a do TV mam głęboka pogardę
wolę słuchać takiego brodacza i innych niezależnych mediów bo można przynajmniej ciekawych rzeczy się dowiedzieć.
Przedstawiony w połowie lutego w Ministerstwie Finansów projekt ustawy o PPK zakładał utworzenie prywatnego, dobrowolnego systemu gromadzenia oszczędności emerytalnych. W program miałyby być zaangażowane państwo, pracodawcy i pracownicy.
Pracodawca płaciłby składkę podstawową 1,5 proc. i dobrowolną do 2,5 proc., a pracownik składkę podstawową 2 proc. i dobrowolną do 2 proc. Łączna minimalna składka wynosiłaby 3,5 proc., a maksymalna 8 proc. Oczywiście ma to sprawić wrażenie, że pracownik sam płaci nie tak dużo, ale przecież zarówno to, co będzie płacił sam, jak i to, co opłaci pracodawca, będzie pochodziło z kwoty jego wypłaty. Podobnie z kwotą dokładaną przez państwo.
Minister Rozwoju, Mateusz Morawiecki, zapowiedział stworzenie specjalnego systemu tzw. wspierania oszczędności.
– W ciągu kilku miesięcy, przed wakacjami, choć najpewniej za około pół roku będę chciał zaprezentować plan zwiększania oszczędności krajowych m.in. poprzez plany emerytalne i pracownicze programy emerytalne. Musimy teraz postawić na własne oszczędności, aby móc w przyszłości finansować inwestycje właśnie z oszczędności narodowych – powiedział minister Morawiecki.
Jak z kolei donosi „Dziennik Gazeta Prawna”, proponowane przez ministerstwo rozwoju rozwiązanie zakładać będzie zasadę „domyślności”, czyli wszyscy zatrudnieni byliby automatycznie zapisywani przez swoich pracodawców do pracowniczych programów emerytalnych lub część ich wynagrodzenia byłaby przelewana na indywidualne konto emerytalne albo indywidualne konto zabezpieczenia emerytalnego.
Krytycznie do proponowanego przez Morawieckiego rozwiązania odnoszą się eksperci.
– Z jednej strony to oczywiste, że dodatkowe oszczędzanie na emeryturę jest konieczne, ale z drugiej zmiana zasad będzie traktowana jak wprowadzenie dodatkowej obowiązkowej składki, co może zniechęcić, a nie zachęcić – powiedziała mediom rzecznik finansowy Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych, Aleksandra Wiktorow.
Proponowane przez ministra rozwoju rozwiązanie wejdzie w życie najwcześniej na początku przyszłego roku.
90 proc. Polaków będzie skazanych na głodowe emerytury.
Nawet po 40 latach nieprzerwanego opłacania składki na ubezpieczenie społeczne naliczanej od minimalnego wynagrodzenia brutto (1600 zł) ubezpieczonemu nie uda się zgromadzić środków na najniższą emeryturę, która teraz wynosi 674 zł na rękę – wynika z wyliczeń prof. Józefy Hrynkiewicz z Uniwersytetu Warszawskiego, poseł PiS. Państwo, które jest gwarantem emerytury minimalnej, będzie musiało co miesiąc dopłacać do świadczeń. Jak to możliwe?
To efekt nowych reguł prawnych przyjętych w 2008 r. i kolejnych latach. Koalicja PO – PSL zmieniła zasady wyliczania emerytur, wprowadzając formułę kapitałową tzw. zdefiniowanej składki w miejsce zasady emerytury solidarnościowej (tzw. zdefiniowanego świadczenia). Można ją ująć krótko: wiesz, ile płacisz, nie wiesz, jakie świadczenie otrzymasz.
– Według tej formuły liczy się tylko to, ile wpłaci się do systemu – wyjaśnia profesor Hrynkiewicz. Wcześniej emerytury były wyliczane zgodnie z formułą „zdefiniowanego świadczenia”, która uwzględniała staż pracy (okresy składkowe i nieskładkowe), wysokość wynagrodzenia w wybranych 10 najlepszych kolejnych latach oraz kwotę bazową. Dzięki temu stopa zastąpienia wynagrodzenia emeryturą sięgała – w przypadku najmniej zarabiających – nawet 80 proc. ostatniego wynagrodzenia i blisko 50-55 proc. dla zarabiających ponad przeciętną płacę. W nowym, kapitałowym systemie stopa zastąpienia nie przekroczy 30 procent.
Jakiej wysokości trzeba mieć wynagrodzenie, aby w obecnym systemie wypracować najniższą emeryturę?
– Według moich obliczeń, emeryturę minimalną, bez dopłaty państwa, kobieta, a także mężczyzna, osiągną wówczas, gdy przez 35 lat będą nieprzerwanie opłacać składkę od wynagrodzenia w kwocie nie niższej niż 2200 zł – wyjaśnia prof. Hrynkiewicz.
Wszystkie świadczenia wyliczone od płacy i składki niższej nie wystarczą na samodzielne sfinansowanie najniższej emerytury. Składki opłacone od płacy najniższej (1600 zł) nawet po 40 latach pracy (bez ani jednego dnia choroby czy urlopu bezpłatnego) nie wystarczą na najniższą emeryturę. Trzeba będzie do każdego świadczenia dopłacić ok. 150-200 zł z budżetu państwa, aby osiągnęło poziom minimalny – twierdzi prof. Hrynkiewicz.
Obecnie opłaca się składkę na ubezpieczenie społeczne przeciętnie od 1960 zł wynagrodzenia. Taka podstawa obliczania składki po 40 latach opłacania pozwoli uzyskać emeryturę w wysokości 680 zł na rękę.
Wszystkie te wyliczenia wskazują, że w Polsce po wdrożeniu systemu kapitałowego, nazywanego dla zmylenia obywatela systemem „zdefiniowanej” składki, trzeba będzie dopłacać do blisko 80-90 proc. wszystkich wypłacanych emerytur, tak by mogły być najniższe. Dopłaty wyniosą po kilkaset złotych do każdej najniższej emerytury. Najniższe emerytury państwo gwarantuje ustawowo kobietom, których staż ubezpieczenia wynosi 25 lat, i mężczyznom ze stażem 30-letnim.
– Z tego wynika, że w wyniku wprowadzonych zmian dojdzie do znacznego obniżenia emerytur, ale nie spowoduje to zmniejszenia skali dopłat do funduszu ubezpieczeń społecznych – podkreśla prof. Hrynkiewicz.
Formuła zdefiniowanej składki jest wprowadzana stopniowo od 2009 roku. W każdym kolejnym roku coraz większa część emerytury wyliczana jest według formuły zdefiniowanej składki: w 2013 r. jest to już 80 procent. Od 2014 r. emerytury będą wyliczane w całości według zasady zdefiniowanej składki. Ile wyniesie taka emerytura?
Trzeba to, co uzbieraliśmy „na koncie” w systemie emerytalnym, podzielić przez przewidywany dalszy czas życia na emeryturze przyjmowany do wyliczenia świadczenia (18 lat, czyli 216 miesięcy). Od tak wyliczonego świadczenia brutto odjąć 18 proc. podatku i 1,25 proc. składki na NFZ. Dla uproszczenia można przyjąć za podstawę rachunku wynagrodzenie w stałej kwocie i pominąć waloryzację emerytur. Wychodzi na to, że 30-letni staż pracy w przypadku mężczyzn i 25-letni w przypadku kobiet przy wynagrodzeniu na poziomie 2 tys. zł wciąż nie wystarczy do wypracowania emerytury minimalnej. Państwo będzie musiało dopłacać, aby świadczenie wyniosło 834 zł brutto. Oznacza to, że konieczne będzie podniesienie podatków albo dalsze obniżenie świadczeń emerytalnych.
Głodowe świadczenia
Ale to nie wszystko. Skoro większość emerytur będą stanowiły świadczenia minimalne (700 zł), to nie wystarczą one na utrzymanie gospodarstwa domowego, zwłaszcza jednoosobowego. Rząd znalazł na to sposób: wprowadza odwróconą hipotekę. Jeśli nisko wynagradzani, obciążeni podatkami, wychowujący dzieci i pozbawieni wsparcia młodzi nie zdołają wziąć na swoje utrzymanie rodziców i dziadków – ich schedę, dorobek pokoleń w postaci domu czy mieszkania, przejmą banki lub różne instytucje finansowe.
Odwrócona hipoteka prawdopodobnie nie będzie dostępna dla wszystkich. Z zamiany własności nieruchomości na dożywotnie świadczenie z prawem dożywocia w miejscu zamieszkania będzie w stanie skorzystać tylko część emerytów.
– Banki i konsorcja finansowe będą zainteresowane przejmowaniem nieruchomości w dobrych dzielnicach dużych miast, a nie bloków z końca lat 60. w małych miejscowościach o wysokim bezrobociu – uważa prof. Hrynkiewicz. Pozostała część emerytów, którym ani dzieci, ani banki nie będą w stanie pomóc w utrzymaniu, może liczyć co najwyżej na darmową zupę, rozdawaną przez gminy, pewnie na stadionach.
Transfer kosztów
– Obniżając emerytury, rząd stara się przerzucić koszty utrzymania starszych ludzi na rodziny albo na samorząd – zwraca uwagę prof. Józefa Hrynkiewicz. Ten sam cel przyświecał rządowi, gdy podnosił wiek emerytalny kobietom, które na emeryturze tradycyjnie opiekowały się wnukami. Teraz, jeśli młodzi chcą oddać wnuki pod opiekę 60-letniej babci, powinni ją formalnie zatrudnić, opłacając składkę emerytalną docelowo przez 7 lat. Państwo szuka rozmaitych sposobów, aby przerzucić ciężar finansowy utrzymania ludzi starych m.in. na młode pokolenie.
– Władza publiczna robi wszystko, aby się wykręcić od zobowiązań zapisanych w art. 67 Konstytucji – ocenia prof. Hrynkiewicz. – To, co wprowadza się w Polsce od 1997 r. w systemie emerytalnym, jest głęboką zmianą systemową polegającą na zlikwidowaniu systemu ubezpieczenia społecznego. To niszczy system ubezpieczeń społecznych, instytucji utrwalonej od XIX wieku w Europie.
– Gdy minister finansów na „przydechu” informuje o epokowym osiągnięciu, jakim jest zlikwidowanie instytucji ubezpieczenia społecznego, to już nie wiem, czy to jest wyraz cynizmu i bezczelności, czy bezradności i nonszalancji wobec obywateli i zobowiązań państwa – dodaje.
Czas zawrócić
Podstawowe pytanie, które każdy sobie zadaje, brzmi: czy świadczenie, które otrzyma jako emeryt, wystarczy na czynsz, jedzenie, ubranie, leki. Tym jednak rząd się nie zajmuje. W systemie „miesza się” tak, aby ludzi oszukać. W ferworze reform zagubiono cel systemu ubezpieczenia społecznego. A jest nim zabezpieczenie: na starość (emerytura), w razie śmierci żywiciela rodziny (renta rodzinna), w przypadku inwalidztwa (renta).
Dlatego powstał jeden system emerytalno-rentowy, który obejmował wymienione trzy ryzyka. W 1998 r. w Polsce rozdzielno je. Wydzielono emeryturę, a składkę podzielono na dwa „filary” – państwowy (ZUS) i prywatny (OFE).
Pieniądze OFE miały posłużyć do „rozkręcenia” giełdy i dać wysokie emerytury. Jednak wypłaty emerytur z OFE po 10 latach odkładania wyniosły od 23 do 50 złotych. Proces prywatyzacji emerytur, którego inicjatorem był Bank Światowy, dotyczył krajów Ameryki Łacińskiej i Europy Środkowej. Zachód nigdy w to nie wszedł. W Chile system emerytalny prywatnych funduszy kapitałowych powstał w 1981 roku. Po 30 latach okazało się, że 55 proc. obywateli wcale nie uskładało na żadną emeryturę, dalsze 25 proc. uzbierało środki na emeryturę, która wymaga dopłaty z budżetu państwa, a 20 proc. zebrało sobie na najniższą emeryturę bez dopłaty. Dlatego w Chile i Argentynie wycofano się z systemu kapitałowego.
– Jeżeli nie chcemy w Polsce masowej nędzy ludzi starych, to musimy wrócić do systemu solidarnościowego, repartycyjnego, do zasady zdefiniowanego świadczenia. Trzeba jasno tłumaczyć ludziom, że opłacanie składek emerytalnych wynika z solidarnego uczestnictwa w społeczeństwie. Z tego, że młode pokolenie wykorzystuje dla budowania swojego dobrego bytu majątek nagromadzony przez poprzednie pokolenia, którym – mówiąc językiem ekonomistów – należy się dywidenda, gdyż to rodzice i dziadkowie stworzyli z własnej pracy cały majątek narodowy – tłumaczy prof. Hrynkiewicz.
A co z kosztami pracy i presją demografii? – Mówimy o złej demografii, a tymczasem młodych siłą wypychamy za granicę, nie dając im pracy we własnym kraju. Wyjechało już ok. 2,2-2,5 mln osób. Dla pozostałych w kraju też nie ma pracy, mieszkań, warunków do stabilizacji. Jeśli zaś chodzi o koszty pracy – to obniżono je w Polsce tak, że są one 4 razy niższe niż w Europie Zachodniej. Czy specjalizacją gospodarczą państwa w środku Europy ma być tania siła robocza? Czy mamy w tym konkurować z Chinami? W którą stronę zmierzamy? Co chcemy osiągnąć – pyta Hrynkiewicz.
Politycy nie mają spójnej wizji systemu, który chcieliby stworzyć, ani nie poczuwają się do odpowiedzialności za przyszłe głodowe emerytury. Koalicja rządząca, złożona z polityków dawnej AWS-UW, a także SLD i PSL, które w 1997 r. uchwaliły ustawę o OFE, dziś nie przyznaje się do autorstwa systemu. Po kolejnych „ozdrowieńczych” reformach nasz system ubezpieczeń społecznych jest kompletnie zniszczony, a najnowsze rządowe propozycje ostatecznie mogą go rozsadzić. Pytanie do polityków: jeśli rzeczywiście Polska świetnie rozwijała się przez ostatnie dwie dekady, to gdzie są nasze emerytury?
Źródło
Już się odezwał pierwszy banderowski neonazista, którego uwiera prawda.