18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Główna Poczekalnia (6) Soft (2) Dodaj Obrazki Filmy Dowcipy Popularne Forum Szukaj Ranking
Zarejestruj się Zaloguj się
📌 Wojna na Ukrainie - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 19:49
📌 Konflikt izrealsko-arabski - ostatnia aktualizacja: Wczoraj 22:52

#wywiad

"Po operacji leżała w kale, brudzie i smrodzie"
K................y • 2013-11-17, 19:05
Dawno nie było tu narzekania na naszą kochaną służbę zdrowia, więc przytoczę fragmenty pewnego artykułu-wywiadu. Jak za długie to do dokumentu.



Niedowład kończyn, postępujące uszkodzenie kręgosłupa, nieoperacyjna przepuklina, nieuleczalne problemy z trawieniem i wydalaniem, utrata funkcji seksualnych. Kalectwo. To skutek 116 dni pobytu w warszawskim szpitalu na Banacha. Grażyna Garboś-Jędral padła ofiarą serii potężnych błędów ze strony lekarzy, którzy nazywali ją "roszczeniową pacjentką". Renomowany szpital ma zapłacić rekordowe 5 mln zł odszkodowania. Wyrok na razie jest nieprawomocny. Ostatecznie sprawa rozstrzygnie się - przed sądem apelacyjnym - za kilka dni: 21 listopada.

Zakrawa na ironię fakt, że pani Grażyna jako radca prawny broniła tamtejszych lekarzy w sądzie w sprawach o błędy medyczne. I - jak mówi - żadnej nie przegrała. Dziś sama jest ofiarą tych błędów.

W sprawie pani Grażyny nie wszystko jest zupełnie jasne. [...] Bezsprzeczne jednak pozostaje: kobieta trafiła do szpitala z zawałem serca, z którym lekarze uporali się szybko i skutecznie, a mimo to - po pobytach w różnych szpitalach - wróciła do domu dopiero pół roku później: z I grupą inwalidzką, niezdolnością do podjęcia pracy oraz prowadzenia samodzielnej egzystencji.

Joanna Berendt/Gazeta.pl: Kiedy zaczyna się pani historia?

Grażyna Garboś-Jędral: - 9 lat temu, na początku czerwca 2004 r. Dostałam zawału. Z mojego domu pod Warszawą zadzwoniłam po karetkę. Chcieli mnie zawieźć do Pruszkowa. A ja wiedziałam, że w tamtym szpitalu nie było wtedy sprzętu ratującego życie pacjentom po zawale. [...] Powiedziałam, że mają mnie więc zawieźć na Banacha, gdzie dawniej pracowałam jako radca prawny. [...] Mimo zawału zaczęłam się awanturować, grozić prokuratorem...
Poskutkowało. Na Banacha sprawnie założyli mi stent, dlatego żyję. [...]

To co się takiego wydarzyło?

- Niedługo po zabiegu dostałam strasznych bólów. Okazało się, że ok. 1 proc. osób, które przeszły zawał, doświadcza takich bólów. To tzw. neuralgia międzyżebrowa. Lekarze postanowili wykonać mi przeciwbólową blokadę nerwów międzyżebrowych.

No i tu zaczyna się gehenna. Przyszedł do mnie dr A.* i założył mi tę blokadę na łóżku szpitalnym (z którego przy okazji spadłam, bo tak mnie naćpali Dolarganem...). Zero antyseptyki, zero dezynfekcji... Dopiero później dowiedziałam się, że ten zabieg przeprowadza się na sali operacyjnej albo zabiegowej. A on niemal dzień po dniu, nakładał mi tę blokadę na łóżku szpitalnym, trzymając ampułki z Depo-Medrolem w szafce przy moim łóżku, mimo 12 ostrzeżeń na ulotce o konieczności zachowania ostrożności aseptycznej. I ja grzeczna, pokorna, obolała na wszystko się godziłam.

Potem opowiadał w sądzie jakieś śmieszne rzeczy, że on przecież ręce umył... Powinien był wiedzieć, czym to się może skończyć.

Czym się skończyło?

- Jestem inwalidką I grupy, niezdolną do samodzielnej egzystencji. Stwierdzono u mnie trwałe kalectwo w stopniu znacznym.

Jak do tego doszło?

- Najpierw wszystko było w porządku. 2 lipca wypisali mnie, a 4 lipca miałam jechać do sanatorium do Konstancina. Wróciłam do domu szczęśliwa, że nic mnie już nie boli, że dobrze się czuję... Budzę się następnego dnia, a ból wrócił! Tylko z drugiej strony. I narastał. Więc do sanatorium postanowiłam pojechać przez szpital na Banacha. Tam, na izbie przyjęć, powiedzieli, że wszystko jest w porządku. Nałożyli mi jeszcze jedną blokadę i napisali, że "nie ma przeciwwskazań", bym pojechała. [...]

Z tym bólem pojechałam do sanatorium. Tam zaczęły się problemy z chodzeniem. Karmili mnie, ale nie pomagali. Zero diagnostyki.

I po 10 dniach pobytu w sanatorium budzę się o 4 nad ranem i mnie nie boli! Co za ulga! W końcu... - pomyślałam. Czułam tylko, że nogi mi cierpną. Wstałam, udało mi się nawet wejść do wanny. Myślałam, że kąpiel pomoże.

Nie pomogła, a drętwienie postępowało. O 6 rano już po ścianach szłam do gabinetu lekarza, błagając o pomoc. Pół godziny później pielęgniarka niemal zaniosła mnie z powrotem do łóżka, bo już nie byłam w stanie iść. Jak mnie w tym łóżku położyła, tak już nie wstałam. Przez 4 kolejne godziny nikt mi nie pomógł.

Zadzwoniłam do domu, przyjechali córka z mężem. Dopiero dzięki ich interwencji - a raczej awanturom, bo od ich krzyków dach się trząsł! - zgodzili się zawieźć mnie do szpitala.

Trafiła pani z powrotem na Banacha?

- Tak. Lekarz powiedział mi, że jest jakiś ogromny ucisk na rdzeń i trzeba natychmiast operować. [...] Podał mi nawet telefon ze słowami, że jeżeli mam jakieś życiowe sprawy do załatwienia, to najlepiej teraz. Wiem już, jak to jest żegnać się z życiem, bliskimi.

Pani przeżyła.

- Bo ten lekarz, fantastyczny człowiek, dokonał cudu! Uratował mi życie i jakąkolwiek władzę w nogach. [...] Nieważne jak, ale chodzę... Dopiero dużo później się dowiedziałam, że szanse na zapewnienie mi jakiejkolwiek sprawności w nogach - wynosiły 5 proc. Tak wielkie było uszkodzenie rdzenia.

Skąd się wzięło to uszkodzenie?

- Okazało się, że na rdzeń uciskał ropień. Pan doktor już po operacji naprowadził mnie na to, skąd się ten ropień wziął. Zapytał mnie wprost: "Proszę powiedzieć, co pani zrobiono na tym odcinku kręgosłupa około trzech tygodni wcześniej?"

W pierwszej chwili nie rozumiałam. Zaskoczyłam dopiero, kiedy wyjaśnił, że musiało to być ok. 25 czerwca. [...] Powiedziałam mu, że byłam tu w szpitalu, leżałam na kardiologii i zakładano mi blokadę przeciwbólową... "No to przy okazji blokady prawdopodobnie wszczepiono pani gronkowca, bo miała pani ropień, który uciskał na rdzeń" - powiedział.

Wyniki badań posiewowych wykazały jednak, że to nie gronkowiec, tylko... salmonella pokarmowa. "Nigdy w życiu o czymś takim nie słyszałem!" - tak mi powiedział. To chyba jedyny taki przypadek wszczepienia komuś salmonelli pokarmowej w kręgosłup w Europie, o ile nie na świecie...

Chce pani powiedzieć, że trzy tygodnie chodziła z tą bakterią, a ona w tym czasie nigdzie się poza ten ropień nie rozprzestrzeniła?

- Dobrze pani pyta. Żyję tylko cudem. [...] Na Bloku "D", na którym leżałam, gdy doszło do zakażenia, przez kilka miesięcy szalała bakteria salmonelli, na wszystkich ośmiu piętrach. Odnotowano na nim 10 przypadków zakażeń wśród pacjentów kardiologii - choć to wyszło na jaw dużo później. W tamtym czasie władze szpitala ani nie ostrzegały pacjentów przed zagrożeniem, ani nie zgłosiły go w sanepidzie. Ale ktoś musiał o tym wiedzieć, bo wśród wszystkich antybiotyków, które mi podawano, przepisano mi również Ciprofloksacynę, lek najnowszej generacji wyjątkowo silnie zwalczający salmonellę. Do tej pory nie wiadomo, kto mi go przepisał, bo z karty choroby to nie wynika.

[...]

Zrobił się ropień, przeszła pani operację jego usunięcia... I co dalej? Wypisano panią do domu?

- Jeszcze nie. Dolna część mojego ciała ciągle była sparaliżowana. Po tej operacji 14 lipca miałam też porażone zwieracze, nie mogłam się wypróżnić. Pielęgniarki zrobiły mi więc 24 lipca lewatywę. Na ubikacji. Zabieg trzeba było przerwać, bo dostałam straszliwych boleści. Tak strasznych, że wyłam z bólu. To nie było ludzkie, ja po prostu wyłam...

Dopiero na prośby mojej córki pielęgniarki dały mi środki przeciwbólowe i zasnęłam. Ale przez cały czas wyciekała ze mnie jakaś brązowa wydzielina pomieszana z krwią. Jak się później okazało, podczas lewatywy doszło do poważnego urazu, niemal przebicia, błony śluzowej jelita grubego. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, nie rozumiałam, co się ze mną działo.

A co na to lekarze?

- Jeden wpisywał, że krwawienie jest z hemoroidów. Ale drugi pisał już, że krwawienia z hemoroidów nie stwierdził. Tak sobie pisali. A ja dopiero później dowiedziałam się, że w praktyce lekarskiej jest przyjęte, że każde krwawienie z odbytu powinno zostać precyzyjnie zdiagnozowane, bo może być oznaką ciężkiej choroby.

No ale przecież musieli wykonywać pani jakieś badania.

- Tak, robili mi badania per rectum, czyli paluchem - zamiast kolonoskopii, o którą błagałam niemal codziennie. Bo w jednym z najlepiej wyposażonych diagnostycznie szpitali w tym kraju najważniejszym narzędziem diagnostycznym chirurga jest jego palec... Potem w sądzie prof. F. z Kliniki Neurochirurgii, na której wtedy leżałam, mówił, że lekarze nie widzieli potrzeby robienia mi kolonoskopii.
- Przecież oni prawie cały miesiąc pozwolili mi tak leżeć z tym krwawieniem, z tym bólem... Mimo moich próśb, błagań nawet palcem nie kiwnęli... A nie, przepraszam! Paluch - to akurat jedyne, czym kiwali...

Źródło

Część druga, "Lekarz dowcipkował, że wpierw włożyłam sobie palec z salmonellą do kręgosłupa, a potem zrobiłam sobie nim dziurę w dupie":

- Mąż odszedł. Sytuacja go przerosła. Ale nie mam żalu. Miesiącami dzień w dzień bez słowa skargi mył mi tyłek, zmieniał pampersy i masował to porżnięte po operacjach ciało... On i córka przez dwa lata żyli z ropą, krwią i gównem. Dwa lata! Nie dziwię się, że nie wytrzymali. Nikt normalny by tego nie wytrzymał.

[...] Przewieziono panią na OION. Co się stało?

- Trzy dni przed tym zrobiła mi się przetoka. Miejsce uszkodzenia błony śluzowej mi zgniło i zrobiła mi się dziura między pochwą i jelitem. 25 sierpnia - czyli miesiąc po tym, jak mi źle wykonano tę lewatywę - kał zaczął mi się wylewać przez pochwę.

Pielęgniarki natychmiast zawołały lekarza urologa. Ale pan doktor przyszedł i najpierw się na nie wydarł, czemu mnie nie umyły, skoro "cała w gównie jestem" - użył dokładnie tych słów. A kiedy zorientował się, co się dzieje, to się roześmiał! I błyskotliwie zauważył: "Rzeczywiście, gówno jej pochwą wychodzi!".

Co takiego?

- Tak! Powiedział to w obecności kilku innych osób. Wcześniej, kiedy zgłaszałam problemy z oddawaniem moczu - miałam ropomocz i krwiomocz... - to powiedział tylko: "Jak szczała, tak będzie szczać". [...]

Ale wracając do pana doktora, to był z niego rzeczywiście przyjemniaczek. Jak pytałam o niego pielęgniarki, to mówiły, że on już tak ma.

Wobec innych pacjentów też się tak zachowywali?

- Nie mam pojęcia! Ale proszę sobie wyobrazić, że jeden z lekarzy - tego akurat dobrze znałam - chodził po szpitalu i dowcipkował, że wpierw włożyłam sobie palec z salmonellą do kręgosłupa, a potem ten sam palec włożyłam sobie do dupy i zrobiłam sobie w nim dziurę...

Nie chce się wierzyć. Skąd pani wie, że tak mówił?

- Znajomi ze szpitala mi donosili. Przecież ja tam wcześniej pracowałam, pomogłam wielu osobom... I dlatego nie wiem, dlaczego lekarze tak się wobec mnie zachowywali. Może chodziło o to, że po tym, jak przez kilka lat broniłam ich w sądzie, to nagle znalazłam się po drugiej stronie barykady.

Lekarze dopiero, jak zrobiła się pani ta przetoka, zorientowali się, że lewatywa doprowadziła do uszkodzenia jelita grubego?

- To mnie zaczęło wtedy świtać, że ta przetoka to chyba przez tę lewatywę. Co do lekarzy - ciężko powiedzieć, bo do tej pory żaden tego nie przyznał, choć jedna z biegłych w sądzie stwierdziła, że nie ma co do tego wątpliwości.

A co się stało, jak już zrobiła się pani ta przetoka?

- Po trzech dniach byłam w takim stanie, że zaczęłam tracić przytomność. Po prostu umierałam. [...]

Był piątek po południu i wszyscy albo już wyszli do domu, albo byli w blokach startowych. I mój mąż musiał biegać po całym szpitalu i robić awantury, bo nie było nikogo, kto by się mną zajął. W końcu sam zawiózł mnie na łóżku na OION. Dosłownie im mnie wepchnął na tym łóżku, kazał mnie przyjąć, mówiąc, że umieram. Łaskę mu zrobili, że mnie przyjęli. I tam to dopiero zaczął się horror...

"Dopiero"?

- Zapadła decyzja, by wyłonić mi stomię - czyli sztuczny odbyt na brzuchu - aby przetoka mogła się zagoić. Tomografia i USG nie wykazały niczego istotnego, więc w końcu zlecili mi kolonoskopię. Ale ponieważ miałam kompletnie zapchane jelita - w wyniku stanu zapalnego zamknęło mi się światło jelita - kierownik oddziału kazał kupić w szpitalnej aptece preparat X-Prep i wypić 6 litrów wody...

I się zaczęło. Cała ta zawartość jelit zaczęła mi się przez tę przetokę wylewać. Trwało to godzinami, aż odparzeń dostałam... Wyłam z bólu! Przez cały weekend musiała być ze mną córka albo mąż, by mnie obmywać. W końcu pielęgniarka zlitowała się i powiedziała córce, aby kupiła Sudocrem, żeby mi te bąble nie popękały. Trochę pomogło... Nie wiem, co by było, gdyby nie mąż i córka... Do badania ostatecznie i tak nie doszło, bo mimo tego, przez co przeszłam, uznano, że "źle było przygotowane jelito grube".

Czyli robi się pani przetoka, wyjątkowo paskudna. Nie wiadomo, skąd się wzięła, kolonoskopii zrobić nie można. Mają wyłonić pani stomię. I co się dzieje?

- Pani ginekolog, która była u mnie dwa razy na OION-ie i wiedziała o przetoce, zleciła konsultację u siebie na oddziale. Ja wtedy w ogóle nie chodziłam, miałam bezwładne nogi, ciągle traciłam przytomność.

Więc mąż z córką najpierw próbowali mnie przewieźć do pani ginekolog na łóżku, ale okazało się, że nie mieszczę się z nim do drzwi gabinetu. Przełożyli mnie więc na kozetkę - nikt im w tym nie pomagał. Dopiero do gabinetu pani doktor zawołano rehabilitantów, aby ułożyli mnie na łóżku ginekologicznym. Wszystko to trwało prawie godzinę.

Tymczasem przychodzi pani doktor i zaczyna krzyczeć, że nie będzie mnie badać, bo "tu wszędzie jest kał!". Że czemu ja jej to łóżko zabrudziłam i kto to teraz będzie sprzątać?! Nawet się do mnie nie zbliżyła. A ja tam leżałam naga, bezwładna, brudna...

Źródło/Więcej.
Ocenę i komentarz pozostawiam Wam.
Najlepszy komentarz (42 piw)
Avalanger • 2013-11-18, 22:42
Ja PIERDOLĘ.. Naprawdę sadystyczne, nie doczytałem jeszcze tekstu nawet do większej połowy, gdy herbata wyleciała mi z ręki. I to jest WARSZAWSKI szpital-klinika (który zresztą kojarzę), a co dopiero musi być w lokalnych ambulatoriach, małych mieścinach? Kurwa mać.
Dlatego właśnie nie preferuję leczenia publicznego.

Nikomu nie życzę czegoś takiego, a kobita powinna dostać całą tę sumę co do grosza, z pensji tych skurwysynów. Najlepiej, żeby wypracowali te pieniądze w kamieniołomach z ciapatymi ruchającymi ich od tyłu.
Zamiotę sobię
Fakerę • 2013-11-07, 12:24
Oj chyba nie w porę

Najlepszy komentarz (22 piw)
qhash • 2013-11-07, 13:07
smaczna ta dziennikarka
Jako, że mamy na portalu paru wojujących lewaków,ateistów i na 100% pasu muzułmanów. Przedstawiam wam zajebisty wywiad warty przeczytania i udostępniania gdziekolwiek się da! a nawet wysyłać do premiera itp. instytucji. Wyprzedzając pociski na mnie byłem przez długi czas ateistą ale się nawróciłem po paru incydentach, których nie potrafię wytłumaczyć.
Szybko się czyta! Więc prosze aby czy to lewak,prawak,katol,ateista,muslim i inni przeczytali! Poświęćcie tą chwilę na przeczytanie tego, może to was jakoś po ludzku przekona itp.


Magdalena Romaniuk: Jest Pan jednym z nielicznych islamologów katolickich, który w sposób odważny i zdecydowany mówi o islamie. Czy nie miał Pan z tego powodu problemów? Nie boi się Pan?
Jean Alcader: Do tej pory nie miałem z tego powodu żadnych problemów, ale podejrzewam, że w niedługim czasie mogą się one pojawić, szczególnie w obecnej sytuacji we Francji, gdzie nie możemy w sposób jasny i precyzyjny mówić prawdy, zwłaszcza prawdy o islamie. We Francji i w wielu krajach Europy istnieją prawa, które skazują islamofobów, tzn. osób, które nie lubią islamu. A nie chodzi przecież o lubienie czy nie lubienie jakiejś religii, ale o brak zgody na przejawy zła tej religii. Niestety, taką religią jest islam, który jest bardzo zły i niebezpieczny. Naprawdę straszne jest to, co dzieje się we współczesnym świecie z powodu tej religii.
W krajach islamu prześladowanie chrześcijan jest na porządku dziennym. Od czasu wydarzeń z karykaturami w 2005 roku w przeciągu roku w Nigerii zostało zamordowanych 50 tys. chrześcijan!

Pięćdziesiąt tysięcy?
Tak, oczywiście.

Ale czy świat o tym wie?
Niestety, niemal wszystkie informacje o prześladowaniu chrześcijan w krajach arabskich są przez media przemilczane. Czy znany jest np. fakt, że w Sudanie w przeciągu 15 lat zostało zamordowanych 3 miliony chrześcijan? Prawdziwe ludobójstwo! Kilka tygodni temu miałem okazję wysłuchać świadectwa matki, której syn – egipski kopt został w bestialski sposób torturowany i zamordowany tylko dlatego, że nie chciał się wyrzec swojego chrześcijańskiego imienia! Niestety, takich przykładów przemocy można przytaczać wiele.

Czy ktoś został za to morderstwo skazany?
Nie. W państwach islamu nie ma wyroków za zbrodnie popełnione na chrześcijanach, ponieważ prawo islamu – szariat (sharia) nie może wspierać chrześcijanina. Żeby to zrozumieć, trzeba wiedzieć czym jest islam.

A zatem czym jest islam? Skąd pochodzi?
Pierwszym kluczem do zrozumienia islamu jest dotarcie do jego korzeni. Islam wywodzi się z sekty, herezji judeo-chrześcijańskiej pierwszych wieków – ebionitów (z greckiego) lub nazarejczyków (z hebrajskiego) lub jeszcze inaczej judeonazarejczyków. Sama nazwa nie jest tu istotna, wiadomo, że dotyczy tej samej sekty.

Czy możemy zatem powiedzieć, że islam wywodzi się z sekty, która przekształciła się w religię?
Dokładnie tak. Powiedziałbym, że od początku była to pseudoreligia, gdyż każda sekta jest taką pseudoreligią, która odstępuje od doktryny danej religii.
Islam nie jest więc nową religią, jak uważają muzułmanie. Jest zakorzeniony w judaizmie i chrześcijaństwie.
Oczywiście, że nie jest nową religią. Często się nam mówi, że jest to nowa religia, z nowym prorokiem Mahometem, z nowym miejscem Mekką, z nową ideologią, z nowymi wierzącymi, którzy nazywają się muzułmanami. Te wiadomości podaje się po to, byśmy zapomnieli o oczywistych korzeniach judeo-chrześcijańskich islamu. Pochodzenie judeo-chrześcijańskie islamu jest jasno przedstawione i poważni naukowcy zajmujący się tym zagadnieniem są co do tego zgodni, jest to ewidentne. Jeżeli ktoś uważa, że jest to hipoteza jedna z wielu – jest po prostu nieświadomy. Islam nie jest więc religią inną, niezależną – ma judeo-chrześcijańskie korzenie.

Czy mógłby Pan podać przykłady z tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej, które zostały przejęte przez islam?
Może powiem o tych najbardziej znanych takich jak: zakaz spożywania wieprzowiny, obmywanie się przed modlitwą, chusta, którą noszą muzułmanki, obrzezanie, które dla chłopców jest konieczne do przyjęcia do wspólnoty muzułmańskiej. Muzułmanom wydaje się, że to oni wymyślili obrzezanie, a przecież jest to wielka tradycja żydowska! I obrzezanie i pozostałe ryty były wiernie przestrzegane przez żydów już 2500 lat przed powstaniem islamu! Inne tradycje zostały bezpośrednio zapożyczone od chrześcijaństwa. Post – wielka tradycja chrześcijańska rozpoczynająca się posypaniem głów popiołem poprzedza wielkie święto Zmartwychwstania Pańskiego. To nie przypadek, że post w islamie nazywa się ramadan – co po arabsku znaczy „popiół” – i kończy się wielkim świętowaniem! Również różaniec muzułmański jest zadziwiająco podobny do różańca chrześcijańskiego używanego do dzisiaj przez mnichów tradycji orientalnej. Oczywiście nie ma na nim krzyżyka i modlitwy są różne, ale ich liczba 99 wywodzi się ze wschodniej tradycji chrześcijańskiej.
Również pięć filarów islamu: 1) wyznanie wiary (el shahada), 2) rytualna modlitwa pięć razy dziennie po dwie minuty (el salat), 3) jałmużna (el zakat), 4) post (el ramadan) i 5) pielgrzymka (el hajj), są wielkimi tradycjami judeo-chrześcijańskimi.

Czy islam jest religią monoteistyczną?
Bez wątpienia islam jest jedną z trzech religii monoteistycznych obok judaizmu i chrześcijaństwa. Judaizm od czasów Abrahama jest religią monoteistyczną, również chrześcijaństwo zachowuje całkowity monoteizm. Chrześcijanin w swoim Credo mówi Wierzę w Jednego Boga… Jednocześnie w tym monoteizmie wyznajemy wiarę w Trójcę Świętą. Wierzymy w Boga w Trójcy Jedynego. Dla nas Bóg jest jednocześnie Jeden i w Trójcy.
I to jest ogromne pytanie islamu, powiedziałbym wielka pułapka islamu, gdyż od czternastu wieków wmawia się muzułmanom, że jeżeli Bóg jest Jeden, to absolutnie nie może być w Trójcy. Dlatego dla muzułmanina zamiast wyznania wiary w Jedynego Boga – Allaha, zdecydowanie ważniejsze jest zaprzeczenie wiary w Boga w Trójcy Jedynego.

Czy Koran jest księgą objawioną Mahometowi, czy jest słowem Boga?
Dla chrześcijan, muzułmanów czy żydów?

Tak naprawdę.
Dobre pytanie (uśmiech). Oczywiście my chrześcijanie nie możemy myśleć, że Mahomet miał boskie objawienie, gdyż Jezus wyraźnie powiedział, że po Nim nie będzie nowego objawienia. Jezus zamyka wielkie objawienie Boże. Oczywiście nie znaczy to, że nie może być objawień świętych czy Maryi, lecz że nie będzie nowego objawienia dogmatycznego. Jako chrześcijanie nie możemy więc wierzyć, że po Jezusie było jakieś objawienie, które zwiększyłoby nasze szanse pójścia do Nieba. Muzułmanie twierdzą, że wcześniej był judaizm i chrześcijaństwo, a dopiero dzięki islamowi mamy pełne objawienie. Jezus nas zbawił poprzez swój krzyż i zmartwychwstanie – czegóż można chcieć więcej?
Kolejnym aspektem, który wskazuje nam, że nie możemy wierzyć w to „objawienie”, jest rozum. Stawiając rozum w centrum refleksji nad islamem, nie możemy uznawać, że był on „objawiony”. Rozum jasno nam pokazuje, że między objawieniem chrześcijańskim i muzułmańskim istnieje sprzeczność. Chrześcijanin nie może uznawać za prawdziwe „objawienia” muzułmańskiego.
Koran prawie na wszystkich stronach mówi o żydach i chrześcijanach – niby nie ma żadnych związków a tu taki zbieg okoliczności. Wielkie postaci biblijne takie jak Adam i Ewa (tzn. w Koranie jest napisane „żona Adama”), Abraham, Mojżesz, Izaak, Izmael, Jakub, prorocy, Jezus, Maryja, Zachariasz, Jan Chrzciciel i wielu innych występują w Koranie, oczywiście ich historie są bardzo przekształcone, przeinaczone. Dodatkowo, jakby przez przypadek, kto objawił Koran Mahometowi? Archanioł Gabriel! Tzn. powiedzmy Archanioł Gabriel. Czy to jest przypadek? Ten sam anioł, który objawił Maryi wcielenie Syna Bożego – Jezusa Chrystusa, Anioł Wcielenia, które jest bazą naszej wiary chrześcijańskiej, ten sam anioł jest pośrednikiem miedzy Allahem i Mahometem. Oczywiście Maryi i Mahometowi podaje przeciwstawne sobie wiadomości. Maryi objawia, że porodzi Syna Bożego a Mahometowi mówi, że Allah nie ma syna.

Przechodząc teraz do doktryny islamu, jaka jest więc jego prawdziwa „tożsamość”?
Jeśli mamy świadomość tego, jakie są korzenie historyczne islamu możemy przejść do jego doktryny, która jest bardzo prosta… za prosta. Islam opiera swoją wiarę na jednej jedynej modlitwie shahada (czyt. szada) – jednym krótkim zdaniu, które zawiera całe muzułmańskie wyznanie wiary i jest jej sercem. Muzułmanin powtarza je nie tylko przy okazji pięciu modlitw, o których już wspominałem, lecz również wiele razy w przeciągu dnia. Umierający muzułmanin powtarza shahada, a jeśli już sam nie jest w stanie, mówią ją za niego inni.
Czym jest więc ta modlitwa -shahada? Jest to muzułmańskie wyznanie wiary i zarazem bezpośrednia negacja Boga w Trójcy Jedynego, która wyraża się w zdaniu: „Nie ma innych bogów niż Allah i Mahomet jest Jego prorokiem”.
Muzułmanin nie mówi w swoim wyznaniu wiary wierzę w jednego Boga Allaha, lecz nie ma innego Boga niż Allah. Chciałoby się powiedzieć, że skoro nie ma innych bogów niż Allah, to po co to mówi?!
A przecież negacja sama w sobie nie istnieje. Nabiera sensu dopiero wobec afirmacji, czyli że są tacy, którzy uważają, że istnieje inny Bóg niż Allah, którzy przypisują cechy boskie Allaha dwóm osobom Jezusowi i Maryi – jest to jasno napisane w Koranie. Dla muzułmanów tymi osobami są niewierni – muszrikun. W Koranie jest jasno napisane, że są to chrześcijanie wierzący w Trójjedynego Boga! Słyszę czasami, jak islamolodzy mówią, że dla muzułmanów tymi osobami są politeiści, pytam się jednak, gdzie jest to napisane w Koranie?!

Maryja nie jest przecież osobą Trójcy Świętej.
Oczywiście, że nie. Lecz w islamie ta trójca jest dobrowolnie zdeformowana, co jeszcze raz potwierdza jego heretyckie pochodzenie, gdyż właśnie nazarejczycy uważali Maryję za jedną z osób trójcy.
W zrozumieniu islamu istotne jest by wiedzieć, że muzułmanin nie musi być dobry, by być zbawionym. Wypełnianie pięciu filarów islamu nie jest konieczne, żeby pójść do raju. Muzułmanin, żeby być zbawionym musi odmawiać shahada – Nie ma innego Boga niż Allah! - wy chrześcijanie mówicie, że tak nie jest, że jest Jeden Bóg w Trzech osobach. Jesteście politeistami, musimy więc was zabić, ponieważ nie ma innego Boga niż Allah – podaje Koran. Oto rzeczywistość islamu, oto natura islamu, oto niebezpieczeństwo islamu.
Muzułmanin opiera swoją wiarę, swoje życie duchowe i psychologiczne na negacji! Islam jest walką religijną przeciwko wszystkim, którzy mówią, że istnieje inny Bóg niż Allah, islam jest ciągłą obroną Allaha!
Uważam, ze dopóki nie zrozumiemy tego, iż negacja Trójjedynego Boga jest istotą islamu, nie będziemy w stanie zrozumieć problemów, które powoduje islam na świecie.
To nie jest tak, jak u katolików, którzy rozwijają swoją wiarę, można powiedzieć nieskończenie, bo Bóg jest nieskończony i będą mieli całą wieczność (Niebo), żeby pogłębić Jego poznanie, jest osobowe spotkanie z Jezusem Chrystusem, modlitwa, która zawsze jest różna. Credo katolickie jest bardzo rozwinięte z elementami doktryny, tysiące dzieł Ojców Kościoła, teologów, mistyków, świętych, sakramenty, nieskończoność różnych modlitw… W shahada odmawianej 25 razy w ciągu dnia nie mówi się Boże mój spraw bym był dobry dla wszystkich, spraw bym był w bliskości z Tobą…

A czym jest dżihad i czy jest on również częścią doktryny muzułmańskiej?
o pytanie wydaje się być najważniejsze. Mówiąc islam mamy na myśli religię a w rzeczywistości islam to nie religia lecz walka religijna. To ewidentna różnica. Gdyby to była religia z wiarą w Jednego Boga, to istniałoby pragnienie wejścia w duchowy kontakt z tym Bogiem, a muzułmanie takiej możliwości nie szukają. Tak jak już powiedziałem, muzułmanin w shahada wypowiada jedno zdanie Nie ma innych bogów niż Allah, co oznacza, że muzułmanin jest gotowy zwalczyć wszystkich, którzy uważają inaczej – i to jest właśnie dżihad.

Często słyszymy, że istnieje islam nastawiony pokojowo i islam walczący.
Islam to dżihad . Nie można mówić, że są muzułmanie, którzy popierają dżihad i muzułmanie, którzy za nim nie są. Islam to dżihad. Islam to święta wojna. Islam przeciwstawia się wszystkim, którzy go nie wyznają, a w szczególności chrześcijanom wierzącym w Boga Trójjedynego!
Muzułmanie podczas swych modłów wewnętrznie przygotowują się do walki. Są w stanie ekscytacji wewnętrznej i to od najmłodszych lat.
Rozumiemy teraz, że muzułmanie skłaniając się w swoich codziennych modłach akceptują walkę, świętą wojnę i gotowi są poświęcić życie dla walki z chrześcijaństwem. Trzeba to zrozumieć aby pojąć sedno islamu. Dziś, jak oglądamy na stronach internetowych obrazy ataków na chrześcijan to słyszymy komentarze, że dokonała tego grupa jakiś ekstremistów, fundamentalistów, islamistów. Mówi się wtedy nie o islamie ale o islamizmie. Ale islam jest jeden i opiera się on na jednym źródle – Koranie.

Dlaczego więc nie zabijają nas już teraz?
Oczywiście oni rozumieją iż w Europie jest prawo, które ich nie chroni i jeśli zabiliby kogoś to natychmiast wpadliby w ręce policji. Wiadomo, że gdyby nowo przybywający muzułmanie zaczęli zabijać innych, to byłby ich koniec. Jednak w Europie islam jest dobrze zorganizowany. Sednem jest to, że wiadomo iż trzeba zwalczyć chrześcijan (generalnie mieszkańców Europy, gdyż nawet ateiści uważani są za przesiąkniętych kulturą chrześcijańską). Trzeba ich wyniszczyć i aby to było skuteczne, należy wprowadzić do Europy jak najwięcej muzułmanów i pewnego dnia jak słowo dżihad zostanie wypowiedziane, a myślę że nastąpi to wkrótce, w takiej sytuacji rozpocznie się rzeź, jak to się stało w krajach arabskich u samego początku islamu.
Wydawać się to może zbyt straszne, ale niestety taka jest rzeczywistość. Istnieje takie powiedzenie: „jak jest się młotem to się uderza, jak się jest gwoździem to się cierpliwie oczekuje”, znaczy to, że gdy jest się silnym młotem to się uderza kiedy chce i w co chce, a gdy jest się gwoździem to się cierpliwie znosi i czeka godziny, godziny w której będzie można uderzyć młotem!
Muzułmanie cierpliwie oczekują godziny świętej wojny, aż zostanie ogłoszona w Europie. Przygotowują się nieustannie, świadomi tego, że póki co, muszą czekać pozostając wojownikami w rezerwie. „Mamy we Francji armię złożoną z 3-4 milionów muzułmanów gotową w każdej chwili do akcji w każdej chwili” – odpowiedział młody muzułmanin, zapytany przez francuskiego dziennikarza Phillipe’a Aziz’a, którego cytuję w mojej książce.

Kto może wydać rozkaz do dżihadu, skoro nie ma kalifa, który był za to odpowiedzialny?
>Osobiście uważam, że decyzję podejmie na poziomie międzynarodowym odpowiedzialny duchowny z ugrupowań takich jak Hezbollah czy Hamas lub jakiś przywódca z Uniwersytetu Le Cité de la Al-Azhar w Kairze, który dla muzułmanów jest autorytetem międzynarodowym. Wystarczy by przedstawiciel uniwersytetu ogłosił fatwa i jestem przekonany, że w obojętnie jakim miejscu na świecie fatwa ta będzie wykonana.

Czy muzułmanie mają świadomość tego wszystkiego?
Wielu taką świadomość ma. Pochodzę z rodziny muzułmańskiej. Jeżdżąc do Magrebu i spotykając się z rodziną ze strony mego ojca jestem często pytany i atakowany. Przede wszystkim pyta się mnie, jak mogę być chrześcijaninem i wierzyć w kilku Bogów. Czuje się tą agresywność i gotowość do walki. W stosunku do mnie są oni mniej agresywni, bo jesteśmy sobie bliscy, ale widzę, że w tym wszystkim są bardzo pogubieni. W islamie wpajając od najmłodszych lat shahada przygotowuje się ludzi do walki. Nie wszyscy są do niej w pełni gotowi, ale jak mówi turecki biskup Bernardinici, którzy mają jakieś wątpliwości w momencie rozkazu podążą za innymi. Powiedzą sobie, że to godzina Allaha, godzina Jego sądu i wówczas wielu muzułmanów, których obecnie nazywamy umiarkowanymi, będzie gotowych do walki.
Jeśli w kraju arabskim dochodzi do tortur czy zabójstwa chrześcijanina nie znajdziemy nigdy nikogo, kto powie, że się z tym nie zgadza, że jest to niedopuszczalne, nikt tego zabójstwa nie potępi. Nawet muzułmanie tzw. umiarkowani nie zanegują tego. W krajach arabskich nie ma żadnego rządu, który zareaguje kiedy ofiarą agresji będzie nie-muzułmanin. Obojętnie czy ofiarą będą trzy osoby, sto czy 50 tysięcy. Powiedzą, że to przecież chrześcijanin, w podtekście sugerując, że właściwie dobrze się stało.

A chrześcijanie czy nawet ateiści, we Francji i Europie, mają świadomość tego, co niesie ze sobą islam?
Oczywiście, że nie. Kto ma świadomość, że islam to walka religijna? Nam chrześcijanom od najmłodszych lat wpaja się 10 przykazań, by być coraz lepszym, by czynić dobro, nie kraść, nie zbijać itp. Wiemy, że nie możemy rozprzestrzeniać naszej religii wszelkimi możliwymi środkami. Dla nas najważniejszym jest być chrześcijaninem i żyć jak chrześcijanin
Najważniejszą rzeczą dla muzułmanina to odmawiać shahada i przygotować się do walki, aby rozprzestrzeniać islam wszelkimi środkami. Muzułmanie masowo przybywający do Europy wiedzą, że zdobywszy skrawek ziemi, w ich myśleniu pogańskiej, zdobywają tą ziemię dla islamu. Oczywiście, muzułmanin przybywa często na Stary Kontynent w związku z lepszą sytuacją ekonomiczną czy socjalną, ale również z przekonaniem wypełniania duchowej misji. Rozpowszechniając islam w Europie pracują dla Allaha i wiedzą, że Allah ich wynagrodzi, nawet jeśli trzeba będzie zabijać ludzi czy walczyć z nimi. Przekonani są, że Allah będzie szczęśliwy.
Np. jednym z celów tego, co się obecnie dzieje w Libanie jest pozbycie się chrześcijan. Na początku wojny z 1975 roku, która trwała 17 lat Liban zamieszkiwało 75 proc. chrześcijan. Obecnie jest ich tylko 20 proc. a po ostatnich wydarzeniach [wojna Izrael-Hezbollah jesień 2006 przyp red.’/> jeszcze mniej! Hezbollah, finansowany przez Iran, za którym stoją światowe i finansowe potęgi, niszcząc południowy Liban pozbywa się chrześcijan. Chrześcijanie nie mają za co wrócić, nie mają za co odbudować swoich zniszczonych domów, nie mają zapewnionych na to żadnych środków. Natomiast powracający muzułmanie mają prawo do 20 tysięcy euro na odbudowę domu. Te informacje można wyczytać na stronach internetowych. Muzułmańskie kobiety za noszenie chustyotrzymują miesięcznie 200 euro a muzułmanie za noszenie brody 400 euro miesięcznie. Za tym wszystkim stoi siła Hezbollahu pochodząca z Iranu.
W podobny sposób islam wkracza do Europy.

Dlaczego nadal wykonywane są wyroki śmierci na muzułmanach nawróconych na chrześcijaństwo?
Dlatego, że w islamie zabija się w obronie Allaha, a nie mówi się, że zabójstwo niewinnych osób to zbrodnia. Jakie to nielogiczne. W islamie związek wiary i rozumu nie istnieje. Rozum jest usunięty z wiary. W islamie nade wszystko nie wolno zastanawiać się nad swoją wiarą. Dlatego uważam,że słowa papieża Benedykta XVI wypowiedziane we wrześniu 2005 roku w Ratyzbonie staną się przyczyną wielu nawróceń, gdyż muzułmanie, którzy zaczną zastanawiać się nad swoją religią, odkryją, że to nie jest prawda. Islam utrzymuje się poprzez tyle wieków poprzez ignorancję. Islam aby przetrwać odrzuca rozum. Jeśli islam umieściłby rozum w refleksji nad swoją wiarą upadłby sam, gdyż jest zupełnie nielogiczny.
W islamie żadnego znaczenia nie ma również historia. Np. jeden z moich wujków zapewniał mnie pewnego razu, że Abraham był wujkiem Mahometa, ja mu na to odpowiadam, że jest przecież kilka tysięcy lat różnicy między nimi, więc jest to z pewnością bardzo stary wujek (uśmiech). On mi jednak mówi, że tak jest napisane w Koranie i koniec (jest to w Sunnie, która jest komentarzem do Koranu, przyp. Jean Alcader). Jeżeli coś jest napisane w Koranie czy Sunnie, to już się nad tym nie zastanawiają, nawet jeśli logicznie nie trzyma się to całości. W Koranie jest też napisane, że Miriam jest matką Jezusa i jednocześnie siostrą Mojżesza i Aarona. To nieważne, że dzieli je prawie 2000 lat. Tak jest napisane w Koranie i tak ma być!
Wracając do pytania, jak opowiadał jeden kapłan z Lyonu, kiedy w trzy tygodnie po chrzcie świętym młodego człowieka z lyońskich przedmieść, znaleziono go ugodzonego śmiertelnie nożem, to prasa regionalna podała, iż było to wyrównywanie rachunków podczas bijatyki między młodocianymi bandami. My wiemy, że przyczyną morderstwa było przyjęcie chrztu św. To jest częste również w Europie. Wszelkie chrzty w krajach arabskich odbywają się w wielkiej, wielkiej tajemnicy. Wyrok śmierci dla tych muzułmanów, którzy przyjęli chrzest pochodzi z prawa muzułmańskiego – szariatu wywodzącego się z Koranu. Jest w nim napisane, iż należy zabijać przechrzczonych i wyszukiwać ich wszędzie. Dlatego we wszystkich sprawach dotyczących przejścia muzułmanów na wiarę chrześcijańską należy być bardzo ostrożnym.

Profesorowie, naukowcy i cała inteligencja islamu, jak oni to tłumaczą?
Aby wytłumaczyć pełen sprzeczności Koran powstała Sunna. Jest ona zbiorem ponad miliona wyjaśnień. „Tłumacząc” sprzeczności w Koranie tworzy się kolejne pchając ludzi w kompletną niewiedzę. Tak naprawdę nic się nie wyjaśnia i to jest bardzo wielki problem.
Spotykam wielu muzułmanów, którzy zaczęli stawiać sobie pytania i w końcu nabierać coraz to większych wątpliwości wobec islamu. Oni często zmieniają wyznanie, przechodzą na chrześcijaństwo. Znam muzułmanina, który zmienił wyznanie w efekcie prześladowań chrześcijan w Egipcie. Powiedział sobie, że to przecież nie jest możliwe, aby tak postępować i w końcu odkrył chrześcijaństwo.
Będąc kiedyś w Egipcie i rozmawiając z młodą muzułmanką opowiadałem jej o Ewangelii. Natychmiast mnie zastopowała mówiąc, czy wiem, że jeśli uwierzy i przejdzie na chrześcijaństwo, to będzie skazana na śmierć przez rząd swojego własnego kraju. Odpowiedziałem jej, że wiem. Ale powiedziałem jej również, że jest osobą wolną!
Kontynuując rozmowę, podarowałem jej Biblię po arabsku i angielsku i wyjeżdżając z Egiptu wiedziałem, że przeczytała już 4 Ewangelie oraz listy św. Piotra. Była bardzo dotknięta tym wszystkim, co udało jej się odkryć w Ewangelii.

Czy prawdą jest, że muzułmanie którzy przeszli na chrześcijaństwo nadal uczestniczą w świętach islamskich?
Niestety tak, to prawda. Niestety dla nich oczywiście, bo są zmuszeni do ukrywania się ze względu na niebezpieczeństwo jakie im grozi. Nawet niedawno podpisując książkę zwrócił się do mnie młody człowiek mówiąc, że zarwał z islamem, że nie chce o nim więcej słyszeć, ale niestety uczestniczy w modlitwach muzułmańskich z obawy przed represjami.
Równocześnie chciałbym podkreślić, że bardzo często nawrócony na chrześcijaństwo muzułmanin gotowy jest na męczeństwo.

Co sądzi Pan o deklaracji soborowej Nostra aetate dotyczącej dialogu z innymi religiami, która bardzo „łagodnie” odnosi się do islamu. Nie jest to przeciwstawne temu, co Pan mówi?
Chciałbym zaznaczyć, że deklaracja, o której Pani wspomniała odnosi się nie do naszego stosunku do islamu opartego na Koranie, ale do naszego stosunku do muzułmanów. Dlatego uważam, że nie jest to sprzeczne z tym, co powiedziałem. Osobiście podczas spotkań z imamami czy zwykłymi muzułmanami nie wyszczególniam nagle prawd wiary chrześcijańskiej i nie wdaję się z nimi zaraz w polemikę. Podczas rozmów z muzułmanami próbuję znaleźć i podkreślić wspólne dobre cechy, punkty nas łączące. Staram się właśnie praktykować to, czego naucza Sobór. Gdy muzułmanin mi mówi, że wierzy w Boga, to mu odpowiadam, że to bardzo dobrze. On kontynuuje dalej, że wierzy w Jezusa jako proroka, znów mu odpowiadam, że to świetnie, że w tak wierzy. Póki co zgadzamy się, ale dalej mówię mu: uwaga, wywodzicie się od sekty judeo-chrześcijańskiej i przeciwstawiacie się Bóstwu Jezusa, dalej tłumaczę mu, że są w błędzie stojąc w opozycji do doktryny chrześcijańskiej. Kościół poprzez zbliżenie, nie chce pozostawić muzułmanów w tym, w czym tkwią, lecz pomóc odkryć im wiarę chrześcijańską, dotykając spraw, które nas łączą i które pozwolą być może w przyszłości przejść im z islamu do chrześcijaństwa. To jest wielkie wezwanie, wielka praca.
>Dla przykładu. Niedawno przed konferencją, podszedł od mnie młody 20-letni muzułmanin z Maroka. Powiedział mi, że cała jego rodzina jest muzułmańska, ale jak się tak zastanowi, to nachodzą go pytania, wątpliwości i właściwie jest na etapie poszukiwania.
Uprzedziłem go, że w dyskusji będę twardy w stosunku do islamu a on na to, że jest otwarty. Przedstawiłem więc wszystko to o czym i my teraz rozmawialiśmy, korzenie, doktrynę, niebezpieczeństwa. Po wykładzie, kiedy na niego spojrzałem, zobaczyłem że jest zupełnie blady. Zrozumiałem, że to co powiedziałem, zupełnie go zdestabilizowało, zachwiało wszystko w co wierzy i co od małego mu wpajano. W ciągu kilku chwil „zmiotłem” wszystko czym żył od zawsze. Podszedłem potem do niego i zapytałem czy to, co usłyszał jest trudne? On na to, że to szczera prawda! Trudna ale prawda! Ja szukam prawdy powiedział. Jeśli dojdę do tego, że to wszystko co usłyszałem jest prawdą, to oznajmiam że zostanę chrześcijaninem. Była to najpiękniejsza deklaracja jaką usłyszałem od wielu tygodni.

Powiedział Pan tyle przerażających rzeczy, że nie sposób zapytać o jakieś elementy dające nadzieję na pozytywny rozwój wydarzeń. Są takie?
Tak, w rzeczywistości to wszystko o czym rozmawialiśmy jest zatrważające i powodujące strach w naszych sercach. Chcę powiedzieć, że strach to chwila przemijająca, stan, dzięki któremu odkrywamy rzeczywistość. Wiele osób mówi, iż nie trzeba się bać. Uważam, że bać się należy, dlatego że jeśli „przeszliśmy” przez strach i uda nam się zdjąć jego zasłonę, to potem wiemy co robić.
Fakty jasno nam wskazują, że wydarzenia potoczą się w złym kierunku z powodu islamu. Przez wiele lat przymykano na to oczy i teraz poniesie się tego konsekwencje. Powiedzieć należy, że jest nadzieja. Dobry Bóg, ma w opiece wszystkich, którzy słuchają słowa Bożego i głoszą wiarę w Niego. Pan Bóg nas chroni i jednocześnie każe być odważnym i mówić prawdę. Wiem, ze to wszystko jest trudne do przyjęcia, ale czy z tego powodu mam tego nie wypowiadać? Myślę, że ci którzy przyjmują te prawdę, są w pewien sposób uprzedzeni. Zrozumieją toczące się rozgrywki i będą, można powiedzieć, przygotowani na wydarzenia jakie wywoła islam. Im bardziej jesteśmy świadomi islamu, tym lepiej będziemy mogli się przygotować w odpowiednim momencie.

Co ma Pan konkretnie na myśli?
Żeby przygotować prawa, które nas uchronią przed prawami muzułmańskimi. Dlatego ważne jest, żeby ludzie zajmujący się polityką mieli świadomość tego, czym jest islam i potrafili reagować na poziomie politycznym. Przeciwstawiać się prawom muzułmańskim, które np. już na przedmieściach dużych miast i prowincji Francji gangrenują państwo. Na poziomie europejskim podobnie. Następnie, nie wybierać polityków sprzyjających islamowi, to musi być ważne kryterium przy głosowaniu. Na poziomie osobistym, trzeba być świadomym i działać wg swoich możliwości. Porównałbym tę sytuację do tej z czasów Noego. Noe uprzedzał, nawoływał, ludzie jednak nie dopuszczali do siebie tej strasznej myśli o potopie, nie chcieli wiedzieć. Uratowali się więc ci, którzy posłuchali Noego i weszli do Arki. Wszyscy ci, którzy jak przysłowiowy struś, chowają głowę w piasek i nie chcą dopuścić do siebie tej trudnej prawdy o islamie, będą ponosić jego konsekwencje.
Najważniejszą rzeczą jest jednak modlitwa, zwrócenie się do Boga, błaganie Go o pomoc, o przebaczenie.
Być może trzeba wstrząsu, żeby ludzie otworzyli oczy, zobaczyli zło i zwrócili się do Boga. Bóg nas chroni ale i nas przygotowuje.
Dziękuję za rozmowę.[color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color][color=A6A6A6][/color]

Bardzo prosze adminów aby tego nigdzie nie wyrzucali. Niech sadole sobie przypomną jak to jest czytać

tekst chamsko zjebany z ndie.pl <---tam nznajdziecie tekst gdzie pewnie lepiej się go czyta

kurwa mać znowu? Serio admin kurwa mać inne podobne tematy są w poczekalni. Nikt tego kurwa nie przeczyta tutaj!
Dokument o znanym nam Gracjanie Roztockim. Kojarzymy go głównie z piosenki o kupie, czy internecie. Może jednak nie jest on taki głupi jak nam się wydaje? Jeśli ktoś ma 14 minut wolnego czasu naprawę namawiam was do obejrzenia tego. Zmieni to wasze spojrzenie na Gracjana.
Najlepszy komentarz (32 piw)
KiecolPB • 2013-10-29, 22:57
Ty sobie żartujesz wrzucając to tutaj?
Druga część rozmowy z Waldemarem Kastą (Jeśli kogoś zainteresuje polecam pierwszą) w której porusza kilka ciekawych tematów. Mało sadystyczne, ale warto obejrzeć.
Najlepszy komentarz (30 piw)
pakicito • 2013-10-20, 14:52
o adopcji dobrze gada, przez pierdolonych pedałów dzieciak będzie miał zjebane życie
Blondi agentka
BongMan • 2013-10-19, 18:19
Przyjęto blondynkę do agencji wywiadowczej. Po wprowadzeniu w tajniki zawodu kazano jej iść do domu i czekać aż nazajutrz pojawi się jej partner służbowy. Minął dzień, agent puka do drzwi - cisza. Naciska klamkę - otwarte. Wchodzi, patrzy, a po środku pokoju stoi ogromny gar, kocioł wręcz. Podnosi pokrywę, zagląda, a tam blondynka z kalkulatorem w dłoni. Zdziwiony pyta:
- Co ty odpierdalasz?!
- No co? Mówili, że będę wykonywać działania pod przykrywką.
Najlepszy komentarz (24 piw)
~tip.top • 2013-10-19, 18:24
ja pierdolę
Przetrwanie w dżungli
onlinegamer • 2013-10-12, 20:07
Polak przeżył trzy tygodnie w "zielonym piekle"

Naval to jeden z polskich komandosów, który wziął udział w ekstremalnym trzytygodniowym kursie zorganizowanym w Belize przez brytyjskie wojska specjalne. Przebieg trudnego kursu opisał w książce „Przetrwać Belize”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak. Jak wspomina, dżungla to miejsce, w którym człowiek, bez odpowiedniej wiedzy, nie ma najmniejszej szansy na przeżycie.

- Człowiek, w pojedynkę, nie ma szans na wygranie z „zielonym piekłem”. Bez praktycznej wiedzy, jak przetrwać, jest skazany na porażkę – mówi Naval, były operator jednostki GROM. Komandos, który w rozmowie z Onetem opi­suje szkolenie w dżungli w Belize, podkreśla, że odbywało się ono w bardzo trudnych warunkach. - Podczas tego treningu zdobyliśmy wiedzę, którą inni wcześniej okupili swoją krwią. To doświadczenia zgromadzone przez kilka­dziesiąt pokoleń ludzi – dodaje.

Z Navalem, byłym operatorem GROM-u, autorem książki „Przetrwać Belize”, rozmawia Przemysław Henzel.

Przemysław Henzel: Jak trudno jest przetrwać Belize? Piszesz, że to pot, zmęczenie i krew… ale, z drugiej strony, także „cholerna satysfakcja”.

Naval: To kwestia podejścia. A podejście żołnierzy Wojsk Specjalnych każe nam dostrzegać nie problem, ale wyzwanie, któremu należy stawić czoła. Wykonujemy bardzo ciężką robotę, która jednocześnie jest dla nas źródłem ogromnej satysfakcji. Gdy pojawiła się możliwość wyjazdu, nie postrzegaliśmy Belize jako kraju, który można zwyczajnie odwiedzić, lecz jako kraj, w którym mamy szansę, by sprawdzić jak przeżyć w ekstremalnych warunkach.

Każdy komandos, przechodząc selekcję, trafia do „piekła” co najmniej kilka razy. Twoim pierwszym „piekłem” była selekcja do „Firmy”, czyli do GROM-u. Jak ta selekcja różniła się od ćwiczeń w Belize?

Selekcja do „Firmy”, a ćwiczenia w Belize to dwie różne sprawy, które ciężko ze sobą porównać. Selekcja do GROM-u była dla mnie o wiele ważniejsza niż wyjazd do Belize, bo to możliwość rozpoczęcia pracy w „Firmie” była dla mnie furtką do innego świata, którego dotąd nie znałem. Wyjazd na szkolenia zagraniczne, np. do Ameryki Środkowej, był następstwem służby w GROM-ie - muszę podkreślić, że bez tego, nie byłby w ogóle możliwy. Poza tym, z tego, co wiem, byliśmy jedyną ekipą z Polski, która wzięła udział w szkoleniach w tym kraju; na pewno byliśmy tam pierwszymi polskimi żołnierzami, bo przed nami nikt tam nie pojechał.

Trafiliście do Belize na międzynarodowe ćwiczenia wraz z m.in. Kenijczykami, Norwegami, Czechami czy Kanadyjczykami. Co trzeba było zrobić, by zakwalifikować się na kurs w tym doborowym towarzystwie?

Tego typu szkolenia organizuje wiele armii na całym świecie. Szkolenie w Belize otwierało przed nami zupełnie nowe możliwości. To była kwestia decyzji dowództwa dotycząca tego, czy takie szkolenie będzie potrzebne polskim żołnierzom; dopiero po dokonaniu tej oceny odpowiedzieliśmy pozytywnie na to zaproszenie. Takie treningi są bardzo cenne nie tylko ze względu na możliwość „sprawdzenia się”, ale są również doskonałą okazją do nawiązania cennych kontaktów i podpatrzenia technik stosowanych przez żołnierzy z innych państw.

Po przybyciu do Belize zakwaterowano was w bazie British Army Training Support Unit Belize (BATSUB). Jakie warunki panowały na miejscu? Piszesz, że tropik zaskoczył nie tylko Kenijczyków.

W pewnym sensie warunki klimatyczne można porównać do wizyty turystycznej. Gdy tylko otworzyły się drzwi samolotu, przekonaliśmy się, że w Belize jest dwa razy bardziej duszno i dwa razy bardziej wilgotno, niż w innych miejscach, w których dotąd byłem. Jestem doświadczonym żołnierzem, widziałem już kawałek świata, ale muszę przyznać, że warunki pogodowe w tym kraju są bardzo trudne. Ujmując to krótko – klimat w Belize daje w kość.

Wspominasz w swojej książce, że belizyjska dżungla przypomina nieco Bieszczady, w których nasi żołnierze przechodzą szkolenie z zielonej taktyki.

Tak, obydwa miejsca można ze sobą porównać, mając oczywiście także świadomość różnic. Pamiętam, że angielscy komandosi ćwiczący w Bieszczadach określali to miejsce mianem „Polish Fu*** Jungle”. Ale w Belize radziłem sobie jednak troszkę lepiej, bo miałem ze sobą maczetę, która wyrąbywałem nam przejście pośród gęstej roślinności. To wprawdzie była bardzo ciężka robota, ale w inny sposób nie da się przebyć tej drogi.

Belize to bardzo niebezpieczne miejsce ze względu na faunę i florę. Jak bardzo we znaki dawały się Wam pająki, skorpiony, węże czy trujące rośliny?

Wszyscy mieliśmy świadomość, że nie jesteśmy w tej dżungli sami. Nasze mundury były spryskane różnymi specyfikami odstraszającymi np. komary czy mrówki. Często zdarzały się jednak ugryzienia, ale dzięki zawartości naszych apteczek jakoś dawaliśmy sobie z tym radę. Cały czas sprawdzaliśmy czy spodnie są włożone do butów, bo gdyby coś dostało się pod nasze mundury, to nie byłoby zbyt wesoło. Ciekawą rzeczą były także praktyki żołnierzy z Belize – podczas gdy my, kładąc się do snu, staramy nie zmieniać naszego otoczenia, Belizyjczycy, zanim się położą, dokładnie oczyszczają „legowisko” - aż do samej ziemi. Nikt nie chce ryzykować bliskiego i bolesnego spotkania z miejscową florą i fauną.

A jak podczas szkolenia wyglądały warunki pogodowe?

Z nieba często lała się woda, skutecznie uprzykrzająca nasze noce, które spędzaliśmy w hamakach. W ciągu jednej nocy deszcz padał średnio cztery razy. Dodatkowo, każdego dnia przechodziła kolejna ostra burza, która sprawiała, że spora część dżungli zmieniała się w bagniste błoto. Często oznaczało to dla nas konieczność przedzierania się w przez trudny teren, brodząc po kolana w błocie. Tu nieważne, jakim jesteś twardzielem – wszystko zmienia się, gdy do twojego hamaka, podczas ulewy, ni stąd, ni zowąd, wlewa się nagle wiadro wody; co gorsza, w dżungli w nocy jest cholernie zimno.

Który sprzęt był w takim razie najważniejszy - hamak czy maczeta?

Hamak to jedyny słuszny pomysł na spędzanie nocy Belize, tutaj spanie na ziemi jest zbyt niebezpieczne. Hamaki to zresztą niemalże belizyjska tradycja narodowa, można je zobaczyć w całym kraju. Hamak po prostu trzeba się nauczyć poprawnie rozkładać, moje zmagania z tym sprzętem były początkowo „pie*** czarną komedią”. A maczeta jest konieczna, jeśli myślisz poważnie o przedarciu się przez dżunglę. Ostrzyłem ją kilka razy dziennie, by była ostra jak brzytwa. Samo wyrąbywanie sobie drogi do przodu to upiornie ciężka robota, ale wykonywałem ją, gdy szedłem z przodu; chłopaki z oddziału musieli jednak zmieniać mnie co jakiś czas.

Nie byliście również specjalnie rozpieszczani pod względem kulinarnym…

Tak, racje żywnościowe pakowaliśmy na siedem dni, co oznaczało, że jeśli źle rozplanowałeś posiłki, to pod koniec tygodnia maszerowałeś głodny. Ale specjalnie nie narzekałem, tym bardziej że trafiła się nam uczta z upolowanych pancerników i zebranych owoców. Smak mięsa po kolejnych wyczerpujących odcinkach marszu był po prostu czymś fantastycznym.

Która część kursu w Belize była dla Ciebie najważniejsza?

Podczas tego treningu zdobyliśmy wiedzę, która inni wcześniej okupili swoją krwią. Mieliśmy okazję zapoznać się z praktycznymi doświadczeniami kilkudziesięciu pokoleń belizyjskich Indian. To było dla mnie coś niezwykłego, mogliśmy zdobyć „pierwotną wiedzę”, umożliwiającą nam przetrwanie w tym trudnym terenie. Najciekawsze były dla mnie szkolenia z polowania w dżungli i budowania pułapek na zwierzęta i na ludzi. Mogliśmy także dokładnie zapoznać się z roślinami mającymi właściwości lecznicze, które mogą uratować ci życie, oraz z roślinami, których lepiej nawet nie tykać. Pod tym względem czuję nawet pewien niedosyt, bo uważam, że takich zajęć mogło być więcej. Ale na pewno cenne jest to, że dzięki wiedzy innych osób, nie musisz wszystkiego sprawdzać na sobie, bo może być to dość bolesne i raczej niebezpieczne.

Czy podczas szkolenia często dochodziło do niebezpiecznych sytuacji związanych np. z użyciem ostrej amunicji podczas strzelania?

Naszym największym przeciwnikiem była dżungla, a nie broń. Broni używaliśmy właściwie tylko na strzelnicy, podczas gdy przez dżunglę przedzieraliśmy się aż trzy tygodnie. Walka o przetrwanie polegała na przeżyciu w trudnych warunkach, w co wpisuje się także ryzyko, ale to stały element naszej pracy.

Który dzień był dla Ciebie najtrudniejszy?

Dzień, w którym wracaliśmy z Blue Creek do naszego obozu. Szedłem już na resztkach paliwa, brakowało nam wody. Stanęliśmy przez prawdziwą ścianą pnączy, w której pokonaniu pomogli nam Belizyjczycy. Prawie całkowicie odwodniłem organizm, uratował mnie specjalny żel energetyczny. To była sytuacja, w której idziesz już tylko siłą woli, ale pomimo zmęczenia, udało się nam dotrzeć do celu.

Belize to miejsce, w którym obecne jest Voodoo i bogowie Majów. Wasze szkolenie było starciem człowieka i stworzonej przez niego techniki z wszechogarniającą naturą. Kto wychodzi zwycięsko z takiego starcia?

Patrząc na sprawę całościowo, nasza cywilizacja wygra starcie z naturą, ale człowiek, w pojedynkę, nie ma szans na wygranie z tym „zielonym piekłem”. Bez praktycznej wiedzy, jak przetrwać, jest skazany na porażkę.

Wcześniej służyłeś m.in. w Iraku. Co w takim razie powiesz o dżungli?

Iraku i Belize nie da się nawet porównać. W Iraku byłem na wojnie, w Belize – na szkoleniu, i dlatego towarzyszyła mi nieco inna świadomość tego, co na mnie czeka. W dżungli musiałem walczyć z przyrodą, niebezpiecznymi zwierzętami i roślinami, podczas gdy w Iraku zastanawiałem się czy np. w naszą bazę trafi rakieta, bo w trakcie operacji to my ustalaliśmy warunki... To były zagrożenia zupełnie innego rodzaju, ale operatorzy są szkoleni, by stawić czoła takiemu ryzyku.

Po trzech tygodniach wyszliście z dżungli ubłoceni, odchudzeni, zarośnięci i „pachnący zgnilizną”. Jak bardzo trening jest wyczerpujący w sensie fizycznym?

Szkolenie w Belize było dość wyczerpujące. Doskonałym dowodem na to może być fakt, że w ciągu tych trzech tygodni schudłem aż o 9 kilogramów; w rezultacie, odbudowanie mojej masy ciała, zajęło mi dwa miesiące.

A jak było w wymiarze psychicznym? Wspominasz, że już po pierwszych trzech dniach szkolenia poczułeś się „dziwnie zagubiony”…

Nie miałem żadnych obaw, choć trafiłem do miejsca, którego wcześniej zupełnie nie znałem. Nie było strachu, to była fascynacja – nie tylko ze względu na program szkoleń, ale także ze względu na niezwykłe miejsce, w którym te szkolenia się odbywały. To było coś, o czym zawsze marzyłem, i dostałem możliwość spełnienia tego marzenia.

Jak wypadliście na tle żołnierzy z innych państw?

Nie robimy takich porównań. Już wcześniej mieliśmy okazję ćwiczyć z Niemcami czy Kanadyjczykami. Znamy swoje możliwości bojowe, każdy z naszych krajów specjalizuje się w czymś innym. Ciekawe było obserwowanie żołnierzy z Kenii czy Bangladeszu, czyli z krajów reprezentujących inną kulturę; okazywało się na przykład, że byli świetni, jeśli chodzi o walkę w dżungli, ale, jeśli chodzi o walkę w terenie miejskim, to już nie tak do końca.

Najwięksi twardziele to chyba Ghurkowie służący od lat w brytyjskich siłach zbrojnych… Oni znają chyba Belize jak własną kieszeń.

Tak, o nich mogę powiedzieć same dobre słowa. Są skuteczni, wytrzymali i nieustępliwi. Świadczyć może o tym mecz, jaki rozegraliśmy z nimi podczas pobytu w Belize. Gdy któryś z nas był przy piłce, obok natychmiast pojawiało się kilku Gurkhów, którzy robili wszystko, by ją odebrać – aż do skutku. To bardzo zacięty i wytrwały naród, oni po prostu nie odpuszczają. Nie dziwię się, że Brytyjczycy już w XIX wieku zaprosili ich do służby w swojej armii.

Jak naukę wyniosłeś z „zielonego piekła” Belize?

To była zarówno przygoda, jak i zdobywanie praktycznych doświadczeń. Podczas ćwiczeń testowaliśmy przede wszystkim nasz sprzęt, nie musieliśmy specjalnie sprawdzać siły swoich charakterów, bo to już zostało zrobione podczas selekcji do GROM-u. W Belize poznaliśmy podstawy walki w dżungli i radzenia sobie w tym nieznanym nam dotąd terenie, co było dla nas cennym doświadczeniem.

Czy, Twoim zdaniem, szkolenie w takiej dżungli powinno być obowiązkowe dla żołnierzy Wojsk Specjalnych?

Nie chciałbym tu wchodzić w niczyje kompetencje, takie szkolenie jest niezwykle cenne pod względem zapoznawczym. Nasi żołnierze szkolą się w wielu państwach na całym świecie, ale, biorąc pod uwagę względy geopolityczne, nie sądzę, by była potrzeba wysyłania regularnego wojska do państw Ameryki Południowej.

Planujesz może powrót do Belize w najbliższej przyszłości?

Tak, myślę, że będzie to możliwe po 2014 roku. Jestem już „emerytem”, jeżdżę trochę po świecie, a Belize jest tym miejscem, które z pewnością jeszcze odwiedzę.

wiadomosci.onet.pl/prasa/polak-przezyl-trzy-tygodnie-w-zielonym-piekle/4r79e