. Wola oporu i szanse na pracowniczą kontrofensywę. Po tak długo zapowiadanym strajku generalnym, pierwszym od dziesięcioleci, gdy ten się nie uda, gdy Śląsk nie stanie, tym śmielej władza będzie nas wszystkich wykańczać. Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć i boją się ich chyba nawet organizatorzy strajku. Ale bogatsi o doświadczenie protestów w sprawie ACTA, nie wiemy w tej chwili czy strajk ten nie stanie się pierwszą kostką domina, iskrą która rozpali mocno spóźnioną polską wiosną. A gdy raz już wyjdziemy na polski plac Tahrir szybko już z niego nie zejdziemy. A takiego antyestablishmentowego buntu boi się po równo i PO, i PiS. Ilość powstających ostatnio ruchów i inicjatyw skierowanych przeciw tej władzy, potwierdza, że coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że ten rząd trzeba jak najszybciej obalić. Jako ten rząd, który rządzi w historii ostatniego dwudziestolecia najdłużej, który zdobył już prawie wszystkie elementy trójpodzielonej władzy. Czas nagli i jak nigdy wcześniej rewolucja jest potrzebna tu i teraz. Bez niej nic już zmienić nie można.
Strefy upodlenia.
c................0 • 2013-08-18, 9:55
Funkcjonowanie „specjalnych stref ekonomicznych” w Polsce będzie przedłużone minimum do 2025 roku – łaskawie poinformował nas wszystkich, miłościwie nam panujący wicepremier, minister gospodarki Janusz Piechociński. „Rząd polski widząc to gigantyczne zainteresowanie, bardzo wysoką ocenę polskiej gospodarki jako partnera do wspólnych inwestycji, daje taki czytelny sygnał dla inwestorów” – dodał wicepremier.

O jaki czytelny sygnał chodzi?

Czy nie o taki przypadkiem, że Polska to ustabilizowana kolonia w sercu Europy, kraj bezpiecznego wyzysku i totalnej wolnej amerykanki dla zagranicznego kapitału? Oczywiście niczego takiego wprost nikt nie powie. Zamiast tego Polakom mydli się oczy obietnicami inwestycji, nowymi miejscami pracy które są tuż tuż… a jednak jakimś cudem pomimo „sukcesu” specjalnych stref ekonomicznych nie widać ani spadku poziomu bezrobocia, ani bogacenia się społeczeństwa. Jak to się dzieje?

Dzieje się to bardzo prosto. Nieopodatkowany zagraniczny kapitał bardzo chwali sobie współpracę z Polską, ale bynajmniej nie współpracuje z Polską dla dobra Polaków. Ma swoje interesy, swoje cele i traktuje Polskę – jak wszystkie zagraniczne rynki i obszary swego działania – przedmiotowo, drąc ile się da, wymuszając tyle zwolnień podatkowych ile tylko się da i napychając swój portfel cudzym wysiłkiem i krwią. Dla naszych rządzących nie istnieje inny model gospodarki. Ekonomia kapitalizmu, ekonomia neoliberalizmu po prostu już tak ma.

Społeczeństwo idzie za to na rzeź, nieświadome niczego, licząc i marząc już tylko o cudownym wskrzeszeniu na stadionie narodowym tuż po swojej śmierci z przepracowania.

Sytuacja Polski jest wybitnie fatalna. Nie dość, że sami pracując za grosze działamy na szkodę europejskich pracowników (obniżając rynkową cenę siły roboczej), nie dość, że rządzą i rządzić pewnie długo jeszcze będą nami partie o wybitnie neoliberalnych strategiach gospodarczych to i brak nam już nawet elementarnej godności. Polacy przyzwyczaili się już do tego, że życie powinno dawać po mordzie. Że żyje się wtedy, kiedy wisi się pomiędzy pracą poza granicami, niespłaconym kredytem a groźbą eksmisji… Tak żyje dziś mnóstwo Polaków, także młodych… dla nich jest to normalka, sympatyczna codzienność, w której radość odnajdują wtedy, kiedy uda się zebrać parę groszy na piwo lub wyskoczyć gdzieś na mniej lub bardziej darmowe „balety”…

O organizowaniu się, o oporze, o buncie nie myśli prawie nikt. Wszystko połknięte i przeżute zostało przez najtańszy oportunizm rodem z lokalnego dyskontu. Często odnoszę wręcz wrażenie, że dopóki choćby i wiór i żużel był ładnie zapakowany i podany jako konsumencka gratka to nikomu w Polsce nie zechce się protestować… nie mówiąc już o nawet o jakimś wychodzeniu na ulicę.

Polską trójcą świętą upodlenia jest 1) upokarzająca praca na emigracji 2) wieczne mieszkanie nie na swoim lub u rodziny (bo mieszkania stały się dobrem dziedzicznym) 3) brak stałego zawodu. Do wyjazdów do pracy przyzwyczaili się wszyscy. „Polska B” dzięki nim wyludniła się prawie zupełnie. Polacy wyjeżdżają bo inaczej nie są w stanie zarobić. To nie skłania jednak nikogo do walki o Polskę. W tak – pozornie – patriotycznie zadętym kraju, uważa się, że nie nikt pluje nam w twarz jeśli Polska w ogóle jest jeszcze na mapach. O kształt tej Polski, o warunki życia nie pytają nawet najodważniejsi narodowcy. Dla nich, dla prawicowego oszołomstwa, liczy się krzyż (na grobie) i walka z ruskim najeźdźcą (tu akurat deficyt… ale wielu nadal marzy o inwazji Putina na Polskę).

Wieczne stały się mieszkania w postprlowskich blokach (które ostatnio media rehabilitują, bo okazuje się, że co Gierek zbudował to III RP nie potrafi wybudować przez ponad 20 lat). Bloki z okresu Polski Ludowej nagle stały się czymś pozytywnym nawet dla panujących nam neoliberałów. Oczywiście to nie oni chcą mieszkać w blokach, kisić w nich chcą lud. I kompletnie nie przejmują się tym, że użyteczność bloków właśnie się kończy a od dawna nie buduje się dla społeczeństwa praktycznie niczego. Bloki będą uzdrawiane tak, jak nieświeże ryby i zgniłe warzywa przez właścicieli nadmorskich lokali.

Jeśli chodzi o stały zawód to w Polsce taka kategoria przestała już praktycznie istnieć. Wszyscy pracują i żyją coraz bardziej śmieciowo. Nie ma znaczenia, że zaawansowane gospodarki stawiają na coraz większą specjalizację. W Polsce – szczególnie absolwenci uczelni wyższych – przyzwyczajeni już są do tego, że zatrudnienia szukać powinni w zawodach od kucharza po rozwoziciela pizzy, dostarczyciela ulotek, czy mięsnego dodatku do narzędzi i wyposażenia biura. Pracownika się w Polsce upycha jak niechciane futro do szafy. Na własne życie pracownik nie tylko nie może mieć żadnej nadziei, ale i żadnych pieniędzy.

Specjalne strefy ekonomiczne to przy specjalnej strefie upodlenia, jaką stała się Polska – małe piwo.

Nam, degenerującym się śmieciorobotnikom zamieszkałym w 60-letnich uzdrawianych blokach, absolwentom uniwersytetów zatrudnionym w szwalniach i na ulicy nie wolno już nawet marzyć. Działkę cudów okupuje ze swoim domniemanym, skromnym bo pojedynczym, uzdrowieniem Jan Paweł II. Wielki nasz rodak, który uniknął mieszkania w bloku, bo blok ten straszny i komunistyczny zamienił on na Watykan. Pośród innych polskich herosów naszych czasów jest jeszcze: Agnieszka Radwańska, rozważająca rozbieraną sesję w gazecie; Robert Lewandowski, który zastanawia się nad wyborem któregoś z niemieckich pracodawców i cała plejada gwiazd ‚o polskich korzeniach’, którymi w niewolnych chwilach mamy się emocjonować. Marzenia za nas dostarcza nam więc cały ten syfiaty system. Wzory są też zagraniczne… ot choćby taka Księżna Kate, której Polacy strugają łóżko dla dziecka… przyczyniając się tym samym walnie do trwania rodu królewskiego bratniego narodu brytyjskiego.

Upodlenie to więc nie tylko życie za trzy grosze, życie do pierwszego, liczenie złotówek w portfelu.

Żyć biednie można z godnością. Żyć biednie można razem, dzieląc się trudami, walcząc o poprawę swojego losu, o lepszy świat przyszłości.

My tego nie mamy. Poza bezpieczeństwem odebrano nam właśnie przede wszystkim godność. A wszystkie szanse na jej odzyskanie oczernia się na okrągło, snując mit wielkiej II RP i ‚Polaków odnoszących sukces za granicą’. Sukces za granicą? W to jestem jeszcze skłonna uwierzyć. W sukces w Polsce: nie.
Zmiany w Kodeksie pracy.
c................0 • 2013-08-17, 16:45
Sejm uchwalił zmiany, które cofają nas już nie w wiek XIX ale wprost w czasy Starożytnego Rzymu, który przy wszystkich swoich zaletach i wspaniałościach miał jedną wadę… był oparty o system niewolniczy.

Władza, która wyrosła na robotniczych buntach; buntach, które miały jeden cel – szybszy postęp społeczny – dziś z tych robotników i wszystkich ludzi pracy na powrót zrobiła niewolników.

To już nie jest figura retoryczna, gdy mówimy, że po 1989 kolejne rządy z cieniem grabarza polskiej gospodarki za plecami, Leszkiem Balcerowiczem, prowadzą nas w wiek XIX i ówczesne dzikie stosunki społeczne. Okazuje się, że to jest eufemizm. Historia zatacza koło i wraca epoka niewolnictwa.

8 godzin pracy to „komunistyczny” anachronizm? Płatne nadgodziny? Po co? Kryzys! Mamy zacisnąć pasa, choć dziurek już w nim brak i harować jak woły do śmierci. A jeśli ktoś myśli, że ośmielona brakiem poważnych protestów władza, korporacje i pracodawcy, którym służy, zadowoli się 67 latami jako wiekiem uprawniającym do przejścia na emeryturę, to jest niepoprawnym optymistą. Dasz władzy, nad którą nie mamy żadnej demokratycznej kontroli (jakieś iluzje co najwyżej jakie daje burżuazyjna demokracja), palec to weźmie rękę i niczym zombie obgryzie ją do żywej kości.

Można mieć wielki żal do związków zawodowych, które tak późno zajęły się problemem umów śmieciowych i samozatrudnienia. Przez lata, bez słowa przyglądały się zmianom, które wywracały strukturę zatrudnienia. A to musiało i ma już swoje konsekwencje. Dziś społeczeństwo jest podzielone. Tak jak życzy sobie każda władza sprawująca ją na zasadzie – dziel ludzi a łatwiej nimi będzie rządzić. Duża jego część wypchnięta dawno spod zasięgu działania kodeksu pracy trochę inaczej postrzega już swoje interesy. W tej grupie nie obowiązuje już od dawna 8 godzinny dzień pracy, czy prawo do ustawowo wolnych od niej dni. Ta grupa, umiejętnie manipulowana przez władzę, często postrzega tych, którzy pracują jeszcze na wywalczonych krwią 100 lat temu zasadach… jako grupę, która ma nieuzasadnione przywileje, których ona sama nie posiada. Zawiść? Zazdrość? Przekonanie, że oni „płacą” na tamtych nierobów? Wszystko po trochu.

Od dawna zaś nie obowiązuje tu zasada, by równać do lepszego, ale by ściągać za nogi tych, którym jest jeszcze lepiej, do bagna, w którym tkwimy co najmniej po pas. Nie ma w tym tak naprawdę nic dziwnego. Prekariat, ludzie pozbawieni pewności zatrudnienia na śmieciowych umowach, nie jest zorganizowany. Nie jest w stanie walczyć w zorganizowany sposób o swoje prawa. Dlatego też dziś jest dużo trudniej niż w latach 80-tych walczyć o postęp z państwem, które konsekwentnie wszelkie cywilizacyjne zdobycze nam odbiera.

Będziemy pracować i po 12 godzin na dobę… a pracodawca nie będzie musiał nam za to płacić. Będzie miał rok na to, by dać nam za to w zamian wolne dni… tylko, że zanim rok minie po prostu nas zwolni. Bo co jak co, ale liczyć to oni umieją.

Czy jest granica chciwości w neoliberalnym kapitalizmie? Czy jest granica wyzysku, wstydu, przyzwoitości? Czy jest granica upodlenia ludzi? Nie, nie ma tej granicy gdy społeczeństwo milczy i nie potrafi w zorganizowany sposób się przeciwstawić.

Nadzieja jak 30 lat temu w jedynych niezależnych jeszcze od państwa organizacjach społecznych - związkach zawodowych, których działania wszyscy powinniśmy teraz popierać. Bo kto jeszcze jak nie związki, które w końcu zrozumiały konsekwencje własnych zaniechań, może nam pomóc w walce o nasze prawa pracownicze, o przyszłość naszych dzieci; o to w jakim kraju przyjdzie im żyć.

Wybaczmy im ich winy. Dziś potrzebna nam jedność.

Trudno powiedzieć co jest z nami nie tak? Nawet Bułgarzy potrafili się zbuntować. Dziś buntują się Turcy. Buntują się Arabowie. Ustawicznie buntują się Grecy i Hiszpanie. A co z nami? Tu przecież kryzys nie zawitał dopiero w tej chwili ale trwa ustawicznie od dziesięcioleci. Niedawny okres wzrostu, szumnie przez rządzących nazywany „Zieloną Wyspą”, nie był też wzrostem na którym korzystałoby społeczeństwo. Korzystali nieliczni. Ci co zawsze.

Jak nisko jeszcze możemy zgiąć kark? Spartakus już się pewnie narodził. Może już jest w odpowiednim wieku? Jest on potrzebny od zaraz jak nie od wczoraj… tylko nie wiadomo jeszcze czy jego kolor będzie czerwony czy brunatny. Zróbmy coś zanim będzie za późno. Cywilizacja i świat, który znaliśmy na naszych oczach i przy naszym milczeniu jest zarzynany.
Islandia: Jak wyjść z kryzysu*
c................0 • 2013-08-13, 20:11
W przeciwieństwie do Unii Europejskiej, która ratuje upadające banki miliardami euro podatników, Islandia, wbrew interesom światowej finansjery, pozwoliła im zbankrutować, jednocześnie umarzając długi hipoteczne niemal wszystkich obywateli, z których zdjęto odpowiedzialność wobec kredytodawców. Dzięki temu gospodarka Islandii odradza się, a unijna – pogrąża się w coraz większym kryzysie.

Jak doszło do kryzysu?

Światowy kryzys z 2008 roku na Islandii rozpoczął się w momencie niewypłacalności trzech największych w kraju prywatnych banków komercyjnych, które oferowały bardzo atrakcyjne oprocentowanie depozytów, a jednocześnie uwikłały się w ryzykowne inwestycje na dużą skalę. Z jednej strony banki nie miały pieniędzy na wykupienie swoich krótkoterminowych wierzytelności, a z drugiej strony w wyniku światowego kryzysu finansowego mieszkańców Wielkiej Brytanii i Holandii, którzy w tych bankach trzymali swoje oszczędności, rozpoczęli masową wypłatę depozytów. Tuż przed kryzysem zagraniczne zadłużenie islandzkich banków Kaupthing Bank, Glitnir Bank i Landsbanki wynosiło ponad 85 mld USD, podczas gdy PKB Islandii sięgał w tym czasie około 12 mld USD. Kryzys bankowy wywołał kryzys gospodarczy. Bezrobocie na Islandii w krótkim czasie zwiększyło się trzykrotnie do 9,3 proc., a w latach 2009-10 PKB spadł o prawie 11 procent. Gwałtownie zaczęło rosnąć zadłużenie publiczne (do niemal 100 proc. PKB), a inflacja podczas kryzysu wyniosła niemal 20 procent.

Jednak w przeciwieństwie do Unii Europejskiej Islandia szybko podniosła się z kryzysu. Obecnie bezrobocie na Islandii wynosi około 6 proc. i nadal spada, wzrost gospodarczy w 2011 roku wyniósł 3,1 proc., na 2012 rok oszacowano go na poziomie 2,8 proc., a w 2013 roku kraj powróci do nadwyżki budżetowej. Wskaźniki te są nieosiągalne dla krajów Unii Europejskiej, gdzie bezrobocie jest niemal dwa razy wyższe, a powszechnie występującym zjawiskiem jest spadek PKB i znaczny deficyt budżetowy. W krajach strefy euro spadek gospodarczy w 2012 roku ma wynieść 0,3 proc., a bezrobocie w połowie tego roku sięgnęło 11,3 proc. Inflacja na Islandii została zmniejszona do 4,2 proc. w 2011 roku, a w 2013 roku ma wynieść 3,9 proc.

Jak zwalczano kryzys?

Jak to możliwe, skoro w wyniku kryzysu Islandia znalazła się w znacznie gorszej sytuacji niż reszta Europy? Otóż władze wyspiarskiego kraju całkowicie inaczej podeszły do kwestii zwalczania kryzysu. Przede wszystkim nie ratowano banków, co zrobiła i robi nadal Unia Europejska, bo i tak Islandia nie miała na to tak wielkich pieniędzy, lecz pozwolono im upaść, a Islandzki Urząd Nadzoru Finansowego przejął krajowe operacje wszystkich trzech banków, które objął w zarząd komisaryczny. – Mieliśmy rację, nie pomagając bankom, gdyż ich długi były niemal dziesięciokrotnie większe od naszego PKB. Nabywcy obligacji banków nie powinni liczyć, że rząd im pomoże w kłopotach – mówił Mar Gudmundsson, prezes islandzkiego banku centralnego. Ponadto zamiast użyć stymulacji, obcięto wydatki publiczne i zastosowano środki oszczędnościowe, które były bolesne, ale szybko przyniosły dobre rezultaty. Poza tym zapewniono depozytariuszom zwrot ich bankowych depozytów, a mającym problemy finansowe zadłużonym gospodarstwom domowym i przedsiębiorcom dano ulgi w spłacie zaciągniętych zobowiązań, co uchroniło je od bankructwa. Darowano długi jednej czwartej populacji o wartości 13 proc. PKB kraju. Islandia miała też pewną przewagę nad krajami unijnymi już w momencie rozpoczęcia się kryzysu w roku 2008. Po pierwsze, kraj był w stosunkowo niewielkim stopniu zadłużony (28,5 proc. PKB), posiadając coroczne nadwyżki budżetowe. Po drugie, kurs korony był niekontrolowany przez urzędników, co spowodowało 30-50-procentową dewaluację, która z jednej strony uderzyła w Islandczyków (nastąpił spadek płac o około 50 proc.), ale z drugiej – pozwoliła utrzymać ważne rynki eksportowe.

Rządy Wielkiej Brytanii i Holandii same zrekompensowały straty swoim obywatelom i domagały się oddania pieniędzy przez Islandię. Althing, parlament Islandii, przygotował, co prawda, ustawę, na mocy której Brytyjczykom i Holendrom miało zostać przekazane prawie 6 mld USD w ramach kompensaty za utracone depozyty po upadku islandzkiego banku Icesave (oddział Landsbanki), jednak Olaf Ragnar Grimsson, prezydent Islandii, ją zawetował. Petycję do prezydenta, by zawetował ustawę, podpisało aż 56 tys. Islandczyków (prawie jedna piąta populacji wyspy). Zdecydowano, że ostatecznie decyzję o oddaniu pieniędzy podejmą Islandczycy w referendum. W marcu 2010 roku ponad 90 proc. głosujących obywateli Islandii odrzuciło propozycję spłacenia przez władze blisko 300 tys. holenderskich i brytyjskich klientów Landsbanki. W kwietniu 2011 roku na Islandii odbyło się drugie referendum, w którym 58 proc. głosujących opowiedziało się przeciwko spłacie w ciągu 30 lat 4 mld euro długu wobec Wielkiej Brytanii i Holandii.

Islandia zabezpiecza się też na przyszłość. Na początku sierpnia br. mniejszościowy partner koalicyjnego rządu przedstawił parlamentowi propozycję, według której banki nie mogłyby wykorzystywać gwarantowanych przez państwo depozytów do finansowania ryzykownych inwestycji, co oznaczałoby rozdzielenie bankowości inwestycyjnej od bankowości depozytowej. Zdaniem Alfheidur Ingadottir, przedstawiającej propozycję parlamentarzystki, jest to najlepszy sposób na powstrzymanie banków przed tworzeniem baniek aktywów. – Teraz bankowość inwestycyjna stanowi mniej niż 5 proc. operacji banków, których depozyty są gwarantowane przez państwo. Przed kryzysem wskaźnik ten w największym islandzkim pożyczkodawcy wynosił aż 33 proc. – powiedział Dawid Stefansson, ekonomista islandzkiego Arion Bank.

Politycy pod sąd

Jednak kryzys finansowy i gospodarczy na Islandii miał też inne dalekosiężne skutki. W wyniku protestów w styczniu 2009 roku centroprawicowy rząd premiera Geira Haarde’a podał się do dymisji. Z kolei w wyborach samorządowych w Reykiawiku jako wyraz protestu przeciwko politycznemu establishmentowi w maju 2010 roku aż 34,7 proc. głosów uzyskała nowo założona Partia Komików. Ponadto doprowadzono do powołania Zgromadzenia Narodowego w celu spisania nowej konstytucji.

Jednocześnie ponad 200 Islandczyków, w tym były premier i dyrektorzy wykonawczy upadłych banków, usłyszało zarzuty kryminalne dotyczące ich działalności. Decyzję o postawieniu tych osób przed sądem podjął Althing. We wrześniu 2010 roku były premier Haarde został postawiony przed sądem za to, że wpędził kraj w poważny kryzys gospodarczy. Według parlamentarzystów Haarde w okresie od lutego do października 2008 roku nie podjął żadnych działań, które mogłyby zapobiec rozwojowi kryzysu na Islandii. – To incydent bez precedensu. Przez ostatnie dwa lata banki upadały, a gospodarki miały problemy. Oczywiście, w przeszłości głowy państw były oskarżane za zbrodnie wojenne, jak Slobodan Milosevic czy Charles Taylor, ale jeszcze nigdy nie były sądzone za nieudolność ekonomiczną – skomentował w 2010 roku Gudni Th. Johannesson, historyk z Akademii w Reykiawiku. W kwietniu 2012 roku specjalny trybunał do rozpatrywania odpowiedzialności polityków orzekł, że Haarde jest winny jednego z czterech stawianych mu zarzutów dotyczących przyczynienia się do krachu krajowego systemu bankowego w 2008 roku, ale nie zostanie za to ukarany. Trybunał obciążył go winą za to, że w obliczu zbliżającego się kryzysu nie zwoływał poświęconych tej sprawie posiedzeń rządu. – Miałem przekonanie, że Islandia może stać się międzynarodowym centrum finansowym, takim jak Luksemburg czy Nowy Jork – bronił się Haarde. – Nikt nie przewidział, że może nastąpić finansowa zapaść – dodał.

Unia Europejska remedium na kryzys?

Pod koniec 2011 roku islandzki rząd rozważał zamianę korony na euro, ale w związku z problemami UE, w kraju nasilały się wątpliwości, czy to rozwiązanie byłoby rzeczywiście najlepsze. Dlatego islandzcy ekonomiści proponują w zamian zastąpienie korony stabilnym dolarem kanadyjskim. Zdaniem socjaldemokratycznej premier Johanny Sigurdardottir, utrzymanie korony jest niemożliwe, a obecna „sytuacja nie może zostać niezmieniona”. W sierpniu 2012 roku premier Siguardardottir przyznała, że kraj stoi w obliczu wyboru między kanadyjskim dolarem a euro. – Wybór jest między zrzeczeniem się suwerenności Islandii w polityce monetarnej przez jednostronne przyjęcie waluty innego kraju lub staniem się członkiem Unii Europejskiej – uważała szefowa rządu. A o przystąpieniu Islandii do UE mówiło się od dawna, co miało dać stabilizację makroekonomiczną. Już w lipcu 2009 roku islandzki parlament przegłosował rozpoczęcie rozmów dotyczących przystąpienia do Unii Europejskiej. Kilka dni później Ossur Skarphedinsson, minister spraw zagranicznych Islandii, złożył formalny wniosek o przyjęcie Islandii do Unii, mimo że w tym czasie aż 48,5 proc. Islandczyków było przeciwnych anszlusowi, a tylko 34,7 proc. opowiadało się za członkowstwem. Później uniosceptycyzm Islandczyków tylko wzrastał. Kiedy w czerwcu 2010 roku ministrowie spraw zagranicznych państw UE zgodzili się na otwarcie negocjacji akcesyjnych z Islandią, 57 proc. mieszkańców Islandii opowiadało się za wycofaniem przez ich kraj wniosku akcesyjnego. W lipcu 2010 roku rozpoczęły się formalne rozmowy Islandii w sprawie przystąpienia wyspy do Unii Europejskiej, a w czerwcu 2011 roku Islandia rozpoczęła negocjacje przedakcesyjne.

Mimo to sprawa członkostwa Islandii w Eurokołchozie nie jest jeszcze przesądzona. Kraj może wycofać wniosek o członkostwo. W maju 2012 roku aż 63,9 islandzkich przedsiębiorców opowiedziało się przeciwko członkostwu w UE.

Dlaczego nie chcą Unii

Zdaniem Hjörtura J. Guðmundssona, dyrektora islandzkiego wolnorynkowego think tanku Civis, jest wiele powodów, dla których Islandczycy nie chcą wchodzić do Unii Europejskiej. Przede wszystkim nie chcą tracić niezależności i niepodległości. Wśród powodów Guðmundsson upatruje też kwestię połowów ryb i swobodnego dostępu do wód terytorialnych, gdyż po wejściu do Unii obowiązywałby ich traktat lizboński, a to oznaczałoby utratę kontroli nad polityką dotyczącą połowów. Po przystąpieniu do UE Islandia musiałaby nie tylko dzielić się swoimi łowiskami, lecz także dostosowywać się do unijnych limitów połowowych, jak również przekazać Brukseli kompetencje dotyczące rolnictwa.

Do tego dochodzą kwestie czysto finansowe. Islandczycy uważają, że 990 mln koron (ponad 8,1 mln USD), które mają pójść na przygotowania do członkostwa, mogłoby zostać wydane na pilniejsze potrzeby. Co ciekawe, w 2010 roku Islandia odrzuciła propozycję otrzymania od Unii Europejskiej 30 mln euro w obawie przed tym, że pieniądze zostaną przeznaczone na unijną propagandę. Umiejętność tak trzeźwej oceny sytuacji, której niestety brakuje polskim oficjelom, może dawać nadzieję na rezygnację islandzkich polityków z ubiegania się o przyłączenie do Eurokołchozu już w przyszłym roku.